Anna dopakowała swoje rzeczy i smętnie przeżuła obiad, gotowany ewidentnie w pośpiechu i na kostkach rosołowych. W sumie nawet żałowała, że nie zje wspólnie z mnichami na stołówce; może z ich zachowania wywnioskowałaby czy Borsuk mocno ich przemaglował i z którego mógł coś pożytecznego wyciągnąć. Czyżby odzywała się w niej tęsknota za dawną pracą? Nie. Ten rozdział miała już za sobą. Nie miała zamiaru ani wtrącać się w śledztwo, ani myszkować na własną rękę. Była pewna, że nie skończyłoby się to dobrze.
Z niechęcią spojrzała na wpół opróżnione talerze. Co powinna z nimi zrobić? Może na zewnątrz będzie jakiś wózek czy coś... I tak musiała opuścić pokój; miała dość gapienia się w ścianę. Zabrała naczynia, a po pozbyciu się ich ruszyła w stronę gabinetu przeora. Po drodze spotkała Borsuka; skupiony niemalże do granic opryskliwości maszerował z jakąś rudowłosą kobietą w średnim wieku. Zapytany o obiecany nocleg pokierował Annę do pensjonatu "Villa Lawenda" w Bańkowie i tyle go widziała. Opat również nie był rozmowny co nieco zaskoczyło Annę. Widać było, że mimo wizyty policji kamień spadł mu z serca - pewnie cieszył się, że ktoś przejął dowodzenia nad jego małym męskim burdelem. Gorąco przepraszał dziewczynę za wszystkie niedogodności - co brzmiało dość szczerze - i nie robił problemów ze zwrotem pieniędzy za pobyt, kierując ją do brata Eustachego. Pobrawszy tam należne jej pieniądze w gotówce (nie chciała ryzykować, że w Lawendzie nie będzie mogła zapłacić kartą) podpisała co trzeba, pożegnała się i poszła po swoje rzeczy, a potem na podwórze. Teraz pozostawało jej tylko czekać aż któryś z policjantów będzie wracał do miasteczka; nie uśmiechało jej się dylać na piechotę osiem kilometrów. Spojrzała jeszcze raz na opactwo i w stronę stajni. Jednak koników to jej będzie brakować... |