Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2014, 21:56   #3
Volkodav
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu


Tę wyspę nazywano Jerry. Tak mówili o niej piraci bo wyspom nadawali imiona by podczas rozmów przez przypadek nie zdradzić postronnym zbyt wiele. "Płyniemy do Jerry'ego" nie znaczyło właściwie nic, a przynajmniej o wiele, wiele mniej niż chociażby "płyniemy na południe".
Dewayne znał się z Jerry'm od wielu lat. To była jedna z pierwszych kryjówek poza Ambedią, którą było dane mu poznać i całkiem szczerze nie przepadał za tym miejscem. Była to wyspa dość dobrze znana różnym ekipom piratów co było widać nawet po tym, że istniały tu jakieś opustoszałe szałasy i ziemianki, które pewnie mogłyby opowiedzieć nie jedną mrożącą krew w żyłach opowieść. Już to nie wzbudzało w kapitanie entuzjazmu. Był świadom, że może tutaj pojawić się jakaś konkurencyjna ekipa i może zechcieć powalczyć o ich łupy.
Z drugiej strony wyspa ta zawsze owiana była złą sławą. Piraci to przesądny naród, ale to co mówili o Jerry'm mogło postawić włosy dęba nawet na głowie rosłego chłopa. Mówiło się, że w nocy po lasach wyspy krążą nieumarli, którymi byli potopieni przez piratów jeńcy. Podobno wiele lat temu przypływała tutaj znana z okrucieństwa ekipa, której rozrywką było topienie pojmanych. To podobno po owej ekipie zostały rozsiane po wyspie budynki a te z kolei odwiedzane być mają przez szukających zemsty nieumarłych. Inna legenda głosiła, że na wyspie są ruiny prastarej cywilizacji i że w tych ruinach żyją dziwni, wysocy i bladzi jak ściana ludzie, którzy piją krew żywych i uprawiają jakieś formy czarnej magii. Jeszcze inna historia mówiła, że na wyspie żyje jakieś nieznane nikomu plemię, które poluje na nocujących tu piratów by z ich ciał robić talizmany, zaś tych których porwą żywcem trzymają w klatkach jak zwierzęta i zmuszają do niewolniczej pracy.
Dewayne swego czasu zszedł tę wyspę od północy do południa i ze wschodu na zachód. Obozował w wielu jej zakątkach a za młodu zdarzało mu się tak narąbać, że godzinami 'wracał' do obozu krążąc między drzewami i skałami Jerry'ego. Nigdy nieumarłych, bladych twarzy ani tym bardziej jakiś nieokreślonych bliżej tubylców nie widział. Niemniej niesmak został i jakoś nie przepadał za Jerry'm.
Wziął łyka brandy, która miło grzała w gardło, spojrzał na niebo po czym zwrócił wzrok w stronę Czarnej Betty. Zdecydowanie jak najszybciej chciał być już na jej pokładzie i wracać do Ambedii. W Serpens czuł się jakoś bardziej 'swojsko' a nie lubił też zostawiać bazy bez opieki. Nigdy nie wiadomo...
Ruszył w stronę obozu, miał trochę rozkazów do wydania, paru ludzi, których tradycyjnie musiał opieprzyć (czasami lepiej robić to na zapas żeby pamiętali gdzie ich miejsce).

Rudy! - kapitan wrzasnął tak głośno, że aż ptaki na drzewach ruszyły do góry - Spokój ma być jak pije! Ile razy mam to powtarzać!
Wielkie jak szafa bary Casimir'a zasłoniły cały prześwit ścieżki, którą doszedł do obozowiska. Spojrzał groźnie po zebranych jakby dając znać, ze już przesunęli granicę jego tolerancji zbyt daleko. Kiedy widział, że wszyscy prócz Ruther'a stonowali i krzyki opadły zerknął na kobietę. Był żywo zaciekawiony skąd się tu wzięła i kim była. Dewayne już dawno temu zakazał brania jeńców (nie w sensie wybijania wszystkich załogantów wroga, po prostu kazał ich zostawiać na obrabowanym statku) i nie rozumiał skąd ta niewiasta miała się wziąć jak nie z faktu złamania jego rozkazów.
-Co mówiłem o jeńcach? - mówił już spokojniej, ale jego stanowczy wzrok wręcz świdrował Mike'a - Skąd się tutaj ta baba wzięła? Brał ją ktoś ze statku? - spojrzał po stojących wokół korsarzach - odpowiedzią była cisza - Pytam się!!
 
__________________
Regulamin jest do bani.

Ostatnio edytowane przez Volkodav : 23-08-2014 o 13:18.
Volkodav jest offline