Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2014, 00:47   #14
Iblisek
 
Iblisek's Avatar
 
Reputacja: 1 Iblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znany
Wiła się pod nim trzęsąc się strasznie z autentycznej trwogi. -Nie.. nie, proszę, błagam, ja nie chcę. -Głos jej drżał, gdy prosiła go, by ją oszczędził, uwięziona w jego uścisku. Mimo tego, że się poddała wciąż próbowała się od niego odsunąć. Nie odpowiedziała na jego pytanie, ale jej reakcja aż nadto wskazywała na to, że z własnej woli niczego dla niego nie zrobi. Jej strach nie przystająjący samurajowi zdawał mu się wręcz nieadekwatny do sytuacji w jakiej się znalazła.

- Sumiro – upomniał ze zwodniczą, uspokajającą łagodnością. - Jeśli się uspokoisz, to będzie delikatniejsze. - Czuła, jak główka jego przyrodzenia dotyka już jej łona. Miała dosłownie sekundy, żeby go posłuchać.

Tracąc zupełnie głowę ze strachu szarpnęła się chcąc znaleźć się od niego jak najdalej. Nie udało jej się uwolnić z jego uścisku, ale przerażona zarzuciwszy głową trafiła go najpierw grdykę, a następnie w podbródek, tak, że Shinjo o mało nie odgryzł sobie przez narzeczoną języka. Pisnęła ze strachu wpadając w zwierzęcą panikę.

„Nie rzucaj się” nie było już ciepłe, a jedynie letnie. A uderzenie w pośladek ciepła nie miało w ogóle. Następne „nie rzucaj się” było oschłe, rozkazujące, jak trzask uderzenia, którym obdarzył Sumiro. A potem już „nie rzucaj się” rzucał takim tonem, jakby tresował konia, a straciła już poczucie, ile razy dyscyplinował ją w pośladki i jak bardzo ją bolą. Bo robił to, aż znów się poddała.

- Dobrze, Sumiro – i czule dotknął jej włosów, tak, jak mógłby dotykać szyi konia, na którym mu się dobrze jeździło.

Główka jego penisa dotknęła od tyłu jej łona, ale tym razem Shinjo pomógł sobie ręką i szybko wepchnął ją do środka dziewczyny…

Pojękiwała pod nim z bólu i trzęsła się jak w gorączce, gdy ujeżdżał ją opartą o ścianę balii na której konwulsyjnie zaciskała poranione dłonie. Z trudem powstrzymywała szloch zamykając oczy i zaciskając zęby, gdy nie mogła sobie już poradzić z zaznawanym cierpieniem. Była w tym wszystkim jednakże jakaś obojętność i niezłomność z jej strony.

- Sumiro - mówił do niej, pchając - oddychaj. Jeśli napniesz mięśnie, wstrzymasz oddech, będzie sporo gorzej.

Wypuścił jej ręce, więc mógł zacząć dotykać jej całej: pleców, pośladków, włosów, piersi... - mimo niememu szlochowi Shosuro. Pchnął szybko, gwałtowno kilkanaście razy zanim wyszedł z niej. To jednak nie był koniec, bo Shinjo tylko złapał ją w pasie i począł obracać. Kiedy już stali twarzą w twarz, pocałował ją, zlizując łzy z jej policzków.

- Będę delikatniejszy, Sumiro - obiecał. - Jeśli się nie będziesz wyrywać. - I zaczął się szykować, żeby tym razem wziąć ją od przodu.

Chwiała się wyczerpana próbując utrzymać się na nogach, i ciężko łapiąc powietrze. Kręciło jej się w głowie z bólu i wyczerpania, oraz od oparów gorącej wody. Poślizgnęła się i opadła na kolana nie mając już sił na stawianie oporu, czy choćby trzymanie się na nogach. Nałykała się przy tym gorącej wody i zaczęła się ksztusić. Jednak, gdy chwyciły ją silne dłonie narzeczonego nie próbowała już stawiać najmniejszego oporu. Uciekła przed nim wzrokiem jednakże widział, że się go boi.

Podsadził ją lekko i posadził na krawędzi balii. Potem położył dłoń na jej plecach, a drugą dotknął jej policzka i otarł jej łzy.

- Sumiro – szepnął, gdy łagodnie przyciskał ją do siebie. - Nie chcę cię skrzywdzić. - Pocałował ją wolno, czule. - Ale jeśli będziesz ze mną walczyć, nie dam rady być delikatny. - Opuścił dłoń, żeby pomóc sobie z członkiem.

Robił to wolno, a nie tak szybko, gwałtownie, jak ciągle pamiętała miłość z nim. Starał się, żeby nie podrażnić zbytnio jej poranionych bioder: jakby ostrość i żądzę zdołał poskromić, gdy brał ją od tyłu. I jakby chciał jej pokazać, że ich miłosne zapasy >mogą< być delikatne.

- Poruszaj lekko biodrami – szepnął jej do ucha, a potem je pocałował.

Nie chciała go, czuł to wyraźnie, gdy zanurzał się w narzeczonej, a ta kuliła się coraz bardziej, gdy na nią napierał. Nie odpowiedziała na jego zachęty starając się przeczekać jego atak żądzy z zamkniętymi oczami. Przygryzła wargi, gdy się poruszał, i zastygała nieruchomo, gdy starał się ją całować. -Zostanę Shinjo - wyszeptała zmartwiałymi wargami. -Jeśli…. jeśli tylko Jit… Jitsuyoteki się zgodzą.

- Dziękuję, Sumiro – odszepnął jej cicho. - Naprawdę. I ruszaj biodrami. Staraj się nie myśleć, jak to boli – pchał ją powoli i miarowo. - Wiem, że nie chcesz. - Nie chciała. Tego, żeby gryzł jej płatek, też nie. - Ale jeśli spróbujesz, może być szybciej i lepiej.

Nie chcąc znowu rozjuszyć narzeczonego i nie wiedząc co ma robić Sumiro przezwyciężając swą niechęć i lęk przylgnęła do ciała Shinjo i oparła głowę na jego ramieniu zarzuciwszy mu przedtem ramiona na szyję. Jednakże nie próbowała go tym razem udusić.
Czuł jak spięta jest i jak drży z bólu za każdym jego pchnięciem. Niemrawo przesuwała dłonie po jego plecach. Nie wiedział, czy robiła to nieświadomie, czy też próbowała go pieścić.

- Jesteś piękna. – Pchnął następny raz, łagodnie głaszcząc pośladki Sumiro i przyciskając ją do siebie jeszcze mocniej. - Nawet teraz, gdy jesteś ranna. - Przesunął ręką przez jej jedwabiste włosy. Następne pchnięcie. Shosuro przesunęła mu po plecach dłonią... i prawie ją odsunęła, gdy Shinjo się wygiął. Myślała, że się zezłości, ale... - To jest naprawdę przyjemne, Sumiro. - Szepnął, próbując złożyć przyssać się do jej policzka. - Już niedługo – obiecał w chwili przerwy.

Obietnicy dotrzymał: przyśpieszyli. Nie na tyle, żeby bolało nieziemsko, ale na tyle, żeby bolało bardzo. Dla Sumiro liczyło się jednak, że wreszcie widziała koniec: i niedługo później poczuła, że zostawił w niej nasienie…
Snuła się w jego objęciach, po spełnionym należycie akcie. Twarz Shinjo rozmywała się jej przed oczyma. Chwilę później osunęła się w wodę mdlejąc z uspokajającym poczuciem spełnionego obowiązku.

===


Następne dni spędziła wśród snów. Chwilami miała wrażenie, że jest w jurcie i na jawie, ale potem sny zawsze znów powracały. Nie umiała już powiedzieć, czy jej yoriki rzeczywiście żyli i sprawdzali, jak ich pani się ma, czy to tylko wymysł jej gorączkującego umysłu. Niekiedy galopowała po stepach, innymi razy wciąż próbowała dorwać yoriki-mordercę, a czasami dusiły ją penanggalany. Przewijał się jej cały mityczny bestiariusz. Najgorsze, że sny były strasznie zwodnicze: czasami wydawało jej się, że właśnie się obudziła, a służba Shinjo ją karmi, gdy nagle cała jurta wypełniała się złowrogimi oni.

A czasami słyszała „kun, kun...”, które w jej snach mówił mały, rudy lisek w jej snach. I trącał ją nosem, jakby chciał, żeby obudziła się i zwróciła na niego uwagę. „Kun, kun” przewijało się dobre kilkadziesiąt razy. Ale tym razem było inaczej: nie była już małą dziewczynką i nie biegała z lisem pośród wysokich traw, a...

- Obudziłaś się, obudziłaś się, kun – radośnie szczeknęło coś koło jej głowy. I nagle zaczęła mieć złe przeczucia.
Otworzyła powoli oczy próbując się nie poruszyć w pamięci mając swój ból i pokieryszowane ciało. Z pewnością był to tylko kolejny sen… słyszała o Shugenja którzy zmarli nigdy się nie obudziwszy. Najgorszym co mogła sobie wyobrazić była świadomość tego, że się śni…. i niemożność obudzenia się kiedykolwiek.

Najpierw myślała, że oślepła, bo widziała ciemność. Potem, gdy widok trochę się jej rozjaśnił, wpadła w panikę: miała przed oczyma czerwień! Szarpnęła się, chcąc zetrzeć krew z oczu – czyżby Shinjo znęcał się nad nią, gdy stała? – ale nie poczuła ani trochę wilgoci. Tylko wrażenie, jakby przebierała komuś w gęstym, miękkich włosiu.

- Obudziłaś się – mogłaby wsłuchać się w niezwykły głos. Był melodyjny jak mnisia recytacja, głęboki jak dźwięk suzu... i zupełnie nieludzki. Sumiro nie potrafiła powiedzieć, dlaczego, ale czuła się, jakby nikt do niej nie mówił, a tylko zwierze próbowało wyszczekać coś w ludzkim języku.

Przestała się ruszać próbując przyzwyczaić wzrok do niezwykłego koloru, oraz zastanowić się co właściwie widzi. Wsłuchała się w dobiegający jej głos. Kojarzył jej się z głosami kami w które wsłuchiwała się od tak dawna… oraz z głosami przodków których słuchać musiała tak często.
-Obudziłam się Kitsune-sama. Mniemam, że chodzi o moją…. zapłatę prawda? -Spytała Sumiro ostrożnie wiedząc czym może się skończyć nieudolna dyplomacja.


Coś zaszeleściło, a Shosuro poczuła, jak po twarzy przesunęła jej się końska grzywa. I już! - zauważyła długą, gęstą grzywę włosów, które spadały z głowy ludzkiej postaci ducha. A potem zniknęła poza kręgiem światła rzucanego przez ustawione obok Sumiro świeczki.

Mimo, że ledwo ją widziała, aż nadto mocno czuła, że stojąca przed nią postać człowiekiem >nie< jest: nawet w półmroku wydawało się, że stopy kitsune płyną nad podłogą, a na twarz i barki Sumiro nie wypadł ani jeden włos!

- Kun... - Wątłe światło świeczek odbiło się od białych zębów. W ciemności zalśnił uśmiech. Trochę za szeroki: jakby istota miała wielokroć więcej zębów niż normalny człowiek.

To >chyba< znaczyło, że kitsune czekało...


Pochyliła głowę i skrzyżowała dłonie na cienkim materiale jaki okrywał jej prawie nagie ciało. Błysnęły w świetle świec wyhaftowane na jej szacie jednorożce. Pani Sumiro skrzywiła wargi z niezadowoleniem.
-Przysięgłam ci służbę w zamian za twoją pomoc Kitsune-sama. I przysięgam na honor mojej rodziny, że obietnicy dotrzymam. -Schyliła głowę jeszcze mocniej w wyrazie szacunku dla lisiego ducha.

- Służyć! - Nie umiała powiedzieć, czy duch się zaśmiał, parsknął czy zgniótł coś między zębami. Może żadne: przecież to był lisi bóg, który winien być ponad niewolę swego ciała! - Wy, samuraje, zawsze potraficie rozbawić Tamamo-no-Mae. – Zrobiła krok naprzód, wchodząc w krąg światła.

Nie wiedziała, czy bardziej odczuła ulgę, że lisie bóstwo wybrało niepozorną, niezbyt przerażającą postać, czy że gdzieś „zginęły” nadmiarowe zęby. Niby widziała wyraźnie, jak istota przechodziła w krąg światła, i nie widziała, żeby nic nagle znikała, ale miała przeczucie, że jest ich jakoś mniej niż uprzednio... Jakby istota gdzieś ukryła pozostałe.

Istota „była” teraz kobietą: postury przeciętnej, w ubraniu, które przystawałoby bardziej myśliwym klanu Lisa niż kitsune, o burzy dziwnych, jaskraworudych włosów... - choć więcej Sumiro nie była w stanie ocenić spod obszernych szat.

Sumiro czekała aż istota podejmie jakieś działanie, bądź też da znać, że oczekuje od Sumiro jakiejś odpowiedzi. Pokornie skłaniając głowę obserwowała z podziwem niezwykłą istotę jaką miała przed sobą. Szczególną uwagę Pani Sumiro zwróciły włosy stworzenia. Ludzkie o barwie ognia, zupełnie niespotykane. Poczuła palącą potrzebę, by ich dotknąć, którą zaraz w sobie zdusiła.
Zamiast tego zastanowiła się nad swoim stanem…. tym gdzie jest i jak się tutaj znalazła. Oraz ile czasu minęło

- Służyć. - Słyszała w głosie zadowolenie obżartego lisa, który właśnie zadusił wszystkie kury. Prawie spodziewała się, że szaty skrywają opasły brzuch, wypełniony po brzegi drobiem. - Służyć, dopóki nie wadzi to Synowi Niebios, nie wadzi chichi-ue, nie wadzi haha-ue, nie wadzi przodkom, daimyo, mężowi i kami... - Kitsune nachyliło się, żeby ją podnieść. Gdy przez szeroki rękaw ujęła ujęła dłoń Sumiro, żeby ją podnieść, shugenja rzuciła spojrzenie w górę.

Była zupełnie różna niż znane jej kobiety. Miała rozpuszczone, długie włosy, które wyglądały, jakby żadna spinka nie mogła spiąć ich w kok. Miała ciemną, opaloną cerę, zupełnie różną od chronionych przed słońcem cer arystokratek. I pachniała kłosami zboża, wiatrem, deszczem i powietrzem.

Wstała z klęczek, ale szybko spuściła głowę, żeby nie spoglądać na lisa.

- Dlaczego uważasz, że taka służba wynagrodzi krzywdy, które Shinjo wyrządzili kicie i futrze wielkiej Tamano-no-Mae-sama? - Nie musiała nawet spoglądać w górę, żeby czuć, że kitsune zadarło w górę niewielki, ciemny – opalony nawet bardziej niż reszta – nos.

-Tamano-no-Mae-sama z pewnością potrzebuje czegoś od Shosuro Sumiro. Czyż zgodziłaby się jej pomóc gdyby było inaczej? Wszak mądry lisi demon potrafi od razu ocenić kim jest i co potrafi Sumiro. Nie oceniłby źle jej oferty. Więc Sumiro uważa, że jest w stanie zapłacić za przysługę. - Sumiro spojrzała kitsune w oczy zdecydowana wytrzymać kpiny lisiego ducha i nie dać się sprowokować…. ani niechcący wplątać w jedną z lisich pułapek.

Kitsune poruszyła się jakby drób poruszył się w jej brzuchu i od środka ją dziobnął. Albo jakby Sumiro zmąciła taflę jeziora, w której duch właśnie się przeglądał

- Demona? - Ni to mruknęła, ni to sarknęła. Dziewczyna poczuła, że lis ma w sobie >bardzo< dużo pychy: i że może jej samozadowolenie wykorzystać. - Demona? Czy w ogóle wiesz, do kogo mówisz, shugenja? - Gdy to mówiła, prawie dmuchała jej w twarz: ale Sumiro czuła się prawie, jakby w jej twarz dmuchał lekki, ciepły letni wietrzyk.

-Shosuro Sumiro prosi o wybaczenie -jęknęła Sumiro niemalże zamiatają włosami podłogę naśladując gesty wielu aktorów z rodziny Sumiro, jednakże starannie przy tym panowała nad sobą.

- To dobrze, Shinjo. - Tym razem istota mruknęła niczym kotka w rui. - Powiedz mi, co sądzisz o futrze? - Gdy kitsune się pochylało, jej włosy opadły Sumiro prawie koło twarzy. Mogła je nawet powąchać: pachniały tak, jakby pachniała lisia sierść. - Nie zostało zniszczone?

To >mogła< być próba wciągnięcia jej we większe zobowiązania... ale równie dobrze, kitsune mogło być po prostu próżne.


-Shinjo?! -Sumiro zbladła. I zaraz chcąc się poprawić powiedziała. Tym razem z zupełną szczerością a więc, jeszcze bardziej przekonująco. - Jest przepiękne, niezwykłej niemalże cynobrowej barwy, o połysku wody odbijającej promienie zachodzącego słońca. Gęste jak morze falujących traw.

- Shinjo – Zadowolona, machnęła głową, a wtedy włosy uderzyły dziewczynę w twarz. Uczucie było takie, jakby dostała w twarz puszystą, jedwabistą kitą lisa. - Shinjo-san. Wiatr szepcze, że potężny Shinjo-sama podróżuje aż do Shiro Shinjo, by przyjąć chańskie imię! Bushi szepczą, że już szykuje archi, aby tam opić wesele!

Sumiro wreszcie wzrok się wyostrzył, czy może sen stał się bardziej klarowny. Spostrzegła, że wciąż jest w jurcie swego narzeczo…. męża. I, że kitsune wcale jej nie porwała. Jak?! To niemożliwe, by wzięła ślub! Żaden Shugenja nie udzieliłby ślubu osobie nieprzytomnej, albo pijanej opium. Jak Ryuynosuke mógł?! Nie była w stanie ukryć burzy uczuć na swojej twarzy. Ani opanować wypieków, które ją pokryły.
-Do czego zmierzasz Kitsune-sama spytała w końcu zmęczona mętną rozmową.

- Shinjo. – Lis mówił prawie pieszczotliwie... ale miała wrażenie, że robi to trochę na zasadzie kota bawiącego się z myszką. - Muszę się upewnić, czy to niczego nie zmienia w służbie, którą mi przyrzekłaś. Na kansen!, na Dziewiątego Kami, jakże Tamamo-no-Mae nie chciałaby, żeby musieć się pogodzić z taką stratą!

Straciła wszystko…. wszystko, godność i wolność, a pomoc lisa niczego jej nie przyniosła. Jedynie przysporzyła jej bólu, oraz związała ją na zawsze z Kitsune. Prawdę powiadano, że Jednorożce to nieokiełznane, prostackie demony. Aż zatrzęsła się z żalu wyobrażając sobie jakiego wstydu i strat przysporzyła swojemu rodowi.
-Shinjo Sumiro przysięga Tamamo-no-Mae-sama swą służbę, Shos…. Shinjo dotrzymują słowa.

- Bardzo dobrze, Shinjo – uśmiechnęła się liszka, opadając do seizy tuż przy niej. - Przysięgłaś nie małemu kami, a mi-sama. Wymagam, byś położyła tą przysięgę przed wiernością mężowi i innymi wiernościami... - zrobiła pauzę, żeby oblizać z czegoś usta: trochę, jakby już smakowała owoców swoich planów.

Kręciła się koło tematu jak lis obchodzący kurnik, ale Sumiro już przeczuwała, co będzie następne…

W oczach Sumiro zapłonęła nienawiść, mimo, że twarz jej nie drgnęła, to zdawać by się mogło iż w jurcie nagle pociemniało, a płomyki świec zachwiały się jakby mając zgasnąc.
Nie była to nienawiść do kitsune jednak….
-Spełnię twe żądanie Tamamo-no-Mae-sama - odparła zdecydowanie, prostując się przy tym i patrząc lisicy w oczy. -Umieszczę tą wierność przed wiernością mężowi.

Kitsune mlasnęła z zadowoleniem, gdy siadała do seizy. Uśmiech, w którym wyszczerzyła bielutkie zęby, nie wróżył niczego dobrego: uniesione kąciki ust pokazywały trochę zbyt zaostrzone kły, usta nienaturalnie zastygły w miejcu, jakby były nie z ciała, a z gipsu, zaś w oczach przebłyskiwały jej szaleńcze refleksy. Obserwowała tak Sumiro chyba dziesiątą część minuty – aż dziewczyna zaczęła myśleć, czy aby liszka zamierza się jeszcze odzywać – aż nagle uwagę kitsune przykuły drzwi. Poruszyła się niespokojnie, „cicho”, rzuciła, zbyła Sumiro gwałtownym machnięciem dłoni, zmarszczyła nos, jakby coś węsząc, aż wreszcie ktokolwiek zdenerwował lisa, odszedł dalej od poły namiotu.
pie
- Więc... - Tamamo-no-Mae obróciła się znów do dziewczyny.

Gdy już były ku sobie wrócone, kitsune wsadziła rękę w fałdy szaty. Kiedy ją wyciągnęła, w dłoni miała proste i niepozorne tanto. Całe nie było dłuższe niż dłoń dziewczyny, ostrze poczerniało już od upływu czasu, zaś zbutwiałą rękojeść wykonano z jednego kawałka drewna sosnowego. Gdyby nie dzierżyło go kitsune, Shosuro nie poświęciłaby mu ani jednego spojrzenia.

- Ukryj je – wsunęła jej w dłoń proste, zniszczone tanto.

Przez chwilę ich palce się zetknęły. Poczuła zgrubienie na opuszce palca, poczuła, że palec był szorstki szorstkość... ale dałaby sobie ręce uciąć, że zgrubienie było tam tylko dlatego, że pasowało do kami. Tak samo, jak krótkie, jasne palce, które wyglądały, jakby odjęto jej od lisiej łapy.

- Ukryj, trzymaj w ukryciu i nikomu nic nie mów. - Cofnęła dłoń i wyszczerzyła się w tym samym nieprzyjemnym, drapieżnym grymasie, co uprzednio.

Przyjęła tanto bez zdziwienia spodziewając się ze strony kitsune podobnie dziwnej, i niepokojącej prośby. Sumiro wolała się chwilowo nie zastanawiać nad naturą tego niewątpliwego artefaktu. Samopoczucia i tak od dawna nie miała dobrego. Po cóż przedwcześnie psuć je sobie jeszcze bardziej?
Skłoniła się lisowi wciąż trzymając ostrze w dłoniach.
-Czy to w tym momencie wszystko Tamamo-no-Mae-sama? -Spytała pokornie wciąż pozostając w lekkim ukłonie.

- Nie, Shinjo. – Przez moment, gdy refleksy światła zagrały na zębach kitsune, wydawało jej się, że zęby istoty poczerniały jak ostrze tanto. Ale chwila minęła i Sumiro mogła tylko skarcić się, że daje zmęczeniu oddziaływać na to, co widzi. - Kiedy tylko będziesz mogła, wykradnij się z obozu. Wymyj się i przyodziej się, jakbyś chciała do samej Pani Słońce mówić...

Kitsune mówiło to normalnie i po lisiemu beztrosko. Tak, jakby „wymknięcie się” nie wymagało od Shosuro nic więcej nad to, co mogła zrobić nawet w tej chwili.

- Kiedy będziesz już dość daleko, zaklaszcz!, jakbyś modliła się do przodka, i zawołaj... - Sumiro nie wiedziała, czy lis poczuł już grobowy zapach starego Shosuro, czy użył porównania przypadkiem.

A powietrze w namiocie było jak przed burzą. Znak niechybny, że przodkowi padało na głowę w Yomi i zechce odbić sobie na potomkini...

-Będzie jak sobie zażyczysz -Tamamo-No-Mae-sama powiedziała Sumiro powoli zastanawiając się tylko, czy czcigodny przodek zachowa choć tyle taktu, by zjawić się po, a nie w trakcie rozmowy z kitsune. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić do jakiej katastrofy mogliby oboje doprowadzić.

- Naprawdę sądzisz... - potrząsnął głową stary Shosuro. Kitsune uśmiechnęło się szeroko.

Przez chwilę Sumiro myślała, że w tyradę starego wpadnie Tamamo-no-Mae. Myślała, że jej spokój zostanie już całkowicie zniszczony. Ale nie: liszka zniknęła tak w cieniu tak samo nagle, jak się pojawiła. Gdy odwracała wzrok, żeby spojrzeć na przodka, siedziała tuż obok niej, ale gdy ponownie patrzyła na to samo miejsce, już jej tam nie było...

- ... że czynisz dobrze? - zapytał Shosuro. Łagodniej niż się spodziewała. - Dla Syna Niebios, dla rodziny, dla siebie?!

Chciała już mu odpowiedzieć, ale... 'Shosuro-sama!' - na zewnątrz usłyszała tą samą służącą, która ileś dni temu przyniosła jej kimono. - "Obudziłaś się, Shosuro-sama?' - płachta materiału przy wejściu do jurty się uniosła. Jakby przodek >nie mógł< gromić jej bez świadków…
 
__________________
Ptaszki śpiewają. Wszyscy umrzemy.
Iblisek jest offline