Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2014, 01:39   #16
Iblisek
 
Iblisek's Avatar
 
Reputacja: 1 Iblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znanyIblisek wkrótce będzie znany
Wiedziała, że nie przystoi jej bezczynność, że powinna pomóc narzeczonemu, mimo ogromnej niechęci i lęku jakie wobec niego żywiła.
Możył ją sen, a ciepło bijące z paleniska przyjemnie otępiało, członki miała ciężkie, a każde poruszenie się kosztowało Sumiro wiele wysiłku. Słabym głosem zawołała własnego służącego, po czym położyła się na powrót, by choć na moment odpocząć.


Nieledwie już zasnęła zanim usłyszała znajome, ciche szuranie. Kanto – mimo że był lekki jak piórko i chudy jak szczapa – chodził tak od dnia, gdy jej kuzyn, mały Shosuro zgruchotał mu bokkenem kolano. Jego ciche „szur, szur” towarzyszyło jej chyba, odkąd pamiętała.

Ujął futro w rękę, poprawił...

- Sumiro-sama... - Był chyba jedynym służącym, któremu pozwalała, żeby używał jej imienia. - Czego potrzebujesz? - Zrobiło jej się lepiej na dźwięk jego głosu. Może dlatego, że jego cichy, niski głos przypominał ogień trzeszczący w domowym palenisku... ale na pewno dlatego, że był znajomy.

-Szepnęła cicho ciesząc się z jego obecności. -Przynieś wodę kanto… i ubranie dla mnie, pomożesz mi się umyć i ubrać. I chcę byś mnie uczesał. I znajdź moją maskę, nie przystoi skorpionowi chodzić bez niej. A później…. pomożesz mi wyjść, chcę obejrzeć Zająca, i spróbować się przejść. - Wszystko to powiedziała na jednym wdechu tonem przywyk łym do wydawania poleceń. Jednakże uśmiechnęła się do Kanto ciepło, a był to widok niespotykany. Nie dla niego jednak.

- Tak, Sumiro-sama – prawie bez słów podniósł się, żeby zaraz pójść po wodę. Wrócił dwie minuty później, trzymając w ręce pokaźnych rozmiarów miednicę. - Sumiro-sama coś gnębi? - zapytał, bardziej, żeby dziewczyna się otworzyła, niż żeby się czegoś dowiedzieć. Postawił przy tym miednicę na ziemi i schylił się, aby w manatkach leżących nieopodal posłania Shosuro coś
znaleźć…

-Umyj mnie Kanto- jęknęła powoli wstając. Kręciło jej się w głowie od długiego leżenia, ale przed Kanto mogła sobie pozwolić na słabość. Znał ją odkąd tylko pamiętała, przewijał się gdzieś w tle przez jej dzieciństwo, jej opiekuńczy cień.
-Nie, nic mnie nie gnębi. Jedynie to co wcześniej, zniknięcie mej siostry i choroba kuzynki. -skłamała gładko. Sądziła, że Kanto wiedział co zaszło między nią i jej narzeczonym, zawstydzało ją to, jednakże oboje byli bezsilni. Musiała czekać aż wyzdrowieje. I wtedy spróbować jakiegoś działania.

- Dobrze, Sumiro-sama... - mruknął, z tym samym frasunkiem, kiedy jako dziecko toczyła niezrozumiałe dla dorosłych kłótnie z siostrą.

Położył przed nią czerwone ubrania Shosuro, a sam zaczął gotować wodę do ciepłej kąpieli. Głucha cisza, która panowała w namiocie, najwyraźniej mu przeszkadzała, więc – po okresie siedzenia w milczeniu – Kanto wreszcie pęknął.

- Martwiłem się, Sumiro-sama. Tygodnia półtora nieledwie leżałaś, gdy Jednorożce galopowały z Sumiro-sama w kulbace, nie dopuszczając nikogo... - zaczął paplać, licząc najwyraźniej, że takie słowa – znajome, nawet jeśli emocjonalne – jakoś oczyszczą atmosferę.

Uśmiechnęła się lekko widząc, że przygotował dla niej klanowe ubrania, nie szaty Shinjo. Pozwoliła mu się rozebrać, opierała się przy tym o Kanto wciąż osłabiona. Była bardzo lekka, gdy kurczowo chwyciłą się jego ramienia utrudniając mu zadanie.
Spojrzała z obawą na swoje ciało patrząc w jakim jest stanie, wiedząc jak wiele blizn na nim zastanie.
-Jesteś dobrym służacym Kanto, to miło, że martwisz się o swoją Panią, ale jestem Skorpionem. Muszę być silna. Jeśli ulegnę, to widać nie będę warta swego nazwiska, ani niczyjej troski. Proszę cię kontynuuj.

- Shinjo-sama odesłał część ułusu. Rozesłał gońców na wszystkie strony. Na Płonące Piaski, do zamków Jednorożców, i nawet chyba do Shiro no Heiryoku, gdzie zniknęła Kasumi-sama – mruczał dalej Kanto, myjąc nogi swojej pani. - Słyszałem, że są niedaleko i mają ich tam ugościć. Choć wiem tyle tylko, co ronin wygadał i nie wiem, jak i dlaczego…

-Część ułusu Kanto? Przecież mój narzeczony i tak ma bardzo mało ludzi -szepnęła zaniepokojona dziwnym postępowaniem niechcianego kochanka.
Zamyśliła się głęboko z błogością przyjmując spływającą po jej skórze przyjemnie chłodną wodę.
-Kanto? Co myślisz o całej sytuacji? Widziałeś o wiele więcej niż ja, jakie są nastroje w ułusie? Ludzie z pewnością plotkują jak wszędzie, czy usłyszałeś coś jeszcze?

Wysunął szczękę przed się, a Sumiro przez chwilę widziała go takim, jaki był, zanim zaczął zajmować się maleńką dziewczynką. Niegłupim, ale prostym przecież, chudym heiminem, który nie miał skąd znać dróg wysoko urodzonych.

- Sumiro-sama, panienko... - nachylił się do niej lękliwie, jakby się obawiał, że Shinjo ustawił straże zaraz przy nich. - Gadają różne rzeczy. Że Shinjo-sama się waśni z ojcem. Że waśni się z kimś innym. Że idą na jakąś wojnę. Że odsyła ludzi, żeby Lwy nie myślały, że czterdziestu bushi zamek będzie szturmować. Że pielgrzymować na Płonące Piaski będą. Ale ja się na tym nie wyznaję. Ani na wojnie – bo jak? - ani na pielgrzymkach. - Mówił szybko, jakby chciał jej jak najszybciej zdradzić sekrety, ale szorować nie przerywał. - Ale to Jednorożce. Mogłabyś równie dobrze pytać mnie, co myślą lisy... - rzekł z pełnym przekonaniem, czyniąc znak przeciw youkai. - Ale nie słyszałem, żeby któryś z ludzi, z którymi się naradza, coś mówił. Toć to tylko plotki.
Sumiro trwała z nieruchomą twarzą, a jedynie bardzo uważny obserwator mógłby zauważyć, że jej usta się poruszają. Mówiła bardzo cicho, a jej oddach łaskotał Kanto niczym ciepły letni wietrzyk. Wysłuchała go z ogromną uwagą z pewnością odnotowując w pamięci każde jego słowo.
-A co mówią o Ryuynosuke Shinjo Kanto? Jest dobrym wodzem, czy jak też nazywają go Jednorożce? - Niemal wypluła imię narzeczonego, i jedynie w tym momencie dostrzegł na jej twarzy gniew. Jednakże jej twarz wygładziła się momentalnie, gdy nakazała sobie opanowanie.

- Podobno prowadzi ludzi, jakby go Fortuna wiatru szeptała mu w ucho drogę. - Zauważyła, mimo że wyginał w bok głowę, że lekko się wzdrygnął. - Kiedy wyprawiali się – na Lwa czy na Kraba – nigdy nie wpadli na większy oddział. Zaskakiwali wroga, wyrzynali, brali duże łupy... ale nie wiem, co to znaczy – zafrasował się widocznie swoją niewiedzą. - Ale... Słyszałem kilka opowieści, Sumiro-sama, mógłbym powtórzyć, ale...- przygryzł wargę, widocznie niepocieszony tym, że to najgorsze, co może zaoferować.

Pokiwała zadowolona głową, jednocześnie w geście uznania dla zaradnego służącego, który jakby przewidując ciekawość swej pani zapobiegliwie sluchał o czym mówiono w obozie.
-Możesz mówić bez obaw, Kanto, ufam, że nie powtórzyłbyś mi czegoś czego nie uznałbyś za interesujące. A nawet jeśli historie nie będą do końca prawdziwe, to dręczy mnie nuda. I rada byłabym zażyć trochę rozrywki.

- Słyszałem, że gdzieś za najdalszymi górami, gdzie chowa się Pani Słońce... - zaczął, nachylając się nad Sumiro, jak za dawnych czasów, gdy gawędami przy ognisku usypiał małą dziewczynkę. - Pradziad Shinjo-sama - TEN Shinjo. - Dłonią nakreślił łuk w powietrzu: żeby pokazać, że tak, mówi o Czempionie, a nie o kimkolwiek innym. - Polował tam, gdzie wskazały mu wizje wyroczni – a może nawet Wyroczni...?

Zaskoczona Shosuro wygięła się, żeby spojrzeć na twarz Kanto. Zrozumienia na niej nie znalazła - służący nie mógł prawie niczego wiedzieć o Wyroczniach Żywiołów - ale wymawiał te słowa z takim afektem, że Wyrocznię od wyroczni odróżniłaby po samym akcencie. Jakby Kanto zaraził się przekonaniem o ich wadze od kogo innego... - wyraźnie widziała, że sam nie opowiadał, a jedynie powtarzał wersję kogoś innego.

- Niknęło już światło Ameterasu-omikami, ale gdyby stary Shinjo nie szukał w Niebiosiech wśród gwiazd drogowskazu, nie odgadłby tego. - Jak zawsze ściszał głos. To była już ta część, w której mała Shosuro zaczynała walczyć z własną sennością. - Jasno było, jak o godzinie Hantei - Zamrugała, zdziwiona. To była chyba w równej mierze opowieść Shinjo, jak Kanto, bo nigdy nie słyszała, żeby jej służący używał oficjalnych, uroczystych nazw godzin. - Jechał tak dobre dziesięć li, nim poznał przyczynę. Wtedy nad wierzchołki gór wyleciał ptak, jaśniejący jak promienne oblicze Pani Słońce... - Zamilknął na chwilę, zacisnął wargi... i z jakąś konsternacją próbował sobie coś przypomnieć.

- Nie rozumiem, co stało się dalej – wypalił wreszcie, zaczerwieniony. - Drogi Jednorożców... - Wzruszył ramionami, pomijając część opowieści. - Ale potem, potem... - zakręcił ręką młynka, jakby chcąc tym pokazać, że pomija część historii. - Wraził strzały między pierzę ptaka, bestii, kami... - zająknął się, widać nie mogąc dojść, o czym właściwie mówi. - Kilka się poniewczasie spaliło od żaru, a groty stopiły, lecz któraś dosięgła wreszcie celu. Ptak spadł z niebios, wybijając w piasku dziurę aż do Jigoku. I prawie zginął, zanim przygalopował do niego Shinjo-sama... - Kanto dał się porwać biegowi historii, mówiąc coraz szybciej, gestykulując coraz bardziej. - Ale wtedy przemówił ludzkim głosem! Powiedział, że jeśli Shinjo-sama go zostawi, to przez wielką wagę swą spadnie aż na najniższy poziom Piekieł. I stamtąd poprzysięgnie pomstę na nim. Ale jeśli pan Shinjo narąbie drwa i spalić mu się pozwoli, to jego duch wzleci jeszcze raz, i będzie czuwał nad nim i jego dziedzicami. Podpowiadając im ścieżki. Prowadząci ich. Shinjo zgodził się.

- Lecz przecie to bóstwo, kami, a ścieżki kami są z Rokuganu, nie Płonących Piasków. - Mógł powtarzać, mógł mówić, jak kto inny, ale po zaciętym wyrazie twarzy widziała, że >wierzy< w to bardziej niż w poprzednie słowa. - Dlatego opieka Fortuny przeszła nie na daimyo, a na ojca pana Shinjo, syna najstarszego. I teraz, kiedy pan (…) zgnuśniał, przeszła na jego najstarszego syna. Dlatego zna wszystkie ścieżki, a nie zazna porażki pod Niebiosami.

Pozwolił, żeby jego pełen namaszczenia głos ucichł. Uszedł z niego patos historii...

- Pewnie w tym wiele prawdy nie ma – powiedział, spuszczając głowę. - Ale sądzę, że pan Shinjo chce, żeby wierzyli. W to, i w kilka innych historii.
Siedzieli dłuższą chwilę w milczeniu, Pani Sumiro pokiwała głową w zamyśleniu popadając w znaną Kanto, typową dla siebie melancholię. Odezwała się dopiero, gdy skończył ją myć i pomógł ubrać jej się w haftowane czerwone kimono z monem klanu Skorpiona wyszytym złotą nicią na plecach.
-Chcę się przejść Kanto, zbyt długo leżałam, chodź ze mną i podtrzymaj mnie gdybym zasłabła. - zarządziła władczo dalej rozglądając się po jurcie z melancholijną miną. Nim wyszli przywdziała przyniesioną przez służącego maskę. Poczuła się pewniej, gdy ukryła twarz za stylizowanym pyskiem Kitsune.

Służacy szedł dwa kroki za dreptającą powoli, wycieńczoną panią Shosuro. Szli początkowo w milczeniu, pośród krzątających się śpiesznie w prowizorycznym obozie bushi. Wreszcie, gdy Sumiro zatrzymała się, żeby zaczerpnąć tchu, Kanto zapytał.

- Jakieś życzenia, Sumiro-sama?

Pani Sumiro rozejrzała się uważnie, mając nadzieję, że w pobliżu nie ma Pana Shinjo, który zepsułby jej do reszty humor. Następnie z rozrzewnieniem spojrzała na kilka rachitycznych wiśni, którym udało się wyrosnąć na stepie, na którym rozbity był obóz. Zmętniało jej spojrzenie, gdy wpatrzyła się w opadające z drzew różowe kwiecie. Podeszli razem z Kanto bliżej, by mogła dotknąć nielicznych kwiatów jakie pozostały na gałązkach.
-Życzenia Kanto? Niewiele ode mnie zależy… Ale jeśli istnieje taka możliwość, to pragnę malować. Znajdź mi papier i tusz, o ile Jednorożce coś takiego posiadają. Wiśnie zaraz przekwitną, grzechem by było nie uchwycić ich przemijającego piękna.

Skłonił się, krzątnął się i już go nie było. Sumiro została sama z kwitnącymi wiśniami oraz tętniącym życiem, gwarnym obozem. Już miała pogrążyć się w zadumie – niepomna na wrzawę i gwar panujące na ich prowizorycznym leżu – gdy wrócił Kanto. Niósł naręcze niewielkich, równych skrawków dobrego papieru ryżowego i pamiętające czasy prababki Shosuro pudełeczko, w którym Sumiro trzymała dobre tusze do kaligrafii.

Zobaczyła, że Kanto garbił się bardziej niż zwykle, jakby wizyta w namiocie dorzuciła mu kilka lat na karku...

- Musialem poprosić o pozwolenie Shinjo-sama. - Niby powiadamiał swoją panią swoim lekkim, wolnym od troski basem... ale po tym, jak spuszczał głowę, widziała, że służącemu zupełnie było nie w smak pytać bushi o pozwolenie, żeby >przynieść rzeczy jego własnej pani<. - Wyraził zaciekawienie, po co to Shosuro-sama.

-Dziękuję Kanto.-mruknęła tylko biorąc od niego przybory. Nie potrzebowali słów, by się porozumiewać. Rezygnacja Pani Sumiro, oraz wzrok spuszczony na segregowane przez nią arkusze papieru powiedziały mu więcej, niż wiele słów.

Z milczenia pani Sumiro prędko narodziły się rysunki kreślone prędko, niecierpliwą ręką. Czerń ze świeżo roztartego tuszu połyskiwała oleiście na kremowym papierze schnąc szybko w promieniach słońca. Kolejno na papier spływały przekwitając wiśnie kołysane letnim wietrzykiem, ptaki buszujące w listowiu. Przedstawione ogromnie realistycznie, zdawało się, że zaraz uderzą skrzydłami i ożyją. Pani Sumiro jednakże nie dokończyła tych prac jeszcze prędzej przelewając swoje wizje na papier. Wkrótce Kanto mógł obejrzeć doskonałe portrety całej rodziny Pani Sumiro, oraz jeden, największy i najdokładniejszy, nieżyjącego Pana Shosuro.

Na ostatniej karcie miał się najpewniej znaleźć narzeczony Pani Sumiro, jednakże, gdy na papierze zaczęły kształtować się jego rysy twarzy, a długie włosy spłynęły lśniącą czarną kaskadą Pani Sumiro odrzuciła rysunek jak oparzona, jakby ukąsił ją skorpion. A papier natychmiast stanął w ogniu obracając się w oka mgnieniu w kupkę popiołu.

Powiodła wzrokiem. Pięciu bushi, którzy przycupnęli w kącie ogniska, miało plecy naprężone, jak szykujące się do skoku lwy. Prawie spodziewała się, że któryś z nich „subtelnie” spróbuje ją zatrzymać... Heimin, który chwilę wcześniej nosił im drwa, teraz czmychnął za jurtę i udawał, że go nigdzie nie ma, a polana walały się po ziemi. Jakaś samurai-ko, która pełniła wartę, zacisnęła knykcie do białości na swoim yumi. Nawet się nie odwróciła do Shosuro, ale Sumiro i tak czuła, że obserwuje ją kątem oka.

I gdzieś tam był Kanto, który (miała wrażenie) prawie przypadł do niej – jak wtedy, kiedy mała Shosuro przez sen przypalała wąsy domowych kotów – i zanucił jej kołysankę.

- Sumiro-sama... - pochylił się, zachowując spokój i dystynkcję, jakby wbrew sobie. Chciał o coś zapytać, ale słowa ugrzęzły mu w gardle.

Nie chcąc przerywać rysowania zaczęła poprawiać rysunki wiśni modelując gałążki i starając się nadać im obserwowaną w naturze lekkość i zwiewność, uchwycić ruch kołyszących się gałązek.
Czuła napięcie panujące w obozie, jednakże nie dawała tego po sobie poznać,ani nie pozwalała, by niepokój widocznie jej się udzielił. W tym momencie, tylko jedna osoba mogła wyprowadzić ją z równowagi.
-Tak Kanto? -Uniosła głowę i uśmiechnęła się życzliwie do służącego. Wiatr rozwiał jej włosy i opadające jej na oczy kosmyki znów nadały jej młodzieńczy wygląd roztrzepanego dziecka.
- Sumiro-sama... - powiedział, a reszta jego głosu utonęła wśród alarmującego dźwięku cykad, który z nagła wypełnił umysł dziewczyny. Wydawało jej się – mogła przysiąść – że gdzieś wśród zgromadzonych bushi mogła zobaczyć znajomą kitkę.

I nagle nie liczyło się już, że Aito i Daisuke tu są – właśnie wyszli z jakiegoś namiotu – i ruszyli do dawno nie widzianej pani. Nie liczyło się już, co mówi Kanto. Był tylko złowieszczy dźwięk cykad.

Zignorowała to, pomna na to, by przy kitsune nie okazywać słabości, ani nie dawać jej poznać nikomu innemu. Powoli odłożyła przyboru na krótką, stepową trawę, i przyjrzała się Kanto uważniej, zastanawiając się, co go tak wyprowadziło z równowagi.
-Mów Kanto. -ponagliła.
 
__________________
Ptaszki śpiewają. Wszyscy umrzemy.
Iblisek jest offline