Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2014, 12:27   #356
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wizyta cesarskiego plenipotenta na zamku Wittgenstein dobiegła końca nim słońce wspięło się na nad wyraz jasny jak dla okolicy, nieboskłon południa. Nikogo w międzyczasie nie wywleczono, nie obito, ani nie poddano przesłuchaniu. O zabijaniu ku zdumieniu wielu, nie wspominając. Można by rzec, że całość odwiedzin cesarskich żołnierzy sprowadziła się do rozmowy jaką w odosobnieniu przeprowadził Siegfried z hrabią i jego tileańskim towarzyszem. Gdy gruchnęła wieść o ucieczce Gottarda Wittgensteina, banicki herszt sam wysunął się do odpowiedzi na wszystkie pytania jakie miałby zapewne hrabia w związku z sytuacją na zamku. A także do odpowiedzialności za ostatnie, mające tu miejsce, wydarzenia. Rozmowa trwała dobre dwie godziny z okładem. A jej spokoju pilnowali cesarscy bihandkempferzy nie wpuszczając do środka ani priestera Vergiliusa, ani kapitana marynarzy, który chciał z jakąś sprawą wejść do wieży szkieletów gdzie Siegfried postanowił przyjąć gości. Nawet Szczur, który w tłumie wypatrzył Konrada, nie zdołał wściubić tam nosa. Uczestnikom zdobycia zamku Wittgenstein pozostawało więc czekać w towarzystwie nowo przybyłych na wynik tych rozmów. A, że większość wiedziała ile od niego zależało, czas ten dłużył się niemiłosiernie.
Marynarze w nader ludzki sposób zgadywali się z banitami wymieniając wieściami. Od wittgendorfskich nędzarzy trzymali się jednak z daleka z wyraźnym wstrętem spoglądając na te ludzkie cienie. Groźna gwardia hrabiego natomiast miała najwyraźniej jednych, drugich i trzecich serdecznie w dupie co jakiś czas tylko kopniakiem odtrącając co aktywniejszego z zamkowych biedaków.
W końcu jednak drzwi do wieży otworzyły się i wszyscy trzej panowie wyszli z niej w zdawać by się mogło spokojnych nastrojach. Tileanczyk wskazał żołnierzom dwóch Wittgendorfskich wieśniaków do pojmania, wśród któych znalazł się wittgendorfski karczmarz i zaordynował przygotowanie do zabrania na pokład cesarskiego galeonu dwóch rannych z lazaretu. Krasnoluda Gomrunda Ghartsona i nulneńskiego tarczownika Eckharta von Fickera. Gdy to uczyniono jego dostojność hrabia wraz z żołnierzami, opuścił mury zamkowe zostawiając banitów samym sobie.
- Coś im powiedział? - spytał priester Siegfrieda gdy opuszczono kratownicę za ostatnim marynarzem.
Ten w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.
- A com miał powiedzieć. To jak było.
- A co oni na to?

Ponowne wzruszenie ramionami odpowiedziało sigmarycie.
- Nic.

***

Konrad, Dietrich, Julita, a także ostatni z nulneńczyków na zamku, uniknęli zabrania na cesarski galeon, który wiódł pojmanych do Altdorfu. Siegfried zeznał, że jedynymi obcymi byli szlachcic i krasnolud. Resztę przemilczał. Słusznie, czy nie, odkąd dowiedział się, że Gottard uciekł zdawał się zrezygnowany i przegrany. Jakby przestało mu zależeć. Zarządził też powrót do banickiego obozu w ciągu dwóch dni. Tyle więc czasu miał Konrad by wraz ze Szczurem, który oczywiście zdezerterował z cesarskiej załogi, oczyścić i doprowadzić do stanu komfortowej dla nosa używalności, barkę rzeczną wittgensteinskiej straży. Czasu więc żaden z nich nie tracił, bo roboty było z tym co nie miara. Nawet mimo pomocy nulneńskiego tarczownika, który doszedłszy do siebie i dowiedziawszy się, że w pobliżu jest tylko jeden kapitan, który rychło zamierza opuścić zamek, szybko dogadał się z Konradem. Julita dochodziła do siebie, ale jej pomoc była wykluczona przynajmniej w najbliższym czasie. Sylwia ku konsternacji wszystkich, a szczególnie Kuna, zniknęła bez śladu z jego lazaretu. Tak jak i jej plecak. Dietrich za to… Dietrichowi polepszyło się już nad ranem.

***

- Wróciłaś… - Zbyt był słaby, żeby silić się na bardziej kwiecistą przemowę. Bał się, że po takim wysiłku nie zachowałby świadomości i z powrotem pogrążył się w męczących, niezrozumiałych, niekończących się majakach... A nawet jeśli wizyta Mary też była tylko zwidem, za nic nie chciał znowu przeżywać jej straty. Sprawy zaczęły układać się naprawdę źle wtedy, kiedy jej zabrakło. Nieważne, co zrobiła, i co jeszcze chciała. Była jego ukochaną żoną. I to ona zawsze dobywała z niego wszystko, co dobre. Bez niej byłby bez porównania nędzniejszym człowiekiem. W jednym słowie spróbował tedy zawrzeć i zdumienie, i radość, ulgę i obawę zarazem, z dawna narosłą skruchę i jeszcze inne uczucia, których prosty chłopak z Altdorfu pewnie nawet nie potrafiłby nazwać.
Zapomniał o zmiażdżonej ręce, pragnieniu, nawet o poharatanej nodze.
- Wróciłaś… - wychrypiał ponownie, wpatrzony w Marę, jakby była najcudowniejszym skarbem świata.
- Nigdy nie odeszłam, Diet. - uśmiechnęła się tym swoim uśmiechem, który potrafił nawet wśród burzowych chmur wywołać słońce. Mokre ubranie lepiło się do jej ciała, uwypuklając kształty, które tak dobrze znał, mokre włosy oblepiały spokojną twarz - Kiepsko wyglądasz. - orzekła, znajomym gestem taksując jego postać i zrobiła ruch, jakby chciała chłodną dłonią dotknąć jego czoła... zmitygowała się jednak i jedynie pogładziła z roztargnieniem mokre futerko czarnego kocura. Posmutniała wyraźnie i uciekła spojrzeniem gdzieś w dal - Przepraszam, że Cię zawiodłam.
- Dajże spokój. Pokaż mi jednego, co nigdy się nie omylił… - Spróbował dźwignąć się na posłaniu i - na bogów - może nie od razu, ale łatwiej mu to poszło, niżby się spodziewał po tym wszystkim, co go ostatnio spotkało. Z trochę wygodniejszej, półleżącej pozycji przyjrzał się Marze uważniej.
Doskonale pamiętał, jak pogrążała się w zimnych odmętach Reiku. Że została na dnie… A teraz znów była obok. Nie umiał sobie tego wytłumaczyć, ale na razie przynajmniej wcale tłumaczyć nie chciał.
- Ślubowałem ci - powiedział wolno, choć raczej czule niż uroczyście.- A być przy żonie to pierwsza mężowska rzecz… - Pokręcił głową, z wysiłkiem przełknął wzmagającą się dziwnie w gardle suchość. - Nie przepraszaj mnie, Mara.
Jej spojrzenie nie wróciło do niego, ale zauważył, że się uśmiechnęła na te słowa. Otarła krople rzecznej wody spływające jej z włosów po policzkach.
- Głupol - powiedziała. A może to nie były krople? Odłożyła kota na stół, po którym zwierze nie zważając na stan skołtunionego futra, przeszło się jak po swoim obejściu, a następnie zbliżyła do Dietricha i kucnąwszy obok łóżka ujęła za rękę - Spośród tych wszystkich mężczyzn tylko Ty tak potrafiłeś. Nawet wyrwałeś mnie z Jego szponów, wiesz?
Mówiąc to patrzyła w jakiś niematerialny punkt za oknem lazaretu. Potem pocałowała go w dłoń. Usta miała zimne jak lód.
- Dałeś mi szansę.
Wstała i w końcu spojrzała mu w oczy, w których odbijały się fale Reiku. Uśmiechnęła się.
- Ale nie mówmy już o tym. Przyszłam do Ciebie, bo chciałam… bo muszę Ci coś przypomnieć Diet. Żeby naprawić… Pokaż tę nogę.
Czarny, wiedźmi kot przycupnął na stoliku obok łóżka ochroniarza i bacznie przypatrywał się jego ranom. Nie zwracał natomiast uwagi na mokre futro, na którym osadziły się rzeczne glony.
- Pamiętasz noc gdy pierwszy raz wziąłeś mnie ze sobą na spotkanie swoich przyjaciół u Dirka Fritzena? Pochwalić się narzeczoną - ledwo co pamiętał. Z tych spotkań pamiętał najlepiej poranki dnia następnego. Mara jakby wiedząc co myśli, uśmiechnęła się zdejmując założony przez Kuna opatrunek - Wszyscy Ci gratulowali. Każdy chciał ze mną tańczyć. Miło to wspominam. Nawet to, że szybko przestałeś słyszeć co do Ciebie mówię. Dobrze Ci tam było. Widać to było po Twojej twarzy. Pamiętasz jednak kto jako jedyny się nie zdziwił Twoimi zaręczynami?
Syknął gdy przykryła lodowatymi dłońmi ranę na jego biodrze.
- Piliście na umór. Ale spojrzałeś na mnie wtedy. Takim wdzięcznym spojrzeniem kochającego mężczyzny. I naprawdę myślałam wtedy, że to ja jestem czymś najlepszym co mogło Ci się przydarzyć. Ależ byłam próżna i głupia - westchnęła i wzruszyła ramionami - Nawet nie pomyślałam, że przecież zobaczyłeś jak przekazuję niezaproszonemu Wihajstrowi pakunek w czerwonej chustce…
Spojrzała mu w oczy. Czuł jak oblewa go toń Reiku.
- Muszę już iść Diet… Przepraszam Cię. Naprawdę.
Wstała i położyła zimny palec na jego ustach gdy chciał się odezwać.
- Nie. Nic więcej… Noga Ci wydobrzeje…
Odwróciła się i odeszła w kierunku wyjścia. Kot skoczył za swą panią.
Chciał się odezwać. Milionem słów na raz. Nie wypowiedział żadnego.
Odwróciła się dopiero w wyjściu.
- Pozdrów ode mnie Dirka gdy będziesz w Altdorfie.

***

Konrad, wraz z nową załogą, odbił od przystani zamku Wittgenstein, tak jak zamierzał, drugiego dnia po obaleniu rządów Wittgensteinów. Kierunek obrał na jak-najdalej-stąd.


KONIEC



Młoda para inżynierów zdążających do Carroburga nigdy nie dotarła do celu. Zabici przez doktora Zahnschlussa spoczęli na dnie kanału Wiessbruckiego.

Axel Sparren powrócił do Altdorfu by zdać swojemu mocodawcy relację z niepowodzenia w zawłaszczeniu majątku niziołki Elviry Kleinestun. Od tej pory w rodzinnym Furtild go nie widziano.

O uwolnionej przez Sylwię zgrai mutantów, która pozostała w lesie, nikt więcej nie usłyszał.

Śmierć małej Lizy została pomszczona z nawiązką. I mimo iż jeden z jej oprawców nadal cieszy się życiem, wieść o tym jak Gomrund potraktował jego kompana, krąży między żeglarzami na trasie Bogenhafen - Altdorf.

W świątyni Shalyi w Bogenhafen od miesiąca zaczął pracę rosły mężczyzna pomagający siostrom w pracach fizycznych, których nie brakowało przy prowadzeniu szpitala. Nikt poza kilkoma shalyitkami nie wie, że wcześniej zwano go Ścierwcem. O święcenia poprosiła też pewna kobieta, której wcześniej nie widziano w mieście. A szajka Skorka powiększyła się o trójkę młodocianych uliczników.

Bogenhafen zostało pierwszym miastem Reiklandu, w którym anulowano jurysdykcję łowców czarownic.

Inżynier Aynjulls wraz ze swoją brygadą dokończył pracę nad semaforem i zgłosił cesarskim i sigmarycki oficyjelom obecność ruin w fundamentach.

Mathylda Hess, ponownie objęła stanowisko kapitana straży grissenwaldzkiej. Po śmierci Karela Strassdorfera, zdołała w mieście zaprowadzić porządek i przywrócić ład. Grób Gorima Wielkiego Młota został oczyszczony i otoczony zielenią, a nieopodal rada grissenwaldu ufundowała pomnik upamiętniający rozgromienie watahy goblinów przez mieszkańców miasta i krasnoludy z kopalni.

Wieża Mary Herzen została zabita na głucho na niedługo po bitwie pod Czarnymi Szczytami. Od tego czasu nikt do niej nie zaglądał.

Dzięki Gomrundowi, Konradowi i morrytom z Nuln, uwięziona przez własnego brata, dusza Dominika Wittgensteina, Rycerza Panter znalazła w końcu spokój.

Edwin Habel mimo najszczerszych chęci odbił się od procedur prawnych i braku dowodów na jakąkolwiek nielegalną działalność Nam Divinum Bonitatem. Pół roku czekał na powrót Sylwii. Ostatecznie wrócił do swojego obserwatorium znanego w okolicy Nuln jako Semafor Habla.

W kronikach Zakonu Panter zapisano iż obaj bracia Schwerterowie, Iustus i Ernest polegli w walce z Ulfhednarem Niszczycielem podczas tak zwanej rabacji witggensteinskiej. Dzięki bohaterskiej śmierci, na zawsze ukrócili zapędy rycerza chaosu gromadzącego armię mutantów w Reikwaldzie.

Cesarski oddział karny nie zostawił żywej duszy we wsi Wittgendorf i w ruinach zamku Wittgenstein. Nieliczni wieśniacy, którzy zdołali umknąć, dołączyli do banitów tworząc grupę, która szybko rozpoczęła działalność rozbójniczą wkrótce słynną na cały nulneński trakt handlowy. Najgorszą sławą szybko zaczął cieszyć się ten, którego wołali Czarnym.

Zarówno cesarscy żołnierze jak i towarzyszący im wąsacz o ponurej minie i purpurowej kamizelce, nie znaleźli na leśnym pobojowisku ani ciała Iustusa Schwertera, ani Ericha Oldenbacha.

Choć las w okolicach baronii Wittgenstein został oczyszczony z chaotyckiego wpływu tyranów, nadal wystrzega się podróżnych przed okolicami spaczonej, przez wiedźmę Marę Herzen, świątyni Taala.

W nulneńskich koszarach zaprotokołowano śmierć Iustusa Schwertera oraz wszystkich żołnierzy pod jego komendą.

Choć ciekawskie oczy Nuln zaobserwowały przyjęcie na audiencję do elektory Emmanueli trzech żołnierzy w barwach nulneńskich tarczowników, nikt nie widział, by opuszczali oni pałac.

Gudrun Wielki Młot wyzwoliła dwie kopalnie złota z rąk zielonoskórych w Czarnych Górach. Rozwiane po Imperium krasnoludy z klanu, tłumnie zaczęły wracać pod jej panowanie, a liczebność i bogactwo klanu przekroczyło jego najlepsze lata z przeszłości. Gudrun przez 5 lat czekała na powrót Gomrunda, lub wieść o nim.

Miecz Barrakul zaginął w ruinach zamku Wittgenstein.

Eckharta von Fickera poddano przesłuchaniu w obecności sigmaryckich śledczych, oraz łowcy czarownic, a następnie skazano na spędzenie reszty życia w cesarskich lochach. Po miesiącu w więziennej księdze zapisano śmierć Eckharta von Fickera z powodu choroby suchotniczej. Trumnę z ciałem pochowano w zbiorowej mogile.

W banickim obozie tylko raz zawitał duch z przeszłości. Dostojnie ubrany szlachcic o równie pięknych włosach, co sztybletach i trochę za bardzo odstających uszach. Dopytywał się o los Sylwii Sauerland i jej kompanów.

Gomrunda Ghartssona nie poddano przesłuchaniu, którego krasnolud się spodziewał. Po krótkiej wizycie w altdorfskim lochu wywieziono go wozem za miasto. Do jednej z tak zwanych głodowież. Wrzucony, na jej pełne martwych poprzedników dno, krasnolud miał tam spędzić resztę życia na głodowych racjach. Nie zwrócił większej uwagi na wyskrobany w ścianie wieży napis pozostawiony przez swojego poprzednika: “Eryk Tonnenberg, Szurak”.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline