Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2014, 16:36   #100
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Burro ucieszył się na widok Myszatego, najwyraźniej ktoś pomyślał żeby dać im te same koniki, do których już się przyzwyczaili. Myszaty zaś od razu obrócił głowę i łypnął okiem na niziołka.
- No mam, mam. Nie zapomniałem o tobie. - Burro poklepał z uśmiechem kark zwierzaka i wyciągnął z plecaka pomarszczone zimowe jabłko i dwie marchewki. - Jedz na zdrowie, bo zaraz ruszamy.
To “zaraz” trochę się odwlekło w czasie bo jak zaczęli się przymierzać i dumać z Marą to nijak nie wychodziło dobrze. Jak siadał z tyłu a dziewczynkę brał na łęk, to widział tylko kosteczki i wstążki w tyle jej głowy, we włosy wplątane. No metrażu mu brakowało. W końcu wyklarowała się kolejność optymalna. Plecak Burra z przodu, nad którym coś widział. Burro w środku i Mara za jego plecami.
Kostrzewa coś marudziła że grzbiet Myszatemu pęknie, ale kucharz przekonywał że oni we trójkę, wliczając plecak za całą osobę i tak mniej ważą przecież niż Grzmot. A Marę to już w ogóle pasami trzeba przypiąć bo ją wiatr gdzie po drodze zwieje z siodła lekką jak piórko…

Burrowi choć bywał już kilkakrotnie u krasnoludów, zawsze szczęka opadała. Wspólna Sala, jak nazywał to miejsce Agrad była niesamowita. Geometryczne wzory na bazach kolumn powodowały oczopląs. Pomniki wojowników i królów były po prostu niesamowite. Niziołek zsiadł z konia i wiele czasu poświęcił po prostu na stanie i wgapianie się w te wszystkie cuda. Potem zaś dostali dobre wieści od burmistrza i Burro uśmiechnął się i odetchnął z ulgą. Jakoś droga przez Tunel wydawała mu się bardziej pewna i prostsza.

No a potem się zaczęło.

- B-burro B-b-butterbur, niech mnie kleszcze oblezą. To ty stary p-pierniku? - Zza skalnego załomu wylazł brodaty krasnolud i zaczął ryczeć basem powitanie.
Kucharz wytrzeszczył oczy i przyglądnął mu się pilnie.
- No niech mnie drzwi ścisną, toż to Agrad Bruysson. Witaj, witaj przyjacielu! - niziołek podbiegł do znajomka i wyciągnął prawicę. Khazad ścisnął ją jak cęgami i poklepał po plecach, tak że Burro ledwo ustał na nogach.
Znał wielu krasnoludów, ale ten był okazem niezwykłym. Kwadratowy i brodaty jak reszta. Kucharz o zakład szedł że chyba i do spania chodził w hełmie i z toporem za pasem. Okowitą woniało od niego na wiorstę. No ale ręce miał poplamione inkaustem, a w brodzie zaś zawsze kawałki strucli, Burrowego przepisu w której tak zasmakował jak jej pokosztował w Ybn, że żona co dzień ją musiała piec. No i malowniczo się jąkał. Ale nade wszystko był księgowym w gildii jubilerów.
- Cóż tu robisz, Burro? Przyjechałeś z waszym burmistrzem? - khazad łypnął okiem na ludzi i resztę kompanów.
- Ano zgadłeś. Bo my tu do was w potrzebie i po prośbie…
- Zostaw, zostaw. Do p-polityki nie ma się co mieszać, a nam o sprawach poważnych na środku Sali gadać niewygodnie. - Gwizdnął w palce, dwaj młodzi krasnoludzi podeszli i zaopiekowali się Myszatym. - Do kantorka zachodź, tam w spokojności p-pogadamy.
Przeszli kilkaset kroków, a Burro znowu nie mógł się nadziwić kunsztowi krasnoludzkiej roboty. Wyszli na tyły małego sklepiku jubilerskiego, Agrad pogrzebał w zamku kluczem i weszli do jego królestwa. Mała izdebka z wielkim biurkiem, zagraconym ponad wszelką miarę. Stosy papierzysk, waga, jakieś puzderka, gąsior okowity i dwa kubki. Kupka czegoś bardzo skrzącego się, ani chybi diamenty. Niziołek mimo woli przełknął ślinę.
- Siadaj, co stoisz jak kół. - Agrad zwalił jakieś szpargały z krzesła a sam usiadł w wielkim fotelu. - No, to za spotkanie.
Nalał z gąsiora do kubków, ale po raz trzeci kucharz już nie dał się nabrać. Krasnolud golnął do dna i huknął o blat naczyniem, a Burro wziął mały, malutki łyczek i rozkaszlał się jak zwykle.
- Na wszystkich… bogów morza. - Wysapał w końcu jak ogień z przełyku spłynął nieco niżej i oczy przestały łzawić. - Z czego ty to pędzisz? Z oleju skalnego i żmij?
Agrad zarechotał i dolał sobie do kubka, widząc że swój Burro szybko łapie i odsuwa z zasięgu.
- D-dobra siwucha ma być mocna, bo od tego ona jak rzyć od s-s-srania. Sponiewierać ma. A smakować to se możesz w-wina jak elf jaki. - Zerknął na niziołka uważnie. - A może piwa ci dam, co? Wojennego. Takiego b-bracie nie piłeś jeszcze.
- Naprawdę? - zaciekawił się od razu Burro. - A co w nim takiego specjalnego?
- A to, że ono ino podczas alarmu i tylko dla wo-wojaków robione. Tajemna receptura klanowa. T-takim piwem to cały dzień można przeżyć bez żarcia, dlatego czujkom, i wartom je noszą. Gęste i pożywne, choć ja tam wolę to. - popchnął grubym paluchem gąsior, wstał i utoczył z małej beczułki wojennego do kufla.
Burro powąchał i zerknął ciekawie do środka. Rzeczywiście gęste i nie pieniące się. Ciemne jak smoła. Pomlaskał, posmakował. Mocno korzenne, treściwe.
- Mlaskaj, mlaskaj ch-choćby do jutra. - Agrad uśmiechnął się. - Zamlaskasz i usrasz się prędzej niż s-skład wybadasz. Tajemnica klanowa, mówię.
- Niech ci będzie, ale pierwszorzędne, prawda. Goryczki w sam raz, no i rzeczywiście zapełnia brzuch nieźle. - Odstawił pusty kufel i spojrzał z nadzieją na Agrada.
Drzwi kantorka otworzyły się i do środka wszedł ani chybi górnik, bo ze świeczką na czole i obsypany jeszcze pyłem.
- C-co tam masz dla mnie, Caleb?
- Rzuć okiem, przez te cholerne kościotrupy na przodek dojść nie można, ale w bocznych sztolniach chłopaki odkuli.
Agrad wziął do ręki spory zielony kamień. Burro korzystając z zamieszania dolał sobie wojennego ukradkiem do kufla. Khazad najpierw położył kamień na wadze i długo żonglował odważnikami, mrucząc przy tym pod nosem. Potem wziął z biurka szkiełko, przetarł je o kaftan ostrożnie i przyłożył do oka. Pstryknął palcem i na blacie zapaliło się białe światło, pozwalające na dokładniejsze oględziny.
- N-no, no. Całkiem niezły okaz. Zaraz p-pora… chujem. - Burro uśmiechnął się, słysząc ulubione powiedzenie księgowego. Agrad wziął piękny piramidkowy abakus, który już Burro widział kilkakrotnie, ale zawsze wprawiał go w podziw. Po złotych drucikach, grube paluchy Agrada przesuwały czarne opale, mieniące się w mlecznym świetle, a krasnolud mamrotał znowu:
- P-przenoszę cztery… Dwa mam w rozumie… Taaak, to będzie jak nic, tysiąc sto cz-cz-cz… - zaciął się na chwilę - czterdzieści pięć koron i dwadzieścia srebrnych. Gdyby nie ten inkluz, tu, widzisz? - Caleb pochylił się nad kamieniem i kiwnął głową, niziołek zaś też dojrzał mały pęchęrzyk powietrza w zieleniutkim kamieniu. - I odbarwienie od niklu, było b-by ze dwa razy tyle. A-ale i tak piękny szmaragd.
Mamuniu moja... Dwa razy tyle… Niziołek westchnął i łyknął piwa. Oni rozmawiali o półrocznym dochodzie Werbeny, tak jak on z Guciem rozmawia o wieprzowej pieczeni. Całkiem niezła, ale cholera przesoliłem krzytynę...

***

- C-co tam u nas? - Po wyjściu Caleba, wrócili do rozmowy. - A-ano posrało się jak widzisz. Truposze się p-panoszą.
Krasnolud zgrzytnął zębami i uderzył ręką o żeleźce topora.
- P-p-porządny krasnolud już do wygódki nocą nie może iść spokojnie. Bo nie wiadomo jaki duch, czy inna zjawa zza ściany nie wyskoczy. I z-z-zastanawiaj się bracie, czy to zwyczajnie, po okowicie takie cuda się widzi, czy to już zjawa nie w kij pierdział i kapłana trza wołać. Tfu! Psia ich mać! Chłopaki nie lubią, oj nie lubią s-s-stróżować teraz. Widzisz B-burro, mamy tu wszystkiego po trochu. Koboldy, orki i gobliny - odginał grube paluchy w trakcie wyliczania, zmarszczył brew. - Cz-cz-czerwie, rdzojady chędożone. Pająki. Jak się dobrze obrócisz to i drowa znajdziesz. Ale z tym, b-bracie, przynajmniej po porządku idzie sobie poradzić. Ot bierzesz topór i je-bu-du w łeb! - Rąbnął w biurko łapskiem tak że aż kucharz podskoczył na krześle. - Ale z t-tymi zjawami?! Nic nie uradzisz! Tylko kapłanów wołaj, bo topór to na wylot przechodzi, jak przez dym z d-d-dymarki.
- To szkieletów tu nie macie? Bo u nas tego właśnie pełno. Trupów, szkieletów co byś nie chciał. Aaa no tak. Tu przez skały do was nie przelezą, ani nie wygrzebią się w środku miasta jak u nas. - Krasnolud pokiwał głową.
- Są też i sz-szkielety, ale na dolnych chodnikach. W kopalniach, opuszczonych sztolniach. A tu, jeno z-zjawy. Ale nasi kapłani u-umni. - Łyknął okowity, chuchnął w rękaw bo zakąsić nie miał czym. - D-dają sobie radę. Tylko na początku, z zaskoczenia nas w-wzięli.
Pomarkotniał, zacisnął pięść na kuflu.
- Słyszeliśmy. - Kucharz pokiwał głową, pomilczał trochę. - U nas też banshee… Grimaldusa zabiła. Mimo, żeśmy niby ostrzeżeni byli. Ale na taką moc nie masz mocnych... Ale one w góry ciągną, na północ. Dlatego my tutaj po prośbie byście nam Królewską Drogę uchylili. Tak na trzy palce chociaż. - Oblizał wargi z wojennego, po dwóch kufelkach rzeczywiście piwo zapełniło żołądek i grzało mile i rozleniwiająco.
- Nie w-w-wiem co tam starsi uradzą, ale tyle ci powiem, że my już tunelem do Doliny chodzili. Całkiem niedawno poszła wyprawa po królewskiego syna, który po tamtej stronie się włóczy. A po śmierci S-S-Starego… Sukcesja to rzecz ś-święta, wiesz jak jest.
Burrowi jedno się spodobało. Powiedział: Idziemy za truposzami przez góry, bo tak trzeba. Agrad zaś okiem nie mrugnął, nie pytał czy głupi, czemu Carie zostawia, czy wie ile to niebezpieczeństw… Trzeba, psia mać to trzeba i koniec…
- A powiedz mi, jak ta Królewska Droga właściwie wygląda? Bom okrutnie ciekawy, a kupce co w Werbenie stawali, żaden tamój nie jechał i nic nie wiedzieli.
-A-ano gadać tu i nie ma co. Chcesz, to ci pokażę wrota.
- Serio? - Zapalił się kucharz. - No to chodźmy od razu!

Szli korytarzami dobre pół godziny. Agrad chyba celowo prowadził tak, żeby Burro się nie połapał którędy przechodzili i nawet na torturach nie wygadał. Załomy, schody, korytarze troiły mu się w oczach. Przysiągłby że jednym przejściem to ze trzy razy szli. W końcu jednak doszli do szerokiego skalnego tunelu zakończonego zdawało by się pionową ścianą.
- O. - Burknął Agrad.
- Co “O”? - zaniepokoił się kucharz patrząc na litą skałę. - Zawaliło się?
Agrad zarechotał, aż mu się broda zatrzęsła, sypiąc okruchami strucli.
- A ty co, durny, myślisz że każde drzwi to k-klamkę muszą mieć, co? - zaryczał trzęsąc się jeszcze. - To nasza, porządna robota. Jak tędy chcecie iść, t-to miej nadzieję że nasi Starsi was puszczą, bo sam to byś s-s-sto lat myślał i nie wymyślisz jak to to się otwiera.
- A co za tymi wrotami? - Podpuszczał Burro, wodząc dłonią po skale i przyglądając się zaporze.
- Most. Łukowy, wąski i obronny. T-taki że ino jeden wóz na raz przejedzie. Są na to przykłady, że dziesiątka t-t-tarczowników takiego mostu przed całą armią może bronić, aż odwody przyjdą. No i taki m-most, to jednym przypieprzeniem młota zwalić w przepaść możesz. Tylko um trza mieć i wiedzieć gdzie przypieprzyć. Wracajmy Burro.
- Tak, tak. Pilno mi dowiedzieć się co tam burmistrz uradził. Jak myślisz, wasi dadzą nam eskortę przez ten tunel?
- A mnie skąd wiedzieć? Burro, ja kamuszkami po a-abakusie jeżdżę, nic więcej. Ale tyle ci powiem, że tam to wam nie łatwo będzie. Trupy tam we z-znaki się wam dadzą ani chybi, skoro u nas w dolnych korytarzach ich pełno łazi. I być może n-n-nie tylko one… Widzisz bracie, Królewska Droga to właśnie tunel w skale kopany, p-prosty jak w mordę strzelił. No tylko wydrążone na poboczu miejsca na popas. T-także o jedno zło bać się nie musicie. Nawet taki kapcan miastowy jak ty nie po-po-pobłądzi. Ale mówią, że tam już kto inny do naszych tuneli mógł się dokopać. Od dołu. - Zmrużył oczy, a Burro przełknął ślinę w wyschniętym nagle gardle. - No i pułapki są.
- P- p-pułapki? - Dla odmiany niziołek teraz zaczął się jąkać. - Jakie pułapki?
- Dobre, nasze. - wyszczerzył się khazad. - Najlepsze. Nie jakieś patyki za-za-zaaostrzone w wykopanym dole, jak u elfów w lasku. Ale więcej nic nie wiem, bracie, nie mnie o to pytać. Układ i rozłożenie tajne w cholerę. Wyżej musisz uderzać.
Niziołek pokiwał głową, zapamiętując by burmistrzowi powtórzyć, mapę jakąś wycyganić czy coś. Tymczasem wrócili do kantorka, ale Agrad pozamykał tylko pomieszczenie i poprowadził go do oberży na obiad. Kucharz zgodził się bez wahania.
- Będę miał prośbę, Agradzie. Nie znalazła by się beczułka wojennego dla nas na drogę? Taka choć maluteńka, o taka? - Między kciukiem a palcem wskazującym pokazał jaka mała. - I tej waszej wybornej pancernej baraniny. Wierz lub nie wierz ale od tych golonek, szaszłyków i polewek piwnych to ja stokroć wolę tą baraninę. Pewnie, że zęby połamać można jak kto niezwyczajny, ale jak przeżujesz to normalnie niebo w gębie…
- Sie wie, i szczęście masz b-bracie, bo gospoda “Pod młotem i kowadłem” z pancernej słynie…
 
Harard jest offline