Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2014, 13:36   #98
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Ybn Corbeth / Kaledon
Dzień szósty



Bladym świtem siódemka ochotników opuściła mury Ybn Corbeth pozostawiając za sobą znajome twarze i ulice, po czym ruszyła traktem na północ. Majestatyczne góry dzielące ich od Doliny Lodowego Wichru i krańca świata wznosiły się majestatycznie w niebo, niknąć w mlecznobiałej mgle. Dął zimny wiatr dając podróżnym przedsmak tego co napotkają w Dolinie, a ziemię ściął przymrozek. Ziąb doskwierał zwłaszcza nieprzyzwyczajonemu do północnych klimatów Wishmakerowi, choć był opatulony w swój najcieplejszy płaszcz i sztubę, ściągając tym na siebie złośliwe docinki Kostrzewy.




Od Helmitów drużyna otrzymała krzepkie wierzchowce (choć
niziołek i Mara musieli jechać na jednym koniu), wypchane prowiantem juki oraz paszę dla koni na trzy dni. Te zapasy powinny były im wystarczyć w przypadku otwarcia Drogi Królów. Poganiani przez druidkę wstali jeszcze przed świtem, a teraz jechali tak szybko na ile pozwalały im umiejętności. Mijane po drodze zniszczone, spalone chaty i plamy krwi na ich progach były ponurym przypomnieniem wagi ich misji. Burro z drżeniem serca oglądał te widoki i raz po raz odwracał się w stronę miasta, dopóki Mara nie ofuknęła go, że jak nie przestanie to zaraz spadną oboje. Z cichym westchnieniem wbił wzrok w ścielący się przed nim trakt, ostatni raz wyobrażając sobie uliczkę, przy której stała Werbena i pozostawioną tam rodzinę.



Tibor czekał o czasie w umówionym miejscu wyekwipowany podobnie jak oni, więc sporo przed południem siódemka śmiałków stanęła przed potężnymi wierzejami prowadzącymi do Kaledonu. Ku swej uldze Jehan zauważył przy wrotach tych samych strażników, których spotkał wcześniej, toteż wystąpił na przód i szybko wyłuszczył w czym rzecz. Strażnicy nieco niechętnie, ale bez protestów wpuścili wędrowców do środka, nakazując jechać prosto przed siebie. Przechodząc przez bramę wszyscy zauważyli stojący na podwyższeniu olbrzymi róg - jego dźwięk z pewnością zaalarmowałby nie tylko najbliższe posterunki, ale i całą górę. Wysoki, szeroki na dwa wozy i dość surowo ciosany korytarz oświetlony z rzadka pochodniami zaprowadził ybnijczyków do olbrzymiej sali.



Z tego co wiedział Burro dawniej właśnie tutaj zatrzymywały się karawany by odpocząć, przenocować i pohandlować z krasnoludami i gnomami. Wykuta i obrobiona z właściwym krasnoludom rozmachem jaskinia zmieściłaby wszystkich mieszkańców Ybn i okolic; teraz, gdy kręciło się po niej zaledwie kilku krasnoludów i ludzi wydawała się opuszczona i niesamowicie pusta. Gigantyczny kandelabr pulsował bladym magicznym blaskiem, oświetlając całą halę, misternie rzeźbione kolumny i potężne posągi brodatych, uzbrojonych po zęby krasnoludów. Na końcu hali majaczyło podwyższenie - zapewne miejsce, gdzie król przyjmował interesantów. Gdzieniegdzie czerniały wejścia do korytarzy i pomniejszych sal; wyryte w kamieniu tabliczki we wspólnym wskazywały drogę do komnat noclegowych, sklepów, gospody i innych miejsc niezbędnych w takim miejscu. Nieopodal wejścia znajdowało się kilka wnęk, które służyły za stajnie i wozownie, a Shando z zainteresowaniem wypatrzył osobliwy system doprowadzania i odprowadzania wody, z którym nie spotkał się dotąd nigdzie indziej. Jednostajny niski pomruk rezonujący w ścianach podpowiadał mu, że gdzieś na niższych poziomach wre praca, a niezwykła jak na jaskinie dodatnia temperatura jest zapewne utrzymywana dzięki systemowi doprowadzającemu ciepłe powietrze z podziemnych kuźni.

Po kilkunastu krokach Var z łatwością wypatrzył swoim sokolim wzrokiem burmistrza Ybn i jego obstawę. Mitchell Tyres wyglądał na dużo pewniejszego siebie niż podczas ostatniego spotkania w świątyni; twarde negocjacje sprawiały, że czuł się w swoim żywiole.
- Jesteście! - wykrzyknął z niejaką ulgą w głosie. Widać nie był do końca pewien, czy przypadkowa zbieranina śmiałków nie rozmyśli się przez noc. - Wszystko idzie ku dobremu. Co prawda przywódca straży nieco oponuje, ale wygadał się, że już raz otworzyli wrota by przepuścić wyprawę poszukiwawczą za Khordekiem Thunderstonem - zatarł ręce. - Dwunastka krasnoludów poszła do Doliny. Sami doznali niepowetowanej straty z rąk nieumarłych; nie mogą nam odmówić! Rozgośćcie się i odpocznijcie - tam jest gospoda, a tu możecie zostawić konie. Najdalej za świecę powinienem mieć dobre nowiny. Ruszycie jeszcze dziś, albo nie nazywam się Mitchell Tyres!

 
Sayane jest offline