Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2014, 11:10   #104
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wyjście na dach było równie proste, jak odebranie dziecku cukierka... za to nieco później zaczęły się pewne problemy.
Lina, jakimś dziwnym trafem, została w pokoju, zaś do ziemi było kilkanaście stóp. Przy odrobinie szczęścia skończyłoby się na złamaniach. Trochę mniej szczęścia... i na koszt miasta pochowano by kolejnego nieszczęśnika, która to opcja w najmniejszym stopniu Maxowi nie odpowiadała.
Ewentualny ratunek - jadący ulicą pełen siana wóz - kusił. Wołał "Skocz! Skocz!" Skok jednak wiązał się ze znacznym ryzykiem. Nie dość, że można było źle trafić (i nadziać się na jakiś drewniany fragment wozu, miast zatonąć w miękkich objęciach siana), to jeszcze wściekły chłopek, niezadowolony z pojawienia się pasażera na gapę, mógł narobić zamieszania i potraktować owego pasażera batem.
Zdecydowanie niemiłe.
Pozostawała ucieczka dachami. Stromymi aż nadto, jak na gust uciekiniera. Oczywiście powolny spacerek byłby całkiem bezpieczny, ale dobiegające z tyłu odgłosy sugerowały, że przez okno gramoli się kolejny amator spacerów po dachu. Rzut oka wystarczył - nadgorliwy i zbyt bystry strażnik.

Rezygnując ze skoku na wóz Max zaczął w miarę szybkim krokiem oddalać się od okna. Dach był wysoko, ale w końcu kiedyś musiał się skończyć, zaś często bywało tak, że do głównego budynku przyklejona była jaka (dużo niższa) przybudówka. A to by oznaczało skok na niższy dach, zaś z niższego - na ziemię.
Krótki, pełen przerażenie krzyk, łupnięcie czegoś ciężkiego o ziemię, a potem wrzask i lamenty dobitnie świadczyły o tym, że pospiech jest konieczny przy łapaniu pcheł i kur, a nie przy wędrówce po dachach.
Strażnik, który wylądował na ulicy, darł się wniebogłosy: "Zabili mnie! Zabili!". Natężenie głosu zdecydowanie kłóciło się z treścią wrzasków, bowiem nieboszczyk zwykle nie ma tyle pary w płucach.

Pora była dość wczesna. Większość ludzi siedziała przy śniadaniach. Ci nieliczni, którzy akurat gdzieś się spieszyli, skierowali wzrok w stronę wrzeszczącego strażnika, co z kolei ułatwiło nieco sprawę Maxowi.
Kilkanaście metrów dalej dach się kończył, a dwa metry niżej znajdował się daszek, chroniący wejście przed deszczem.
I, dzięki bogom, nie załamał się, gdy Max na niego zeskoczył. A z daszku, na ziemię, był już mały skok. Potem jedna uliczka, druga, zaułek, kolejny... i wolność.
Mniej więcej - nie miał strażników na karku, miał broń, sakiewkę, ale nie miał też ekwipunku. I marne perspektywy, gdyby wpadł w łapska strażników. Anzelm, tego Max był pewien, jakoś się wykaraska z tarapatów, ale on?
No i, poza tym, przede wszystkim musiał zatroszczyć się o siebie i swoją wolność, dopiero później martwić się innymi.

Z miasta prowadziły w sumie trzy drogi, z których mógłby skorzystać max - dwie bramy i mur. Ta ostatnia, w sumie najbezpieczniejsza, wymagałaby liny i kotwiczki, pozostałe dwie - pewnej nieuwagi strażników.
Na linę Maxa było w sumie stać. Kupno kotwiczki to też nie powinien być problem. Ale to wyjście miało jedną, zasadniczą wadę - Achat został w stajni, a Max nie zamierzał nikomu podarować swego wierzchowca.
Ale też nie zamierzał, jak na razie, rzucać się w oczy strażnikom.
Krótka wędrówka po okolicy zaowocowała "znalezieniem" suszącego się na sznurze koca, który wnet zmienił właściciela i stał się namiastką peleryny. Koc był podniszczony, ale czysty i niemal suchy, na dodatek idealnie spełnia swą rolę, przeobrażając Maxa-najemnika w Maxa-bezdomnego włóczęgę.

Po dobrym kwadransie włóczenia się po mieście Max trafił na grupkę podobnych sobie nieszczęśników, którzy nawet nie mieli ochoty ruszyć na żebry.
Zająwszy miejsce niedaleko nich, pod ścianą obdrapanego budynku, Max skulił się i przykrył kocem.
Tu miał zamiar przeczekać do południa, a potem spróbować odzyskać wierzchowca. No i może załapać się na coś do zjedzenia. W końcu w mieście z pewnością działał jakiś piekarz czy rzeźnik.
 
Kerm jest offline