Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2014, 15:28   #38
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Natarcie trwało nadal. Siły napastników nacierały z siłą niepodobną do niczego co wybrańcy i ich towarzysze kiedykolwiek doświadczyli. Wyrwa, którą spowodował lodowy atak Litwora nie czekała długo by ponownie wypełnić się pełzącymi stworami. Wokół Twema zebrała się gromada wyjątkowo dorodnie wyglądających istot, które z zachłannością godną głodującego rzuciły się by dorwać chociaż jeden kęs jego ciała. W międzyczasie Hassan krwawił. Zapach ten zdawał się dodatkowo podjudzać atakujących, zupełnie jakby ktoś im pomachał przed nosami dorodnym stekiem. Odległość między nimi, a środkiem obozu w którym stacjonowały Yura i Nymphaea, malała z każdą chwilą, bez względu na wysiłki pozostałych. Gdy jednak zdawało się iż nic nie jest w stanie ich powstrzymać, a wszyscy którzy stoją im na drodze umrą, sytuacja uległa zmianie. Wiry wiatru otoczyły walczących tnąc wszystko co tylko pragnęło zbliżyć się na odległość mniejszą niż wyciągnięta ręka. Nie ważne jak bardzo stwory pragnęły ich dosięgnąć, nie były w stanie przedrzeć się przez ową zaporę. Wrzask złości niemal ogłuszył wybrańców i ich towarzyszy. Było w nim tyle złości że była ona w stanie powalić na kolana. Wiry jednak pozostały na miejscu, broniąc i atakując jednocześnie.

Wreszcie wszystko ustało. Napastnicy zaczęli się wycofywać - jedni zagrzebując w ziemię, inni zwyczajnie odpełzając w mrok. Ochrona wiatru nie była dłużej konieczna, więc i ona zniknęła, pozwalając na dokładne obejrzenie pobojowiska. Oglądać zaś było co. Trupy utworzyły bowiem wielobarwny dywan, zaściełając każdą wolną przestrzeń wokół i w samym obozie. Niektóre układały się w kopce, inne leżały samotnie. Wszystkie zaś były po części nadgnite, zdeformowane, ponadgryzane i pocięte. Nad obozem nastała cisza.
Kapłan szybko wysmarował ranę gojącą się maścią i obandażował ją zgrabnie by już niesiony na skrzydłach wiatru znaleźć się przy Renie opatrując jej rany i oceniając jej stan by dobrać najszybciej i najskuteczniej działające specyfiki jeżeli interwencja jego patrona okaże się niepotrzebna. Niestety, jego gorsze z oczekiwań się spełniły, więc złożył dłonie w modlitewnym geście i zaczął odmawiać litanię miłosierdzia, dłuższą i skuteczniejszą z modlitw na tego rodzaju okazje którą znał.
Aigam w tym czasie oceniał stan w jakim wszyscy się znajdowali i wyciągnął swój zestaw chirurga. Rozwinął go ładnie na równym terenie, nie zaśmieconym ścierwami bestii i zajął się Lorett, która zdawało się była bardziej pokiereszowana od Litwora. Z niechęcią zdjął z siebie zbroję na czas zabiegów i zszywania wszystkich. Renę zostawił w rękach kapłana, którego modlitwy najwyraźniej działały. Przynajmniej do pewnego stopnia. Nadal oddychała i to nieco spokojniej, co w jej obecnym stanie i tak było dużym osiagnięciem.
- Rozbieraj się tam gdzie cię posiekali, trzeba cię obejrzeć i wszystko odkazić zanim się coś wda od tego pełzającego ścierwa. - Rzucił do Lorett. Nie miał sił bawić się w dworowanie czy silenie na uprzejmości.

Renie i tak Lisica nie była w stanie pomóc, toteż odpuściła sobie nawet próby. Miała tylko nadzieję, że Błazen zna się na swojej robocie i wyleczy jej rany. Nie lubiła swej towarzyszki, to fakt, nie znaczy to jednak, że życzyła jej śmierci, zwłaszcza zaraz na początku misji. Wyciągnąwszy z juków swoją apteczkę, pani kapral przycupnęła na uboczu i poczęła samodzielnie opatrywać swoje rany. W większości były one niezbyt groźne, toteż jedynie potraktowała je sowicie specyfikiem ostro jadącym alkoholem i ziołami. Poważniejsze rany doczekały się nawet opatrunku.

Rena faktycznie zdawała się dochodzić do siebie po tym jak kapłan poświęcił dla niej swe modlitwy. Również pozostali w tempie szybkim lub nieco wolniejszym dochodzić zaczynali do stanu w miarę sprawnego. Lorett na słowa Litwora z początku nie zareagowała, widać szok dawał znać o sobie. Gdy jednak dotarły one do niej i sama sprawdziła w jakim stanie się znajduje, nie było większej zwłoki.
- Gdzie Irat? - padło tylko pytanie w pewnej chwili.
- Dobre pytanie, Puszek, szukaj, szukaj Irata! - zakrzyknął do swojego pupila. Chociaż można było polemizować kto był czyim pupilem w tej parze. Miał nadzieję że rycerz po prostu leży przygnieciony i odpoczywa, a nie wykrwawia się na śmierć pod stertą podgniłych truposzy.
Puszek przebiegł krótki odcinek, mniej więcej do miejsca w którym ostatnio wojownik był widziany, po czym zawrócił skomląc. Zrobił takich rundek kilka, obiegając całe obozowisko jednak Irata nie znalazł.
- Pięknie. - Wydusił przez zęby Litwor i najszybciej jak mógł zajął się ranami kobiety i swoimi. - Jeśli ktoś jest na nogach, pomóżcie szukać Irata, dołączę do was jak tylko przestanę krwawić jak zarzynany prosiak, wykrwawiony i tak nikomu nie pomogę - rzucił do reszty, która zdawała się być w nieco lepszym stanie. Mimo presji, starał się zachować spokojne, pewne ruchy. Ostatnie czego mu było teraz trzeba, to jątrzące się rany lub nagły krwotok z niedomkniętej rany. Tylko przez głowę przebiegały mu myśli. Czyżby wojownik padł, a może został zabrany przez stwory, jeśli tak, to w którą stronę.
Twem, który nie czuł się zbytnio poszkodowany, gwizdnięciem przywołał Nivio. Załadował do kuszy pełen magazynek, po czym wraz z przerośniętym kundlem ruszył na poszukiwanie wojownika. Lub czegokolwiek, co po nim mogło zostać.
Podsunął psu pod nos plecak Irata, a potem powiedział:
- Szukaj Irata, szukaj. Jak znajdziesz, dostaniesz piękny kawałek szynki.
Kapłan po opatrzeniu Reny zwrócił swoją uwagę na Lorett. Podszedł do niej ze swoją torbą i zapytał
- Pozawolisz, że rzucę okiem na twoje rany?
Lorett najwyraźniej nic przeciwko nie miała, gdyż skinęła tylko głową. Jej uwaga skupiona byłą na Twemie.
Nivio trop złapał podobnie jak Puszek i podobnie jak on zaczął się zachowywać. Z tą różnicą że w pewnym momencie przystanął na brzegu obozu i zaczął wyć.
Kapłan nie próżnował i przystąpił do opatrywania rany szczególną uwagę skupiając na tym by je dokładnie wyczyścić i dobrze zszyć, oraz solidnie opatrzeć. Jednak zaniechał swoich działań po krótkim czasie kiedy stwierdził, że rany były zbyt poważne by mogła swobodnie stawiać czoła kolejnym zagrożeniom które czekały na nich po drodze. Złożył więc ręce w modlitwie rozpoczął odmawiać swoje modły by w końcu nałożyć ciepłe dłonie na jej rany. Miał tylko nadzieję, że Sylef wysłucha jego kolejnej modlitwy błagalnej. Elissa tymczasem dokończyła opatrywanie swoich ran, zwinęła manele i z powrotem zapakowała je do juków.

Twem ruszył biegiem w stronę Nivio, którego wycie zdecydowanie nie przypominało radości, a raczej rozczarowanie i złość zarazem.
Irata nie było. Ślad, jeśli tak można było to nazwać, urywał się przy skraju obozu, niedaleko lasu.
- No chodź, idziemy dalej - powiedział Twem, robiąc krok w kierunku drzew, jednak Nivio nie raczył ruszyć się z miejsca. I mimo kolejnych namów nie zmienił zdania.
- Tu zniknął - powiedział Twem, odwracając się w stronę pozostałych członków drużyny. - A Nivio dalej nie pójdzie.
- Chodź, piesku - dodał. - Wracamy. I tak zasłużyłeś na nagrodę.
Gdy tylko Litwor skończył opatrywanie siebie, odłożył na bok brudne narzędzia i schował resztę, zawołał Puszka. Sięgnął po miecz i ruszył tam, gdzie urywał się ślad. - Puszek, przyłóż się, z tego co go poznałem, to on zawsze lepiej wywęszy jedzenie niż ty. - Podrapał marnola za uchem i sam przyjrzał się pobojowisku w miejscu, gdzie przepadł Irat.
Mimo namów Puszek ani myślał ruszyć się gdziekolwiek poza obręb obozu, szczególnie gdy wszystko wskazywało na to, że jego droga miałaby wieść w stronę majaczącego na horyzoncie lasu.
Litwor wrócił się po pochodnię i ruszył sam, zostawiając Puszka w obozie.
- Ktoś idzie ze mną go szukać? - Stwierdzenie było irracjonalne, więc ponownie założył całą zbroję i powtórzył pytanie. - Czy ktoś poza mną jest wystarczająco skończonym idiotą żeby iść tam nie wiedząc, czy on w ogóle żyje?
- Chyba ja - powiedział Twem, sprawdzając, czy bliskie spotkanie ze zębatymi i pazurzastymi stworami nie pozostawiło jednak na nim jakichś śladów.
Niestety jego modlitwy nie zostały wysłuchane tak jak by tego chciał. Krwawienie jednak ustało, ale cudów nie było. Kapłan westchnął ciężko. Wiedział co musi uczynić, żeby zwiększyć ich szanse na przyszłość. Dobył sztyletu szepcząc pod nosem słowa w staro-rivoreńskim. Przejechał palcami po ostrzu sztyletu i zagłębił go nieznacznie robiąc niewielki cięcie na brzegu kciuka, tak że krew powoli spływała po ostrzu nabierając czerwieńszego, żywszego koloru i skapywała na ranę Lorett. Z każdą kroplą rozpływającą się po ranie rana się zamykała zostawiając po sobie jedynie piękną bliznę. Kiedy rany zostały zaopatrzone w dziwny i nietypowy sposób schował sztylet do pochwy i zaczął opatrywać sobie dłoń. Był zmęczony. Zmęczony bitwą i czynami, które był zmuszony poczynić by zwiększyć ich szanse na przetrwanie. Wstał więc i ruszył w kierunku ogniska przed którym w bezpiecznej odległości uklęknął i zaczął się modlić krótką modlitwą po której wstał i zwrócił się do towarzyszy.
- Jeżeli mamy ruszać powinniśmy iść wszyscy, rozdzielając się tylko zmniejszymy nasze szanse na przetrwanie. Pamiętajmy jednak o naszym celu. Zabrali Irata, nie zdziwiłbym się że po to żeby opóźnić naszą misję.
- Zapominasz chyba o tym, że nie wszyscy są w stanie chodzić - wtrąciła mu się w zdanie Elissa spoglądajac wymownie na nieprzytomną Renę. - Co z nią zrobimy, gdy przyjdzie nam ponownie walczyć? Odłożymy na chwilę pod drzewo jak worek ziemniaków?
- Tak, razem z jukami i plecakami. - Uciął krótko Litwor.
- Poczekajmy aż się wybudzi, nie mamy szans jak się rozdzielimy. - powiedział krótko i rzeczowo Maik.
- Chwilowo nie mają sił na ponowny atak, inaczej już by to zrobiły, jeśli ktoś nie ruszy za nim natychmiast, to już po nim. Pójdę z Twemem, wy pilnujcie obozowiska, Reny i siebie nawzajem. Obiecuję że wrócę żywy, jak mi się nie uda, możesz mnie za to zabić. - Rzucił szybko magobójca i ruszył, przyświecając sobie pochodnią nad tropami.

Żaden z towarzyszy nie ruszył wraz z nim. Lorett co prawda wyglądała jakby miała taki zamiar biorąc pod uwagę że Twem najwyraźniej także pragnął wyruszyć na poszukiwania, jednak po pierwszej próbie wstania, zrezygnowała. Nymphaea zdawała się kompletnie nie interesować poczynaniami dwójki opuszczającej obóz. Usiadła przy ognisku i zaczęła dłubać patykiem w żarze. Yura przez chwilę spoglądała za nimi jednak i ona wkrótce odwróciła się i tracąc zainteresowanie skierowała kroki ku ogniu.
- Mar z nimi pójdzie - rzuciła tylko w stronę Lorett.
- Nie pójdziemy zbyt daleko - obiecał Twem. - Nivio, zostań ze wszystkimi! - polecił.
Dwóch przeciwko światu” - westchnęła w myślach Lisica. - Pięknie, po prostu, kurwa, pięknie - dodała, tym razem na głos. Z wyraźną agresją kopnęła kamyk leżący na ziemi. Następnie sięgnęła po pochodnię i sarkając pod nosem podążyła za mężczyznami.
- Przyda im się ktoś więcej niż Mar - mruknęła Nymphaea, na tyle jednak głośno że było ją doskonale słychać w obozie. - Idź, ja się zajmę twoją wybranką - dodała zwracając się do Yury, która przystanęła w pół kroku.
Srebrnowłosa przez chwilę przyglądała się uważnie dziewczynce, po czym skinęła głową.
- Nie zwlekajcie - rzuciła w stronę Khaidar, która zajmowała się Reną, po czym zmieniła kierunek swych kroków by podążyć za opuszczającymi obóz wybrańcami.
Kapłan natomiast został w obozie. Miał ranną do pilnowania, poza tym, nierozsądnie byłoby wysyłać wszystkich wybrańców w jedno miejsce. Tym bardziej że podzielenie sił było nieuniknione. Westchnął ciężko, uklęknął przed przygasającym ogniskiem i zaczął się modlić w ciszy powoli regenerując swoje i tak nadszarpnięte siły.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline