Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2014, 22:00   #37
Ulli
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Rano zbudziła ich krzątanina ich gospodyń, czyli Ger i Floupe. Kobiety szykowały się do codziennej pracy na placyku patroszenia. Nie zapomniały jednak o obowiązkach gospodyń. Na stole czekały na bohaterów miski z gorącą strawą. Była to tradycyjna mousillońska zupa ze ślimaków. Ci, którym się nie zepsuł prowiant mieli jakiś wybór, Grim miał ten wybór raczej niewielki.

Berwik zapobiegliwie oczyścił poprzedniego dnia ubranie uwalane świńskim łajnem, ale nadal nieprzyjemnie zalatywał. Czyszczenie bez użycia wody mogło przynieść tylko niepełny efekt. Ubranie wymagało zdecydowanie prania, ale w okolicznościach w jakich się znajdowali mógł tylko o tym pomarzyć. Jedynym pocieszeniem było to, że wszystko z wokół cuchnęło w ten czy inny sposób, więc za bardzo się nie wyróżniał.

Torsten mimo, że fachowo opatrzony przez Degnira, miał zdecydowanie lekką gorączkę. Poza tym czuł lekkie pieczenie w miejscu ugryzienia. Niestety nikt z drużyny włącznie z Degnirem nie miał spirytusu do zdezynfekowania rany. Pozostało mu liczyć na odporność jego organizmu.

Felix miał niezbyt spokojny sen. Śniły mu się wilki wyjące do księżyca i lejąca się ciurkiem krew. Po przebudzeniu jednak szybko o tym zapomniał i siadł do strawy naszykowanej przez żabiarki. W końcu sam wczoraj mówił o konieczności przestawienia się na to co oferowała mousillońska ziemia.

Degnir zaczął dzień od zmiany opatrunku u Torstena. Widział, że rana nie goi się jak powinna, ale niewiele mógł zrobić. Pozostawało czekać i liczyć, że trafią na miejsce gdzie będzie można się wyposażyć w butelkę spirytusu do przemycia rany.

Po posiłku ruszyli w drogę. Mieszkańcy Craecheur z żabiarkami Ger i Floupe, oraz z Marfem na czele żegnali ich machając rękami dopóki nie zniknęli z oczu. Można by przysiąc, że niektórzy z wieśniaków ocierali łzy. Byli im autentycznie wdzięczni, że wybawili ich z wielkiego zagrożenia, jakie w ich mniemaniu stanowiła "Królowa".

Co do drogi to nie można było powiedzieć o niej nic dobrego. Ot ciut wyżej położony fragment gruntu niż okoliczne bagno, a mimo to i tak miejscami podtapiany. Widoków żadnych nie było do podziwiania, bo widoczność skutecznie ograniczała mgła. Jedynymi miejscami gdzie od czasu do czasu można było znaleźć chwilę wytchnienia od wilgoci i zatrzymać się na popas, były pagórki porośnięte karłowatymi drzewami. Pierwszego dnia wędrówki dotarli do jakiejś bezimiennej wioski, gdzie garbaci i na inne sposoby zdeformowani ludzie pozamykali się przed nimi w panice w domach. Na rozdrożu pomni informacji od Ger skierowali się na południe. Zmrok ich zastał na kolejnym porośniętym drzewami pagórku. Tam zdecydowali się nocować. Zachowali środki bezpieczeństwa i wystawili warty, jednak nic poza chmarami komarów nie dawało im się we znaki. Rano pożywili się racjami suchego prowiantu i ruszyli w dalszą drogę. Nieoczekiwanie po kilku godzinach marszu zostali napadnięci przechodząc przez jedną z wiosek. Około tuzina wynędzniałych chłopów ruszyło na nich kijami w rękach krzycząc "Żarcie!" i "Bij - zabij!". Jednak gdy tylko Torsten wypalił do jednego z nich z obu pistoletów, kładąc jednego trupem pozostali rozpierzchli się jak spłoszone ptactwo, kwicząc przy tym jak świnie. Przez resztę dnia już nic ich nie niepokoiło.

Drugi nocleg na tej przeklętej ziemi był już wyraźnie w dolinie Grismerie co dało się odczuć po jeszcze większym smrodzie unoszącym się w powietrzy i liczniejszych chmarach latającego robactwa mającego ochotę na krew podróżników. Gdy obudzili się rano, jeśli do tej pory któryś nie miał dość Mousillon to chyba zmienił zdanie. Znów po skromnym posiłku ruszyli dalej. Degnira bardzo niepokoił stan Torstena. Rozbójnik mocno gorączkował i był bardzo osłabiony. Wlekł się przez to na końcu grupy co jakiś czas prosząc o chwilę odpoczynku. Mimo wolnego tempa popołudniem trzeciego dnia wędrówki zobaczyli zamek na który kierował się Guido le Beau.


Istotnie wznosił się nad brzegiem rzeki, a nieopodal widoczny był most. Nieco niepokojący widok czekał ich zaraz przy skrzyżowaniu szlaków przed zamkiem. Oto zobaczyli zwłoki jakiegoś nieszczęśnika nanizane na pal.


Przyglądaliście się przez chwilę skazańcowi. Wtedy przed zamkową bramę wyszedł jakiś chłop i wylał wiadro pomyj. Zobaczywszy podróżnych zatrzymał się i zaczął im się przyglądać. W końcu przemógł się i zagadał.

- Wy widać nietutejsze-uśmiechnął się szczerząc swe niekompletne zęby- ten człek co tu nanizany, bez zezwolenia zbierał żaby i ślimoki. To zwyczajowa kara na takich. Kto to widział by bagiennikiem był każdy obwieś. Ale wy pewnie do jaśnie pana. Zaraz powiadomię rządcę znaczy Diomedesa. .

Chłop zniknął w zamkowej bramie a wy weszliście za nim dziedziniec. Zamek choć z pewnością stary sprawiał dobre wrażenie. Na dziedzińcu panował porządek. Na murach było widać ślady napraw, niektóre całkiem świeże. Po krótkiej chwili na dziedzińcu pojawił się znany im już chłop w towarzystwie dostojnego mężczyzny w średnim wieku i młodzieńca w szlacheckim stroju z herbem. Starszy mężczyzna skłonił nisko głowę.


- Witam was wędrowcy w imieniu Pana tego zamku Aucassina Hane. Mój Pan jest starym mousillońskim szlachcicem pielęgnującym obyczaje. Jednym z nich jest goszczenie u siebie wędrowców przez dwa dni. Jeśli zdecydujecie się przyjąć tą gościnę uczynicie memu panu wielką przyjemność.

Młodzieniec natomiast przyglądał się uważnie przybyłym.


Szczególnym zainteresowaniem obdarzył Maas Mourrie. Podszedł do niego i skłonił głowę.

- Nazywam się Bertrand z Akwitanii. Jestem nadwornym poetą Aucassina. Wiele słyszałem o elfach i ich wysublimowanym smaku artystycznym. Będzie dla mnie prawdziwym zaszczytem móc dać próbkę swojego talentu w twojej obecności Panie.

Nie czekając na słowa przyzwolenia, młodzieniec trącił struny trzymanej przez siebie cytry i zaczął deklamować.

Niekompletne serce trapi
wadliwością, niedostatkiem,
czuciem jaźń z uporem słabi,
zda się zbędnym jest dobytkiem...

...dłonie, które nie do pary,
nazbyt wolne - bez zajęcia,
także zbędne. Nie do wiary
innych trzeba im do szczęścia...

...uśmiech twarzy nie potrzebny
- nie ma komu się podobać,
również ubiór, przeto zgrzebny
- nie ma kogo adorować.

W ciepłe dłonie weź swe serce
i pokochaj je prawdziwie!
Nie dowierzaj przy tym Lorce
- uwierz Bogu - żyj godziwie.

Kierowanie własnym krokiem
rzecz to przecie niewłaściwa.
Pokój zawrzyj w sercu z Bogiem
- oto rada dobrotliwa.
 
Ulli jest offline