Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-08-2014, 21:08   #31
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Noc minęła spokojnie. Nikt nie zginął, nikt nie został ranny, nikomu nie zostały zesłane wizje.
Poranek przywitał drużynę krzątaniną, jaka zwykła towarzyszyć przed wyruszeniem na misję. Względnie można było ową krzątaninę nazwać kompletnym chaosem, z pewnością owe słowo pasowałoby do tego co też się działo w podziemnej sali świątyni Tahary. Nie zgrana jeszcze grupa niemal zupełnie nieznanych sobie ludzi przygotowywała się do tego by ramię w ramie stanąć śmierci na przeszkodzie. Lorett i Rena zajęły się orężem i zapasami żywności. Irat przygotował konie i juki z rzeczami, które miały im pozwolić na szybkie i w miarę wygodne dotarcie do Sideł. Yura oraz Nymphaea zdawały się krążyć bez celu, od czasu do czasu udzielając swej pomocy towarzyszom, jednak wyraźnie nie angażując się w przygotowania.


Gdy wszystko było gotowe, a sprawy na których drużynie zależało załatwione, wyruszyli. Jak się okazało, podziemna sala była połączona z światem zewnętrznym, długim aczkolwiek dobrze utrzymanym tunelem. Gdy z niego wyszli, okazało się iż znaleźli się na cmentarzu. Mauzoleum za nimi, które znaczyło wejście do tunelu, zaczęło znikać gdy tylko kopyto ostatniego konia przekroczyło jego próg. Po chwili krótszej niż mrugnięcie okiem, nie pozostał po nim żaden ślad.
- Ruszajmy - nakazała Rena, obejmując tym samym dowodzenie grupą.
Droga, którą wybrała, nie była ani zbyt tłoczna ani też zbytnio wyludniona. Prosta, dobrze utrzymana, pozwalała na narzucenie dość szybkiego tempa co pozwoliło im na opuszczenie leśnych terenów już pierwszego dnia. Miejsce na nocleg wypadło w znajomym dla Twema i Litwora miejscu. Co prawda nie było tam już śladów po gryfie, jednak nadal dało się wyczuć nieprzyjemną aurę zniszczenia, jaka przeniknęła do ziemi w miejscu, w którym spadły szczątki bestii. Yura zaoferowała się iż zabezpieczy i ostatecznie oczyści to miejsce. Po jej staraniach wyraźnie dało się wyczuć wrażenie ulgi jaką poczuła kraina pozbywszy się resztek pamięci o ingerencji zła.

Drugi dzień przepłynął tak jak pierwszy. Szybka jazda, nieliczne postoje by coś zjeść i dać koniom wody. Nic godnego uwagi nie się nie wydarzyło. Nie było żadnych oznak sług Darkara, nie spadła na nich znienacka ulewa ani żadne szczątki. Obóz rozbili już na ziemiach Veroni.

Trzeci dzień, wedle słów Reny i Lorett miał być tym, który poprzedzi wejście na terytorium Sideł. Zarówno wierzchowce jak i ludzie powoli zaczynali odczuwać skutki tempa narzuconego przez endariankę, z tego też powodu postój na nocleg wypadł w pewnym oddaleniu od linii drzew, która wyznaczała granicę lasu otaczającego Sidła.




Noc była cicha i pogodna. Gwiazdy jasno świeciły na niebie, księżyc w pełni sprawiał iż nawet najzwyklejsze źdźbło trawy zdawało się przepełnione magią. Ognisko płonęło leniwie, podsycane od czasu do czasu przez osobę, która została wyznaczona do pełnienia warty. Zarówno bowiem Rena jak i Lorett uznały iż tak blisko miejsca przepełnionego złem, ten środek ostrożności jest nawet bardziej niż tylko konieczny. Jak się okazało, miały rację.

Pierwszy o niebezpieczeństwie dowiedział się Litwor. Miecz jego bowiem ni stąd, ni z owąt obudził się do życia, przy okazji zdzielając swego właściciela płazem klingi przez głowę. Czyn ten sprawił iż magobójca wyrwany został z słodkich objęć snu i przywrócony do świata realnego, który bynajmniej przyjemnym nie był. W następnej kolejności Puszek zerwał się na nogi i zawył rozdzielająco. W ślad za nim poszedł Nivio, sprawiając iż cały obóz został postawiony na nogi. Gdy do tego doszły kwiki przerażonych koni, nie trzeba było więcej dowodów na to iż wkrótce stanąć im wszystkim przyjdzie ze zgrozą, którą na ich spotkanie wysłały siły władające Sidłami.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 07-08-2014, 20:01   #32
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Hassan obudził się wypocząty, wyspany i na wpół klejący. Sianko było dobre, ale dni drogi które miał za sobą dawały się w znak. Przeciągnął się leniwie, senne wspomnienie wczorajszego dnia powracało do niego powoli i dotarło do niego, że skoro mieli tak dobrze zaopatrzoną piwniczkę z medykamentami może i mają coś co zwiększy ich szanse na przetrwanie w tej samobójczej wręcz misji. Wstał więc, pozbierał swoje rzeczy i ze spokojnym uśmiechem ruszył w kierunku sali gdzie wszyscy się zebrali wczorajszego wieczoru zastanawiając się czy jest jedynym który już się przebudził. Miał pytania i potrzebował odpowiedzi. Obrał więc na cel dziewczynkę z którą dane mu było rozmawiać dnia poprzedniego. Najbezpieczniejszą zdawało się opcję.
- Nie wiem czy dosłyszałem Twoje imię wczoraj, byłem już mocno zmęczony, jestem Hassan.
- Nymphaea - przedstawiła się uprzejmie, ręce przy tym założywszy za plecami i ciekawie na kapłana zerkając. - Gotowy na śmierć?
- Gdybym nie był gotowy miłościwy pan Sylef by mnie nie wybrał do tego zadania. - odpowiedział ze spokojem i lekkim uśmiechem kapłan - Jednak zastanawia mnie coś. Czy do naszej dyspozycji świątynia dała coś jeszcze oprócz zapasów medykamentów? Przyznam, że cokolwiek zwiększyłoby nasze szanse było by wielkim atutem. Choć mogę być gotowy, to mi nie śpieszno. Martwy nie wykonam swojej misji.
- A czegóż ci trzeba? Wszak twój Sylef jest dość wszechpotężny by podążać z tobą i ratować cię z każdej opresji w jaką niewątpliwie wpadniesz. Rzeczy ludzkie nie mogą wszak równać się z łaską wielkiego Władcy Wiatrów. - Mimo iż uśmiech nie znikał z jej ust, to jednak słowa aż ociekały sarkazmem i złośliwością.
- Wiesz dobrze, że tam gdzie wyruszamy Odwieczni nie będą w stanie nam pomóc. - odpowiedział z uśmiechem, rzeczowo - Poza tym, jeżeli mam Ciebie ochraniać gdy przyjdzie na to i poskładać was do kupy po bitwie, wolałbym być wśród żywych. Szkoda by było patrzeć jak ktokolwiek z was umiera.
Nymphaea roześmiała się słysząc owe słowa.
- O nie, mój kapłanie, to ja ciebie mam ochraniać w owej beznadziejnej misji. Nie miej tak wielkiego o sobie mniemania gdyż jak nic los ci nosa utrze wcześniej niż zdołasz zauważyć.
- W takim przypadku czuję się bezpieczny - stwierdził z uśmiechem kapłan, po czym się zaśmiał - Dobrze już, dość żartowania, mogę nie przetrwać tej samobójczej misji, a chciałbym jeszcze pożyć. Jest jakaś możliwość by zwiększyć na to szanse?
- Niewielka - oznajmiła dziewczynka, poważniejąc nagle. - Jeżeli jednak chcesz możesz odwiedzić zbrojownię. Z pewnością znajdzie się tam coś czym potrafiłbyś władać, a być może także coś co będzie miało w sobie dość mocy by uchronić twą skórę przed zakusami sług Darkara. - Co mówiąc wskazała odpowiednią niszę, za którą kryła się wspomniana zbrojownia.
- Jeżeli zbrojownia jest choć w połowie tak pokaźna jak sala z medykamentami to będzie to jak szukanie igły w stogu siana, a co dwie głowy to nie jedna. Pomożesz mi dobrać to co przydatne? Od razu powiem, że ogień… cóż, nie lubimy się z wzajemnością i przydałoby się coś chroniącego myśli.
Nie wyglądając na szczególnie zadowoloną, Nymphaea skinęła głową po czym ruszyła w kierunku, który chwilę temu wskazała.
- O ogień nie musisz się martwić, chyba że Avaron wyjątkowo na ciebie patrzeć nie może i zapragnie twej śmierci. Szanse zaś na to są dość niewielkie skoro znajdujesz się w grupie wybrańców. Z chronieniem myśli będzie jednak pewien problem. Przed kim konkretnie chcesz je skryć? - Zapytała tuż po przekroczeniu progu zbrojowni, która do wielkich nie należała, zdawała się jednak kryć w sobie wszystko co mogłoby okazać się przydatne w owej wyprawie.
- Przed Darkarem i jego sługami. Już raz próbowali mnie złamać i musze przyznać, że są biegli w sztuce wpływania na myśli. - odpowiedział szczerze kapłan - Zapewne całkowitej ochrony tu nie znajdziemy, ale cokolwiek co kupi choć trochę czasu byłoby dobre. Natomiast co do Avarona… heh, mamy długą historię… nie moja wina akurat, ale co począć?
Nim odpowiedziała na jego słowa, ruszyła wgłąb pomieszczenia przyglądając się przedmiotom i od czasu do czasu podnosząc jakiś, po czym go odkładając.
- Przed Darkarem nic Cię nie uchroni. Jego moc jest zbyt wielka by rzeczy stworzone ręką ludzką zdołały się jej przeciwstawić. Co do jego sług, sytuacja ma się nieco lepiej. Weź to - mówiąc wyciągnęła w jego kierunku medalion na złotym łańcuchu, którym się od chwil kilku bawiła. - Nie sprawi że będziesz w pełni bezpieczny przed urokami łatwego życia jakie zostaną ci objawione, jednak powinien pozwolić ci zachować wolną wolę, a to wszak najlepszy sposób by trwać przy własnych przekonaniach i nie dać się złu.
Mężczyzna przyjął medalion i go założył mówiąc
- Oddałem swoje życie Sylefowi. To ciężka ścieżka pełna wyrzeczeń. Nie tak łatwo mnie zmamić luksusem. Jest coś jeszcze co byś mi poleciła? Ochrona przed obrażeniami, bariery ochronne, zwodniki… cokolwiek?
Dziewczynka, która przerwała swój spacer tylko na tak długo by ów medalion kapłanowi podać, właśnie rzuciła w jego stronę krótkim mieczem. Szczęściem był on bezpiecznie skryty w skórzanej pochwie.
- Weź to - doradziła, uśmiechając się złośliwie. - Może ci się także przydać zbroja, jednak nie widzę tu tej najlepszej, która była tu gdy Twem wybierał swoje rzeczy. Widać ktoś zdążył już się do niej dobrać. Myślę jednak iż nie zaszkodziłby ci tamten płaszcz. - Dłonią wskazała szary, całkiem zwyczajnie wyglądający płaszcz rzucony na kosz pełen kul do proc. - Nie podziała na maga, jednak dla oczu niewtajemnionej osoby pozostaniesz niewidoczny. Oczywiście czar ów nie będzie działał w przypadku, w którym osoba ta znała będzie twoje imię i je głośno wypowie. Nie sądzę jednak by sługi Darkara mieli aż taką wiedzę o tej grupie. Na koniec zaś przyda ci się coś na istoty nieumarłe i te, które przyzwane zostaną przez moc przeklętą. W końcu skoro masz nas wszystkich ratować… - Mówiąc ruszyła w kierunku wieszaków ze zbrojami. Nie sięgnęła jednak po żadną z nich, miast tego ściągając pas skórzany, ozdobiony pięcioma czarnymi kamieniami. - To powinno wystarczyć.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Twem zdążył zabrać tą zbroję.. - powiedział Hassan zakładając płaszcz - ..i tak bym się czuł w niej nieswojo, wiesz nie nawykłem do ich noszenia. Z ciekawości, jakie jest działanie tego pasa?
- Twem jej nie zabrał - poprawiła go. - Pas zaś działa odpychająco na istoty nieumarłe, zawiera bowiem w sobie łzy Tahary.
- To nie Twem? Cóż, mój błąd. Tak czy inaczej najpewniej trafiła w odpowiednie ręce. - stwierdził po czym sięgnął po pas - Jest jeszcze pare drobiazgów które mi wpadły w oko. Poratujesz mnie swoją fachową wiedzą?
- I pomyśleć żeś kapłanem Sylefa… - Dziewczynka zdecydowanie nie wydawała się zachwycona jego osobą. - Pytaj, zobaczę czy mi się będzie chciało.
- Jestem zaledwie skromnym sługą… - odpowiedział pokornie - ..poza tym, zawsze miło słyszeć opinie drugiej osoby. Mniejsza szansa na błąd.
Po czym sięgnął do szkatuły i wydobył prosty, ciężki mosiężny pierścień, oraz cienką żelazną branzoletę zwieńczoną na końcach dwoma niewielkimi kulami. Skromne przedmioty.
- Co o nich myślisz?
- Cóż, jeżeli chcesz miotać ogniem to z pewnością czar ukryty w tej branzolecie ci się przyda. Pierścień zatrzymaj. Ma w sobie ukryte dość specyficzne zaklęcie pozwalające odsiać prawdę skrytą za kłamstwami. Od dość dawna takiego nie widziałam.
Hassan zamrugał oczami z mieszanką uczuć zakładając pierścień.
- Cóż, nie wierze... W takim razie bransoleta idzie do skrzynki. - stwierdził z pewnością szybko odkładając dany przedmiot i wydobył drobny kryształ górski, nie większy niż mały palec, na rzemieniu. - Co o tym myślisz?
- W skrzynce musi być drugi - padła jej odpowiedź.
Mężczyzna mruknął porozumiewawczo i zaczął szukać brata bliźniaka naszyjnika z nieoszlifowanego kryształu górskiego, by po chwili go znaleźć i pokazać oba dziewczynce.
Nymphaea znalazła się przy kapłanie szybciej niżby można przypuszczać po dziecku, czy też w ogóle po człowieku.
- Kryształ przywiązania - oznajmiła chwytając oba w swoje dłonie jednak nie wyrywając rzemieni z dłoni Hassana. - Wiedziałam że im na was zależy ale żeby aż tak? - Mówiąc sięgnęła po niewielki nóż, który leżał pomiędzy sztyletami, na tym samym stole co szkatułka. Zrobienie nacięcia na skórze nie zabrało wiele czasu. - Kryształy należy połączyć z krwią, by obudzić ich moc. - Wyjaśniała równocześnie przykładając krwawiącą rankę do jednego z kamieni. - Zrób to samo - nakazała Hassanowi, nie odrywając spojrzenia od kryształu, który zdawał się wchłaniać krew, zmieniając przy tym kolor na soczyście czerwony.
Kapłan nie zwlekał i pochwycił nóż czyniąc ranę na wewnętrznej stronie dłoni którą trzymał nad kryształem pozwalając by krew ściekała na niego. Miał dziwne przeczucie. Nie wiedział jeszcze czy dobre czy złe, ale skoro z ogółu niewzruszona dziewczynka nagle się podekscytowała to musiało to być coś naprawdę ważnego.
Oba kryształy, gdy tylko całe ich wnętrze wypełniło się krwią zaczęły lśnić, wypełniając zbrojownię upiornym, czerwonym blaskiem. Szczęściem nie trwało to długo i najwyraźniej nikt nie zauważył, aczkolwiek przez chwilę czuć było chłód, który zniknął równie nagle jak się pojawił.
- Dopełniło się - wyszeptała Nymphaea, na wpół podekscytowana, na wpół zatrwożona. - Oni musieli oszaleć by coś takiego dawać wam do dyspozycji. Nie zamierzam jednak narzekać. Pilnuj tego kryształu, a gdy uznasz że jesteś gotowy by umrzeć, zwyczajnie go rozbij. Póki tego nie uczynisz nie zestarzejesz się, nie rozchorujesz. Wciąż będziesz mógł zginąć od ostrza jednak nie z przyczyn naturalnych. Nigdy…
- Powiedziałaś, że jest to kryształ przywiązania to znaczy, że jesteśmy jakoś ze sobą powiązani od tego momentu?
Pokręciła przecząco głową, jednocześnie zaborczym ruchem wyrywając rzemień w jego dłoni.
- Nie my, a nasze dusze, nasze życie. Te kryształy zawsze są razem, bliźniacze fragmenty. Powiada się iż zostały stworzone z esencji Tahary i Darkara. Dzięki nim możesz żyć wiecznie nie będąc zmuszony do picia krwi, unikania słońca czy pożywiania się ludzkim mięsem. Nie musisz też odnawiać swego ciała przy użyciu magi, co narazić może maga na śmierć od jego własnej mocy. Nie, to jedyny sposób by nie narażając się w żaden sposób na gniew Odwiecznych i nie ryzykując własnej mocy i życia, istnieć po wieki.
- Brzmi jak plan - odpowiedział z zadziornym uśmiechem młody kapłan opcja rośnięcia w siłę, wiecznego życia i stania się wiecznym arcykapłanem Sylefa… tak, chyba część z mroku zagościła w jego sercu. Potrząsnął głową. - Zdaje się, że Odwieczni dali Tobie prezent o którym zawsze marzyłaś.
- Nawet nie masz pojęcia - odparła zawieszając kryształ na szyi. - Wciąż jednak będą mieli pokaźny dług do spłacenia. Cóż takiego Tobie obiecano? - Dodała gdy upewniła się iż jej skarb jest bezpieczny i nikt jej go nie zamierza odebrać.
- Jestem tylko pokornym sługą Sylefa - powiedział formułkę Hassan lecz dało się wysłyszeć w jego słowach coś więcej - Nie spocznę na laurach nawet jak stanę się samym arcykapłanem. Masz moje słowo. Coś czuję, że jak się dotrzemy to być może, być może, choć niekoniecznie, ta chwila będzie początkiem pięknej współpracy.
- Do tego potrzeba by było wiele docierania - oznajmiła z kpiną w głosie. - Zbyt zadufany w wierze jesteś byśmy mogli ze sobą współpracować. To jednak ulec zmianie może, a to co chwilę temu uczyniłeś to całkiem dobry krok ku temu.
Hassan się zaśmiał.
- Rivoren potrzebuje silnych przywódców.. - oznajmił - ..a jestem jeszcze młody, młody i otwarty na idee, i nie mam zamiaru umierać.
- Uważaj jednak by swego podejścia zbyt głośno nie objawiać bo wkrótce z towarzysza staniesz się wrogiem, a wtedy nawet ten kryształ nie ocali twego marnego żywota. Nie próbuj również stawać mi na drodze. Jak sam rzekłeś, młody jeszcze jesteś. - Groźba była wyraźna, bez słodkiej otoczki żartu czy chociażby sarkazmu który mógłby ułatwić jej przełknięcie. Dziewczynka najwyraźniej nie żartowała, zaś blask w jej oczach pozwalał przypuszczać iż nie są to czcze pogróżki małego dziecka.
- Nie wiem które to Twoje ciało i mnie to nie interesuje. Masz doświadczenie i obiecaną nagrodę. Mamy misję do spełnienia. Jak będzie taka potrzeba nasze drogi rozejdą się po wykonaniu zadania. Puki co musimy jednak przeżyć.
- Ja… Ja muszę przeżyć i tylko to się dla mnie liczy. W przeciwieństwie do was mam szansę na istnienie w wypadku waszej porażki i zwycięstwa Darkara. To, że jest mi ono nie na rękę, to już inna sprawa i tylko ona sprawia że tu jestem. Jeżeli przez ciebie zaistnieje ryzyko mojej śmierci bądź pewien że postaram się byś ruszył przodem w objęcia Tahary. Masz jednak rację co do jednego. Zadanie należy wykonać. Do tego czasu uznać mnie możesz za sprzymierzeńca. Później… Z później poczekamy, aż stanie się pewne, że istnieje dla nas jakieś jutro.
- Rozumiem Ciebie doskonale Nymphaeo. Mamy wspólnego wroga i nie może on zwyciężyć. Musimy zachować status quo. Porażka jest… nieopłacalna dla nas wszystkich. Jednak zawsze będę otwarty podczas naszego zadania na Twoje rady i doświadczenie. Jesteś cennym sprzymierzeńcem dla nas wszystkich. Twoje słowo będzie bardzo ważne.
- Kto by pomyślał, masz jednak coś co można określić mianem rozumu. - Mówiąc wyciągnęła w jego stronę dłoń. - Dopóki nie wykonamy zadania, lub do chwili kiedy staniesz mi na drodze.
Mężczyzna uścisnął jej dłoń i powiedział.
- Dopóki nie wykonamy zadania, bo nie obchodzi mnie to co podczas jego realizacji będziesz robić, o ile będzie to służyć jego szczęśliwemu zakończeniu i mojemu przetrwaniu.
Po czym założył naszyjnik na szyję skrywając go głęboko pod ubraniami tak, że spoczywał na jego nagiej skórze dzięki czemu miał z nim stały kontakt i mógł go czuć.
- Chodźmy już dołączyć do reszty. Zbyt długo nas nie było.
- Wątpię by ktoś zauważył - odparła, jednak ruszyła za nim.
- Swoją drogą, jest tutaj jakaś łaźnia, lub miejsce w którym można by się obmyć przed drogą? - zapytał swobodnie w drodze powrotnej.
- Tam - wskazała mu to samo miejsce, w które wieczorem wysłała Twema. - Łaźnia to nie jest, ledwie balia którą można wodą napełnić.
- Jak najbardziej wystarczy. - stwierdził kapłan - Wiesz skąd wziąć wodę w tych podziemiach? Nie widziałem tu strumyczka czy czegokolwiek.
- Wystarczy że o nią poprosisz. Póki tu jesteśmy zdaje się iż jest to jedyna rzecz do jakiej się przydaję. Poza, oczywiście, oprowadzaniem po zbrojowni. - Odrzekła kierując swe kroki w kierunku łaźni.
- Jestem pewny, że niedługo będziesz miała możliwość rozwinąć skrzydła. Jak byś była taka łaskawa pomóc mi z wodą, byłbym zobowiązany.
Najwyraźniej była, sądząc po tym w jakim tempie napełniła się balia.
- Nie jest gorąca, ale nie powinna też być zbyt zimna. Będziesz musiał sobie poradzić.
Hassan sprawdził wodę dłonią wykonując kilka wolnych ruchów.
- Jest idealna. - stwierdził - Dzięki, jak coś niedługo powinienem skończyć.
- Jedzenie znajdziesz tam gdzie wczoraj. Spotkamy się zapewne dopiero przy koniach - dodała, kierując swe kroki w stronę głównej sali.
 
Dhratlach jest offline  
Stary 09-08-2014, 18:13   #33
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
- Zbrojownia? - Powiedział na wpół sennym głosem Litwor, po chwili się całkiem rozbudził. Co prawda jego oręż był całkiem niezły, ale ciekaw był, co w swiątynnej zbrojowni można znaleźć zabójczego. Może były nawet jakieś zabaweczki, które dla innych byłyby czystym samobójstwem lub obosiecznym mieczem, a dla niego jedynie bardzo przyjemnym okazem oręża, z niespodziankami dla przeciwników. Poszedł w kierunku, z którego wcześniej dobiegały głosy rozmowy dotyczącej broni. Nie dało się jej przeoczyć, przynajmniej on nie był w stanie. Pachniała magią, tą oszałamiającą miesznaką, której nie dane mu było zaznać zbyt wiele. Niuchał, ważył okazy w dłoni, robił mlyńce i w koncu wybrał, długie wąskie ostrze. Potem przyszła kolej na dodatki. Tyle że magie to on wyczuwal, nie zawsze wiedząc co dokładnie jest w środku.
- Przepraszam najmocniej, zna się tu kto porządniej na magii? - Litwor ponownie przekonał się o swoich ograniczeniach, siedząc ze skrzyżowanymi nogami przed małym stosikiem magicznych przedmiotów, naramienników, pierścieni i tym podobnych.
Wpierw odpowiedział mu chłód, nie taki który byłby w stanie zmrozić kości jednak wystarczający by człowiek pomyślał o czymś cieplejszym do narzucenia na wierzch.
- Mar? - Padło wpierw pytania, po nim zaś do zbrojowni weszła srebrnowłosa dziewczyna. Zatrzymała się tuż za progiem i przez chwilę spoglądała z uwagą na ścianę po jej prawej stronie się znajdującą. Następnie zaś skinęła głową owej ścianie i dopiero wtedy zwróciła się w stronę Litwora. - Potrzebujesz pomocy?
- Troche tak, wiem że te cacka są magiczne, ale co robią nie bardzo. Jesli nie są stworzone przez samych Odwiecznych, raczej nie powinny mi zrobić krzywdy, nawet jesli są przeklęte, ale miłoby było znaleźć coś, co mogę używać reaktywnie, kiedy ktoś będzie mnie próbowalł łupnąć. Tak jak chyba ten naramiennik. Z naciskiem na chyba. - Aigam wnikliwie patrzył na kawałek pancerza, z miną, jakby ten był całym skarbcem a nie jedynie czescią zbroi.
Dziewczyna podeszła bliżej, jednak nie dość blisko by móc owych przedmiotów dotknąć, czy też narazić się na ewentualny dotyk Litwora.
- Te przedmioty krzywdy ci nie zrobią. Magia na ciebie nie działa. Nie negujesz jej. Naramiennik który wybrałeś jest dość specyficzny. Nałóż go, a sam zobaczysz.

Nie czekajac za dlugo, mezczyzna zalozyl nrarmiennik i wstrzymal na chwile oddech i zaczekal na efekty.Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Fragment zbroi zdawał się na dodatek leżeć na Litworze tak, jakby miał ochotę ożyć i uciec od niego gdzie pieprz rośnie. Nim jednak się na to zdecydował, zadziałała magia, która była w nim ukryta. Naramiennik zdawał się rozrastać na swym nosicielu, sięgając metalowymi częściami ku torsowi, szyi oraz ku drugiemu ramieniu. Nim transofrmacja dobiegła końca, Litwor wyglądał jakby właśnie włożył na siebie dość okazałą, zdobną puszkę. O dziwo była toi puszka wygodna, miękka w dotyku i układająca się zgodnie z ruchami jego ciała.
- Nie powstrzyma bezpośredniego ataku magicznego ale to nie jest ci potrzebne. Niestety nie będzie w stanie rozwinąć pełni mocy którą została nasączona. Zbroja jednak sama z siebie wyszła spod ręki mistrza. Nie znajdziesz lepszej. - Poinformowała go dziewczyna, na której transformacja nie zrobiła żadnego wrażenia.
- No to się przyda, lepsza niż chodzenie w sukience z drucianych kółek. - Następnie sięgnął po pierścień z akwamarynem, amulet przypominający koscianą spiralę, metalową plytkę, która wyglądała jak małe drzwiczki i na koniec bransoletkę z krwawników.
Dziewczyna przyglądała mu się obojętnie gdy wybierał przedmioty z dość okazałego zapasu, jaki dla nich zgromadzono. Gdy zachłanność Litwora uległa wyczerpaniu, zaczęła objaśniać działanie magii, która była ukryta w owych rzeczach.
- Zawiera w sobie lodowe zaklęcie - wskazała na pierścień z akwamarynem. - Amulet ochroni cię przed nieśmiertelnymi, drzwiczki zaś są w stanie utworzyć przejście w miejscu, w którym go nie ma. Branzoleta zawiera zaklęcie leczące, jednak nie podziała ono na ciebie. Czy to wszystko co chciałbyś ze sobą zabrać?
- Jeśli nie na mnie, to może się przydać komuś innemu, kto nie będzie w stanie inaczej się pozbierać, hmm… a co byś doradziła? Wiesz jaką mam przypadłość, więc ktoś tak biegły jak ty, na pewno będzie w stanie coś dobrać o wiele lepiej. - Usmiechnął się podnosząc na nią wzrok.
Dziewczyna zdawała się chwilę zastanawiać wodząc wzrokiem po zbrojowni. Kilka razy pokręciła głową gdy różne rodzaje oręża poruszały się z własnej woli. Dopiero gdy zwyczajnie wyglądający miecz dwuręczny, który ktoś niedbale oparł o ścianę, uniósł się nieco nad powierzchnię podłogi, skinęła głową.
- Weź ten - poradziła Litworowi.


Magobójca sięgnął po rękojeść i wypróbował miecz w powietrzu. Przeszedł przez podstawowe formy by się do niego przywyczaić i go wyczuć. - Co dokładnie w nim siedzi? - Zapytał z ciekawoscią.
- Nic co przydałoby się w zwykłej potyczce. Miecz ów jest stary, stworzony ręką człowieka, którego kości zdążyły już zmienić się w proch. Fragment jego ducha utknął jednak w tym mieczu, dzięki czemu ma on swoiste zalety gdy przychodzi do walki z istotami stworzonymi przez magię. Ma też pewną wadę. Niekiedy zdarza mu się działać samodzielnie - wyjaśnienie okraszone zostało lekkim, ledwie zauważalnym uśmiechem. - Mój towarzysz uważa iż wada ta może się okazać wyjątkowo przydatna dla ciebie.
- Wada, która nie do końca jest wadą? Hmm czemu nie. Zobaczymy jak się spisze w boju. - Litwor zamienił swój miecz dwuręczny na okaz z odrobiną własnej woli. Nie było sensu nosić ze sobą aż tyle żelastwa. Jakby nie patrzeć, zależało im na dotarciu na miejsce i powrocie, najlepiej żywymi. Do tego zaś potrzebowali również sił na długą drogę. - Dziekuje za rade. Czemu dokładnie akurat mi ta wada sięprzyda? - Nie był pewien czy chodziło o leżenie nieprzytomnym, czy po prostu o to, jakim był szermierzem.
- Chociażby dlatego iż ma on zwyczaj budzenia swego właściciela gdy zbliża się niebezpieczeństwo. Niekiedy także sam podejmuje walkę co w przypadku posiadania dodatkowej broni, sztyletu czy łuku, daje niejako dodatkową rękę, która potrafi zadawać całkiem poważne obrażenia sama nie mogąc zostać unicestwioną. Mój towarzysz uważa iż coś takiego w szczególności tobie przypadnie do gustu. Jeżeli są ku temu inne powody, najwyraźniej nie ma zamiaru mi ich zdradzić.
- Mrrrrr - Z gardła mężczyzny wydobył się pomruk zadowolonego kota i mocno usciskał miecz leżący w pochwie. - Już wiem ze sie polubimy. - Dodał z szerokim usmiechem. Takiego prezentu nikt mu nie sprawił od czasu, kiedy wyciagnęli go z koszykiem z rzeki.
Dziewczyna nie zareagowała na ów wybuch zadowolenia. Miast tego przyglądała się Litworowi obojętnie, czekając aż mężczyzna ochłonie nieco. Nie trwało to długo i już po chwili Litwor wraz z całym stosikiem wrócił do Puszka, szykować się do drogi, wliczając w to dopinanie pakunków i szybkie acz solidne śniadanie.

Potem zaś była szybka jazda. Szybka i męcząca, jak to zwykle bywa w przypadku pośpiechu. Nic więc dziwnego że by nie łykać pyłu drogi, Litwor przesłonił usta chustką i nie odzywał się za wiele. Dopóki nie stanęli na wieczorny obóz.

 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 12-08-2014, 16:11   #34
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Gdy Tahara wygłaszała swe płomienne przemówienie, Elissa siedziała z założonymi rękoma słuchając w skupieniu. Jak na jej gust Władczyni Dusz miała denerwującą słabość do patosu. Rudowłosa kilkakrotnie musiała się wysilić, by zachować kamienną twarz i nie parsknąć śmiechem. To byłoby zdecydowanie w złym guście.

Potem przyszedł czas na zadawanie pytań. Padło kilka przewidywalnych w równym stopniu jak odpowiedź na nie. Miast analizy, dlaczego właśnie ją wybrano, myśli Elissy podążyły w zupełnie innym kierunku. Dlaczego wielcy i potężni Odwieczni musieli prosić o pomoc w ratowaniu świata bandę dość przypadkowych śmiertelników? Czyżby nie byli tak Wielcy i Potężni, jak od dzieciństwa im wmawiano? Po drugie zaś, skoro już byli na tyle potężni, by zaszczepić im w głowach jakieś informacje, dlaczego z łaski swojej nie mogli ich do Sideł teleportować? Kapral Nysandril nie potrafiła znaleźć sensownej odpowiedzi na te pytania. Nie zamierzała ich jednak głośno wypowiadać. Lata wojskowej służby nauczyły ją, że nie należy zadawać pytań, które w jawny i bezczelny sposób demaskują niewiedzę i niekompetencję przełożonych. Wobec tego kobieta siedziała cicho jak mysz, a gdy przyszła pora, chwyciła podarowany jej sztylet i pomaszerowała za resztą towarzystwa do podziemi, gdzie mieli najeść się i odpocząć przed długą i niebezpieczną podróżą.

Pani oficer niewiele się odzywała podczas wieczerzy, właściwie to wcale. Bardziej skupiała się na obserwacji swych towarzyszy. A było na co patrzeć. Takiej zbieraniny indywiduów to ze świecą szukać. Napchawszy żołądek pieczonym świniakiem i miodem pitnym, Lisica pomaszerowała do zbrojowni. Nie to, żeby wątpiła w jakość standardowego wojskowego wyposażenia kadry oficerskiej Endary, ot miała cichą nadzieję na wyłuskanie jakiejś przydatnej perełki.

Rzędy stojaków z mieczami, łukami i wszelkiej maści innym żelastwem niczym nie różniły się od wszystkich innych zbrojowni, jakie miała okazję w swoim życiu widzieć. No, może rozmiar pomieszczenia był nieco mniejszy niż standardowo, przez co wydawało się ono zagracone różnorodnością zgromadzonego tu oręża.

Niemal od progu rzucił jej się w oczy miecz, półtoraręczny, wykonany z najlepszej verońskiej stali. Wzięła go do ręki, był zadziwiająco lekki jak na swe rozmiary. Zamachnęła się nad głową wykonując któtkiego syczącego młyńca, po czym zamarkowała szybkie cięcie od lewicy i błyskawiczne przejście do parady. Doskonale wyważony, dobrze leżał w dłoni.

- Ładna sztuka żelaza - dobiegł ją głos zza pleców, dokładnie w chwili, gdy pomyślała to samo.

Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, kto za nią stoi. A jednak zrobiła to, błyskawicznie, wciąż trzymając miecz dość wysoko, by odeprzeć atak. Stare przyzwyczajenia.

- Istotnie - Lisica poparła swe słowa skinieniem głowy.
- Szukasz czegoś konkretnego? - zagadnęła Endarianka podchodząc bliżej.
- Tylko się rozglądam - wypowiadając te słowa Lisica opuściła oręż. Już szykowała się, by odstawić półtoraka z powrotem na miejsce, gdy powstrzymała ją Rena.
- Na twoim miejscu tak łatwo bym z niego nie rezygnowała. Jest naprawdę dobry, lepszy niż to, co dostałyśmy w Cyth. Poświęcony, dobry na potwory.

Dłoń Elissy zatrzymała się w połowie drogi. Kobieta stała przez chwilę analizując słowa swej towarzyszki, po czym pewniej chwyciła miecz. Nie zastanawiała się, skąd Rena ma takie informacje. Ostatecznie, jakie to właściwie miało znaczenie?

W innych okolicznościach być może ucięłyby sobie przyjacielską pogawędkę. Gdyby nie musiały ratować świata i gdyby choć trochę się lubiły. Zamiast tego odbyły rzeczową rozmowę o wyposażeniu i zapasach. Na odchodne Rena pokazała jej jeszcze kilka przydatnych magicznych cacek. A potem rozeszły się, każda w swoją stronę, by zaznać snu przed długą i męczącą wyprawą.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 16-08-2014, 22:07   #35
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Pierwszy Nocleg


Kapłan trzymał się na bezpieczną odległość od palącego się ogniska widocznie nie chcąc się do niego zbliżać. Pociągnął łyk wody z manierki i zwrócił się do swoich towarzyszy.
- Jest coś co chciałbym wam powiedzieć. Byłem w świątyni Denary kiedy rozpętało się tam piekło - przerwał na chwilę pozwalając by słowa zapadły im w uszy niesione wiatrem. - Wróg z którym się nam przyjdzie zmierzyć, Darkar i jego posłannicy, mają moc mamienia zmysłów i wykorzystywania naszych najgłębszych lęków, obaw i animozji, żeby tylko nas powstrzymać, a nawet i obrócić przeciwko sobie. Jego zaklęcia są potężne i nie ma skrupułów - powiedział czekając na reakcję swoich towarzyszy nim dane mu będzie kontynuować.
Nymphaea natomiast trzymała się jak zwykle blisko w okolicy, siedząc zaledwie parę metrów od niego bliżej ogniska. Jego wierzchowiec wraz z innymi leniwie skubał trawę nie przejmując się powoli zapadającym zmrokiem.
- Czyli mamy się spodziewać najgorszych sztuczek i tego że nie będziemy mogli ufać sobie samym czy komukolwiek kiedy zaatakują? Optymistyczne… - Skwitował Litwor mając przed sobą ponurą wizję. W końcu widział co się stało z miastem i świątynią, a przynajmniej krajobraz po.
- Tylko nocą, choć do łatwych zaklęć te sztuczki nie należą, ale nie jestem specjalistą w dziedzinie magii - odpowiedział rzeczowo kapłan - Moc sług Darkara maleje wraz z nastającym dniem by zniknąć z promieniami słońca, więc powinniśmy się przygotować na nie przespane noce.
- Noce i dnie, jeśli jest najsilniejszy w nocy, musimy przebyć Sidła za dnia powinno być łatwiej. Przynajmniej mam nadzieję - odparł Aigam.
Twem nie zwracał zbyt wielkiej uwagi na toczącą się dyskusję i najspokojniej na świecie opiekał nad ogniskiem zabrane ze sobą kiełbaski.
Jak świat światem większość napadów odbywała się w czasie nocy, więc czemu niby tym razem miałoby być inaczej? Po co tracić czas na głoszenie oczywistych oczywistości.
- Jest więcej. Wraz ze słabnięciem mocy służki Darkara miałem wizję tego co nas czeka. Jej lokację. Głęboko w kryptach się gnieździ rudowłosa ze swoimi nieumarłymi sługami. Nie dajcie się skusić jej niepozornemu wyglądowi, jest niebezpieczna.
- Gorzej by było, jakby nas wdziękami zaczęła kusić - wtrącił Twem.
Kapłan się zaśmiał po czym pociągnął drobny łyk z manierki
- To raczej nie będzie opcją, ale nigdy nie wiadomo co chodzi po myśli sługom Szóstego. Jednak jest jeszcze coś. Moja prośba skierowana do was. Nasze prawdziwe imiona i nazwiska, przydomki, to co stanowi klucz do naszych dusz. Chciałbym byście o nich zapomnieli i używali innych, fałszywych. Nie możemy pozwolić by dać sługom wroga tą przewagę. Mówcie mi Aslam Aesentir. Jak skończymy z filarami, choć jest ich tylko pięć i przetrwamy, wyjawię wam moje prawdziwe imię.
- Cóż... - Twem sprawdził, czy kiełbaska się dosyć opiekła, po czym ponownie przesunął ją nad ognisko. - Mam wrażenie, że ładnych kilka osób zna moje prawdziwe imię.
- W takim przypadku będą musieli postarać się je zapomnieć i posługiwać fałszywym na czas wykonywania zadania. Chyba, że chcecie ryzykować. - odparł kapłan
- W takim razie mówcie mi Reneb - powiedział obojętnie Twem.
Litwor zamrugał patrząc na obu mężczyzn, zastanawiał się czy aby nie postradali rozumu.
- No, to mi możecie mówić Imperator Kai, samo Kai wystarczy. - Skoro mieli się kryć pod imionami, równie dobrze mógł wybrać coś, co zapamięta.
Nymphaea, która od jakiegoś czasu wodziła wzrokiem od jednego do drugiego z rozmówców, wybrała właśnie ten moment by parsknąć śmiechem. Być może nawet to nie do niej wybór należał, a zwyczajnie wytrzymałość nie pozwoliła dłużej rozbawienia ukrywać. Fakt jednak pozostawał faktem, dziewczynka zwijała się ze śmiechu dość długą chwilę, wyglądając przy tym jakby całkiem kontrolę nad sobą utraciła. Również pozostali z trudem zachowywali poważne miny, mimo iż temat, który został poruszony do zabawnych nie należał. Irat, siedzący po prawicy Hassana, klepnął go w plecy po przyjacielsku.
- Toś namieszał bratku - rzucił rozbawiony, po czym wstał, przeciągnął się i ruszył do swego posłania.
- Cudnie… Dali nam pod opiekę komediantów i niedoświadczonych dzieciaków. Będzie zabawnie, nie ma co - warknęła Rena i również wstała. - Lepiej zrobicie jak pójdziecie spać zamiast głupoty przy ognisku opowiadać. To coś rzekł o wiedźmie zapewne jest prawdą, jednak reszta nawet się o nią nie obiła. - Endarianka rzuciła jeszcze jedno, niezbyt przychylne spojrzenie Hassanowi i reszcie, po czym ruszyła w stronę koni.
- Gdybyśmy byli w obliczu śmierci zawsze śmiertelnie poważni, to równie dobrze moglibyśmy sobie żyły popodcinać od razu - mruknął pod nosem Litwor, sięgając po swoją małą zbrojownię i zaczął się rozkładać do snu.
- Jak to dobrze że mamy wspaniałego Aslama Aesentira wśród nas - Nymphaea uspokoiwszy się wreszcie otarła łezkę z oka i wyszczerzyła ząbki w stronę kapłana. - Gdybyś przy tym podcinaniu pomocy potrzebował… - dodała zwracając się do Litwora. - O potężny Imperatorze Kai.
- Będziesz pierwszą, którą poproszę o pomoc o potężna… no, tobie też musimy nadać jakieś imię. Może Ainu… Serce Pustyni, odpowiada ci? - Przerwał swoje przygotowania, by skłonić się dworsko, z zamachem do samej ziemi w kierunku Nymphaeay i puścił do niej oko.
- W zupełności wystarczy jak będziecie się do mnie zwracać O Potężna! - Dziewczynka co prawda ani myślała wstawać by chociażby dla zabawy się skłonić. Nie było także do końca jasne czy słowa jej zostały rzucone tylko dla zabawy czy też miały w sobie nieco prawdy. - Czekam zatem niecierpliwie.
- Hmmm… Imperator Kai i O Potężna. Brzmi nienajgorzej, ale nie przyzwyczajaj się, podobno kiedy skończymy i przeżyjemy wszystko, wracamy do prawdziwych imion. - Nie był pewien czy w przypadku Nym się ono zmieni w jakikolwiek sposób, miał przeczucie że O Potężna zwana już była dawno temu.
- Może więc lepiej umrzeć w świetle chwały? - Po raz kolejny jej słowa miały dwa znaczenia. - Czyż nie byłaby to wspaniała śmierć?
- Lepiej wygrać i żyć - wtrącił się Twem, spokojnie przegryzając kiełbasę kawałkiem chleba. - W końcu nie robimy tego po to, żeby zyskać wiekopomną sławę.
- Dobrze gada, całkiem go popieram, wolę dożyć i żyć po cichu jeśli trzeba - stwierdził rzeczowo Aigam.
- No, dobrze że chociaż częściowo udało się rozluźnić atmosferę… - mruknął Hassan po czym powiedział ze spokojem - Mam jednak nadzieję że słudzy Szóstego nie sięgną dwa razy po tą samą sztuczkę - po czym wyciągnął z torby kawał chleba i sera które przełamał i po połowie schował by zacząć nieśpiesznie jeść.
- Jeżeli macie jakieś informacje o naszym wrogu, z chęcią je usłyszymy.

Rudowłosa do tej pory pozostawała milcząca. Propozycję zmiany imion skwitowała jedynie pełnym dezaprobaty westchnieniem, z cyklu tych, jakie matka posyła swojemu mało rozgarniętemu dziecku.

- Jeśli naprawdę wierzysz, że zmiana imion w jakikolwiek sposób zwiedzie Darkara, najwyraźniej nie doceniasz przeciwnika.
Hassan się zaśmiał szczerym, krótkim śmiechem
- Darkara? Nie, jego moc jest bliźniacza do tej którą włada sama Tahara, ale jego sługi… być może nie zapewni to nam pewnej dozy nietykalności, ale może dać moment przewagi. To też ludzie, choć obdarzeni jego mocą.
- To może jeszcze załóżmy wszyscy tutu i udawajmy wędrowną trupę cyrkowców? - Elissa siliła się, by jej propozycja brzmiała zupełnie poważnie.
Młody kapłan przybrał pełną zastanowienia minę.
- Tak, to może się udać, na pewno się tego nie spodziewają. - odpowiedział siląc się na pełną powagę, choć nie mógł ukryć delikatnego uśmiechu który wkradał się na jego usta.
- Ty pierwszy, my tuż za Tobą - prychnęła, po czym zwróciła się do wszystkich. - Jestem Elissa, mówią też na mnie Lisica - jej wzrok znów przeniósł się na kapłana, tym razem w zielonych oczach zagrały złośliwe ogniki. - I tak, to moje prawdziwe imię.
- Elissa… to piękne imię, równie piękne co ogniste włosy które zdają się falować niczym żywy ogień dzięki którym zdobyłaś swój przydomek - odpowiedział z uśmiechem kapłan nie zrywając kontaktu wzrokowego z rudowłosą.
- Uważaj, żebyś sobie czegoś w tym ogniu nie oparzył - w głosie kobiety dało się usłyszeć rozbawienie. Szczerze bawił ją ten klecha, którego od tej pory postanowiła w myślach nazywać Błaznem.
Klecha uśmiechnął się szeroko, choć smutno i spojrzał w ogień ogniska który pochłaniał kolejne szczapy drewna i gałęzie po czym powiedział dziwnym głosem
- Ogień… tak blisko, a jednak tak daleko. Szkoda, że nie jest dane mi się do niego zbliżyć, dotknąć, poczuć jego ciepło… znając moje szczęście pochłonął by mnie żywcem. - po czym spojrzał z powrotem na Elissę - Nawet nie wiesz, jakie szczęście masz mogąc nosić z sobą część tego wiecznego ognia.
‘Na wielkie niebiosa... w jakie ja towarzystwo trafiłem’, pomyślał Twem.
- Twem - przedstawił się. - poczęstujesz się pieczoną kiełbaską?
- Wolałabym gorzałę, ale kiełbaską też nie pogardzę - odparła z uśmiechem sięgając po zaoferowany kawałek mięsa.
Kapłan natomiast siedział wpatrzony w szalejący ogień powoli żując kawałek sera, a kiedy go przełknął mruknął coś niezrozumiale pod nosem i wziął łyk z manierki. *
 
Dhratlach jest offline  
Stary 17-08-2014, 12:53   #36
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Drugi nocleg


Dzień chylił się już ku nocy kiedy drużyna można by powiedzieć przypadkowych osób zatrzymała się na drugi nocleg. Yura jak poprzedniej nocy nie uczestniczyła w tym zebraniu, a konie gasiły pragnienie przy niewielkim strumyku biegnącym nieopodal obozowiska.
- Jest więcej co bym chciał wam powiedzieć, lecz najpierw mam pytanie - przerwał chwilę ciszy kapłan z Zakonu Wichru. - Co wiecie o naszym przeciwniku?
- A co tu o nim wiele wiedzieć trzeba. Jest zły, chce nas zabić, mamy się mu nie dać. Jeszcze dodać można, że ma nieprzyjemny zwyczaj mieszania ludziom w głowach i nasyłania swoich wynaturzonych ogarów na świątynie, w których niewinne kapłanki i kapłani próbują spokojnie snu zaznać. Jak dla mnie więcej nie potrzeba o nim wiedzieć. - Jako pierwszy swą opinię wygłosił Irat, który przez cały dzień był raczej w marnym humorze.
Kapłan pokiwał głową na znak zrozumienia stanowiska Irata
- Mam tylko nadzieję że Aria czuje się dobrze - mruknął do siebie po czym zwrócił się do towarzyszy
- Jednak nim się z wami podzielę chciałbym wiedzieć co wiecie. Nymphaea?*
- Pewnie że się dobrze ma i nawet podziękować kazała… - Odpowiedź Irata padła natychmiast, jednak bardziej była ona mruknięciem niż zabraniem głosu.
- Jesteś pewien że chcesz spędzić cały wieczór na wysłuchiwaniu tego, co wiem o Darkarze? Lepiej idź spać. - Również dziewczynka najwyraźniej szczęściem nie promieniowała. Czy to za sprawą zbliżania się do Sideł czy też z innych powodów, towarzysze wybrańców zdawali się wyjątkowo drażliwi i niechętni do rozmów.
- Podejrzewam, że wszyscy wiemy mniej więcej tyle samo, czyli niewiele - w głosie Elissy dało się wyczuć nutkę sceptyzmu. - Ja bym raczej zapytała o coś innego. Zastanawia mnie co powiedziano naszym Towarzyszom o tej wyprawie. I cóż to za moce, którymi dysponujecie, a które mają pomóc przeżyć przynajmniej jednemu z nas. Może pochwalcie się teraz, kiedy jest jeszcze cisza i spokój i nikt nas nie próbuje zabić? - Pytanie to nie było skierowane bezpośrednio do któregokolwiek z piątki Towarzyszy, jednak spojrzenie szamragdowozielonych oczu utkwione w Renie sugerować mogło, że to ona jest typowana na pierwszy ogień.
Rena zignorowała spojrzenie Elissy. Najwyraźniej takie zachowanie należało do normalnego w ich wspólnych relacjach. Zamiast niej głos zabrała Lorett.
- Nie licząc Yury i Nymphaei masz tu samych wojowników. Nie mamy w sobie nic specjalnego poza naszą wiedzą i doświadczeniem. Jesteśmy ludźmi takimi samymi jak wy, wybranymi by wspomóc was w walce o naszą krainę. Jeżeli spodziewałaś się cudów to przykro mi, my ich czynić nie potrafimy.
Nymphaea w odpowiedzi tylko prychnęła, jakby nie uważała, że te słowa jej się tyczą, nie sprecyzowała jednak, w którym miejscu Lorett błąd popełniła.
- Księżniczka ma rację - dodał swe trzy grosze Irat. - Mniejszych wersji Odwiecznych wśród nas, zwykłych mieczomachajów nie znajdziesz. Widać ci na górze postanowili, że to co potrafimy będzie musiało wystarczyć byście przeżyli i wykonali zadanie.
- Skoro zaś wiecie już co my potrafimy, a czego nie, to może sami się z nami podobną wiedzą podzielicie? - Rena najwyraźniej postanowiła odbić piłeczkę, spoglądając przy tym niemal wrogo na Elissę. Rudowłosa z wdziękiem zignorowała palące spojrzenie swej rodaczki.
- Podsumowując, mamy w drużynie czterech rębajłów, łącznie ze mną - stwierdziła rzeczowo. - Co z pozostałymi?
Litwor podniósł do góry nogę, zbyt zajęty dłubaniem źdźbłem trawy w zębach, i zbyt leniwy by podnieść rękę, którą miał pod głową.
- Rębajło, jeśli jeszcze ktoś nie zauważył - powiedział na tyle głośno, by wszyscy w obozowisku go słyszeli.
Nymphaea prychnęła po raz kolejny.
- To chyba dość jasne kogo w drużynie mamy, wystarczy trochę poobserwować. Przewaga mieczy jest dość wyraźna. Poza mną, Yurą i naszym wspaniałym kapłanem nikt raczej nie wybija się z rębajłowej grupy. Bez wątpienia Odwieczni uznali iż bardziej w owej misji przydatne będą mięśnie niż rozum.
- Nie bądź taka złośliwa Nymph, bo to się może nieprzyjemnie skończyć. - Lorett najwyraźniej ubodło że ktoś wrzucił ją do tego samego worka co Irata.
- Grozisz mi? - zapytała dziewczynka z błyskiem w oku i podejrzanie wyglądającym uśmieszkiem na ustach.
- Ostrzegam - sprostowała wojowniczka, wstając przy tym. - Nie widzę sensu tej całej debaty. Marnujemy czas który powinniśmy poświęcić na odpoczynek i zebranie sił. To kim kto jest i do czego się nadaje okaże się podczas pierwszego starcia. Słowa wszak nic nie znaczą. Dobrej nocy - rzuciła jeszcze, oddalając się od ogniska.
“Przyjemne towarzystwo, nie ma co” - westchnęła w myślach Elissa. Nie widząc sensu podtrzymywania przy życiu konającej w bólach rozmowy, oddaliła się, rzucając na odchodne lakoniczne słowa pożegnania.
- Moje drogie panie… - zaczął z uśmiechem kapłan - ...możemy poczekać do wspólnego zabijania się do zakończenia naszej misji składającej się jak wiecie, aż z pięciu etapów?
- To nie ja zaczęłam, tylko ona. - Nymphaea po dziecięcemu zaczęła się bronić. - Poza tym nie lubię głupich pytań. Każdy przecież widzi z kim ma do czynienia. Po co niepotrzebnie się produkować?
- Wiesz, może miała na myśli nasze… specjalne zdolności i nietypowe zainteresowania dodatkowe do tego czym widać, że się interesujemy i co umiemy? - zapytał z uśmieszkiem kapłan tak, że nie było do końca pewne co miał na myśli. Nie doczekał się jednak odpowiedzi.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 19-08-2014, 23:14   #37
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Litwor zerwał się na równe nogi z mieczem w dłoni. Nie musiał nikogo ostrzegać, oba psiaki zrobiły to za niego i to o wiele lepiej. Doskoczył do boku Puszka z obnażonym mieczem i rozejrzał się dokładnie dookoła, starając się przyzwyczaić dopiero co rozbudzone oczy.
Irat już w następnej chwili stanął u boku Litwora, gotowy by wykonać swą powinność towarzysza wybrańca. Podobnie pozostali, zrywając się z posłań czy też opuszczając swoje namioty, gotowali się do walki, która mogła, ale i nie musiała nastąpić. W takim jednak miejscu jak to należało być gotowym na gorszą opcję i liczyć na lepszą, niż na odwrót.
- Mar? - dał się słyszeć łagodny, niepokojąco obojętny głos Yury, która wraz z Nymphaeą znalazła się w centrum obozowiska, jak najdalej od jego granic, jak to tylko było możliwe.
- Zostaliśmy otoczeni - odezwała się ponownie, a w jej dłoni znalazł się sztylet, którego z pewnością wcześniej przy sobie nie miała. - Jest ich około trzydziestu. Mar twierdzi, że większość z nich została wskrzeszona. Przygotujcie się.
Twem zagwizdał na palcach, by przywołać swego wierzchowca, jako że końskie kopyta równie dobrze roztrzaskiwały czaszki jak solidna maczuga. Potem sięgnął po kuszę, by choć dwóch-trzech przeciwników załatwić z dystansu.
Przeciwnik nie pojawił się od razu. Miast tego kazał na siebie czekać, aż niektórzy zaczęli się zastanawiać czy aby na pewno takowy w ogóle był w pobliżu. Gdy jednak nadszedł, był niczym fala która zalała obóz nieprzerwaną masą. Istoty, nie można bowiem było stwierdzić iż byli to ludzie, a zwierzętami nie były z pewnością, zaczęły pełznąć w stronę wybrańców i ich towarzyszy, z prędkością której ciężko było się spodziewać po beznogich, niekiedy bezrękich stworach. Ostre zęby zalśniły w blasku płomieni i księżyca. Z gardeł wydobywał się pomruk przypominający nieco ten, który wydaje z siebie wściekła bestia. Ich cel był jasny, widać go było w płonących czerwienią i szaleństwem oczach. Zabić!
Oczekiwanie na szarżę wroga było tym, co Elissa szczerze kochała. Adrenalina w krwioobiegu wyostrzała zmysły, kropelki potu pieściły kark. Lisica instynktownie wymacała naszyjnik schowany głęboko pod ubraniem, a upewniwszy się, że jest na swoim miejscu uśmiechnęła się. Dobywszy miecza zakręciła nim młyńca w powietrzu, tak na rozgrzewkę. Już wkrótce mogła rozpocząć swój taniec śmierci.
Raczej nie byłoby rzeczą rozsądną czekać, aż inni poradzą sobie z przeciwnikami. Dlatego też Twem cofnął się o krok. Kusza, którą trzymał w dłoni, wypluła dwa pociski. Jeden z atakujących padł z bełtem w oku. Drugi, pełznący tuż obok, oberwał w korpus, ale pocisk, chociaż wbił się głęboko, jedynie trochę go spowolnił.
Wkrótce zaś ranna istota zatrzymała się całkiem gdy coś rozerwało ją, zdawać się mogło, od środka. Nim Twem miał okazję zareagować, tuż obok pojawiła się Lorett z obnażonym mieczem.
- Cofnij się - nakazała głosem, który nie pozwalał na sprzeciw, po czym ruszyła na wroga, zmuszając ostrze do śpiewu.

Rudowłosa była wprawnym szermierem. Pierwszego stwora cięła z wypadu, z bliska, oburącz, przez pierś i od razu odskoczyła, zawirowała unikając szponiastych łap kolejnej bestii. Opuściła klingę szykując się do cięcia płasko w prawe biodro. Miecz wszedł niespodziewanie gładko, niczym w masło.

Również pozostali towarzysze włączyli się do walki wprawiając w ruch swój oręż od potężnego, dwuręcznego miecza Irata począwszy, na wodnej magii Nymphaey kończąc. Tych, którzy pozostali we wnętrzu kręgu obozowego otoczyła pomroka, która jednakże nie przeszkadzała im widzieć napastników. Wręcz przeciwnie, jakimś sposobem widzieli ich nawet wyraźniej, chociaż nie można było rzec, by ów lepszy widok poprawić miał ich humory. Zdawać się mogło że istoty napływają i napływają niekończącą się falą. Ich celem zaś była garstka ludzi, których liczebność nijak się miała do sił wroga.
Litwor rąbał solidnie swoim nowym ostrzem, miał całkiem niezłą wprawę w używaniu wszelakich broni, a dwuręczny miecz, jaki obecnie dzierżył, pozwalał zarówno na solidny zamach, jak i przewagę odległości. Nie był stworzony do delikatnych cięć jak rapier, mający na celu powolne wykrwawienie, bądź przeszycie przeciwnika. Dwuręczny był zazwyczaj brutalnie bezlitosny i właśnie to próbował wykorzystać Aigam, wkładając w cięcia większość swojej siły.
Siły zaś włożyć musiał znacznie mniej niż w przypadku walki swoim starym orężem. Miecz bowiem zdawał się aż palić w dłoniach z pragnienia krwi, które w nim płonęło. Uparcie także wymuszał na właścicielu by miast siekać gdzie popadnie, nieco konkretniej swe cięcia zadawał, a w szczególności by trafiały one w karki przeciwników. To, jak się wkrótce okazało, było całkiem skuteczną metodą na ich powstrzymanie.
Tuż obok Litwora walczyła Rena, wprawnie swym mieczem siekąc, nijak jednak nie dorównując Lorett, która czystkę czyniła z furią, na jaką tylko verońskie niewiasty stać było. Nymphaea także dość szybko swój udział w bitwie wzięła, jednak najwyraźniej uznała za właściwe ograniczyć go jedynie do zamrażania przaypadkowo wybieranych przez siebie przeciwników. Zdecydowanie czynność ta wielkiej mocy, o którą niektórzy ją podejrzewali, nie wymagała. Jedyną osobą, która zdawała się nie brać żadnego udziału w potyczce byłą Yura, stojąca spokojnie w bezpiecznym kręgu utworzonym przez obrońców.

Czas zdawał się płynąć gdzieś poza nimi. Wrogów przybywało, zupełnie jakby na jednego zabitego pojawiało się dwóch jego następców. Ciężar walki zaczął przygniatać barki zarówno wybrańców jak i towarzyszy. Kilka istot zdołało się przedrzeć do wewnętrznego kręgu, żaden jednak nie był w stanie dotrzeć do Yury.
Ran również nie brakowało. Mimo bowiem tego, że istoty znajdowały się na względnie niskim poziomie to jednak ich dłonie zaopatrzone były w długie, ostre niczym sztylety, pazury. O tym jak ostre przekonał się Litwor i to razy kilka. Również Irat nie walczył bez szwanku gdyż jedno z owych stworzeń cięło go paskudnie w brzuch, rozrywając zbroję i zagłębiając się w ciało. Najgorzej jednak sprawa miała się z Reną, którą napastnicy zdołali powalić na ziemię i przeprowadzić na niej atak zmasowany, przez co kobieta wyglądała teraz bardziej jak połeć mięsa niż istota ludzka. Jedynymi osobami, których stwory zdawały się nie móc dosięgnąć były Yura i jej wybranka, Khaidar. Obie bowiem zdawała się otaczać niewidzialna siła, która rozrywała na strzępy wszystko co tylko próbowało się do nich zbliżyć.

Twem nie miał zamiaru czekać, aż jego kompani płci obojga rozprawią się z napastnikami. Opróżnił do końca magazynek swojej kuszy, odsyłając w niebyt kolejne trzy stwory z grupy tych, które zaatakowały Renę. To jednak nie załatwiło sprawy, bowiem stwory oblazły ją niczym robactwo. Kolejne dwa strzały...
Jeden czerep pękł jak arbuz potraktowany młotkiem, drugi stwór, trafiony mniej celnie, rozdziawił paszczę i wybałuszył na Twema podeszłe krwią ślepska.
Kapłan siekał i tłukł krótkim mieczem to zasłaniał się swoją laską do czasu… do czasu aż Rena padła pod zmasowanym atakiem ożywionych. Wycofał się więc szybko na tyły gdzie obok Yury padł na kolana i rozpoczął szeptane, gorączkowe modły do Sylefa.
- Dobry Sylefie, stwórco i dawco ożywczego oddechu życia. Niech twa łaska spłynie na naszą towarzyszkę i osłoni ją przed wrogiem naszym odwiecznym i ratuje jej życie by mogła ku naszej sprawie wspólnej walczyć i zbrojnym ramieniem wspierać. [“Płaszczyzna wiatru” oddzielająca ją od bestii i “Nałożenie rąk” na odległość]
Litwor widząc wyrwę w obronie, postarał się rozłupać jak najwięcej karków. Wiedząc gdzie musi celować dla największego efektu, było nieco łatwiej. Tak więc osłaniał resztę, kiedy odciągali Renę, gdy mieli okazję, a potem starał się zacieśnić krąg obrońców, tak, żeby jej upadek nie był aż tak odczuwalny.

Krok, piruet, cięcie jakby od niechcenia, kolejny krot, zamaszysty młyniec. Patrząc z boku możnaby odnieść wrażenie, że Elissa tańczy. Gdyby nie ten miecz i twarz umorusana krwią, trudno powiedzieć, własną czy cudzą. Zdawała się przy tym dobrze bawić, zupełnie nie zważając na przytłaczającą przewagę wroga i wynikającą z tego beznadziejność ich położenia.

Sytuacja Reny, podobnie jak i pozostałych członków grupy nie wyglądała najlepiej. Próby obronienia kobiety przed zmasowanym atakiem przyniosły jednak pewne skutki. Takie mianowicie, że stwory miast żerować na leżącej kobiecie, z dodatkowym zapałem rzuciły się do walki z obrońcami. Ściana wiatru odgrodziła endariankę od tych, którzy tak zachłannie pragnęli jej ciała. Niestety, odgrodziła ją również od tych, którzy chcieli jej pomóc i odciągnąć ją w bezpieczne miejsce. Szczęściem jednak najwyraźniej Sylef czuwał nad swym wybrańcem gdyż modlitwy zdawały się odnosić pewien skutek. Nie dość jednak potężny by z miejsca postawić Renę na nogi. Widać jednak było iż Kraina Dusz zamknęła przed nią swe wrota. To jednak, czy taka sytuacja utrzyma się dłużej pozostawało pod znakiem zapytania.
W międzyczasie walczący usłyszeli śmiech, który zdawał się wprawiać w wibracje ziemię pod ich stopami i powietrze które ich otaczało. Istoty, które ich atakowały nabrały przy tym wigoru i odwagi, coraz mocniej nacierając na swych przeciwników. Dwie z nich rzuciły się na Twema, powalając go i sięgając szponami do gardła. Grupa nieco większa obsiadła Litwora, siekąc zbroję w którą był odziany, skrząc przy tym iskry. Elissa miała się nieco lepiej, jednak również ona została potraktowana dawką bolesnych cięć i ugryzień, które sprawiały iż ledwo na nogach się trzymała. Irata nie było nigdzie widać. Lorett zaś wkrótce miała los Reny podzielić sądząc z zapału z jakim wróg naparł na samotną wojowniczkę. Szczęściem przyszła jej na pomoc Khaidar, jednak kto miał przyjść jej na pomoc…?
Stwory były dużo szybsze, niż się tego Twem spodziewał i niż to wynikało z ich budowy. A na dodatek mnożyły się niczym króliki. Chociaż co chwila któryś z przeciwników zostawał unicestwiony, na jego miejsce pojawiały się dwa lub trzy kolejne.
Na drugi raz trzeba wybrać miejsce bardziej zdatne do obrony, pomyślał optymistycznie Twem. Zbyt optymistycznie jak na kogoś, kto miał na karku dwa potwory wyszczerzajace do niego kły.
Póki jeszcze miał dech w piersiach i trochę swobody ruchów chwycił jednego stwora za gardło, uniemożliwiając natychmiastowe zagryzienie. Równocześnie przyłożył kuszę do boku drugiego stwora i nacisnął spust. Magia nie zawiodła i potwór zginął natychmiast z rozwalonym bokiem i kręgosłupem w kawałkach.
Drugim już nie musiał się zajmować, bowiem Novio dopadł stwora i jednym kłapnięciem potężnych szczęk zmiażdżył potworowi kręgosłup.
Twem zepchnął z siebie podwójnego truposza i zerwał się na równe nogi. Ostatnie dwa bełty wpakował w stwory atakujące Lorett, po czym sięgnął po rapier i sztylet.


Widząc, że powoli ich siły słabną, a wróg wyraźnie zdobywa na przewadze kapłan musiał myśleć szybko. Nie było czasu na długie mozolne modlitwy. Żar bitwy trwał w najlepsze i nie było więcej czasu na namyślenia. Wiedział na co się porywał, ale na tą chwilę nie widział innego wyjścia - sytuacja była ekstremalna i wymagała ekstremalnych środków.
Hassan dobył sztyletu i wprowadzając się w trans lekko chybocząc w przód i w tył zaczął szeptać modlitwę kiedy ostrze przecinało skórę wewnętrznej strony jego lewej dłoni.
- Dobry Sylefie, współtwórco życia i stwórco błogosławionego wiatru... - szeptał z namaszczeniem a drobiny krwi spływały po ostrzu i skapywały na ziemię - ...klęczę tu przed Tobą i błagam byś przyjął ofiarę krwi mojej, krwi życia mego i obdarzył towarzyszy moich w sprawie słusznej walczących łaską twego Tańczącego Wiatru chroniącego ich przed szponami wroga i obdarzył ich siłami by wierni ideałom Odwiecznych i w obronie Rivoren sił nabrali, i w pełni sił mogli stawić czoła sługom Upadłego.

Litwor zaś nie mając za bardzo jak się obruszyć, żeby coś go nie szarpało czy próbowało zagryźć. Samo robienie mieczem nie na wiele już się zdawało, zwłaszcza ze Puszek kawałek dalej sam musiał się solidnie napracować, rzucając larwowatymi na prawo i lewo. Aigam między cięciami starał się uwolnić zaklęcie uwięzione w pierścieniu, nie obawiał się zbytnio ze go przymrozi, bardziej o to, czy jego towarzysze nie wpadną w zasięg. Nie miał jednak zbytnio możliwości sprawdzenia cacka wcześniej, musiał wiec zaryzykować. Opłaciło się, lodowe węże oplotly wszystko dookoła, przebijając i rozrywając stwory, bezpośrednio na magobójcy a te stojące nieco dalej spowalniając. Najwyraźniej krew przestała się w nich gotować a zamieniła prawie ze w nieruchome sople wewnątrz. Takiej sytuacji nie mógł zmarnować i mimo ferworu, z jaka nacierała zdawałoby się niewyczerpana fala przeciwników, wrócił do ścinania głów i łamania karków. Niemalże jak zawodowy egzekutor. Gdy tylko spojrzał na chwile w ciemność, zaczął się zastanawiać nad przekwalifikowaniem na dobre. Mistrz malodobry zdawał się być ciepłą posadką w porównaniu do tego, co ich czekało.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-08-2014, 15:28   #38
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Natarcie trwało nadal. Siły napastników nacierały z siłą niepodobną do niczego co wybrańcy i ich towarzysze kiedykolwiek doświadczyli. Wyrwa, którą spowodował lodowy atak Litwora nie czekała długo by ponownie wypełnić się pełzącymi stworami. Wokół Twema zebrała się gromada wyjątkowo dorodnie wyglądających istot, które z zachłannością godną głodującego rzuciły się by dorwać chociaż jeden kęs jego ciała. W międzyczasie Hassan krwawił. Zapach ten zdawał się dodatkowo podjudzać atakujących, zupełnie jakby ktoś im pomachał przed nosami dorodnym stekiem. Odległość między nimi, a środkiem obozu w którym stacjonowały Yura i Nymphaea, malała z każdą chwilą, bez względu na wysiłki pozostałych. Gdy jednak zdawało się iż nic nie jest w stanie ich powstrzymać, a wszyscy którzy stoją im na drodze umrą, sytuacja uległa zmianie. Wiry wiatru otoczyły walczących tnąc wszystko co tylko pragnęło zbliżyć się na odległość mniejszą niż wyciągnięta ręka. Nie ważne jak bardzo stwory pragnęły ich dosięgnąć, nie były w stanie przedrzeć się przez ową zaporę. Wrzask złości niemal ogłuszył wybrańców i ich towarzyszy. Było w nim tyle złości że była ona w stanie powalić na kolana. Wiry jednak pozostały na miejscu, broniąc i atakując jednocześnie.

Wreszcie wszystko ustało. Napastnicy zaczęli się wycofywać - jedni zagrzebując w ziemię, inni zwyczajnie odpełzając w mrok. Ochrona wiatru nie była dłużej konieczna, więc i ona zniknęła, pozwalając na dokładne obejrzenie pobojowiska. Oglądać zaś było co. Trupy utworzyły bowiem wielobarwny dywan, zaściełając każdą wolną przestrzeń wokół i w samym obozie. Niektóre układały się w kopce, inne leżały samotnie. Wszystkie zaś były po części nadgnite, zdeformowane, ponadgryzane i pocięte. Nad obozem nastała cisza.
Kapłan szybko wysmarował ranę gojącą się maścią i obandażował ją zgrabnie by już niesiony na skrzydłach wiatru znaleźć się przy Renie opatrując jej rany i oceniając jej stan by dobrać najszybciej i najskuteczniej działające specyfiki jeżeli interwencja jego patrona okaże się niepotrzebna. Niestety, jego gorsze z oczekiwań się spełniły, więc złożył dłonie w modlitewnym geście i zaczął odmawiać litanię miłosierdzia, dłuższą i skuteczniejszą z modlitw na tego rodzaju okazje którą znał.
Aigam w tym czasie oceniał stan w jakim wszyscy się znajdowali i wyciągnął swój zestaw chirurga. Rozwinął go ładnie na równym terenie, nie zaśmieconym ścierwami bestii i zajął się Lorett, która zdawało się była bardziej pokiereszowana od Litwora. Z niechęcią zdjął z siebie zbroję na czas zabiegów i zszywania wszystkich. Renę zostawił w rękach kapłana, którego modlitwy najwyraźniej działały. Przynajmniej do pewnego stopnia. Nadal oddychała i to nieco spokojniej, co w jej obecnym stanie i tak było dużym osiagnięciem.
- Rozbieraj się tam gdzie cię posiekali, trzeba cię obejrzeć i wszystko odkazić zanim się coś wda od tego pełzającego ścierwa. - Rzucił do Lorett. Nie miał sił bawić się w dworowanie czy silenie na uprzejmości.

Renie i tak Lisica nie była w stanie pomóc, toteż odpuściła sobie nawet próby. Miała tylko nadzieję, że Błazen zna się na swojej robocie i wyleczy jej rany. Nie lubiła swej towarzyszki, to fakt, nie znaczy to jednak, że życzyła jej śmierci, zwłaszcza zaraz na początku misji. Wyciągnąwszy z juków swoją apteczkę, pani kapral przycupnęła na uboczu i poczęła samodzielnie opatrywać swoje rany. W większości były one niezbyt groźne, toteż jedynie potraktowała je sowicie specyfikiem ostro jadącym alkoholem i ziołami. Poważniejsze rany doczekały się nawet opatrunku.

Rena faktycznie zdawała się dochodzić do siebie po tym jak kapłan poświęcił dla niej swe modlitwy. Również pozostali w tempie szybkim lub nieco wolniejszym dochodzić zaczynali do stanu w miarę sprawnego. Lorett na słowa Litwora z początku nie zareagowała, widać szok dawał znać o sobie. Gdy jednak dotarły one do niej i sama sprawdziła w jakim stanie się znajduje, nie było większej zwłoki.
- Gdzie Irat? - padło tylko pytanie w pewnej chwili.
- Dobre pytanie, Puszek, szukaj, szukaj Irata! - zakrzyknął do swojego pupila. Chociaż można było polemizować kto był czyim pupilem w tej parze. Miał nadzieję że rycerz po prostu leży przygnieciony i odpoczywa, a nie wykrwawia się na śmierć pod stertą podgniłych truposzy.
Puszek przebiegł krótki odcinek, mniej więcej do miejsca w którym ostatnio wojownik był widziany, po czym zawrócił skomląc. Zrobił takich rundek kilka, obiegając całe obozowisko jednak Irata nie znalazł.
- Pięknie. - Wydusił przez zęby Litwor i najszybciej jak mógł zajął się ranami kobiety i swoimi. - Jeśli ktoś jest na nogach, pomóżcie szukać Irata, dołączę do was jak tylko przestanę krwawić jak zarzynany prosiak, wykrwawiony i tak nikomu nie pomogę - rzucił do reszty, która zdawała się być w nieco lepszym stanie. Mimo presji, starał się zachować spokojne, pewne ruchy. Ostatnie czego mu było teraz trzeba, to jątrzące się rany lub nagły krwotok z niedomkniętej rany. Tylko przez głowę przebiegały mu myśli. Czyżby wojownik padł, a może został zabrany przez stwory, jeśli tak, to w którą stronę.
Twem, który nie czuł się zbytnio poszkodowany, gwizdnięciem przywołał Nivio. Załadował do kuszy pełen magazynek, po czym wraz z przerośniętym kundlem ruszył na poszukiwanie wojownika. Lub czegokolwiek, co po nim mogło zostać.
Podsunął psu pod nos plecak Irata, a potem powiedział:
- Szukaj Irata, szukaj. Jak znajdziesz, dostaniesz piękny kawałek szynki.
Kapłan po opatrzeniu Reny zwrócił swoją uwagę na Lorett. Podszedł do niej ze swoją torbą i zapytał
- Pozawolisz, że rzucę okiem na twoje rany?
Lorett najwyraźniej nic przeciwko nie miała, gdyż skinęła tylko głową. Jej uwaga skupiona byłą na Twemie.
Nivio trop złapał podobnie jak Puszek i podobnie jak on zaczął się zachowywać. Z tą różnicą że w pewnym momencie przystanął na brzegu obozu i zaczął wyć.
Kapłan nie próżnował i przystąpił do opatrywania rany szczególną uwagę skupiając na tym by je dokładnie wyczyścić i dobrze zszyć, oraz solidnie opatrzeć. Jednak zaniechał swoich działań po krótkim czasie kiedy stwierdził, że rany były zbyt poważne by mogła swobodnie stawiać czoła kolejnym zagrożeniom które czekały na nich po drodze. Złożył więc ręce w modlitwie rozpoczął odmawiać swoje modły by w końcu nałożyć ciepłe dłonie na jej rany. Miał tylko nadzieję, że Sylef wysłucha jego kolejnej modlitwy błagalnej. Elissa tymczasem dokończyła opatrywanie swoich ran, zwinęła manele i z powrotem zapakowała je do juków.

Twem ruszył biegiem w stronę Nivio, którego wycie zdecydowanie nie przypominało radości, a raczej rozczarowanie i złość zarazem.
Irata nie było. Ślad, jeśli tak można było to nazwać, urywał się przy skraju obozu, niedaleko lasu.
- No chodź, idziemy dalej - powiedział Twem, robiąc krok w kierunku drzew, jednak Nivio nie raczył ruszyć się z miejsca. I mimo kolejnych namów nie zmienił zdania.
- Tu zniknął - powiedział Twem, odwracając się w stronę pozostałych członków drużyny. - A Nivio dalej nie pójdzie.
- Chodź, piesku - dodał. - Wracamy. I tak zasłużyłeś na nagrodę.
Gdy tylko Litwor skończył opatrywanie siebie, odłożył na bok brudne narzędzia i schował resztę, zawołał Puszka. Sięgnął po miecz i ruszył tam, gdzie urywał się ślad. - Puszek, przyłóż się, z tego co go poznałem, to on zawsze lepiej wywęszy jedzenie niż ty. - Podrapał marnola za uchem i sam przyjrzał się pobojowisku w miejscu, gdzie przepadł Irat.
Mimo namów Puszek ani myślał ruszyć się gdziekolwiek poza obręb obozu, szczególnie gdy wszystko wskazywało na to, że jego droga miałaby wieść w stronę majaczącego na horyzoncie lasu.
Litwor wrócił się po pochodnię i ruszył sam, zostawiając Puszka w obozie.
- Ktoś idzie ze mną go szukać? - Stwierdzenie było irracjonalne, więc ponownie założył całą zbroję i powtórzył pytanie. - Czy ktoś poza mną jest wystarczająco skończonym idiotą żeby iść tam nie wiedząc, czy on w ogóle żyje?
- Chyba ja - powiedział Twem, sprawdzając, czy bliskie spotkanie ze zębatymi i pazurzastymi stworami nie pozostawiło jednak na nim jakichś śladów.
Niestety jego modlitwy nie zostały wysłuchane tak jak by tego chciał. Krwawienie jednak ustało, ale cudów nie było. Kapłan westchnął ciężko. Wiedział co musi uczynić, żeby zwiększyć ich szanse na przyszłość. Dobył sztyletu szepcząc pod nosem słowa w staro-rivoreńskim. Przejechał palcami po ostrzu sztyletu i zagłębił go nieznacznie robiąc niewielki cięcie na brzegu kciuka, tak że krew powoli spływała po ostrzu nabierając czerwieńszego, żywszego koloru i skapywała na ranę Lorett. Z każdą kroplą rozpływającą się po ranie rana się zamykała zostawiając po sobie jedynie piękną bliznę. Kiedy rany zostały zaopatrzone w dziwny i nietypowy sposób schował sztylet do pochwy i zaczął opatrywać sobie dłoń. Był zmęczony. Zmęczony bitwą i czynami, które był zmuszony poczynić by zwiększyć ich szanse na przetrwanie. Wstał więc i ruszył w kierunku ogniska przed którym w bezpiecznej odległości uklęknął i zaczął się modlić krótką modlitwą po której wstał i zwrócił się do towarzyszy.
- Jeżeli mamy ruszać powinniśmy iść wszyscy, rozdzielając się tylko zmniejszymy nasze szanse na przetrwanie. Pamiętajmy jednak o naszym celu. Zabrali Irata, nie zdziwiłbym się że po to żeby opóźnić naszą misję.
- Zapominasz chyba o tym, że nie wszyscy są w stanie chodzić - wtrąciła mu się w zdanie Elissa spoglądajac wymownie na nieprzytomną Renę. - Co z nią zrobimy, gdy przyjdzie nam ponownie walczyć? Odłożymy na chwilę pod drzewo jak worek ziemniaków?
- Tak, razem z jukami i plecakami. - Uciął krótko Litwor.
- Poczekajmy aż się wybudzi, nie mamy szans jak się rozdzielimy. - powiedział krótko i rzeczowo Maik.
- Chwilowo nie mają sił na ponowny atak, inaczej już by to zrobiły, jeśli ktoś nie ruszy za nim natychmiast, to już po nim. Pójdę z Twemem, wy pilnujcie obozowiska, Reny i siebie nawzajem. Obiecuję że wrócę żywy, jak mi się nie uda, możesz mnie za to zabić. - Rzucił szybko magobójca i ruszył, przyświecając sobie pochodnią nad tropami.

Żaden z towarzyszy nie ruszył wraz z nim. Lorett co prawda wyglądała jakby miała taki zamiar biorąc pod uwagę że Twem najwyraźniej także pragnął wyruszyć na poszukiwania, jednak po pierwszej próbie wstania, zrezygnowała. Nymphaea zdawała się kompletnie nie interesować poczynaniami dwójki opuszczającej obóz. Usiadła przy ognisku i zaczęła dłubać patykiem w żarze. Yura przez chwilę spoglądała za nimi jednak i ona wkrótce odwróciła się i tracąc zainteresowanie skierowała kroki ku ogniu.
- Mar z nimi pójdzie - rzuciła tylko w stronę Lorett.
- Nie pójdziemy zbyt daleko - obiecał Twem. - Nivio, zostań ze wszystkimi! - polecił.
Dwóch przeciwko światu” - westchnęła w myślach Lisica. - Pięknie, po prostu, kurwa, pięknie - dodała, tym razem na głos. Z wyraźną agresją kopnęła kamyk leżący na ziemi. Następnie sięgnęła po pochodnię i sarkając pod nosem podążyła za mężczyznami.
- Przyda im się ktoś więcej niż Mar - mruknęła Nymphaea, na tyle jednak głośno że było ją doskonale słychać w obozie. - Idź, ja się zajmę twoją wybranką - dodała zwracając się do Yury, która przystanęła w pół kroku.
Srebrnowłosa przez chwilę przyglądała się uważnie dziewczynce, po czym skinęła głową.
- Nie zwlekajcie - rzuciła w stronę Khaidar, która zajmowała się Reną, po czym zmieniła kierunek swych kroków by podążyć za opuszczającymi obóz wybrańcami.
Kapłan natomiast został w obozie. Miał ranną do pilnowania, poza tym, nierozsądnie byłoby wysyłać wszystkich wybrańców w jedno miejsce. Tym bardziej że podzielenie sił było nieuniknione. Westchnął ciężko, uklęknął przed przygasającym ogniskiem i zaczął się modlić w ciszy powoli regenerując swoje i tak nadszarpnięte siły.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 20-08-2014, 20:58   #39
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Elissa, Twem, Litwor

Ciemność nocy w połączeniu z trupami, które zaścielały drogę w stronę lasu biegnącą nijak nie były w stanie umilić wyprawy ratunkowej. Na dodatek psy uparcie próbowały zawrócić swych właścicieli, a to ciągnąć za nogawki, a to znowu zastępując drogę czy kładąc się pod nogami. Blask pochodni nie dawał też wystarczająco wiele światła by dało się dostrzec każdą króliczą dziurę czy wystający korzeń. Tych zaś zdawało się być więcej niż powinno, zupełnie jakby uparcie pragnęły zatrzymać śmiałków na ich drodze.

Do lasu dotarli bez większych szkód. Psy zrezygnowały w końcu, widząc że ich starania były stratą czasu. Miast więc próbować zatrzymać nierozważnych ludzi, wlekły się za nimi z podkulonymi ogonami i pyskami nisko przy ziemi.
Śladów Irata nie było nigdzie widać. Szczęściem nie było też widać atakujących, których truchła skończyły się jakąś chwilę przed linią lasu. Yura prowadziła ich pewnie, nie zatrzymując się pod drodze ani nie szukając śladów. Zupełnie jakby wiedziała gdzie Irat się znajduje.
Sam las wyglądał przeciętnie. Pierwsze promienie porannego słońca zabłysły na kroplach rosy. Zielone liście zalśniły pełnią swej barwy. Brąz pni zdawał się połyskiwać złotem. Nie było jednak słychać ani ptaków ani drobnych zwierząt, które zazwyczaj dość głośno witały nastanie nowego dnia. Miast tego panowała martwa cisza, która chłodem wnikała w kości i wraz z krwią docierała do serca mrożąc je trwogą. Zdecydowanie nie było to miejsce do którego wybiera się na grzybobranie.

W samym lesie było chłodniej niż poza jego granicami. Światło dnia przenikało przez korony drzew rozjaśniając drogę pod nimi. Pochodnie nie były już zatem potrzebne.
Po mniej więcej godzinie dotarli do polany. Była to całkiem zwyczajna polana, może tylko trochę większa, skąpana w słońcu, ze strumieniem biegnącym wzdłuż jej granic i wierzbą płaczącą moczącą liście w jego wodach. Na środku zaś stała skała, a w owej skale ział otwór który swobodnie był w stanie zmieścić dorosłego człowieka.
- Teraz powinniśmy poczekać na pozostałych - zasugerowała Yura.
Nim jednak jej słowa przebrzmiały rozległo się wycie, na które psy towarzyszące grupie zaskomlały i obnażyły zęby.
- Nadchodzą wilki - oznajmiła spokojnie dziewczyna.



Hassan, Khaidar

Gdy większa połowa uczestników misji opuściła obóz zrobiło się w nim niezwykle cicho. Lorett uparcie próbowała postawić sama siebie na nogi co po pewnym czasie się jej udało. Khaidar oddaliła się do swego posłania zapewne po to by odpocząć chwilę nim przyjdzie im ruszyć dalej. Rena odzyskała przytomność tuż po tym jak grupa ratunkowa zniknęła w mroku za obozem. Nie była zbytnio zadowolona z ich decyzji, nie miała jednak dość sił by spróbować ruszyć ich śladem. Miast tego przy pomocy Nymphaei ułożyła się na kocu by pozwolić ciału na dojście do siebie. Sama dziewczynka zdawała się dziwnie milcząca w porównaniu do tego z czym wcześniej Hassan miał do czynienia. Nie uśmiechała się także, nawet złośliwie, co samo w sobie wydawało się nienaturalne. Przez dłuższą chwilę zabawiła przy posłaniu Reny po którym to czasie kobieta ponownie w sen zapadła. Sama Nymphaea zaś powróciła do ogniska.



Świt nastał w niespełna godzinę po tym jak drużyna się rozdzieliła. W złotych promieniach słońca trupy zalegające obóz wyglądały nawet gorzej niż w świetle księżyca. Lorett wraz z Reną uzgodniły iż należy je zebrać na jeden kopiec i spalić. Szczęściem, a właściwie cudem jakimś, Rena była w stanie pomóc w tym zadaniu. Czasem tylko zerkała przy tym podejrzliwie na Nymphaeę, jednak słowo z jej ust nie padło. Lorett z kolei podobne spojrzenia wysyłała w kierunku Hasana, ona również jednak postanowiła zachować milczenie. Gdy kopiec był ułożony verońska mistrzyni miecza zajęła się jego podpaleniem. Nie zajęło dużo czasu by po napastnikach został tylko popiół. Albo bowiem tak wielka moc tkwiła w kobiecie albo też jej nienawiść i złość dodała ogniu mocy.

Gdy wyruszyli słońce na dobre zagościło już na błękitnym niebie. Konie zostawili za sobą w padoku chronionym przez gęsto splecione ze sobą krzewy. Rena jak się okazało władało magią ziemi i stworzenie owej zagrody zajęło jej jedynie chwilę. Nymph zajęła się natomiast utworzeniem płytkiej sadzawki pełnej krystalicznie czystej wody, aby zwierzęta nie cierpiały z pragnienia.

Droga wiodąca w stronę lasu upstrzona była trupami, które raz za razem likwidowała Lorett. Szczęściem żaden z nich nie należał do członków drużyny pozwalając tym, którzy za nimi podążyli na odrobinę nadziei.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 15-10-2015 o 18:04.
Grave Witch jest offline  
Stary 15-10-2015, 22:48   #40
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Dzień mijał spokojnie, jak to czasem się zdarzało, gdy słońce opromieniało ziemię swym blaskiem, a ludziom udzielał się ów leniwy nastrój, nie pozwalający na zbytnie wybryki i skłaniający do wyłożenia się na trawie i myślenia o niczym. Kred jednakże zdawał się być odporny na owe nastroje. Praca czekała, nawet jeżeli klienci zdecydowali, że ciekawszym zajęciem będzie popołudniowa drzemka, niż wizyta w jego warsztacie czy też aptece.
Tak przynajmniej rzecz się miała aż do chwili, w której spokój ów został przerwany. Istota zaś, która tego dokonała, zdawała się nie zdawać sobie sprawy z owego czynu i jakby nigdy nic, spacerować poczęła po wnętrzu warsztatu, od czasu do czasu podnosząc jedną z maszyn czy też zabawek, po czym odkładając ją na miejsce.



Dziewczyna owa, chłopiec to bowiem zdecydowanie nie był, włosy miała w kolorze ognia, szatę białą niczym śnieg, a spojrzenie, gdy w końcu zwróciła je na Kreda, czernią i zielenią pałające. Cała zaś jej postać spowita była w delikatnym blasku, który co chwilę kolory swe zmieniał wibrując mocą, która tylko czekała by ją uwolniono.
- Kred Windath, Wybraniec. - Skłoniła głowę, po czym wyciągnęła dłoń w jego kierunku. - Podążysz za mną - dodała jakby nigdy nic.

Majsterkowicz przetarł wierzchem dłoni spocone czoło, zostawiając na nim czarną smugę od pobrudzonych smarem rąk. W pierwszej chwili nie mógł do końca stwierdzić, czy właśnie ma jakieś zwidy, czy też prawdziwie odwiedziła go tajemnicza, o płomiennej barwie włosów istota. Nie zastanawiając się już dłużej nad własną poczytalnością, odłożył na stolik, przy którym urzędował ubrany w swój roboczy fartuch jakieś urządzenie, nad którym zdawał się wcześniej pracować. Zamrugał kilkakrotnie i wygiął twarz w nieprzyjemnym grymasie.
- A panienkę to pukać i mówić dzień dobry nie nauczono? - odpowiedział dość zgryźliwie Kred, ignorując jej absurdalne polecenie, które na początku nawet nie doszło do jego świadomości.
Nie był dzisiaj w najlepszym nastroju. Zalegał z kilkoma projektami, a zbliżał się termin zapłaty czynszu. Nie był co prawda jeszcze spłukany, ale przyjemnym doświadczeniem jest, kiedy nie trzeba ledwo wiązać koniec z końcem.
A poza tym… poczuł coś, co przeszło po jego ciele falą mrowienia i pozostawiło nieprzyjemny posmak na języku. Magia.
Dziewczę uśmiechnęło się po czym cicho zastukało w stół przy którym stała, a następnie przymilnym głosikiem rzekło:
- Dzień dobry. Czy teraz zaczniesz się zbierać? Nie mamy zbyt wiele czasu. Twoi towarzysze wkrótce wyruszą, a dzieli nas od nich długa droga. Im wcześniej ruszymy tym lepiej.

Pan Windath, a konkretnie dwudziestoośmioletni mężczyzna z bujną czupryną i przemęczonym obliczem wstał i oparł dłonie o blat, wpatrując się złym spojrzeniem na gościa.
- Posłuchaj mnie pani jestem-niewiadomo-kto. Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, pracuję. Kapujesz? PRA-CUJĘ. A to może oznaczać, że robię pieniądze. Moja droga, znajdujesz się właśnie w moim skromnym warsztacie, w którym można kupić różne przedmioty. Nie jestem żadnym konwojentem, ani obstawą karawany. Nie mam żadnych towarzyszy i z nikim nie podróżuję. Jestem sprzedawcą i inżynierem. I staram się z reguły być przy tym miły dla moich klientów, ale dzisiaj niestety nie trafiłaś - Kred wziął głęboki wdech, przymknął oczy i wypuścił powoli powietrze przez usta. Zawiódł się jednak, kiedy po otwarciu oczu natrętny rudzielec nadal stał przed nim.
- Dobra, może zacznę jeszcze raz, ale tym razem błagam, wyrażaj się jaśniej, bo ni w ząb nie wiem, o czym ty pleciesz. Powiedz mi, w czym mogę ci pomóc? Jaki jest twój problem? Potrzebujesz coś kupić? Może naprawić? Mam też spory asortyment ziół i medykamentów na składzie.
Rany, co za dzień - pomyślał, patrząc błagalnie na bądź co bądź atrakcyjną dziewczynę.
- Nie potrzebuję ani czegoś kupować, ani też naprawić. Zioła zaś i medykamenty bardziej przydadzą się takiej delikatnej istocie jak ty. Moje zadanie polega na bezpiecznym doprowadzeniu cię do pozostałych Wybrańców, a później na ochronie w trakcie wykonywania zadania jakie wyznaczyli ci Odwieczni. - Nieznajoma mówiła głosem całkiem spokojnym, obojętnym wręcz. Mówiąc zaś bawiła się tymi przedmiotami, które akurat znajdowały się w zasięgu jej rąk. Bez wątpienia jednak z każdą kolejną zabawką czy też urządzeniem znajdowała się o ten jeden krok bliżej Kreda.
- Jeżeli to na złocie ci zależy, jestem pewna że Odwieczni zadbają o twoje potrzeby. Gdybyś jednak miał jakieś wątpliwości jestem gotowa wezwać jednego, lub wszystkich by sami ci to powiedzieli.

Gospodarz zamilkł na moment, spuszczając przy tym wzrok. Jednak kątem oka wciąż obserwował nieproszonego gościa, jak ten przebiera w jego asortymencie, w duchu mając nadzieję, że nic nie napsoci. Kred zaczął się głębiej zastanawiać nad słowami rudej. Co też za niestworzone historyjki mi sprzedaje - rozmyślał. Wciąż nie był do końca przekonany, by brać tę istotę na poważnie. W końcu cała jej paplanina mogła być tylko odwróceniem uwagi. Wszak nie mógł zapominać, że Lef słynęło z wyborowych złodziei.
- Kim jesteś i czego tu chcesz? - spróbował raz jeszcze, ściągając przy tym brwi w gniewnym grymasie. - Kto cię na mnie nasłał? Jakieś porachunki moich niezadowolonych klientów? - zapytał rzeczowo, podnosząc przy tym wzrok i lustrując nim okolicę w poszukiwaniu podejrzanego ruchu. - I skończ te bajki z Odwiecznymi i Wybrańcami. Może jakiś naiwniak by się na to nabrał, ale na mnie to nie podziała. Jestem zwykłym, szarym człowiekiem, który próbuje utrzymać się ze swoich talentów, co nie zawsze się mi opłaca. Sprawy Odwiecznych, magii i innych świętych pierdół mnie nie dotyczą. Nie wyznaję żadnego z nich, ani też nie władam tymi ich kuglarskimi sztuczkami. Tu żadnego, jak to mówisz, wybrańca nie znajdziesz. Więc zabieraj ten zgrabny tyłek z mojego warsztatu i daj mi w spokoju pracować, jeśli nie potrzebujesz nic kupić, ani naprawić.
Kred może znał się wyśmienicie na maszynach i konstrukcjach, jednak za nic nie potrafił poznać się na ludziach. Nie był w stanie wyczytać z gestów nieznajomej, jakie ma prawdziwe zamiary co do niego oraz czy mówi prawdę.
To co wiedział, to że nosiła w sobie magię, za którą bardzo, ale to bardzo nie przepadał. A jeśli nauczył się czegoś w kontaktach międzyludzkich, to były to trzy zasady, które wziął sobie do serca: pierwsza głosiła “nasz klient nasz pan”; druga z kolei była dla niego przestrogą, by trzymać się z dala od magów; trzecia natomiast ostrzegała, by nie dawać się wykorzystywać cwaniakom. Właśnie dzięki tym zasadom mógł wieść swój spokojny żywot oddając się pasjom. Spokój tego dnia miał być jednak zamącony.

Nieznajoma najwyraźniej niewiele sobie robiła ze słów jego. Na pytania także najwyraźniej nie zamierzała odpowiadać. Miast tego dalej wędrowała wśród szpargałów, wybierając spośród nich co ładniejsze i każdemu z owych wybranych poświęcając chwilę lub dwie. Sytuacja taka przeciągać się zaczęła niemiłosiernie, niezbyt łagodząc napiętą atmosferę, która zapanowała w warsztacie. Niestety nie napatoczył się żaden klient, który mógłby choćby odrobinę ją złagodzić. Utrzymywała się zatem, niczym ciężki, szary welon, do czasu aż dziewczę zdecydowało się przemówić.
- Twierdzisz iż sprawy magii i Odwiecznych cię nie dotyczą, a jednak stąpasz po ziemi, którą stworzyli, pijesz ich wodę, jesz ich jadło i oddychasz ich powietrzem. Mimo iż nią nie władasz, uzależniony jesteś od magii która utrzymuje tą krainę. W tym magii, którą oddałeś by kraina ta nadal istnieć mogła. Czy słowa twoje nie zaprzeczają czasem twojemu istnieniu? Wszak nie narodziłbyś się gdyby nie owa moc, która płynie w żyłach każdej istoty żyjącej, tli się w każdym płomieniu i skrywa w każdej skale.
Mówiąc bawiła się drewnianym pajacykiem, który po nakręceniu chodził i poruszał rękami oraz głową. Nie było widać by dziewczę ową czynność wykonało jednak jakimś sposobem nie dość że sprawiło iż owa zabawka się poruszała to na dokładkę zaczęła się zmieniać na oczach Kreda. Wpierw jej ruchy nabrały płynności, materiał z którego zrobiono szkielet zmieniać się zaczął przybierając formę, która najbliższa była ludzkiej skórze. Twarz pajacyka nabrała kolorów i wyrazu, a spojrzenie poczęło wędrować po otaczających go przedmiotach.
- Jesteś jak ta zabawka, Kredzie Windath. Stworzony z mocy. To że w nią nie wierzysz ani nie władasz niewiele zmienia w tej kwestii.

Majsterkowicz przygryzł dolną wargę, raz jeszcze spuścił głowę i odwrócił się plecami do gościa. Następnie powolnymi, niemal sakramentalnymi ruchami zdjął swój umorusany fartuch, poskładał go w równą kostkę i odłożył na stojący nieopodal mebel. Ta czynność miała oznaczać, że na dzisiaj skończył już pracę.
- Myślenie takich jednostek jak ty sprawiają, że jesteście ich niewolnikami. Uważacie się za mierne narzędzia, robactwo wśród ich pięknego ogrodu… który sami rujnują. Nie potraficie pojąć, że każdy jest kowalem swojego losu. Bo w końcu żaden przedmiot nie jest nic dłużny swojemu twórcy - Kred przemawiał, nie spoglądając nawet na natręta. Jego wzrok skupiony tym razem był na przestrzeni tuż nad jego głową. - Wszystko w tym świecie zostało przez kogoś stworzone. Tak samo jak oni. Są bytem w tym świecie jak wszystko, co istnieje. Jednak żaden byt nie powinien być uzależniony od drugiego. Każdy stanowi swoją wartość i jeśli poddaje swą wolę innej sile… wtedy staje się nędznym niewolnikiem - Windath zamilkł na moment i odwrócił się do dziewczyny, zatapiając w nią swój bystry wzrok. - Nie wiem, kim jesteś, ale teraz to wyczuwam. Jesteś ich posłannikiem. Karmią cię swoją iluzją, ograniczając twoją perspektywę. Wybacz, ale ze mną tak nie będzie.

Pajacyk zajął się ogniem i wkrótce jedynym, co po nim zostało była kupka popiołów.
- Może i nie powinni być uzależnieni, jednak są i nic na to nie poradzisz. Mylisz się jednak sądząc, iż Odwieczni karmią mnie iluzją, że to, co czeka tą krainę, to tylko ułuda. Nikt nie zna zagrożeń jakie na nią czyhają lepiej ode mnie. Jestem bowiem jej oddechem, myślą i duszą. Moc, która została zamknięta w tym naczyniu - dłonią wskazała na siebie - jest połączeniem sił, które stworzyły góry, morza, lasy i wszystko co w nich żyje. Teraz zaś naczynie to przeznaczono by chroniło ciebie, mizerną istotę, która nie jest w stanie ujrzeć tego, co ma przed oczami. Łudzisz się, otulony strachem i zawiścią. Zadanie jednak wypełnisz gdyż od niego zależy zarówno twoje życie jak i losy każdego człowieka, zwierzęcia i rośliny które znalazły swój dom w tej krainie. Zostałeś wybrany, a to składa na twe barki ciężar który zmuszony jesteś unieść. Jeżeli nie uczynisz tego dla Odwiecznych czy też swych rodaków, uczynisz to dla siebie. W innym wypadku zginiesz w bólu, sam, pozbawiony wszystkiego co tak bardzo sobie cenisz. Wybór jednak, o ile można o takowym mówić, należy do ciebie.
Nieznajoma porzuciła na chwilę swą, raczej obojętną pozę, by zastąpić ją gniewem, który sprawił iż niewielka przestrzeń warsztatu przemieniła się w oko cyklonu. Zarówno narzędzia jak i twory pracy innowatora uniosły się w powietrze i zaczęły krążyć nad ich głowami. Gorąc stał się nie do wytrzymania, oddech zamierał w płucach jakby wstrzymywany przez rękę, której nie dało się dostrzec. W samym zaś centrum owego chaosu stał Kred oraz jego, wciąż bezimienna, oprawczyni.
Kred wyprostował się natychmiastowo, kiedy jego pracownia zmieniła się w istny gulasz najgorszego wydania. Odruchowo odsunął się od przedmiotów, które unosząc się w powietrzu mogły go zranić. Szybko jednak się uspokoił. Przede wszystkim nienawidził działania pod presją. Wysłuchał więc jej słów, jednak do momentu, w którym jego warsztat opanowała magiczna burza, nie wydusił z siebie żadnego słowa, obserwując szalejące “naczynie” Odwiecznych. Miał tylko nadzieję, że nieproszony gość nie zrobi nic głupiego, wierzył bowiem, że to tylko przedstawienie.

- Oren - rozległ się kobiecy głos przypominający swym brzmieniem liście poruszane lekką bryzą. - Wystarczy córko, daj mu odpocząć.
Zarówno wichura jak i gorąc ustały niemal natychmiast. Każdy z przedmiotów które chwilę wcześniej wirowały wokoło, odnalazło miejsce z którego je zabrano. Nic nie uległo zniszczeniu, czy chociażby drobnemu uszczerbkowi. Nie wszystko jednakże wyglądało dokładnie tak jak wcześniej. Stół, przy którym w spokoju pracował Kred, zaczął się bowiem zmieniać na jego oczach. Wpierw pojawiły się listki o świeżym, soczyście zielonym kolorze. Zaraz za nimi gałązki, wpierw małe, kruche i niewinnie wyglądające, wkrótce poczęły zmieniać się w konary, które oplotły stół i piąć się poczęły w górę. Na koniec, gdy korona drzewa jakie wyrosło w pracowni Windatha sięgnęła sufitu, pojawiła się twarz w jego pniu. Wyraz jej był łagodny, ozdobiony delikatnym uśmiechem. Szmaragdowe oczy zdawały się lśnić, pełne skrytej za nimi wesołości.
- Racz jej wybaczyć - rzekła Odwieczna, bez wątpienia bowiem miał on do czynienia z Mendarą, Panią Ziemi. - Wciąż przyzwyczaja się do tej formy i dość łatwo traci panowanie.

Innowator nie mógł ukryć małego zaskoczenia, kiedy w jego pracowni pojawiła się Odwieczna. Łatwiej bowiem było ich ignorować, kiedy znajdowali się daleko i nie wtrącali się w jego sprawy. Powoli odsunął się od dwójki na tyle, by mieć ich wszystkich na widoku.
- Nie masz za co przepraszać, zachowała się tak, jak mogliście się tego po niej spodziewać. Spełniła jednak swoje zadanie i wyraziła, co prawda dość rzeczowo, o co wam chodzi. - Kred przetarł twarz, zostawiając na niej jeszcze więcej czarnych smug. Musiał stwierdzić, że była spocona od nadmiaru wrażeń.
- Chodzi o sytuację pod Bramą, tak? Macie jakieś problemy, które sami sobie ściągnęliście na głowę, a które zagrażają naszej krainie? Słyszałem plotki i opowieści na ten temat. Jednak nie dowiedziałem się, o co chodzi z tymi Wybrańcami i co też tym razem mają dla was zrobić. - Inżynier przemawiał już spokojniej. Gdzieś uleciała jego irytacja.

- Brama, póki co, nie stanowi jeszcze problemu - odpowiedziała Oren. - Powinna utrzymać się przez kolejny miesiąc, może dwa.
- To, czego od was żądamy, jest znacznie pilniejsze. Odnowienie mocy filarów musi zostać dokonane nim Brama upadnie. W przeciwnym razie całą tą krainę zaleje zło, które zostało z niej wygnane. Nasza moc nie jest zdolna go powstrzymać. Spowolnić, być może, jednak nie zatrzymać. Ci z was, którzy zostali wyznaczeni do odnowienia rytuału, poddani zostaną próbom jakie niewielu śmiertelnych byłoby w stanie przetrwać czy chociaż objąć rozumem. Z tego też powodu otrzymacie pomoc Towarzyszy, których dla was przeznaczyliśmy. Końcowe zadanie będzie jednak w pełni na wasze barki złożone.
Mendara przemawiała spokojnym, pełnym dostojności głosem, w którym jednak czaiła się nutka smutku. Widać było iż żałuje losu, który został zesłany na niczemu winnych ludzi, jednak nie zamierza go cofnąć.
- Czy podejmiesz się tego wyzwania? - zapytała jeszcze, po czym umilkła by dać Kredowi czas zarówno na zastanowienie jak i odpowiedź.

Windath wysłuchał uważnie słów Odwiecznej. W paru momentach uśmiechnął się słabo pod nosem, z niedowierzaniem kręcąc głową. Kiedy w pracowni ponownie zapadła cisza, zrobił kilka kroków, stając pod przeciwległą do nich ścianą i oparł się o nią. Przez jakiś czas widać było, że usilnie nad czymś rozmyśla. W końcu jednak opuścił głowę i zapytał zrezygnowany: - Dlaczego ja? Z tego, co mówisz, wynika, że potrzebna wam banda zabijaków, wojowników, czarodziei. Kogoś, kto potrafi przeciwstawić się waszemu złemu braciszkowi. Ale ja?
- Ty posiadasz cechy, które dopełnić mają pozostałych. Zdrowy rozsądek, odmienne spojrzenie, ów brak wiary, który co prawda jest kłopotliwy, jednak może zaważyć nad pomyślnością waszego zadania. - Mimo iż słowa Odwiecznej powinny zapewne być komplementem dla Kreda, wypowiedziała je jednak z wystarczającą dozą wesołości by wzbudzić wątpliwość.
- Jesteś człowiekiem mocno po tej ziemi stąpającym, a to bywa niekiedy równie przydatne co dobrze naostrzony miecz. Poza tym będziesz miał mnie do pomocy - dodała Oren, uśmiechając się przy tym nieco złośliwie.
Kred włożył ręce do kieszeni i podniósł wzrok, omiatając nim swój warsztat i wszystkie przedmioty w nim się znajdujące.
- Nie robię tego dla was. Robię to dla ludzi, którzy przez takich jak wy znajdują się teraz w niebezpieczeństwie. - Po tych słowach innowator wyprostował się i spojrzał prosto w oczy Odwiecznej. - Gdzie mam się udać i ile czasu mi pozostało?
- Udasz się do Sideł Rozetty, tam też połączysz się z pozostałymi - odparłą Mendara.
- Czasu pozostało ci niewiele gdyż tamci zaczęli się już zbierać. Powinniśmy więc wyruszyć najszybciej jak to możliwe - dodała Oren.
- Powinieneś przygotować się na to, że nie wrócisz - owo “o ile” zawisło nad tymi słowami - do swego warsztatu przez dość długi czas. Masz czas do rana by zająć się potrzebnymi przygotowaniami. Oren powróci tu wraz z pierwszymi promieniami słońca.

A zapowiadał się taki spokojny dzień - pomyślał, sunąc w stronę Odwiecznej i jej towarzyszki.
- Wszyscy od najmłodszego uważali mnie za szalonego. I dopiero po dwudziestu ośmiu latach jestem w stanie się z nimi zgodzić. Dajcie więc mi się przygotować i zabezpieczyć moją pracownię.
- Zatem postanowione - Mendara przypieczętowała jego los owymi słowami. - Stań na wysokości zadania, Wybrańcze, a nagroda cię nie minie. Teraz zaś żegnaj, inne bowiem obowiązki wzywają mnie do siebie. - Mówiąc to jej twarz zaczęła zanikać, a wraz z nią i drzewo w którym była wytłoczona. Wpierw zanikły konary, zupełnie jakby zapadały się w sobie, wchłaniane przez niewidzialną siłę. Nieco dłużej potrwało by zniknął pień, jednak i on owej sile się nie oparł. Na koniec pozostał jedynie mały, samotny liść, uparcie trzymający się jednej z nóg stołu.
- To należy do ciebie - odezwała się Oren, burząc ciszę jaka zapadłą po odejściu Odwiecznej. W jej dłoni, którą wyciągnęła w stronę Kreda, leżał sztylet.
- Świetnie się nada, kiedy zmuszony będę zakończyć swe męki - odparł, odbierając od niej ostrze. Obejrzał go szybko i odłożył na stół.
- Ciebie też już żegnam. I nie zapomnij o moim pouczeniu, które dałem ci na początku, kiedy zjawisz się tu jutro - uśmiechnął się do niej krzywo.
Oren najwyraźniej uznała, iż nie zniży się do udzielenia odpowiedzi na owe słowa. Względnie gdzieś się jej spieszyło gdyż zwyczajnie znikła, rozpływając się w powietrzu niczym poranna mgła w promieniach słońca, zostawiając Kreda samemu sobie.


Słońce już dawno minęło swój zenit, powoli tocząc się ku zachodowi. Mimo, iż na drzwiach ze szyldem „Maszyny Kreda” wisiała tabliczka głosząca „ZAMKNIĘTE”, to we wnętrzu wciąż tliło się światło oraz dobiegały pobrzękiwania i ściszone huki. Kred Windath gorączkowo przemierzał swą zagraconą pracownię. W jednym z jej kątów miał rozłożony koc, na którym układał wszelkie przedmioty podręczne i bagaż, mający przydać mu się w podróży. Na pierwszy ogień poszedł przewiewny skórzany strój własnej roboty, zawierający mnóstwo pojemnych kieszeni i ukrytych kieszonek, o których istnieniu wiedział tylko jego twórca. W ten sposób mógł przenosić ze sobą wiele przydatnych przedmiotów, które mogły ocalić jego skórę w wielu sytuacjach. Tuż obok rozłożył swój specjalny płaszcz. Zaprojektował go osobiście, używając przy tym najnowszych technik i materiałów. Ową odzież można było założyć na siebie dwojako. Materiał jednej ze stron był w barwie srebrnych blasków księżyca i pozwalał posiadaczowi ochłodzić swe ciało w upalne dni. Jednak ubierając płaszcz na drugą stronę otulał go materiał koloru piasków pustyni, który w mroźne dni pozwalał zachowywać zgromadzone pod nim ciepło. Poza tym przyszykował swoje wygodne buty z nieprzemakalnej skóry. W podeszwie prawego buta miał ukryty mechanizm wysuwający krótkie ostrze. Zapewne przydatne w niektórych sytuacjach. Nie mógł też zapomnieć o swym gustownym, brunatnym cylindrze, bez którego obyć się nie potrafił. Wyjątkowo te jakże szykowne nakrycie głowy nie posiadało żadnych specjalnych zdolności, poza tym, że dodawało uroku i wyglądał ekstrawagancko.

Do jego bagaży trafiła również pojemna skórzana torba, w której trzymał swoje narzędzia zaprojektowane do wykorzystania w terenie. Zawierały między innymi przyrządy inżynierskie oraz chirurgiczne, ale także rysunkowe. Nie mógł też zapomnieć o podręcznej apteczce, ulubionej lunecie i specjalnym nożu z rozkręcaną rękojeścią, chowającą w sobie kilka innych narzędzi. Do tego druga, nieco mniejsza torba na podróżne przyrządy i naczynia, które wykorzystywał do medycyny i alchemii. Nie mógł też nie spakować kilka specyfików oraz gotowych produktów, takich jak świece dymne, które po wypuszczeniu otaczały okolice gęstym i gryzącym oczy dymem, lub fiolkę promiennika, która po zalaniu odpowiednim alkoholem wytwarzała intensywne światło zielonej barwy. Nie zabrakło też kilka flaszek żywego ognia, która po podpaleniu i rozbiciu rozprzestrzeniała się w promieniu wybuchu istną pożogą. Wierzch przykrył maską swojej konstrukcji, która umożliwiała oddychanie w powietrzu zanieczyszczonym pyłem bądź gazem.
Na koniec zostawił swój najnowszy prototyp. Coś, nad czym pracował ładnych kilka lat, a co zaowocowało śmiertelnym narzędziem. Nazwał ją Rozgadana Betty. Kusza automatyczna, jak czasem ją określał. Wyglądała dość niepozornie. Przeciętnych rozmiarów. Mocno obudowana. W jej wnętrzach znajdował się bardzo skomplikowany mechanizm, który był sercem tej broni. Na górę kuszy przyczepiane było pudełko mieszczące w sobie pięćdziesiąt specjalnie wymierzonych i przygotowanych krótkich bełtów. Posługując się przyrządami celowniczymi oraz pokrętem z prawej strony broni, mechanizm naciągał mocną cięciwę, następnie uwalniał z magazynka jeden bełt, umieszczał go w odpowiednim miejscu, a na koniec zwalniał cięciwę. Nieprzerwane kręcenie korbą pozwalało na ciągły ogień, aż do wystrzelenia ostatniego bełtu. Broń nie była jeszcze niezawodna i zdarzało się jej czasem zacinać, jednak za ów prototyp każdy namiestnik oddałby mu część własnej prowincji. Tak więc Rozgadana Betty trafiła do specjalnego pokrowca, razem z dużym zapasem bełtów dwóch typów, jedne przystosowane do penetrowania pancerzy i zbroi, inne natomiast zadające drastyczne obrażenia odsłoniętemu ciału. Jeszcze tylko bardziej ozdobny, niż nadający się do boju rapier oraz sztylet otrzymany od istoty zwanej Oren i był gotowy do drogi.

Kiedy skończył się pakować, właśnie zmierzchało. Na tym jednak nie skończyły się jego przygotowania. W całej swojej pracowni porozmieszczał masę wszelkiej maści pułapek, które miały chronić jego warsztat oraz asortyment przed ewentualnymi włamywaczami. Chciał mieć pewność, że po powrocie zastanie „Maszyny Kreda” tak, jak je pozostawił.
Wybiła północ, kiedy odwiedził starszego człowieka, u którego wynajmował własność. Pan Skąpiec, jak zwykł go nazywać Kred, był bardzo zdziwiony tak późną wizytą najemcy. Windath poinformował go, że jutro opuszcza miasto i długo go nie będzie. Kazał poinformować swoich klientów, że ich zamówienia będą gotowe po jego powrocie. Poza tym innowator wyłuskał wszystkie swoje oszczędności, jakie tylko posiadał, by opłacić czynsz na trzy miesiące z góry. Nie czuł się z tym za dobrze, jednak wolał żyć w świadomości, że kiedy wróci do Lef, to zobaczy swój warsztat z pełnym wyposażeniem i z jego imieniem nad drzwiami. Pan Skąpiec próbował wyciągnąć coś więcej od Kreda, toteż ten odrzekł mu tylko, że spełnia wole kurewskich Odwiecznych i odszedł bez pożegnania.

Kiedy wrócił do pracowni, zrobił swój ostatni obchód, przyglądając się wszelkim urządzeniom, maszynom i zabawkom, które sam wymyślił i stworzył, o które dbał i kochał jak własne dzieci. Było mu ciężko to wszystko tak po prostu zostawić. Tym bardziej, że winą całego tego zamieszania byli Odwieczni i ich wojenki. Ale Kred nie był głupi. Domyślał, co się stanie, kiedy Brama upadnie. Był to kolejny powód, by nienawidzić wszystko, co magiczne. Ale on im jeszcze pokaże. Udowodni tym wszystkim kuglarzom i zaślepionej publiczności, że to nauka, a nie magia, uratuje tę krainę przed zagładą. Nadarzyła się taka okazja. To będzie istne wypięcie tyłka w stronę Odwiecznych.
I tak podburzony do działania umył się i położył w swoim łóżku, śniąc o wielkich przygodach.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 15-10-2015 o 22:53. Powód: Zapomniałem obrazka :c
MTM jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172