Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-07-2014, 00:05   #11
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
wersja 0.1; otagowanie posta nastąpi.

- Shinjo-sama, popatrzyłem, zobaczyłem, struchlałem – paplał Hanzo, a podbródek nawet na chwilę nie przestawał się mu ruszać. - Rzekłem sobie, że Jednorogowy, bo pięknej maści, postury tako. I od razu... - Uczynił przerwę, bo wyraźnie zasmakował w piciu sake na koszt swego gospodarza. - Pomyślałem, że koniokradka. Wycelował żem, przytrzymał cięciwę żem, żeby nie uciekła. - Mówił z ustami w misce, a policzkami napchanymi jak u chomika. - Bo chciałem, żeby nie uciekła z koniem.

Coś jeszcze miał palnąć, ale Ryuunosuke przerwał mu krótkim gestem dłoni. „To moja narzeczona, nie koniokrad, Hanzo-san. Oczekuję, że przeprosić.” Przeprosił: uniżenie, bijąc się mocno w pierś, ale nadal z gębą w misce. „Jestem wdzięczny, Hanzo-san” - wyszczerzył zęby w wilczym uśmiechu do Shosuro. - „Oczekuję, że Shinjo Sumiro-sama również będzie wdzięczna. I że przeprosi.” I jak niby mówił do ronina, to spoglądał ponad jego ramieniem na Sumiro.

Gdyby pełne nienawiści i pogardy spojrzenie Sumiro mogłoby zabijać, to Hanzo i Pan Ryuunosuke padliby na miejscu rażeni piorunem. Spojrzenie tym bardziej upiorrne z powodu kolorowych oczu Sumiro. Przez co zdawało się, że to dwie różne osoby patrzą z taką nienawiścią. Wysyczała z trudem unosząc się odrobinę i opanowując łzy bólu. Mimo zmęczenia i trudów wciąż nieuległa.
-Nie nazywam się Shinjo, i ani ja ani moje dzieci nie będą się nazywać inaczej niż Shosuro.-Nabrała z trudem powietrza przez spierzchnięte zakrwawione wargi.
- A tobie Hanzo nie podziękuję, obyś zbłądził w lesie ku uciesze Yako.

- Hanzo-san – Przygryzł mocno wargi, chcąc pewnie na użytek ronina wyrazić ubolewanie. - Racz wybaczyć mojej narzeczonej. Zbyt wiele wiatrów rozchybocze nawet fiołka o najmocniejszych korzeniach. - I jeszcze miał czelność wygłaszać to zamyślonym, głębokim tonem! Ale do Hanshiro cokolwiek mgliste wyjaśnienie najwyraźniej dotarło.

Temat podjął po chwili wyniosłego milczenia Shosuro i po tym, jak pół miski ryżu zniknęło w gardzieli ronina.

- Dlatego chciałbym cię, Hanzo-san, poprosić, abyś przyłączył się do nas i strzegł Sumiro-sama, póki nie dojdzie do porządku z kami i z przeznaczeniem.

Trudno było przeoczyć grę wyrazów na twarzy ronina...

- Ja? - Głośno wypluł ziarnko ryżu, którym się prawie zakrztusił. - Przyłączyć się? Strzec? - Oko mu drgnęło. Potarł je gorączkowo, jakby spodziewał się rozproszyć omam wzrokowy, i jakby nie mógł w to uwierzyć... - Naprawdę? - Zapytał, nagle otwierając usta w szerokim uśmiechu.

A potem doszło do niego, jak emocjonalnie i niestosownie wygląda, poczerwieniał lekko i rzucił się na podłogę, przepraszać.

- Sumimasen, Shinjo-sama – wybełkotał. - To dla mnie wielki honor. - Podniósł lekko wzrok, z taką nadzieją, jaką szczeniak mógłby mieć na łakomy kąsek.

- Wstań, Hanzo-san. Odnajdź Shinjo Gorou i przedstaw mu się. Będzie wiedział, w co cię zaopatrzyć – szczeknął do Hanzo, już oschlej: jak do podwładnego, a nie jak do przyjaciela. Ale starszawy ronin nawet tego nie zauważył.

Chwilę potem byli w jurcie we trójkę: Shinjo, Shosuro oraz ten sam niski służący, którego widziała podczas pierwszej nocy w jurcie. Ale jeśli Shosuro myślała, że będzie miała chwilę wytchnienia...

- Shinjo Sumiro-sama – zwrócił się do niej. - Potrzeba zmienić ci bandaże. - Nie poczekał nawet, żeby potwierdziła. - Naota to zrobi. Przytrzymam cię, jeśli będzie trzeba. Jeśli będziesz się wyrywać, będę musiał zrobić więcej. - I sięgnął do niej, żeby jej rozchylić kimono i zamknąć w uścisku, gdy służący podchodził do niej.

Pozwolila się objąć, w momencie, gdy Ryuunosuke stracił na chwilę czujność ze zdziwieniem stwierdzając, że jego narzeczona się uspokoiła, ta z całej siły ugryzła go w odsłonięte niedbale przedramię, i następnie wierzgnęła celując wprost w spot słoneczny służącego. Ugryzła z całej siły z całą nienawiścią i pasją.

Poczuła obrzydliwy, mdlący smak krwi w ustach, ale nie puszczała, mimo że się szarpnął. Mogła się rozkoszować jego jękiem - trudno powiedzieć, czy bardziej zaskoczenia i bólu... dopóki nie oddał jej. Zdzielił ją w tył głowy drugą ręką. Dopiero wtedy odruchowo puściła, a on to wykorzystał, popychając ją naprzód. Runęła na podłogę głową naprzód. Wtedy zaczęło ją boleć naprawdę: napięte do granic możliwości liny wrzynały jej się w kostki i nadgarstki, stare rany płonęły żywym ogniem, a przyciskający jej głowę do podłogi narzeczony nie polepszał sytuacji.

- Sumiro-sama – wysyczał bardziej niż powiedział. - Nie chciałbym trzymać cię tak dłużej... - po prawdzie, to w przepełnionym nienawiścią warkocie nie czuć było takiej niechęci.
Broniła się wiedząc, że przegra, starała się podnieść mimo nacisku Shinjo i bólu jaki sprawiały wrzynające się jej w skórę liny. Nie mogła sobie wybaczyć porażki jaką okazała się nieudana ucieczka. I tego jak bardzo w ten sposób zawiodła rodzinę. A najbardziej swą zaginioną siostrę.
Zacisnęła uda do bólu postanowiwszy bronić się ile sił i dać się wszystkim jak najbardziej we znaki. On przycisnął ją tylko mocniej, jakby chciał wbić ją do podłogi.

- Naota, szybciej – Gdyby kamienne lwy przy świątynkach umiały mówić, ryczałyby jak poganiający słuzacego pan Shinjo.
Wtórowała mu jego narzeczona na przemian złorzecząc, protestując i błagając, by nie odbierali jej resztki godności. „USPOKÓJ SIĘ” - rozkazał jej Shinjo. „Uspokój się, bo...” - szarpnęła się, wrzasnęła, więc nie dowiedziała się, co miało być dalej. Starczyło, że jedna ręka Shinjo przesunęła się pod jej szarpnięciami, spadając na jej łono.

Jeśli ktokolwiek myślał, że na tym się skończyły możliwości Pani Sumiro, to w tym momencie mógł się przekonać w jak wielkim był błędzie. Pan Ryuunosuke został niemalże ogłuszony przez własną narzeczoną z całych sił starającą się pozbyć się jego dłoni. Chociaż ranna i wycieńczona wciąż była pełna sił życiowych walcząc mężnie wobec przeważających sił wroga i niekorzystnej pozycji.

Krzyczała straszliwie. Zagryzając zęby, żeby uprzedzić gryzienie, zasłonił jej usta. Mimo że wgryzła się w jego palce ze straszliwą zażyłością, tym razem nie krzyknął. Przetrwał wierzgnięcia, uderzanie głową i szarpnięcia. I wreszcie, gdy sługa podszedł, przemocą i krwawiącymi palcami zdołał włożyć jej grube skrawki jedwabiu do ust, uniemożliwiając jej krzyczenie.

Łzy upokorzenia spływały jej po policzkach, gdy obserwowała go rzucając nienawistne spojrzenia. Pot perlił się jej na czole, a skóra na jej twarzy zaczynaja się rumienić, jak od ukąszeń komarów.

- Sumiro. - Jedną ręką objął ją, żeby przytrzymać, a drugą ręką przesunął w dół, żeby rozsunąć jej kimono między udami. - Robisz to trudniejsze... - Przerwał, gdy dziewczyna szarpnęłą się i uderzyła głową w jego czoło. Syknął, a uścisk nagle stał się dużo mocniejszy, boleśniejszy i gwałtowniejszy, gdy przewrócił narzeczoną na ziemię i przygniótł ją do ziemi.

Płakała z upokorzenia przygwożdżona do ziemii. Zmęczona zamknęła oczy zdając się zupełnie wycieńczona. Służący podszedł i zajął się odwijaniem niedbale założonych opatrunków z jej ud. Czekała. Gdy ten nachylił się nad jej nagimi nogami chcąc przemyć rany i odparzenia, Pani Sumiro błyskawicznie podkurczyła nogi i z całej siły wierzgnęła trafiając biednego służącego prosto między oczy. Mimo tego, że krzywiła się z bólu Pan Shinjo nie mógł nie zauważyć szaleńczego wręcz wyrazu satysfakcji na jej twarzy.

- Idź z boku – Sądząc z tonu, najwyraźniej satysfakcja Shosuro zaczęła psuć Shinjo dzień. - I odrywaj, nie ściągaj. Tak szybciej. Zaboli, ale czy Sumiro-sama wygląda... - sapnął, pomagając sobie z narzeczoną kolanem. - Na delikatnego fiołka?

Tym razem, gdy niepozorny służący podszedł od niej z boku, shugenja było sporo trudniej. I wreszcie, człowieczek zdołał oderwać przylgnięte do jej ud bandaże, przemyć rany i założyć nowe. Ale mogła mieć satysfakcję, że zaraz po obandażowaniu – jeszcze nawet przed przemyciem pogryzionego ciała – Shinjo musiał dodać jej kilka kolejnych więzów.

- Sumiro – odezwał się do niej potem znad miski z wodą. - Chcę z tobą porozmawiać. Czy jeśli rozwiążę cię, będziesz krzyczeć? - Spojrzał bez szczególnej nadziei.

Spojrzała na niego z niechęcią, jednakże powoli pokręciła głową, nie miała siły się podnieść, a rumieńce i pot na jej twarzy wyraźnie świadczyły o tym, że jest bardzo zmęczona… i, że najpewniej ma również gorączkę. Piękne, niezwykle długie włosy miała całe potargane i pozlepiane w strąki od potu i kurzu. A odpowiedzieć nie mogła, bo wciąż była zakneblowana... Przez chwilę przynajmniej, bo potem Shinjo powoli i dość delikatnie wyjął jej knebel z ust.
-Obyś zginął od ostrzy Czarnych Moto -wysyczała. A twe ciało wdeptały w ziemię kopyta ich koni.

Szarpnął się niespokojnie na klątwę.

- Sumiro – zaczął, starając się puścić między uszu Sumiro. - Jesteś osłabiona. Poraniona. Toczy cię choroba. Jeśli odrzucisz opiekę, nadzieja będzie tylko w Fortunach. Powiedz: jeśli poluzuje ci więzy i pozwolę dbać o siebie samej, spróbujesz uciec? Zrobisz coś przeciw mnie? - Spojrzał jej głęboko w oczy.

-Jedyną chorobą jaka mnie toczy jesteś ty, wypuść mnie do mego domu a wyzdrowieję sama. Rodzina mnie oczekuje a obowiązki wzywają. - Spojrzała na niego bystro, zastanawiając się, czy może jednak nie spróbować rozegrać spraw racjonalnie. -Ma siostra zaginęła, a ma kuzynka poroniła. Mój ród wymiera.

Zdecydowanie, krótko potrząsnął głową. Nie, to nawet nie wchodziło w rachubę.

- Pomogę. Jeśli zostaniesz Shinjo. - Nachylił się do niej, lekceważąc sobie niedawną zajadłość Sumiro. - Twoja rodzina nie wymrze, bo twego pierworodnego oddam Shosuro, by został Jitsuyoteki. Pan Hametsu osobiście go wyedukuje. Lepiej, żeby stało się tak, niż żeby inaczej się na was mścił.
Patrzyła na niego uważnie, milczenie przeciągało się. W końcu spuściła głowę. -Kłamiesz. Do tego nieumiejętnie. Nie oddałbyś Shosuro żadnego ze swoich synów.

- Gdybym nie dał słowa, nie oddałbym. - Nie udało jej się go sprowokować: najwyraźniej spodziewał się takiej reakcji. Oschły, rzeczowy ton zupełnie mu się nie zmienił.

-Już raz pokazałeś, że nie liczy się dla ciebie uczciwośc, tylko własna pozycja. Nie osłabiłbyś jej oddając Shosuro swojego syna. Nie wierzę ci.

- Nie. Sumiro, nigdy nie dałem twemu ojcu żadnego słowa. Nigdy – podkreślił, jakby mogła zapomnieć lub niezrozumieć.. - Twój ojciec dał, a mój przypomniał. Ale mym panem jest Czempion, nie Shinjo Yasamura-sama – mówił wolniej niż zwykle, najwyraźniej ważąc swe słowa.

Milczała znów nie wiedząc co powiedzieć, nie widząc wyjścia z sytuacji, zaskoczona tym czego się dowiedziała. I nieuczciwością Jednorożców. Zamknęła oczy obolała i wymęczona. Dobiegło ją od Shinjo ni to westchnięcie, ni to prychnięcie.

- Sumiro, raz jeszcze: czy jeśli poluzuję więzy, uciekniesz? -- <tu dodam didaskalium.>
-Oczywiście, że nie, dlaczego miałabym uciekać, uśmiechnęła się krzywo.

Po jego nagle uniesionych brwiach widziała, że wyraźnie dostrzegł kpinę. Ale w jego ruchach, już nie tak gwałtownych i bardziej ostrożnych niż kiedyś, widziała też coś innego: że doskonałą ucieczką i siłą oporu zasłużyła sobie u Shinjo na pewien szacunek. I dlatego...

- Dobrze, Sumiro. - Zabrał się za rozwiązywanie części więzów i rozluźnianie reszty.

Najwyraźniej cokolwiek wierzył w siłę jej słowa: nawet, jeśli dawała je kpiąc sobie w żywe oczy.

Napięła mięśnie, gdy się zbliżył, kuląc się ze wstydem i starając się uniknąć jego dotyku. Bolało ją bardzo, jednak nawet nie pisnęła, gdy poruszał więzami, od których już zdążyła się poranić. Położyła się, gdy skończył drżąc z zimna i z wyczerpania. Dziwiło ją to, czemu przodek dalej milczy…. Czyżby był już tak oburzony jej nieudolnym postępowaniem, że przestał ją nawiedzać?
-Dziękuję. -Rzekła w końcu odwrócona plecami do Shinjo. -Cierpiała z powodu przepoconych ubrań i kurzu jaki osiadł jej na skórze, jednakże duma nie pozwalała jej poprosić o pomoc w kąpieli. Ani nawet wyrazić takowego życzenia. Nagle zachciała dobrze wyglądać przy Ryuunosuke.

- Jeśli czegoś potrzebujesz, każ Naocie. Głośno. Kilka razy Inaczej pewnie uda, że nie słyszy. - Sarknął przy zmarszczonym nosie. - Bo się boi. Mogę pomóc ja, jeśli wolisz – kontynuował tymczasem pogadankę Shinjo.

Cisza.
-Pomóż mi. -Odrzekła bardzo cicho próbując usiąść i poskromić rumieńce wykwitające na jej bladej twarzy. Poczuła, że obejmuje ją z tyłu, żeby podtrzymać jej ciężar i pomóc usiąść. Przytrzymał ją, gdy usiadła. Zarumieniła się cała, przy czym rumieniec osobliwie objął także dekolt. Mając nadzieję, że Shinjo tego nie widzi poprosiła go, by pomógł jej się umyć.

Shinjo dwa razy klasnął najmocniej, jak mógł, podtrzymując dziewczynę. Przez kilkanaście sekund nic się nie działo, a Shosuro zastanawiała się, czy nie ponowić prośby, aż wreszcie w wejściu do jurty pokazał się kudłaty łeb Naoty. "Nagotuj wodę, przygotuj balię" później służący przygotowywali już ich kąpiel.

Tylko - jak na zlość - Shinjo chyba wcale nie zamierzał jej puszczać. Do tego wywierał stabilny, ale stały nacisk na nią. Korzystając z tego, że drobnej Sumiro ciężko było protestować, powoli odsunął jej ręce od ciała, tak, że zanim przygotowano jej kąpiel, wsunął dłoń w szparę między ręką Sumiro i ciałem i położył ją na jej piersi.

Zesztywniała cała, gdy to zrobił, przez co miał wrażenie, że trzyma w objęciach kukłę, nie żywą kobietę. Chwyciła go za dłoń usiłując zepchnąć ją ze swojej piersi. -Zabierz rękę Jednorożcu nim ci ją utnę, -Syknęła. Mimo chłodu jaki mu okazywała w pamięci miał ich opiumową noc… i rumieniec jakim się obecnie oblała jego narzeczona.

- Uważaj, żeby nie otrzeć rąk - uniknął jej pytania, pro forma próbując przytrzymać jej ręce, żeby nie uczyniła sobie krzywdy. Ale dłoni z piersi nie zabrał, mimo usiłowań narzeczonej.

Rzuciła głową mając zamiar trafić go grdykę. -Nie dotykaj mnie ! Nie jestem twoją niewolnicą! Ani nałożnicą!

- Sumiro. Jak mam ci pomóc, bez dotykania? - Zamarudził ze źle udawanym niezrozumieniem. Zresztą, Shosuro wątpiła, żeby szczególnie się starał: zwłaszcza, że chwycił ją mocniej, jakby to jej pierś dawała mu złapać równowagę. Ale Shosuro ani myślała milknąć tylko dlatego, że Shinjo coś mówi...

- Żadna Shosuro nie będzie oddawać się ku uciesze Shinjo! -nabrała powietza z oburzeniem i zaczęła się ksztusić.

Dalej potoczyło się już do przewidzenia: z klątwami, groźbami i zaklinaniami pani Shinjo, z Jednorożcowym obstrukcjonizmem – jakby tak trudno było zabrać rękę! - aż wreszcie wpadł Naota z miednicą i słowem, że balię niedługo przyniosą, a Shinjo zsunął zresztą rękę z biustu.

- Pomogę ci. - Szepnął chyba bardziej pro forma, żeby uspokoić Shosuro, niż żeby coś przekazać, i sięgnął do jej obi.
 
Velg jest offline  
Stary 08-07-2014, 23:07   #12
 
Iblisek's Avatar
 
Reputacja: 1 Iblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znany
Gwałtownie chwyciła za jego dłonie, by zaraz je puścić, miała długie i delikatne palce, i paznokcie o kształcie migdałów, teraz biała skóra dłoni była zimna, poobcierana i opuchnięta, mimo to, dalej jej dłonie były piękne.
Pozwoliła mu, powoli zdjąć z niej kimono, nie patrząc przy tym na narzeczonego. Była bardzo potłuczona, a ciało miała całe zarumienione, jakby od choroby.
-To od potu. -Rzekła w końcu. -Szkodzi mi własny pot. -spróbowała wyjaśnić o co jej chodzi. Leżąc skuliła się i pociągnęła Shinjo ku sobie, gdy wniesiono balię chcąc zasłonić się przed sługami. Z trudem wstała, gdy wyszli, wstydliwie kurcząc ramiona, gdy prześlizgnął się po niej wzrok narzeczonego. Zachwiała się lekko, i usiadła znowu z żałosną miną.

Powoli nabrał w złożone dłonie wodę z miednicy i przeniósł ją nad plecy Shosuro. Skropił je wodą z miednicy. Później zaczął je myć: powoli i delikatnie, jakby chciał, żeby dziewczyna przyzwyczaiła się do jego dotyku i troski. Później jeszcze dwa razy wylewał wodę na kark shugenja i szorował jej plecy, zanim...

- Schyl się, Shosuro - polecił miękko, sadowiąc się tam, żeby mógł lepiej przemyć pośladki narzeczonej.

Położyłą się przed nim na skórach nie mając już siły by protestować, i pokornie poddając się zabiegom pielęgnacyjnym. Drżała przy każdym jego dotknięciu, podrygując nerwowo, gdy mył jej drobne, poobijane ciało. Przedwcześnie założono jej bandaże. Uzmysłowił sobie, że do kąpieli należałoby odsłonić jej uda. Trzeba było przyznać, że Shinjo mył systematycznie i metodycznie. Każde sun jej pośladów dotknął przynajmniej kilka razy. A kiedy już była pewna, że nie został na nim nawet ślad brudu, przejechał jeszcze mokrymi palcami po nich mokrymi palcami, gładząc je. Później lekko ujął ją pod rękę i przewrócił ją na plecy.

- Shosuro, będę musiał ściągnąć bandaże - szepnął, ujmując w szczupłe palce bandaż na jej udzie.

Odepchnęła jego dłoń niezdarnie ujmując bandaż. -Ja to zrobię -warknęła. -Odwróć się Jednorożcu, proszę. - Powiedziała już bardziej przyjaznym tonem.

Uniósł wąskie brwi. Zawahał się przez moment: rzadki wyraz na jego smukłej, owalnej twarzy. Potem wykrzywił blade wargi w zuchwałym grymasie. I zaczęła ściągać opatrunki posykując z bólu.

- Sumiro, widziałem już cię tam. – To był ten sam niski, przyjazny tembr, którego używał, gdy po raz pierwszy z nią legł. - Nie ma powodu, żebyś sama męczyła się z bandażami.

Cofnęła się przed nim, znów spuszczając głowę i patrząc na swoje stopy. Opadające włosy zakryły jej twarz. Skuliła ramiona i zakryła się dłońmi. -Nie, nie dotykaj. -Powiedziała cicho.

- Sumiro. Sumiro. Sumiro. - Cichym, przyjaznym powtarzaniem jej imienia spróbował zwrócić jej uwagę. Pomiędzy słowami odgarniał jej włosy z twarzy swoimi długimi palcami. - Spójrz na mnie. – Lekko ujął jej za podbródek i nie miała już wyboru innego niż patrzeć mu w oczy albo na rozciągnięte łagodnie usta. - Masz piękne łono. Nie masz powodów, żeby się go przede mną wstydzić.

Skuliła się jeszcze bardziej pod jego dotykiem, widział, że powstrzymuje się, by mu się nie wyrwać. -Ja…. ja wiem jakie są moje obowiązki. Nie musisz mnie mamić kłamliwymi słowami. -Spojrzała mu wyzywająco w oczy, by niemal od razu spuścić wzrok, zarumieniona jeszcze bardziej niż wcześniej. Głos jej się trząsł, ze zdenerwowania raczej… -Wiem jak wyglądam, i, że nie jestem najmłodsza. Wiem, że muszę dać ci dzieci i…. -chwila milczenia, po czym wypaliła -I znaleźć ci kochanki.

- Sumiro. - Patrzył wprost w jej różnobarwne oczy, jakby były najzwyklejsze w świecie. Zmarszczył z irytacją nos. - Na moich przodków, nie kłamię. Gdybyś pokrywały cię krosty, nie dotykałbym cię. Gdybyś miała brzydką twarz, nie patrzyłbym na nią. Gdybyś miała brzydkie ciało, wyszedłbym z ciebie tak szybko, jakbym wszedł. - Tłumaczył jej powoli, jak dziecku, powściągnąwszy już grymas zdenerwowania. - Nie jesteś najmłodsza, ale daleko ci od starości. Możesz dać mi dzieci oraz radość. Powinienem oraz chcę z tobą lec. - Najwyraźniej cierpliwość zaczęła mu się przerzedzać, bo wysokie czoło zmarszczył marsowo. - I, na Benten, myślałem, że nie będę musiał ci tego tłumaczyć.

Im dłużej trwała cisza, tym dziewczyna rumieniła się bardziej.

- Woda wystygnie, zanim coś powiesz – zamarudził z niezadowoleniem Shinjo, zerkając na balię. - Daj mi się już wymyć. - Sięgnął do jej ud.

Zamarła, gdy jej dotknął i oparła się wystraszona o balię, gdy klęknął dotykając jej ud. Poczuł, że nieśmiało dotknęła jego głowy, gładząc jego włosy, gdy tylko na nią spojrzał przerażona i zdezorientowana cofnęła rękę. Cała się trzęsła, gdy jej dotykał, a skórę miała gorącą i wilgotną. Na chwilę przerwał – zostawiając Sumiro z nagimi, zakrwawionymi udami – żeby lekko ująć jej dłoń w swoją. Pociągnął dłoń dziewczyny stanowczo, żeby wreszcie włożyć ją w swoje gęste włosy.

- Nie bój się, Sumiro – szepnął, nachylając się lekko do niej. - To przyjemne. - Puścił ją, żeby zanurzyć dłoń w miednicy i po kilkukroć skropić uda Sumiro. Poczekał, aż zmieszana z wodą krew spłynęła zanim zaczął wycierać jej prawe udo.

Nerwowo, ale delikatnie przeczesywała mu włosy długimi palcami, gładziła je, oddzielała poszczególne pasma, przeczesywała je paznokciami, głaskała opuszkami palców jego uszy, przesunęła palcami po jego czole. Oddychała z trudem, gdy przemywał jej uda, pisnęła, gdy zrobił to trochę za mocno, i z rany znów pociekło trochę krwi.
-Zostanę ukarana, prawda? Za… za próbę ucieczki. Straciłeś jednego bushi…. i masz kilku rannych, a jeden… chyba dłoń stracił. -Przerwała na chwilę. -Nie zabiliście mojego konia prawda? On wciąż żyje?

- Żyje. - Parsknął, najwyraźniej rozbawiony jej obawami, ale urwał, widząc wielką ulgę na jej twarzy. - Shosuro, zrozum: jesteś moją narzeczoną, a nie dziewką służebną. Nie przystoi mi cię pokazowo 'karać' tak, jak służby. - Przemył jej już prawe udo i zaczął od dołu do góry myć lewe.

Stała nieruchomo zakrywając się dłońmi na ile było to możliwe. -Jestem szmaragdową namiestniczką. Nie mogę tu zostać, mam swoje obowiązki. -Rzekła zmieniając temat i starając się zachować powagę. Skórę na udach miala pachnącą i rozgrzaną, bardzo delikatną i gładką, gdy przesuwał po niej palcami. Jęknęła, gdy dotknął rany na udzie, i szarpnęła się.

- Podróżującą namiestniczką. -Skrzywił się i dał jej chwilę, żeby przestała syczeć z bólu. Ale ledwo ochłonęła, już wylał kroplę na jej płeć. - Nie będziesz mogła dalej nią być. Nie można urządzać gonitw, gdy ma się brzuch. - Schylił się. Albo żeby lepiej widzieć jej łono, albo żeby nie widziała jego twarzy. - Doji-sama musi zrozumieć. Na pewno znajdzie dla ciebie prowincję... - mówił to trochę, jak zabobonni wieśniacy odmawiali modlitwy: z prostoduszną nadzieją, że jeśli coś powiedzą, to tak się stanie.

Ale nie miała czasu się na tym zastanowić, bo Shinjo najwyraźniej postanowił przemyć jej łono…

-Ale…. ale chyba to jeszcze nie teraz? Poczekasz…. parę lat, prawda? -Ku jego zaskoczeniu pozwoliła mu się umyć, posykując z bólu, była posiniaczona, a granatowy odcień pojawił się miejscowo i na jej łonie. Musiała się bardzo poobijać w siodle, i bardzo podczas jazdy cierpieć. Kręciła się niespokojnie, gdy ją mył drżąc pod jego dotykiem i niekontrolowanie się szarpiąc, gdy znowu dotykał jej między nogami.

-Proszę, już dość. -Szepnęła. Spełnił jej prośbę. Połowicznie przynajmniej, bo zatrzymał palec, a dotyk zelżał, lecz już ręki nie cofnął. Zupełnie, jakby zapomniał, gdy podnosił na nią z nagła pełen wyrzutu wzrok.

- Sumiro, ile lat jesteś namiestniczką? Ile lat po gempukku? - Zmarszczył brwi i nos, jak węszący ofiary pies. - Ojciec twego ojca jest daimyo, a Ty rozkazujesz kami. I nie możesz wiecznie ścigać roninów, jak początkujący Namiestnik. Czas, żebyś pomyślała o czym więcej. - Cieszyła się, że zacisnął w pięść tylko tą dłoń, której nie trzymał na jej łonie.

Odpowiedziała niemal natychmiast. -Pięć lat, ale nie pragnę niczego więcej, jestem szczęśliwa wiodąc taki żywot. Wędrując na koniu przez cały Rokugan z daleka od kłopotów mojego klanu. Poświęca mnie służba Cesarzowi, głównie w dalekich regionach kraju, z często z daleka od cywilizacji, blisko natury. W takich miejscach łatwiej słuchać kami i doskonalić swoją sztukę…. i Ryuunosuke, proszę cię, weź rę... - Cofnął rękę jeszcze zanim dokończyła mówić, gdy cały zrywał się do pionu. I nagle wtem zaczął się maniakalnie kłaniać z takim wigorem, że przez moment myślała, że opętał go jakiś duch gwałtowny.
 
__________________
Ptaszki śpiewają. Wszyscy umrzemy.
Iblisek jest offline  
Stary 18-08-2014, 21:18   #13
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Arigato gozaimasu, Shinjo-sama! - Wyszczerzył się nieprzyjemnie z ukłonu, jakby chciał ją ugryźć. - Wszystkie wiewiórki i zające dziękują Shinjo-sama za Cesarski Pokój! - W parodii wielkich wdzięczności pokłonił się tak nisko, że prawie dotknął głową leżącego na podłodze futra. - Wspaniałe dzieło, Shinjo-sama! - nigdy nie słyszała, żeby mówił tak szybko. Nawet ze swoim głosem nie zdołałaby go zagłuszyć, dopóki by się nie uspokoił.

- Sumiro, jesteś winna Cesarzowi więcej niż swoją przyjemność – fuknął na nią z góry, nie wychodząc z rytmu. - A ile się kami nasłuchasz, tyle zabierzesz do grobu. Chyba, że wykorzystasz to dla dobra Cesarstwa. Nie, Sumiro, pisane jest ci coś więcej. Chyba, że chcesz zostać czcigodną mniszką... - w lekkim wzdrygnięciu się widział, co sądzi o mnichach.

Widział, że sprawił jej przykrość, spuściła wzrok i wpatrzyła się w swoje, małe zziębnięte stopy.

- Nie chcę czegoś więcej Shinjo-sama. Cieszy mnie mój żywot i pełnienie swej powinności. Nie jestem i nie chcę być kimś znaczącym, i cieszy mnie to.

- Sumiro – sięgnął po jej podbródek i podciągnął go tak, żeby patrzyła na niego. - Kiedy byłem dzieckiem, namiętnie obserwowałem zachody słońca, a pędzelkiem częściej kreśliłem ptactwo niż kanji. Marzyłem, że wyślą mnie do Szkoły Cichej Sztuki... - przerwał na chwilę, pozwalając jej domyślać się, jaki będzie ciąg dalszy, gdy siadał tuż obok nagiej Sumiro.

- Basamo-sensei był mądrzejszy. - Uśmiechnął się smutno i gorzko. Po raz pierwszy na spokojniej mogła zobaczyć jego twarz tak blisko i poczuć, że pachniał wiatrem i trawą. - Wprowadził mnie między posłów Matsu i pozwolił się zaprezentować. Gdy oni rozmawiali o wojnie, ja pokazałem jaskółkę. Gdy pan Masayoshi ryknął, jak lekceważę honor jego rodziny, zrozumiałem, że Shinjo na nic nie trzeba pędzelka, potrzebują a miecza. I zostałem bushi. - Tym razem opowiadał mrukliwie i gburliwie, jak starzy ludzie rozpamiętujący stare czasy. Spojrzała w jego oczy: patrzył w jakiś punkt przestrzeni, jakby gdzieś tam widział przeszłość. - Nie kochałem tego, ale to było dobre. - Wzrok mu się zogniskował: i już patrzył na Sumiro, a nie jakieś dawne widziadło.

- Sumiro, weź sobie to do serca – szepnął jej, do ucha prawie. - Miałaś dobre lata. Ale już czas, żebyś służyła swojemu Klanowi i Cesarzowi z pełni swoich sił. Była tym, czym możesz być, a nie, czym chciałaś być. Proszę.

Nie odpowiedziała mu. Wykonała nieokreślony gest jak gdyby chcąc przytulić się do niego i dotknąć włosów Ryuunosuke. Rozmyśliła się równie szybko i przybrała typową dla siebie nieruchomą postawę, gdy tylko przypomniała sobie, że jest Shosuro. I, że dotykanie kogoś, oraz czułość są wstrętne i niegodne. Chociaż przyjęła obojętną minę, to w jej oczach dostrzegł ogromny smutek…. i rezygnację. Nastrojowi poddał się nawet jej narzeczony. Nie mówił już nic, tylko w ciszy mył jej piersi. Dotyk był trochę lżejszy: jakby wcześniej Shinjo próbował bawić się jej ciałem, a teraz chciał tylko ją szybko wymyć. Najpierw piersi, potem brzuch, ramiona, włosy...

A potem objął ją. Zanim zdążyła zaprotestować, szybkim ruchem podniósł nagą Sumiro w swoich ramionach. Gdy zaczęła się szarpać, był już w połowie drogi do balii... Próbowała go odepchnąć chcąc oszczędzić sobie niepotrzebnego dotyku narzeczonego. I bolejąc nad prostactwem Jednorożców. Za kogo ją chciano wydać?! Czy związanie się z takimi barbarzyńcami, było dla Klanu niezbędne?

Westchnęła, gdy Shinjo zanurzył się wraz z nią w rozkosznie gorącej wodzie. Zaszczypało, gdy woda zetknęła się z jej ranami. A potem poczuła ulgę, gdy obmyła obolałe mięśnie i liczne stłuczenia. Zamknęła oczy i z przyjemnością oparła się o ścianę balii pragnąc, by ta chwila trwała wiecznie. Tej chwili nie mogły zniszczyć nawet palce Shinjo gładzące jej dłoń. Przynajmniej dopóki palce nie zamieniły się w dłoń, a dłoń nie zacisnęła się na jej przegubie.

- Shosuro, chcę... - urwał, gdy nagle przestraszona Sumiro chlusnęła mu w twarz gorącą wodą. - Chcę cię - dokończył po sekundzie, przecierając oczy drugą ręką. Był blisko, zbyt blisko.
Tors Shinjo rysował się wyraźnie pod wodą, a jego długie, gęste, unoszące się w wodzie włosy Sumiro po raz pierwszy widziała rozpuszczone, ale nie miała czasu się temu przyglądać, bo Shinjo chwycił jej i drugi nadgarstek, aby zamknąć go w mocnym uścisku.

Szarpnęła się przerażona po raz drugi ochlapując go wodą i mocząc od stóp do głów, trzepotała się w jego uścisku niczym wyciągnięta ze stawu ryba. Nawet, gdy uciekała przed nim na koniu nie widział jej tak wystraszonej…. i bezbronnej. Ze wszystkich sił starając się od niego odsunąć i odgrodzić, i po raz wtóry zadziwiając go swą walecznością i żywotnością wydusiła. „Nie! Nie!, proszę!” - krzyczała - „Przodkowie nie pochwaliliby czegoś takiego” - przy perspektywie jej nagiego ciała jakie miał teraz przed sobą zabrzmiało to mało przekonująco. Zwłaszcza, że Sumiro była o wiele drobniejsza od niego…. i wyczerpana. Najpierw uniósł ręce, żeby podnieść jej nadgarstki nad jej głowę. Tak, żeby nie mogła odgrodzić się od niego ramionami i próbować odepchnąć. Wykorzystał to i podszedł bardzo blisko niej. Zbyt blisko, żeby mogła go kopnąć, zwłaszcza, że zdążył już wejść między jej nogi. Mogła go co najwyżej opleść biodrami i spróbować złamać mu żebra...

- Sumiro... - nie umiała powiedzieć, co się zmieniło w jego głosie... ale praktycznie ociekał pożądaniem. Przypominał jej trochę Daisuke, chwilę przed tym gdy brutalnie odrywała go od handlarek wiosną, żeby przypomnieć mu o obowiązek.

Schylił się lekko, wsadzając głowę między jej piersi. Gdy jego język dotknął jej sutki, wzdrygnęła się, a gdy chwilę potem przygryzł, szarpnęła się konwulsywnie. Ale to była też jej szansa: bo żeby schylić się, musiał trochę opuścić ręce. I nagle mogła go jakoś dosięgnąć, łokciami przynajmniej, i spróbować wbić pod wodę.

Jęknęła cicho, a w jej głosie zabrzmiała niemal autentyczna żądza. Gdy rozpalony nachylił się jeszcze bardziej i przylgnął do niej…. uderzyła go łokciami w plecy, a podbródkiem w tył głowy wpychając go pod wodę. Był cięższy. Dlatego mógł zdążyć tylko gorączkowo zaczerpnąć powietrza zanim wpadł pod wodę, ale pociągnął za sobą i ją. Poślizgnęła się, a chwilę potem kłębili już się przy dnie olbrzymiej balii, wśród najgorętszej wojny, on na niej, i walczyli. Czuła, że przegrywa, bo od filigramowej Sumiro nawet on był lepiej zbudowany. Nie puścił jej rąk, tylko przełożył do jednej, położył się na niej, sięgnął do jej łona... a wszystko to, gdy im obojgu, a zwłaszcza przestraszonej Shosuro, zaczynała brakować powietrza. Czuła, że chce, żeby się poddała, czuła, że chce ją pocałować: i że ma od niej więcej powietrza, ale...

Wpadła w zupełną panikę, gdy poczuła, że się dusi. Szarpała się i kopała pod nim z całych sił próbując się wydostać choćby wspinając się po nim i przygważdżając, go do dna. Była nieporównywalnie słabsza. Ale śmiertelnie przerażona. Zdołała odepchnąć jego rękę od nóg. Ale on zdołał ją przygwoździć, mimo oporu, i wsadzić jej tą samą rękę pod plecy. Potem szarpnął i oboje, ciasno spleceni, mogli wstać. Sekundy później mogli już dyszeć na powietrzu: z Sumiro przyciśniętą do ściany balii i Shinjo, który ją przyciskał.

- Oddaj mi się – rozkazywał-pożądał-rzucał Shinjo.
Trzęsła się ze strachu, gdy ją obmacywał utrudniając mu sprawę jak tylko mogła. Z mokrymi włosami spływającymi jej aż za uda zdała mu się jeszcze piękniejsza i eteryczna. W aksamitnym półmroku jurty skóra Sumiro była wręcz biała, jak u nieziemskiej istoty, jak u demona. Gdy to pomyślał szarpnęła się mocniej i z całej siły wbiła mu pietę w goleń. Była tyłem od niego, więc nie mogła zobaczyć, czy bardzo go zabolało. Słyszała tylko, że nie jęknął. To ona jęknęła, gdy wykręcił jej nadgarstek za plecy i złapał drugi. Ręce, podrażnione wcześniej przez sznur, zapłonęły żywym ogniem. Ale poruszyć ich zbytnio nie mogła. W tej pozycji, tyłem do niego, nie mogła go nawet porządnie kopnąć. Niechcący oddała mu inicjatywę.

A on przechylił się i wychylił z balii nda jej plecami, na oślep szukając czegokolwiek, czego mógłby użyć, żeby poskromić suma. Traf chciał, że w zasięgu ręki miał akurat piękny, krótki bat...

- Nie opieraj się, Sumiro – syknął. A potem, w jakimś napadzie, smagnął jej porządnie po karku batem. Plecy nagle eksplodowały jej bólem…

Krzyknęła przeraźliwie, gdy strzelij ją batem i skuliła się pod nim pragnąc uniknąć kolejnych razów. Drugi raz w życiu ktoś ją uderzył, i znowu był to Ryuunosuke…. Nie chciała by kolejna próba ucieczki znowu okazała się porażką. Ostatkiem sił rzuciła się jeszcze raz próbując wyrwać się spod ciała narzeczonego. Przytrzymał ją, wykręcając jej nadgarstki. Zabolało, na tyle, by wróciła na dawne miejsce. Myślała, że uderzy ją następny raz. Uderzył, ale przynajmniej nie użył drugi raz bicza, tylko trzasnął ją na odlew po pośladkach, tą samą dłonią, w której trzymał bat…

Spłonęła szkarłatem ze wstydu i poniżenia, uspokoiła się, gdy uderzył ją drugi raz pragnąc jedynie by już skończył i dał jej spokój, bolało ją a skóra pośladków i karku pulsowała z bólu i gorąca od razów Shinjo. Skuliła się pod nim jęcząc z bólu i strachu.

- Sumiro. - Był dla niej odległym głosem oraz bliskim, stwardniałym członkiem, ocierającym się o jej pośladki. - Mogę wejść w ciebie i mieć cię jak za pierwszym razem. Ale to będzie długie i będzie bolało... - Musiał się nieco odchylić, bo główka członka przejechała po jej pośladku w tył, prawie do jej łona. - Albo ty możesz mnie zadowolić. Wziąć mnie w usta lub dłoń i podniecić... - bez zażenowania mówił o podnieceniu z dumnie sterczącym przyrodzeniem. - Wyjmę w odpowiednim momencie i włożę ci tuż przed. Będzie krócej. Co wolisz, Sumiro?
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 19-08-2014 o 01:22.
Velg jest offline  
Stary 19-08-2014, 00:47   #14
 
Iblisek's Avatar
 
Reputacja: 1 Iblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znany
Wiła się pod nim trzęsąc się strasznie z autentycznej trwogi. -Nie.. nie, proszę, błagam, ja nie chcę. -Głos jej drżał, gdy prosiła go, by ją oszczędził, uwięziona w jego uścisku. Mimo tego, że się poddała wciąż próbowała się od niego odsunąć. Nie odpowiedziała na jego pytanie, ale jej reakcja aż nadto wskazywała na to, że z własnej woli niczego dla niego nie zrobi. Jej strach nie przystająjący samurajowi zdawał mu się wręcz nieadekwatny do sytuacji w jakiej się znalazła.

- Sumiro – upomniał ze zwodniczą, uspokajającą łagodnością. - Jeśli się uspokoisz, to będzie delikatniejsze. - Czuła, jak główka jego przyrodzenia dotyka już jej łona. Miała dosłownie sekundy, żeby go posłuchać.

Tracąc zupełnie głowę ze strachu szarpnęła się chcąc znaleźć się od niego jak najdalej. Nie udało jej się uwolnić z jego uścisku, ale przerażona zarzuciwszy głową trafiła go najpierw grdykę, a następnie w podbródek, tak, że Shinjo o mało nie odgryzł sobie przez narzeczoną języka. Pisnęła ze strachu wpadając w zwierzęcą panikę.

„Nie rzucaj się” nie było już ciepłe, a jedynie letnie. A uderzenie w pośladek ciepła nie miało w ogóle. Następne „nie rzucaj się” było oschłe, rozkazujące, jak trzask uderzenia, którym obdarzył Sumiro. A potem już „nie rzucaj się” rzucał takim tonem, jakby tresował konia, a straciła już poczucie, ile razy dyscyplinował ją w pośladki i jak bardzo ją bolą. Bo robił to, aż znów się poddała.

- Dobrze, Sumiro – i czule dotknął jej włosów, tak, jak mógłby dotykać szyi konia, na którym mu się dobrze jeździło.

Główka jego penisa dotknęła od tyłu jej łona, ale tym razem Shinjo pomógł sobie ręką i szybko wepchnął ją do środka dziewczyny…

Pojękiwała pod nim z bólu i trzęsła się jak w gorączce, gdy ujeżdżał ją opartą o ścianę balii na której konwulsyjnie zaciskała poranione dłonie. Z trudem powstrzymywała szloch zamykając oczy i zaciskając zęby, gdy nie mogła sobie już poradzić z zaznawanym cierpieniem. Była w tym wszystkim jednakże jakaś obojętność i niezłomność z jej strony.

- Sumiro - mówił do niej, pchając - oddychaj. Jeśli napniesz mięśnie, wstrzymasz oddech, będzie sporo gorzej.

Wypuścił jej ręce, więc mógł zacząć dotykać jej całej: pleców, pośladków, włosów, piersi... - mimo niememu szlochowi Shosuro. Pchnął szybko, gwałtowno kilkanaście razy zanim wyszedł z niej. To jednak nie był koniec, bo Shinjo tylko złapał ją w pasie i począł obracać. Kiedy już stali twarzą w twarz, pocałował ją, zlizując łzy z jej policzków.

- Będę delikatniejszy, Sumiro - obiecał. - Jeśli się nie będziesz wyrywać. - I zaczął się szykować, żeby tym razem wziąć ją od przodu.

Chwiała się wyczerpana próbując utrzymać się na nogach, i ciężko łapiąc powietrze. Kręciło jej się w głowie z bólu i wyczerpania, oraz od oparów gorącej wody. Poślizgnęła się i opadła na kolana nie mając już sił na stawianie oporu, czy choćby trzymanie się na nogach. Nałykała się przy tym gorącej wody i zaczęła się ksztusić. Jednak, gdy chwyciły ją silne dłonie narzeczonego nie próbowała już stawiać najmniejszego oporu. Uciekła przed nim wzrokiem jednakże widział, że się go boi.

Podsadził ją lekko i posadził na krawędzi balii. Potem położył dłoń na jej plecach, a drugą dotknął jej policzka i otarł jej łzy.

- Sumiro – szepnął, gdy łagodnie przyciskał ją do siebie. - Nie chcę cię skrzywdzić. - Pocałował ją wolno, czule. - Ale jeśli będziesz ze mną walczyć, nie dam rady być delikatny. - Opuścił dłoń, żeby pomóc sobie z członkiem.

Robił to wolno, a nie tak szybko, gwałtownie, jak ciągle pamiętała miłość z nim. Starał się, żeby nie podrażnić zbytnio jej poranionych bioder: jakby ostrość i żądzę zdołał poskromić, gdy brał ją od tyłu. I jakby chciał jej pokazać, że ich miłosne zapasy >mogą< być delikatne.

- Poruszaj lekko biodrami – szepnął jej do ucha, a potem je pocałował.

Nie chciała go, czuł to wyraźnie, gdy zanurzał się w narzeczonej, a ta kuliła się coraz bardziej, gdy na nią napierał. Nie odpowiedziała na jego zachęty starając się przeczekać jego atak żądzy z zamkniętymi oczami. Przygryzła wargi, gdy się poruszał, i zastygała nieruchomo, gdy starał się ją całować. -Zostanę Shinjo - wyszeptała zmartwiałymi wargami. -Jeśli…. jeśli tylko Jit… Jitsuyoteki się zgodzą.

- Dziękuję, Sumiro – odszepnął jej cicho. - Naprawdę. I ruszaj biodrami. Staraj się nie myśleć, jak to boli – pchał ją powoli i miarowo. - Wiem, że nie chcesz. - Nie chciała. Tego, żeby gryzł jej płatek, też nie. - Ale jeśli spróbujesz, może być szybciej i lepiej.

Nie chcąc znowu rozjuszyć narzeczonego i nie wiedząc co ma robić Sumiro przezwyciężając swą niechęć i lęk przylgnęła do ciała Shinjo i oparła głowę na jego ramieniu zarzuciwszy mu przedtem ramiona na szyję. Jednakże nie próbowała go tym razem udusić.
Czuł jak spięta jest i jak drży z bólu za każdym jego pchnięciem. Niemrawo przesuwała dłonie po jego plecach. Nie wiedział, czy robiła to nieświadomie, czy też próbowała go pieścić.

- Jesteś piękna. – Pchnął następny raz, łagodnie głaszcząc pośladki Sumiro i przyciskając ją do siebie jeszcze mocniej. - Nawet teraz, gdy jesteś ranna. - Przesunął ręką przez jej jedwabiste włosy. Następne pchnięcie. Shosuro przesunęła mu po plecach dłonią... i prawie ją odsunęła, gdy Shinjo się wygiął. Myślała, że się zezłości, ale... - To jest naprawdę przyjemne, Sumiro. - Szepnął, próbując złożyć przyssać się do jej policzka. - Już niedługo – obiecał w chwili przerwy.

Obietnicy dotrzymał: przyśpieszyli. Nie na tyle, żeby bolało nieziemsko, ale na tyle, żeby bolało bardzo. Dla Sumiro liczyło się jednak, że wreszcie widziała koniec: i niedługo później poczuła, że zostawił w niej nasienie…
Snuła się w jego objęciach, po spełnionym należycie akcie. Twarz Shinjo rozmywała się jej przed oczyma. Chwilę później osunęła się w wodę mdlejąc z uspokajającym poczuciem spełnionego obowiązku.

===


Następne dni spędziła wśród snów. Chwilami miała wrażenie, że jest w jurcie i na jawie, ale potem sny zawsze znów powracały. Nie umiała już powiedzieć, czy jej yoriki rzeczywiście żyli i sprawdzali, jak ich pani się ma, czy to tylko wymysł jej gorączkującego umysłu. Niekiedy galopowała po stepach, innymi razy wciąż próbowała dorwać yoriki-mordercę, a czasami dusiły ją penanggalany. Przewijał się jej cały mityczny bestiariusz. Najgorsze, że sny były strasznie zwodnicze: czasami wydawało jej się, że właśnie się obudziła, a służba Shinjo ją karmi, gdy nagle cała jurta wypełniała się złowrogimi oni.

A czasami słyszała „kun, kun...”, które w jej snach mówił mały, rudy lisek w jej snach. I trącał ją nosem, jakby chciał, żeby obudziła się i zwróciła na niego uwagę. „Kun, kun” przewijało się dobre kilkadziesiąt razy. Ale tym razem było inaczej: nie była już małą dziewczynką i nie biegała z lisem pośród wysokich traw, a...

- Obudziłaś się, obudziłaś się, kun – radośnie szczeknęło coś koło jej głowy. I nagle zaczęła mieć złe przeczucia.
Otworzyła powoli oczy próbując się nie poruszyć w pamięci mając swój ból i pokieryszowane ciało. Z pewnością był to tylko kolejny sen… słyszała o Shugenja którzy zmarli nigdy się nie obudziwszy. Najgorszym co mogła sobie wyobrazić była świadomość tego, że się śni…. i niemożność obudzenia się kiedykolwiek.

Najpierw myślała, że oślepła, bo widziała ciemność. Potem, gdy widok trochę się jej rozjaśnił, wpadła w panikę: miała przed oczyma czerwień! Szarpnęła się, chcąc zetrzeć krew z oczu – czyżby Shinjo znęcał się nad nią, gdy stała? – ale nie poczuła ani trochę wilgoci. Tylko wrażenie, jakby przebierała komuś w gęstym, miękkich włosiu.

- Obudziłaś się – mogłaby wsłuchać się w niezwykły głos. Był melodyjny jak mnisia recytacja, głęboki jak dźwięk suzu... i zupełnie nieludzki. Sumiro nie potrafiła powiedzieć, dlaczego, ale czuła się, jakby nikt do niej nie mówił, a tylko zwierze próbowało wyszczekać coś w ludzkim języku.

Przestała się ruszać próbując przyzwyczaić wzrok do niezwykłego koloru, oraz zastanowić się co właściwie widzi. Wsłuchała się w dobiegający jej głos. Kojarzył jej się z głosami kami w które wsłuchiwała się od tak dawna… oraz z głosami przodków których słuchać musiała tak często.
-Obudziłam się Kitsune-sama. Mniemam, że chodzi o moją…. zapłatę prawda? -Spytała Sumiro ostrożnie wiedząc czym może się skończyć nieudolna dyplomacja.


Coś zaszeleściło, a Shosuro poczuła, jak po twarzy przesunęła jej się końska grzywa. I już! - zauważyła długą, gęstą grzywę włosów, które spadały z głowy ludzkiej postaci ducha. A potem zniknęła poza kręgiem światła rzucanego przez ustawione obok Sumiro świeczki.

Mimo, że ledwo ją widziała, aż nadto mocno czuła, że stojąca przed nią postać człowiekiem >nie< jest: nawet w półmroku wydawało się, że stopy kitsune płyną nad podłogą, a na twarz i barki Sumiro nie wypadł ani jeden włos!

- Kun... - Wątłe światło świeczek odbiło się od białych zębów. W ciemności zalśnił uśmiech. Trochę za szeroki: jakby istota miała wielokroć więcej zębów niż normalny człowiek.

To >chyba< znaczyło, że kitsune czekało...


Pochyliła głowę i skrzyżowała dłonie na cienkim materiale jaki okrywał jej prawie nagie ciało. Błysnęły w świetle świec wyhaftowane na jej szacie jednorożce. Pani Sumiro skrzywiła wargi z niezadowoleniem.
-Przysięgłam ci służbę w zamian za twoją pomoc Kitsune-sama. I przysięgam na honor mojej rodziny, że obietnicy dotrzymam. -Schyliła głowę jeszcze mocniej w wyrazie szacunku dla lisiego ducha.

- Służyć! - Nie umiała powiedzieć, czy duch się zaśmiał, parsknął czy zgniótł coś między zębami. Może żadne: przecież to był lisi bóg, który winien być ponad niewolę swego ciała! - Wy, samuraje, zawsze potraficie rozbawić Tamamo-no-Mae. – Zrobiła krok naprzód, wchodząc w krąg światła.

Nie wiedziała, czy bardziej odczuła ulgę, że lisie bóstwo wybrało niepozorną, niezbyt przerażającą postać, czy że gdzieś „zginęły” nadmiarowe zęby. Niby widziała wyraźnie, jak istota przechodziła w krąg światła, i nie widziała, żeby nic nagle znikała, ale miała przeczucie, że jest ich jakoś mniej niż uprzednio... Jakby istota gdzieś ukryła pozostałe.

Istota „była” teraz kobietą: postury przeciętnej, w ubraniu, które przystawałoby bardziej myśliwym klanu Lisa niż kitsune, o burzy dziwnych, jaskraworudych włosów... - choć więcej Sumiro nie była w stanie ocenić spod obszernych szat.

Sumiro czekała aż istota podejmie jakieś działanie, bądź też da znać, że oczekuje od Sumiro jakiejś odpowiedzi. Pokornie skłaniając głowę obserwowała z podziwem niezwykłą istotę jaką miała przed sobą. Szczególną uwagę Pani Sumiro zwróciły włosy stworzenia. Ludzkie o barwie ognia, zupełnie niespotykane. Poczuła palącą potrzebę, by ich dotknąć, którą zaraz w sobie zdusiła.
Zamiast tego zastanowiła się nad swoim stanem…. tym gdzie jest i jak się tutaj znalazła. Oraz ile czasu minęło

- Służyć. - Słyszała w głosie zadowolenie obżartego lisa, który właśnie zadusił wszystkie kury. Prawie spodziewała się, że szaty skrywają opasły brzuch, wypełniony po brzegi drobiem. - Służyć, dopóki nie wadzi to Synowi Niebios, nie wadzi chichi-ue, nie wadzi haha-ue, nie wadzi przodkom, daimyo, mężowi i kami... - Kitsune nachyliło się, żeby ją podnieść. Gdy przez szeroki rękaw ujęła ujęła dłoń Sumiro, żeby ją podnieść, shugenja rzuciła spojrzenie w górę.

Była zupełnie różna niż znane jej kobiety. Miała rozpuszczone, długie włosy, które wyglądały, jakby żadna spinka nie mogła spiąć ich w kok. Miała ciemną, opaloną cerę, zupełnie różną od chronionych przed słońcem cer arystokratek. I pachniała kłosami zboża, wiatrem, deszczem i powietrzem.

Wstała z klęczek, ale szybko spuściła głowę, żeby nie spoglądać na lisa.

- Dlaczego uważasz, że taka służba wynagrodzi krzywdy, które Shinjo wyrządzili kicie i futrze wielkiej Tamano-no-Mae-sama? - Nie musiała nawet spoglądać w górę, żeby czuć, że kitsune zadarło w górę niewielki, ciemny – opalony nawet bardziej niż reszta – nos.

-Tamano-no-Mae-sama z pewnością potrzebuje czegoś od Shosuro Sumiro. Czyż zgodziłaby się jej pomóc gdyby było inaczej? Wszak mądry lisi demon potrafi od razu ocenić kim jest i co potrafi Sumiro. Nie oceniłby źle jej oferty. Więc Sumiro uważa, że jest w stanie zapłacić za przysługę. - Sumiro spojrzała kitsune w oczy zdecydowana wytrzymać kpiny lisiego ducha i nie dać się sprowokować…. ani niechcący wplątać w jedną z lisich pułapek.

Kitsune poruszyła się jakby drób poruszył się w jej brzuchu i od środka ją dziobnął. Albo jakby Sumiro zmąciła taflę jeziora, w której duch właśnie się przeglądał

- Demona? - Ni to mruknęła, ni to sarknęła. Dziewczyna poczuła, że lis ma w sobie >bardzo< dużo pychy: i że może jej samozadowolenie wykorzystać. - Demona? Czy w ogóle wiesz, do kogo mówisz, shugenja? - Gdy to mówiła, prawie dmuchała jej w twarz: ale Sumiro czuła się prawie, jakby w jej twarz dmuchał lekki, ciepły letni wietrzyk.

-Shosuro Sumiro prosi o wybaczenie -jęknęła Sumiro niemalże zamiatają włosami podłogę naśladując gesty wielu aktorów z rodziny Sumiro, jednakże starannie przy tym panowała nad sobą.

- To dobrze, Shinjo. - Tym razem istota mruknęła niczym kotka w rui. - Powiedz mi, co sądzisz o futrze? - Gdy kitsune się pochylało, jej włosy opadły Sumiro prawie koło twarzy. Mogła je nawet powąchać: pachniały tak, jakby pachniała lisia sierść. - Nie zostało zniszczone?

To >mogła< być próba wciągnięcia jej we większe zobowiązania... ale równie dobrze, kitsune mogło być po prostu próżne.


-Shinjo?! -Sumiro zbladła. I zaraz chcąc się poprawić powiedziała. Tym razem z zupełną szczerością a więc, jeszcze bardziej przekonująco. - Jest przepiękne, niezwykłej niemalże cynobrowej barwy, o połysku wody odbijającej promienie zachodzącego słońca. Gęste jak morze falujących traw.

- Shinjo – Zadowolona, machnęła głową, a wtedy włosy uderzyły dziewczynę w twarz. Uczucie było takie, jakby dostała w twarz puszystą, jedwabistą kitą lisa. - Shinjo-san. Wiatr szepcze, że potężny Shinjo-sama podróżuje aż do Shiro Shinjo, by przyjąć chańskie imię! Bushi szepczą, że już szykuje archi, aby tam opić wesele!

Sumiro wreszcie wzrok się wyostrzył, czy może sen stał się bardziej klarowny. Spostrzegła, że wciąż jest w jurcie swego narzeczo…. męża. I, że kitsune wcale jej nie porwała. Jak?! To niemożliwe, by wzięła ślub! Żaden Shugenja nie udzieliłby ślubu osobie nieprzytomnej, albo pijanej opium. Jak Ryuynosuke mógł?! Nie była w stanie ukryć burzy uczuć na swojej twarzy. Ani opanować wypieków, które ją pokryły.
-Do czego zmierzasz Kitsune-sama spytała w końcu zmęczona mętną rozmową.

- Shinjo. – Lis mówił prawie pieszczotliwie... ale miała wrażenie, że robi to trochę na zasadzie kota bawiącego się z myszką. - Muszę się upewnić, czy to niczego nie zmienia w służbie, którą mi przyrzekłaś. Na kansen!, na Dziewiątego Kami, jakże Tamamo-no-Mae nie chciałaby, żeby musieć się pogodzić z taką stratą!

Straciła wszystko…. wszystko, godność i wolność, a pomoc lisa niczego jej nie przyniosła. Jedynie przysporzyła jej bólu, oraz związała ją na zawsze z Kitsune. Prawdę powiadano, że Jednorożce to nieokiełznane, prostackie demony. Aż zatrzęsła się z żalu wyobrażając sobie jakiego wstydu i strat przysporzyła swojemu rodowi.
-Shinjo Sumiro przysięga Tamamo-no-Mae-sama swą służbę, Shos…. Shinjo dotrzymują słowa.

- Bardzo dobrze, Shinjo – uśmiechnęła się liszka, opadając do seizy tuż przy niej. - Przysięgłaś nie małemu kami, a mi-sama. Wymagam, byś położyła tą przysięgę przed wiernością mężowi i innymi wiernościami... - zrobiła pauzę, żeby oblizać z czegoś usta: trochę, jakby już smakowała owoców swoich planów.

Kręciła się koło tematu jak lis obchodzący kurnik, ale Sumiro już przeczuwała, co będzie następne…

W oczach Sumiro zapłonęła nienawiść, mimo, że twarz jej nie drgnęła, to zdawać by się mogło iż w jurcie nagle pociemniało, a płomyki świec zachwiały się jakby mając zgasnąc.
Nie była to nienawiść do kitsune jednak….
-Spełnię twe żądanie Tamamo-no-Mae-sama - odparła zdecydowanie, prostując się przy tym i patrząc lisicy w oczy. -Umieszczę tą wierność przed wiernością mężowi.

Kitsune mlasnęła z zadowoleniem, gdy siadała do seizy. Uśmiech, w którym wyszczerzyła bielutkie zęby, nie wróżył niczego dobrego: uniesione kąciki ust pokazywały trochę zbyt zaostrzone kły, usta nienaturalnie zastygły w miejcu, jakby były nie z ciała, a z gipsu, zaś w oczach przebłyskiwały jej szaleńcze refleksy. Obserwowała tak Sumiro chyba dziesiątą część minuty – aż dziewczyna zaczęła myśleć, czy aby liszka zamierza się jeszcze odzywać – aż nagle uwagę kitsune przykuły drzwi. Poruszyła się niespokojnie, „cicho”, rzuciła, zbyła Sumiro gwałtownym machnięciem dłoni, zmarszczyła nos, jakby coś węsząc, aż wreszcie ktokolwiek zdenerwował lisa, odszedł dalej od poły namiotu.
pie
- Więc... - Tamamo-no-Mae obróciła się znów do dziewczyny.

Gdy już były ku sobie wrócone, kitsune wsadziła rękę w fałdy szaty. Kiedy ją wyciągnęła, w dłoni miała proste i niepozorne tanto. Całe nie było dłuższe niż dłoń dziewczyny, ostrze poczerniało już od upływu czasu, zaś zbutwiałą rękojeść wykonano z jednego kawałka drewna sosnowego. Gdyby nie dzierżyło go kitsune, Shosuro nie poświęciłaby mu ani jednego spojrzenia.

- Ukryj je – wsunęła jej w dłoń proste, zniszczone tanto.

Przez chwilę ich palce się zetknęły. Poczuła zgrubienie na opuszce palca, poczuła, że palec był szorstki szorstkość... ale dałaby sobie ręce uciąć, że zgrubienie było tam tylko dlatego, że pasowało do kami. Tak samo, jak krótkie, jasne palce, które wyglądały, jakby odjęto jej od lisiej łapy.

- Ukryj, trzymaj w ukryciu i nikomu nic nie mów. - Cofnęła dłoń i wyszczerzyła się w tym samym nieprzyjemnym, drapieżnym grymasie, co uprzednio.

Przyjęła tanto bez zdziwienia spodziewając się ze strony kitsune podobnie dziwnej, i niepokojącej prośby. Sumiro wolała się chwilowo nie zastanawiać nad naturą tego niewątpliwego artefaktu. Samopoczucia i tak od dawna nie miała dobrego. Po cóż przedwcześnie psuć je sobie jeszcze bardziej?
Skłoniła się lisowi wciąż trzymając ostrze w dłoniach.
-Czy to w tym momencie wszystko Tamamo-no-Mae-sama? -Spytała pokornie wciąż pozostając w lekkim ukłonie.

- Nie, Shinjo. – Przez moment, gdy refleksy światła zagrały na zębach kitsune, wydawało jej się, że zęby istoty poczerniały jak ostrze tanto. Ale chwila minęła i Sumiro mogła tylko skarcić się, że daje zmęczeniu oddziaływać na to, co widzi. - Kiedy tylko będziesz mogła, wykradnij się z obozu. Wymyj się i przyodziej się, jakbyś chciała do samej Pani Słońce mówić...

Kitsune mówiło to normalnie i po lisiemu beztrosko. Tak, jakby „wymknięcie się” nie wymagało od Shosuro nic więcej nad to, co mogła zrobić nawet w tej chwili.

- Kiedy będziesz już dość daleko, zaklaszcz!, jakbyś modliła się do przodka, i zawołaj... - Sumiro nie wiedziała, czy lis poczuł już grobowy zapach starego Shosuro, czy użył porównania przypadkiem.

A powietrze w namiocie było jak przed burzą. Znak niechybny, że przodkowi padało na głowę w Yomi i zechce odbić sobie na potomkini...

-Będzie jak sobie zażyczysz -Tamamo-No-Mae-sama powiedziała Sumiro powoli zastanawiając się tylko, czy czcigodny przodek zachowa choć tyle taktu, by zjawić się po, a nie w trakcie rozmowy z kitsune. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić do jakiej katastrofy mogliby oboje doprowadzić.

- Naprawdę sądzisz... - potrząsnął głową stary Shosuro. Kitsune uśmiechnęło się szeroko.

Przez chwilę Sumiro myślała, że w tyradę starego wpadnie Tamamo-no-Mae. Myślała, że jej spokój zostanie już całkowicie zniszczony. Ale nie: liszka zniknęła tak w cieniu tak samo nagle, jak się pojawiła. Gdy odwracała wzrok, żeby spojrzeć na przodka, siedziała tuż obok niej, ale gdy ponownie patrzyła na to samo miejsce, już jej tam nie było...

- ... że czynisz dobrze? - zapytał Shosuro. Łagodniej niż się spodziewała. - Dla Syna Niebios, dla rodziny, dla siebie?!

Chciała już mu odpowiedzieć, ale... 'Shosuro-sama!' - na zewnątrz usłyszała tą samą służącą, która ileś dni temu przyniosła jej kimono. - "Obudziłaś się, Shosuro-sama?' - płachta materiału przy wejściu do jurty się uniosła. Jakby przodek >nie mógł< gromić jej bez świadków…
 
__________________
Ptaszki śpiewają. Wszyscy umrzemy.
Iblisek jest offline  
Stary 19-08-2014, 01:32   #15
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Sumiro zamilkła zastanawiając się, czy woli towarzystwo swego narzeczonego i służby, czy niezbyt błogą chwilę samotności razem z rozjuszonym jak zwykle przodkiem. Była głodna i spragniona, toteż nie zastanawiała się długo, odezwawszy się w końcu i wołając służącą do jurty.
Sumiro miała nadzieję, że czegoś się od niej dowie. Jednakże na pierwszy plan wstąpiło teraz jedzenie, dopiero, gdy poruszyła się i z trudem podniosła do pozycji nieco bardziej wyprostowanej zakręciło jej się w głowie z osłabienia.

- Pan Shinjo się ucieszy! - zaszczebiotała radośnie, wchodząc do jurty. - Kazał pilnować Shosuro-sama medykowi cały czas! - rozejrzała się z niejaką konsternacją, marszcząc nosek z niezrozumieniem. - Shosuro-sama, nikogo tu nie było? - powiedziała, rozglądając się po namiocie, zupełnie niepomna wściekłego 'Nie dość ci, że kłamiesz, jak...' przodka, które rozbrzmiewało w głowie Shosuro.

- Czy nikogo tu nie było?! - Ściągnęła gniewnie brwi pani Sumiro. - Leżę tutaj głodna i zmarznięta, nikt się mną nie interesuje, tak leniwych służących ma mój narzeczony. - Nabrała powietrza. - Sama muszę się sobą zajmować, bo leniwa służąca z pewnością oddaje się innym rozrywkom z roninami, którzy mieli pilnować mojej jurty! - Strzepnęła dłonią z której spłynął cieniutki języczek płomiena, prosto do przygasającego paleniska. Strzeliły iskry, gdy ogniem zajęło się całe pozostałe, rozgrzebane niedbale drewno. W jurcie pojaśniało od trzaskającego wesoło ognia.

- Ale pani... - służąca padła na podłogę. - Nie rozumiem... - wydawało się, że rzeczywiście nie rozumiem. - Przez cały czas... Ani razu nie widziałam... - zamotała się w wyjaśnieniach...

A tymczasem "... to jeszcze przyjmujesz i przechowujesz plugawe, Niebiańskiemu Porządkowi obmierzłe..."

- I na co jeszcze czekasz leniwa dziewko?! - Zagrzmiała rozgniewana i głodna Pani Sumiro zezując na wiszącego nad nią przodka.

- Oczywiście... - wyjąkała tylko, zanim wypadła z namiotu, jakby ją lisy goniły. Sumiro została sama z wściekłym przodkiem pod sufitem.

- ... więc? - huknął na zakończenie. Jakby myślał, że dla przodków nie ma prostszych rzeczy niż spamiętywać dokładnie, co mówi, gdy służba urządza ceregiele.

Chciała przepraszać, tłumaczyć się, obiecywać poprawę, kajać się i błagać o wybaczenie. W końcu nie zrobiła nic, tylko położyła się i szczelnie owinęła grubym futrem. Ogień dawał przyjemne ciepło, jednak było jej bardzo zimno. Czuła przez skórę jak bardzo schudła…. Ile czasu mogła leżeć nieprzytomna?

- Więc... Co?! - poczuła, jakby ktoś ją szarpnął za włosy. Dostojny przodek, który tracił cierpliwość, dobrze ją wybił z rozmyślań.
-Więc będę żoną Shinjo, tak jak mój ojciec obiecał i urodzę mu dzieci - spytała cicho, bardziej chcąc pozbyć się przodka niż zastanawiając się w ogóle nad sensem swych słów.

- Więc nie jesteś już Shosuro... - powiedział, nagle bardziej rozczarowany niż zezłoszczony. - Nawet zanim go poślubisz. - Nagle wyglądał jak wątły staruszek, którego boli serce.

Otworzyła oczy uświadamiając sobie, że lisica ją okłamała. Jednakże… Może tak było lepiej. Niegdy nie potrafiła zadowolić swojej rodziny, a Shinjo była potrzebna tylko do jednego… Zamknęła oczy nawet nie próbując zatrzymywać przodka, ani wyprowadzać go z błędu. Upewniała się tylko, że tak odciąży rodzinę.

Pierwszy wszedł ten sam cichy, niski służący, którego kiedyś poturbowała. Nie uszło jej uwagi, że trzymał się do niej na dystans, jakby była nie drobną kobietą, a dzikim lwem. Najwyraźniej wciąż czuł do niej ten przepełniony strachem respekt, który sobie u niego wywalczyła.

Przyniósł jej miskę, wypełnioną po brzegi nieapetyczną, kleistą papką. Nie było to ani trochę apetyczne, ale było jakimś jedzeniem. I było takim jedzeniem, które mogła zjeść w swoim stanie. Dlatego, gdy postawił jej miskę – dość daleko, tak, żeby nie mogła go sięgnąć paznokciami – mogła rzucić się łapczywie.

- Nie wiem, czemu tak się stało, Shinjo-sama – usłyszała zza poły znajomy, przepity i donośy głos. Z nagła papka posmakowała jej, jakby ktoś wlał do niej trochę sake. - Wiesz, że stałem na warcie przez cały czas, gdy tylko mogłem... - wybełkotał. Odpowiedzi nie dosłyszała. - Klnę się! Cały dzień stałem, a obudziłem się z miską sake...

Poła podskoczyła, a Sumiro nie wiedziała, którego z nich – narzeczonego czy Hanzo – nie chce bardziej widzieć.

Zamarła w dostojnej pozycji, mimo palącego jej wnętrzności głodu i obrzydliwego smaku papki jadła ją powoli, z godnością, żeby nie uronić ani kęsa. Chociaż najchętniej rzuciłaby się na jedzenie i wyssała z miski wszystko nie zaprzątając sobie głowy łyżką, czy pałeczkami.

Zobaczyła, że i Shinjo, i Hanzo mieli na sobie zbroje. Zupełnie, jakby w każdej chwili spodziewali się zasadzki. (Choć roninowi najwyraźniej nie przeszkadzało to szukać wrogów w misce sake...)

Pan Akihito, który uczył jej krewniaków kenjutsu, zwykł mówić, że najwięcej o człowieku można się dowiedzieć nie z twarzy, nie z oczu, a z barków. Oczy mogły skłamać, twarz można było było odpowiednio wykrzywić, ale przecież nie sposób barków zmusić do przekłamania własnych ruchów.

O Ryuunosuke barki powiedziały tyle, że był napięty jak struna. Idąc ku niej, ciemnymi oczyma błądził po jurcie, jakby spodziewał się, że w kącie czają się mononoke. Wargi zacisnął mocno, do białości prawie, a cienkie brwi układały mu się w kreskę. Zawsze – ilekroć go widziała – pochylał się mocno do przodu, w stronę rozmówcy, jakby chciał stanąć nad nim i zdzielić go w głowę... ale teraz trzymał tak niską postawę, jakby zamierzał zerwać się do biegu. Kojarzył się z szykującym się do skoku drapieżnikiem.

Kiedy siadał obok niej, wychylił się tak gwałtownie, że ćwiczenia Shosuro zadziałały: odruchowo zasłoniła się, jakby chciał i miał ją uderzyć ręką, a nie kataną. Nie uderzył. Tylko – na chwilę – uniósł brwi, gdy Sumiro jak niepyszna wracała do papki.

Zastanawiała się, czy to przez nią. Wściekał się, bo mu uciekła, a później musieli ją pielęgnować przez długie tygodnie? Chodził uzbrojony niczym Krab, żeby jej dopilnować? Ale nie, po chwili Ryuunosuke odpiął katanę, odpiął wakizashi i położył po lewej stronie. Jeśli zamierzał się przed czymś bronić, to raczej nie przed nią.

Spoczął w pozycji agura, nie seiza. Nie wiedziała, czego się spodziewać. Dopiero kiedy idący za nim Hanzo usiadł, spojrzał na dłużej w stronę jedzącej w milczeniu narzeczonej.

- Sumiro-san – zaczął, cicho i miękko. - Dobrze, że się obudziłaś.

Uśmiechnął się. Wątłym, bladym uśmiechem, ale na chwilę rozciągnął wargi. Wyglądało to szczerzej niż się spodziewała. Na tyle, że zupełnie nie umiała powiedzieć, czy mówi to z przekonaniem, czy jedynie udaje.

A potem Jednorożec oblizał cienkie, spierzchnięte wargi ze zdenerwowaniem – niezwyczajnym, bo zwykle był gwałtowny, ale pewien swego – i czar prysnął.

- Dobrze, że się obudziłaś. – Powtórzył głośniej i tak sucho, jak mógłby zgromić ją przodek. I z nutką zniecierpliwienia, jakby Shinjo musiał się poprawić po tym, jak się z nią przywitał. - Przynajmniej ktoś będzie umiał poskromić tego ogiera. - Zacisnął lekko zęby. Chyba nieświadomie. Zając musiał dać się we znaki...

Siedziała sztywno, jakby połknęła Bō, osłabiona po tak długim czasie niedomagania. Czuła jak oblewa się zimnym potem, podczas, gdy starała się utrzymać jak najbardziej pionową pozycję siedząc przed narzeczonym.

Nie podobało jej się, że ronin również wszedł do jurty, czyż jej prywatność była aż tak mało warta? Zignorowała Hanzo nawet nie zaszczyczając go spojrzeniem.

Ze złością poczuła, że oblewa się rumieńcem, gdy jej narzeczony (nadal narzeczony…) usiadł tak blisko, i gdy zblaźniła się zasłaniając się przed ciosem, który przecież nie miał nastąpić.
Skłoniła nisko głowę witając Ryuynosuke.
-Witaj, Shinjo-sama. Wybacz mi proszę to jakim ciężarem byłam dla ciebie i twego ułusu, to się nie powtórzy… -powiedziała cicho nie patrząc mu w oczy, czując pod kolanem lisie tanto, które wepchnęła pod posłanie.
- Ja… zajmę się tym zwierzęciem jak najprędzej. -mówiła coraz ciszej i coraz mocniej pochylała głowę.

- Przestań, Sumiro-san – przerwał jej, trochę zbyt ostro. Czoło miał marsowo zmarszczone, ale czuła, że nie złości się na nią. - Giną nam konie, ktoś zanieczyścił zapasy, a ty... - machnął ręką, jakby chciał ją odgonić jak natrętną muchę, ale urwał natychmiast, gdy zobaczył, jak zareagowała Shosuro.

Drgnął, niepewny, co zrobić. Przez chwilę siedział, wahając się, ale potem nachylił się nad nią i otoczył jej kark ramionami opiekuńczym gestem. Shosuro aż zamrugała, zaskoczona takim pokazem bliskości.

- Mieliśmy problemy – szepnął jej, nic sobie nie robiąc z tego, że Hanzo siedział obok i oglądał ich z otworzoną gębą. - Nie twoja wina. Pomogę ci odzyskać siostrę, choćby... - Najwyraźniej chciał dodać jakąś śmiałą deklarację, ale ugryzł się w zęby.

Napięła mięśnie, gdy jej dotknął, siedząc przy tym nieruchomo jak kamienny posąg. Prędko przypomniał sobie jak spędził z nią jej ostatnie chwile przed parotygodniową chorobą.

- To moja wina - wyszeptała zbielałymi wargami. -W mieście ktoś próbował mnie zabić… chyba zabiłam ninja, zamachowca, jednak zdołał mnie otruć. -urwała nie wiedząc co dalej powiedzieć.
Była bardzo koścista a jej wystający obojczyk wciskał się boleśnie w ramię Shinjo, trzęsła się starając się nie szczękać zębami z zimna, gdy wiatr wiejący przez niedbale zasłonięte wejście jurty wdzierał się pod jej cieniutkie szaty.

- Iye, Sumiro-san – poczuła bardziej niż zobaczyła, że potrząsnął głową. - Gdyby chciał cię zabić, nie dodawałby swych nieczystości do ryżu. - Zerknęła na niego: zobaczyła, że mimo wszystko uśmiechnął się z rozbawieniem.

A potem chwila minęła.

- Jedz – ujął jej dłoń, przytrzymał i podniósł w górę.

Odsunęła głowę od miski ze zbolałą miną „Już nie chcę” - jęknęła. „Już nie…” i spróbowała uwolnić swą drobną białą dłoń zimną jak śnieg spod opalonej i ciepłej dłoni narzeczonego.

- To sprawka lisa… Kupcie brzoskwinie i umieśćcie je w workach z ryżem…. i obłóżcie gałęziami tego drzewa pastwisko… lis się nie zbliży….

- Sumiro-san, sam pilnowałem, żeby nikt, człowiek czy mononoke, nie uczynił niczego z tą papką. - Zmarszczył brwi, jak tłumaczący coś dziecku nauczyciel. - Jedz, inaczej nie wrócisz do zdro...

- Nie rozumiem - huknął siedzący z tyłu Hanzo. - Sumimasen – pochylił się w pijackich przeprosinach, gdy Shinjo wyciągnął szyję, by go spiorunować drogę. - Więcej-się-nie-powtórzy-naprawdę. Ale skąd się tam, na Fortuny, wziął lis?!

Straszną się stała twarz Pani Sumiro, gdy przemówił do niej ronin pijacko bełkocąc i zbliżając się do niej. Pobladła jeszcze bardziej i zacisnęła usta niewątpliwie szykując się do wybuchu gniewu. Przodek, gdyby ją teraz widział niewątpliwie byłby teraz dumny z podobieństwa między nimi jakie teraz się uwydatniło. -Jak śmiesz….?! I nie, Shinjo-sama, ja już nie …

- Słyszałeś Shosuro-sama? - syknął na ronina Shinjo znad głowy narzeczonej. - Odejdź.

Nie wiedziała, jak wyglądał, gdy to mówił – trudno było patrzeć mu w twarz, kiedy unosząc głowę mogła zobaczyć tylko brodę – ale najwyraźniej złość obojga była dostateczna, aby nawet pijany Hanzo zrozumiał sytuację. Skłonił się, zaczął wycofywać rakiem, potknął, złapał równowagę i wycofał do końca.

I wreszcie Shinjo ją wypuścił z objęć.

- Zjesz, jeśli ci to zostawię? - zapytał. Choć skinęła głową, wydawało jej się, że Shinjo dusi jeszcze jakieś pytania za zmarszczonym czołem. A wreszcie wydusił to z siebie. - Ten lis... Jak?

Gdyby nie jej głód i sytuacja, mogłaby nawet zachichotać. Wielki Shinjo, zagryzający usta, gdy chciał o to zapytać – jakby przyznanie się do niewiedzy miało zniszczyć cały autorytet! - był prawie komiczny.

Zaczęła znów powoli jeść z trudem przełykając maleńkie porcje pożywienia. Zepchnęła też z dłoni rękę Shinjo wzdrygając się przy tym lekko. Zmarszczył na to nos z niezadowoleniem.

- Proszę nie dotykaj mnie Shinjo-sama, dłużej niż to konieczne. Mój klan nie ma takiego zwyczaju. -Nawet teraz nie patrzyła mu w oczy. - A lis to …. tak się po prostu dzieje, taka ich natura. Zwykle nie są groźne, a jedynie uciążliwe.

- Ale... - Warga drgnęła mu zawahaniem się. - Spałaś przez tydzień. Odjechaliśmy daleko. Dwakroć płaciłem, aby palili kadzidełka na przebłaganie. I nawet nie wiem, dlaczego zaatakował. >Wciąż< robi do ryżu. Czy lisy tak czynią? - To była sporo bardziej emocjonalna skarga niż spokojne pytanie.

Milczała długo, chciał się znowu odezwać, by ponowić pytanie, gdy w końcu niemal wyszeptała odpowiedź. -Nie pytaj, posłuchaj mojej rady. Problem powinien zniknąć…. A teraz… proszę zostaw mnie samą. I zawołaj mego służącego. Pragnę się umyć. -Chociaż poddała mu się, to stała się bardziej zdecydowana niż przed tygodniem. Zdawać by się mogło, że Sumiro, choć niechętnie zaczęła akceptować, to,że teraz i ona jest częścią ułusu.

Widziała, że jest niezadowolony. Widziała, że marszczy się gniewnie, gdy kazała mu odejść. Już zaczął z „Shinjo-sama...”, ale jedno spojrzenie na wyraz na wynędzniałej twarzy sprawił, że uciął w połowie. „Później dokończymy, Shosuro” - powiedział, chwytając za wakizashi i zatykając je za pas. Gdy zatknął i katanę, a później wstał, minę nadal miał górną i chmurną. Tylko na chwilę, gdy wychodził już, odwrócił się do Sumiro z bardziej zatroskaną minę. Wyrzucił tylko krótkie „naprawdę dobrze, że się obudziłaś, Sumiro-san” nim zniknął, ale z jakiegoś powodu mogła uwierzyć, że jego słowa były szczere po krabiemu, a nie skorpioniemu.

Ulżyło jej, gdy została sama, wiedziała, że nie na długo. Shinjo był wzburzony, i z pewnością jeśli jego słowa były prawdą, to…. z pewnością zrekompensuje sobie tydzień choroby Sumiro.
 
Velg jest offline  
Stary 19-08-2014, 01:39   #16
 
Iblisek's Avatar
 
Reputacja: 1 Iblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znany
Wiedziała, że nie przystoi jej bezczynność, że powinna pomóc narzeczonemu, mimo ogromnej niechęci i lęku jakie wobec niego żywiła.
Możył ją sen, a ciepło bijące z paleniska przyjemnie otępiało, członki miała ciężkie, a każde poruszenie się kosztowało Sumiro wiele wysiłku. Słabym głosem zawołała własnego służącego, po czym położyła się na powrót, by choć na moment odpocząć.


Nieledwie już zasnęła zanim usłyszała znajome, ciche szuranie. Kanto – mimo że był lekki jak piórko i chudy jak szczapa – chodził tak od dnia, gdy jej kuzyn, mały Shosuro zgruchotał mu bokkenem kolano. Jego ciche „szur, szur” towarzyszyło jej chyba, odkąd pamiętała.

Ujął futro w rękę, poprawił...

- Sumiro-sama... - Był chyba jedynym służącym, któremu pozwalała, żeby używał jej imienia. - Czego potrzebujesz? - Zrobiło jej się lepiej na dźwięk jego głosu. Może dlatego, że jego cichy, niski głos przypominał ogień trzeszczący w domowym palenisku... ale na pewno dlatego, że był znajomy.

-Szepnęła cicho ciesząc się z jego obecności. -Przynieś wodę kanto… i ubranie dla mnie, pomożesz mi się umyć i ubrać. I chcę byś mnie uczesał. I znajdź moją maskę, nie przystoi skorpionowi chodzić bez niej. A później…. pomożesz mi wyjść, chcę obejrzeć Zająca, i spróbować się przejść. - Wszystko to powiedziała na jednym wdechu tonem przywyk łym do wydawania poleceń. Jednakże uśmiechnęła się do Kanto ciepło, a był to widok niespotykany. Nie dla niego jednak.

- Tak, Sumiro-sama – prawie bez słów podniósł się, żeby zaraz pójść po wodę. Wrócił dwie minuty później, trzymając w ręce pokaźnych rozmiarów miednicę. - Sumiro-sama coś gnębi? - zapytał, bardziej, żeby dziewczyna się otworzyła, niż żeby się czegoś dowiedzieć. Postawił przy tym miednicę na ziemi i schylił się, aby w manatkach leżących nieopodal posłania Shosuro coś
znaleźć…

-Umyj mnie Kanto- jęknęła powoli wstając. Kręciło jej się w głowie od długiego leżenia, ale przed Kanto mogła sobie pozwolić na słabość. Znał ją odkąd tylko pamiętała, przewijał się gdzieś w tle przez jej dzieciństwo, jej opiekuńczy cień.
-Nie, nic mnie nie gnębi. Jedynie to co wcześniej, zniknięcie mej siostry i choroba kuzynki. -skłamała gładko. Sądziła, że Kanto wiedział co zaszło między nią i jej narzeczonym, zawstydzało ją to, jednakże oboje byli bezsilni. Musiała czekać aż wyzdrowieje. I wtedy spróbować jakiegoś działania.

- Dobrze, Sumiro-sama... - mruknął, z tym samym frasunkiem, kiedy jako dziecko toczyła niezrozumiałe dla dorosłych kłótnie z siostrą.

Położył przed nią czerwone ubrania Shosuro, a sam zaczął gotować wodę do ciepłej kąpieli. Głucha cisza, która panowała w namiocie, najwyraźniej mu przeszkadzała, więc – po okresie siedzenia w milczeniu – Kanto wreszcie pęknął.

- Martwiłem się, Sumiro-sama. Tygodnia półtora nieledwie leżałaś, gdy Jednorożce galopowały z Sumiro-sama w kulbace, nie dopuszczając nikogo... - zaczął paplać, licząc najwyraźniej, że takie słowa – znajome, nawet jeśli emocjonalne – jakoś oczyszczą atmosferę.

Uśmiechnęła się lekko widząc, że przygotował dla niej klanowe ubrania, nie szaty Shinjo. Pozwoliła mu się rozebrać, opierała się przy tym o Kanto wciąż osłabiona. Była bardzo lekka, gdy kurczowo chwyciłą się jego ramienia utrudniając mu zadanie.
Spojrzała z obawą na swoje ciało patrząc w jakim jest stanie, wiedząc jak wiele blizn na nim zastanie.
-Jesteś dobrym służacym Kanto, to miło, że martwisz się o swoją Panią, ale jestem Skorpionem. Muszę być silna. Jeśli ulegnę, to widać nie będę warta swego nazwiska, ani niczyjej troski. Proszę cię kontynuuj.

- Shinjo-sama odesłał część ułusu. Rozesłał gońców na wszystkie strony. Na Płonące Piaski, do zamków Jednorożców, i nawet chyba do Shiro no Heiryoku, gdzie zniknęła Kasumi-sama – mruczał dalej Kanto, myjąc nogi swojej pani. - Słyszałem, że są niedaleko i mają ich tam ugościć. Choć wiem tyle tylko, co ronin wygadał i nie wiem, jak i dlaczego…

-Część ułusu Kanto? Przecież mój narzeczony i tak ma bardzo mało ludzi -szepnęła zaniepokojona dziwnym postępowaniem niechcianego kochanka.
Zamyśliła się głęboko z błogością przyjmując spływającą po jej skórze przyjemnie chłodną wodę.
-Kanto? Co myślisz o całej sytuacji? Widziałeś o wiele więcej niż ja, jakie są nastroje w ułusie? Ludzie z pewnością plotkują jak wszędzie, czy usłyszałeś coś jeszcze?

Wysunął szczękę przed się, a Sumiro przez chwilę widziała go takim, jaki był, zanim zaczął zajmować się maleńką dziewczynką. Niegłupim, ale prostym przecież, chudym heiminem, który nie miał skąd znać dróg wysoko urodzonych.

- Sumiro-sama, panienko... - nachylił się do niej lękliwie, jakby się obawiał, że Shinjo ustawił straże zaraz przy nich. - Gadają różne rzeczy. Że Shinjo-sama się waśni z ojcem. Że waśni się z kimś innym. Że idą na jakąś wojnę. Że odsyła ludzi, żeby Lwy nie myślały, że czterdziestu bushi zamek będzie szturmować. Że pielgrzymować na Płonące Piaski będą. Ale ja się na tym nie wyznaję. Ani na wojnie – bo jak? - ani na pielgrzymkach. - Mówił szybko, jakby chciał jej jak najszybciej zdradzić sekrety, ale szorować nie przerywał. - Ale to Jednorożce. Mogłabyś równie dobrze pytać mnie, co myślą lisy... - rzekł z pełnym przekonaniem, czyniąc znak przeciw youkai. - Ale nie słyszałem, żeby któryś z ludzi, z którymi się naradza, coś mówił. Toć to tylko plotki.
Sumiro trwała z nieruchomą twarzą, a jedynie bardzo uważny obserwator mógłby zauważyć, że jej usta się poruszają. Mówiła bardzo cicho, a jej oddach łaskotał Kanto niczym ciepły letni wietrzyk. Wysłuchała go z ogromną uwagą z pewnością odnotowując w pamięci każde jego słowo.
-A co mówią o Ryuynosuke Shinjo Kanto? Jest dobrym wodzem, czy jak też nazywają go Jednorożce? - Niemal wypluła imię narzeczonego, i jedynie w tym momencie dostrzegł na jej twarzy gniew. Jednakże jej twarz wygładziła się momentalnie, gdy nakazała sobie opanowanie.

- Podobno prowadzi ludzi, jakby go Fortuna wiatru szeptała mu w ucho drogę. - Zauważyła, mimo że wyginał w bok głowę, że lekko się wzdrygnął. - Kiedy wyprawiali się – na Lwa czy na Kraba – nigdy nie wpadli na większy oddział. Zaskakiwali wroga, wyrzynali, brali duże łupy... ale nie wiem, co to znaczy – zafrasował się widocznie swoją niewiedzą. - Ale... Słyszałem kilka opowieści, Sumiro-sama, mógłbym powtórzyć, ale...- przygryzł wargę, widocznie niepocieszony tym, że to najgorsze, co może zaoferować.

Pokiwała zadowolona głową, jednocześnie w geście uznania dla zaradnego służącego, który jakby przewidując ciekawość swej pani zapobiegliwie sluchał o czym mówiono w obozie.
-Możesz mówić bez obaw, Kanto, ufam, że nie powtórzyłbyś mi czegoś czego nie uznałbyś za interesujące. A nawet jeśli historie nie będą do końca prawdziwe, to dręczy mnie nuda. I rada byłabym zażyć trochę rozrywki.

- Słyszałem, że gdzieś za najdalszymi górami, gdzie chowa się Pani Słońce... - zaczął, nachylając się nad Sumiro, jak za dawnych czasów, gdy gawędami przy ognisku usypiał małą dziewczynkę. - Pradziad Shinjo-sama - TEN Shinjo. - Dłonią nakreślił łuk w powietrzu: żeby pokazać, że tak, mówi o Czempionie, a nie o kimkolwiek innym. - Polował tam, gdzie wskazały mu wizje wyroczni – a może nawet Wyroczni...?

Zaskoczona Shosuro wygięła się, żeby spojrzeć na twarz Kanto. Zrozumienia na niej nie znalazła - służący nie mógł prawie niczego wiedzieć o Wyroczniach Żywiołów - ale wymawiał te słowa z takim afektem, że Wyrocznię od wyroczni odróżniłaby po samym akcencie. Jakby Kanto zaraził się przekonaniem o ich wadze od kogo innego... - wyraźnie widziała, że sam nie opowiadał, a jedynie powtarzał wersję kogoś innego.

- Niknęło już światło Ameterasu-omikami, ale gdyby stary Shinjo nie szukał w Niebiosiech wśród gwiazd drogowskazu, nie odgadłby tego. - Jak zawsze ściszał głos. To była już ta część, w której mała Shosuro zaczynała walczyć z własną sennością. - Jasno było, jak o godzinie Hantei - Zamrugała, zdziwiona. To była chyba w równej mierze opowieść Shinjo, jak Kanto, bo nigdy nie słyszała, żeby jej służący używał oficjalnych, uroczystych nazw godzin. - Jechał tak dobre dziesięć li, nim poznał przyczynę. Wtedy nad wierzchołki gór wyleciał ptak, jaśniejący jak promienne oblicze Pani Słońce... - Zamilknął na chwilę, zacisnął wargi... i z jakąś konsternacją próbował sobie coś przypomnieć.

- Nie rozumiem, co stało się dalej – wypalił wreszcie, zaczerwieniony. - Drogi Jednorożców... - Wzruszył ramionami, pomijając część opowieści. - Ale potem, potem... - zakręcił ręką młynka, jakby chcąc tym pokazać, że pomija część historii. - Wraził strzały między pierzę ptaka, bestii, kami... - zająknął się, widać nie mogąc dojść, o czym właściwie mówi. - Kilka się poniewczasie spaliło od żaru, a groty stopiły, lecz któraś dosięgła wreszcie celu. Ptak spadł z niebios, wybijając w piasku dziurę aż do Jigoku. I prawie zginął, zanim przygalopował do niego Shinjo-sama... - Kanto dał się porwać biegowi historii, mówiąc coraz szybciej, gestykulując coraz bardziej. - Ale wtedy przemówił ludzkim głosem! Powiedział, że jeśli Shinjo-sama go zostawi, to przez wielką wagę swą spadnie aż na najniższy poziom Piekieł. I stamtąd poprzysięgnie pomstę na nim. Ale jeśli pan Shinjo narąbie drwa i spalić mu się pozwoli, to jego duch wzleci jeszcze raz, i będzie czuwał nad nim i jego dziedzicami. Podpowiadając im ścieżki. Prowadząci ich. Shinjo zgodził się.

- Lecz przecie to bóstwo, kami, a ścieżki kami są z Rokuganu, nie Płonących Piasków. - Mógł powtarzać, mógł mówić, jak kto inny, ale po zaciętym wyrazie twarzy widziała, że >wierzy< w to bardziej niż w poprzednie słowa. - Dlatego opieka Fortuny przeszła nie na daimyo, a na ojca pana Shinjo, syna najstarszego. I teraz, kiedy pan (…) zgnuśniał, przeszła na jego najstarszego syna. Dlatego zna wszystkie ścieżki, a nie zazna porażki pod Niebiosami.

Pozwolił, żeby jego pełen namaszczenia głos ucichł. Uszedł z niego patos historii...

- Pewnie w tym wiele prawdy nie ma – powiedział, spuszczając głowę. - Ale sądzę, że pan Shinjo chce, żeby wierzyli. W to, i w kilka innych historii.
Siedzieli dłuższą chwilę w milczeniu, Pani Sumiro pokiwała głową w zamyśleniu popadając w znaną Kanto, typową dla siebie melancholię. Odezwała się dopiero, gdy skończył ją myć i pomógł ubrać jej się w haftowane czerwone kimono z monem klanu Skorpiona wyszytym złotą nicią na plecach.
-Chcę się przejść Kanto, zbyt długo leżałam, chodź ze mną i podtrzymaj mnie gdybym zasłabła. - zarządziła władczo dalej rozglądając się po jurcie z melancholijną miną. Nim wyszli przywdziała przyniesioną przez służącego maskę. Poczuła się pewniej, gdy ukryła twarz za stylizowanym pyskiem Kitsune.

Służacy szedł dwa kroki za dreptającą powoli, wycieńczoną panią Shosuro. Szli początkowo w milczeniu, pośród krzątających się śpiesznie w prowizorycznym obozie bushi. Wreszcie, gdy Sumiro zatrzymała się, żeby zaczerpnąć tchu, Kanto zapytał.

- Jakieś życzenia, Sumiro-sama?

Pani Sumiro rozejrzała się uważnie, mając nadzieję, że w pobliżu nie ma Pana Shinjo, który zepsułby jej do reszty humor. Następnie z rozrzewnieniem spojrzała na kilka rachitycznych wiśni, którym udało się wyrosnąć na stepie, na którym rozbity był obóz. Zmętniało jej spojrzenie, gdy wpatrzyła się w opadające z drzew różowe kwiecie. Podeszli razem z Kanto bliżej, by mogła dotknąć nielicznych kwiatów jakie pozostały na gałązkach.
-Życzenia Kanto? Niewiele ode mnie zależy… Ale jeśli istnieje taka możliwość, to pragnę malować. Znajdź mi papier i tusz, o ile Jednorożce coś takiego posiadają. Wiśnie zaraz przekwitną, grzechem by było nie uchwycić ich przemijającego piękna.

Skłonił się, krzątnął się i już go nie było. Sumiro została sama z kwitnącymi wiśniami oraz tętniącym życiem, gwarnym obozem. Już miała pogrążyć się w zadumie – niepomna na wrzawę i gwar panujące na ich prowizorycznym leżu – gdy wrócił Kanto. Niósł naręcze niewielkich, równych skrawków dobrego papieru ryżowego i pamiętające czasy prababki Shosuro pudełeczko, w którym Sumiro trzymała dobre tusze do kaligrafii.

Zobaczyła, że Kanto garbił się bardziej niż zwykle, jakby wizyta w namiocie dorzuciła mu kilka lat na karku...

- Musialem poprosić o pozwolenie Shinjo-sama. - Niby powiadamiał swoją panią swoim lekkim, wolnym od troski basem... ale po tym, jak spuszczał głowę, widziała, że służącemu zupełnie było nie w smak pytać bushi o pozwolenie, żeby >przynieść rzeczy jego własnej pani<. - Wyraził zaciekawienie, po co to Shosuro-sama.

-Dziękuję Kanto.-mruknęła tylko biorąc od niego przybory. Nie potrzebowali słów, by się porozumiewać. Rezygnacja Pani Sumiro, oraz wzrok spuszczony na segregowane przez nią arkusze papieru powiedziały mu więcej, niż wiele słów.

Z milczenia pani Sumiro prędko narodziły się rysunki kreślone prędko, niecierpliwą ręką. Czerń ze świeżo roztartego tuszu połyskiwała oleiście na kremowym papierze schnąc szybko w promieniach słońca. Kolejno na papier spływały przekwitając wiśnie kołysane letnim wietrzykiem, ptaki buszujące w listowiu. Przedstawione ogromnie realistycznie, zdawało się, że zaraz uderzą skrzydłami i ożyją. Pani Sumiro jednakże nie dokończyła tych prac jeszcze prędzej przelewając swoje wizje na papier. Wkrótce Kanto mógł obejrzeć doskonałe portrety całej rodziny Pani Sumiro, oraz jeden, największy i najdokładniejszy, nieżyjącego Pana Shosuro.

Na ostatniej karcie miał się najpewniej znaleźć narzeczony Pani Sumiro, jednakże, gdy na papierze zaczęły kształtować się jego rysy twarzy, a długie włosy spłynęły lśniącą czarną kaskadą Pani Sumiro odrzuciła rysunek jak oparzona, jakby ukąsił ją skorpion. A papier natychmiast stanął w ogniu obracając się w oka mgnieniu w kupkę popiołu.

Powiodła wzrokiem. Pięciu bushi, którzy przycupnęli w kącie ogniska, miało plecy naprężone, jak szykujące się do skoku lwy. Prawie spodziewała się, że któryś z nich „subtelnie” spróbuje ją zatrzymać... Heimin, który chwilę wcześniej nosił im drwa, teraz czmychnął za jurtę i udawał, że go nigdzie nie ma, a polana walały się po ziemi. Jakaś samurai-ko, która pełniła wartę, zacisnęła knykcie do białości na swoim yumi. Nawet się nie odwróciła do Shosuro, ale Sumiro i tak czuła, że obserwuje ją kątem oka.

I gdzieś tam był Kanto, który (miała wrażenie) prawie przypadł do niej – jak wtedy, kiedy mała Shosuro przez sen przypalała wąsy domowych kotów – i zanucił jej kołysankę.

- Sumiro-sama... - pochylił się, zachowując spokój i dystynkcję, jakby wbrew sobie. Chciał o coś zapytać, ale słowa ugrzęzły mu w gardle.

Nie chcąc przerywać rysowania zaczęła poprawiać rysunki wiśni modelując gałążki i starając się nadać im obserwowaną w naturze lekkość i zwiewność, uchwycić ruch kołyszących się gałązek.
Czuła napięcie panujące w obozie, jednakże nie dawała tego po sobie poznać,ani nie pozwalała, by niepokój widocznie jej się udzielił. W tym momencie, tylko jedna osoba mogła wyprowadzić ją z równowagi.
-Tak Kanto? -Uniosła głowę i uśmiechnęła się życzliwie do służącego. Wiatr rozwiał jej włosy i opadające jej na oczy kosmyki znów nadały jej młodzieńczy wygląd roztrzepanego dziecka.
- Sumiro-sama... - powiedział, a reszta jego głosu utonęła wśród alarmującego dźwięku cykad, który z nagła wypełnił umysł dziewczyny. Wydawało jej się – mogła przysiąść – że gdzieś wśród zgromadzonych bushi mogła zobaczyć znajomą kitkę.

I nagle nie liczyło się już, że Aito i Daisuke tu są – właśnie wyszli z jakiegoś namiotu – i ruszyli do dawno nie widzianej pani. Nie liczyło się już, co mówi Kanto. Był tylko złowieszczy dźwięk cykad.

Zignorowała to, pomna na to, by przy kitsune nie okazywać słabości, ani nie dawać jej poznać nikomu innemu. Powoli odłożyła przyboru na krótką, stepową trawę, i przyjrzała się Kanto uważniej, zastanawiając się, co go tak wyprowadziło z równowagi.
-Mów Kanto. -ponagliła.
 
__________________
Ptaszki śpiewają. Wszyscy umrzemy.
Iblisek jest offline  
Stary 19-08-2014, 01:57   #17
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Myślałem, że panienka... - znów przestała słyszeć Kanto, bo jej narzeczony najwyraźniej uporał się ze swoimi sprawami i ruszył ku niej. Z nagła różowe, piękne płatki wiśni zaczęły jawić się Sumiro jako czerwone jako krew... jakby ich płatki zabarwiła jej krew dziewicza wsiąkająca w miękką ziemię.

Z początku – szybko dorysowując linię na którymś ze skrawków ryżowego papieru – łudziła się, że może nie przyjdzie do niej, tylko zboczy z drogi... ale nie, minął jej yoriki, wyprzedził ich, i był coraz bliżej. Zatrzymał się dopiero dwa kroki przed Sumiro.

- Mogę spojrzeć, Shosuro-sama? - I jakby nie bacząc na to, że ją zapytał, już wyciągnął szyję, żeby spojrzeć na jej pracę.

Z początku ze wstydem zakryła plik papierów, nie chcąc, by ktokolwiek zobaczył, co Pani Sumiro rysuje. Następnie uświadomiwszy sobie, że stawianie oporu Panu Shinjo i tak nie ma najmniejszego sensu zabrała dłonie, i podała mu rysunki.

Były proste, rysowane niecierpliwą ręką, lekko kanciaste, niedokładne. A przy tym piękne i charakterystyczne, jak sama Pani Sumiro. Najpiękniejszy zdał się Panu Shinjo lis uchwycony w osobliwie misternie nakreślonym listowiu. Zobaczył go dopiero po chwili przyglądając się precyzyjnie nakreślonym roślinom.

Dziwne, bo zdawało się Kanto, że Pani Sumiro wcale nic takiego nie rysowała.

- Piękne. - Długo potem spoglądał na jej prace w milczeniu, zginając lekko plecy, by się im lepiej przyjrzeć.

- Ale jednego nie rozumiem, Shosuro-sama – Wreszcie przejechał długimi palcami po wyschniętej na papierze, lisiej kitce. - Dlaczego, kiedy jest wiosna i kwitną wiśnię, malujesz lisa w opadłym listowiu?

Nie spodziewał się rumieńca, który wykwitł na jej bladej twarzy. I pokornie spuszczonej głowy.

-Wybacz Shinjo-sama. To tylko nieudolne bazgroły, i marnotrawstwo twojego papieru. Zaprzestanę tych praktyk, gdyż nie przynoszą one pożytku. - Sięgnęła po kartki, chcąc je schować, bądź podrzeć, ale Shinjo chwycił za ją dłoń.

- Nie, Shosuro-sama. – Uśmiechał się dobrotliwie... z jakąś dumą?, gdy unieruchamiał jej rękę. - Poczekają aż, przyjdzie jesień, kiedy będą godną ozdobą jurty albo podarunkiem godnym Żurawi.

Wzdrygnęła się, gdy jej dotknął, jednakże nauczona doświadczeniem nie cofnęła ręki. Bała się na niego spojrzeć. Pani Sumiro widocznie nie była wyjątkiem, i tak jak pozostałe klany brzydziła się dotyku. Zauważył to już przedtem, gdy unikała nawet przypadkowego kontaktu fizycznego z kimkolwiek. I tym razem nie udało jej się ukryć wyrazu obrzydzenia jaki wykwitł na jej twarzy.

- Shosuro-sama. - Przysunął się, żeby spojrzeć na nią lekko z góry. Mówił głośniej: jakby miał wygłosić proklamację dla obecnych. - Twojemu talentowi należy się uznanie i pochwała. Ta osoba uważa, że Shosuro-sama przynosi chlubę jej ułusowi.

Patrząc po bushi – swoich yoriki, jego samurajach – Sumiro zaciskała zęby. Widziała, czemu to robił: nie tylko, aby ją pochwalić, ale również żeby pokazać, że może naruszać jej zwyczaje, jeśli tylko chce (w końcu wszyscy widzieli, jak Sumiro nie w smak dotyk!), i że panuje nad Shosuro.

Nie poruszyła się, i słowem nie zdradziła swego niezadowolenia. Już nie śmiała tego uczynić. Jednkaże kontynuowała rozpoczętą przez narzeczonego grę, udając, przed swoimi podwładnymi, że wszystko dzieje się w tym momencie zgodnie z jej wolą.

- Shinjo-sama jest zbyt łaskawy i raczy żartować… -W końcu odważyła się spojrzeć na niego spod spuszczonej głowy. Chociaż wymizerowana i blada, z sińcami pod oczyma nadal miała w sobie coś pięknego. A rozpuszczone włosy spływały gładką kaskadą po jej kimonie sięgając ziemii.

- Ta osoba uważa, że Shosuro-sama jest ozdobą dla ułus – przesunął rękę. Już nie ściskał jej nadgarstka, tylko nakrywał jej dłoń swoją. Oczy mu prawie błyszczały tym drobnym triumfem: w tej chwili przypominał jej kocura zadowolonego, że złapał myszkę. - Ta osoba pragnie wyrazić swoje uznanie. Ta osoba chce podarować Shosuro-sama konia, gdy tylko Shosuro-sama będzie dość silna, aby na nim jeździć. – Wygiął wargi w wilczym uśmiechu.

Miała delikatną skórę, i bardzo zimne dłonie, nie nawykłe zupełnie do pracy, czy miecza, kości miała drobne, a dłonie kruche, jak z porcelany. Drżała, gdy jej dotykał, chociaż dobrze panowała nad sobą. Mówiła patrząc na swoje stopy.

- Shinjo-sama rozpieszcza tą osobę…. i prosi by nie rozdzielać jej z Akai Usagi - uśmiech przemknął po jej wargach, gdy wymawiała imię ukochanego zwierzęcia.

Rozszerzyły mu się lekko oczy. Nie zrozumiał. A potem błysk zrozumienia przemknął mu przez oczy.

- Ta osoba nie rozumie, dlaczego Shosuro-sama miałaby rozstawać się z koniem. - Spojrzał na nią z góry, marszcząc brwi marsowo – jakby nie podobało mu się, jak go widzi Sumiro. - Ta osoba nie chce pozbawiać Shosuro-sama ogiera. Ta osoba nalega, aby Shosuro-sama przyjęła konia, aby łatwiej podróżować.

- Dziękuję Shinjo-sama. Jesteś nazbyt łaskawy… Jednak to zbyteczne, gdyż Akai nie sprawia te osobie problemów i nie utrudnia podróży. - Zakończyła z błyskiem w oku.

- Ta osoba nalega.
-Dziękuję Shinjo-sama, będzie zgodnie z twoim życzenie.
-Pokłoniła mu się dotykając twarzą suchej trawy. Zachowywała się zgodnie z etykietą, jednakże nie potrafił jej przejrzeć. Twarz miała w tym momencie kamienną. Ale zdążył już zaobserwować, że jego narzeczona oscylowała nieustannie pomiędzy napadami szaleńczego gniewu, kamiennym spokojem… widział też jak bardzo zdołał ją przerazić.

- Shosuro-sama – zaczął, płynnie nachylając ją, żeby położyć jej dłoń na głowie. Shosuro musiała przyznać, że przy całej prostackości tutejszych zwyczajów, Shinjo miał surową charyzmę. Nie wahał się nawet na chwilę: gdy jej dotykał, miała wrażenie, że dotknąłby jej nawet, gdyby z Tengoku spadły na niego Fortuny. Teraz jego gesty wyglądały po ojcowsku: jakby strofował ją szczekliwym tonem, ale miękko, z dłonią uspokajająco położoną na czubku głowy; tak, jak strofować można ulubione małe dziecko. - Nie wiem, czego Shosuro-sama uczyli Jitsuyoteki, ale tak winni kłaniać się moi bushi, a nie moja narzeczona.

Nie uniosła się, nie wiedziała jak odebrać ten gest. Zaprzeczył sam sobie strofując jej poddańczy ukłon, a jednocześnie kładąc jej rękę na głowie jak zwierzęciu, które chce się zatrzymać na miejscu.

- Ta osoba jest winna Shinjo-sama szacunek, i nie jestem na tyle wysoko urodzona, by móc mu się nie kłaniać. - Powiedziała zmienionym tonem. Tocząc dookoła wzrokiem. Obserwowali ich jej służący, a sytuacja zaczynała się robić coraz bardziej niezręczna i dziwniejsza.

Skinął jej tylko głową. Oszczędnym, szybkim i prawie niezauważalnym gestem.

- Porozmawiamy, Shosuro-sama – bliżej było temu do rozkazu niż prośby. - Ta osoba chciałaby, żeby Shosuro-sama pojechała z nią przez pola, gdy tylko odzyska siły.

Zmieszała się i zbladła, gdy to powiedział.

- Czuję się dobrze… Mogę pojechać z Shinjo-sama, kiedy tylko sobie zażyczy… - niemalże wyszeptała. Sumiro zdawało się, że wszyscy kpią z niej wiedząc dokładnie, po co jej narzeczony chce się z nią oddalić jedynie we dwoje.

Bała się tego co miało nastąpić, a jednocześnie niepokoiła się nadmierną pewnością siebie Pana Shinjo. Nie zapomniała o zamachu na swe życie, ani o zaginięciu siostry. Miała nieprzyjemne przeczucie, że w jakiś sposób te wydarzenia o sobie przypomną.

Wsłuchała się w odpowiedź Shinjo mając wielką nadzieję, że ten odmówi, i odroczy przejażdżkę choćby o parę dni.

- Przygotuj konia. Chcę wyjechać, kiedy skończy się godzina Akodo. - Kolejne krótkie, pewne skinięcie głową. I już żadnej nadziei.

Skinęła tylko głową, nagle pobladła…

Kanto w milczeniu wcierał w jej ciało kremy i wonności przyniesione przez ludzi Shinjo, próbował też wmusić w panią Sumiro chociaż odrobinę jedzenia, jednakże odmawiała odznadzając się godnym podziwu uporem.

Gdy przyszło do ponownego czesania włosów, oraz nacierania ich wonnościami przełamała się jednak i zjadła kilka owoców pokrojonych na bardzo drobne kawałki. Żuła je długo pod czujnym okiem Kanto.

Przyniesiono jej ubranie do konnej jazdy w barwach Shinjo. Chociaż było to zniewagą, nie miała innego wyboru, a jazda w kimonie byłaby śmieszna i niepraktyczna. Zastanawiała się nad zabraniem lisiego tanto, jednakże nie czuła się na siłach, by walczyć z Shinjo, i nawet ona zdawała sobie sprawę, z tego, że nie ma szans się od niego oddalić.

Również koń jakby wyczuwając jej zdenerwowanie zrobił się nerwowy, i doprowadził ją do rozpaczy wiercąc się i wierzgając przy siodłaniu.

I taką ujrzał ją pan Shinjo, w złocie i fioletach, w kunsztownie upiętych włosach siedzącą na czerwonym, ognistym koniu. Była blada i zarumieniona od wysiłku i emocji, zapewne nie pozwoliła się służącemu upudrować., Czekała.
 
Velg jest offline  
Stary 23-08-2014, 00:08   #18
 
Iblisek's Avatar
 
Reputacja: 1 Iblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znany
Skinął na nią niecierpliwie i wyjechał naprzód. Myślała, żeby poczekać na znak, ale gdy przejechał już kilkadziesiąt metrów, uznała, że polecenia nie będzie i powinna pojechać za nim. Pojechała. Jechali jak para szaleńców. Shinjo raz zwalniał, raz przyśpieszał. Kręcił się: raz jechali w stronę Słońca, raz przeciw, a raz ku Płonącym Piaskom, jakby zamierzał kogoś zgubić. Co jakiś czas ściągał wodze, zatrzymywał konia, unosił rękę i zatrzymywali się. Rozglądał się wtedy po okolicy, rzucał jastrzębie spojrzenie na Sumiro... ale nic nie mówił.

Nie wiedziała, co o tym myśleć: czy, że narzeczony również obawia się, że ktoś za nimi jedzie... czy tylko bawi się z nią, jak kot z myszką, tylko podsycając jej zdenerwowanie.

Godzina Konia skończyła się już, gdy Ryuunosuke znalazł miejsce, w którym mogli się zatrzymać i uwiązać konie. Tylko, że zrobił to wciąż w milczeniu. Z pełnych żądzy spojrzeń i wilczego uśmiechu w kąciku ust widziała, że podoba mu się to. Może nie to, że prawie serce jej stawało z trwogi, ale że miał nad nią przewagę: a Shosuro nie miała żadnego wpływu na to, co teraz zrobi.



- Podobało się, Sumiro? - zapytał wreszcie, gdy pomagał jej zsiadać z konia. I wtem! - ręka, którą lekko ujmował jej nadgarstek, przesunęła się wyżej w rękawie jej kimona, głaszcząc zimną, bladą skórę Shosuro.

Oblała się rumieńcem i szarpnęła, gdy jej dotknął. Oderwana od rozsiodływania konia, co czyniła powoli i z przesadną starannością. Upuściła z głośnym łomotem siodło na ziemię, a zaniepokojony Akai szarpnął się i wierzgnął omal nie trafiając Pana Shinjo. Na szczęście ze spętanymi nogami, nie mógł uciec Sumiro, która przerażona rzuciła się go uspokajać.
Trzęsła się pod dotykiem narzeczonego niczym przerażone zwierzątko, a nieposłuszeństwo zwierzęcia i własna niezdarność pogrążyły ją zupełnie.

- Sumiro. - Wyciągnął ku niej dłoń. Siodło leżało na ziemi, zapomniane, gdy dziewczyna cofała się tak energicznie, jakby ją yōkai goniło. Zatrzymała się dopiero krok dalej, kiedy drzewko wiśni ukłuło ją w plecy, zagradzając drogę.

Pisnęła ze strachu, jak młode dziewczę, gdy on również zrobił krok naprzód i osaczył ją przy tej jednej, samotnej wiśni na środku pola. Był zbyt blisko: pomiędzy nim i Sumiro z ledwością zmieściłaby się dłoń. Gdzieniegdzie czuła nawet nacisk smukłego ciała swojego narzeczonego.

- Chcę porozmawiać – powiedziały jego usta. Wzrok, którym spoglądał na jej twarz i niżej, na jej szaty, oraz ręka, którą lekko położył na jej karku, mówiły coś innego. Jakby się upił lekkim, wonnym zapachem kwiatów wiśni...

Wciągnęła brzuch i wspięła się na palce, by chociaż odrobinę się od niego oddalić, uniknąć dotyku jeszcze chociaż przez chwilę. Walka z dłońmi Pana Shinjo przypominała pozbywanie się rzepów z ubrania, gdy udawało się jej uwolnić, zaraz jego dłonie pojawiały się niespodziewanie gdzie indziej.
Oddychała ciężko dławiąc się oddechem po długim wysiłku, i z lęku przed narzeczonym, wdychała zapach jego potu, i końskiej sierści którą cały pachniał, wiatru i suchej trawy. Znajomy zapach.
-Może… usiądźmy? -zaproponowała próbując dyskretnie się odsunąć i zacieśnić rozluźnione podczas szaleńczego galopu szaty.

- Dobrze, Sumiro – czuła na twarzy jego ciepły oddech. I naraz poczuła, że wpycha swoje palce w jej zaciśniętą do białości dłoń. - Siądźmy tu, w cieniu. - Pociągnął ją za sobą, niby pomagając gotowej zasłabnąć Shosuro usiąść.

Myślała, że popełniła błąd: że teraz, gdy siedziała, oparta o wiśnie, Shinjo będzie poczynał sobie jeszcze śmielej. Ale nie: wstał, potoczył wzrokiem po horyzoncie i podszedł do swojego siodła, żeby poszukać czegoś w manatkach. Wrócił do niej już z bukłakiem. Siadł obok, tak, żeby mieć Sumiro po swojej prawicy.

- Lubię hanami – rzekł, ni z tego, ni z owego miękko. Myślała już, że się zatopił w myślach, gdy otoczył ją ramieniem ponad barkami. - Najlepsza pora na miskę sake. Chcesz? - Bukłak trzymał w tej ręce, którą ją obejmował. Musiała tylko sięgnąć się i nachylić, a >może< trunek zabiłby choć trochę wstydu, którym płonęła.

Chciała się napić, wbrew sobie i instynktowi, który nakazywał jej uciekać jak najdalej od Pana Shinjo. Zamierzała sięgnąć po sake, poruszyła się niespokojnie, i zaraz zrezygnowała, odsuwając usta od bukłaka.

- Jedziemy do zamku, w którym zaginęła twoja siostra, Shosuro Kasumi-sama – podjął wreszcie, zupełnie nieromantycznie... choć gdy przełożył bukłak do lewej ręki, by z niego pociągnąć, dotykał już nie jej barków, ale dolnych partii pleców. Niedługo miał chyba dojść do pośladków. - Postaram się, żebyś mogła po nim spokojnie spacerować. Dasz sobie radę, Sumiro.

-Czy ta osoba może spytać o cel wizyty w zamku Lwów? ta osoba chciałaby również podziękować za zaufanie jaką obdarza ją Shinjo-sama informując ją o swoich poczynaniach. -Skłoniła przed nim pokornie głowę, ale mógłby przysiąc, że dostrzegł na jej twarzy wyraz obłudy. Spojrzała gdzieś ponad nim wpatrując się w przestrzeń, lub wypatrując czegoś, błysnęło w świetle jej niebieskie oko, a promień słońca prześwietlił je upodobniając tęczówkę do lodowego kryształu.
Uśmiechnęła się smutno, gdy wspomniał o jej siostrze, jednakże nie poruszyła więcej tego tematu.

Nie spodziewał się takiego pytania, bo tylko zmarszczył brwi, nachylając się ku niej.

- Obiecywałem ci przecież, że pomogę, Sumiro – chuchnął jej w twarz ryżowym sake. A jego dłoń dotykała już jej pośladków... - Jeśli nawet słyszeli już o zaręczynach, powinni myśleć, że jestes mi wroga. Raczej nie, że chcę ci dać okazję, by się rozejrzeć po zamku.
 
__________________
Ptaszki śpiewają. Wszyscy umrzemy.
Iblisek jest offline  
Stary 23-08-2014, 00:28   #19
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Nie zaprzeczyła, gdy mówił o jej domniemanej wrogości. Ani nie odepchnęła jego ręki, chociaż każdym zmysłem czuł, że narzeczona nie akceptuje jego dotyku, ani jego obecności.

- Shinjo sama jest nazbyt łaskawy… i nieostrożny. -powtórzyła już któryś raz z rzędu po raz kolejny zachowując się nieodgadniony dla niego sposób. Widział, że Pani Sumiro słucha go uważnie, mógłby przysiąc! Teraz jednak wyglądała na zupełnie obojętną na swój i czyjkolwiek los.

- Tak, Sumiro? - pogłaskał ją po pośladkach, przesuwając palce wzdłuż jej rowka. Jednocześnie przechylił się jeszcze bardziej w jej stronę: tak, że teraz czuła całym ciałem napór ciała Shinjo. I drugą rękę, która nieubłagalnie sunęła w okolice piersi.

Czuła nacisk Shinjo: na piersi, na biodrach... a nawet czuła drewnianą sayę jego wakizashi, która stykała się z jego udem. Mogła chwycić za jego wakizashi i jednym, szybkim cięciem wszystko zakończyć... ale gdyby nie udało jej się szybko wyciągnąć długiego na łokieć ostrza, to Shinjo bez trudu by ją obezwładnił. Tak samo, gdyby już wcześniej poczuł delikatny ruch jej barków.

Zatrzęsła się z obrzydzenia i strachu kuląc się pod nim. Taka okazja mogła się już nie powtórzyć, a ona niczego bardziej nie pragnęła, niż tego, by narzeczony ani nikt już nigdy jej nie dotykali. Nie podjęła jeszcze decyzji. Ale resztki rozsądku podpowiadały jej, by wpierw osłabić czujność pana Shinjo.

- Nie… błagam nie. -Jęknęła pod nim, próbując odepchnąć jego natrętne dłonie. Chwilowo jeszcze kilka warstw ubrań chroniło ją przed zbliżeniem.

- Sumiro, proszę – prosił. Ale to, jak złapał jej obie dłonie i jął unosić jej nad głowę swą lewicą, mówiło co innego. Ale przynajmniej przestał ją dotykać. Prawicą, którą wcześniej czuła na swoich pośladkach, gmerał przy jej obi, chcąc rozwiązać jej ubranie…

Rzuciła się pod nim, i trafiła go czołem w nos, nie miała dystansu, by nabrać siły, ale i tak na chwilę go ogłuszyła, gdy z zaskoczenia i bólu puścił jej ręce rzuciła się pod nim i chwyciła za jego miecz wyszarpując go z sai. Ogarnęła ją niemalże zwierzęca panika, gdy zaciekle próbowała go z siebie zrzucić i zakłuć.

Trzy sekundy. Tyle trwało, zanim udało jej się wyszarpnąć ostrze z przeraźliwie zaplątanej w pasie sayi. Nie ćwiczyła szybkiego wyszarpywania broni... a co dopiero szybkiego wyszarpywania ostrza z pochwy przeciwnika!, więc mogła być z siebie tylko dumna.

Tyle, że to nie wystarczyło. Pośród straszliwego rżenia koni – Czerwony Zając próbował chyba wyrwać małe drzewko z korzeniami, klacz poczęła straszliwie kopać – udało jej się ledwo zamierzyć na Shinjo. Ryuunosuke trzymał ją przy barkach, a drugą ręką próbował chwycić jej broń. Cięła.

Nie jęknął, ale dłoń zalała jej ciepła ciecz. A chwilę potem chwycił ją za rękę, szarpnął mocno i uderzyła w korę tak mocno, że zaparło jej dech w piersiach. Pociemniało jej przy oczyma. Gdy wreszcie złapała dech, Shinjo obydwie saye leżały dobre dziesięć kroków od nich: a Shinjo robił sobie z jej pasa bandaż na płytkie rozcięcie, które zrobiła mu narzeczona.

Jej zdarty pas nie trzymał już jej szat w porządku, więc kimono się jej otworzyło, ukazując jej nagie ramiona i dekolt obwiązany materiałem, który uniósł piersi ku górze tworząc dwie symetryczne półkule, poniżej jej biały brzuch, tak płaski, że narzeczony mógłby z niego spożywać sushi. Wściekle zarumieniona Shosuro widziała, że Shinjo tam patrzy... tak, jakby miał zamiar chwycić ją, rzucić ją o ziemię i z całej wściekłości zgwałcić jak prostą wieśniaczkę. Na razie tylko chodził: raz krok w jedną stronę, raz w drugą, ale zawsze w stronę dziewczyny, jak gotujący się do skoku drapieżnik.

Zamarła pod drzewem nie mogąc sobie wyobrazić kary jaką wymierzy jej za nieposłuszeństwo narzeczony. Nie widziała go jeszcze tak wściekłego. I nie uczyniła nigdy przeciw jemu tak wiele jak teraz. Zagarnęła ku sobie niezdarnie poły kimona chcąc się okryć, nie czuć się tak okropnie bezbronną.

- Zrzuć je – rozkazał jej, nabrzmiałym furią głosem. Nie silił się nawet na pańskie postawy: ale w zębach, które zaraz zacisnął do szczęku prawie, w zmrużonych oczach i marsowej minie widziała obietnicę, że jeśli tego nie zrobi, będzie sporo gorzej. - I na kolana. - Zrobił w stronę Shosuro, owijając splamioną krwią tkaninę wokół swojego nadgarstka.

Nie uspokajał, nie dawał nadziei... ale mówił to tak, jakby Tengoku miało ją za chwilę pochłonąć, jeśli tego nie zrobi. Jakby >musiała<.

- Nie, nie będziesz mnie tak traktował. -Odparła z nagłą odwagą, i nie czekając na odpowiedź wyszarpnęła zwój ukryty za pasem i zadeklamowała wypisane na nim słowa. Nim pan Shinjo zdążył zareagować moc zaklęcia i wzrastająca siła słów narzeczonej niemal zwaliły go z nóg.

Nie posądzałby tak delikatnej istoty o takie moce. Niebo nad nimi zakotłowało się, a najbliższe chmury zabarwiły na czarno, jak woda do której wpadła kropla tuszu.
Huk pioruna, który roztrzaskał niedaleki kamień na kawałeczki ogłuszył go na dobrą chwilę, a oślepiający błysk przyćmił mu wzrok. Otoczył go duszący pył z roztrzaskanego kamienia.

Zataczał się, jak pijany, ale piorun nie zdołał zabić w nim instynktu. Skoczył jak dzikie, przerażone zwierzę w stronę, w której pamiętał, że jest Shosuro. Sumiro poczuła mocne uderzenie, gdy zderzyli się ciałami. Potem poczuła jego długie palce, gdy zaciskały się jak obcęgi na jej barku... i jak drugą ręką po omacku szukał jej twarzy. Znalazł po sekundzie. I naraz zasłonił szarpiącej się nieziemsko dziewczynie usta. Jęknął – ale prawie niesłyszalnie, gdy go ugryzła – a potem zaczął przemocą wkładać jej do ust zdarte z pasa obi…

Miała wolne ręce… przez chwilę. Chwyciła go za włosy i z całej siły szarpnęła przyciągając go ku sobie, zachwiał się. Wykorzystując jego utratę równowagi kopnęła go i rzuciła się na Pana Shinjo chcąc go przygnieść do ziemi i tłuc jego głową o ziemię. Brakowało jej jednak bojowego wyszkolenia i kierowała nią jedynie wściekłość. W tej chwili jej mina była bardzo podobna do miny jaką miał narzeczony tuż przed uderzeniem pioruna.

Była zbyt drobna. Nawet uniesiona szałem nie mogła przewrócić bushi. Pod paznokciami czuła wilgoć krwi, czuła, że robi mu krzywdę, ale gdy rzuciła się na niego, pełna wściekłości, to on nią rzucił o ziemię. Pozbawiło ją tchu po raz drugi, a narzeczony nie próżnował: siadł na niej, sięgając do niej rękoma.

Czerwony Zając zarżał przeraźliwie…

Nie zamierzała się poddać, jeśli znów miała dostarczyć mu cielesnej przyjemności, to chciała żeby chociaż okupił ją bólem. Nie wiedziała jaki będzie efekt jej działań, ale w tym momencie podobny ruch zdawał się być jej jedynym ratunkiem. Szarpnęła się pod nim i z całej siły wbiła mu rękę w krocze.

Nie wiedziała czy trafiła, ale jęknął. Nie zleciał z niej, nie mogła nic zrobić, ale na chwilę się zatrzymał. Przestała mieć już gwiazdy przed oczyma, gdy znowu wziął się do roboty. Obiema dłońmi teraz ujął ją pod żebra...

Knebel tłumił jej zduszone okrzyki, ale teraz już nie brzmiały groźnie. Rozpłakała się z upokorzenia i bezradności wiedząc co się zaraz stanie. Kolejny raz nie miała sił bronić się przed narzeczonym… i nie wątpiła, że to co miało nastąpić będzie o wiele gorsze od wszystkich jej doświadczeń. Uświadomiła sobie, że rodzina chciała ją oddać jako żonę dla potwora… a przynajmniej ona tak to widziała.

Gniew pana Shinjo gasł na podobieństwo wielkiego paleniska, do którego przestano dorzucać nowe drwa. Nadal trzymał narzeczoną w mocnym uścisku, ale robił to sporo delikatniej. Już nie wpijał się w jej ciało z całej siły i do krwi, jakby chciał zedrzeć z niej skórę, tylko trzymał ją mocno, stanowczo, ale nie okrutnie. Zupełnie, jakby jej narzeczony pożałował wybuchu gniewu, o który przyprawiło go cięcie wakizashi.

- Walcz, jeśli chcesz – mruknął jeszcze raz, ale już bez zwierzęcej nienawiści w głosie. - Będzie i tylko ciężej, Sumiro.

Podniósł ją lekko i delikatnie, jeżeli można było tak powiedzieć, gdy nadal jego palce zostawiały lekko czerwone pręgi na białym ciele Sumiro. Była teraz prawie na czworakach – tyłem do rozłożonego na ziemi Shinjo. Zastanawiała się, co Ryuunosuke chce zrobić: ale nie przyszło jej na myśl, że może chcieć ją tylko na sobie posadzić.
 
Velg jest offline  
Stary 23-08-2014, 00:50   #20
 
Iblisek's Avatar
 
Reputacja: 1 Iblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znany
Szarpnęła się na nim gwałtownie, gdy nasadził ją na siebie. Knebel zdusił jej jęk i krzyk zaskoczenia, ale i tak krew się w nim zagotowała z pożądania, gdy ją usłyszał, już nie obojętną i zimną. Widział jej plecy i kształtne pośladki, gdy szarpała się z nim próbując się wyrwać z uścisku, na próżno. Poddała się prędko jęcząc tylko, gdy robił się niedelikatny. Próbowała siedzieć na nim prosto, ze związanymi rękoma, starając się nie stracić równowagi, i nie upaść na jego uda, oddając się przy tym pokornie poddając się swemu narzeczonemu. Kaskada jej czarnych włosów opadała aż na jego ciało przyjemnie je pieszcząc. Czuł jak gorącą ma skórę Pani Sumiro, gdy przesuwał dłońmi po jej ciele, jakby płonęła w ogniu gorączki.

Zaczął wolno. Dotykał nieśpiesznie jej pośladków: kreśląc na jej skórze krótkie linie i zataczając kółka, które potem piekły dziewczynę żywym płomieniem. I nie chodziło nawet o ból – już jej ani trochę nie kaleczył, ale o wstyd i nieczystość. Ciągnął ją do siebie powoli, nieśpiesznie, tak że jego przyrodzenie zagłębiało się w Sumiro równie powoli, jak sai, które wbija w ziemię zmęczony, spracowany heimin.

Przyzwyczaiła się. Nie bolało już tak, jak kiedyś. Bardziej martwiło ją, co czuła: że Shinjo chciał jej tak, jak dzikie drapieżniki pożądały mięsa. I gdyby nie... coś?! - pewnie bał się, że pani Shosuro go zabije, jeśli ją zbyt skrzywdzi, to nie sadzałby jej powoli, a wszedłby w nią z taką werwą, jak nieujarzmiona bestia. Dyszał prawie, choć trudno było to usłyszeć wśród hałasu czynionego przez konie. I – co? - kiedy Shosuro już myślała, że wszystko zniesie, przyśpieszył. Żeby jeszcze bardziej znękać dziewczynę, podniósł ręce i teraz miękko dotykał jej piersi…

Za szybko, za gwałtownie… jakby zapomniał jak nerwowa i pobudliwa jest jego narzeczona. Nie wytrzymała jego nacisku i rąk na swoim ciele. Gdy chwycił ją mocniej, a jej piersi niczym dojrzałe owoce wypełniły jego dłonie szarpnęła się z niespodziewaną siłą zrywając się z niego. Wciąż związana, gdy próbował ją chwycić kopnęła go, przetoczyli się razem po trawie, on dysząc z pożądania i z furii, ona spocona ze strachu i drżąca, przygnieciona przez niego do ziemi. Nawet zapach jej perfum i potu sprawiał, że krew się w nim gotowała z żądzy, pamiętał go od pierwszej nocy z nią spędzonej…
Patrzyła mu w oczy.

Przez chwilę macał ją i bawił się jej sutkami... ale potem zdjął z nich dłonie, ujął za nogi pod kolana narzeczoną i zarzucił sobie jej nogi na biodra. Naciskał lekko, ale stanowczo, przyciskając Shosuro do siebie. Potem wsunął prawą rękę pod jej kark, zamykając Shosuro w pewnym, mocnym uścisku. Sama objęła Ryuunosuke nogami, gdy lewą ręką ujął swoje przyrodzenie i ponownie włożył w nią główkę swojego penisa. Po chwili czuła go w sobie i czuła jak ich biodra się stykają. Czuła go przez mocny uścisk nóg. Czuła, że jej biust styka się z jego piersią. Wreszcie: czasami czuła lekki, łagodny nacisk jego ust i języka na swoich ustach, a czasami na płatkach swoich uszu.

Skuliła się najpierw pod jego naporem, ukrywając szyję, przyciskając mocno brodę do piersi.., następnie ugięła się pod ciężarem Shinjo otwierając się przed nim, nie była mu chętna, ale przestała walczyć i się opierać. Podążyła za jego ruchami układając się i dopasowując do Pana Shinjo, czuł jej drżenie, i gęsią skórkę, gdy muskał jej ciało wargami i napierał na nią przy coraz gwałtowniejszej penetracji. Drobna i delikatna, zniknęła niemal cała nakryta jego ciałem. Fascynowała go swoją delikatnością, białą porcelanową cerą, wreszcie dziwnymi oczami. A jej opór i dzikość tylko podsycały w nim żądzę. Pocałował ją, pieszcząc i przygryzając jej usta, uciekała przed nim, jednak zmiękła, a dręczone przez niego wargi stały się wilgotne i ciepłe, od jej gorącej śliny.

Na jedną chwilę przyłożył jej palce do twarzy. Przejechał po konturze jej ust, otarł pot z czoła, odgarnął włosy... i wreszcie wysunął jej knebel z ust. Niedługo trwało, zanim dłoń wróciła znów na jej pośladki, a Shinjo zaczął ją przyciągać z nową zaciekłością, jakby chciał, żeby przytwierdzić ją do siebie już na zawsze. Równie niewiele czasu minęło, zanim poczuła, że wpija się w jej usta. I tym razem poczuła w nich jego język, ze śliną i wszystkimi nieczystościami. Zrezygnowana, poddała się coraz szybszemu rytmowi, który wygrywał na niej pan Shinjo.

I wtem, nagle, poczuła, że jej więzy na rękach się rozsypują…

Z początku, gdy zyskała wreszcie okazję do obrony, wolne ręce, którymi chociażby mogła skrzywdzić dręczącego ją Shinjo, zadać mu ułamek bólu jaki jej sprawił pragnęła chwycić go za gardło, wydrapać mu oczy, by już nigdy na nią nie spojrzał, chwycić go za włosy i szarpać, zacisnąć ręce na pulsującej tętnicy. Wyczuł jej nagłe napięcie i gwałtowny ruch dłoni, które powinny byc związane. Spleciony ciasno z narzeczoną nie miał jak przed nią uciec i jej gniewem, jednak chociaż spodziewał się kolejnej walki i bólu, jaki oboje mieli sobie zadać, to dłonie Sumiro spoczęły na jego barkach, niewprawnie, delikatnie się po nich przesuwając, jakby prosiła go, by był dla niej równie delikatny. Pozwoliła się całować i, choć niechętnie niezdarnie odpowiedziała na tą pieszczotę splatając swój język z jego. Poczuła, że opuszki jego palców przesuwają się po jej pośladkach. Musnął rowek, ale potem cofnął rękę i wyciągnął ją spod niej, aby dotknąć jej dłoni. Myślała, że chwyci ją za nadgarstek, jak uprzednio, ale on tylko splótł jej palce ze swoimi obok ich głowy. Rozluźnił się, całując swoją narzeczoną... - na tyle, że wnet, po dziesięciu sekundach, oderwał swoje usta od niej i przetoczył się z nią na bok. Znów wylądowała na wierzchu, ale tym razem była wolna, oprócz tego, że mieli ze sobą splecione dłonie.

Mogła z łatwoscią wyszarpnąć palce z jego uścisku i go zaatakować, mogła mu wydrapać oczy... - niepokoił ją tylko lekki uśmiech, który czaił się w kącikach ust pana Shinjo. Zupełnie jakby specjalnie oddał jej pole, żeby tylko zobaczyć, czy Shosuro będzie się buntować.
Spojrzała na niego uważnie. Leżał pod nią spocony i podrapany, zraniła go wielokrotnie do krwi, która teraz rozmazała się po jego opalonej skórze. Patrzyła na lekko zarysowane mięśnie, teraz drżące z wysiłku, na żyły pulsujące pod jego skórą. Studiowała jego ciało z powagą shugenja zgłębiającej potężne zwoje, skupiona i poważna. Gdy narzeczona wyczuła, że patrzy na nią spłonęła szkarłatnym rumieńcem, a jej wzrok zeslizgnął się niżej, do miejsca, w którym się spletli. I niczym świeżo zajeżdżony koń, który poczuł zapach wolności, spróbowała wyrwać mu ręce i zerwać się z niego. Krzyknęła, gdy pociągnął ją mocniej ku sobie, gdy zabolało ją przy gwałtownym ruchu, i gdy uwięził ją na dobre.

Ciągnął ją ku sobie i od siebie, a ona za nim podążała, i tak się kochali. Cieszyła się przynajmniej, że dotykał ją już nie jak dzikiego rumaka, a jak dobrze oswojoną klacz. Nie ciągnął już jej z całej siły, tylko stanowczo dotykał, a ona ustępowała. Nie dlatego, że szczególnie ją bolało: ale dlatego, że pamiętała, że gdyby chciał, mógłby ją brutalnie a boleśnie zmusić do posłuszeństwa. I tak na przemian ciągnął ją i odpychał, czasami sięgając ku jej piersiom, aż wreszcie pośród jego dyszenia poczuła znajome ciepło…
Obserwowała jak zmieniała się jego twarz, na zęby błyskające w wilczym uśmiechu, gdy jęczał przyciskając ją do siebie. Czuła jak bardzo napięły się jego mięśnie, gdy obserwowała grę emocji na jego twarzy. Próbowała potraktować to jako doświadczenie, które mogło jej pomóc, ułatwić ucieczkę, lub życie w małżeństwie. Cokolwiek pożytecznego. Skończył w końcu, i Sumiro dopiero wtedy poczuła jak bardzo i ona jest zmęczona, i jak ciężko będzie jej utrzymać się na nogach. Odwróciła się plecami do narzeczonego unikając kontaktu z nim. Byli sobie zupełnie obcy.

- Śpij dobrze, Sumiro – usłyszała zbyt blisko, bo tuż przy swoim uchu. Pogniótł przez chwilę w ustach płatek jej prawego ucha – spięła się, ale to zlekceważył – po czym wsunął jej pod lewy policzek swoją dłoń, moszcząc się do snu tuż obok jej pleców. - Musimy dziś wrócić - napomknął jeszcze, przysuwając się do niej, tak, że czuła jego pierś na swoich plecach, a potem przyszedł po nią litościwy sen.

***



- Obudź się, Sumiro – szeptał jej do ucha. Ale Pani Słońce tak nielitościwie prażyła jej twarz, że nie chciała się obudzić. Nawet coś – ciężkiego?, ciepłego? - co spoczywało jej na piersi, nie mogło jej rozbudzić. - Obudź się. - Prawie zachichotała sennie, gdy poczuła śmieszne muśnięcie na czubku ucha... - Obudź, chcę, żebyśmy zrobili to... - I nagle Sumiro wróciła pamięć. Wtem! była już rozbudzona i z rozszerzonymi ze zdumienia, zaskoczenia czy oburzenia oczyma...

Otworzyła zapuchnięte powieki, tak bardzo chciała móc ponowne zasnąć i nie pamiętać tego co się stało. Spać i odpoczywać, gdy słońce tak rozkosznie przyjemnie wygrzewało jej bladą skórę.
Zamrugała, gdy oślepiło ją słońce, a oczy zaszły łzami. Otworzyła usta z oburzenia, gdy odzyskała wzrok, ale nie zdołała nawet jęknąć, zanim nie nachylił się nad nią Shinjo. Zanim zdażyła choć jęknąć, nakrył jej usta swoimi. Zanim zdołała go odepchnąć, lekko, ale stanowczo położył jej rękę na karku.

- Proszę - powiedział miękko, odrywając usta. - To rzadka szansa, byśmy mogli zrobić to sami, bez ułusu, bez świadków.

-Nie, nie, już wystarczy. To dość, by… bym mogła zapewnić ci potomka Shinjo-sama prawda? - Spojrzała na niego spłoszona wstydząc się, że musi mówić o takich rzeczach. - Dobry samuraj zachowuje rozsądek i umiar i nie zajmuje się dłużej niż trzeba TAKIMI sprawami. -Zadrżała z zimna, przy chłodniejszym powiewie wiatru, gdy nie ogrzewał jej już swym ciepłym ciałem narzeczony.
-To nie przystoi, by bushi zajmował się zaspokajaniem swych cielesnych żądz i je pielęgnował, przedkładając je nad gimnastykę umysłu i ciała jakimi są kaligrafia, prawo, strategia, szermierka i jazda konna. - Zakończyła Pani Sumiro surowym tonem.

- Sumiro... - w jego oczach, ciemniejszych niż jedwab, który miał na sobie, dostrzegła lekką kpinę. Jakby ona, która w środku dnia spała już przeszło godzinę, nie miała prawa mu tego wypominać! - Wrócimy konno, ale teraz jesteś zbyt zmęczona. Prawem, wojną i szermierką nie będziemy się tu zajmować... - dotknął ją delikatnie pod brodą, gładząc tam białą skórę pani Shosuro.

Dostrzegła dopiero teraz, że nadal jest naga, a on w pełni ubrany, czym prędzej przysłoniła swą nagość włosami, które sięgały w tym momencie aż do ziemi. Słońce stało w zenicie, a zasnęła w ramionach Shinjo jeszcze rankiem. Zarumieniła się na ten przytyk.
-Ubiorę się. -spróbowała wstać, gdy spostrzegła strzępy swego ubrania porozrzucane dookoła. Zamilkła nie wiedząc co powiedzieć.

- Ubierzesz – przytaknął jej, wstając z seizy i okrążając Sumiro, aby podejść do niej od tyłu, nachylając się nad jej skropionymi wiśniowym pachnidłem włosami. - Potem.- I wtedy delikatnie przeczesał jej włosy, by potem pocałował ją w skryty wśród nich tył szyi.

Zaczęła powoli i cicho, poważnym głosem, który znacznie go ostudził. -Ta osoba prosi Shinjo-sama, by ją zostawił. To co prawdopodobnie jest dla Shinjo-sama przyjemnością tą osobę bardzo boli, gdyż jest tylko słabą kobietą, nie mężnym bushi.

- Sumiro – powiedział jej, z głową opartą na jej karku. Czuła, jak jego rozwiązane włosy spadają jej na kark, i czuła ich miękki dotyk na swoim policzku. - Nie chcę, żeby sprawić ci ból. Nie chcę. - Znów musnął wargami jej kark... tak delikatnie, że prawie mu uwierzyła. - Będę delikatny, bo już nie muszę cię tak brać. I przestanę, jeśli zaboli. Tylko, proszę, się rozluźnij…

Twarz pani Sumiro zastygła w kamiennym wyrazie, przez co wyglądała jak noszone przez Skorpiony maski. Milczała długo i trwała równie nieruchomo swą zachowawczością wyprowadzając Pana Shinjo z równowagi. Nie potrafił przewidzieć jej zachowań, ani przejrzeć jej myśli.
-Ta osoba nalega. z pewnością mój nieżyjący ojciec, Pan Jitsuyoteki, gdy przegrał mnie w karty był pewien, że w rękach Shinjo skończę lepiej niż jakaś djoro. -Cała drżała z gniewu i upokorzenia, napastowana znowu przez Pana Shinjo, znowu go obraziła nie potrafiąc się odnaleźć w nowej sytuacji, i poskromić swego temperamentu.

Zaśmiał się gardłowo, rubasznie – trochę jak parskający śmiechem ogier - zupełnie jakby Sumiro opowiedziała koniuchom przedni dowcip. Nie tak, jakby próbowała go tu, pod wonnymi drzewami wiśni, urazić.

- Sumiro, nigdy nawet nie weszłaś do przybytku handlarek wiosną, ne? - zapytał ją, nachylając się, żeby móc spojrzeć wprost w jej twarz.

Butnie potrząsnęła głowę w zaskakującym jak na osobę o jej pozycji geście. -Byłam, Daisuke, mój yoriki bywa w t a k i c h miejscach. Niejednokrotnie ściągałam go z djoro siłą, i wypłaszałam wszystkich klientów. Nikt nie odważył się mnie wyprosić. -Znów zarzuciła głową jakby chcąc potwierdzić swoje słowa i nie stracić pewności siebie.

- Czy ta osoba zachowuje się tak, jak Sumiro w tym przybytku? - Zapytał ją, wykrzywiając wargi w ospałym, kpiącym geście opasłego kocura. Koniuch był spokojny, szczęśliwy... i czuł się zbyt dobrze, żeby dać się jej teraz sprowokować. - Czy ta osoba teraz chwyta Sumiro boleśnie, ciągnie, zmusza, jak bywalcy tego przybytku?


-Ta osoba nie wie gdzie Shinjo-sama chodził do handlarek wiosną, ale na ziemiach Shosuro takie rzeczy się nie dzieją. Straż wyrzuca brutalnych i gwałtownych klientów. A ta osoba dość płaci swym yoriki, by mogli chodzić…. do porządniejszych handlarek wiosną!
I Shinjo-sama nie musi już być brutalny, ta osoba wie, gdzie jest jej miejsce.

- Mm. - Ni to chrząknął, ni to burknął, ni to parsknął. - Więc musisz przypomnieć im o rozkoszach onsenu, Sumiro. Stać ich. – Zmarszczył nos, jakby czuł przy sobie pachnącego ziemią i słomą Daisuke.

Z ulgą westchnęła, gdy odsunął się od niej i spojrzał na pasące się nieopodal konie. Ale najwyraźniej przeniesienie uwagi było tylko pozorne, bo...

- Sumiro, chcę cię wziąć. Jak żonę – szepnął, obejmując ją ramieniem, by ją przyciągnąć do siebie.

Pozwoliła mu na to wykrzywiając wargi w jadowitym uśmiechu. Dreszcz przebiegł mu po plecach, chociaż nie potrafił dokładnie określi co wzbudziło jego niepokój. Pani Sumiro pozwoliła, by jej dotknął nie wykazała jednak przy tym żadnej inicjatywy. Być może powinien był się przedtem zastanowić jak bardzo Jednorożce i ich zwyczaje różnią się od innych krajów.
-Oczywiście Shinjo sama. Odparła pewnie, swoim niskim, głębokim głosem, jednak samo muśnięcie jego dłoni spowodowało u niej gęsią skórkę.

Znaczące spojrzenia, niechętne westchnięcia i subtelne gesty potrafiły zbić z pantałyku nawet starych dworaków... ale cóż miała zrobić Shosuro, jeśli była z gaijinem, który większość życia spędził nie na zimowych dworach w Kyuden: Kakita czy Seppun, ale w siodle? Lodowaty, kąśliwy uśmiech sprawił się tak samo dobrze, jak jej różnobarwne oczy czy zimne obejście: Jednorożec mrugnął. A potem pociągnął ręką wyżej, ku jej karkowi: jakby takie zimno było dla Shosuro zwyczajnym i zdołał przywyknąć…

Zmarszczyła brwi, w wyrazie niezadowolenia. Obce jej było tak wielkie prostactwo… i jakaś rozczulająca naiwność jednocześnie. Świat koni i stepów rządził się nieznanymi jej prawami, a Shinjo mądrze nie zbliżali się do szlacheckich dworów, gdzie zostaliby zmiażdżeni, niczym nieostrożny pasikonik pod racicami gnanego drogą bydła.
Usprawiedliwiając swój czyn poddała się narzeczonemu łagodnie i pokornie, upatrując w uśpieniu jego czujności jakieś przyszłe korzysci dla jej rodziny, której była całym sercem wierna. Nie potrafiąc odnaleźć się w obecnej sytuacji właśnie w tej lojalności poszukiwała siły i usprawiedliwienia.
-Czy Shinjo-sama często bywa u handlarek wiosną ? -Zapytała cicho.

- Sumiro – objął ją lekko, ciągnąc na dół, ku ziemi. Gdy nie opierała się, położył ją na ziemi, do góry brzuchem. I już był nad jej twarzą, tak blisko, że prawie stykali się nosami. - Miałem kilka kobiet. Teraz nie mam. Ale czy ta osoba wygląda, jakby zamierzała którejś za to płacić? - Pocałował jej czubek nosa i zaśmiał się gardłowo, gdy Sumiro wzdrygnęła się.

Umknęła przed jego spojrzeniem czerwieniejąc po jego wyznaniu. Otworzyła usta jakby chcąc coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła, rozmyśliwszy się. Panu Shinjo zdawało się jednak, że jego słowa sprawiły jej ulgę.
Nie cofała się już, gdy się ku niej nachylał prędko ucząc się nowej roli, jak każda Shosuro. Wydawał się być zadowolony z jej pokory i poddania się. Z biernej akceptacji tego co robił. Nie starała się więc bardziej, nie chcąc w swym mniemaniu jeszcze bardziej się zanieczyścić i splugawić tak ohydną czynnością w której mężczyźni znajdowali niezrozumiałe upodobanie.
Przypomniawszy sobie niespodziewanie swego przodka, który zdaje się opuścił ją na dobre spojrzała ponownie na narzeczonego zastanawiając się, czy aby powiedział jej prawdę. Uśmiechnęła się nieśmiało, widząc, że bawi go jej autentyczny wstyd.

Dotknął delikatnie jej łydki. Przez chwilę bawił się jej nogą: dotykał jej, jakby była uśmierzającym oparzenia lodem, przesuwał palcami po jej skórze, pieścił jej delikatną skórę... - ale wreszcie przesunął jednym palcem wzwyż jej nogi, kreśląc na udach niewidzialną linię. Wreszcie, dotarł do miejsca między nogami Shosuro. Spięła się wtedy. Spodziewała się, że będzie chciał kolejny raz ją wziąć prawie przemocą, rozewrzeć jej biodra z taką werwą, jakby wyszarpywał katanę z pochwy... - ale nie!, on tylko delikatnie wsunął palec między jej zwarte nogi, jedynie opuszkami palców delikatnie trąc o szparkę pomiędzy.

- Rozchyl nogi, Sumiro - szepnął. Nie szarpał się z nią: jedynie wsunął dłoń trochę mocniej, żeby jej pokazać, że będzie ją tam trzymał, aż dziewczyna wreszcie go posłucha…

Ustąpiła niemal natychmiast, a on płynnie wsunął się pomiędzy jej nogi. By nie patrzeć na narzeczonego oparła policzek na trawie i zamknęła oczy mając nadzieję, że na tym skończy się jej rola. Drżała lekko, gdy jej dotykał, łaskotał ją jego dotyk i nie potrafiła opanować chichotu i niekontrolowanych wzdrygnięć jakie targały jej ciałem. Było jej dobrze, mimo nagości słońce przyjemnie pieściło jej ciało, a delikatny wietrzyk leniwie je głaskał.

I tylko dotyk narzeczonego był inny. Pieścił jej uda i łono: opuszkami palców dotykał lekko jej łechtaczki, gładził krawędzi jej sromu, a potem, gdy chichotała tak, że myślała, że już tego nie zniesie, przerywał na chwilę, i leniwie – jakby był kotem bawiącym się z małą myszką – zaczynał dotykać jej ud i pośladków. Chwilami lekko je ściskał, chwilami tylko trzymał na nich palce... - aż wreszcie skończył. Przesunął się wyżej i naraz poczuła, że dotknął jej językiem!

A najgorsze, że po zachowaniu pana Shinjo wnioskowała, że obserwował ją... i czekał. Jakby jego barbarzyńskie postępki mogły ją rozluźnić!

Obojętnie znosiła jego pieszczoty leżąc pod nim spokojnie na trawie, z pewnością chociaż w ten sposób dalej próbowała z nim walczyć. Pani Sumiro nawet powieka nie drgnęła, gdy jej narzeczony wysilał się coraz bardziej, starając się obudzić w niej namiętność.
Osiągnął jednak coś, paniczny strach jaki najpierw w niej wzbudzał ustąpił, nie wiedzieć czemu Pani Shosuro zdawała się też czerpać spokój z jego obecności, jakby samotność ją przerażała. Spała przy nim dość spokojnie, a koszmary nękające ją przez ostatni tydzień zdawały się powoli ustępować, jakby Pan Shinjo odpędzał je samą swą osobą.
-Musimy dziś wrócić Shinjo-sama. -Jej kpiąca uwaga wyrwała go z kontemplacji jej nagości.

Jedynie z lekko przechylonej w jej stronę głowy wnioskowała, że w ogóle ją usłyszał. Bo leżał tak, jak leżał wcześniej: koło jej kolan, z językiem muskającym jej łono. Dobrą minutę jeszcze bawił się jej kobiecością, zanim podciągnął na łokciach się wyżej i spojrzał jej w oczy.

- Niedługo, Sumiro – szepnął jej do ucha. Rąk już nie trzymał przy jej kroczu, tylko łagodnie dotknął jej nadgarstka. - Coś ci pokażę... - lekko, ale stanowczo chwycił ją za palce i pociągnął w stronę swojego obi.

Spojrzała na niego uważnie, a pot perlił się na jej zmarszczonym czole, gdy za wszelką cenę utrzymywała powagę i obojętną minę. Nie zmieniła też miny, gdy pomagała Panu Shinjo się rozebrać. Obi było mocno zawiązane, i długo męczyła się z rozluźnieniem węzła doprowadzona do szału przez własną niezdarność, oraz złośliwy los. Delikatnie pomogła narzeczonemu zsunąć kimono, i przeczesała palcami jego gęste włosy, dużo krótsze jednak niż jej własna fryzura.

Byli tak samo blisko, jak wcześniej, ale teraz i on był nagi. Nie stykała już się z miękkim, gładkim jedwabiem, ale z ciepłą, aż nadto żywą skórą pana Shinjo... i dlatego wszystko stało się jeszcze okropniejsze niż wcześniej.

- Dotknij mnie. To będzie przyjemne. – Przystawił policzek do jej policzka. Czuła na uchu jego szybki, ciepły oddech. - Tam, na dole – szepnął, jakby obawiał się, że bardziej dosadne określenie spłoszy Shosuro.

Pogłaskał grzbiet smukłej dłoni Sumiro z góry na dół, zachęcając dziewczynę do przesunięcia jej.

Posłuchała go, i nieskończenie powoli opuściła rękę, by spełnić polecenie Pana Shinjo. Gładziła go delikatnie po aksamitnej skórce, próbując opanować zdumienie i przestrach, gdy przebudził się pod jej dotykiem. Nie wiedziała gdzie patrzeć, czy w twarz narzeczonego wykrzywioną w bezwstydnym uśmiechu, czy na dół, na swoją dłoń. Nie mogąc się zdecydować zamknęła oczy.

- Pogładź, lekko pociągnij, naciągnij - instruował ją pomiędzy gorącymi pocałunkami, którymi zasypywał jej czoło, nos, powieki, usta..., a ona mu ulegała, choć powoli i ospieszale, jakby inaczej męskość Jednorożca miała rozerwać się jak tanie kimono albo jakby narzeczony mógłby się rozmyślić.

Jęknęła boleściwie, gdy poczuła, że członek Ryuunosuke się zmienia z chyżością lisiego ducha. Przyrodzenie, które włożyło do ręki, było krótsze i bardziej miękkie. Ale teraz, kiedy mu uległa, było takie same jak członek, którego wkładał do jej łona.

- Jeśli chcesz, możesz się nim zabawić. Może je włożyć: na górze, do ust, na dole... - Czuła prawie fizyczne napięcie w jego dyszących przyzwoleniach. Było przynajmniej tyle dobrze, że jej niczego nie kazał: ale nieprzyzwoity ton, którym udzielał przyzwolenia, prawie zmroził jej krew w żyłach!

-”TO” nie służy do zabawiania się przemówiła tonem surowego nauczyciela. Jedynie zwierzęta mnożą się bez opamiętania lgnąc do siebie bezrozumnym instynktem.
- To się nie mnożymy – wpadł jej w słowo, odrywając usta od jej czoła. Nie musiała nawet otwierać oczu, żeby z sardonistycznego tonu wywnioskować, jak teraz patrzy na nią. - A jeśli jesteś brzemienna, następnego dziecka i tak ci nie zrobię. - I jakby nauki Sumiro nic nie zrobiły, wygiął lekko plecy, żeby pocałować jej piersi.
Panią Sumiro aż zatchnęło z oburzenia na to prostactwo i zepsucie. I jakby przypomniała sobie o cesarskiej służbie, którą przecież cały czas pełniła. -Ta osoba nie dziwi się, że ojciec Shinjo-sama oddalił go, by swym zepsuciem nie zanieczyścił jego ułusu!

- Sumiro, dlaczego to robisz? - fuknął na nią, patrząc jej prosto w rozwarte z oburzenia oczy. - Wiesz, że to nasz zwyczaj. A nie robię ci teraz niczego, czego bushi nie zrobiłby żonie... - czuła, że jest rozdrażniony. To jednak było ciche, spokojne zdenerwowanie: biorące się raczej z niezrozumienia niż furii na nią.

-Nie wiem jakie są zwyczaje Jednorożców, jestem Skorpionem wychowanym przez Yogo. Nie znam was. Zwyczaje twego ludu są mi obce i wstrętne. Ale jeśli moja rodzina sobie tego życzy zostanę Shinjo… i zrobię teraz to co mi rozkażesz Shinjo-sama.

- „Zwyczaje Skorpionów” i „mojego ludu”?, tak to nazywasz? - prawie prychnął ją w twarz. - I może jeszcze mi powiesz, że w domach gejsz i handlarek rodu Shosuro jedynie herbatę parzą?

-Żony powinny zajmować się rodzeniem dzieci i czekaniem w domu na męża…. zajmować się gospodarstwem i wychowywać potomstwo. Mąż prawie nie rozmawia z żoną i nie okazuje słabości, gdyż ma być podporą dla rodziny i ją utrzymywać… przyjaciółkami są dla niego gejsze… a od … przyjemności są kurtyzany. -Wyrecytowała mu.

- Więc mówisz, że powinienem iść do kurtyzan? - Uniósł wyzywająco podbródek. - I że to będzie lepsze?

Mówiła tak cicho, że musiał się ku niej nachylić, by usłyszeć.

- Obowiązkiem żony jest w razie potrzeby znaleźć mężowi kochanki… a nawet jeśli Shinjo-sama teraz twierdzi inaczej, to prędko się zestarzeję, a żądze Shinjo-sama dalej będą potrzebowały zaspokojenia. Mój ojciec również miał kochanki, i nikogo to nie dziwiło, ani nie gorszyło. Zazdrość jest grzesznym uczuciem.

- Będę już czcigodnym starcem, zanim osiwiejesz, Sumiro – parsknął śmiechem na jej argument. Przesunął się lekko, tak, że sterczący u dołu, zapomniany członek prawie wysunął się z dłoni Sumiro. - Chcę ciebie, nie kurtyzany. Lepiej, bym miał ciebie, czy żebym udawał, że ona jest tobą? - wyciągnął szyję. Trochę zaczepnie, a trochę, żeby łatwiej ją pocałować.

Uśmiechnęła się krzywo, najpewniej jednak była rada odpowiedzi jakiej jej udzielił. Mimo, iż wiedziała, że zazdrość jest okropną cechą i nie przystoi żonie bushi. -Dziękuję Shino-sama. -odparła miękko, a jej rysy nagle złagodniały jakby osłabło wypełniające ją napięcie.
-Wolałabym byś nie miał innych kobiet. -Szepnęła.

- To dobrze, Sumiro. – Znów był przy jej ustach, a ich twarze prawie się stykały. Pocałował ją, a potem szepnął. – Teraz zrób z nim, co chcesz – przypomniał Sumiro, że perorowała z jego członkiem w dłoni…

Puściła go, gdy to sobie uświadomiła, wciąż niechętna pocałunkom narzeczonego. Nie odsunęła się jednak, i nie próbowała zwiększyć dystansu pomiędzy nimi, zawiał chłodniejszy wiatr i przylgnęła do jego ciała drżąc z zimna, nieprzyzwyczajona do chłodniejszego klimatu.
-Ja… nie wiem… nie umiem Shinjo-sama, daj mi dziecko, to wszystko o co proszę.

- Sumiro, masz moje przyrodzenie – Nadal leżał na niej, ale dotknął jej twarzy. Pogładził jej policzek, próbując ją uspokoić. Nadal się uśmiechał, ale już nie kpiąco czy sardonistycznie. Uśmiech, który tańczył mu na cienkich wargach, przypominał jej uśmiechy, które młoda siostra rzucała Sumiro... - Co zrobiłaś, to było przyjemne. - Upewnił ją, całując ją lekko w zwrócony ku niemu policzek.


Przez chwilę tylko leżeli: on na wierzchu, próbujący jej dodać ducha, gdy wokół, wśród zielonych pól, dmiał wietrzyk, a ona pod nim, starając się patrzyć nie na niego, a na pasące się wokół konie. Nie było strachu, nie było przerażenia: ale była świadomość, że chwila musi się skończyć. I nadejdzie to, co później. I nadeszło.

- Ujmij je. - Spojrzał w dół, gdzie prawie wepchnął jej ponownie męskość do ręki. - Zrobimy to tak: będziesz musiała je włożyć. Potem unoś i opuszczaj biodra. Wtedy, kiedy będzie ci wygodnie. Nie chcę, żebyś cierpiała czy się bała. - Mówił cichym, kojącym szeptem: równie kojącym, jak zapach polnych traw. I wciąż ją głaskał. - Ale może być ci łatwiej zrobić to, jak wczoraj, Sumiro. - Po uniesionej brwi i pytającym spojrzeniu, które jej rzucił, poznała, że to jest pytanie.

Zarumieniła się jeszcze bardziej, gdy tak bezwstydnie mówił o t y c h sprawach, czuł jednak jak ciepła jest pod nim, jak poci się jej skóra, i jak Pani Sumiro drży pod jego dotykiem. Nie patrzyła na niego, jednak widział jak nerwowo przełykała ślinę, gdy musnął wargami jej usta poczuł jak gorące i wilgotne się stały.
-Wczoraj? Tak jak wczoraj? - spojrzała mu w oczy uważnie i z nagłą wściekłością. -Przytomność odzyskałam dopiero dzisiaj. Shinjo-sama musiał się pomylić prawda? I miał na myśli coś innego. - Podpowiedziała mu wyjście z sytuacji i patrzyła na niego hardo uwięziona w jego uścisku wiercąc się niespokojnie, by ich ciała się nie stykały tak ciasno splecione ze sobą.

- Oczywiście, Sumiro. - Spojrzał na nią bez wyrazu: jak bushi, którego przez całe życie uczono, jak powściągnąć własne emocje. Ale wszystko powiedział jej już już sam wybór formy: powłóczystego spojrzenia (jakby pustego!), metodycznego pietyzmu, z jakim odgarniał zieloną, świeżą trawę, by nie drażniła delikatnej skóry Sumiro, i lekkiego opóźnienia, z jakim artykułował słowa.

On chyba też zobaczył, że dziewczyna wie. I nagle przytknął usta do długiego pocałunku, najwyraźniej ażeby nie dać Shosuro możliwości odpowiedzenia.

Ugryzła go, a jej szeroko rozwarte oczy, jedno aksamitnie czarne, jak u sarny, drugie przeraźliwie jasne, rybie utwierdziły go w przekonaniu jak bardzo jest oburzona i rozgniewana jego zachowaniem.
-Jak… jak śmiesz?! -wydyszała szarpiąc się z nim znowu. Trzęsła się z gniewu i wiła pod jego natrętnymi dłońmi wzmagając jego pożądanie. Miała gładką i białą skórę, idealną, okrywającą delikatne i kształtne ciało, chociaż tak drobne i delikatne, jakby stworzone specjalnie dla niego.
Odepchnęła go oburzona, z obrażoną miną, gdy się na nią zapatrzył, jednak nie walczyła z nim zażarcie wiedząc, że i tak przegra.

Nie odpowiedział, ale przynajmniej miał tyle przyzwoitości, że nie odwrócił od niej wzroku. Miała przynajmniej pewność, że jej wściekłość będzie go raziła tak samo, jak promienie Pani Słońce, która wisiała nad nimi w zenicie.

- Musisz podnieść biodra, Sumiro – wyminął wreszcie jej pytanie, tonem tak zwyczajnym, jakby między nimi wszystko było dobrze. - I włożyć sobie go. Inaczej... - więcej już jej powiedzieć (z twarzą ledwie na dłoń od jej twarzy, z włosami opadającymi kaskadą na jej włosy) nie zdołał, bo grzmiącej jak letnia burza Sumiro jak najdalej było od spokoju!

Odwróciła się do niego plecami drżąc z gniewu, jednak zimno jej było bez dotyku gorącego ciała narzeczonego. I mimo wszystko bliskość jego ciała przynosiła jej spokój i ukojenie jakby odpędzał swą obecnością męczące ją złe sny. -Nie chcę Shinjo-sama. Zrób proszę to, co musisz… i wracajmy. Potrzebujesz zgody mej rodziny na ślub. I chcę dowiedzieć się, co z moją siostrą. - zamilkła czekając na jego reakcję. Gniew? Zniechęcenie? Czy też obojętność wobec jej uczuć, gdy znowu zaspokoi dzięki niej swoje żądze?

- Mówiłem: jedziemy tam, Sumiro – potrząsnął głową, marszcząc brwi marsowo. Usta tworzyły mu kreskę, tak prostą, jak ścieżki Niebiańskiego Porządku, i tak cienką, jak brwi arystokratek, ale słowem nie zająknął się, jak bardzo nie w smak była mu obstrukcjonistyczna odpowiedź Shosuro.- Nie wiem, co z nią. Może ktoś z nich wie – ściągnął rękę niżej, by ująć swoje nabrzmiałe przyrodzenie w dłoń…

-Do zamku Lwów, czy do włości mej rodziny? -Spytała by uściślić, i domyślając się jaki wyraz przybrała teraz jego twarz. - Z pewnością wiedzą… Wątpię, by ktoś porywał córkę Shosuro z łap Lwów, jedynie oni mają interes w zadaniu policzka mojej rodzinie. I jedynie ich nie obeszło by skrzywdzenie dziewczynki … -Wzdrygnęła się, gdy Pan Shinjo ją przygarnął, i skulila, gdy poczuła jego męskość prześlizgującą się po jej pośladkach, zacisnęła dłonie oczekując bólu.

- Lwów. Zgoda może zaczekać. Siostra nie. – Otarli się policzkami. Sumiro zastygła w miejscu, napięta jak zaciągnięta cięciwa. - Nie myślmy teraz o tym. To zbyt bolesne na taką chwilę. - Sam koniuszek penisa dotykał teraz jej warg sromowych. Myślała, że po prostu ją sobie brutalnie weźmie: ale nie, nie wziął. - Proszę, Sumiro? - Nie widziała jego twarzy, ale wyobrażała sobie, że przedrzeźnia ją, prosząc ją o zgodę, z sardonistycznym uśmiechem pariasa, który >wie<, że szlachetna panna Shosuro musi się na wszystko zgodzić. Tak, musiała być taka…
 
__________________
Ptaszki śpiewają. Wszyscy umrzemy.
Iblisek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172