Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2014, 23:14   #37
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Litwor zerwał się na równe nogi z mieczem w dłoni. Nie musiał nikogo ostrzegać, oba psiaki zrobiły to za niego i to o wiele lepiej. Doskoczył do boku Puszka z obnażonym mieczem i rozejrzał się dokładnie dookoła, starając się przyzwyczaić dopiero co rozbudzone oczy.
Irat już w następnej chwili stanął u boku Litwora, gotowy by wykonać swą powinność towarzysza wybrańca. Podobnie pozostali, zrywając się z posłań czy też opuszczając swoje namioty, gotowali się do walki, która mogła, ale i nie musiała nastąpić. W takim jednak miejscu jak to należało być gotowym na gorszą opcję i liczyć na lepszą, niż na odwrót.
- Mar? - dał się słyszeć łagodny, niepokojąco obojętny głos Yury, która wraz z Nymphaeą znalazła się w centrum obozowiska, jak najdalej od jego granic, jak to tylko było możliwe.
- Zostaliśmy otoczeni - odezwała się ponownie, a w jej dłoni znalazł się sztylet, którego z pewnością wcześniej przy sobie nie miała. - Jest ich około trzydziestu. Mar twierdzi, że większość z nich została wskrzeszona. Przygotujcie się.
Twem zagwizdał na palcach, by przywołać swego wierzchowca, jako że końskie kopyta równie dobrze roztrzaskiwały czaszki jak solidna maczuga. Potem sięgnął po kuszę, by choć dwóch-trzech przeciwników załatwić z dystansu.
Przeciwnik nie pojawił się od razu. Miast tego kazał na siebie czekać, aż niektórzy zaczęli się zastanawiać czy aby na pewno takowy w ogóle był w pobliżu. Gdy jednak nadszedł, był niczym fala która zalała obóz nieprzerwaną masą. Istoty, nie można bowiem było stwierdzić iż byli to ludzie, a zwierzętami nie były z pewnością, zaczęły pełznąć w stronę wybrańców i ich towarzyszy, z prędkością której ciężko było się spodziewać po beznogich, niekiedy bezrękich stworach. Ostre zęby zalśniły w blasku płomieni i księżyca. Z gardeł wydobywał się pomruk przypominający nieco ten, który wydaje z siebie wściekła bestia. Ich cel był jasny, widać go było w płonących czerwienią i szaleństwem oczach. Zabić!
Oczekiwanie na szarżę wroga było tym, co Elissa szczerze kochała. Adrenalina w krwioobiegu wyostrzała zmysły, kropelki potu pieściły kark. Lisica instynktownie wymacała naszyjnik schowany głęboko pod ubraniem, a upewniwszy się, że jest na swoim miejscu uśmiechnęła się. Dobywszy miecza zakręciła nim młyńca w powietrzu, tak na rozgrzewkę. Już wkrótce mogła rozpocząć swój taniec śmierci.
Raczej nie byłoby rzeczą rozsądną czekać, aż inni poradzą sobie z przeciwnikami. Dlatego też Twem cofnął się o krok. Kusza, którą trzymał w dłoni, wypluła dwa pociski. Jeden z atakujących padł z bełtem w oku. Drugi, pełznący tuż obok, oberwał w korpus, ale pocisk, chociaż wbił się głęboko, jedynie trochę go spowolnił.
Wkrótce zaś ranna istota zatrzymała się całkiem gdy coś rozerwało ją, zdawać się mogło, od środka. Nim Twem miał okazję zareagować, tuż obok pojawiła się Lorett z obnażonym mieczem.
- Cofnij się - nakazała głosem, który nie pozwalał na sprzeciw, po czym ruszyła na wroga, zmuszając ostrze do śpiewu.

Rudowłosa była wprawnym szermierem. Pierwszego stwora cięła z wypadu, z bliska, oburącz, przez pierś i od razu odskoczyła, zawirowała unikając szponiastych łap kolejnej bestii. Opuściła klingę szykując się do cięcia płasko w prawe biodro. Miecz wszedł niespodziewanie gładko, niczym w masło.

Również pozostali towarzysze włączyli się do walki wprawiając w ruch swój oręż od potężnego, dwuręcznego miecza Irata począwszy, na wodnej magii Nymphaey kończąc. Tych, którzy pozostali we wnętrzu kręgu obozowego otoczyła pomroka, która jednakże nie przeszkadzała im widzieć napastników. Wręcz przeciwnie, jakimś sposobem widzieli ich nawet wyraźniej, chociaż nie można było rzec, by ów lepszy widok poprawić miał ich humory. Zdawać się mogło że istoty napływają i napływają niekończącą się falą. Ich celem zaś była garstka ludzi, których liczebność nijak się miała do sił wroga.
Litwor rąbał solidnie swoim nowym ostrzem, miał całkiem niezłą wprawę w używaniu wszelakich broni, a dwuręczny miecz, jaki obecnie dzierżył, pozwalał zarówno na solidny zamach, jak i przewagę odległości. Nie był stworzony do delikatnych cięć jak rapier, mający na celu powolne wykrwawienie, bądź przeszycie przeciwnika. Dwuręczny był zazwyczaj brutalnie bezlitosny i właśnie to próbował wykorzystać Aigam, wkładając w cięcia większość swojej siły.
Siły zaś włożyć musiał znacznie mniej niż w przypadku walki swoim starym orężem. Miecz bowiem zdawał się aż palić w dłoniach z pragnienia krwi, które w nim płonęło. Uparcie także wymuszał na właścicielu by miast siekać gdzie popadnie, nieco konkretniej swe cięcia zadawał, a w szczególności by trafiały one w karki przeciwników. To, jak się wkrótce okazało, było całkiem skuteczną metodą na ich powstrzymanie.
Tuż obok Litwora walczyła Rena, wprawnie swym mieczem siekąc, nijak jednak nie dorównując Lorett, która czystkę czyniła z furią, na jaką tylko verońskie niewiasty stać było. Nymphaea także dość szybko swój udział w bitwie wzięła, jednak najwyraźniej uznała za właściwe ograniczyć go jedynie do zamrażania przaypadkowo wybieranych przez siebie przeciwników. Zdecydowanie czynność ta wielkiej mocy, o którą niektórzy ją podejrzewali, nie wymagała. Jedyną osobą, która zdawała się nie brać żadnego udziału w potyczce byłą Yura, stojąca spokojnie w bezpiecznym kręgu utworzonym przez obrońców.

Czas zdawał się płynąć gdzieś poza nimi. Wrogów przybywało, zupełnie jakby na jednego zabitego pojawiało się dwóch jego następców. Ciężar walki zaczął przygniatać barki zarówno wybrańców jak i towarzyszy. Kilka istot zdołało się przedrzeć do wewnętrznego kręgu, żaden jednak nie był w stanie dotrzeć do Yury.
Ran również nie brakowało. Mimo bowiem tego, że istoty znajdowały się na względnie niskim poziomie to jednak ich dłonie zaopatrzone były w długie, ostre niczym sztylety, pazury. O tym jak ostre przekonał się Litwor i to razy kilka. Również Irat nie walczył bez szwanku gdyż jedno z owych stworzeń cięło go paskudnie w brzuch, rozrywając zbroję i zagłębiając się w ciało. Najgorzej jednak sprawa miała się z Reną, którą napastnicy zdołali powalić na ziemię i przeprowadzić na niej atak zmasowany, przez co kobieta wyglądała teraz bardziej jak połeć mięsa niż istota ludzka. Jedynymi osobami, których stwory zdawały się nie móc dosięgnąć były Yura i jej wybranka, Khaidar. Obie bowiem zdawała się otaczać niewidzialna siła, która rozrywała na strzępy wszystko co tylko próbowało się do nich zbliżyć.

Twem nie miał zamiaru czekać, aż jego kompani płci obojga rozprawią się z napastnikami. Opróżnił do końca magazynek swojej kuszy, odsyłając w niebyt kolejne trzy stwory z grupy tych, które zaatakowały Renę. To jednak nie załatwiło sprawy, bowiem stwory oblazły ją niczym robactwo. Kolejne dwa strzały...
Jeden czerep pękł jak arbuz potraktowany młotkiem, drugi stwór, trafiony mniej celnie, rozdziawił paszczę i wybałuszył na Twema podeszłe krwią ślepska.
Kapłan siekał i tłukł krótkim mieczem to zasłaniał się swoją laską do czasu… do czasu aż Rena padła pod zmasowanym atakiem ożywionych. Wycofał się więc szybko na tyły gdzie obok Yury padł na kolana i rozpoczął szeptane, gorączkowe modły do Sylefa.
- Dobry Sylefie, stwórco i dawco ożywczego oddechu życia. Niech twa łaska spłynie na naszą towarzyszkę i osłoni ją przed wrogiem naszym odwiecznym i ratuje jej życie by mogła ku naszej sprawie wspólnej walczyć i zbrojnym ramieniem wspierać. [“Płaszczyzna wiatru” oddzielająca ją od bestii i “Nałożenie rąk” na odległość]
Litwor widząc wyrwę w obronie, postarał się rozłupać jak najwięcej karków. Wiedząc gdzie musi celować dla największego efektu, było nieco łatwiej. Tak więc osłaniał resztę, kiedy odciągali Renę, gdy mieli okazję, a potem starał się zacieśnić krąg obrońców, tak, żeby jej upadek nie był aż tak odczuwalny.

Krok, piruet, cięcie jakby od niechcenia, kolejny krot, zamaszysty młyniec. Patrząc z boku możnaby odnieść wrażenie, że Elissa tańczy. Gdyby nie ten miecz i twarz umorusana krwią, trudno powiedzieć, własną czy cudzą. Zdawała się przy tym dobrze bawić, zupełnie nie zważając na przytłaczającą przewagę wroga i wynikającą z tego beznadziejność ich położenia.

Sytuacja Reny, podobnie jak i pozostałych członków grupy nie wyglądała najlepiej. Próby obronienia kobiety przed zmasowanym atakiem przyniosły jednak pewne skutki. Takie mianowicie, że stwory miast żerować na leżącej kobiecie, z dodatkowym zapałem rzuciły się do walki z obrońcami. Ściana wiatru odgrodziła endariankę od tych, którzy tak zachłannie pragnęli jej ciała. Niestety, odgrodziła ją również od tych, którzy chcieli jej pomóc i odciągnąć ją w bezpieczne miejsce. Szczęściem jednak najwyraźniej Sylef czuwał nad swym wybrańcem gdyż modlitwy zdawały się odnosić pewien skutek. Nie dość jednak potężny by z miejsca postawić Renę na nogi. Widać jednak było iż Kraina Dusz zamknęła przed nią swe wrota. To jednak, czy taka sytuacja utrzyma się dłużej pozostawało pod znakiem zapytania.
W międzyczasie walczący usłyszeli śmiech, który zdawał się wprawiać w wibracje ziemię pod ich stopami i powietrze które ich otaczało. Istoty, które ich atakowały nabrały przy tym wigoru i odwagi, coraz mocniej nacierając na swych przeciwników. Dwie z nich rzuciły się na Twema, powalając go i sięgając szponami do gardła. Grupa nieco większa obsiadła Litwora, siekąc zbroję w którą był odziany, skrząc przy tym iskry. Elissa miała się nieco lepiej, jednak również ona została potraktowana dawką bolesnych cięć i ugryzień, które sprawiały iż ledwo na nogach się trzymała. Irata nie było nigdzie widać. Lorett zaś wkrótce miała los Reny podzielić sądząc z zapału z jakim wróg naparł na samotną wojowniczkę. Szczęściem przyszła jej na pomoc Khaidar, jednak kto miał przyjść jej na pomoc…?
Stwory były dużo szybsze, niż się tego Twem spodziewał i niż to wynikało z ich budowy. A na dodatek mnożyły się niczym króliki. Chociaż co chwila któryś z przeciwników zostawał unicestwiony, na jego miejsce pojawiały się dwa lub trzy kolejne.
Na drugi raz trzeba wybrać miejsce bardziej zdatne do obrony, pomyślał optymistycznie Twem. Zbyt optymistycznie jak na kogoś, kto miał na karku dwa potwory wyszczerzajace do niego kły.
Póki jeszcze miał dech w piersiach i trochę swobody ruchów chwycił jednego stwora za gardło, uniemożliwiając natychmiastowe zagryzienie. Równocześnie przyłożył kuszę do boku drugiego stwora i nacisnął spust. Magia nie zawiodła i potwór zginął natychmiast z rozwalonym bokiem i kręgosłupem w kawałkach.
Drugim już nie musiał się zajmować, bowiem Novio dopadł stwora i jednym kłapnięciem potężnych szczęk zmiażdżył potworowi kręgosłup.
Twem zepchnął z siebie podwójnego truposza i zerwał się na równe nogi. Ostatnie dwa bełty wpakował w stwory atakujące Lorett, po czym sięgnął po rapier i sztylet.


Widząc, że powoli ich siły słabną, a wróg wyraźnie zdobywa na przewadze kapłan musiał myśleć szybko. Nie było czasu na długie mozolne modlitwy. Żar bitwy trwał w najlepsze i nie było więcej czasu na namyślenia. Wiedział na co się porywał, ale na tą chwilę nie widział innego wyjścia - sytuacja była ekstremalna i wymagała ekstremalnych środków.
Hassan dobył sztyletu i wprowadzając się w trans lekko chybocząc w przód i w tył zaczął szeptać modlitwę kiedy ostrze przecinało skórę wewnętrznej strony jego lewej dłoni.
- Dobry Sylefie, współtwórco życia i stwórco błogosławionego wiatru... - szeptał z namaszczeniem a drobiny krwi spływały po ostrzu i skapywały na ziemię - ...klęczę tu przed Tobą i błagam byś przyjął ofiarę krwi mojej, krwi życia mego i obdarzył towarzyszy moich w sprawie słusznej walczących łaską twego Tańczącego Wiatru chroniącego ich przed szponami wroga i obdarzył ich siłami by wierni ideałom Odwiecznych i w obronie Rivoren sił nabrali, i w pełni sił mogli stawić czoła sługom Upadłego.

Litwor zaś nie mając za bardzo jak się obruszyć, żeby coś go nie szarpało czy próbowało zagryźć. Samo robienie mieczem nie na wiele już się zdawało, zwłaszcza ze Puszek kawałek dalej sam musiał się solidnie napracować, rzucając larwowatymi na prawo i lewo. Aigam między cięciami starał się uwolnić zaklęcie uwięzione w pierścieniu, nie obawiał się zbytnio ze go przymrozi, bardziej o to, czy jego towarzysze nie wpadną w zasięg. Nie miał jednak zbytnio możliwości sprawdzenia cacka wcześniej, musiał wiec zaryzykować. Opłaciło się, lodowe węże oplotly wszystko dookoła, przebijając i rozrywając stwory, bezpośrednio na magobójcy a te stojące nieco dalej spowalniając. Najwyraźniej krew przestała się w nich gotować a zamieniła prawie ze w nieruchome sople wewnątrz. Takiej sytuacji nie mógł zmarnować i mimo ferworu, z jaka nacierała zdawałoby się niewyczerpana fala przeciwników, wrócił do ścinania głów i łamania karków. Niemalże jak zawodowy egzekutor. Gdy tylko spojrzał na chwile w ciemność, zaczął się zastanawiać nad przekwalifikowaniem na dobre. Mistrz malodobry zdawał się być ciepłą posadką w porównaniu do tego, co ich czekało.
 
Kerm jest offline