Przysłowia skrywają w sobie ziarno prawdy. A właściwie całą prawdę... jeśli odejmiemy niezliczone wyjątki.
Droga nad Białuchą zyskała swoją nazwę nie dlatego, że brakło imion bohaterów czy działaczy, którymi hojnie obdarowano sąsiednie ulice. Nie zyskała jej też z braku innych pomysłów. Bynajmniej! Proponowano dwu działaczy, proponowano też na fali jednej z wielu odwilży, nazwisko pewnego bohatera AK, który jakimś cudem został przeoczony przez wydarzenia historyczne i nie był oszkalowany na wsze strony. Dzięki temu też w ogóle nadawał się na patrona.
Działacze nie przeszli (nie dlatego, że mieszkańcy ich nie chcieli - a nie chcieli - dlatego, że urzędnicy nijak nie mogli przepchnąć projektu przez radę miasta). Bohater AK przeszedł, ale dostał ulicę... ciut dalej.
Droga nad Białuchą bowiem była niczym innym, jak drogą nad Białuchą. Spokojną, cichą uliczką leżącą rzut beretem od równie spokojnej i cichej rzeczki.
Codzienna trasa przebieżki Janusza zaczynała się od sprintu owąż drogą, by wpaść w Bolesława Chrobrego, gdzie błyskawicznie zmieniał buty na rolki, by jak najszybciej sunąć do mekki wszystkich spotkań yamakasi. Szkieletora. Na wysokości pętli tramwajowej ruszał między kamienice, tam, na jednym upatrzonym ganku, zmieniał rolki z powrotem na buty, by pomiędzy i ponad płotkami, z uwzględnieniem jednego psa i jednej kamienicznej piaskownicy śmigać w stronę majączącego coraz wyraźniej na powoli ciemniejącym niebie celu.
Tam miał nadzieję się trochę wyszaleć, potrenować, a może także pogadać. |