Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2014, 12:17   #32
Ribesium
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
Ansley obudziła się nagle mając wrażenie, że brakuje jej powietrza. Powieki miała ciężkie, mogłaby przysiąc, że czuje pod nimi ziarenka piasku. Głowa bolała ją niemiłosiernie. Wytężyła słuch jako jedyny zmysł działający obecnie w miarę sprawnie. Poza cichym pochrapywaniem Anzelma dochodziły ją odgłosy przejeżdżających wozów, tętent końskich kopyt i coś jakby dźwięki kutego żelaza. Próbowała sobie przypomnieć gdzie jest i czemu zamiast szumu wiatru i ćwierkania ptaków jej obolała osoba jest wystawiona na taką kakofonię. Było jej gorąco i duszno. W ustach czuła nieprzyjemny, kwaśny posmak, inny niż zazwyczaj. Powoli otworzyła oczy. Od razu zlokalizowała przyczynę niewygody.

-Złaź ze mnie Lucyfer, słowo daję – złapała kota jedną ręką w pół i ściągnęła ze swojej szyi. Ten, równie zaspany jak ona, ziewnął rozdzierająco ukazując paszczę pełną ostrych niczym szpilki zębów i natychmiast przystąpił do toalety. Zielarka ze stęknięciem podniosła się do siadu i rozejrzała półprzytomnie. Strasznie chciało jej się pić. Do małego pokoiku przez nieszczelne drewniane okiennice wpadały promienie słońca. Kolejny ładny, jesienny dzień. Na łóżku pod drugą ścianą spał Anzelm. Przykryty kocem niemal z głową był ledwo widoczny. Ich bagaże leżały rzucone niedbale w kącie.

- Panie i panowie, zapraszamy na turniej rycerski! Kto zwycięży w tym roku? Kto odniesie sromotną porażkę? To trzeba zobaczyć! Zapraszamy w samo południe na główny plac miasta! – usłyszała mimo zamkniętych okiennic.

Pomału układała sobie w całość urywki informacji. Ależ tak! Są w Venjar, a wczoraj miał miejsce coroczny festiwal ku czci boga Lunara. Anzelm zostawił ją w zaułku, gdzie napadł na nią jakiś zboczeniec. Na szczęście z pomocą przyszła jej Leona de Mar – rycerz z Ordilionu. To ona bierze dziś udział w turnieju, a zielarka z kupcem obiecali przyjść jej kibicować. Ansley odszukała swoje buty i nie bez problemu wstała. Ból głowy nasilił się. Podeszła do stolika na którym stał dzban z wodą i miska. Umyła twarz i szyję. Trochę pomogło, choć nie do końca. Zdjęła z krzesła swoją halkę, gorset, pończochy i suknię i zaczęła się ubierać. Lucyfer kręcił się wokół niej wyraźnie ożywiony. Niestety zielarka nie dorównywała mu entuzjazmem. Gdy była już gotowa podeszła do drugiego łóżka.

-Anzelm wstawaj, szybko, wstawaj! – trzęsła kupca za ramię.

-Co się dzieję? – wymamrotał równie nieprzytomnie.

-Wstawaj, musimy coś zjeść i iść na turniej, obiecaliśmy Leonie! – nie dawała za wygraną dziewczyna. Kupcowi kojarzenie faktów przychodziło równie ciężko jak jej, niemniej wydawał się w lepszej formie fizycznej. Kupiec ubierał się dość szybko, a dziewczyna w międzyczasie upewniła się, że zawiniątko od babci dla Lachelle leży bezpiecznie wśród bagaży. Na wszelki wypadek postanowiła zabrać je ze sobą. Po turnieju zamierzała iść odszukać kobietę i chociaż tę sprawę mieć już z głowy. Przypasała płócienny worek i wrzuciła do niego drewniane pudełko.

-No to chodźmy – ziewnął Anzelm i oboje zeszli na dół.

W karczmie panował podejrzany spokój. Widocznie nie tylko oni byli wykończeni wczorajszymi obchodami. Przy kilku stołach siedzieli dość milczący podróżni i wieśniacy, niektórzy dosłownie pokładali się na stołach lub podpierali się, by nie upaść twarzą w talerz. Kupiec zamówił coś u karczmarki i usadowił się z Ansley tak jak wczoraj, pod oknem. Po chwili oberżystka przyniosła dwie miski jakiejś parującej zupy i obfity talerz jajecznicy z boczkiem i pajdą chleba. Zielarka nie była wybitnie głodna, ale postanowiła wmusić w siebie choć kilka łyżek.

-Jedz jedz, pomoże ci – zachęcił ją kupiec – To kwaśny żur, idealny na kaca.

-Widzę, że jesteś znawcą tematu – mruknęła dziewczyna i posłusznie zanurzyła łyżkę. Całkiem niezłe.

- No wiesz, bywało się tu i tam… Bardziej żal mi ciebie, bo jak na pierwszy raz nieźle sobie wypiłaś – uśmiechnął się do niej i nie miała pewności czy naprawdę jej współczuje, czy też bezczelnie się nabija. Na wszelki wypadek postanowiła przemilczeć tę kwestię. Zamówili jeszcze kubek mleka, które dziewczyna zaniosła Lucyferowi i tak pokrzepieni ruszyli na rynek.

Wszyscy mieszkańcy ciągnęli w stronę placu. Co jakiś czas dało się słyszeć jakieś nazwiska i związane z nimi historie. Niektórzy robili zakłady i obstawiali swoich faworytów. Na stołach brzęczały pieniądze. Ansley z Anzelmem zajęli miejsce przy końcu bocznej trybuny – widok był niezły, a przynajmniej z dala od tłumu i bezpieczniej w razie jakiegoś wypadku.

-Panie i panowie, rozpoczynamy turniej! Zwycięzca otrzyma honorowy tytuł obywatela Venjar, sakwę pełną złota i konia ze stajni burmistrza – jednego z najlepszych wierzchowców w okolicy! W pierwszej parze wystąpią Albion z odległej Entyrii i Godryk z rodzimego Konervik! Ten który wygra, przejdzie do kolejnej rundy! Oklaski dla naszych uczestników! - tłum zaczął gwizdać i wiwatować. Na arenę wjechali dwaj uzbrojeni mężczyźni z kopiami i mieczami. Rozpoczął się pojedynek. Ansley śledziła poczynania z wypiekami na twarzy – pierwszy raz w życiu było jej dane uczestniczyć w takim wydarzeniu. Gdy jednak jeźdźcy zbliżali się do siebie chowała twarz w rękaw Anzelma w obawie, by nie zobaczyć jak któryś z uczestników ginie. Na szczęście, jak się przekonała, turniej nie polegał na zabiciu przeciwnika, ale na zrzuceniu go z siodła. W pierwszej parze, ku radości wszystkich, zwyciężył rycerz z Eresduru. Nastąpiła chwila przerwy, podczas której wymieniano się spostrzeżeniami i robiono kolejne zakłady.

- A teraz kolejna para – pochodzący z Eresdur Eryk Petersson – tłum zawiwatował. Na arenę wyszedł dość postawny mężczyzna o rysach charakterystycznych dla wyspiarzy i krótko przystrzyżonych blond włosach. Jego spojrzenie było pewne i władcze. Obok prowadził pięknego kasztanowego konia z grzywą zaplecioną w warkocze – Jego przeciwnikiem będzie rycerz z samego Ordilionu! Powitajmy go i zachęćmy brawami – przed państwem Leona de Mar!



Leona weszła pewnym krokiem, odziana w inną zbroję, niż podczas poprzedniego spotkania. Ta była bardziej reprezentacyjna i z pewnością mocniejsza. U jej pasa, zdobionego klejnotami i wyszywanego złotymi nićmi, wisiał potężny miecz, który zielarka widziała w akcji już wczoraj. Ansley uniosła się na siedzeniu by lepiej widzieć i zaczęło gromko bić brawo. Niestety, była jedyna. Na widok prawie dwumetrowej kobiety tłum zamilkł nie wiedząc czy to kpiny, czy prawda. Zgromadzeni szeptali półgłosem skonfundowani. W końcu ktoś z górnej trybuny zaczął gwizdać. Wtórowały mu gwizdy i buczenie z pozostałych sektorów. Oburzona zielarka zerwała się z miejsca chcąc uciszyć podżegaczy. Anzelm złapał ją za łokieć i stanowczo posadził.

- Nie rób nic głupiego. Ludzie tutaj traktują turnieje bardzo poważnie. Do tej pory nie brała w nich udziału żadna kobieta. Są zszokowani. Ale nie martw się – Leona na pewno wie co robi. – faktycznie, pani rycerz wyglądała na niewzruszoną i bynajmniej nie zaskoczoną reakcją tłumu. Rozejrzała się po trybunach i dostrzegłszy Anzelma i Ansley lekko skinęła im głową, po czym nałożyła przyłbicę i wsiadła na konia. Gong rozpoczął walkę. Jeźdźcy ruszyli z dwóch przeciwległych końców ku sobie. Kopie trzymane równolegle gotowe były na strącenie przeciwnika. Gdy konie niemal zetknęły się głowami obaj rycerze uderzyli. Kopia trafiła w bok Leony, lecz ta utrzymała się w siodle. Dojechali do końca i zawrócili. Tym razem kobieta ustawiła kopię pod nieco innym kątem i wysokością. Wcześniej niż jej przeciwnik uniosła się nieco w siodle i z bojowym okrzykiem pchnęła z całej siły w bok Eryka.

Spłoszony krzykiem koń zahamował gwałtownie i uniósł się nieco na tylnych nogach, co dodatkowo zachwiało jeźdźcem, który z impetem runął na ziemię. Leona zsiadła z konia, zdjęła przyłbicę i podała rękę leżącemu. Ten jednak odtrącił ją i wstał o własnych siłach. Nikt nie wiwatował. Cisza była wręcz rozdzierająca. Przeciwnik Leony również zdjął przyłbicę i krzyknął:

- Nie wypadało mi skrzywdzić kobiety! – tłum zaśmiał się gromko i począł bić brawo. Eryk rzucił Leonie pobłażliwe spojrzenie i zszedł z areny. Kobieta patrzyła jeszcze za nim, lecz w końcu z westchnięciem również zeszła. Musiała napoić i wyczyścić konia oraz zmienić broń przed następną walką.

-To doprawdy oburzające!Ansley aż tupała ze wściekłości – Myślałam, że żyję w cywilizowanym świecie, a nie wśród chamów i prostaków – próbowała nie dać się uciszyć Anzelmowi, który rozpaczliwie próbował odciągnąć ją na bok, by jak najmniej osób było świadkami tej sceny. –Ale przynajmniej im pokazała! Teraz już nikt nie będzie się śmiał!.

Uspokoiwszy się nieco powrócili na miejsce.

-A teraz ponownie przed państwem zwyciężczyni poprzedniej tury – Leona de Mar. Jej przeciwnikiem będzie również rycerz z OrdilionuMorheim, znany jako Rycerz Czaszek!



Na arenę wkroczył potężny mężczyzna ubrany w budzącą respekt czarną zbroję. Jego wygląd był iście diabelski – okalająca głowę przyłbica zdobiona była rogami niczym u byka, cześć twarzowa zaś imitowała ludzką czaszkę. Z samej już postury rycerz prezentował się groźniej i okazalej od Leony. Przy każdym ruchu jego zbroja wydawała głuchy metaliczny odgłos. Spod okalającej szczelnie twarz przyłbicy dobiegało miarowe sapanie.

Leona, z iście kamienną twarzą wsiadła na konia i nasunęła hełm. Zielarka dostrzegła, jak szybkim ruchem wykonała ręką kilka gestów, zapewne w ramach modlitwy. Jej przeciwnik zadziwiająco lekko wskoczył na swego konia i ruszył do ataku. Jego kruczo czarny koń mknął niczym strzała. W momencie mijania uderzył z impetem w bok konia Leony, która zdążyła ściągnąć na prawo lejce. Tłum wydał z siebie okrzyk grozy. Zawrócili. Przy kolejnym mijaniu Czarny Rycerz zamachnął sią kopią niczym kosą, próbując zrzucić Leonę na ziemię. Jednak i tym razem kobieta zdążyła się uchylić przytulając się do grzywy swego konia. Była zdyszana i spocona – wiedziała, że trafiła na ciężkiego zawodnika. Ten jednak wydawał się pełen sił. Kolejny nawrót. Kobieta postanowiła zaatakować. Z bojowym okrzykiem, tak jak przy poprzedniej walce, uniosła się w siodle i dźgnęła w bok swego przeciwnika. Ten jakby na to czekał – wykorzystał moment uniesienia, by kopią uderzyć w jej ramiona. Cios był potężny. Kobieta nie tylko wypadła z siodła, ale z impetem uderzyła w płotek okalający arenę. Jeden z naostrzonych pali wbił jej się w bok. Kobieta krzyknęła z bólu i zdjęła przyłbicę by lepiej widzieć. Z ranionego boku zaczęła płynąć krew. Rycerz Czaszek, nadal na koniu, spoglądał na nią z góry. Kobieta widziała go jak przez mgłę. Widzowie w końcu zareagowali. Ktoś wezwał lekarza. Leona widziała, jak jakiś mężczyzna podchodzi do niej torbą.

-Nie… Nie!- zaczęła się bronić próbując go odepchnąć. – Żadnego mężczyzny. Zawołajcie do mnie zielarkę, która siedzi na bocznej trybunie. Ansley. Ansley Aldursdottir – powtarzała jak w gorączce. Widziała jeszcze, jak jej przeciwnik odwraca się i triumfalnie odjeżdża na koniu. Ciche rżenie czarnego mustanga była ostatnim co usłyszała, zanim straciła przytomność.

Ansley siedziała z dłonią zasłaniającą usta po tym, jak z jej gardła wydobył się krzyk. Widziała upadek Leony i to, jak kobieta nadziała się na płot. Nawet z tej odległości wyglądało to bardzo groźnie.

-To pani jest Ansley Aldursdottir? – z trudem oderwała wzrok od Leony by spojrzeć na pytającego. Był to niewątpliwie medyk, sądząc po stroju i trzymanej w rękach torbie. Kiwnęła głową.

- Pani Leona wezwała po panią. Nie chciała, żebym udzielił jej pomocy. Proszę więc iść za mną – spojrzała szybko na Anzelma, który skinął głową. Uścisnęła jego ramię i pobiegła za doktorem.

Rana nie wyglądała na bardzo głęboką, ale była niebezpiecznie ulokowana. Istniało ryzyko, że kołek przebił jelito. Należało przede wszystkim przenieść kobietę w bezpieczne miejsce i usunąć ciało obce. Po krótkiej konsultacji kilku mężczyzn przyniosło prowizoryczne nosze i przeniosło Leonę do pobliskiej kamienicy. Tam położyli ją na dużym drewnianym stole i wyszli. Ansley asystowała medykowi przy usunięciu kołka. Całe szczęście, że tu była, gdyż tuż po wyjęciu siknęła krew. Zielarka dłonią uciskała ranę w pewnej odległości, by zmniejszyć krwawienie. Patrzyła, jak medyk wyciąga jakieś rurki do odsączania, jakąś butelkę z przezroczystym płynem i czyste podarte na kawałki szmatki oraz igłę i nici. Po kolei wykonywała jego polecenia – odsączyli nadmiar krwi, zdezynfekowali i zbadali ranę, którą potem Ansley zaszyła drżącymi mocno rękami. Czuła się odpowiedzialna za życie i zdrowie Leony i obawiała się, że jej niewiedza może kosztować panią rycerz zbyt dużo. Co jakiś czas Leona wybudzała się, ale widząc Ansley była zdecydowanie spokojniejsza. W końcu operacja skończyła się i zielarka została sama z Leoną. Wyszła przed dom i nakazała czekającemu tam Anzelmowi, aby przyniósł z jej zawiniątka suszone zioła. Zaparzyła szałwię do przemywania rany i położyła na czole kobiety okład z zimnej wody. Wiedziała, że każdy stan zapalny może grozić gorączką. Wobec dzisiejszych wydarzeń postanowiła odłożyć wizytę u Lachelle do jutra. Teraz musiała zaopiekować się Leoną.
 
Ribesium jest offline