Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2014, 20:45   #102
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Zaiste główna (i jedyna obecnie) gospoda “Pod Młotem i Kowadłem” znajdująca się na lewej ścianie Wspólnej Sali słynęła z dobrego jadła i napitku, choć skutkiem zamknięcia Drogi Królów mocno podupadła i obecnie stołowały się w niej głównie okoliczne straże. W środku prócz kompanów Burro zastał też czterech ybnijskich strażników i dwóch przedstawicieli kupieckiej Gildii, którzy wraz z burmistrzem i jednym z helmickich kapłanów (który wraz z Tyresem negocjował przejście) przybyli do Kaledonu. Agrad dosiadł się również, okazjonalnie uzupełniając relację Burra i osuszając zamówione dzbany i kufle. Nieopodal siedziały krasnoludy z Mitrylowej Hali, które Jehan poznał w czasie poprzedniej wyprawy i ponuro żłopały piwo.



Zgodnie z zapowiedzią burmistrza Ybn Corbeth minęła nieledwie świeca nim Mitchell Tyres pojawił się w gospodzie zacierając ręce, a szeroki uśmiech na jego obliczu jasno wskazywał, że negocjacje zostały uwieńczone sukcesem. Burro podejrzewał, że obrotny handlarz nie poprzestanie na tym i już liczy dni do chwili gdy Droga Królów zostanie otwarta ponownie - tym razem na stałe. Burmistrzowi towarzyszyłhelmita oraz dwóch kransoludów: ponury, uzbrojony po zęby został przedstawiony jako Tore Brimmstone, dowódca kaledońskich oddziałów; drugi zaś jako Thorgrim Brighthammer, kapłan Dumathoina. Po dopełnieniu formalności niziołek zasypał kransoludów pytaniami, ale odpowiedzi były dalekie od satysfakcjonujących. Pułapki owszem, są, lecz tylko głupiec upubliczniłby ich rozmieszczenie, podobnie jak konstrukcję mostowej pułapki. Podróżni mają trzymać się kolein wyżłobionych przez wozy, nie podchodzić do ścian i wsporników, a z trasy schodzić jedynie w wyznaczonych co cztery świece miejscach przeznaczonych na popas. Niziołek zapowietrzał się kilka razy, nie chcąc przerywać, aż w końcu doczekał się końca i zaraz zaczął paplać.
- No ale jak nas co zmusi do zejścia ze szlaku? Przecież Agrad mówił, że nie wiada co tam spotkać możemy… Jak tedy pułapek się ustrzec? No i wasi kiedy mają wrócić? Ci co przed nami poszli?
- A jak kto was ubije i mapę przejmie, albo informacje wydusi to co wtedy? - prychnął Tore. - Lata tak karawany łaziły i nic się nikomu nie stało, to i wy sobie poradzicie. Gęsto ich nie ma, jedno pewne. A jak kto ma bystre oko to i pułapki wypatrzy - założył ręce na piersiach uznając temat za zamknięty. Dla niziołka oczywiście zamknięty nie był, bo Burrowi dalej drżało serce na myśl o tych wszystkich dziadostwach czyhających na nich, szczególnie że sam to bystrego oka nie miał, a przynajmniej swojemu oku by nie dowierzał.
- To… to może poślijcie panie Kapitanie z nami kilku waszych, co? Dla tej… no… eskorty i rozeznania. I oni w razie czego nas przez pułapki przeprowadzą.
- Żarty się was trzymają, mości Butterbur - roześmiał się tubalnie Tore, a Agrad tylko trącił niziołka pod żebro, aż temu ostatniemu dech zaparło.
- Jak coś tam było, to już nasi przetrzebili - cicho rzekł Thorgrim. - Dwunastu krzepkich mężów Drogą przeszło, więc jak oni rady nie dali, to żadna eskorta wam nie pomoże. Zresztą będziecie jechać dzień, może półtora zależnie od tempa. Oni pewnie w dzień przeszli. Później mieli rozdzielić się na pół i ruszyć w miasta, kolejno o królewicza rozpytywać. Jeśli chcecie możecie potem ich poszukać, choć nie wiem po co - tu podał nazwiska krasnoludów, a Shando skrzętnie notował. Potem wyjaśnił także w jaki sposób odemknąć od środka i z zewnątrz drzwi prowadzące do Doliny Lodowego Wichru, by drużyna mogła wyjść i wrócić, kilkukrotnie przestrzegając o potrzebie zamykania ich po każdym przejściu.
- Hem, hem… - niziołek nie chciał wpieprzyć Agrada na minę, że ma za długi język, bo jeszcze raz mu kuksańca pośle i ubije na miejscu. - Słyszałem że do Królewskiej Drogi, ktoś mógł się… hmm dokopać. Tak to ludziska u nas w Ybn mówią. - uśmiechnął się w jego mniemaniu przebiegle. - Czego, lub kogo zatem możemy się tam spodziewać? Ja wiem, wiem. Tuzin rębaczy przeszło i zamiotło wszystko, że hej. Ale jakby co z dziury wyszło za nimi? To co to może być? Zrozumcie nas panie Kapitanie, my na codzień po tunelach nie chodzim. O naukę prosimy, by się dobrze przygotować zawczasu.
- Dawno nic nie wyłaziło na drogę, a w kopalniach to różnie - dowódca podrapał się po gęstej brodzie. - Na drowy, duergary czy inne nisko podmroczne to tu za płytko, choć diabli ich wiedzą; nieumarli wszędzie pewno zamieszanie zrobili, to i się wszystko przemieszcza. Wszelkie robactwo, pajęczaki i pokrewne; pewnie jakieś czaro-tfu-miotne też się stwory znajdą, bo im niżej tym bardziej wszystko kapcanieje. Maurowie raczej nie zawadzają, żyją sobie spokojnie, a jakieś grzyby czy pleśnie raczej by tak wysoko nie wylazły - spojrzał na kapłana, który wzruszył ramionami. - Ja bym się robactwa najbardziej bał na waszym miejscu, chityniaków i takich tam, co siecią plują, pułapki zastawiają na nas jak na muchy i cza-tfu-rami miotnąć lubią. Ale tego nie przewidzisz, więc trzeba mieć oczy dookoła głowy, parę w garści i w nogach.
- Boją się światła? - zapytał niespodziewanie milczący dotąd Shando, odrywając się od karty z notatkami.
- Większość, ale bardziej światła słonecznego niż blasku pochodni. A niektóre są po prostu ślepe - odparł zapytany. Czarodziej kiwnął głową, potwierdzając, że zrozumiał, myśląc od razu o zaklęciu "Światła Lunii" które mogłoby im ocalić skórę, i postanowił jak najszybciej się go nauczyć.

Maurowie, chityniakowie i duergarowie… Burro sposępniał mocno i zaczął się zastanawiać po co gębę otwierał w ogóle. Zaraz mu się zaczęło wyobrażać, że tylko nogi na Drodze postawią i na dziki tłum maszkar tam trafią, co o niczym innym nie marzą tylko by jego razem z Myszatym z kopytami pożreć.
- Taaak. Będzie wesoło, coś czuję w kościach.
Agrad mrugnął okiem do swoich pobratymców lekko.
- Na te swoje garnki i kotły uważaj. Bo są takie robale, co się wszelkim żelastwem żywią. Plują czymś i rdza w mig wszystko zżera. Pamiętacie jak młody Thorek do gniazda ich wpadł w kirysie i kolczudze? Z gołą dupą potem przez pół Drogi wracał. - Zarechotał i łyknął z kufla, a krajanie podążyli za jego przykładem.
- Jak ma zeżreć to zeżre, co tu dumać - druidka wzruszyła ramionami - Na górze to żeśmy by mieli yeti, lawinniki, lodowe węże czy też insze tałatajstwo, wcale nie lepsze. Gdzie sie człek nie ruszy, zaraz na niego co czycha, więc zawsze trza być czujnym, a nic się nie stanie - skrzywiła wargi. Skoro ktoś się lękał każdej większej żywiny, to mógł z domu w ogóle nie wychodzić - A jak w łeb czemukolwiek solidnie przyłożysz, to zawsze sposób skuteczny na to, żeby z dala się trzymało. Lepszego nie znam - wyszczerzyła kły do krasnoludów, pewna, że jej przytakną. I faktycznie, choć podziemny lud krzywo na orki patrzył, to kapitan wybuchnął tubalnym śmiechem, a i na brodzie kapłana pojawiła się niewielka szczelina świadcząca o wesołości.
Tibor skrzywił się w duchu na słowa druidki - on lubił wiedzieć z czym może mieć do czynienia. Jednak miast komentować pogłaskał śpiącego mu na kolanach Ferenga i odezwał się do kapłana Dumathoina.
- Mości Thorgrimie, czy waszym kapłanom jest znane ostrzeżenie, jakie w noc poprzedzającą zaćmienie słońca w Ybn Corbeth przekazało widmo jednego z ojców założycieli miasta?
Krasnoludy sposępniały i spojrzały krzywo na pokraśniałego nagle Tyresa, a Tibor zrozumiał, że w gorączce przygotowań nie tylko Oestergaard nie zostało powiadomione o potencjalnym niebezpieczeństwie.
- Mitchel przestawił nam wróżbę; któż mógł sądzić, że będzie ona zapowiedzią tak długofalowych problemów dla całego regionu? - odparł cicho Thorgrim. Młody Oestergaard spojrzał bystro na krasnoludy.
- Nikt - zgodził się uprzejmie. Zrezygnował z dalszego wypytywania kapłana, przynajmniej w większym gronie.

Mara przez cały ten czas siedziała obok ale jakoby jej nie było. Wcale się nie odzywała, łypała tylko ciekawsko na krasnoludy i przebierała w powietrzu nogami kiwając się na swoim krześle. Widać było, że od samego progu wszystko począwszy od olbrzymiej, wyżłobionej w kamieniu hali, interesuje dziewczynkę. Kiedy dorośli tak prawili o, nie do końca ciekawych jej zdaniem rzeczach, ona chwyciła za dzban spienionego piwa i polała sobie do kubka. W końcu khazadzki trunek trza było skosztować, może się już taka okazja nie natrafić. Po kilku zachłannych łykach zapowietrzyła się do szczętu, oczy się zaszkliły i chwilę poważnej ciszy przerwało doniosłe i ciągnące się w nieskończoność beknięcie, które przystawało bardziej drwalowi niż wychudzonej trzynastolatce. Mara nakryła usta dłonią odrobinę zawstydzona.
- No dobra, dość tej gadki - zdenerwowany pytaniem Tibora burmistrz Ybn zerwał się zza stołu i klasnął w dłonie. - Siodłajcie konie i w drogę! Im szybciej ruszycie tym szybciej wrócicie, a ja wpadnę do Werbeny na pieczeń - uśmiechnął się nerwowo do Burra i huknął na strażników, co by konie siodłali. Radzi nie radzi ochotnicy również podnieśli się z ław.

- Mości Thorgrimie, jeśli można na słowo
- Tibor przepchał się pomiędzy towarzyszami by nachylić się ku krasnoludzkiemu kapłanowi.Ten skinął głową i przystanął czekając, aż reszta zgromadzonych wyjdzie z gospody i ruszy w stronę stajni.
- Kapłani i magowie w Ybn nadal nie wiedzą co oznacza całość ostrzeżenia które widmo wygłosiło. Zapewne tutaj również je rozważaliście, gdy już w końcu do was dotarło. Zaćmienie i wywołanie zmarłych z grobów spełniło się, nie wiem jednak co mogły oznaczać słowa o “bezcielesnej śpiewaczce” której również mieliśmy się strzec. Banshee - poraziły waszego króla a i wielu ybnijczyków, więc może o nich ostrzegało widmo, ale może też to zapowiedź jakiegoś innego nieszczęścia?
- To dość popularne stwierdzenie, że śpiew banshee przynosi śmierć. - odrzekł krasnolud. - Nie znam innego stworzenia, które mogłoby pasować do tego opisu, ale rodzajów nieumarłych jest niemal tak wiele jak wiele stworzeń i rodzajów śmierci. Zapewne napotkacie nie tylko takie, które - jak banshee - będą miały nadnaturalne zdolności, czy - jak zjawy - samą swoją obecnością będą wysysać z was siły, ale będą potrafiły rzucać zaklęcia jak, tfu!, magowie, czy wręcz będą sługami plugawych bogów.
Tibor otworzył usta i zamknął je; głos na chwilę go opuścił, choć niby już sporo ujrzał a i wcześniej usłyszał od Runy.
- A czy zaobserwowaliście dokąd nieumarli powstali w czasie zaćmienia i kolejnych nocy się kierowali? Ci w okolicach Ybn szli na północ, w kierunku Czarnego Lasu, ale najprawdopodobniej podążyli albo i nadal podążają dalej...
Thorgrim pokręcił głową.
- Mieliśmy ważniejsze rzeczy na głowie; zjawy znikały w ścianach, a bezcieleśni nie zostawiają przecież śladów.
- Rozumiem, mości Thorgrimie - odpowiedział Tibor. - I dziękuję.

Thorgrim Brighthammer skłonił pokornie głowę i ramię w ramię obaj ruszyli w stronę stajni i dalej, każdy ku swemu przeznaczeniu.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 27-09-2014 o 15:40.
Sayane jest offline