Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2014, 01:32   #15
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Sumiro zamilkła zastanawiając się, czy woli towarzystwo swego narzeczonego i służby, czy niezbyt błogą chwilę samotności razem z rozjuszonym jak zwykle przodkiem. Była głodna i spragniona, toteż nie zastanawiała się długo, odezwawszy się w końcu i wołając służącą do jurty.
Sumiro miała nadzieję, że czegoś się od niej dowie. Jednakże na pierwszy plan wstąpiło teraz jedzenie, dopiero, gdy poruszyła się i z trudem podniosła do pozycji nieco bardziej wyprostowanej zakręciło jej się w głowie z osłabienia.

- Pan Shinjo się ucieszy! - zaszczebiotała radośnie, wchodząc do jurty. - Kazał pilnować Shosuro-sama medykowi cały czas! - rozejrzała się z niejaką konsternacją, marszcząc nosek z niezrozumieniem. - Shosuro-sama, nikogo tu nie było? - powiedziała, rozglądając się po namiocie, zupełnie niepomna wściekłego 'Nie dość ci, że kłamiesz, jak...' przodka, które rozbrzmiewało w głowie Shosuro.

- Czy nikogo tu nie było?! - Ściągnęła gniewnie brwi pani Sumiro. - Leżę tutaj głodna i zmarznięta, nikt się mną nie interesuje, tak leniwych służących ma mój narzeczony. - Nabrała powietrza. - Sama muszę się sobą zajmować, bo leniwa służąca z pewnością oddaje się innym rozrywkom z roninami, którzy mieli pilnować mojej jurty! - Strzepnęła dłonią z której spłynął cieniutki języczek płomiena, prosto do przygasającego paleniska. Strzeliły iskry, gdy ogniem zajęło się całe pozostałe, rozgrzebane niedbale drewno. W jurcie pojaśniało od trzaskającego wesoło ognia.

- Ale pani... - służąca padła na podłogę. - Nie rozumiem... - wydawało się, że rzeczywiście nie rozumiem. - Przez cały czas... Ani razu nie widziałam... - zamotała się w wyjaśnieniach...

A tymczasem "... to jeszcze przyjmujesz i przechowujesz plugawe, Niebiańskiemu Porządkowi obmierzłe..."

- I na co jeszcze czekasz leniwa dziewko?! - Zagrzmiała rozgniewana i głodna Pani Sumiro zezując na wiszącego nad nią przodka.

- Oczywiście... - wyjąkała tylko, zanim wypadła z namiotu, jakby ją lisy goniły. Sumiro została sama z wściekłym przodkiem pod sufitem.

- ... więc? - huknął na zakończenie. Jakby myślał, że dla przodków nie ma prostszych rzeczy niż spamiętywać dokładnie, co mówi, gdy służba urządza ceregiele.

Chciała przepraszać, tłumaczyć się, obiecywać poprawę, kajać się i błagać o wybaczenie. W końcu nie zrobiła nic, tylko położyła się i szczelnie owinęła grubym futrem. Ogień dawał przyjemne ciepło, jednak było jej bardzo zimno. Czuła przez skórę jak bardzo schudła…. Ile czasu mogła leżeć nieprzytomna?

- Więc... Co?! - poczuła, jakby ktoś ją szarpnął za włosy. Dostojny przodek, który tracił cierpliwość, dobrze ją wybił z rozmyślań.
-Więc będę żoną Shinjo, tak jak mój ojciec obiecał i urodzę mu dzieci - spytała cicho, bardziej chcąc pozbyć się przodka niż zastanawiając się w ogóle nad sensem swych słów.

- Więc nie jesteś już Shosuro... - powiedział, nagle bardziej rozczarowany niż zezłoszczony. - Nawet zanim go poślubisz. - Nagle wyglądał jak wątły staruszek, którego boli serce.

Otworzyła oczy uświadamiając sobie, że lisica ją okłamała. Jednakże… Może tak było lepiej. Niegdy nie potrafiła zadowolić swojej rodziny, a Shinjo była potrzebna tylko do jednego… Zamknęła oczy nawet nie próbując zatrzymywać przodka, ani wyprowadzać go z błędu. Upewniała się tylko, że tak odciąży rodzinę.

Pierwszy wszedł ten sam cichy, niski służący, którego kiedyś poturbowała. Nie uszło jej uwagi, że trzymał się do niej na dystans, jakby była nie drobną kobietą, a dzikim lwem. Najwyraźniej wciąż czuł do niej ten przepełniony strachem respekt, który sobie u niego wywalczyła.

Przyniósł jej miskę, wypełnioną po brzegi nieapetyczną, kleistą papką. Nie było to ani trochę apetyczne, ale było jakimś jedzeniem. I było takim jedzeniem, które mogła zjeść w swoim stanie. Dlatego, gdy postawił jej miskę – dość daleko, tak, żeby nie mogła go sięgnąć paznokciami – mogła rzucić się łapczywie.

- Nie wiem, czemu tak się stało, Shinjo-sama – usłyszała zza poły znajomy, przepity i donośy głos. Z nagła papka posmakowała jej, jakby ktoś wlał do niej trochę sake. - Wiesz, że stałem na warcie przez cały czas, gdy tylko mogłem... - wybełkotał. Odpowiedzi nie dosłyszała. - Klnę się! Cały dzień stałem, a obudziłem się z miską sake...

Poła podskoczyła, a Sumiro nie wiedziała, którego z nich – narzeczonego czy Hanzo – nie chce bardziej widzieć.

Zamarła w dostojnej pozycji, mimo palącego jej wnętrzności głodu i obrzydliwego smaku papki jadła ją powoli, z godnością, żeby nie uronić ani kęsa. Chociaż najchętniej rzuciłaby się na jedzenie i wyssała z miski wszystko nie zaprzątając sobie głowy łyżką, czy pałeczkami.

Zobaczyła, że i Shinjo, i Hanzo mieli na sobie zbroje. Zupełnie, jakby w każdej chwili spodziewali się zasadzki. (Choć roninowi najwyraźniej nie przeszkadzało to szukać wrogów w misce sake...)

Pan Akihito, który uczył jej krewniaków kenjutsu, zwykł mówić, że najwięcej o człowieku można się dowiedzieć nie z twarzy, nie z oczu, a z barków. Oczy mogły skłamać, twarz można było było odpowiednio wykrzywić, ale przecież nie sposób barków zmusić do przekłamania własnych ruchów.

O Ryuunosuke barki powiedziały tyle, że był napięty jak struna. Idąc ku niej, ciemnymi oczyma błądził po jurcie, jakby spodziewał się, że w kącie czają się mononoke. Wargi zacisnął mocno, do białości prawie, a cienkie brwi układały mu się w kreskę. Zawsze – ilekroć go widziała – pochylał się mocno do przodu, w stronę rozmówcy, jakby chciał stanąć nad nim i zdzielić go w głowę... ale teraz trzymał tak niską postawę, jakby zamierzał zerwać się do biegu. Kojarzył się z szykującym się do skoku drapieżnikiem.

Kiedy siadał obok niej, wychylił się tak gwałtownie, że ćwiczenia Shosuro zadziałały: odruchowo zasłoniła się, jakby chciał i miał ją uderzyć ręką, a nie kataną. Nie uderzył. Tylko – na chwilę – uniósł brwi, gdy Sumiro jak niepyszna wracała do papki.

Zastanawiała się, czy to przez nią. Wściekał się, bo mu uciekła, a później musieli ją pielęgnować przez długie tygodnie? Chodził uzbrojony niczym Krab, żeby jej dopilnować? Ale nie, po chwili Ryuunosuke odpiął katanę, odpiął wakizashi i położył po lewej stronie. Jeśli zamierzał się przed czymś bronić, to raczej nie przed nią.

Spoczął w pozycji agura, nie seiza. Nie wiedziała, czego się spodziewać. Dopiero kiedy idący za nim Hanzo usiadł, spojrzał na dłużej w stronę jedzącej w milczeniu narzeczonej.

- Sumiro-san – zaczął, cicho i miękko. - Dobrze, że się obudziłaś.

Uśmiechnął się. Wątłym, bladym uśmiechem, ale na chwilę rozciągnął wargi. Wyglądało to szczerzej niż się spodziewała. Na tyle, że zupełnie nie umiała powiedzieć, czy mówi to z przekonaniem, czy jedynie udaje.

A potem Jednorożec oblizał cienkie, spierzchnięte wargi ze zdenerwowaniem – niezwyczajnym, bo zwykle był gwałtowny, ale pewien swego – i czar prysnął.

- Dobrze, że się obudziłaś. – Powtórzył głośniej i tak sucho, jak mógłby zgromić ją przodek. I z nutką zniecierpliwienia, jakby Shinjo musiał się poprawić po tym, jak się z nią przywitał. - Przynajmniej ktoś będzie umiał poskromić tego ogiera. - Zacisnął lekko zęby. Chyba nieświadomie. Zając musiał dać się we znaki...

Siedziała sztywno, jakby połknęła Bō, osłabiona po tak długim czasie niedomagania. Czuła jak oblewa się zimnym potem, podczas, gdy starała się utrzymać jak najbardziej pionową pozycję siedząc przed narzeczonym.

Nie podobało jej się, że ronin również wszedł do jurty, czyż jej prywatność była aż tak mało warta? Zignorowała Hanzo nawet nie zaszczyczając go spojrzeniem.

Ze złością poczuła, że oblewa się rumieńcem, gdy jej narzeczony (nadal narzeczony…) usiadł tak blisko, i gdy zblaźniła się zasłaniając się przed ciosem, który przecież nie miał nastąpić.
Skłoniła nisko głowę witając Ryuynosuke.
-Witaj, Shinjo-sama. Wybacz mi proszę to jakim ciężarem byłam dla ciebie i twego ułusu, to się nie powtórzy… -powiedziała cicho nie patrząc mu w oczy, czując pod kolanem lisie tanto, które wepchnęła pod posłanie.
- Ja… zajmę się tym zwierzęciem jak najprędzej. -mówiła coraz ciszej i coraz mocniej pochylała głowę.

- Przestań, Sumiro-san – przerwał jej, trochę zbyt ostro. Czoło miał marsowo zmarszczone, ale czuła, że nie złości się na nią. - Giną nam konie, ktoś zanieczyścił zapasy, a ty... - machnął ręką, jakby chciał ją odgonić jak natrętną muchę, ale urwał natychmiast, gdy zobaczył, jak zareagowała Shosuro.

Drgnął, niepewny, co zrobić. Przez chwilę siedział, wahając się, ale potem nachylił się nad nią i otoczył jej kark ramionami opiekuńczym gestem. Shosuro aż zamrugała, zaskoczona takim pokazem bliskości.

- Mieliśmy problemy – szepnął jej, nic sobie nie robiąc z tego, że Hanzo siedział obok i oglądał ich z otworzoną gębą. - Nie twoja wina. Pomogę ci odzyskać siostrę, choćby... - Najwyraźniej chciał dodać jakąś śmiałą deklarację, ale ugryzł się w zęby.

Napięła mięśnie, gdy jej dotknął, siedząc przy tym nieruchomo jak kamienny posąg. Prędko przypomniał sobie jak spędził z nią jej ostatnie chwile przed parotygodniową chorobą.

- To moja wina - wyszeptała zbielałymi wargami. -W mieście ktoś próbował mnie zabić… chyba zabiłam ninja, zamachowca, jednak zdołał mnie otruć. -urwała nie wiedząc co dalej powiedzieć.
Była bardzo koścista a jej wystający obojczyk wciskał się boleśnie w ramię Shinjo, trzęsła się starając się nie szczękać zębami z zimna, gdy wiatr wiejący przez niedbale zasłonięte wejście jurty wdzierał się pod jej cieniutkie szaty.

- Iye, Sumiro-san – poczuła bardziej niż zobaczyła, że potrząsnął głową. - Gdyby chciał cię zabić, nie dodawałby swych nieczystości do ryżu. - Zerknęła na niego: zobaczyła, że mimo wszystko uśmiechnął się z rozbawieniem.

A potem chwila minęła.

- Jedz – ujął jej dłoń, przytrzymał i podniósł w górę.

Odsunęła głowę od miski ze zbolałą miną „Już nie chcę” - jęknęła. „Już nie…” i spróbowała uwolnić swą drobną białą dłoń zimną jak śnieg spod opalonej i ciepłej dłoni narzeczonego.

- To sprawka lisa… Kupcie brzoskwinie i umieśćcie je w workach z ryżem…. i obłóżcie gałęziami tego drzewa pastwisko… lis się nie zbliży….

- Sumiro-san, sam pilnowałem, żeby nikt, człowiek czy mononoke, nie uczynił niczego z tą papką. - Zmarszczył brwi, jak tłumaczący coś dziecku nauczyciel. - Jedz, inaczej nie wrócisz do zdro...

- Nie rozumiem - huknął siedzący z tyłu Hanzo. - Sumimasen – pochylił się w pijackich przeprosinach, gdy Shinjo wyciągnął szyję, by go spiorunować drogę. - Więcej-się-nie-powtórzy-naprawdę. Ale skąd się tam, na Fortuny, wziął lis?!

Straszną się stała twarz Pani Sumiro, gdy przemówił do niej ronin pijacko bełkocąc i zbliżając się do niej. Pobladła jeszcze bardziej i zacisnęła usta niewątpliwie szykując się do wybuchu gniewu. Przodek, gdyby ją teraz widział niewątpliwie byłby teraz dumny z podobieństwa między nimi jakie teraz się uwydatniło. -Jak śmiesz….?! I nie, Shinjo-sama, ja już nie …

- Słyszałeś Shosuro-sama? - syknął na ronina Shinjo znad głowy narzeczonej. - Odejdź.

Nie wiedziała, jak wyglądał, gdy to mówił – trudno było patrzeć mu w twarz, kiedy unosząc głowę mogła zobaczyć tylko brodę – ale najwyraźniej złość obojga była dostateczna, aby nawet pijany Hanzo zrozumiał sytuację. Skłonił się, zaczął wycofywać rakiem, potknął, złapał równowagę i wycofał do końca.

I wreszcie Shinjo ją wypuścił z objęć.

- Zjesz, jeśli ci to zostawię? - zapytał. Choć skinęła głową, wydawało jej się, że Shinjo dusi jeszcze jakieś pytania za zmarszczonym czołem. A wreszcie wydusił to z siebie. - Ten lis... Jak?

Gdyby nie jej głód i sytuacja, mogłaby nawet zachichotać. Wielki Shinjo, zagryzający usta, gdy chciał o to zapytać – jakby przyznanie się do niewiedzy miało zniszczyć cały autorytet! - był prawie komiczny.

Zaczęła znów powoli jeść z trudem przełykając maleńkie porcje pożywienia. Zepchnęła też z dłoni rękę Shinjo wzdrygając się przy tym lekko. Zmarszczył na to nos z niezadowoleniem.

- Proszę nie dotykaj mnie Shinjo-sama, dłużej niż to konieczne. Mój klan nie ma takiego zwyczaju. -Nawet teraz nie patrzyła mu w oczy. - A lis to …. tak się po prostu dzieje, taka ich natura. Zwykle nie są groźne, a jedynie uciążliwe.

- Ale... - Warga drgnęła mu zawahaniem się. - Spałaś przez tydzień. Odjechaliśmy daleko. Dwakroć płaciłem, aby palili kadzidełka na przebłaganie. I nawet nie wiem, dlaczego zaatakował. >Wciąż< robi do ryżu. Czy lisy tak czynią? - To była sporo bardziej emocjonalna skarga niż spokojne pytanie.

Milczała długo, chciał się znowu odezwać, by ponowić pytanie, gdy w końcu niemal wyszeptała odpowiedź. -Nie pytaj, posłuchaj mojej rady. Problem powinien zniknąć…. A teraz… proszę zostaw mnie samą. I zawołaj mego służącego. Pragnę się umyć. -Chociaż poddała mu się, to stała się bardziej zdecydowana niż przed tygodniem. Zdawać by się mogło, że Sumiro, choć niechętnie zaczęła akceptować, to,że teraz i ona jest częścią ułusu.

Widziała, że jest niezadowolony. Widziała, że marszczy się gniewnie, gdy kazała mu odejść. Już zaczął z „Shinjo-sama...”, ale jedno spojrzenie na wyraz na wynędzniałej twarzy sprawił, że uciął w połowie. „Później dokończymy, Shosuro” - powiedział, chwytając za wakizashi i zatykając je za pas. Gdy zatknął i katanę, a później wstał, minę nadal miał górną i chmurną. Tylko na chwilę, gdy wychodził już, odwrócił się do Sumiro z bardziej zatroskaną minę. Wyrzucił tylko krótkie „naprawdę dobrze, że się obudziłaś, Sumiro-san” nim zniknął, ale z jakiegoś powodu mogła uwierzyć, że jego słowa były szczere po krabiemu, a nie skorpioniemu.

Ulżyło jej, gdy została sama, wiedziała, że nie na długo. Shinjo był wzburzony, i z pewnością jeśli jego słowa były prawdą, to…. z pewnością zrekompensuje sobie tydzień choroby Sumiro.
 
Velg jest offline