Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-08-2014, 13:26   #1
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
[Autorskie/Steampunk] Blazon Stone

Muzyka

Wyspa Southand, południowa Andromeda.

Strażnik zdzierał głos poprzez gęsty dym snujący się po porcie. Na próżno jednak. Nie doszła go żadna odpowiedź. Spojrzał po towarzyszach znajdujących się z nim na dwumasztowcu. To byli twardzi ludzie, widzieli w życiu niejedno. Ale teraz w ich oczach jawiło się szczere zwątpienie.
- No dobra. Przygotować się do zejścia na ląd. Wy tam, przynieście garłacze. No dalej, zwijać żagle. Wiem jasna cholera, że słaba widoczność. Odbijcie bardziej na prawo, tam widzę dobre miejsce, gdzie wysiądziemy.
Gdy komisarz dostał raport z centrali, myślał że będzie to rutynowa kontrola. Nieraz zdarzało się, iż tracili łączność z daną wyspą. Na miejscu okazywało się, że zawiedli morscy gońcy, albo nawalił telegram. Ale tym razem było inaczej. Zbyt dużo obcował ze śmiercią, aby zignorować jej nachalną, choć niewidoczną obecność.
Jeden po drugim, wszyscy zeszli po trapie na brukowaną część portu. Stara stróżówka obok miała wyłamane z zawiasów drzwi. Dwóch mundurowych na szybko przeszukało wnętrze. Wyszli na zewnątrz rozkładając bezradnie ręce.
Ruszyli poprzez noc, rozświetlając najbliższą okolicę pochodniami. Szczapy w ich rękach trzaskały donośnie. Prócz odległego zawodzenia tłustych gawronów, był to tutaj jedyny dźwięk. Wyłaniające się z mroku budynki były kompletnie zdemolowane. Wyglądało to tak, jakby po całym Southand przeszło potężne tornado. Okna nosiły jedynie fragmenty szyb, uliczne latarnie wykrzywione zostały pod nienaturalnym kątem.
Kierunek był oczywisty. Blisko trzydziestometrowy, onyksowy mur. Identyczny jak każdy otaczający właściwe części wysp Andromedy. To za nimi, w tak zwanych azylach przetrzymywani byli chorzy, by tam dokańczać swojego żywota.
- Ktoś się tutaj będzie musiał solidnie tłumaczyć – stwierdził dowódca, jednak bez przekonania.
Oddział wszedł na znaczony końskimi kopytami most, pod którym rozciągało się koryto leniwej, mulistej rzeki. Dalej znajdowała się część mieszkalna dla strażników pilnujących bram oraz ich rodzin. Opary mgieł zaczęły robić się mniej intensywne, a najbliższe otoczenie lepiej widoczne.
- O kur… – zdążył wydusić ktoś na przedzie.
Inny strażnik zwymiotował, a parę osób cofnęło się do tyłu. Jedno było pewne. Komisarz miał jeszcze poczekać na swoje tłumaczenia.



Gdzieś dalej było już można zobaczyć zarys najbliżej bramy. A właściwie tego, co z niej zostało.


Gdzieś na Morzu Qard, wody Oriona

- Trzydzieści metrów, wszystkie podzespoły w normie.
Spokojny, rzeczowy głos wuja Louisa zawsze uspokajał lurkera. Głośnik zamontowany w hełmie skafandra na bieżąco przekazywał mu raporty.
- Czterdzieści metrów. Zwiększam dopływ tlenu.
Denis zawsze przy schodzeniu miał przejmujący obraz ojca przed oczami. To było silniejsze od niego. Wyciągnięte ręce w morskiej toni, trupia twarz…
I za każdym razem musiał ów wizję odeprzeć. Nurkowanie wymagało pełnego skupienia. Najmniejszy błąd mógł kosztować życie.
- Pięćdziesiąt metrów.
Gdy zapomniał o ojcu, poczuł od razu znajomy impuls. Miłe łaskotanie w okolicy żołądka. To odzywały się emocje, które kazały wybrać taki, a nie inny zawód.
- Sześćdziesiąt. Wszystko w porządku na dole?
Arcon potwierdził się, wciąż opadając w coraz ciemniejszą barwę błękitu. Był w swoim żywiole. Świat na powierzchni ze wszystkimi swoimi problemami już go nie dotyczył. Teraz pozostał tylko on oraz bezkresna woda wokół.
- Osiemdziesiąt. Sprawdź miernik ciśnienia. Dobrze. Powinieneś już coś widzieć.
Denis spojrzał pod swoje stopy. Rozróżniał już pierwsze zabudowania. Serce zabiło mu mocniej.


Gwałtownie uderzył stopami w dno. Spory obłok mułu wzniecił się wokół, przeganiając jakąś ławicę wściekle czerwonych ryb.
- Sto metrów.
Denis odłączył przewód ze statku, by móc swobodnie się poruszać. Skafander automatycznie przełączył się na tryb dozowania tlenu z butli. Następnie lurker uruchomił latarkę wmontowaną w rękawicę skafandra. Spojrzał na ruiny.
Reszty ścian budynków tworzyły skomplikowany labirynt, porośnięty długimi algami. Powoli, z namaszczeniem wręcz, Denis wszedł między starożytne zabudowania. Atmosfera była iście mistyczna. Dla takich chwil żył. By obcować z kulturą, po której pozostały zaledwie te zatarte ślady.
Krótki rekonesans pozwolił mu wyodrębnić dwa ważniejsze miejsca. Pierwsze było większym, dwukondygnacyjnym budynkiem. Rysy na froncie były zbyt regularne. Musiały pełnić rolę estetyczną. Stąd wychodził już prosty wniosek, że budynek był w jakiś sposób reprezentatywny. Drugi cel jawił się jako spora niecka w ziemi. Wychodziły z niej otwory prowadzące dalej, w głąb dna.

Wyspa Nie-Twój-Zasrany-Interes


Słońce kreśliło na długich jęzorach fal złociste refleksy. Morze było dziś spokojne, nadając zatoce wręcz sielskiego klimatu. Zamknięta z obydwu stron mocno ściętym piargiem, stanowiła ów świetną kryjówkę. Z resztą, nie przez przypadek się tutaj znaleźli. Dewayne Casimir [1] był dobrym nawigatorem i znał wiele podobnych, ustronnych miejsc. Po ostatniej akcji z przechwyceniem transportowca owsa, trzeba było na parę chwil zniknąć z otwartych wód. Teraz skrzynki z drogocennym towarem znajdowały się na plaży, ułożone stosami [2]. Były gotowe do odebrania jeszcze dziś przez delegaturę, która miała przybyć z Rigel.
Dwayne pociągnął ze swojego gąsiorka. Pękate, pobijane naczynie mieściło już resztki przedniej brandy. Zaśmiał się w duchu, gdyż facet, który był poprzednim właścicielem alkoholu bronił go bardziej, niż tego cholernego owsa. Casimir unikał niepotrzebnego rozlewu krwi, jednak nie żałował swojej decyzji. Przecież dał im szansę oddania towaru dobrowolnie. To nie jego wina, że ich kości będą bieleć na morskim dnie.
Spojrzał w zamyśleniu na „Black Betty” [3]. Był z niej naprawdę dumny. Czarna fregata tkwiła na mieliźnie bliżej przeciwległej, mniejszej wysepki. Chociaż pozostawała w bezruchu, tkwiła w jej majestacie jakaś niewypowiedziana potęga, która zmroziła już niejedno, hanzyckie serce.
Z rozmyślań kapitana wyrwały go odgłosy jakiejś wrzawy dochodzące z zaimprowizowanego obozu jego kompanii [4]. Tych ludzi nie można było zostawić samych zbyt długo. Przesadnie wybuchowe charaktery oraz ego wysokości latarni morskiej szybko prowadziły do licznych zatargów.
Pośród szałasów oraz zbitych z desek, prowizorycznych zabudowań kotłowało się. Tuż przy dużym, obłożonym kamieniami palenisku zebrała się drużyna Dewayne’a. Dopiero po chwili kapitan zauważył, że walczą o jakąś kobietę, której zupełnie nie kojarzył. Miała na sobie poszarpany strój, na tyle zniszczony, że nie mógł stwierdzić kogo reprezentuje. Mike Ruther, bodaj najbardziej wybuchowy człowiek na jego pokładzie, pierwszy rwał się do ofiary.
- Zostawcie ją mnie! Zabiję burą sukę! – cedził przez pożółkłe pieńki zębów.

Wolne Miasto Laos, Orion


Nie to, żeby miał kiedykolwiek z tym problemy. Jednak musiał przyznać, że tym razem poszło naprawdę szybko. Przelotna znajomość w zajeździe skończyła wspólną się wizytą w łaźni. Wypite wspólnie wino tylko dopięło sprawy.
Miała świetne ciało, które prężnie napinało się pod gradem pocałunków. Na Noasa, jeszcze ten biust! Gdy brał w ręce te dwa półksiężyce czuł się jak piekarz ugniatający najlepszy chleb w całym Orionie.
- Krzycz moje imię! – wydarła mu się nagle do ucha, prostując się na nim i rozchlapując wszędzie wodę.
W tym momencie Jacob zdał sobie sprawę z faktu, iż jej imienia zwyczajnie nie pamięta. Prawdopodobnie mu się przedstawiała, ale średnio go to interesowało.
- KRZYCZ. MOJE. IMIĘ. – dziewczyna tylko się nakręcała.
Starr popadł w lekki popłoch. Rozejrzał się po szarych płytkach łaźni, jakby spodziewając się, że miano dziewczyny będzie gdzieś napisane. Wtem ktoś załomotał do drzwi. Z duszą na ramieniu mężczyzna przesadził poręcz balii i chwycił za ręcznik, owijając się nim w pasie. Dziewczyna wyraźnie niezadowolona, westchnęła głęboko. Założyła na siebie ręce.
Jacob ostrożnie uchylił drzwi, tak by niepowołany wzrok nie mógł spocząć na jego zdobyczy. Po drugiej stronie, w wąskim korytarzyku stał młody chłopak. Widział tych smarkaczy w całym mieście. Nastoletni kurierzy, gówniarze na posyłki, opłacani za nędzne grosze przez miasto.
Goniec wręczył mu zalakowaną kopertę, wyciągając rękę w oczekiwaniu na napiwek. Cooper zerknął na insygnia w pieczęci. Lucjusz Ferat. Lubił tego drania i już dawno nie miał od niego żadnych wieści. Historyk był prawdziwie udanym egzemplarzem. Nigdy nie nabrał maniery stonowanego naukowca. Chociaż uchodził za prawdziwy autorytet, to na co dzień zachowywał się, nie przymierzając niczym karczemny rozrabiaka. Jego sprośne żarty oraz skrajna bezpośredniość odstręczyły już niejednego, który chciał z Feratem współpracować.
Jacob oparł się o balię. Dziewczyna zwiesiła się na nim, mocno oplatając rękoma. Starr ujął mały nożyk i przeciął zamknięcie.
- Coś ważnego kotku? Chyba nie powiesz mi, że się gdzieś wybierasz? – zmarszczyła nos.
Starr spojrzał to na list, to na kobietę. Gdyby ruszył natychmiast i złapał ostatni transportowiec, zdążyłby zjawić się w Rigel już jutro. Natomiast niewiasta… skłamałby, mówiąc że takie zdarzają się często.

1200 metrów n.p.m.


Richard przekręcił nerwowym ruchem globus. Nieliczne plamy zieleni oznaczające lądy, rozmyły się w obrocie sfery. Siedział tak już od pół godziny. Z resztą już wcześniej wychodził bardzo niechętnie na pokład sterowca, by doglądać kursu. Był zdenerwowany, cała załoga to czuła, więc nie wchodzili mu w drogę. Przecież jest człowiekiem czynu! Powinien być gdzieś indziej, pozyskiwać nowe kontakty, motywować ludzi do pracy przeciwko Hanzie! Tymczasem dranie z Rigel zlecili mu tak przyziemne zadanie. Cóż, czasem trzeba zająć się i taką materią jak zwykły odbiór towaru. Potem podejmie się bardziej dobitnych zadań.
Drzwi za plecami Richarda trzasnęły, ale ten nawet się nie odwrócił. Wiedział, że tylko jedna osoba może sobie pozwolić na wejście tutaj ot tak, bez zapowiedzi. Manuela du Point, pilot sterowca. Dopiero, gdy siadła za heblowanym stoliczkiem, La Croix skierował się ku niej. Kobieta o długich, rudych włosach zapalała właśnie cygaretkę. W powietrzu rozniósł się zapach jabłkowego tytoniu.
- Wszystko zgodnie z planem. Powinniśmy być na miejscu za godzinę – stwierdziła rzeczowo, wypuszczając obłok dymu z ust.
Richard wciąż nic nie mówił. Niemniej cieszył się, że ma przy boku tę osobę. Była jedną z bardziej charakternych na pokładzie i znała się na swojej robocie. Świetny nawigator, a przy tym – czego nie przyznawał jawnie, piękna kobieta. Nieraz przychodziła do niego tak jak teraz, by porozmawiać na przyjacielskiej stopie. Bez żadnego puszenia się i ostentacyjnego udowadniania kto tu rządzi.
- Wciąż myślisz, że nabili cię w butelkę z tym zadaniem? – odgadła jego myśli - Cóż, może i tak jest.
Jak zwykle szczera do bólu.
Manuela nie widząc żadnej reakcji kapitana, ujęła skoroszyt leżący na stoliku. Przerzucając kartki, obserwowała ze znużeniem zapisane karty.
- Ten Dewayne to kawał niezłego skurczybyka. Z jednej strony mówią, że potrafi zachować zimną krew jak mało który. Z drugiej, chodziły już pogłoski, jakoby zatłukł dwóch postawnych chłopów gołymi rękoma. Dasz wiarę?
Richard wzruszył ramionami. Nie obawiał się korsarzy. Grali w jednej drużynie. A jeśli któryś stawał się zbyt buńczuczny, znał sposoby, aby przytrzeć im nosa.
- Tak tylko mówię. O połowie tych zabijaków plotą bajki. A potem spotykasz gościa o przydomku „Krwawy Joe” albo „Szalony Greg”. Co się okazuje? Że to liche chłopaczki z muśnięciem zarostu na twarzach. Haha.
Nagle Maneula przerwała swój wywód i zbliżyła notatnik na wysokość oczu.
- Wiesz co. Myślę, że nasze zadanie nie jest tak banalne, jak początkowo sądziliśmy.
Tym razem delegat wykazał żywe zainteresowanie. Wstał ze swojego miejsca i podszedł do kobiety.
- Spójrz. To wyciągi z naszych ostatnich wypraw tego typu. Widzisz? Dwa lata temu także odbieraliśmy owies z dwóch punktów. Le Mac i Przystań Poverick. Pięćdziesiąt dukatów za dziesięciokilową skrzynię.
Sir Richard oczywiście pamiętał te wyprawy, ale nie widział w ich fakcie nic intrygującego.
- To teraz słuchaj. Zlecono nam wziąć siedem skrzyń po pięćdziesiąt dukatów sztuka, prawda? No właśnie. Tylko że tym razem bierzemy je od korsarzy. Skoro tak, zrabowali je Hanzie. Hanza używa większego metrażu. Ich skrzynie mają po dwanaście kilogramów. Jednak kazano nam trzymać się starej ceny. Nawet dziecko wie, że jak pszenica czy jęczmień poszły w górę, tak ceny owsa specjalnie nie uległy zmianie.
Delegatowi już zaczynało coś świtać. Pokiwał głową, nieco zaskoczony, trochę też zły.
- Dewayne o tym doskonale wie i będzie chciał dostać większą stawkę. Chłopcy z miasta wybrali ciebie, bo potrafisz postawić na swoim. Zasłonili się tobą. Widzę jak na mnie patrzysz. Jeśli chcesz mojej rady, to posłuchaj mnie jeszcze chwilę. Delegatura wkurzy się, jeśli zapłacisz adekwatną, wyższą cenę. Nie powiedzą tego wprost, to pewne. Ale zaleją cię tego typu zadaniami, pierdołami na zasadzie przynieś, posprzątaj, pozamiataj. Ponadto nie wiemy jacy są ci konkretni korsarze. Jeśli zaczniemy na nich naciskać, może zrobić się nieciekawie. Znamy się dobrze i wiem, że jesteś dumnym człowiekiem. Nikt nie chce być durną kukiełką sterowaną przez górę. Ale dobrze się zastanów Richardzie.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 22-08-2014 o 22:02.
Caleb jest offline  
Stary 22-08-2014, 21:45   #2
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Łupnął plecami o zamknięte drzwi łaźni! Trafiła mu się drapieżna. Ma charakterek. Roześmiał się zatapiając głowę w blond włosach ustami szukając odchylającej się szyi.

Wstąpił do zajazdu dosłownie na moment. Nie pił od samego rana, zaś słońce świeciło niezmordowanie przez cały dzień, to i nic dziwnego, że zaschło w gardle. To nie jego wina, iż spotkał tam coś lepszego.
Spodobał jej się, co było widać na pierwszy rzut oka. W sumie nic dziwnego. O tak urodziwego mężczyznę trudno było w dzisiejszych czasach. Trochę więcej mięśni, a mógłby uchodzić za boga piękna i męskości.

Zaskoczeniem były dla niego puste dłonie słodkiej istotki - żadnej obrączki, zaś już w kilkadziesiąt sekund później potwierdziła brak partnera spoczywając w jego objęciach.
Śmieli się oboje popijając przyniesione przez kelnerkę wino, a trzeba było przyznać, że owa też była niczego sobie osóbką.
Szybko odnotował w pamięci informację, iż należy wrócić do Wolnego Miasta Laos i wstąpić do Skaczącej Ryby.

Zaledwie kilka minut później z butelką wina i dwoma kieliszkami pospiesznie odchodzili od stolika.
Poszło ekspresowo. Nie spodziewał się takiego tempa, ale w żadnym wypadku nie przestraszył się tego i szybko odebrał kobiecie inicjatywę. To też się spodobało.

Nacisnął klamkę i oboje wpadli do środka, a ona zamknęła drzwi.




Spinka przyczepiona do skórzanego, brązowego gorsetu nie więziła już włosów. Ten z kolei otwierał się coraz szerzej przy akompaniamencie cichych pyknięć otwieranych spinek. Z brzękiem opadł zaledwie chwilę przed kremową, wąską i długą spódnicą.
Podeszła powoli mając na sobie jedynie białą koszulę i bieliznę. Jeszcze.
Nie mogła odebrać mu całej zabawy, a on bardzo lubił się bawić.

W tym momencie sprawy zamiast zwolnić nabrały szaleńczego tempa. Oboje całkowicie nadzy leżeli w wodzie, zaś blond piękność zgrabnie wysunęła się spod niego zamieniając ich miejscami.

- Krzycz moje imię! -wydarła się. Być może słyszeli to goście w karczmie, ale jego niewiele to obchodziło.
Absurdalne, perwersyjne zachcianki. Potrafił zrozumieć wszystko włączając w to akcenty sadyzmu lub masochizmu, choć osobiście nie preferował, ale krzyczenie imienia?
Przegina.
Poza tym skąd miał wiedzieć jak się nazywa, skoro nawet się nie przedstawiła?

Wybacz kobieto, ale zgubiłem skrzydełka, a gasróżdżkę podjebali mi złomiarze. Bez tego marna ze mnie wróżka - pomyślał jedną dłonią zjeżdżając na wspaniały pośladek, zaś drugą pieszcząc jędrny biust.

- Krzycz. Moje. Imię! - wrzasnęła ponownie.

No nie da mi, kurwa spokoju...

Jego umysł natychmiast przeszedł w tryb skupienia przypominając sobie wszystko od chwili wejścia do zajazdu.
Kremowa spódnica sięgająca kostek, brązowe kozaki na sznurówki, biała koszula, brązowy gorset, brak pierścionków, żadnego naszyjnika z inicjałami. Jedynym elementem biżuterii była spinka do włosów.

Szybko obrzucił spojrzeniem pomieszczenie szukając podpowiedzi. Na chwilę jego wzrok zatrzymał się na ów spince, lecz była ona prosta. Ani jednej podpowiedzi.

Ponownie utkwił spojrzenie w nagim, boskim ciele kochanki szukając tatuaży. Jednakże ani na chwilę nie przerywał pieszczot angażując usta do namiętnego pocałunku. Musiał dać sobie chwilę na zastanowienie.

Pomysł przyszedł nagle. Musiał to przyznać - był genialny. Oderwał swoje usta od jej ust mając zamiar wypowiedzieć imię będące wytrychem.

Nagle usłyszał łomotanie do drzwi. Z jękiem zawodu opuścił ręce, lecz szybko odzyskał dobry humor. Uśmiechnął się promiennie do swojej towarzyszki i pocałował ją delikatnie.

- Mamy przed sobą całą noc - wymruczał jej do ucha, a następnie niespiesznie, jakby niechętnie wyszedł z balii owijając się ręcznikiem. Jeszcze na moment z drapieżnie przygryzioną dolną wargą wykrzywioną w wiele mówiącym uśmiechu obejrzał się podziwiając rączki założone na delikatnych piersiach. Była niezadowolona, co widać było po uroczo zmarszczonym nosku.

Uchylił drzwi niedbale opierając się o nie tak, by zasłonić nieskrępowanie siedzącą kobietę.
Na korytarzu stał chłopak na posyłki. Wyciągnął przed siebie dwie ręce - jedną z listem, zaś drugą po napiwek.

- Moment - powiedział przymykając drzwi. Nalał pełną lampkę wina i wrócił do chłopaka.

- Przy sobie nie mam nic prócz tego. Niech pójdzie ci na zdrowie. Miłego dnia i wielu owocnych zleceń - uniósł rękę w geście pożegnania tuż przed zamknięciem drzwi.
Teatralnie przewrócił oczami i pokręcił głową z dezaprobatą połączoną z rozbawieniem. Wszystko to gra dla jego pani, choć ona nie musiała o tym wiedzieć.




Spojrzał na kopertę i zmarszczył brwi.
Lucjusz Ferat przypomniał sobie o nim, sądząc po pieczęci. Złamas pieprzony nie pisze latami, a teraz przeszkadza jak drzazga w...
Znajomy ze studenckich czasów i dobry kolega, ale historycznie i mitologicznie miękka faja. Rozmawiając z nim zawsze miał wrażenie, iż rozmawia z analfabetą. Kompletnie nie wiedział za co jego wykładowcy stawiali mu tak dobre oceny. Gdyby miał chociaż urodę porównywalną do Coopera, to mógłby powiedzieć, że na ładne oczy, ale gdzie tam.

Za to matula lubiła go znacznie bardziej niż własnego syna. "Słodki łobuziaczek" mawiała.
Żeby cię zemdliło - pomyślał złośliwie wracając do balii, o którą się oparł.

Najwyraźniej damie przeszły już dąsy, gdyż usłyszał za sobą plusk wody, poczuł ręce czule obejmujące jego szyję oraz miękkie piersi przyciśnięte do jego pleców, lecz chwilowo nie zwracał na nią uwagi.


Cytat:
Cześć stary draniu!

Mam nadzieję, żeś nie żadnego szkorbutu nie dorobił. Bo słuchaj stary, musisz być na chodzie! Mam coś, co Ci kuźwa laczki z nóg zrzuci. Ale to już sprawa do obgadania na żywo. Siedzę teraz w Ridel. Parszywe miasto swoją drogą. Oni tu chyba handlują tylko bydłem, wyobrażasz sobie? Wszędzie łażą z jakimiś krówskami, co to srają po ulicach. Oddychać nie idzie. Ale do rzeczy. Mam ja zabaweczkę, której rozgryźć nie mogę. Starą, taką co to ktoś równie sprytny jak ja musi obaczyć. Pojmujesz o co chodzi? Nie mogę za dużo o tym pisać. Przyjeżdżaj do mnie natychmiast. Wypijemy za stare czasy w akademii i mi z tym pomożesz. Wynająłem mieszkanie tuż przy Czerwonych Ogrodach. Trzymaj się z dala od kłopotów i pospiesz cztery litery. Nie będziesz żałować.

LF

Czytając list Starr o mało nie parsknął śmiechem. List kolejny raz potwierdził jego opinię Lucjuszu. Wyciąg z kozy, a nie historyk-mitolog, choć nie dało się ukryć, iż Jacob Cooper miał takie zdanie o prawie każdym niezależnie jak był dobry.

"Równie dobry jak ja". Zlasowała się ostatnia szara komóreczka maleńkiego móżdżku. To było nieuniknione - pokręcił głową do swoich myśli.

- Coś ważnego kotku? Chyba nie powiesz mi, że się gdzieś wybierasz? - zapytała kolejny raz uroczo marszcząc nosek. Jacob zaczepnie trącił go palcem ukrywając wewnętrzną rozterkę.
Podziwiał jej twarz ukradkowo spoglądając na list. Zaczął do go dokładnie drzeć, by nie ostał się żaden kawałek informacji. Wszystkie były w jego głowie.

Z jednej strony za taka kobieta była wiele warta, zaś noc spędzona z nią - niezapomniana.
Poza tym warto mieć ją po swojej stronie, gdyby ponownie zjawił się w Laos, co było wielce prawdopodobne. Lubił konserwować kontakty, nie palić za sobą mosty.

Z drugiej strony Lucjusz mógł mieć coś naprawdę ciekawego i wiązały się z tym pieniądze.
Wybór stał się oczywisty. Obrócił się stając twarzą do dziewczyny, którą pocałował czule.

- Czy zechciałabyś towarzyszyć mi w podróży? - wymruczał do jej uszka.

- Człowiek będący mi bratem prosił, bym zjawił się natychmiast. Listownie niewiele chciał wyjawić, zaś niewiedza i prośba, jaką zawarł napawa niepokojem. Z drugiej jednak strony całe moje serce rwie się, by zostać. Jeśli się pospieszymy, zdążymy na ostatni transporter, a w nim... będziemy mieli całą noc dla siebie. Nie lubię pozostawiać spraw niedokończonymi - powiedział płynnie przechodząc od uosobienia zmartwienia do flirciarskiej dwuznaczności.

Powoli oderwał się od kobiety, po czym z pośpiechem zaczął się ubierać oczekując na odpowiedź z proszącą miną psiaka.
Niedoczekanie jego, by stracić noce z taką osobą. W końcu, jeśli nie jemu się to należało, to zdecydowanie nikomu.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 22-08-2014 o 21:55.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 22-08-2014, 21:56   #3
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu


Tę wyspę nazywano Jerry. Tak mówili o niej piraci bo wyspom nadawali imiona by podczas rozmów przez przypadek nie zdradzić postronnym zbyt wiele. "Płyniemy do Jerry'ego" nie znaczyło właściwie nic, a przynajmniej o wiele, wiele mniej niż chociażby "płyniemy na południe".
Dewayne znał się z Jerry'm od wielu lat. To była jedna z pierwszych kryjówek poza Ambedią, którą było dane mu poznać i całkiem szczerze nie przepadał za tym miejscem. Była to wyspa dość dobrze znana różnym ekipom piratów co było widać nawet po tym, że istniały tu jakieś opustoszałe szałasy i ziemianki, które pewnie mogłyby opowiedzieć nie jedną mrożącą krew w żyłach opowieść. Już to nie wzbudzało w kapitanie entuzjazmu. Był świadom, że może tutaj pojawić się jakaś konkurencyjna ekipa i może zechcieć powalczyć o ich łupy.
Z drugiej strony wyspa ta zawsze owiana była złą sławą. Piraci to przesądny naród, ale to co mówili o Jerry'm mogło postawić włosy dęba nawet na głowie rosłego chłopa. Mówiło się, że w nocy po lasach wyspy krążą nieumarli, którymi byli potopieni przez piratów jeńcy. Podobno wiele lat temu przypływała tutaj znana z okrucieństwa ekipa, której rozrywką było topienie pojmanych. To podobno po owej ekipie zostały rozsiane po wyspie budynki a te z kolei odwiedzane być mają przez szukających zemsty nieumarłych. Inna legenda głosiła, że na wyspie są ruiny prastarej cywilizacji i że w tych ruinach żyją dziwni, wysocy i bladzi jak ściana ludzie, którzy piją krew żywych i uprawiają jakieś formy czarnej magii. Jeszcze inna historia mówiła, że na wyspie żyje jakieś nieznane nikomu plemię, które poluje na nocujących tu piratów by z ich ciał robić talizmany, zaś tych których porwą żywcem trzymają w klatkach jak zwierzęta i zmuszają do niewolniczej pracy.
Dewayne swego czasu zszedł tę wyspę od północy do południa i ze wschodu na zachód. Obozował w wielu jej zakątkach a za młodu zdarzało mu się tak narąbać, że godzinami 'wracał' do obozu krążąc między drzewami i skałami Jerry'ego. Nigdy nieumarłych, bladych twarzy ani tym bardziej jakiś nieokreślonych bliżej tubylców nie widział. Niemniej niesmak został i jakoś nie przepadał za Jerry'm.
Wziął łyka brandy, która miło grzała w gardło, spojrzał na niebo po czym zwrócił wzrok w stronę Czarnej Betty. Zdecydowanie jak najszybciej chciał być już na jej pokładzie i wracać do Ambedii. W Serpens czuł się jakoś bardziej 'swojsko' a nie lubił też zostawiać bazy bez opieki. Nigdy nie wiadomo...
Ruszył w stronę obozu, miał trochę rozkazów do wydania, paru ludzi, których tradycyjnie musiał opieprzyć (czasami lepiej robić to na zapas żeby pamiętali gdzie ich miejsce).

Rudy! - kapitan wrzasnął tak głośno, że aż ptaki na drzewach ruszyły do góry - Spokój ma być jak pije! Ile razy mam to powtarzać!
Wielkie jak szafa bary Casimir'a zasłoniły cały prześwit ścieżki, którą doszedł do obozowiska. Spojrzał groźnie po zebranych jakby dając znać, ze już przesunęli granicę jego tolerancji zbyt daleko. Kiedy widział, że wszyscy prócz Ruther'a stonowali i krzyki opadły zerknął na kobietę. Był żywo zaciekawiony skąd się tu wzięła i kim była. Dewayne już dawno temu zakazał brania jeńców (nie w sensie wybijania wszystkich załogantów wroga, po prostu kazał ich zostawiać na obrabowanym statku) i nie rozumiał skąd ta niewiasta miała się wziąć jak nie z faktu złamania jego rozkazów.
-Co mówiłem o jeńcach? - mówił już spokojniej, ale jego stanowczy wzrok wręcz świdrował Mike'a - Skąd się tutaj ta baba wzięła? Brał ją ktoś ze statku? - spojrzał po stojących wokół korsarzach - odpowiedzią była cisza - Pytam się!!
 
__________________
Regulamin jest do bani.

Ostatnio edytowane przez Volkodav : 23-08-2014 o 13:18.
Volkodav jest offline  
Stary 23-08-2014, 00:12   #4
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Wielki błękit...



Arcon czekał na te chwile, za każdym razem kiedy zmuszony był wracać na ląd. Tam przeżywał codzienne katusze, tęskniąc za głębią. Nie potrafił cieszyć się życiem na archipelagu. Pieniądze go nie interesowały, władza budziła odrazę, kobiety odchodziły, nie mogąc pogodzić się z myślą, iż nie są jego największą miłością. Wpatrywał się godzinami w przedmioty wydobyte z odmętów i na nowo przeżywał ich odkrywanie. Snuł przypuszczenia na temat znaczenia owych artefaktów. Odwiedzał biblioteki oraz zamawiał książki na temat historii i mitologii Oriona. W każdym momencie marzył o powrocie do tych, pradawnych miejsc. Gdyby tylko była możliwość pozostania w nich na stałe, Denis nie wahałby się ani chwili. Ocean i to, co w nim ukryte był jego sacrum.

Kolejna wyprawa, powodowana ekscytacją, kiedy natrafił na ślad w "Kronice upadku Myth" Justusa Grenfelda. Kilka tygodni żmudnej pracy zajęło ustalenie prawdopodobnego położenia ruin miasta. Przeczuwał, że to może być miejsce, które dostarczy mu niezapomnianych przeżyć, jak również zapewni fundusze na następne misje odkrywcze. Zawód, który wykonywał, był jego pasją, ale bez pewnych środków mógłby tylko pomarzyć o nurkowaniu.

Teraz, kiedy w głębinie doświadczał obcowania ze śladami dawnej cywilizacji, był prawdziwie szczęśliwy. Chłonął całym sobą kunszt ówczesnych budowniczych. Materiał nie poddał się niszczycielskiemu działaniu słonej wody. Jedynie glony skutecznie zawładnęły podwodnym światem. Stąpał ostrożnie, jak po posadzce świątyni dawnego bóstwa. Euforia doznań nie zdołała jednak zagłuszyć wyuczonych nawyków. Wiedział, że głębokość na której się znajduje przekracza bezpieczne nurkowanie na tlenie. Skafander wyrównywał różnicę cisnień, ale jeśli zbyt długo pozostanie w otchłani zagrozi mu "ekstaza głębin" - narkotyczne wizje, które sprawiały, że nawet najlepsi lurkerzy nie powracali na powierzchnię.

Jego uwagę przykuł budynek z wyraźnymi resztkami ornamentu. Ślady świetności zostały niemal do końca zatarte. Denis mógł tylko wyobrażać sobie, jak niezwykle efektownie musiała prezentować się jego fasada wieki temu... Szykował się do eksploracji, kiedy niewiadome ukłucie kazało mu obrócić się w przeciwnym kierunku. Zagadkowa jama fascynowała, zaś ciekawość odkrywcy nakazywała, by choćby pobieżnie zapoznać się z tym, co niedostępne. Nie mógł pozwolić sobie na błąd, na pomoc ze strony wuja Louisa nie miał co liczyć. Był sam wobec tajemnic przeszości. To sprawiało, że doświadczał uczuć nieznanych nawet najbogatszym i najbardziej wpływowym mieszkańcom wysp...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 23-08-2014 o 00:25.
Deszatie jest offline  
Stary 23-08-2014, 17:13   #5
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Richard zasłonił twarz dłonią. Wystawili go. Rada postawiła go pod ścianą. Zawsze zjednywał sobie korsarzy. Sporą część z nich opłacał z własnych pieniędzy. Niestety te czasy miał za sobą. Dołączył do delegatury Rigel w nadzieji, że da radę coś zmienić. Że nareszcie uda się przeciwstawić Hanzie. Zamiast tego został chłopcem na posyłki.
Już od dwuch lat tkwił w takim letargu. Za każdym razem gdy sytuacja prezentowała się tak jak teraz żałował z całego serca, że nie został korsarzem, choćby po to, żeby zatapiać statki Hanzy. Jednak splot różnych zdarzeń zaprowadził go do miejsca w którym znajdował się teraz. Wziął głęboki oddech i powiedział do Manueli:
- Zgaś to. Nie mogę później spać gdy mi cała kajuta śmierdzi - dziewczyna jak na komendę wydmuchała dym z ust prosto w twarz Richarda i z uśmiechem na ustach dodała: - Tak jest panie kapitanie.

Chyba to go pociągało w rudowłosej. Byłą taka inna od szlachcianek, którymi otaczał się przez całe życie. Jednak wiedział, że romans na pokładzie sterowca niepotrzebnie mgłby znacząco pokomplikować sytuację. Chyba właśnie ze względu na tak wiele różnic i to napięcie panujące miedzy nimi byli sobie tak bliscy. I szczerzy do bólu.
-Panno du Point, kazałbym pannę wyrzucić za burtę, gdyby łatwiej było znaleźć pilota sterowca o takich umiejętnościach.
-Ależ schlebiasz mi. A teraz nie uciekaj od tematu, co robimy z piratami?
W tym czasie Richard napełniał szklankę whiskey.

- Korsarzami. Nie nazywaj ich piratami, oni tego bardzo nie lubią. Gotowi nas pozabijać jak pospolici piraci. Korsarze natomiast są ludźmi honoru. Honoru kupowanego za niemałe pieniądze, ale jednak honoru. Piraci natomiast honoru nie mają. Dlatego piraci raczej nie kradną owsa. Wolą kraść złoto. A tutaj mamy korsarzy jak się patrzy, któży..
- Richardzie nadal unikasz odpowiedzi. I nalej mi też. - Manuela przerwałą bezceremonialnie wywód oratorski delegata.
- Nie naleje ci whiskey. Laska pijana dupa sprzedana.
- Przecież już dawno ci się sprzedałam. Każdy kawałek ubrania który mam na sobie jest za twoje pieniądze. Mam je teraz zdjąć? - Zaczęła rozpinać koszulę powoli odsłaniając dekolt. Richarda coś ukłuło dreszcz podniecenia. Zagryzł zęby, choć wiedział, że dokładnie tego mógł się spodziewać po swoim pilocie.
- A powiedz mi jeszcze, kto zacumuje sterowiec jeśli będziesz pijana?
- Oj tam nie wyolbrzymiaj. Jedna szklaneczka mnie nie poskłada, tyle to ja piłam gdy miałam 12 lat. - wzięła z dłoni Richarda szklankę, którą wychyliła duszkiem. Poczym gwałtownie odwróciła się od La Croix'a, a jej burza czerwonych włosów otarła się o twarz mężczyzny.
- To co z korsarzami? - bardzo mocno podkreśliła ostatnie słowo. Richard był zmuszony nalać kolejna szklankę dla siebie, jednak delektował się każdym łykiem.
- Będę próbował negocjować transakcję wiązaną. Zobaczymy jaki jest podejście korsarzy do transakcji długoterminowych.
- Czyli co?
- Spróbuję namówić ich na sprzedaż skrzynek po starej cenie, ale poproszę ich o stałe dostawy.
- Naprawdę wierzysz, że na to pójdą?
- Tak.
- Masz ich za frajerów?
- Nie. Zwróć uwagę na sytuację która aktualnie panuje w okolicy. Jeśli nie sprzedają nam towaru po starej cenie, to zostaną z owsem, który nigdzie nie kosztuje tyle co w Rigel. Więc będą musieli go magazynować. Pojedynczy szlachcice nie kupią zboża od korsarzy, bo jeśli Rada miasta się o tym dowie, do będzie stosować represje. Czyli korsarze mogą sprzedać towar nam po starej cenie, albo zostać z owsem i szukać nowego kontrahenta.
- Przyznam się szczerze, że nie bardzo to rozumiem.
- Spójrz, ci ludzie nie są piratami. Nie napadaja na galeony ze złotem, nie walczą z ciężkozbrojnymi strażnikami. Wolą napadać na słabo bronione statki z owsem. Ja przedstawię im dokument, porozumienie, dzięki któremu zapewnimy im przyszłość. Jeśli zadeklarujemy zakup kolejnych 30 skrzyń w tej samej cenie to korsarze będą zadowoleni. Efekt hurtu. Oni mają pracę, która nie odbije się zbytnio na ich zdrowiu. A my zyskamy stałość dostaw. Jednak efekt hurtu wymaga, żebyśmy mieli niższe ceny.
- Czyli mało, że nie dasz im więcej pieniędzy, to jeszcze podpiszesz z nimi umowę, żeby dostarczali Ci więcej w tej niższej cenie? Naprawdę masz ich za idiotów?
- Manuelo, tak działa biznes. - wziął kolejny łyk alkoholu - Oni zyskują w ten sposób stałe utrzymanie na kilka tygodni. Utrzymanie obarczone relatywnie niskim ryzykiem w ich zawodzie.
- A co z Radą?
- Będą zadowoleni, że wynegocjowaliśmy stałe dostawy.
- Chodzi mi raczej o to, że cię wrobili w tę sytuację.
Richard w odpowiedzi wzruszył ramionami
- W Rigel przesypiemy owies do standardowych skrzyń. Rada dostanie tyle za ile zapłaciła. Jeśli będą mieli jakieś obiekcje, to będą musieli przyznać publicznie, że mnie wystawili. Dodatkową skrzynię, która zostanie z nadmiaru odsprzedam im również w standardowej cenie. Pieniądze z niej przekażę korsarzom, żeby nam się lepiej współpracowało. A jeśli Rada stwierdzi, że nie kupią tej dodatkowej skrzynki, to przekażę ją bratu. Ucieszy się, że pamiętam o nim mimo tych wszystkich politycznych gierek w które jestem wplątany.
- Dobra, to idę po pistolety, bo to się na pewno nie ułoży po twojej myśli.
- Manuelo, ty nie schodzisz na ląd. Korsarze mają dość specyficzne podejście do kobiet.
- Zobaczymy jakie będzie ich podejście do mojego pistoletu. Malfloy zrobił dla mnie takie cacko - Dziewczyna pokazała dziwną trzylufową konstrukcję.

- Gdybym umiał gwizdać, to pewnie bym to zrobił. Nie wiem jeszcze co zrobię gdy Ci to w dłoniachy wybuchnie, ale na pewno odwrócisz uwagę korsarzy ode mnie. - Mężczyzna sprawdził czy jego rapier głatko wychodzi z pochwy, po czym założył naramiennik, który w zasadzie stanowił jedyną część jego stroju mogącą uchodzić za jakąś formę pancerza.
- Nie rozumiem dlaczego wątpisz w Malfloya, przecież to on skonstruował ten sterowiec. To dzięki niemiu przemieszczamy się szybciej niż statkiem.- Manuela zdawała się być urażona tym, że Richard nie wierzy w jej mentora tak mocno jak ona.
- O ile pamiętam, to Malfloy do jego wykonania wykorzystał kilku cieślów. I to cieślów z poza Rigel, bo u nas to tylko mięso umieją obrabiać. Nawet łodzie kupujemy gotowe. Pistolet też wolałbym kupić gotowy. Przecież Malfloy nie jest rusznikarzem.
- Właśnie dlatego ma takie świeże spojrzenie na kwestię broni.
- Eh.. mam nadzieję, że robi to w wolnym czasie. Nie chciałbym, żeby przez jego fascynacje nasz statek był niesprawny.
- Spokojna twoja rozczochrana. Cieszę się, że mogę iść.
- Nie możesz - powiedział stanowczo, choć wiedział, że dziewczyna zrobi jak uważa.- Gdyby do głowy przyszła ci jakaś niesubordynacja, to pamiętaj, w żadnym wypadku nie atakujemy pierwsi.
- Jasna sprawa - puściła oko do Richarda, po czym wyszła z jego kajuty.
Czas leciał szybko, za chwilę będą na miejscu spotkania. Richard spojrzał na leżący na stole kapelusz.

Wziął głęboki oddech i zasiadł do pisania "umowy handlowej" na zakup kolejnych skrzyń.
 
Mi Raaz jest offline  
Stary 26-08-2014, 14:36   #6
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Sporych rozmiarów gmach kusił Arcona. Jak na warunki, w których zazwyczaj obcował, zabudowanie nieźle się uchowało. Może była to świątynia, albo odpowiednik ratusza? W głowie młodego lurkera aż się kotłowało. Przed oczami majaczyły obrazy potencjalnych skarbów. Denis podpłynął bliżej, lecz coś jeszcze przykuło jego uwagę. Powoli, niczym w zwolnionym tempie, odwrócił się w prawą stronę.
Otwór w ziemi otoczony był jaśniejszym polem. Do głębi prowadziły pokryte zielonym nalotem schody. Nurek poświecił weń. W ziemi dostrzegł dość symetryczny korytarz opadający pod kątem dwudziestu stopni. Na długości trzydziestu metrów droga niknęła w ciemnościach lub skręcała w bok. Z obecnej pozycji ciężko szło to dokładnie stwierdzić. Samo przejście było ciasne, ale umożliwiało przemieszczanie się nawet w skafandrze.
Denis wziął głębszy oddech i udał się w stronę niecki. Pomimo wewnętrznego ogrzewania, lurker aż czuł dojmujące zimno. Otwór ział nieprzyjemną czernią. Zapas baterii w latarce miał mu wystarczyć na półtorej godziny. Ciemności zatem się nie obawiał. Jednak tylko głupiec nie odczuwałby strachu. Arcon poczuł, że aż drży: z obawy i podniecenia.
Ściany były spękane, tworzyły na sobie sieci złamań i małych szczelin. Pomiędzy nimi ślizgały się leniwe, morskie ślimaki oraz inne żyjątka wielkości naparstka. Gdy eksplorator skruszył w jednym miejscu kamień, zza kamienia wypłynęła chmara małych, oślizgłych stworzeń.
Korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Jedyne, co rzuciło się w oczy Denisowi, to uchwyty na suficie. Pojawiały się regularnie i były głęboko osadzone w stropie. Gdy nurek zaczął tracić nadzieję, że cokolwiek tu znajdzie, przejście nagle się skończyło. Po lewej stronie napotkał zawaloną część korytarza. Potężne, czarne kamulce zalegały prawie na całej jego wysokości. Dalej można było spojrzeć tylko przez cienką szparę. Denis zaświecił do niej. Po drugiej stronie rumowiska korytarz rozszerzał się nieco. Widział też jakiś skulony, dwumetrowy kształt przy ścianie. Wyraźnie odróżniał się od reszty. Obiekt lekko unosił się i opadał.

- Rudy! Spokój ma być jak pije! Ile razy mam to powtarzać!
Grupa okalająca kobietę rozsunęła się na boki. Część wyglądała jak uczniacy podłapani w damskiej łaźni. Inni zacierali ręce i wyciągali szyje, aby lepiej zobaczyć nadchodzącą aferę. Dewayne spojrzał na kobietę. Blondynka była niebrzydka. Kibić miała trochę za suchą, ale zdrowemu facetowi z łóżka by nie wypadła… Przynajmniej wcześniej, gdyż teraz wyglądała jak siedem nieszczęść.
- Co mówiłem o jeńcach? - zasyczał kapitan.
Kilka najbliższych kompanierów postąpiło krok do tyłu. Niedobrze było denerwować “Niedźwiedzia”, szczególnie gdy był na rauszu.
- Skąd się tutaj ta baba wzięła? Brał ją ktoś ze statku? Pytam się!!
Jak zwykle dopiero odpowiednio głośno zadane pytanie poskutkowało. Mężczyźni zaczęli pokrzykiwać jeden przez drugiego.
- Przyszła nas ograbić! Jej kolesie są na wyspie!
- Wiedźma panie kapitanie! Zawsze powiadali, że na Jerry’m to uroki rzucają!
- Stulcie ryje! - huknął Mike i wraz zrobiło się cicho.
Dewayne zawsze zdawał sobie sprawę, że barczysty ryży chce podkopać jego pozycję. Po cichu musiał jednocześnie odda, że gość miał jaja. Większość załogi była zwyczajnymi łazęgami. Ale ten tutaj, mimo że ekstremalny prostak, został ulepiony z twardej gliny.
- Kazałeś szefie coś upolować, nie? To żeśmy poszli na bagna - tu potrząsnął naręczem obrzmiałych węży błotnych - No i my już wracamy z mięsiwem. Patrzę, a tam jakaś damulka czai się po kniei. Ja ją cap, ona w krzyk. Znaczy się, ma tu swoich ludzi i na alarm bije, skubana. To ją po łbie i jeszcze raz. Ciągnę tutaj, rwie się cholera jasna, uciekać chce. Szefie, ja swoje wiem! Mi się jej gęba nie podoba. Za cwana ona. I popatrz na to czoło kapitanie. Wysoko urodzona. To hanzycka krew! Wychędożmy jak trzeba i łeb zetnijmy!
- Wy cholerne draby! - kobieta z trudem poruszała opuchniętymi ustami - Mówiłam, że nas sztorm na skały pociągnął. Jestem córką handlarza, Josepha Livingstona - teraz zwróciła się do Dewayne’a. - Udało mi się uciec szalupą. Nie wszystko pamiętam. Po prostu szukałam pomocy… Proszę - tu złapała się kapitana za cholewy butów - Niech pan nie pozwoli zrobić mi krzywdy!
- Szefie chyba nie wierzysz w tę głodną gadkę? Ta mała ladacznica to tylko kłopoty. Pozbądźmy się jej! - Mike potrząsnął w powietrzu pięściami.

Dziewczyna lekko podniosła brew, gdy Starr zaczął drzeć wiadomość. Nie skomentowała tego zajścia. Mężczyzna natomiast przez kilka chwil bił się z myślami. Chętnie zostałby tutaj, w ciepłych oparach łaźni i jeszcze cieplejszych objęciach jedwabistych ramion. Nie byłby jednak sobą, gdyby zignorował to wyzwanie. Ciekawość badacza to jedno, ale również coś w jego naturze kazało być wiecznie w ruchu. Nigdzie nie mógł zagrzać miejsca na dłużej. Stangacja oznaczała gnuśność, której był przecież odwrotnością.
Zawsze pozostawała próba upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Czy zechciałabyś towarzyszyć mi w podróży? - Jacob spojrzał wprost w piwne, kocie oczy.
Niewiasta przechyliła głowę, uciekając wzrokiem. Westchnęła.
- Człowiek będący mi bratem prosił, bym zjawił się natychmiast. Listownie niewiele chciał wyjawić, zaś niewiedza i prośba, jaką zawarł napawa niepokojem. Z drugiej jednak strony całe moje serce rwie się, by zostać. Jeśli się pospieszymy, zdążymy na ostatni transporter, a w nim... będziemy mieli całą noc dla siebie. Nie lubię pozostawiać spraw niedokończonymi.
- Mówisz wiele ładnych słówek piękny chłopcze. Mogłabym mieć każdego w tym mieście. Ale ty, hm, ty byłeś na swój sposób ciekawy. Nie chodzi o niezły tyłek - zaśmiała się perliście - Idź, gdzie masz iść. Wierz mi, to nie pierwszyzna, że facet zrobi swoje i gdzieś spieprza. Nie będę robić scen, ani się dąsać. Ale następnym razem… - wstała z wody, odsłaniając kształty w pełnej okazałości - ...nie pójdzie ci tak łatwo.
Gdy dziewczyna kończyła swój wywód, Jacob był już ubrany i pogodzony z sytuacją. Podjął decyzję. Płynie do Rigel z kompanią czy bez.

Znalezienie transportu nie było trudne. Wystarczyło zaciągnąć języka tu i ówdzie, by znaleźć właściwy statek. Opłaty pobierano od razu po wejściu na pokład [-3 dukaty]. W cenę wliczono niewielką kajutę oraz skromny posiłek. Był już późny wieczór, gdy jednostka wypłynęła na otwarte morze. Pojedyncze punkty gwiazd odbijały się w ciemnych falach, rozbryzgiwanych przez ogromny dziób. Stał na nim i Cooper, pochylony na drewnianej barierce. Obserwował współpodróżnych. Wielu z nich było pojedyńczymi hodowcami bydła, którzy przywozili swoją trzodę do Laos na targ. Te sztuki, których nie udało się sprzedać, zabierali z powrotem do domu. Sprowadzono je już wcześniej na niższe pokłady, do specjalnie wydzielonych boksów. Jacob mógłby przysiąść, że nawet stąd czuje świdrujący smród łajna. Sami kupcy z reszta nie prezentowali się wcale godnie. Mieli pobrudzone błotem spodnie oraz kontusze z najtańszych materiałów. Prości ludzie. Nie żeby skrajnie biedni, ale pozbawieni czasu na strojenie się.
Miał sporo czasu, nim miało mu przyjść postawić stopę na terenie Rigel. Spokojna, rześka noc, sprzyjała kontemplacji przeszłości. Lucjusz albo miękka faja, jak lubił go przezywać Starr. Dziwny był z niego człowiek. Na pewno miał gadane, stąd zapamiętał go trochę jako lizusa. Potrafił zaciekawić oryginalną opinią, ale często po prostu irytował szczebiotaniem na prawo i lewo. Nie mógł jednak przeczyć, że wspominał z pewnym rozrzewnieniem parę sytuacji. Na przykład tę w uniwersyteckiej bibliotece.

XVI Uniwersytet Narodowy w Corvus, 6 lat wcześniej


Lubił tu przychodzić. Zacisze pachnących starym drukiem księgozbiorów uspokajało nawet tak niespokojnego ducha jak on. Przepastne korytarze, utworzone przez wysokie regały, pozwalały schować się przed całym światem i zagłębić w wybranej lekturze. Jedynie ten podest z mapą Corvus na środku obiektu trochę Coopera bawił. Zwiedził już trochę świata i miał świadomość, że zona nie jest aż TAK duża. Z resztą, zaczynał przyzwyczajać się do megalomanii tutejszych ludzi.
Wybrał sobie wysoki stół z wypchaną sową śnieżną na blacie. Odsunął eksponat na krawędź i uderzył o drewno blokiem kronik oraz annałów. Egzamin z historii Andromedy u tego starucha nie miał być łatwy. Pozostał jeszcze tydzień. Dla niektórych studentów to było bardzo dużo. Ale Starr był w tej materii perfekcjonistą. Nie studiował tutaj, by jeno uścisnąć dłoń, na której końcu znajduje się ktoś w rektorskim czepcu.
Zdążył otworzyć pierwszą księgę na właściwej stronie, gdy pojawił się on. Wystrzelił jak z procy, przemierzając susami gładką posadzkę biblioteki. Lucjusz pędził ku siedzisku Starra, odgarniając w pędzie zmierzwioną grzywę czarnych włosów. Chociaż był znacznie starszy od kolegi (pomimo potencjału nie spieszyło mu się kończyć uczelni), powitał go jak rówieśnika, dosłownie na niego wpadając i mocno ściskając.
- O gościu. Nie uwierzysz co zdobyłem. Co mi tu będziesz mówił, żebym się uspokoił. Też byś przebierał nogami, gdybyś to miał - poklepał skórzaną torbę przy swoim boku - Co czytasz? - niespodziewanie zmienił temat - Te banialuki? Myślisz, że powiedzą ci tam prawdę? Za sprytny jesteś na te książki.
Lucjusz zamknął otwartą księgę przed nosem Coopera. W odpowiedzi na jego pytające spojrzenie, Ferat wyjął jedną ze swoich lektur. Miała oprawę drutową, nie posiadała natomiast tytułu. W rogu okładki znajdował się niewielki czip. Jacob wiedział co to jest; przynajmniej o tym słyszał. Do droższych egzemplarzy dodawano wersję elektroniczną, którą można było odczytać na specjalnie skonstruowanym do tego czytniku. Coś takiego było jednak prawdziwie białym krukiem.
- Zwinąłem kilka z działu profesorskiego, kumasz? Nawet nie wyobrażasz sobie, co oni tam trzymają. Jest nawet nieprzerobiony Goldstein!
Rozmowę przerwały odgłosy pospiesznych kroków z miejsca, skąd przybył Lucjusz. Student w popłochu schował zdobycz i dał nura za czerwoną kotarę między stolikiem a ścianą.
- Kryj mnie! - syknął.
Zza rogu wyszedł jeden z bibliotekarzy. Łysiejący mężczyzna sunął długą szatą po ziemi, rozglądając się gorączkowo. W świdrujących oczach znać było tylko wściekłość.
- Gdzie on jest? Wiem, że gdzieś tutaj się schował!
Minął biurko i Jacoba. Był w szale. Niemal nie wyskoczył z własnych butów. Miał już przejść dalej, jak wypchany ptak obok skrytego Ferata spadł nagle z biurka. Bibliotekarz natychmiast cofnął się. Tym razem walnął pięściami o ławę, przy której siedział Cooper.
- Co to było?

Cygaretka du Point wylądowała w popielniczce. Pilot parę razy przekręciła nią w miejscu, aż spalone liście zasyczały cicho. Jednocześnie Richard nalewał alkohol do kwadratowej szklanki. Zakołysał nią, pociągnął nosem. Trudno było pomylić zacier produkowany przez niewolników w koloniach Serpens. Wstyd przyznać albo i nie, ale ten właśnie był najlepszy. Pijąc trunek, prowadził perorę z Manuel. Wyraźnie nie rozróżniła do końca różnicy między piratami a korsarzami. Bujała w obłokach. Tak dosłownie, jak w przenośni. Jej pasja tkwiła na wysokościach, w przestworzach, gdzie kierowała ogromną machinerią. Ludzie na dole, ich układy oraz intrygi stanowiły tylko tło. Błękitny ogrom pod spodem stanowił dla niej wielki dywan świata.
- Każdy kawałek ubrania który mam na sobie jest za twoje pieniądze. Mam je teraz zdjąć? - zadeklarowała się podczas rozmowy.
La Croix widział juz jak odpina guziki swojego gorsetu. Za chwilę nic nie miało osłaniać jej klatki piersiowej, prócz zwisających z szyi, ogromnych gogli.
- Hej. Panie kapitanie - podniosła głos, w którym słychać było przekorę - Tu ziemia. Chociaż. No cóż. Nie dosłownie, ale wiesz o co chodzi.
Oswobodził się ze swoich myśli. Czasem, gdy patrzył na dziewczynę, nieco odpływał. Snuł fantazję o podobnych scenach, gdzie kusi go swym ciałem. Chociaż wiedział, że i tak by się postawił.
- Będę próbował negocjować transakcję wiązaną. Zobaczymy jaki jest podejście korsarzy do transakcji długoterminowych. Spróbuję namówić ich na sprzedaż skrzynek po starej cenie, ale poproszę ich o stałe dostawy.
Tak w skróce brzmiał jego plan. Stanowił dość zręczny kompromis odnośnie sytuacji, w której się znalazł. Później zamierzał go rozwinąć i dać pstryczka Radzie. Oczywiście nie jawnie, bo i oni nie wymierzyli policzka wręcz. Dostaną swój owies, a jak. Niekoniecznie opakowany w sposób, jakiego sobie życzyli. Ale hej - czy jego ktoś w ogóle uprzedzał, że skrzynie mają być większe?
Uśmiechnął się ponuro do swoich myśli. Czasem nachodziło go pytanie czy Wolne Miasta nie uprawiają tak samo drapieżnej polityki co Hanza.
Manuel na odchodne pochwaliła się swoim nowym nabytkiem, co jak konkludował delegat, miało go nieco uspokoić. “Jestem przy tobie, możesz na mnie liczyć”, zdawała się tak mówić. Pozostawało mieć nadzieję, że jednak obejdzie się bez użycia trzylufowej bestii.
Resztę podróży spędził przygotowując dokumenty. Alkohol szybko z niego uszedł. Był gotowy do działania. Schował papiery do swojej tuby, ubrał resztę ekwipunku. Nie musiał czekać długo, gdy znów pojawiła się Manuel.
- Jesteśmy nad Jerry’m.
Rzecznik spojrzał na szeroki luft w jednej ze ścian pokoju. Obserwował teraz zazielenioną wyspę. Brunatny kolor po zachodniej stronie świadczył o obecności bagnisk. Na wschodnim wybrzeżu znajdowała się piaszczysta plaża. Jeszcze dalej w tę stronę jaśniała mielizna łącząca główną wyspę z inną, mniejszą. Przy niej wreszcie dojrzał czarną fregatę.
- Chyba wpadliśmy na niezłą imprezę - uśmiechnęła się Manuel i podała kapitanowi lunetę.


Była wspomagana nieznaną Richardowi technologią. Zapewne kolejny wynalazek Malfoy’a. Tak czy inaczej, pozwalała uzyskać przybliżenie kilkukrotnie większe niż w przypadku konwencjonalnych szkieł.
Przesunął soczewką parę razy, by uzyskać właściwą ostrość.
- Bardziej w lewo. Niżej. Niżej. Tam. Widzisz?
Pomiędzy drzewami mógł zaobserwować osobliwą scenę. Kilkunastu chłopa stało wokół jakiejś kobiety w rozdartej sukni. Wyglądało na to, że jest ona ich ofiarą. Z tłumu wyróżniał się mężczyzna w kapeluszu z ciemnym rondem. Reszta zachowywała od niego dystans.
- Ludzie honoru, powiadasz.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 26-08-2014 o 14:59.
Caleb jest offline  
Stary 27-08-2014, 01:29   #7
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Strach...
Naturalny objaw przed nieznanym, obcym i niewytłumaczalnym. Nawet dla doświadczonego lurkera mógł okazać się ostatnim uczuciem. Wpadnięcie w panikę przy głębokościach rzędu kilkudziesięciu i więcej metrów było niczym podpisanie na siebie wyroku. Z niezwykle krótkim okresem uprawomocnienia i jeszcze rychlejszą egzekucją. Arcon wiedział o tym, nurkował odkąd pamiętał, zaś w wodzie czuł się pewniej niż na lądzie. Wspomnienie śmierci ojca burzyło jego spokój, ale tylko w czasie zagłębiania się w toń. Chociaż oswoił ten cudowny świat, bywały krótkie chwile, że czuł się w nim jak intruz, profanujący święte miejsce. Kiedy zstępował w długi korytarz, doświadczył właśnie takich refleksji. Czy swoim czynem narazi się na gniew dawno zapomnianych bóstw? Stłumił tę obawę, koncentrując się na zadaniu.

Mrok oblepiający jego akwalung, mimo światła bijącego z latarki, stawiał zaciekły opór pionierowi, igrając z jego zmysłami. Pozornie wycofywał się rażony oślepiającym strumieniem, by znienacka uderzyć ze zdwojoną siłą. Do tego chłód przeszywający mięśnie, okryte skafandrem.



Choć wynalazek Augustina Siebera był osłonięty gazoszczelną tkaniną, nie mógł w pełni uchronić akwanauty przed przejmującym zimnem. Wychłodzenie w głębinach powodowało szybsze zużycie tlenu i zmęczenie organizmu. Denis znał swoje możliwości i kontrolował swe ciało. Nigdy nie ryzykował więcej, niż mógłby wytrzymać. Od ponad dekady trzymało go to przy życiu i zapewniło sławę znakomitego poławiacza. Świadomego swoich ponadprzeciętnych zdolności, jak również ludzkich ograniczeń.

Nieliczna drobna fauna, ożywiała pozornie martwy tunel. Wzdrygnął się w chwili, gdy rój podwodnych żyjątek wyprysnął na niego ze skruszonej ściany, wnet jednak opanował emocje, uśmiechając się do siebie w czeluści hełmu.
Kiedy odliczał minuty, które minęły od zagłębienia się w nieckę i powoli zaczynał wątpić w dalszy sens eksploracji, niespodziewanie natrafił na rumowisko. Poświecił w miejsce, gdzie utworzyła się niewielka szczelina. Odruchowo przetarł szybę hełmu, bo wydawało mu się, iż zobaczył jakiś kształt po drugiej stronie. Po chwili upewnił się, że to nie przewidzenie. Tam było coś, lub.. ktoś... Mimo przenikliwego chłodu oblała go fala gorąca. Ostrożnie usunął kilka kamieni, aby przyjrzeć się lepiej tajemniczemu obiektowi i przestrzeni wokół niego. Podniecony odkryciem, zachował jednak rozsądek i był gotowy na odwrót w razie wyczucia jakiegokolwiek zagrożenia...
 
Deszatie jest offline  
Stary 28-08-2014, 18:54   #8
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
-Kurwa mać - przeklną w duchu tę dziwną i kłopotliwą sytuację...
Baba za nic nie wyglądała na wiedźmę, choć Dewayne musiał przyznać, że nie wiedział jak wiedźmy wyglądają. Czuł po prostu, że Rudy bredzi. Z kobiet, które kapitan znał najbliżej obrazu czarownicy była Abena Abidemi, córka wodza plemiennego z wyspy, na której znajdowała się baza Casimir'a i jego ludzi. Ona podobno parała sie magią i urokami, ale ani dowodów na to nie miał ani za bardzo w magię i uroki nie wierzył. Jakoś tak już miał.
Pojmana też nie wyglądała na złodziejkę. Za mało cwaną gębę miała i wydawało się, że to co mówił Mike było bardziej powodowane chęcią gwałcenia niż rozwiązywania problemów czy łapania złodziei.
Natomiast czy była córką handlarza, za którą się podawała? Tego kapitan nie wiedział, ale był cień szansy, że ta elegancko ubrana, gładko gadająca i ewidentnie przestraszona kobiecina była rzeczywiście hanzytką a to otwierało drogę do okupu, który mógłby kupić drugą fregatę... Ale żeby to osiągnąć babie na pewno nie można było obciąć głowy, a optymalnie powinna wrócić w ręce tatusia z nienaruszoną cnotą (o ile w momencie znalezienia była nienaruszona - w to już korsarz nie wnikał).
Teraz jednak trzeba było zająć się 'zarządzaniem' załogą żeby osiągnąć cel w postaci zachowania życia tej hanzyckiej zdobyczy.
Casimir złapał kobietę za kark i podniósł na nogi tak żeby obejrzeć ją wyprostowaną. Rzeczywiście nie była niczego sobie choć kapitan wolał gorącokrwiste kobiety z Serpens.
-Mike! Dobra robota! - wrzasnął klepiąc pirata po ramieniu - Obyście obszymury były tak spostrzegawcze jak ten pirat tutaj! - zwrócił się do swej załogi wywyższając Rudego tak żeby podbudować jego morale i dać mu powód do dumy, który zakryje to co teraz powie Dewayne.
-Babe bierzemy na statek. Jeśli jest córką hanzyty to oskubiemy ojczulka do ostatniej monety! Zapłaci nam tyle, że po wszystkim każdy z Was kupi sobie swój własny burdel w Port Allende! A teraz słuchać mnie bo nie będę się powtarzał! Boris, Hektor, Ramirez, Johnson i Pale zapierdalać do owsa! Macie wzmocnić nasze straże gdyby się okazało, że jednak są tu jacyś nicponie dybający na nasze fanty! Reszta na plaże! Tam rozbijemy obóz bo już jutro płyniemy negocjować okup! - przerwał na chwilę zawieszając wzrok na młodym chłopaku - Ty Papuga zapierniczaj od razu starą ścieżką do szalupy i płyń do Czarnej Betty. Niech bosman opłynie wysepkę tak żeby ominąć mieliznę i podpłynie od południa na bezpieczną odległość od brzegu.
Po tych słowach jeszcze raz odwrócił się do Rudego i poklepał go po ramieniu po czym zapewnił o tym, że ma jak najlepsze zdanie o jego 'pracy'.
Kobieta zaś ledwo nadążała za wielkimi krokami Casimir'a i narzekała na bolące od mocarnego uścisku ramię jednak kapitan nie zwracał na to uwagi. Gdyby nie trzymał jej to pewnie skończyła by gorzej niż pyskata dziwka w jakiejś portowej knajpie (pyskate dziwki z portowych knajp najczęściej kończyły zgwałcone i pobite na śmierć - tak w ramach wyjaśnienia)....

Dewayne był zadowolony z niespodziewanego zwrotu akcji. W zasięgu wzroku miał skrzynie, które teraz były już chronione przez większą ilość korszarzy, więc czuł się spokojniejszy choć i tak nadal jakoś nie wierzył w historię o złodziejach. Teraz miał też w ręku kolejne źródło dochodu - jeńca i wiedział ze to może być warte więcej niż całe galery owsa....
-Kapitanie - bosman podszedł tak cicho, że korszarz nawet go nie usłyszał - To brać babę na statek?
-Tak bierz ją pod pokład. Ilu mamy tam ludzi? Pięciu? Dobra weź tu z plaży jeszcze dwóch... Tylko nie Rudego - ostatnie słowa wyszeptał
-Dobra, się wie kapitanie
Hegel był młodym chłopakiem, pewnie zbyt młodym żeby być bosmanem, ale znał się na fachu marynarza i do tego można było na nim polegać. To dwie cechy, które sprawiały, że Dewayne mu po prostu ufał.
 
__________________
Regulamin jest do bani.
Volkodav jest offline  
Stary 29-08-2014, 10:53   #9
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Fascynacja przy eksploracji łączyła się nieodmiennie z uczuciem strachu. Wystarczyło, żeby w podzespołach kombinezonu coś źle zaskoczyło, a lurker mógł być martwy w parę chwil. Jak na ironię, może dlatego zwiedzanie głębin stawało się tak ekscytujące. Perspektywa niebezpieczeństwa nakręcała Denisa.
Wiedział, że nie może się przeforsować. Każdy, nadprogramowy wysiłek opłacał drogocennym tlenem. Neofici nurkowania często popełniłali ten błąd, że szarżowali przed siebie, popisywali umiejętnościami. Tymczasem ich bardziej doświadczeni koledzy wiedzieli już jak ważne jest rachowanie sił.
Arcon wytężył słuch, następnie spojrzał na detektor ruchu.


Małe kropki oznaczały niewielkich rozmiarów ryby. Poza nimi radar nie wysondował nic alarmującego. Denis mógł przystąpić do dzieła [Trudny test siły]. Ostrożnie przesunął kilka kamiennych bloków. Dzięki sile wyporu były one wyczuwalnie lżejsze, lecz wciąż stanowiły wyzwanie dla mięśni lurkera. Już przy odgarnianiu trzeciego, czuł pot sklejający koszulę z pianką wyścielającą skafander. Gruzowisko stanowiło przeszkodę możliwą do sforsowania, aczkolwiek dopiero po pewnym czasie. Ponadto Arcon był przeciętnie zbudowany. Tego typu zadanie było dla niego nie tylko czasochłonne, ale i mogło uczknąć sporo z rezerw powietrza. Trudno powiedzieć czy starczyłoby go na podróż z powrotem.

- Babe bierzemy na statek. Jeśli jest córką hanzyty to oskubiemy ojczulka do ostatniej monety! Zapłaci nam tyle, że po wszystkim każdy z Was kupi sobie swój własny burdel w Port Allende!
Kobieta zaczęła się szamotać, ale zdecydowany chwyt kapitana szybko ją ujarzmił. On sam począł wydawać rozkazy. Obecność płci przeciwnej musiała działać na jego ludzi rozpraszająco. Postanowił ich czymś zająć nim grupie przyjdzie do głowy więcej pochopnych pomysłów. Dewayne zarządził wzmocnienie czujki przy skrzyniach oraz przeniesienie obozu. Jak już wcześniej stwierdził, nieznajoma miała trafić na “Black Betty”, a sam statek odpłynąć bardziej na południe.
Po wszystkim wrócił w okolice brzegu, by mieć baczenie na przyszły transport. Musiał przyznać, że kobieta nieco go intrygowała. Czy była zaznajomiona z magią? Z pewnością nie, to bzdury. Widywał co prawda wiedźmy z Serpens, ale tamte były obwieszone talizmanami z kości i wykrzykiwały nieartykułowalne zawodzenia. Mike miał rację. Była dobrze urodzona, reprezentowała cywilizowany świat. Dewayne wnioskował, iż stanowi cenny łup.
Morze wciąż było spokojnie, ale niebo chmurzyło się. Niebo plamiły poszarpane obłoki barwy rtęci. Wilk morski zawiesił głowę wysoko, zmrużył oczy. Pokrzykiwania z plaży potwierdziły, że nie tylko on dostrzega coś między kłębowiskiem. Sterowiec sunął nad głowami korsarzy, zniżając systematycznie lot.


Na balonie zeppelinu łopotały ciemnoczerwone proporce. Przebita ostrzem miecza złota czaszka, zapowiadała obecność członka rodu la Croix. Casimir bywał trochę w świecie. Wiedział, że rodzina ta opowiada się za Wolnymi Miastami. Felix la Croix był szychą, siedział w Radzie jednego z miast. Zważywszy, że Hanza już dawno skutecznie ów uciszyła, kapitan spodziewał się wizyty jego potomka.
 
Caleb jest offline  
Stary 29-08-2014, 13:18   #10
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Balansowanie na krawędzi bezpieczeństwa dostarczało potężnej dawki adrenaliny. Mało brakowało, aby Arcon dał się ponieść groźnej dla niego fali uniesienia. Trudno było zachować chłodną głowę w obliczu znaleziska. Przypomniał sobie dzieciństwo i pierwsze nurkowania w rodzimej zatoce. Rywalizację z Casano, Enzo i Delantierem. Ich drogi rozeszły się, wszyscy zostali później lurkerami pracującymi dla możnych rodów, reprezentujących Hanzę. Casano zginął podczas nurkowań na głębi, gdzieś w pobliżu Serpens. Wyłowiono później tylko pozostałości kombinezonu, zmiażdżonego ogromnym ciśnieniem. Delantierowi zepsuła się aparatura tlenowa, ale radio działało dalej. Bezradna załoga "Crawlera" słuchała jak nurek kona, nie mogąc złapać powietrza, samotnie bez choćby głosu otuchy z powierzchni. Jedynym żyjącym był Enzo. Czasami Denis słyszał o jego kolejnych pobitych rekordach głębokości. Docierały również do niego pogłoski o implantach, które wydatnie zwiększyły możliwości dawnego przyjaciela, a zarazem rywala. Nie mógł naocznie sprawdzić tych sensacyjnych plotek, ponieważ nie dane było im się spotkać.

Lurkerzy nieustannie igrali ze śmiercią, może dlatego, w pewnych kręgach byli podziwiani. Herosi głębin mieli swoich sponsorów, pisano o nich w dziennikach, prowadzono rankingi. Arcon starał się nie uczestniczyć w tym wyścigu, ale nie w pełni mu się to udawało.

W jednej chwili uciął rozmyślania, które mogły poprowadzić go śladem martwych przyjaciół. Sprawdził detektorem lokację i zabrał się do pracy. Odsłonił część gruzowiska, męcząc się przy tym i tracąc cenne zapasy tlenu. Przemógł pokusę, aby przesunąć jeszcze jeden kamień... Z niechęcią podjął decyzję o wycofaniu się, obiecując sobie rychły powrót. Miał zamiar jeszcze urządzić krótki rekonesans w ruinach wystawnej budowli. Później wróci do miejsca, gdzie zostawił wąż dostarczający tlen. Wuj Louis już mógł zacząć się niepokoić, mimo upływu lat traktował go ciągle jak chłopca.

Denis nie zwykł powracać z pustymi rękoma na powierzchnię. Liczył, że i tym razem ta tradycja będzie kontynuowana. Akwanauta zostawił za sobą mroczny korytarz i niczym świetlik w szarozielonym kombinezonie przesuwał się ku nieznanemu.
Za swoich towarzyszy mając ryby i inne nieskatalogowane jeszcze przez biologów z Oriona gatunki morskich stworzeń...

 
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172