Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2014, 20:50   #103
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Pierwszy

Droga Królów Północy

6 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni





Wszystkie pytania zostały zadane, rzeczy spakowane, a konie osiodłane. Orszak złożony ze wszystkich osób obecnych w gospodzie (za wyjątkiem Battlehammerów) ruszył w ciszy w stronę wrót dzielących Kaledon od Drogi Królów. Droga była całkiem prosta, szeroka i wygodna, więc Burro raz po raz zerkał na Agrada, który wcześniej przeciągnął go przez liczne tunele, a teraz usiłował ukryć psotny uśmiech. Wreszcie dotarli pod wrota, a niziołek zadziwił się ponownie patrząc na ich ogrom i kunszt wykonania.

Tore Brimmstone krzyknął coś po krasnoludzku; odpowiedział mu zwielokrotniony echem głos. W gigantycznych wrotach rzeźbionych na podobieństwo ponurych oblicz krasnoludów zazgrzytał ukryty mechanizm. Zazgrzytał tylko raz, po czym ciężkie wierzeje rozchyliły się niemal bez dźwięku i w bladym świetle pochodni padającym z korytarza oczom drużyny ukazał się długi most. Zgodnie ze słowami księgowego był wąski tak, że dwa wozy nie mogłyby się minąć. Najpierw biegł prosto by powoli wspiąć się w górę łagodnym łukiem i niknął daleko w mroku. Konie zatańczyły niespokojnie, nieprzyzwyczajone do podziemnych i powietrznych wędrówek, a krasnoludy popatrzyły na siebie z satysfakcją, jak zawsze dumne ze zdziwienia i podziwu widzianego w oczach klientów i gości. Klan Thunderstone mieszkał w Kharazaar Adth niewiele ponad wiek czasu i niespełna setka krasnoludów, które odłączyły się od klanu Battlehammer mimo swej niewielkiej liczebności osiągnęła całkiem sporo. Wybudowanie Drogi Królów, Wspólnej Sali, otwarcie kopalni, huty i kuźni oraz nawiązanie współpracy z ludźmi o gnomami - to wcale nie było mało. Zaś po odejściu Battlehammerów z Doliny mieszkańcy Kaledonu stali się monopolistami zarówno w wydobyciu metali i kamieni szlachetnych jak i w handlu tworzonymi z nich przedmiotami, choć stugębna plotka głosiła, że wielu krasnoludów - zwłaszcza starszych wiekiem - pragnęło ruszyć do Mitrilowej Hali, domu dzieciństwa, miejsca niemal mitycznej szczęśliwości i chwały krasnoludzkiej rasy.




Mara postąpiła kilka kroków i z ciekawością zerknęła w dół, a nawet wrzuciła kamyk, lecz nie dość, że nie dojrzała dna przepaści, to nawet nie usłyszała stukotu spadającego kamienia. Strzyga podkulił ogon i zawył przeciągle; echo wycia poniosło się tunelami rezonując w kanione i wszyscy zadrżeli.
- Zły omen - mruknął jeden z ybnijskich kupców i cofnął się w korytarz prowadzący do wspólnej hali.
- Bzdury - huknał Tore. - Wyje bydle, bo w lesie powinno siedzieć a nie po jaskiniach łazić - surowo spojrzał na Marę.
- Na-na-naści na drogę, niech wam się wiedzie -liczykrupa ścisnął Burra aż chrupnęło i pociągnął nosem.
- No, komu w drogę temu ostrogę - Tyres raźno klasnął w dłonie, choć nerwowy uśmiech zaprzeczał pozornemu entuzjazmowi. - Niech bogowie mają was w opiece, boście nadzieją nas wszystkich i rodzin waszych - burmistrz uścisnął dłoń każdemu z osobna, a strażnicy przeprowadzili konie za bramę, z nietajonym lękiem spoglądając na tony skał wiszące nad ich głowami i ziejącą poniżej pustkę.

Drużyna odebrała od strażników wodze. Burro stworzył dużą kulę światła i weszli pieszo na most (jakoś nikt nie miał ochoty spoglądać w przepaść z wysokości końskiego grzbietu), żegnana cichą modlitwą Thorgrima. Niemal wszyscy poczuli delikatne mrowienie magii, a Tibor był niemal pewien, że błogosławieństwo milczącego kapłana nieznanego “świetlistemu” boga będzie towarzyszyć im aż do wyjścia z podziemi, podobnie jak zwój z modlitwą odpędzającą nieumarłych, który miał zapewnić im spokojną noc. Teraz gdy zostali sami w kamiennym domu podziemnych ras podróż przez śniegi Grzbietu Świata nie wydawała się już taka straszna i nieracjonalna. Wszyscy podskoczyli gdy huk zamykanych wrót poniósł się echem w najdalesze zakamarki góy, a Shando ze zgrozą uświadomil sobie, ze nie poprosił rodziny Burra o pozostawienie pokoju ze światełkiem dla Umy…




Ku niewymownej uldze Butterbura, który martwił się, że most zawali im się pod stopami (zwłaszcza mocno tupiącymi stopami Grzmota) przeszli przez niego bez przeszkód. Duża i gładka półka skalna poniżej przystosowana była do postoju oczekujących na przejazd wozów; a kilka metrów wyżej ziały otwory niewielkich galeryjek - zapewne miejsca dla stróżujących tu dawniej krasnoludów. Nie było powodu się tutaj zatrzymywać, więc grupa ruszyła dalej, wgłąb Drogi Królów.




Obrobiony przez pracowity krasnoludzki ród korytarz przestawiał sobą niemal tak imponujący widok jak sama brama i daleko mu było do klaustrofobicznych kopalnianych tuneli, jakie mogli sobie wyobrażać nieobeznani z Drogą podróżni; szeroki na dziesięć metrów a - ze znanego zapewne tylko krasnoludom powodu - wysoki na bez mała dwadzieścia metrów. Gdyby nie tańczące na ścianach cienie, czająca się wokoło nieprzenikniona ciemność i wszechobecne echo można by nawet udawać, że podróżują traktem w bezgwiezdną noc.

Tak jednak nie było.

Kilka kolejnych godzin minęło na monotonnej jeździe przed siebie. Mimo stukotu kopyt, pobrzękiwania uprzęży i nerwowych rozmów cisza dzwoniła w uszach. Kostrzewa, Var i Tibor bezskutecznie wypatrywali śladów przejścia krasnoludzkiego oddziału, a Burro i Jehan zapowiedzianych pułapek. Trakt był jednak szeroki, a koleiny wyznaczające drogę dla wozów tak wyraźne, że na prawdę nie sposób było z niech zboczyć. Shando i Mara gawędzili na temat jej cudownej perły mocy. Chowańce spały na siodłach lub właścicielach i tylko Strzyga z Ferengiem - po drobnych niesnaskach pierwszego spotkania - wypuszczały się daleko na przód, łeb w łeb patrolując trasę i chłonąć nowe, nieznane zapachy.



Zarówno pierwszy jak i drugi popas minął bez rewelacji. Zwierzaki były podniecone lecz nie zaniepokojone. Drużyna trzymała tempo, mierząc upływający pod ziemią czas wypalonymi pochodniami i mijanymi wnękami. Dwie godziny po drugim popasie natrafili na sporą szczelinę w ścianie. Nikt nie odważył się podejść bezpośrednio do niej, lecz nawet z odległości widać było zalegające wokół warstwy pajęczyny; według Kostrzewy niezbyt starej.

Następne minuty upłyneły na powolnym marszu - Kostrzewa, pomna doświadczeń z Czarnego Lasu nakazała wszystkim zsiąść z koni - i nerwowym rozglądaniu się na boki i w górę. Sztuczki Burra śmigały na prawo i lewo oświetlając ściany i sufit. Niziołek błogosławił przezorność krasnoludów, które darowały sobie ozdabianie Drogi Królów wymyślnymi płaskorzeźbami i pomnikami, przedkładając obronny pragmatyzm nad estetykę. Ściany ozdabiał jedynie wąski prosty relief ciągnący się przez całą długość drogi i przedstawiający - jak domyślał się Tibor - symbole wszystkich czternastu krasnoludzkich bogów. Jehan z kolei przypuszczał, że właśnie w tych płaskorzeźbach ukryte są przyciski uruchamiające pułapki - oczywiście aktywujące je rozmyślnie, nie przypadkiem. Tych drugich za nic nie mógł w półmroku wypatrzeć.

Cichy warkot Strzygi zmroził wszystkim krew w żyłach; jednak wilk zoczył nie wrogów a ślady krwi; co zresztą nie poprawiło nikomu nastroju. Plamy i smugi kriw oraz fragmenty pajęczyn rozrzucone były na sporym obszarze; również na ścianach. Na ziemi Var znalazł także kilka bełtów. Żadnych ciał nie było; czy nikt nie został zabity, czy zostały zabrane… a może stały teraz pod drzwiami do Doliny jako nieumarłe, czekając aż ktoś je wypuści? Ostatnia opcja była szczególnie mało zajmująca; co prawda do nocy było jeszcze daleko, ale kto wie jak nieumarli zachowywali się w pozbawionych słońca podziemiach?

Nagle zapadła ciemność. Absolutny mrok otoczył drużynę, która zatrzymała się odruchowo, a nerwowe powarkiwanie psów zmieniło się w zajadłe szczekanie, które niemal zagłuszyło charakterystyczny szczęk kusz. Koń Jehana kwiknął przeraźliwie i pognał do przodu wyciągając trzymającego wodze łotrzyka z obszaru ciemności w półmrok oświetlany unoszącym się nadal w korytarzy światełkiem Burra. Czuły słuch Lahance’a wychwycił cichy zaśpiew, a potem okrzyki zaskoczenia towarzyszy, którzy poczuli jak oblepia ich jakaś lepka substancja. Młodzieniec zerwał się na równe nogi kątem oka dostrzegając wielonogie istoty schodzące po ścianach w jego stronę.

Przypuszczenia Thorgrima co do bezpieczeństwa Drogi Królów Północy okazały się jedynie pobożnymi życzeniami. Zgrzytnęły wyciągane z pochew miecze. Walka się rozpoczęła.


 
Sayane jest offline