Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-08-2014, 15:46   #101
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Każdy w tych dniach miał dużo zajęcia, duchownych nie wyłączając. Oestergaard czekał w świątyni, zbrojąc się w cierpliwość i wcale nie dziwiąc się temu że jego pytania i prośba o rozmowę z którymś z bardziej doświadczonych kapłanów zostały przyjęte z zakłopotaniem. Zdecydował się dziś na wyprawę z “ybnijczykami” i rozmówił z częścią spośród nich, ale wątpliwości kołatały mu się pod czaszką. Może te pytania były celniejsze niż sam mógł przypuszczać?

Tibor w zamyśleniu dotknął świeżo naprawionej kolczugi. Ze względu na wczorajszy wyjazd z paladynami ominęła go narada drużyny z burmistrzem, duchownymi i magami Ybn. Dziś pozostało szukać rozmowy z kim się jeszcze dało. Oby tylko starczyło mu czasu na podróż do Oestergaard i Cadeyrn… Oparł głowę o ścianę i przymknął powieki. Przez kilka ostatnich dni nauczył się łapać sen gdzie i kiedy tylko się dało.

- Brat Hurst czeka - młodzieńczy głos wyrwał go z drzemki. Tibor potrzebował paru chwil by zrozumieć o czym akolita mówi. Malek Hurst chce go przyjąć? Na wieść że z taką personą ma rozmawiać nerwowo poprawił ubiór i medalion, choć niewidomy Helmita i tak by tego nie docenił.
- Starajcie się nie zawracać czcigodnemu głowy głupotami - dodał młodzik z nutą kpiny w głosie, widząc przygotowania Oestergaarda. Ten ostygł w jednej chwili i spojrzał zimno na Helmitę. Młodzieniec był raptem o rok od niego starszy; pod spojrzeniem Tibora odwrócił wzrok. Kapłan Lathandera ruszył we wskazanym kierunku.




Ojciec Hurst był pomocny. Tibor podziękował gorąco za zwoje z zaklęciami leczniczymi i rady. Przy okazji pytania o sposób komunikacji ze świątynią Helmita przypomniał o zwoju z zaklęciem komunikacyjnym jakie otrzymał Shando, to z kolei uzmysłowiło Oestergaardowi że warto omówić z osobami znającymi się w drużynie na magii czym dysponują pod tym względem … zresztą zgodnie z opowieściami Runy Connere, mającej doświadczenia z armią albo drużynami poszukiwaczy przygód. W Targos i Bryn Shander Tibor miał szukać świątyń gdyby drużyna potrzebowała pomocy; Malek nie był przesadnie pod wrażeniem religijności mieszkańców Dekapolis. Chłopak zapytał również o samych barbarzyńców: czy którychś szczepów unikać lub czy trzymać z jakiegoś powodu język za zębami. Szczęśliwie wedle słów Helmity drużyna nie powinna się ich obawiać, z racji ich przymierza z Dekapolis. Tibor nie bywał w świecie, dopiero wyrabiał sobie pojęcie o tym co poza Czarnym Lasem albo Ybn Corbeth się dzieje i nie wstydził się pytać.
- Jeszcze jedną mam prośbę - odezwał się przy pożegnaniu do brata Hursta - Jeśli dowiedzielibyście się o kolejnym jakim kataklizmie ostrzeżcie okoliczne sioła choćby dla własnego dobra - bo ludzie w Ybn nie przeżyją bez zboża i innych płodów, jeśli wokół miasta zabraknie rolników.
- Ludzie w Ybn nie przeżyją następnego kataklizmu - zaszeleścił Malek, niewidzącym wzrokiem wpatrując się gdzieś w przestrzeń.
Tibor zawahał się przez chwilę.
- Będę się modlił by Pan Poranka miał was w swojej opiece - powiedział wreszcie.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 22-08-2014 o 11:09.
Romulus jest offline  
Stary 18-08-2014, 20:45   #102
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Zaiste główna (i jedyna obecnie) gospoda “Pod Młotem i Kowadłem” znajdująca się na lewej ścianie Wspólnej Sali słynęła z dobrego jadła i napitku, choć skutkiem zamknięcia Drogi Królów mocno podupadła i obecnie stołowały się w niej głównie okoliczne straże. W środku prócz kompanów Burro zastał też czterech ybnijskich strażników i dwóch przedstawicieli kupieckiej Gildii, którzy wraz z burmistrzem i jednym z helmickich kapłanów (który wraz z Tyresem negocjował przejście) przybyli do Kaledonu. Agrad dosiadł się również, okazjonalnie uzupełniając relację Burra i osuszając zamówione dzbany i kufle. Nieopodal siedziały krasnoludy z Mitrylowej Hali, które Jehan poznał w czasie poprzedniej wyprawy i ponuro żłopały piwo.



Zgodnie z zapowiedzią burmistrza Ybn Corbeth minęła nieledwie świeca nim Mitchell Tyres pojawił się w gospodzie zacierając ręce, a szeroki uśmiech na jego obliczu jasno wskazywał, że negocjacje zostały uwieńczone sukcesem. Burro podejrzewał, że obrotny handlarz nie poprzestanie na tym i już liczy dni do chwili gdy Droga Królów zostanie otwarta ponownie - tym razem na stałe. Burmistrzowi towarzyszyłhelmita oraz dwóch kransoludów: ponury, uzbrojony po zęby został przedstawiony jako Tore Brimmstone, dowódca kaledońskich oddziałów; drugi zaś jako Thorgrim Brighthammer, kapłan Dumathoina. Po dopełnieniu formalności niziołek zasypał kransoludów pytaniami, ale odpowiedzi były dalekie od satysfakcjonujących. Pułapki owszem, są, lecz tylko głupiec upubliczniłby ich rozmieszczenie, podobnie jak konstrukcję mostowej pułapki. Podróżni mają trzymać się kolein wyżłobionych przez wozy, nie podchodzić do ścian i wsporników, a z trasy schodzić jedynie w wyznaczonych co cztery świece miejscach przeznaczonych na popas. Niziołek zapowietrzał się kilka razy, nie chcąc przerywać, aż w końcu doczekał się końca i zaraz zaczął paplać.
- No ale jak nas co zmusi do zejścia ze szlaku? Przecież Agrad mówił, że nie wiada co tam spotkać możemy… Jak tedy pułapek się ustrzec? No i wasi kiedy mają wrócić? Ci co przed nami poszli?
- A jak kto was ubije i mapę przejmie, albo informacje wydusi to co wtedy? - prychnął Tore. - Lata tak karawany łaziły i nic się nikomu nie stało, to i wy sobie poradzicie. Gęsto ich nie ma, jedno pewne. A jak kto ma bystre oko to i pułapki wypatrzy - założył ręce na piersiach uznając temat za zamknięty. Dla niziołka oczywiście zamknięty nie był, bo Burrowi dalej drżało serce na myśl o tych wszystkich dziadostwach czyhających na nich, szczególnie że sam to bystrego oka nie miał, a przynajmniej swojemu oku by nie dowierzał.
- To… to może poślijcie panie Kapitanie z nami kilku waszych, co? Dla tej… no… eskorty i rozeznania. I oni w razie czego nas przez pułapki przeprowadzą.
- Żarty się was trzymają, mości Butterbur - roześmiał się tubalnie Tore, a Agrad tylko trącił niziołka pod żebro, aż temu ostatniemu dech zaparło.
- Jak coś tam było, to już nasi przetrzebili - cicho rzekł Thorgrim. - Dwunastu krzepkich mężów Drogą przeszło, więc jak oni rady nie dali, to żadna eskorta wam nie pomoże. Zresztą będziecie jechać dzień, może półtora zależnie od tempa. Oni pewnie w dzień przeszli. Później mieli rozdzielić się na pół i ruszyć w miasta, kolejno o królewicza rozpytywać. Jeśli chcecie możecie potem ich poszukać, choć nie wiem po co - tu podał nazwiska krasnoludów, a Shando skrzętnie notował. Potem wyjaśnił także w jaki sposób odemknąć od środka i z zewnątrz drzwi prowadzące do Doliny Lodowego Wichru, by drużyna mogła wyjść i wrócić, kilkukrotnie przestrzegając o potrzebie zamykania ich po każdym przejściu.
- Hem, hem… - niziołek nie chciał wpieprzyć Agrada na minę, że ma za długi język, bo jeszcze raz mu kuksańca pośle i ubije na miejscu. - Słyszałem że do Królewskiej Drogi, ktoś mógł się… hmm dokopać. Tak to ludziska u nas w Ybn mówią. - uśmiechnął się w jego mniemaniu przebiegle. - Czego, lub kogo zatem możemy się tam spodziewać? Ja wiem, wiem. Tuzin rębaczy przeszło i zamiotło wszystko, że hej. Ale jakby co z dziury wyszło za nimi? To co to może być? Zrozumcie nas panie Kapitanie, my na codzień po tunelach nie chodzim. O naukę prosimy, by się dobrze przygotować zawczasu.
- Dawno nic nie wyłaziło na drogę, a w kopalniach to różnie - dowódca podrapał się po gęstej brodzie. - Na drowy, duergary czy inne nisko podmroczne to tu za płytko, choć diabli ich wiedzą; nieumarli wszędzie pewno zamieszanie zrobili, to i się wszystko przemieszcza. Wszelkie robactwo, pajęczaki i pokrewne; pewnie jakieś czaro-tfu-miotne też się stwory znajdą, bo im niżej tym bardziej wszystko kapcanieje. Maurowie raczej nie zawadzają, żyją sobie spokojnie, a jakieś grzyby czy pleśnie raczej by tak wysoko nie wylazły - spojrzał na kapłana, który wzruszył ramionami. - Ja bym się robactwa najbardziej bał na waszym miejscu, chityniaków i takich tam, co siecią plują, pułapki zastawiają na nas jak na muchy i cza-tfu-rami miotnąć lubią. Ale tego nie przewidzisz, więc trzeba mieć oczy dookoła głowy, parę w garści i w nogach.
- Boją się światła? - zapytał niespodziewanie milczący dotąd Shando, odrywając się od karty z notatkami.
- Większość, ale bardziej światła słonecznego niż blasku pochodni. A niektóre są po prostu ślepe - odparł zapytany. Czarodziej kiwnął głową, potwierdzając, że zrozumiał, myśląc od razu o zaklęciu "Światła Lunii" które mogłoby im ocalić skórę, i postanowił jak najszybciej się go nauczyć.

Maurowie, chityniakowie i duergarowie… Burro sposępniał mocno i zaczął się zastanawiać po co gębę otwierał w ogóle. Zaraz mu się zaczęło wyobrażać, że tylko nogi na Drodze postawią i na dziki tłum maszkar tam trafią, co o niczym innym nie marzą tylko by jego razem z Myszatym z kopytami pożreć.
- Taaak. Będzie wesoło, coś czuję w kościach.
Agrad mrugnął okiem do swoich pobratymców lekko.
- Na te swoje garnki i kotły uważaj. Bo są takie robale, co się wszelkim żelastwem żywią. Plują czymś i rdza w mig wszystko zżera. Pamiętacie jak młody Thorek do gniazda ich wpadł w kirysie i kolczudze? Z gołą dupą potem przez pół Drogi wracał. - Zarechotał i łyknął z kufla, a krajanie podążyli za jego przykładem.
- Jak ma zeżreć to zeżre, co tu dumać - druidka wzruszyła ramionami - Na górze to żeśmy by mieli yeti, lawinniki, lodowe węże czy też insze tałatajstwo, wcale nie lepsze. Gdzie sie człek nie ruszy, zaraz na niego co czycha, więc zawsze trza być czujnym, a nic się nie stanie - skrzywiła wargi. Skoro ktoś się lękał każdej większej żywiny, to mógł z domu w ogóle nie wychodzić - A jak w łeb czemukolwiek solidnie przyłożysz, to zawsze sposób skuteczny na to, żeby z dala się trzymało. Lepszego nie znam - wyszczerzyła kły do krasnoludów, pewna, że jej przytakną. I faktycznie, choć podziemny lud krzywo na orki patrzył, to kapitan wybuchnął tubalnym śmiechem, a i na brodzie kapłana pojawiła się niewielka szczelina świadcząca o wesołości.
Tibor skrzywił się w duchu na słowa druidki - on lubił wiedzieć z czym może mieć do czynienia. Jednak miast komentować pogłaskał śpiącego mu na kolanach Ferenga i odezwał się do kapłana Dumathoina.
- Mości Thorgrimie, czy waszym kapłanom jest znane ostrzeżenie, jakie w noc poprzedzającą zaćmienie słońca w Ybn Corbeth przekazało widmo jednego z ojców założycieli miasta?
Krasnoludy sposępniały i spojrzały krzywo na pokraśniałego nagle Tyresa, a Tibor zrozumiał, że w gorączce przygotowań nie tylko Oestergaard nie zostało powiadomione o potencjalnym niebezpieczeństwie.
- Mitchel przestawił nam wróżbę; któż mógł sądzić, że będzie ona zapowiedzią tak długofalowych problemów dla całego regionu? - odparł cicho Thorgrim. Młody Oestergaard spojrzał bystro na krasnoludy.
- Nikt - zgodził się uprzejmie. Zrezygnował z dalszego wypytywania kapłana, przynajmniej w większym gronie.

Mara przez cały ten czas siedziała obok ale jakoby jej nie było. Wcale się nie odzywała, łypała tylko ciekawsko na krasnoludy i przebierała w powietrzu nogami kiwając się na swoim krześle. Widać było, że od samego progu wszystko począwszy od olbrzymiej, wyżłobionej w kamieniu hali, interesuje dziewczynkę. Kiedy dorośli tak prawili o, nie do końca ciekawych jej zdaniem rzeczach, ona chwyciła za dzban spienionego piwa i polała sobie do kubka. W końcu khazadzki trunek trza było skosztować, może się już taka okazja nie natrafić. Po kilku zachłannych łykach zapowietrzyła się do szczętu, oczy się zaszkliły i chwilę poważnej ciszy przerwało doniosłe i ciągnące się w nieskończoność beknięcie, które przystawało bardziej drwalowi niż wychudzonej trzynastolatce. Mara nakryła usta dłonią odrobinę zawstydzona.
- No dobra, dość tej gadki - zdenerwowany pytaniem Tibora burmistrz Ybn zerwał się zza stołu i klasnął w dłonie. - Siodłajcie konie i w drogę! Im szybciej ruszycie tym szybciej wrócicie, a ja wpadnę do Werbeny na pieczeń - uśmiechnął się nerwowo do Burra i huknął na strażników, co by konie siodłali. Radzi nie radzi ochotnicy również podnieśli się z ław.

- Mości Thorgrimie, jeśli można na słowo
- Tibor przepchał się pomiędzy towarzyszami by nachylić się ku krasnoludzkiemu kapłanowi.Ten skinął głową i przystanął czekając, aż reszta zgromadzonych wyjdzie z gospody i ruszy w stronę stajni.
- Kapłani i magowie w Ybn nadal nie wiedzą co oznacza całość ostrzeżenia które widmo wygłosiło. Zapewne tutaj również je rozważaliście, gdy już w końcu do was dotarło. Zaćmienie i wywołanie zmarłych z grobów spełniło się, nie wiem jednak co mogły oznaczać słowa o “bezcielesnej śpiewaczce” której również mieliśmy się strzec. Banshee - poraziły waszego króla a i wielu ybnijczyków, więc może o nich ostrzegało widmo, ale może też to zapowiedź jakiegoś innego nieszczęścia?
- To dość popularne stwierdzenie, że śpiew banshee przynosi śmierć. - odrzekł krasnolud. - Nie znam innego stworzenia, które mogłoby pasować do tego opisu, ale rodzajów nieumarłych jest niemal tak wiele jak wiele stworzeń i rodzajów śmierci. Zapewne napotkacie nie tylko takie, które - jak banshee - będą miały nadnaturalne zdolności, czy - jak zjawy - samą swoją obecnością będą wysysać z was siły, ale będą potrafiły rzucać zaklęcia jak, tfu!, magowie, czy wręcz będą sługami plugawych bogów.
Tibor otworzył usta i zamknął je; głos na chwilę go opuścił, choć niby już sporo ujrzał a i wcześniej usłyszał od Runy.
- A czy zaobserwowaliście dokąd nieumarli powstali w czasie zaćmienia i kolejnych nocy się kierowali? Ci w okolicach Ybn szli na północ, w kierunku Czarnego Lasu, ale najprawdopodobniej podążyli albo i nadal podążają dalej...
Thorgrim pokręcił głową.
- Mieliśmy ważniejsze rzeczy na głowie; zjawy znikały w ścianach, a bezcieleśni nie zostawiają przecież śladów.
- Rozumiem, mości Thorgrimie - odpowiedział Tibor. - I dziękuję.

Thorgrim Brighthammer skłonił pokornie głowę i ramię w ramię obaj ruszyli w stronę stajni i dalej, każdy ku swemu przeznaczeniu.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 27-09-2014 o 15:40.
Sayane jest offline  
Stary 18-08-2014, 20:50   #103
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Pierwszy

Droga Królów Północy

6 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni





Wszystkie pytania zostały zadane, rzeczy spakowane, a konie osiodłane. Orszak złożony ze wszystkich osób obecnych w gospodzie (za wyjątkiem Battlehammerów) ruszył w ciszy w stronę wrót dzielących Kaledon od Drogi Królów. Droga była całkiem prosta, szeroka i wygodna, więc Burro raz po raz zerkał na Agrada, który wcześniej przeciągnął go przez liczne tunele, a teraz usiłował ukryć psotny uśmiech. Wreszcie dotarli pod wrota, a niziołek zadziwił się ponownie patrząc na ich ogrom i kunszt wykonania.

Tore Brimmstone krzyknął coś po krasnoludzku; odpowiedział mu zwielokrotniony echem głos. W gigantycznych wrotach rzeźbionych na podobieństwo ponurych oblicz krasnoludów zazgrzytał ukryty mechanizm. Zazgrzytał tylko raz, po czym ciężkie wierzeje rozchyliły się niemal bez dźwięku i w bladym świetle pochodni padającym z korytarza oczom drużyny ukazał się długi most. Zgodnie ze słowami księgowego był wąski tak, że dwa wozy nie mogłyby się minąć. Najpierw biegł prosto by powoli wspiąć się w górę łagodnym łukiem i niknął daleko w mroku. Konie zatańczyły niespokojnie, nieprzyzwyczajone do podziemnych i powietrznych wędrówek, a krasnoludy popatrzyły na siebie z satysfakcją, jak zawsze dumne ze zdziwienia i podziwu widzianego w oczach klientów i gości. Klan Thunderstone mieszkał w Kharazaar Adth niewiele ponad wiek czasu i niespełna setka krasnoludów, które odłączyły się od klanu Battlehammer mimo swej niewielkiej liczebności osiągnęła całkiem sporo. Wybudowanie Drogi Królów, Wspólnej Sali, otwarcie kopalni, huty i kuźni oraz nawiązanie współpracy z ludźmi o gnomami - to wcale nie było mało. Zaś po odejściu Battlehammerów z Doliny mieszkańcy Kaledonu stali się monopolistami zarówno w wydobyciu metali i kamieni szlachetnych jak i w handlu tworzonymi z nich przedmiotami, choć stugębna plotka głosiła, że wielu krasnoludów - zwłaszcza starszych wiekiem - pragnęło ruszyć do Mitrilowej Hali, domu dzieciństwa, miejsca niemal mitycznej szczęśliwości i chwały krasnoludzkiej rasy.




Mara postąpiła kilka kroków i z ciekawością zerknęła w dół, a nawet wrzuciła kamyk, lecz nie dość, że nie dojrzała dna przepaści, to nawet nie usłyszała stukotu spadającego kamienia. Strzyga podkulił ogon i zawył przeciągle; echo wycia poniosło się tunelami rezonując w kanione i wszyscy zadrżeli.
- Zły omen - mruknął jeden z ybnijskich kupców i cofnął się w korytarz prowadzący do wspólnej hali.
- Bzdury - huknał Tore. - Wyje bydle, bo w lesie powinno siedzieć a nie po jaskiniach łazić - surowo spojrzał na Marę.
- Na-na-naści na drogę, niech wam się wiedzie -liczykrupa ścisnął Burra aż chrupnęło i pociągnął nosem.
- No, komu w drogę temu ostrogę - Tyres raźno klasnął w dłonie, choć nerwowy uśmiech zaprzeczał pozornemu entuzjazmowi. - Niech bogowie mają was w opiece, boście nadzieją nas wszystkich i rodzin waszych - burmistrz uścisnął dłoń każdemu z osobna, a strażnicy przeprowadzili konie za bramę, z nietajonym lękiem spoglądając na tony skał wiszące nad ich głowami i ziejącą poniżej pustkę.

Drużyna odebrała od strażników wodze. Burro stworzył dużą kulę światła i weszli pieszo na most (jakoś nikt nie miał ochoty spoglądać w przepaść z wysokości końskiego grzbietu), żegnana cichą modlitwą Thorgrima. Niemal wszyscy poczuli delikatne mrowienie magii, a Tibor był niemal pewien, że błogosławieństwo milczącego kapłana nieznanego “świetlistemu” boga będzie towarzyszyć im aż do wyjścia z podziemi, podobnie jak zwój z modlitwą odpędzającą nieumarłych, który miał zapewnić im spokojną noc. Teraz gdy zostali sami w kamiennym domu podziemnych ras podróż przez śniegi Grzbietu Świata nie wydawała się już taka straszna i nieracjonalna. Wszyscy podskoczyli gdy huk zamykanych wrót poniósł się echem w najdalesze zakamarki góy, a Shando ze zgrozą uświadomil sobie, ze nie poprosił rodziny Burra o pozostawienie pokoju ze światełkiem dla Umy…




Ku niewymownej uldze Butterbura, który martwił się, że most zawali im się pod stopami (zwłaszcza mocno tupiącymi stopami Grzmota) przeszli przez niego bez przeszkód. Duża i gładka półka skalna poniżej przystosowana była do postoju oczekujących na przejazd wozów; a kilka metrów wyżej ziały otwory niewielkich galeryjek - zapewne miejsca dla stróżujących tu dawniej krasnoludów. Nie było powodu się tutaj zatrzymywać, więc grupa ruszyła dalej, wgłąb Drogi Królów.




Obrobiony przez pracowity krasnoludzki ród korytarz przestawiał sobą niemal tak imponujący widok jak sama brama i daleko mu było do klaustrofobicznych kopalnianych tuneli, jakie mogli sobie wyobrażać nieobeznani z Drogą podróżni; szeroki na dziesięć metrów a - ze znanego zapewne tylko krasnoludom powodu - wysoki na bez mała dwadzieścia metrów. Gdyby nie tańczące na ścianach cienie, czająca się wokoło nieprzenikniona ciemność i wszechobecne echo można by nawet udawać, że podróżują traktem w bezgwiezdną noc.

Tak jednak nie było.

Kilka kolejnych godzin minęło na monotonnej jeździe przed siebie. Mimo stukotu kopyt, pobrzękiwania uprzęży i nerwowych rozmów cisza dzwoniła w uszach. Kostrzewa, Var i Tibor bezskutecznie wypatrywali śladów przejścia krasnoludzkiego oddziału, a Burro i Jehan zapowiedzianych pułapek. Trakt był jednak szeroki, a koleiny wyznaczające drogę dla wozów tak wyraźne, że na prawdę nie sposób było z niech zboczyć. Shando i Mara gawędzili na temat jej cudownej perły mocy. Chowańce spały na siodłach lub właścicielach i tylko Strzyga z Ferengiem - po drobnych niesnaskach pierwszego spotkania - wypuszczały się daleko na przód, łeb w łeb patrolując trasę i chłonąć nowe, nieznane zapachy.



Zarówno pierwszy jak i drugi popas minął bez rewelacji. Zwierzaki były podniecone lecz nie zaniepokojone. Drużyna trzymała tempo, mierząc upływający pod ziemią czas wypalonymi pochodniami i mijanymi wnękami. Dwie godziny po drugim popasie natrafili na sporą szczelinę w ścianie. Nikt nie odważył się podejść bezpośrednio do niej, lecz nawet z odległości widać było zalegające wokół warstwy pajęczyny; według Kostrzewy niezbyt starej.

Następne minuty upłyneły na powolnym marszu - Kostrzewa, pomna doświadczeń z Czarnego Lasu nakazała wszystkim zsiąść z koni - i nerwowym rozglądaniu się na boki i w górę. Sztuczki Burra śmigały na prawo i lewo oświetlając ściany i sufit. Niziołek błogosławił przezorność krasnoludów, które darowały sobie ozdabianie Drogi Królów wymyślnymi płaskorzeźbami i pomnikami, przedkładając obronny pragmatyzm nad estetykę. Ściany ozdabiał jedynie wąski prosty relief ciągnący się przez całą długość drogi i przedstawiający - jak domyślał się Tibor - symbole wszystkich czternastu krasnoludzkich bogów. Jehan z kolei przypuszczał, że właśnie w tych płaskorzeźbach ukryte są przyciski uruchamiające pułapki - oczywiście aktywujące je rozmyślnie, nie przypadkiem. Tych drugich za nic nie mógł w półmroku wypatrzeć.

Cichy warkot Strzygi zmroził wszystkim krew w żyłach; jednak wilk zoczył nie wrogów a ślady krwi; co zresztą nie poprawiło nikomu nastroju. Plamy i smugi kriw oraz fragmenty pajęczyn rozrzucone były na sporym obszarze; również na ścianach. Na ziemi Var znalazł także kilka bełtów. Żadnych ciał nie było; czy nikt nie został zabity, czy zostały zabrane… a może stały teraz pod drzwiami do Doliny jako nieumarłe, czekając aż ktoś je wypuści? Ostatnia opcja była szczególnie mało zajmująca; co prawda do nocy było jeszcze daleko, ale kto wie jak nieumarli zachowywali się w pozbawionych słońca podziemiach?

Nagle zapadła ciemność. Absolutny mrok otoczył drużynę, która zatrzymała się odruchowo, a nerwowe powarkiwanie psów zmieniło się w zajadłe szczekanie, które niemal zagłuszyło charakterystyczny szczęk kusz. Koń Jehana kwiknął przeraźliwie i pognał do przodu wyciągając trzymającego wodze łotrzyka z obszaru ciemności w półmrok oświetlany unoszącym się nadal w korytarzy światełkiem Burra. Czuły słuch Lahance’a wychwycił cichy zaśpiew, a potem okrzyki zaskoczenia towarzyszy, którzy poczuli jak oblepia ich jakaś lepka substancja. Młodzieniec zerwał się na równe nogi kątem oka dostrzegając wielonogie istoty schodzące po ścianach w jego stronę.

Przypuszczenia Thorgrima co do bezpieczeństwa Drogi Królów Północy okazały się jedynie pobożnymi życzeniami. Zgrzytnęły wyciągane z pochew miecze. Walka się rozpoczęła.


 
Sayane jest offline  
Stary 19-08-2014, 15:41   #104
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
SENNA MAGIA O PORANKU

Ybn Corbeth, wejście do Szkoły Magii

Powiedzieć, że Shando miał zmęczoną głowę, to jak rzec, że goblini wychodek śmierdzi. Odezwała się próżna pycha, dość częsta w jego rodzinie, połączona ze szkoleniem wojennego maga - zupełnie odmiennym od akademickich i mistycznych nauk odbieranych przez innych. Niby każdy uczył się tego samego, ale różnice były.
Gdy wchodził w mury szkoły, był przekonany że wyniesie stamtąd więcej i srodze się zawiódł. Stał po drugiej stronie drzwi w towarzystwie Vara i młodej Mary z poczuciem niedosytu. I braku snu.

- Akurat o tobie myślałam... Jesteś czarodziejem - zaczepiła go dziewczyna i wyciągnęła zza pazuchy zakupiony zwój i podała Calishycie. - Przepisz do księgi, wyucz się, a później mi zaklnij w medalion. To czar czyniący lekkim jak pióro. Pomyślałam, że co jak co, ale w górach może się okazać jak znalazł.
Brzydka twarz Shando rozpromieniła się na chwilę, słysząc, że może pomóc dziewczynce i choć trochę spłacić dług za pomoc w nocy.
- Doskonały pomysł, młoda damo! Znam to zaklęcie - tu Wishmaker ziewnął przeciągle - Lekkość Pióra, w moich stronach znane jako Radość Szalonego Abdula, co wiąże się z pewną bajką - znów ziew - którą kiedyś Ci opowiem. Obawiam się jednak, że zanim je przepiszę, minie trochę czasu. Nie wiem kiedy zatrzymamy się na dłuższy popas, a to zajęło by cały dzień... zatrzymaj go na razie, a póki co - pozwól że zaklnę w Twoim medalionie coś z repertuaru, który noszę w mojej poobijanej głowie. - Shando pokrótce opowiedział Marze o zaklęciach, które zapamiętał i gdy wybrała Ognisty Pocisk Kelgore'a, natychmiast "wczarował" go w medalion. - A teraz wybaczcie, ale czeka na mnie łóżko i kilka godzin porządnego snuuuuu - końcówkę zdania wypowiedział ziewając.

Powrotu do Werbeny i tego jak zasnął już nie pamiętał.



PRZEKLĘTA PÓŁNOC!

Gdzieś na drodze z Ybn Corbeth do Kaledonu

Im dłużej Shando przebywał na północy, tym bardziej był niespokojny. Pogoda, ludzie - tak różni od spotykanych do tej pory, krajobrazy - wszystko zwyczajnie Wishmakera drażniło i docierało do niego, że mimo lodowatego zimna jego gorąca krew, spadek po praprzodku zaczyna buzować, zwyczajnie kpiąc sobie ze szkolenia i technik wyuczonych u mnichów.
Czarodziej zaczynał żałować decyzji by to tutaj szukać doświadczenia, mocy i niechybnej śmierci.
Krótko przed wyjazdem wysłał listy do siedziby rodu i drugi do mistrza Brimstone'a i miał nadzieję że nie wyczują w nich goryczy, którą miał ochotę przelać na papier. Co jak co, ale nie lubił przyznawać się do błędów, a zapewne błędem było przybycie tutaj!
Przeklęta północ!

Jakby mało mu było klątwy rodzinnej, musiał przyplątać się dodatkowo duch dziewczynki, który skutecznie wysysał jego siły. Nawiedzający go w nocy, w snach, i nawet w myślach! Musiał wręcz zniżyć się do poproszenia o pomoc dziewczynki, która gadała z umarłymi. On! Czarodziej! Nieważne, że w końcu żal zrobiło mu się upiorzycy i w końcu wybaczył jej wszystko, ba! Wręcz obiecał pomścić! Niesmak pozostał, zwłaszcza, że w ferworze przygotowań zapomniał o obietnicy światła w zamkniętym pokoju. Ładne mi dotrzymywanie obietnic, Wishmaker!
Przeklęta północ!

I jeszcze ten mróz, skutecznie rozpraszający jego uwagę. Szkoda było mu marnować moc na zaklęcie Odporności na Żywioły, które na pustyni czasami bywało niezbędne, a najwyraźniej będzie konieczne także i tu.
Nie to obiecywał kupiec, sprzedający mu ciepłe, zimowe ubrania.
Przed wyjazdem zrobił dodatkowe zakupy - raki i rakiety, dziwny sprzęt który widział pierwszy raz na oczy, ponoć potrzebny do pokonywania śniegu i lodu, dziwaczne okulary chroniące oczy (coraz dziwniejsza ta północ), ośmiokrokowa lina z hakiem, czekan, żelazne kliny do wbijania w skały... wszystko to sprawiło, że zamiast czterech potrzebnych Gradowi Kamieni jadeitów kupił tylko trzy, a w sakiewce świeciły pustki. Ale o tym, że będzie potrzebował dodatkowych ubrań, nawet nie pomyślał. A teraz ... szkoda gadać.
Przeklęta północ!

Skulony na wierzchowcu Shando Wishmaker skulił się jeszcze bardziej w siodle i dopiął jeszcze ciaśniej swoje podszyte futrem obranie. Pod futrzaną czapą ciskający gromy wzrok czarodzieja wyglądał tak, że mogłyby się od niego stopić lodowce. Czarodziej lustrował ponuro okolice, szukając zagrożeń, które sprowokowałyby go do uwolnienia niewielkiej burzy ognia, co skutecznie ogrzałoby jego krew.
Niestety - a może na szczęście - niebezpieczeństw na trakcie do Kaledonu nie było widać. Wspinający się ku górze trakt był solidny, widać że brodacze postarali się by nie rozmiękał gdy przyjdą wiosenne roztopy, a później - później był śnieg i wiatr. Im bliżej do wrót Kaledonu, tym temperatura była niższa, a wiatr - silniejszy. Aż strach pomyśleć co będzie, gdy krasnoludy nie przepuszczą nas pod górą, pomyślał czarodziej, trwożnie patrząc na śnieżne czapy na szczytach.
Widoki po drodze zresztą też nie nastrajały pozytywnie - trupy, zniszczone obejścia, wszędzie ślady owej straszliwej nocy, gdy potężna magia przebudziła zmarłych.
Gdy w końcu dotarli do kaledońskich bram, Shando ledwie zauważył kunszt i piękno ich wykonania, czy walory obronne. Liczyło się tylko parujące ze środka ciepłe powietrze, które wkrótce otuliło jego przemarznięte do szpiku kości członki.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 19-08-2014 o 15:45.
TomaszJ jest offline  
Stary 23-08-2014, 09:56   #105
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[media]http://drh1.img.digitalriver.com/DRHM/Storefront/Company/turbine/images/product/misc/Moria_01.jpg[/media]

Burro wziął sobie do serca to, co mu nagadał Agrad jak i to co obiecał Carie, do wędrówki przystąpił więc przygotowany. Objawiało się to wesołością lub kręceniem głowami z niedowierzaniem a to z uwagi na wygląd kucharza. Mianowicie, niziołek w ręce trzymał największą pokrywkę od sagana, którą przysposobił jak coś na kształt puklerza. Jakby tego było mało, na głowie miał mniejszy z saganów w charakterze średnio dopasowanego hełmu z tendencją do opadania na oczy. Na plecach zaś przytroczył patelnię, która miała osłaniać Burra w razie gdyby trzeba było sromotnie podać tyłów. W ręce niespokojnie kręcił procą, no ale przy początkowym spokoju w podróży, po pierwszym popasie schował ją za pas. Miał dość schylania się po kamienie którer bez przerwy wypadały mu na ziemię z łoża.

Martwił się trochę jak wędrówkę w zamkniętym skałami tunelu zniesie Myszaty, ale tunel okazał się niczym podwórzec w pałacu. Wysoki jak cholera, zdobiony nawet od czasu do czasu jakimiś płaskorzeźbami. Mimo takich przygotowań, atak zaskoczył go jak nocny złodziej. Paraliż zwyczajowo zdjął go w pierwszej chwili i kiedy towarzysze już stawiali opór albo przynajmniej próbowali wyplątać się z pajęczyny, Burro tylko rozdziawiał gębę.

Grzmot natomiast, czując na sobie nieprzyjemną lepkość i zaśpiew, zareagował niemal instynktownie. Niemal, bo nie był przyzwyczajony do tego że nic nie widzi. Zwykle widział cokolwiek, mimo najgłębszych ciemności. Tym razem był nieco zszokowany i kierował się wyłącznie słuchem. Nie wiedząc co stoi między nim, a źródłem zaśpiewu, skoczył w kierunku głosu, poniewczasie orientując się, że dochodzi on gdzieś z góry. Miał nadzieję że uda mu się zbliżyć, jeśli nie całkiem dopaść przeciwnika. Był na tyle zbity z tropu po wyrwaniu się z sieci, że sięgnął po procę, nie widząc nikogo w pobliżu. Dopiero kawał dalej za Jehanem zdawało się, że ktoś jest, chociaż nieco wyżej niż na poziomie traktu. Miał zamiar cisnąć pociskiem dla rozproszenia uwagi zanim rozbiegnie się pokazując swoje ukryte talenty.

Światło przecięło mrok niczym promienie słońca wyłaniającego się zza chmur i zaglądającego do ciemnej jaskini. Gdy zaskoczenie opadło i świeżo zdobyte, okupione ranami doświadczenie zaczęło procentować Tibor nie czekał z przywołaniem mocy która była niemalże legendarna dla krwi rodu Oestergaard - blask rozchodził się od jego kolczugi rozpraszając ciemność na kilkanaście kroków wokoło. Na widok niewyraźnych sylwetek atakujących jego źrenice zwęziły się - istoty niemal dorównywały “urodą” druidce. Chroń nas, Panie Poranka - siła jego wiary pozwoliła mu otoczyć siebie i towarzyszy ochronną aurą. Spłoszone nagłą ciemnością a potem jasnym blaskiem konie zatańczyły w miejscu, ale - w przeciwieństwie do wierzchowca Jehana - nie poniosły, tylko cofnęły się kilka kroków, napierając na jeźdźców.

- Wszyscy do mnie, blisko! - krzyknął kapłan, sięgając po ciężką tarczę by chwycić w garść uchwyt. Klaczkę puścił samopas; groziło to jej utratą, ale nie było innej rady. - Fereng, Strzyga, do nogi!

Zbliżające się po ścianie z lewej pajęczaki zasyczały i skierowały w młodzieńca napięte znów kusze. Zadźwięczały cięciwy; na szczęście bełty minęły Tibora i jego konia, choć jeden o włos - ten odbił się od ściany nieopodal Vara. Jehan zerwał się na równe nogi, nerwowo próbując naciągnąć własną kuszę.

Kostrzewa w pierwszym odruchu skoczyła naprzód, co - jak uświadomiła sobie po chwili - przy wąskiej i zdradliwej drodze nie było najmądrzejszym posunięciem. Dopisało jej jednak szczęście; nogi uniosły ją z dala od rzucanych na trakt sieci. Kiedy kapłan błysnął jak świetlik na bagnisku, rozpraszając mrok, druidka poczuła lekkie ukłucie zazdrości - czyżby błogosławieństwo jakiegoś wymoczkowatego słonecznego bożka miałoby być lepsze od mocy Prastarego Dębu? Niedoczekanie! Rozejrzała się wokół, gotowa wypuścić leśne bestie na atakujących ich wrogów, ale gdy ujrzała, co czai się na granicy ciemności, jej motywacja gwałtownie zmieniła kierunek. Niemal trzymetrowa, blada abominacja, groteskowe połączenie półludzkiej głowy i wzdętego, pajęczego ciała było dla czczącej naturę półorczycy niczym ucieleśniona herezja i łażąca obraza praw Matki Natury.

Gniew i obrzydzenie zabulgotały w Kostrzewie gorącą falą; uderzyła kosturem w ziemię i wyciągnęła rękę, przywołując dar Silvanusa. Nawet na wydawałoby się gładkich i martwych ścianach było dość szczelinek, wyżłobień i dziur, by powciskały się tam korzenie małych roślin czy rósł nieustępliwy mech. Teraz, wzmocniona płynącą przez druidkę mocą, ta rachityczna zieleń strzeliła intensywnie w górę, oplątując koślawe nogi… drugiego, mniejszego stworzenia, które również czaiło się w mroku. Gdy tylko zaklęcie przebrzmiało, z ramienia druidki zerwała się jak czarna strzała Wredota. Druidka nakazała mu atak, jednak widząc czterorękie uzbrojone stworzenie kruk zawrócił i kracząc zaczął unosić się nad drużyną, ze szczególnym uwzględnieniem jej najdalej położonych członków. Tymczasem mimo przytrzymujących ją mchów i grzybów gigantyczna pajęczyca zakończyła swój zaśpiew i nieopodal Kostrzewy pojawił się paskudny pająk wielkości wilka, który błyskawicznie rzucił się do ataku i wgryzł się druidce w nogę. Półorkini poczuła charakterystyczne pieczenie wskazujące, że stawonóg wstrzykuje jej swój jad, lecz nie odczuła żadnych jego efektów. Na widok atakującego stwora koń Kostrzewy zarżał i rzucił się do ucieczki, po czym utknął w lepkiej pajęczynie.

- Strzelajcie w unieruchomionych, ja się zajmę resztą! - huknął buńczucznie Grzmot. Dwa razy niziołkowi powtarzać nie trzeba było, szczególnie że wielkoluda miał on za niekwestionowanego przywódcę ich stadka jeśli chodzi o ucinanie łbów i duszenie łasic i inne tego typu rozrywki. Rozkręcił procę, która zaśmigała młynkiem w jego ręce i wymierzył szybko w najbliższą maszkarę. Łup! Piękne trafienie! Jakby chciał trafić metr od maszkary w ścianę. Szybko wyciągnął następny kamień i włożył do łoża.
Mara, dość oszołomiona tempem dziejących się zdarzeń, zlustrowała bezradnie pajęcze sieci, w których zupełnie utknęła po pas. Postanowiła na tą chwilę nie marnować czasu na wyplątwanie się z okowów. Poderwała kuszę i strzeliła w najbliższego z pajęczaków schodzących ze ścian. Strzyga zaś przyczaił się gdzieś w pobliżu ściany, czekając aż stwory zlezą na podłogę.

Światło przepędziło ciemności, zaś wizja nadchodzącej walki zapewniła paliwo dla ognistej wściekłości toczącej Shando Wishmakera. Złość, którą czuł już od jakiegoś czasu, złość na tą zimną krainę, mróz pożerający wszystko, niedogodności... wszystko zaczęło kondensować się w gorejącą wewnątrz czarodzieja moc. Moc, która prosiła się o uwolnienie. Zignorował pajęczynę, która utrudniała mu chodzenie, gotując się do tego, co chodzenia nie wymagało. Pora pokazać, że ktoś tu uczył się na maga bitewnego!

~ Już ja wam pomogę zejść ~ pomyślał Shando o dziwolągach spełzających ze ściany. I przywołał z głębin pamięci przygotowaną inkantację Gradu Kamieni, czując jak trzymany w ręku okruch jadeitu kruszy się i zmienia w kamyki, trzymane w powietrzu niewidzialną siłą.

Niemal natychmiast poczuł sztywnienie ciała, jakby pochłonęło ono moc od otaczającego je masywu górskiego. Rzucający czar Shando, napinając mięśnie by pokonać krępujące nici, rozpoczął powolną sekwencję ruchów otwierającą inkantację. Moc zaklęcia sprawiła, że czuł, jakby poruszał dłońmi w żwirze, a lewitujące kamyki zaczęły powoli wirować wokół niego. Każde zgięcie ręki kończyło się odgłosem roztrzaskanej skały. Z każdym uderzeniem serca, z każdym chrupnięciem i łupnięciem tempo gestów wzrastało, w końcu zaklęcie wypowiadane w śpiewnym smoczym języku zabrzmiało jakby inkantowano je przy chórze kilofów w kamieniołomie, a kamyki wirujące wokół czarodzieja tworzyły fantazyjne orbity...

... aż nagle zaklęcie ucichło, a stworzone kamyki upadły na podłogę wokół Wishmakera, wiedzione gestem jego dłoni. Czyżby porażka? Przez dwa uderzenia serca nie działo się nic.

[media]http://cdn.imghack.se/images/d2a996e58597ca225947059f39f9c082.jpg[/media]

A potem sufit eksplodował kurzem, zaś grad kamieni wielkości orzechów posypał się prosto na przyczepionego do sufitu olbrzymiego pająkoluda! Opadające kamienie normalnie utworzyłyby trzymetrowej szerokości kolumnę pyłu i gruzu... a tak wszystkie oberwał pająk, który był właśnie tak wielki! Łoskot przebrzmiał, pył opadł, a Shando Wishmaker był zadowolony z polowej próby swojego nowego zaklęcia i przyszykował kolejne. Mimo wszystko nie wyglądało, by atak zrobił na pajęczycy szczególne wrażenie, za to spłoszone hukiem spadających kamieni i echem, jakie poniosło się po całej Drodze wierzchowce wyrwały się z objęć zaklęcia abominacji i rzuciły się do ucieczki, omal nie tratując Burra i calishyty.

- Mysztaty! - wrzasnął Burro za konikiem uciekającym w popłochu. - Do nogi!

Szlag, co się woła do konia, jak się chce by nie galopował na łeb na szyję w ciemność? Konik jednak nie zrozumiał chyba komendy i gnał dalej. Burro zaś zgrzytnął wściekle zębami i wziął na cel ponownie najbliższego potwora. Proca znowu zakręciła furkoczącego młyńca i pocisk pomknął do celu. Łup! Tym razem prosto w łeb! Burro zdziwił się bo dokładnie tak sobie wyobrażał że ten kamulec poleci. Płaska parabola i w łeb. Z reguły jak sobie coś wyobrażał to działo się tak jak przy poprzedniej próbie. I tak tyle dobrego, że na przykład walczący Var nie dostał w potylicę...

- Uzbrój mnie, Panie, w pancerz odrazy wobec zła stojącego na mej drodze - w międzyczasie Tibor wycedził formułę ochronnego zaklęcia. Mabari zdążył wrócić na skraj pajęczyny; była to raptem druga jego prawdziwa walka i sierść na grzbiecie miał zjeżoną niczym szczotka. Oestergaard wyrwał się z kleistych splotów i ruszył na przywołańca - nie zdążył sięgnąć po buzdygan, ale mógł chociaż postawić zaporę pomiędzy druidką a pająkiem, dać jej się cofnąć i opatrzyć rany. Mimo nagłości starcia odzyskiwał już pewność siebie i żądzę walki. Chwycił za rękojeść ciężkiej broni wykutej z krasnoludzkiej stali. Pająk zaterkotał szczękoczułkami, a kapłan poczuł emanującą od niego złowrogą aurę. Potwór skoczył na młodzieńca, lecz jego ociekające trucizną kły napotkały opór w postaci mocnej tarczy, nie czyniąc Tiborowi krzywdy. Tymczasem schodzące ze ściany po lewej stwory dotarły do podłogi i każdy z nich cisnął w drużynę garścią krótkich oszczepów. Większość spadła nieszkodliwie na podłogę wokół druidki i Jehana, ale jeden z nich boleśnie drasnął Tibora w nogę. Przyczajony pod ścianą Strzyga wytchnął z cienia i rzucił się na najbliższego stwora. Mara natomiast szybkim ruchem przeładowała swoją lekką kuszę i wymierzyła w kolejnego stwora, pudłując. Na razie nie uciekała się do magii czując w trzewiach, że należy ją oszczędzać aż na dół spełźnie najpaskudniejsza z poczwar. Jehan również odpowiedział chityniakom strzałem i także sromotnie chybił. Na szczęście stwór nieopodal niego nadal był unieruchomiony zaklęciem Kostrzewy, które jednak wydawało się nie robić wrażenia na “królowej-matce” pajęczych abominacji.

- Wracaj tu, tchórzliwa kupa pierza! - warknęła Kostrzewa, podenerwowana skądinąd rozsądnym zachowaniem kruka. Nawet jeśli ptak nie zamierzał dziobać wiszącego na ścianie padalastwa, mógłby jej przynajmniej pomóc z uczepionym łydki pająkiem. Mimo bezpośredniego zagrożenia nie zamierzała jednak zostawiać czarującemu stawonogowi zbyt dużego pola manewru; splotła palce, wypowiadając kilka słów modlitwy, i wokół znów zapachniało lasem. Tym razem jednak nie słychać było wilczego wycia, ale szum skrzydeł; w powietrzu pojawił się orzeł, zagiętymi szponami nacierając na wzdętą poczwarę i zostawiając na jej ciele krwawe pręgi. W tym czasie pajęczyca skończyła nucić kolejną inkantację; zarówno Shando, jak i para zaklinaczy stojących w lepkiej sieci uświadomiła sobie, że nic nie słyszy - ani odgłosów bitwy, ani nawet dźwięku własnego oddechu. Shando potrząsnął głową raz i drugi - i nagle wszystkie dźwięki wróciły, a czarodziej ze zdumieniem skonstatował, że właśnie oparł się jakiemuś zaklęciu, które uniemożliwiłoby im rzucanie czarów i rozproszył je na całym obszarze działania.

Pył z jego własnego zaklęcia opadł i rozwiał się nim osiągnął ziemię, a pająkobestia wciąż trzymała się sufitu. Wściekły Shando pomagając sobie cięciami kindżała utorował sobie drogę przez pajęczynę, w kierunku Burra i Mary. Futro, które nosił na plecach lepiło się od robaczego kleju, zresztą w trakcie przedzierania się przez przeszkodę i tak zostało za nim, wplecione w lepkie zwoje. Dotarł do Mary, która właśnie wystrzeliła bełt w kierunku wroga i pomagając sobie cięciami noża, posadził spętaną dziewczynę na baranach. Wciąż tkwił po kolana w niemal żywej lepkiej pajęczynie, ale dziewczyna miała wolne ręce i niedługo oboje będą wolni.

Var widząc, że czaromioci wmieszali się solidnie w bitwę, złapał w zęby procę i w biegu sięgnął po miecz. Plan był prosty. Oczyścić nie oplątane przez dziką roślinność stwory. Zaczynając od pająka, który pojawił się przy druidce, następnie paskudztwa na ścianach. Zdawało się że najlepiej się nadawał do ich unicestwienia. Dzika szarża goliata zaskoczyła odwróconego tyłem pająka. Miecz Grzmota praktycznie przeciął przywołańca na pół, odsyłając go na właściwy jego egzystencji plan w chmurze smrodliwego dymu.

Niziołek rozglądnął się szybko i próbował sobie poukładać chaos bitwy po kolei w głowie. Bo że był to chaos dla niego to pewne. Ciemność, potem światło. Sztuczki fruwają na prawo i lewo. Myszaty i inne koniki pognały gdzieś przed siebie wyciągając szyje w dzikim galopie. A do tego przywołane łachudry i zwykłe łachudry czworonożne. Otwarł szerzej oczy jak zobaczył w akcji Strzygę odrywającą guzłowatą nogę pajęczaka. No i Var nie zawiódł oczekiwań, przecinając jakiegoś bydlaka na pół. Kucharz rozglądał się więc i myślał nerwowo. Żelastwem z woreczka nie chciał sypać, bo w tym zamęcie jeszcze jakiś swój nadepnie i będzie bieda. Sztuczek też nie chciał używać, bo jakoś tak instynktownie uważał że te sześcio, ośmio czy piętnastonogie pokraki nie przelękną się niczego co mógłby wysztuczkować.

Przypomniał sobie, że Grzmot przecież kazał walić w tego oplątanego. No bracie, do dzieła. Nieruchomy cel, łatwiej chyba będzie trafić. Znowu sięgnął do pasa ale tym razem po rzeźbiony kamulec od wujka Heimo. Mało mu co prawda już ich zostało, bo jak znalazła je Milly w skrzyni to zaczęła się bawić i turlikać, skutkiem czego pogubiła więcej niż połowę. Ale teraz wydało mu się, że powinien spróbować i rąbnąć mocno, tak jak kazał Grzmot.

I łup znowu! I znowu celnie… Co za dzień. Kucharz rozglądnął się czy wszyscy widzieli jego wyczyn, bo pająk oberwał porządnie, aż zaskowyczał, czy jak to tam nazwać ten odgłos, zatoczył się i poszorował po ścianie. Ale wbrew nadziejom Burra nie zaległ na niej tylko podniósł się jeszcze.

Krew trysnęła, a udo eksplodowało bólem, ale młody kapłan ustał na nogach. Var ściął pająka grodzącego drogę w głąb korytarza a pajęczaki, miast bezpiecznie miotać z wysokości pociskami, wolały rzucić się do walki wręcz. Tibor natychmiast wykorzystał okazję. Ruszył na dwa najbliższe, już zajęte przez wilka Mary - Strzyga zaatakował ponownie, wyrywając pajęczakowi odnóże. Uderzenie ciężkiej stali spadło na bark - czy co tam się wykształciło w drodze ewolucji lub może za sprawą jakiejś plugawej magii - najbliższej poczwary aż chrupnęło ohydnie a truchło potoczyło się pod ścianę. Fereng również skoczył do walki - rzucił się na drugiego pajęczaka, z warkotem próbował wgryźć się w kostropate łapy stwora. Tibor naparł na potworność by ta na nim skupiła swoją uwagę. W jej łapach niemal znikąd pojawiły się krótkie miecze; kapłan zdołał zablokować dwa ciosy, lecz trzeci ugodził go mocno w lukę w łączeniu zbroi. Dla kapłana stało się jasne dlaczego chityniaki nie pozostały na ścianie - atakując kilkoma rękami na raz były równie (a może i bardziej) skuteczne na ziemi. Wydawało mu się, że usłyszał dźwięk, który nie był szczękiem chityny o metal, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Za to Jehan, stojący po przeciwnej stronie korytarza, również usłyszał ten złowrogi dźwięk wyraźnie i poczuł jak cierpnie mu skóra.

- Uwaga! - wrzasnął, ale jego głos niemal utonął w zaśpiewie pajęczycy, która właśnie przyzwała kolejnego otchłannego pomocnika, a ten rzucił się na Kostrzewę. Druidka wyczuła emanację otwartego portalu, jednak piekielny pająk był szybszy. Półorkini poczuła, jak jej członki ogarnia dziwna słabość. Sam Lahance zaś wypuścił bełt w stronę rannego chityniaka, który uwolnił się już z oplątania, myślami był jednak gdzie indziej. Wydawało mu się, że słyszy już terkotanie maszynerii, a pod stopami wyczuł lekkie drżenie.

Gdy przerośnięty pajak ponownie sprowadził skądś pajęczaka prosto pod nogi druidki nie przejmując się słabym atakiem niebiańskiego orła, Var musiał nieco zmienić plany. Zamiast pobiec na pomoc kapłanowi i psiakom, wpierw ciął mocno stwora, odsyłając go tam, skąd się przypałętał, prawdopodobnie w dwóch kawałkach; następnie ruszył w stronę Tibora, kątem oka rejestrując, że Shando Wishmaker, z pasażerką na karku (dosłownie!), dotarł w końcu do skraju zaczarowanej pajęczyny. Wciąż miał na sobie lepkie nitki, jednak schły z sekundy na sekundę i można było w końcu poważnie wziąć się za czarodziejską robotę. Czarodziej instynktownie dotknął różdżki i szepcząc - "Egidos" - aktywował jej ochronną moc, otaczając się niewidoczną i lekką jak jedwab, ale chroniącą jak prawdziwa stal zbroją. Stanowczo nie miał ochoty na bliskie spotkanie z ostrzami lub szczękoczułkami.

Mara na grzbiecie czarodzieja poczuła się pewniej i znacznie bezpieczniej. Oceniła szybko pole walki. Wokół jednego z pajęczaków tłoczył się niemały tłumek i wcinanie się tam było nierozsądne i groziło ranieniem sojuszników. Druga z maszkar była jednak niezasłonięta i aż się prosiła o razy. Mara nałożyła kolejny bełt na swoją lekką kuszę i wypuściła go w stronę przeciwnika licząc na lepszy niż poprzednio efekt; niestety w tym samym momencie czarodziej zdecydował się zestawić dziewczynę na ziemię, skutkiem czego bełt poleciał gdzieś w mrok, a oboje zachwiali się.
- Idź tam bliżej! – zakrzyknęła jednocześnie do Shanda. Jeśli chciała użyć magii musiała wpierw zmniejszyć nieco dystans, szczególnie zaś główna pajęczyca wisiała hen hen daleko i trzeba się będzie do niej pofatygować.

Jednak Shando nie zdążył zrobić nawet kroku. Nagle ziemia zatrzęsła się i z przeraźliwym zgrzytem dawno nieużywanego mechanizmu poczęła usuwać mu się spod stóp, a ciężar siedzącej mu na ramionach Mary pociągnął go w tył. Oboje rąbnęli o ziemię - Mara zobaczyła gwiazdy, gdy tyłem głowy huknęła z rozpędu o kamienną posadzkę. Mimo pajęczyny, która znów ich oblepiła oboje zaczęli zsuwać się po pochylni jaką stała się podłoga w dół. Unieruchomiony Burro z przerażeniem patrzył jak nieopodal jego stóp otwiera się nagle przepaść, a jego towarzysze - nawet potężny Var i Kostrzewa - bezradnie zjeżdżając w dół, w nieprzeniknioną ciemność. Mimo zaskoczenia Tiborowi udało się puścić buzdygan i chwycić się wąskiej krawędzi korytarza, ale zarówno Fereng, Strzyga jak i pajęczak drapiąc rozpaczliwie pazurami poleciały w dół, a kapłan usłyszał tylko mdlący dźwięk obijających się o kamienie ciał i urywany skowyt s. Po drugiej stronie korytarza wisiał Jehan, mając do wyboru: spaść w dół wraz z towarzyszami lub stać się ofiarą chityniaka, który siedząc bezpiecznie na ścianie spoglądał na bezbronnego wroga z satysfakcją w wyłupiastych ślepiach. Wysyczał do młodzieńca coś, co ten nie do końca zrozumiał (choć brzmiało jak jakaś wariacja wspólnego), ale co z pewnością było zapowiedzią długiej i bolesnej śmierci, po czym zamierzył się na niego trzymanymi w dłoniach włóczniami. Nie mając wielkiego wyboru Lahance rozhuśtał się i skoczył na pochylnię, zjeżdżając na tyłku za towarzyszami w nieznane.

Grzmot
, przyzwyczajony do nierównych powierzchni i osuwisk górskich, zareagował niemal instynktownie, choć czas miał pokazać czy była w tym chociaż odrobina rozsądku. Przyspieszył i skoczył, lądując niedaleko Tibora, ale ciągle na poziomie traktu zamiast piętro niżej w zapadni. W zasadzie to połową ciała ciągle zwisał, ale miał szanse się podciągnąć, zamiast radośnie paść w obięcia krasnoludzkiej skalnej matki. Rzucony w stronę półki miecz z brzękiem odbił się od ściany i zsunął w dół, skąd goliata dobiegł pełen bólu głos psa czy wilka.
- Fereng! - Oestergaard krzyknął z rozpaczą, na moment zamierając w osłupieniu które przykryło ból ran. Szczęściem łoskot nieopodal cielska Vara wyrwał go z szoku i chłopak zdusił impuls by gorączkowo miotać się i szukać lepszego chwytu. I tak wisiał praktycznie trzymając się jedną ręką, tarcza na lewej była zawadą. Gorąca krew ściekała mu po ciele. Wykręcił głowę by zobaczyć w jakim stanie jest barbarzyńca.
- Dasz radę się wydźwignąć na krawędź? - wychrypiał z wysiłkiem, kuląc się w duchu i w każdej chwili oczekując uderzenia z tyłu. Jednak zamiast tego poczuł jak sztywniejące z wysiłku palce zsuwają się z krawędzi, a ciężar zbroi ściąga go w dół. Sekundę później runął bezwładnie niczym spadająca gwiazda, obijając się od krawędzi pochylni i niknąc w przepaści obok. Zaraz potem Vara zalała nieprzenikniona ciemność - złowieszczy śmiech i skrobanie pazurów po kamieniu świadczyły o tym, że pajęczyca znów wkroczyła do akcji.

Mara, oszołomiona mocnym uderzeniem w głowę, jęknęła widząc spadającego w przepaść Strzygę. Czuła jak jej drobne ciało osuwa się wzdłuż pochylni. Palce instynktownie chciały odnaleźć jakiś występ, w który mogłyby się uczepić ale nic takiego nie było na ich drodze. W przebłysku świadomości sięgnęła po czekan przy pasie, zamachnęła się i wbiła w skałę, lecz ciężar spadającego wraz z nią Shando wyrwał jej uchwyt z ręki i ściągnął w dół, choć mężczyzna próbował odepchnąć ją od siebie. Oplątany pajęczyną Wishmaker zsuwał się i niespecjalnie miał co zrobić poza dźganiem sztyletem w podłogę, rozpaczliwie szukając szpary. Pajęczyna lepiąca się do posadzki nieco spowalniała upadek, ale krawędź zbliżała się nieubłaganie. Czekan był dobrym pomysłem, ale shandowy leżał sobie w plecaku - bezużyteczny. Lewą rękę włożył w stalową rękawicę, czekającą w gotowości przy pasie i sypiąc iskrami starał się zatrzymać; bezskutecznie. Kąt nachylenia robił się coraz większy i nawet stojąc twardo na nogach czarodziej nie byłby w stanie utrzymać równowagi i wspiąć się w górę. Krasnoludy zrobiły dobrą robotę. Niestety. Nie było szans. Można było tylko zminimalizować straty. Shando zdecydował że zamiast próbować bezskutecznie zatrzymać się, należy skupić się na tym, by upaść w sposób kontrolowany. Kindżał , prezent od braci, poleciał po pochylni w dziurę, zaś czarodziej chciał tylko odpowiednio się ustawić i polecieć w dół w jak najmniej bolesny sposób.

Półka skończyła się, a lecąc już Wishmaker pomyślał, czy to aby rodowa klątwa o niespodziewanej i niewidocznej śmierci właśnie aby się nie spełnia...

Druidka wciąż skupiona była na czającym się w dali wielkim pająku i poniewczasie poczuła, że stojąca przed nią mniejsza bestia też jest realnym zagrożeniem. Palący ból, który rozlał się od miejsca ugryzienia, niemal namacalnie wysysając z półorczycy siły, sprawił, że Kostrzewa niezgrabnie postąpiła kilka kroków w tył, próbując usunąć się z zasięgu trujących żuwaczek upiornego stawonoga. Wydało się jej, że z powodu działania jadu ma problemy z utrzymaniem równowagi; dopiero grzechot zsuwających się z pochyłości kamyczków uświadomił jej, że to podłoga zmienia położenie z poziomego na pionowe, a ona razem z nią. Czasu starczyło jej jeszcze, by rzucić szkaradnym słowem na temat krasnoludzkich budowniczych, ich pomysłów oraz ich matek, żon i dzieci do trzech pokoleń w obie strony. Wredota, widząc co dzieje się w dole, w panice zapikowała i uczepiła się pazurami plecaka kobiety, usiłując dźwignąć zsuwająca się druidkę w górę. Jej wysiłek był jednak daremny, a przywołany orzeł zdążył rozpłynąć się w powietrzu i nie mógł już pomóc. Kostrzewa, przy akompaniamencie siarczystych przekleństw i kruczego wrzasku zniknęła w ciemności otworu.

Burro
rozglądnął się bezradnie. Grzmot został po drugiej stronie, a kucharz panicznie zastanawiał się co dalej. Przecież tu na górze nie było bezpiecznie. Ta poczwara ciągle jeszcze byłą żywa. Odczepił z plecaka linę; przyczepioną do niej kotwiczką uwolnił się z objęć sieci, a potem zamotał ją o magiczną pajęczynę powoli zaczął zsuwać się w dół. Z góry dziura wydawała się bez końca, lecz z dołu wyraźnie widział zarysy skłębionych ciał towarzyszy oświetlonych świętym blaskiem bijącym od tarczy Tibora. Tyle że lina była jakby ciut za krótka, a klapa zaczęła się coraz szybciej zamykać… Niziołek zacisnął zęby, rozhuśtał się by nie wpaść na kompanów, zamknął oczy i puścił.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 23-08-2014 o 09:58.
Autumm jest offline  
Stary 23-08-2014, 15:20   #106
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Pierwszy. Droga Królów Północy. 6 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni


Droga Królów Północy. Podziemia

Dzień szósty


W dramatycznych chwilach czas zwykle biegnie zbyt szybko lub zbyt wolno. Spadającym z Drogi Królów Północy Bohaterom wydawało się, że lecą i lecą, choć tak na prawdę minęło zaledwie kilkanaście sekund pomiędzy otwarciem klapy, a jej zamknięciem się. Zaiste, krasnoludzkie mechanizmy działały szybko i niezawodnie, nawet po latach bez konserwacji. Niestety, gdyż to wrogowie zostali na górze. Przynajmniej większość z nich.


Poobijany Tibor z trudem łapał oddech. Kapłan czuł, że ma pogruchotane żebra; znał to uczucie, nie był to w końcu pierwszy raz. Zadane mu przez pajęczaka rany paliły żywym ogniem. Był pod ziemią, w naturalnych jaskiniach, a poszarpany sufit wisiał mu nad głową - wysoko lecz nadal zbyt nisko. Ale nie to było najgorsze. Na nieruchomym chityniaku, z groteskowo powykrzywianymi kończynami, leżał równie nieruchomy Fereng, a mimo bijącego od zbroi światła ze swojej pozycji Tibor nie widział czy klatka piersiowa szczeniaka w ogóle się porusza. Nieopodal skomlał Strzyga; najwyraźniej spadł na pozostałych gdyż prócz rozbitego łba, którym nerwowo potrząsał, nie wydawał się ranny.

Mara, Shando i Kostrzewa zjechali gwałtownie po pochylni, swoim wspólnym ciężarem rozrywając lepkie nici, po czym polecieli w dół - piętro, może dwa - niczym wystrzeleni z procy. Jakimś cudem calishycie udało się pociągnąć Marę, toteż przyjął na siebie cały impet uderzenia w ścianę i podłogę, a dziewczynka spadła na niego. Sekundę później w ziemię obok rąbnęła druidka i tylko fakt, że straciła dech sprawił, iż przestała na chwilę kląć. Jehan zjechał w bardziej kontrolowany sposób, lecz na jego nieszczęście końcówkę pochylni pokrywała resztka pajęczyny; oplątany siecią nie zdążył przyjąć odpowiedniej pozycji i spadł jak kamień łamiąc lewą rękę. Burro miałby najwięcej szczęścia - w końcu miał linę - gdyby nie przecenił swoich możliwości. Grubiutki halfing nigdy nie był atletą, a nad siłę mięśni przedkładał spryt i giętki język. Nic więc dziwnego, że pulchne rączki nie utrzymały ciężaru odzianego w garnki niziołka oraz jego gigantycznego plecaka. Burro najpierw zsunął się po linie boleśnie obcierając sobie dłonie, po czym poleciał bezwładnie w dół gdy okazało się, że lina jest nieco za krótka, a kamienna klapa zaraz się zamknie, przecinając go wpół.
Jaskinia do której wpadła, wskoczyła lub zsunęła się większość drużyny była duża i nierówna. Szeroka na pięć do piętnastu metrów i wysoka na jakieś dwadzieścia w najwyższym punkcie dno pod klapą miała wyraźnie pogłębione by zmaksymalizować obrażenia powstałe w wyniku upadku. Na szczęście krasnoludy nie stworzyły pod zapadnią wilczego dołu, ale i tak najwyraźniej do tej pory spełniał swoją funkcję, gdyż w grocie było sporo rozwleczonych kości i fragmentów ekwipunku - głównie goblinich i orczych jak oceniła Kostrzewa, zbierając się z trudem z ziemi. Kapłan dalej świecił jak małe słońce, toteż ludzie także nie mieli problemu z widocznością, ale widok zamykającej się z głuchym łoskotem klapy nie był przyjemny. Gdyby nie fakt, że wiedzieli gdzie jest to na pierwszy rzut oka by jej nie znaleźli, gdyż od spodu była wyrzeźbiona w kształt przypominający zwykły sufit jaskini.

Od groty odchodziły dwa wyjścia; zastane powietrze sugerowało, że gdziekolwiek są ten obszar nie ma w najbliższej okolicy połączenia z powierzchnią.




Na górze Grzmot zdawał się być całkowicie osamotniony w ciemności na półce nie szerszej niż - jak mu się zdawało - metr. Miecz nieszczęśliwie poleciał w dól, co jedynie pogarszało jego szanse. Gdzieś czaił sie chityniak i przerośnięty pająk, a goliat nie do końca wiedział gdzie. Co gorsze, wydawało mu się, że klapa w podłodze zaczyna się zamykać. Podniósł się na występ, nie odpowiadając kapłanowi, który zdążył juz polecieć w dól ściągnięty ciężarem swego plecaka i zbroi. Ostrożnie się wyprostował, dociskając plecami do ściany i ruszył w lewa stronę, wyciągając z za pasa toporek. Byl wściekły, miał ochotę rozerwać pozostałe stwory na strzępy, ale póki co przeważał rozsadek, musiał wyjść z magicznych ciemności. Wiedział już dzięki zaklęciu kapłana, ze to jedynie bąbel ciemności a nie prawdziwa ślepota. Krok, drugi - i wytchnął z mroku w sam raz by zobaczyć jak Butterbur niepewnie zsuwa się po linie, po czym znika w dole. Klapa zamykała się szybko, a satysfakcja w ślepiach pajęczycy i jej sługi nie wróżyła mu świetlanej przyszłości.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-08-2014 o 10:03.
Sayane jest offline  
Stary 23-08-2014, 19:46   #107
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
TWARDE LĄDOWANIE

Pieczara pod Drogą Królów

Czarodziej grzmotnął o ziemię, starając się jakoś zamortyzować upadek. Może i udałoby się to, ale dziewczynka skutecznie mu to uniemożliwiła. Teraz, gdy już zgramoliła się z niego odezwały się kości i mięśnie, dotkliwie potłuczone. Niestety Mara też nie wyglądała najlepiej, ale całe szczęście przetrwała upadek. Powoli wychodziła już z wieku, gdy bogowie dbają o dzieci pilnując by własne głupoty ich nie zabiły.

- No do kurwy haremowej! - zaklął Shando w sposób nieprzystojący powadze czarodziejskiego fachu - A niech was pustynia zeżre i oazą wysra! - rzucił w górę, niewiadomo czy pod adresem pająkowatych napastników, czy też krasnoludzkich twórców pułapki. Wstał, obmacał się z ulgą stwierdzając że kości są całe. Nie gorzej jak po solidnym treningu, stwierdził w myślach.
Gdy ręka napotkała torbę znów zaklął, czując wilgoć. Ostatnia fiolka z leczącym eliksirem poszła do dupy ifirita. Razem z kuszą i plecakiem, pełnym różnych przydatnych zapasów, który został przy koniu. Całe szczęście zgubiona szuba, wciąż brudna od kurzu i pajączyny zsunęła się po pochylni tuż za nim. Przynajmniej nie zamarznie na śmierć. Syczenie z torby oznaczało, że Kaszmir też przeżyła i to chyba bez większego uszczerbku.

Pieczara do której spadli wyglądała na naturalną i nienaturalną jednocześnie - oświetlona blaskiem bijącym od piersi kapłana Tibora, pokazywała dziesiątki cieni, schowanych za nierównościami, tak różnymi od gładkich ścian tam, na górze. Oraz kości, mnóstwo kości.


Widząc, że wokół wszyscy zaczęli się zbierać i każdy jest mniej lub bardziej żywy, rzekł
- Ruszajmy stąd, nim to, co rozwlekło te kości usłyszy, że wpadł kolejny posiłek.
Czarodziej pomyślał o straszliwych ghulach, które w niektórych okolicach calimshanu były istną plagą oraz o Varze, który samotny na górze musiał się sam mierzyć z przeważającą liczbą wrogów. I śmiercią...
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 23-08-2014 o 19:49.
TomaszJ jest offline  
Stary 25-08-2014, 21:01   #108
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Wyglądało na to że goliat został sam na drodze, na przeciwko chityniaka, a w zasadzie dwóch i pająka, a może pajęczycy, nie znał się na nich na tyle dobrze. Wiedzial jednak że ma solidne problemy. Planował najpierw rozorać stojącego najbliżej przeciwnika, następnie zastosować taktyczne przegrupowanie przy koniach. Na takich przeciwników potrzebował solidniejszej broni, niż skrmny toporek, który dzierżył teraz w dłoni. Na co dzień służył mu do rąbania drewna, lub odrąbywania kości drobniejszej zwierzyny. Nie umywał się jednak do zapaowego korbacza, który wisiał obecnie przy siodle. Plany te były dalekosiężne, ale miał nadzieję, że uda się je zrealizować i wyjść z tego w jednym kawałku. To wszystko przemknęło mu przez głowę bardzo szybko.

Potem przyszedł moment olśnienia, kiedy udało mu się wyjść ze strefy ciemności rzuconej przez przeciwników. Dopiero wtedy dotarło do niego jak wyglądała sytuacja. Był sam na górze, na dole jego towarzysze, być może jeszcze żywi. Może nie byli goliatami, ale uczyli się działać jako drużyna, coś czego brakowało Grzmotowi od czasu, kiedy odszedł z plemienia. Mógł zostać tutaj i walczyć, lub spróbować pomóc im, tam na dole. Nogi same zaczeły pracować gdy zobaczył zamykającą się klapę. Rozpędził się jak tylko on potrafił, w biegu wciskając toporek z powrotem za pas, a plecak chwytajac w dłoń plecak, tuż przed końcem podnoszącej się zapadni, rzucił go przed siebie i skoczył z krawędzi. Rozpęd poniósł go daleko, ak daleko, że brutalnie zderzył się ze ścianą. Przez chwilę zdawało się że będzie wisiał przyklejony do niej w nieskończoność, ale zaczął się zsuwać, aż spadł w końcu na bez tchu i poobijany na podłogę. Chwilę zajęło mu zanim się pozbierał i rozejrzał po grocie.
- Stęskniliście się? - Rzucił gromko do czeredy na dole. Dopiero po tym poczuł żelazawy posmak w ustach i splunął krwią.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 27-08-2014, 19:38   #109
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- Fereng! - oszołomiony, pogrążony w szoku Tibor nie zwracał uwagi na cokolwiek, na ból własnych obrażeń, towarzyszy naokoło, walkę, nawet na kontury jaskini. Zamiast tego wbił palce w skałę, podźwignął się i zatoczył ku psiakowi. Upadł na kolana przy mabari, ręce mu drżały gdy sprawdzał czy zwierzak jeszcze dycha.
- Żyjesz, piesku! - szepnął z ulgą i czym prędzej przywołał lecznicze zaklęcie. Z trudem powstrzymał się przed użyciem bardziej skutecznej mocy, jak przez mgłę pamiętając że pies mógł połamać sobie gnaty i że trzeba będzie je nastawiać. Nie pamiętając o bożym świecie szukał obrażeń szczeniaka w świetle bijącym z jego kolczugi, choć każdy własny jego oddech był męczarnią. Wreszcie uznał że zorientował się w rozmiarach obrażeń i znowu odwołał się do łaski Lathandera; ufając że użycie zesłanej przez boskiego opiekuna mocy zadziała zgodnie z duchem prośby a nie jej literą.
- Panie Poranka, okaż proszę swą łaskę, uzdrów to stworzenie… - łagodny blask otoczył jego dłoń i spłynął na psiaka...
Dopiero gdy Tibor upewnił się że Fereng ma się lepiej podniósł wzrok. Zacisnął zęby widząc co się znajduje nad jego głową; wspomnienie innej jaskini sprawiło że zadygotał. Wraz z tym ból powrócił i chłopak usiadł ciężko, dotknął krwawiących ust i sięgnął do medalionu by użyć kolejnego pomniejszego zaklęcia. Przytomność umysłu mu powracała, ale widać było że mocno ucierpiał w walce i przy upadku, ledwo był w stanie się poruszać.

Kostrzewa zniosła upadek zaskakująco dobrze - oczywiście jak na wysokość, z której przyszło jej klapnąć o ziemię. Nic chyba sobie nie złamała, a przynajmniej nie czuła nigdzie ostrego bólu uszkodzonych kości. Za to ogólne samopoczucie druidki dalekie było od dobrego - czuła się słaba i ociężała, jakby jej ręce i nogi zrobione były z ołowiu, plecak też nieznośnie nabrał wagi. Podogniona rana od pajęczych szczękoczułek wskazywała jednoznacznie, że winę za ten stan ponosi trucizna stawonoga. Niestety, odtrutka miała teraz postać glinanych skorup i mokrej plamy na dnie podróżnego worka druidki; upadek nie oszczędził delikatnej buteleczki, tak samo jak kilku innych eliksirów, które kobieta zachomikowała sobie na czarną godzinę. Na szczęście ocalało najcenniejsze - pękata flaszka z uzdrawiającą miksturą. Czy to dlatego, że była solidniejsza niż inne, czy dlatego, że przezorna druidka owinęła ją w koc - ważne, że była cała. Nie zastanawiając się długo, Kostrzewa przełknęła gorzką tynkturę, czując jak ciało odzyskuje trochę sił. Dopiero zadbawszy o siebie, rozejrzała się wokół, oceniając sytuację i sprawdzając, co stało się z jej towarzyszami. Jej wzrok spoczął na kapłanie, który obecnie wyglądał...no, nie wyglądał po prostu i nawet słabe połyskiwanie magicznego światła nie zmieniało wiele w jego godnym pożałowania stanie. Postąpiła kilka kroków i przykucnęła przy chłopaku, przekręcając głowę niczym kruk nad padliną. Chwilę tak gapiła się z ciekawością na zabiegi, jakimi Tibor ratował Ferenga, a kiedy skończył, Kostrzewa spytała cicho, mrużąc oczy od bijącego z postaci chłopaka światła:
- Sam się wyliżesz czy trza cię łatać, robaczku świętojański?
Ból w tysiącu miejsc, słabość i nadal mokre od krwi kolczuga i nogawice dobitnie mówiły Tiborowi że tak samo potrzebuje pomocy jak dwa lata temu. Pytanie druidki słyszał jak przez mgłę. Ale słyszał.
- Pomóż mi zdjąć zbroję i obwiązać bandażem tors - wychrypiał. - Kto jest z nami? - nieco przytomniej rozejrzał się po towarzyszach. - Jak dojdę do siebie pomogę innym - dodał, odsuwając od siebie myśl o jaskini - tej i tej innej, w której również omal nie wyzionął ducha. Rozejrzał się niespokojnie. Tarcza była, ale buzdygan, plecak, wierzchowce…
- Pozbierajcie broń i ekwipunek, zdobyczne również.
- Cichaj, cichaj - mruknęła Kostrzewa, ostrożnie manewrując przy metalowym przyodziewku kapłana - Widzieliście jakie to wyrywne… ledwo łeb cało uniósł, a już do komenderowania się zabiera. Reszta dorosła jest i swój rozum ma. Poradzą sobie - powiedziała i pochyliła się nad ranami Tibora.
- Czasami trzeba - odpowiedział chłopak, sięgając do rzemieni zbroi. Bolało, ale do bólu był przyzwyczajony. O tak, ból chyba już nie miał przed nim tajemnic… Zacisnął zęby i spojrzał do góry.
- Mogą zejść tutaj, licząc na to że zginęliśmy przy upadku - dodał ostrzegawczo, wskazując ruchem głowy truchło pajęczaka … czy czym tam potworność była. Wyjął zdobyczny sztylet i położył go tuż obok, gotowy do chwycenia w dłoń w każdej chwili. A potem zdjął zbroję.
Druidka bez większych ceregieli przemyła obrażenia spirytusem i tyle ile się dało, obmyła z krwi. Potem energicznie wtarła w ciało kapłana wonną maść i zacisnęła solidnie bandaż, zupełnie nie przejmując się tym, czy jej “pacjenta” to boli. Na koniec uniosła jeszcze dłoń, jakby chciała wykonać nad chłopakiem jakiś gest, ale zatrzymała się w połowie drogi. Jej wzrok powędrował do psa i z powrotem na młodzika, a z ust druidki popłynęło ciche błogosławieństwo: - Niech Matka Natura doda sił temu życiu i przywróci mu zdrowie swym kojącym dotykiem - szepnęła, przejeżdżając pazurem po opatrunkach. Kapłan poczuł jak powoli wracają mu siły, jakby ciało w zadziwiająco szybkim tempie leczyło się z odniesionych ran.
- To za psa, w podzięce - szepnęła pod nosem kobieta, a głośniej dodała - Nie zostawiłabym cię tu na zmarnowanie, chłopcze, bo mi twoja baba by łeb urwała, jak nie lepiej - i zarechotała pod nosem.
Oestergaard był blady jak śmierć.
- Dziękuję za pomoc. A z kolei ty za Ferenga nie masz powodu dziękować - powiedział z żalem, spoglądając na szczeniaka. Potem podniósł się i z nadal błyszczącą kolczugą w garści i sztyletem w drugiej przepatrzył teren, szukając broni i ekwipunku. Zgrzytnął zębami sięgając po buzdygan - żebra odezwały się dotkliwie, ale na widok znajomej broni ulżyło mu a jej ciężar w zupełności wynagrodził mu ból. Oszczepy, kusza, bełty … przypomniał sobie czego pajęczaki użyły wobec drużyny i rozejrzał się wokoło w poszukiwaniu, raz po raz spoglądając ku stropowi.
Tibor zakrzątnął się, odsunął spod zapadni Ferenga i ekwipunek, rozejrzał po towarzyszach szukając kto jeszcze potrzebuje pomocy - wszystko, byle tylko nie myśleć o tysiącach ton skały naokoło i nie czuć jak całe ciało spina się przy każdym dźwięku kamienia czy metalu o kamień. Założona na grzbiet kolczuga nadal jeszcze świeciła białym światłem i chłopak jął też szukać materiałów na pochodnie.
- Jehan, co z tobą? - zapytał, widząc że łotrzyk ewidentnie ucierpiał przy upadku. Czym prędzej podszedł by obejrzeć uszkodzoną rękę mężczyzny.

- Kto jeszcze do szycia? Prędko, bo nie myślę się tu ukorzeniać… - Kostrzewa odsunęła się od kapłana i rzuciła opryskliwe pytanie w kierunku reszty.
- Nie jestem skarpetką - odburknął Wishmaker - Stłuczenia, może małe pęknięcie, ale do szycia nic. Sprawdź lepiej co z małą. Poczarujesz nad moimi sińcami po niej.
Shando rozglądał się czujnie, nasłuchując czy coś - lub ktoś - nie nadchodzi. Nie wyglądało na to - póki co. Kaszmir wyjrzała z torby i spojrzała się na pana, najwyraźniej chcąc zejść na ziemię. Powęszyć. Czarodziej jednak kazał jej się schować, co też posłusznie zrobiła. - Zbyt wiele tu psów - mruknął pod adresem chowańca, ucinając marzenia o wycieczce.
- To wyskakuj z portów, a nie ozorem mielesz. Obaczę sobie, czy żeś guza jakiego na rzyci se nie nabił… - Kostrzewa posłała zaklinaczowi swój promienny uśmiech, co w jej wykonaniu było grymasem pełnym ostrych kłów i zżółkłych zębiszczy. Powędrowała jednak do Mary, by zdecydowanie potrząsnąć drobnym ciałkiem, obcesowo pytając “Gdzie boli?” i poddając dziewczynkę leczniczym zabiegom.
A Mara wydawała się jeszcze mocno oszołomiona upadkiem. Na pytanie o źródła bólu zgodnie pokazywała gdzie boli starając się jednocześnie testować własne członki i ciało jak bardzo ucierpiało i jak zdolne jest do dalszych działań. Szybko zauważyła, że straciła kuszę.
- Strzyga! - wyrwało się z jej gardła. Dopiero kiedy wilk pojawił się obok niej trochę się uspokoiła. Pogłaskała wilczy kark, pocałowała za uszami i poczęła zmywać rękawem krew z jego rannego łba. Wszystko ją bolało i ten ból wyciskał mimowolne ciepłe łzy z jej oczu.
Myśli czarodzieja błądziły w wielu miejscach, niczym rozdzielone magicznym nożem. Część lustrowała otoczenie, część się wkurzała, a część zaczęła smucić się na niechybną śmierć olbrzymiego Vara.
Ani jedna jednak nie zauważała chłodu - czarodziej ogarnięty gorączką walki zwyczajnie go nie odczuwał, jednak teraz, potłuczony i zdezorientowany poczuł ukłucia zimna na skórze. I dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Podbiegł szybko do plątaniny pajęczyn i zaklął znów. To, co miał za swój płaszcz, okazało się derką zrzuconą przez uciekającego konia, teraz tak samo oblepioną w pajęczynie. Ciepły płaszcz został u góry, a czarodziejowi robiło się coraz chłodniej. Skrzyżował ręce na piersi i zaczął przytupywać. By zapomnieć o mrozie zrobił w głowie inwenturę zaklęć. Ironio losu, pomyślał, tyle ognia w smoczych formułach, a ciału zimno. Poddawał się bez gadania zabiegom Kostrzewy, która po kolei leczyła wszystkich, syknął gdy złapała za szczególnie bolesne miejsce na goleni. A potem jeszcze zaklął, gdy okazało się że wśród znalezionych kamieni nie ma jadeitu. Kiedy druidka skończyła go opatrywać, bez słowa wygrzebała z plecaka gruby wełniany koc i podała czarodziejowi razem z nożem, gestem pokazując, żeby mężczyzna wyciął sobie w środku materiału dziurę i wciągnął taką “pelerynę” przez głowę.
- Dziękuję - Wishmaker zrobił sobie prowizoryczne poncho z końskiej derki, a koca - nie niszcząc go - użył jako płaszcza - Jak myślicie, warto sprawdzać czy tu coś magicznego? - zapytał czarodziej kiwając głową na zgromadzone znaleziska.
- W tych śmieciach…? - druidka skrzywiła się, przyglądając się czaszkom, z których kilka nieprzyjemnie przypominało jej własną głowę. Przerzuciła kilka kości, by zorientować się, jaka była główna przyczyna śmierci - upadek czy może zęby podziemnego drapieżnika. Wyglądało raczej, że bliskie spotkanie z toporem i gruntem. Zerkała także, czy w grocie nie ma aby śladów bytności jakiś mniej przyjaznych stworzeń, ale prócz śladów drobnych pajęczaków i robactwa nie zobaczyła nic zagrażającego.
- Kostrzewo, rzucisz okiem na Strzygę? - odezwała się cichutka jak dotąd Mara pociągając nosem. - Łeb mu krwawi.
- To tylko lekkie zranienie. Gdzieś się otarł o kamień - druidka uspokająco potargała wilka po karku - Zdrzemnie się i rano nic nie będzie pamiętał - zapewniła dziewczynkę, ale na wszelki wypadek zaserwowała wilczurowi wątpliwą przyjemność obcowania z spirytusem i szczypiącą maścią na rany.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 28-08-2014, 01:27   #110
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://fc01.deviantart.net/fs71/i/2013/133/3/4/cave_by_nele_diel-d655qw5.jpg[/MEDIA]

Niziołek leżał na boku dysząc ciężko. Wciąż jeszcze bał się otworzyć oczy. Macał się więc rękami po całym ciele szukając złamań i ran. Bolało go wszystko, ale najbardziej otarte liną dłonie. W końcu zdecydował się otworzyć jedno oko i rozglądnął się. ~ Pieczara jakaś ~ skonstatował w końcu.

Wstał posykując, pozbierał swoje graty porozrzucane wokół przyświecając sobie sztuczką. Kostrzewa już pomagała rannym, nie chciał jej zawracać głowę, więc zamotał sobie bandaż na rękach sam. światełko powędrowało zgodnie z wolą Burra do góry, bo przecież tam został Var… Ale wielkolud umiał sobie radzić i Burro ujrzał jak goliat w ostatniej chwili prześlizguje sę przez szczelinę między zapadnią a sufitem i z łomotem uderza w ścianę. Kucharz wpatrywał się jeszcze chwilę w klapę szukając jakiegoś mechanizmu, który pozwolił by im wrócić na Drogę. Niestety widział tylko kamienny strop. Gdyby nie dyndający z niego fragment liny oraz fakt, że wiedział gdzie znajduje się zapadnia zapewne nigdy by się nie zorientował, że to miejsce ma połączenie z powierzchnią.

Var tymczasem spokojnie założył plecaki i poszukał swojego miecza. Byli w słabej sytuacji, ale w takich miejscach panoszyły się różne rzeczy. Najczęściej ścierwojady, a zdawało się że był w najlepszym stanie ze wszystkich. Grzmot i jego miecz.

Widok goliata bardzo ucieszył Marę, która wyrwała do przodu.
- Var! - krzyknęła obejmując chudymi ramionami olbrzyma gdzieś na wysokości jego pasa. - Myślałam, że cię tam zeżrą, dobrze że jesteś.
- Nie byłem pewien czy dożyję przejażdżki do krasnoludów i z powrotem, żeby otworzyć zapadnię, więc wskoczyłem do was. - olbrzym zwichrował dziewczynce włosy na głowie. Zawsze zastanawiało go, po co ludziom i reszcie człekokształtnych taka dziwna sierść, rosnąca jedynie kępkami.

Kucharz również ucieszył się wyraźnie. Już od paru dni traktował wielkoluda jako podporę ich wyprawy. Coś stałego i kogoś na kogo można liczyć w biedzie. Tedy jak Grzmot stoczył się do pieczary na łeb na szyję jak reszta, Burro pospieszył uściskać mu prawicę i sprawdzić czy nie potrzebuje czasem pomocy. Kiedy zaś upewnił się że kompanowi nic wielkiego się nie stało, zostawił go i zajął się pilnym rozglądaniem.

Jako najmniej poszkodowany i najmniej zajęty (bo przecież leczyć nie umiał), a nadto najbardziej ciekawski, ruszył zatem świecąc sztuczką w kierunku korytarza który najbardziej był zgodny z kierunkiem ich marszu po Drodze. Chciał rozejrzeć się tylko, nie odchodząc daleko od reszty drużyny. Po kilkudziesięciu krokach trafił na płytką niszę w ścianie i leżący tam szkielet. Burro rozglądnął się pilnie, szukając czy nisza kończy drogę, czy da się jeszcze przejść dalej. Przypatrzył się też dokładnie szkieletowi wyglądającemu na ludzki lub półludzki, po czym ruszył do towarzyszy i w drugą stronę. Ten korytarz był szerszy; opadał nieznacznie w dół a po kilkudziesięciu krokach rozgałęział się ponownie na dwa poszarpane tunele. Węgielek podejrzliwie obwąchał obydwa jeżąc sierść, przy czym niziołek miał wrażenie, że łasica z prawego wyczuwa wodę. Nie wydawała się jednak uradowana z tego powodu.
- No dobra, dość tego dobrego. Pora nam wrócić do reszty łachudro. Tak, tak wiem, mnie też nie podoba się ta cuchnąca woda. Kto wie co tam może żyć - Burro pociągnął nosem; zastałe powietrze wskazywało że pieczara była odseparowana od Drogi i od powierzchni. - No przecież myśmy zlecieli i przeżyli wszyscy a tam same szkielety. Brrr… Orki i inne. Musimy opowiedzieć reszcie cośmy wyszpiegowali.

Jak zamyślił tak zrobił. Zdał sumiennie relację, schował też w plecaku i po kieszeniach łupy znalezione wśród szkieletów a także prezent od Kostrzewy - kamień grzmotu i plączonorzny woreczek. By stratna nie była, dał jej zestaw leczących driakwi i bandaży, który wyjął z plecaka, z przerażeniem stwierdzając że część słoiczków z przyprawami potłukło się w drebiezgi. Ostrożnie i ze smętną miną przesypał część z tego co się dało uratować do woreczków. Ale mikstury z alchemicznym ogniem do plecaka nie włożył. Przecież jakby to diabelstwo pękło to cały dobytek poszedł by z dymem. A i praktyczniej chyba to przy pasie nosić by szybko dobyć.
Posmutniał jeszcze bardziej, kiedy uświadomił sobie jaki los może spotkać Myszatego. A konik przecież niczym i nikomu nie zawinił.

Po nastawieniu ramienia Jehana Oestergaard pomógł magią i bardziej przyziemnymi środkami komu jeszcze zdołał. Buzdygan miał pod ręką, a gdy skończył z Marą, Shando, Varem i Burro założył tarczę na plecy. Zastanawiało go dlaczego pajęczaki nie zaatakowały by dokończyć dzieła - mimo własnych strat mogły się spodziewać że po upadku z takiej wysokości z drużyny została miazga i łatwo byłoby im pomścić swoich. Wystarczyło popatrzeć na zaściełające ziemię szkielety by zorientować się jak śmiercionośna to była pułapka. Czyżby ktoś - może poprzedzające drużynę krasnoludy - usłyszał odgłosy walki i przegonił pajęcze potworności? Może pognały za wierzchowcami?

Zaklęcie druidki podziałało i choć ból nie ze wszystkim odszedł, Tibor niemal odzyskał pełną sprawność. Podszedł do odpoczywającego na jego płaszczu Ferenga i pogłaskał psiaka, szepnął mu kilka uspokajających słów. Potem przeszedł się po jaskini, wyławiając wzrokiem starą, opuszczoną broń poprzednich ofiar pułapki. Stanął pod zapadnią i starannie obejrzał sufit, szukając jakichś zawiasów czy innej maszynerii. Konkretne zadanie pozwalało mu zapomnieć o przytłaczającym ciężarze skał naokoło.
- Znacie jakiś sposób by dostać się tam - podniósł głos i wskazał ręką sufit - I spróbować uszkodzić mechanizm, albo chociaż go zaznaczyć byśmy mogli wziąć go na cel z dołu?
- Nie, zresztą na pewno nie założyłyby mechanizmu w tak widocznym miejscu, wszystkie odnogi już sprawdziliście tutaj? Trochę szkoda koni, pewnie już są przerobione na pasze dla pająka, albo czeka je taki los o ile nie dały mądrze drapaka. - Var rozglądał się dokładnie dookoła i we wszelkie zakamarki, gdzie nie sięgało magiczne światło. Kucharz pokiwał smutno głową i świecił sztuczką podczas oględzin, po czym opowiedział co odkryli z Węgielkiem podczas zwiadu.

Kostrzewa skończyła pakować swoje graty do plecaka i uniosła ucho, przysłuchując się rozmowie kapłana i goliata.
- Czniać tych zaplutych karłów i ich zdradziecką drogę! - warknęła, nielicho zdenerwowana “przygodą” z zapadnią - Niejedna dziura prowadzi na zewnątrz gór. Trza nam się tylko kierunku trzymać, a pewniakiem wyleziemy jakimś pajęczym czy goblińskim tunelem…
Oestergaard popatrzył na towarzyszy z niedowierzaniem.
- Ale dokąd wyleziemy? Nie możecie poświęcić pięciu minut na zastanowienie się jak przebyć kilkanaście kroków w górę i pokonać kamień gruby na łokieć, tylko wolicie z miejsca pchać się w środek góry?!
- Raczej nie budowali tego tak, żeby dało się otworzyć od środka. Na pewno jednak jest dojście do tego miejsca z zewnątrz, które pozwoli nam wrócić na drogę. Chyba. - To ostatnie stwierdzenie Vara może nie było pocieszające, ale nie miał zamiaru nikogo na siłę przy nadziei trzymać na chwilę obecną.
- Mogę poruszać przedmiotami na odległość - odezwał się czarodziej. - Mógłbym też podnieść Marę, ale chyba już jest za ciężka - zaklęcie nie udźwignie więcej niż półtora-dwa kamienie. Poza tym sto kroków temu widziałem dziurę. Może uda się nam znaleźć przejście tam prowadzące?
Czarodziej zrezygnował już z ruszenia natychmiast - nie wydawało się, by coś żyło z ofiar pułapki, więc nie było pośpiechu. Zgarnął więc kilka sparciałych strzępów z podłogi i odciął małą garść włosów z czapki i zapalił cuchnący i kopcący gałgan. Przyświecając sobie lampą obszedł pomieszczenie patrząc w którą stronę dym idzie. Po obejściu pomieszczenia rzucił tlącego się śmierdziucha na ziemię i przydeptał.
- Nic, dym ani drgnie.

A śmierdziało paskudnie, wszyscy krzywili nosy i nawet pokasływali. Wishmaker sięgnął więc pamięcią do wiedzy o tunelach i pułapkach, którą przekazał mu bardziej doświadczony wuj, jednak w głowie ziała pustka.
- Nic tu po nas.
Zdegustowany takim podejściem Tibor potrząsnął głową i spojrzał na pozostałych.
- Mara, Burro, Jehan, a wy?
- Umiesz to otworzyć? Wiesz jak choć się zabrać do tego? Zadziwisz mnie, serio. Bo i moją ulubioną linę odzyskam przyjacielu. - kucharz skrzywił nos, bo jego powonienie źle znosiło działania Shando. - Nie przypuszczam by ktokolwiek z nas znał się na khazadzkich pułapkach, lub też umiał fruwać i przebić się przez zapadnię. Tak więc pozostaje nam odnalezienie drogi do tej dziury, którą widzieliśmy wcześniej, a którą pewnie te ohydy powyłaziły na drogę. Ja razem z Węgielkiem odradzam tą odnogę po prawej. Nie wiem czemu, ale odradzam.
- Jest nas pięć osób posługujących się magią i siłacz jakich mało. Nikt nie ma pomysłu? Któreś z was użyło zaklęcia które zatrzęsło korytarzem - Tibor obrócił się, szukając autora zaklęcia wymierzonego w pajęczycę. - Pamiętacie chyba, do diabła, co jest naszym zadaniem i że musimy szybko dotrzeć na miejsce?
- Jedyne zadanie, jakie nas teraz czeka to przeżyć, chłopcze - Kostrzewa poprawiła plecak - A ja bym się nie obraziła, jakby mi dane było jeszcze powąchać trochę świeżego górskiego powietrza - “dyskretnie” pociągnęła nosem na Shandowe zabiegi - To spełnimy, to się zastanowim, co dalej z innymi rzeczami. Póki co, to nam rzyć stąd unosić i się ruszać trzeba. Bo przebywanie za długo w jednym miejscu w takich okolicach to kuszenie złego… Pójdę przodem, z kundlami i Varem - zdeklarowała, ruszając naprzód. Po chwili jednak coś się jej przypomniało i wyszperała spomiędzy szmat mały woreczek - Kto ostatni lezie…? Niech to rozrzuci za sobą, co by nas zapach przykryć i nic naszym śladem nie polazło.
- Mechanizmy są w ścianach, u góry. - Shando spojrzał z politowaniem na kapłana - W takich pułapkach wyjścia są tylko w bajkach. Nic tu po nas, Tiborze. Zabierzmy resztę gratów i ruszajmy.
Czarodziej pokazał kiwnięciem stertę znalezionych rzeczy. Zaczynało już robić się mu cieplej, co przywitał z radością. Może obędzie się bez marnowania miejsca w głowie na Odporność na żywioły?
- Szybko wydajesz sądy, nawet nie próbując sprawdzić prawdziwości własnych słów. Najwidoczniej mi bardziej zależy na powrocie na Drogę, skoro poza bronią straciłem cały ekwipunek, w tym żywność - odpowiedział z gniewem Tibor. - Obyście mieli rację z tym wyjściem. I niech któreś z was sprawdzi czy coś tutaj nie emanuje aby magią.
- Chyba już o to pytałem - burknął pod nosem Shando.
- Cichajcie obaj, skupić się próbuję - odburknęła Kostrzewa, przymykając zdrowe oko i rozglądając się wokół drugim ślepiem. Popatrzyła, poniuchała, potupała w miejscu chwilę i na koniec pokręciła głową.
- Tu nic takiego nie ma, jeno my. Ale w tych podziemiach jakaś dziwna aura jest - zawyrokowała - Stłumiona i niewyraźna, ale czuć moc w powietrzu. Trzeba bliżej podejść, co by więcej się o niej wywiedzieć...
Tibor zignorował to, odwrócił się i podszedł do Ferenga by napoić psiaka i zebrać swój dobytek.

- Jeśli uda się wyjść, to część tego złomu może być sporo warta. - Grzmot rzucił okiem na zbroję płytową żywce spadła z jakiegoś niedużego giganta. Przygotował sobie na boku stosik przedmiotów, które uznał za warte uwagi, rozpędził się i skoczył w kierunku zwisającej smętnie z góry liny. Spróbował się jej złapać. Była szansa że mu się uda, a pod jego ciężarem zapadnia się ugnie. Wątpił w to, bo dopiero po uruchomieniu mechanizmu cała ich czereda spadła. Z drugiej jednak strony, ostatnio zachowywał się tak, że nadzieja mogła być jego matką, a podobno matki kochają swe dzieci. Skoczył raz i drugi, ale nie wyglądało na to by dał radę dosięgnąć. Widząc zupełny brak powodzenia, Grzmot zdecydował się podejść do tematu inaczej. Zdjął plecak i wszystko co mogło go obciążać, założył rękawice do wspinaczki i przyjrzał się dokładnie ścianie, badając najpierw rozłożenie uchwytów, szpar i dziur. Dopiero kiedy zaplanował sobie całą trasę, z mozołem zaczął wspinać się na ścianę, a potem niczym pajęczyca która wcześniej ich atakowała, po suficie trzymając się samymi dłońmi aż do liny Burra.
- Poczekajcie na razie, słyszę jakieś chrobotanie - rzucił w dół bardzo głośnym szeptem. Na razie miał zamiar chwilę poczekać zawieszony, a nóż pajęczyca chciała uruchomić ponownie zapadnię. Wtedy złapałby się krawędzi płyty, lub liny i wyskoczył na nią jak wąż spod kamienia. Minutka minęła a chrobotanie przeniosło się w stronę, z której wcześniej przyjechała drużyna. Zapewne pajęczyca szła w stronę dziury, lub też koni. - Nie jestem pewien, ale chyba idzie do dziury lub koni. - Dał sobie jeszcze dwadzieścia oddechów czekania. - Burro, urwać ci kawałek tej liny? Da radę, ale musicie mi grunt wymościć, nie chcę się bardziej poobijać. - rzucił do towarzyszy.
- W-wymościć?? - kucharz rozglądnął się bezradnie. - No dobra lina była, jedwabna i do sztuczki potrzebna, ale może lepiej nie kusić już losu? Zwichniesz nogę i piętnastu takich jak ja będzie cię musiało nieść. A linę sobie wyszabruję od szkieletów, bo widziałem tam chyba dwa zwoje. Jak się uda na Drogę wrócić, to wyciągniesz z drugiej strony, teraz lepiej nie ryzykować.
Kucharz wolał by wielkolud jednak dalej był w stanie ucinać łby łasicom, niż miałby się pokancerować o durny kawałek liny.
- Linę mam. Jak chce ci się ją targać, to śmiało… mi ona po nic - zagaiła druidka.

Grzmot przeszedł jeszcze kawałek w poszukiwaniu mechanizmu, ale po chwili zaczął schodzić na bardziej pewny grunt. Nieco mu z tym zeszło.
- Nie widziałem tam żadnego mechanizmu, zdaje się że zostaje nam sprawdzenie korytarzy tu na dole. W tą stronę jest droga i klapa, tu mniej więcej pająk, w tamtą stronę dziura. - Grzmot wskazywał im to, co udało mu się ustalić po dźwiękach. - Jeśli tunel rozgałęzia się w prawo i lewo, to lewy korytarz ma szanse iść tam, gdzie była dziura na drogę. - Zarzucił tym stwierdzeniem niczym haczykiem na pstrąga w potoku i czekał na reakcję.
Shando Wishmaker nic nie mówił. A właściwie mówił. Wcześniej. Mniej więcej to samo. Dlatego już mu się odechciało strzępić języka.
- Ktoś jest przeciw? - Nie widząc zbyt wielu protestów, zebrał swoje klamoty i ruszył przodem, obnażony miecz trzymając na barku.
- Zaraz za tobą, olbrzymie - dodał czarodziej, oglądając się, czy aby czegoś nie zapomniał.

Kucharz ochoczo pokiwał głową, bo z korytarza prawego wiało zgrozą. Burro już nauczył się ufać instynktom swojej łachudry i nie chciał poznawać lokalnej fauny zamieszkującej jakieś bajora. Co prawda w tych przeklętych przez bogów podziemiach nie było nic pewnego… Ech, westchnął niziołek, coraz mniej mu się tu podobało. Na stres nie ma to jak pancerna wołowinka. Sięgnął do woreczka i wyciągnął kawałek, kozikiem odkroił wąski pasek w poprzek włókien i zaczął smakować.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172