Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2014, 09:56   #105
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[media]http://drh1.img.digitalriver.com/DRHM/Storefront/Company/turbine/images/product/misc/Moria_01.jpg[/media]

Burro wziął sobie do serca to, co mu nagadał Agrad jak i to co obiecał Carie, do wędrówki przystąpił więc przygotowany. Objawiało się to wesołością lub kręceniem głowami z niedowierzaniem a to z uwagi na wygląd kucharza. Mianowicie, niziołek w ręce trzymał największą pokrywkę od sagana, którą przysposobił jak coś na kształt puklerza. Jakby tego było mało, na głowie miał mniejszy z saganów w charakterze średnio dopasowanego hełmu z tendencją do opadania na oczy. Na plecach zaś przytroczył patelnię, która miała osłaniać Burra w razie gdyby trzeba było sromotnie podać tyłów. W ręce niespokojnie kręcił procą, no ale przy początkowym spokoju w podróży, po pierwszym popasie schował ją za pas. Miał dość schylania się po kamienie którer bez przerwy wypadały mu na ziemię z łoża.

Martwił się trochę jak wędrówkę w zamkniętym skałami tunelu zniesie Myszaty, ale tunel okazał się niczym podwórzec w pałacu. Wysoki jak cholera, zdobiony nawet od czasu do czasu jakimiś płaskorzeźbami. Mimo takich przygotowań, atak zaskoczył go jak nocny złodziej. Paraliż zwyczajowo zdjął go w pierwszej chwili i kiedy towarzysze już stawiali opór albo przynajmniej próbowali wyplątać się z pajęczyny, Burro tylko rozdziawiał gębę.

Grzmot natomiast, czując na sobie nieprzyjemną lepkość i zaśpiew, zareagował niemal instynktownie. Niemal, bo nie był przyzwyczajony do tego że nic nie widzi. Zwykle widział cokolwiek, mimo najgłębszych ciemności. Tym razem był nieco zszokowany i kierował się wyłącznie słuchem. Nie wiedząc co stoi między nim, a źródłem zaśpiewu, skoczył w kierunku głosu, poniewczasie orientując się, że dochodzi on gdzieś z góry. Miał nadzieję że uda mu się zbliżyć, jeśli nie całkiem dopaść przeciwnika. Był na tyle zbity z tropu po wyrwaniu się z sieci, że sięgnął po procę, nie widząc nikogo w pobliżu. Dopiero kawał dalej za Jehanem zdawało się, że ktoś jest, chociaż nieco wyżej niż na poziomie traktu. Miał zamiar cisnąć pociskiem dla rozproszenia uwagi zanim rozbiegnie się pokazując swoje ukryte talenty.

Światło przecięło mrok niczym promienie słońca wyłaniającego się zza chmur i zaglądającego do ciemnej jaskini. Gdy zaskoczenie opadło i świeżo zdobyte, okupione ranami doświadczenie zaczęło procentować Tibor nie czekał z przywołaniem mocy która była niemalże legendarna dla krwi rodu Oestergaard - blask rozchodził się od jego kolczugi rozpraszając ciemność na kilkanaście kroków wokoło. Na widok niewyraźnych sylwetek atakujących jego źrenice zwęziły się - istoty niemal dorównywały “urodą” druidce. Chroń nas, Panie Poranka - siła jego wiary pozwoliła mu otoczyć siebie i towarzyszy ochronną aurą. Spłoszone nagłą ciemnością a potem jasnym blaskiem konie zatańczyły w miejscu, ale - w przeciwieństwie do wierzchowca Jehana - nie poniosły, tylko cofnęły się kilka kroków, napierając na jeźdźców.

- Wszyscy do mnie, blisko! - krzyknął kapłan, sięgając po ciężką tarczę by chwycić w garść uchwyt. Klaczkę puścił samopas; groziło to jej utratą, ale nie było innej rady. - Fereng, Strzyga, do nogi!

Zbliżające się po ścianie z lewej pajęczaki zasyczały i skierowały w młodzieńca napięte znów kusze. Zadźwięczały cięciwy; na szczęście bełty minęły Tibora i jego konia, choć jeden o włos - ten odbił się od ściany nieopodal Vara. Jehan zerwał się na równe nogi, nerwowo próbując naciągnąć własną kuszę.

Kostrzewa w pierwszym odruchu skoczyła naprzód, co - jak uświadomiła sobie po chwili - przy wąskiej i zdradliwej drodze nie było najmądrzejszym posunięciem. Dopisało jej jednak szczęście; nogi uniosły ją z dala od rzucanych na trakt sieci. Kiedy kapłan błysnął jak świetlik na bagnisku, rozpraszając mrok, druidka poczuła lekkie ukłucie zazdrości - czyżby błogosławieństwo jakiegoś wymoczkowatego słonecznego bożka miałoby być lepsze od mocy Prastarego Dębu? Niedoczekanie! Rozejrzała się wokół, gotowa wypuścić leśne bestie na atakujących ich wrogów, ale gdy ujrzała, co czai się na granicy ciemności, jej motywacja gwałtownie zmieniła kierunek. Niemal trzymetrowa, blada abominacja, groteskowe połączenie półludzkiej głowy i wzdętego, pajęczego ciała było dla czczącej naturę półorczycy niczym ucieleśniona herezja i łażąca obraza praw Matki Natury.

Gniew i obrzydzenie zabulgotały w Kostrzewie gorącą falą; uderzyła kosturem w ziemię i wyciągnęła rękę, przywołując dar Silvanusa. Nawet na wydawałoby się gładkich i martwych ścianach było dość szczelinek, wyżłobień i dziur, by powciskały się tam korzenie małych roślin czy rósł nieustępliwy mech. Teraz, wzmocniona płynącą przez druidkę mocą, ta rachityczna zieleń strzeliła intensywnie w górę, oplątując koślawe nogi… drugiego, mniejszego stworzenia, które również czaiło się w mroku. Gdy tylko zaklęcie przebrzmiało, z ramienia druidki zerwała się jak czarna strzała Wredota. Druidka nakazała mu atak, jednak widząc czterorękie uzbrojone stworzenie kruk zawrócił i kracząc zaczął unosić się nad drużyną, ze szczególnym uwzględnieniem jej najdalej położonych członków. Tymczasem mimo przytrzymujących ją mchów i grzybów gigantyczna pajęczyca zakończyła swój zaśpiew i nieopodal Kostrzewy pojawił się paskudny pająk wielkości wilka, który błyskawicznie rzucił się do ataku i wgryzł się druidce w nogę. Półorkini poczuła charakterystyczne pieczenie wskazujące, że stawonóg wstrzykuje jej swój jad, lecz nie odczuła żadnych jego efektów. Na widok atakującego stwora koń Kostrzewy zarżał i rzucił się do ucieczki, po czym utknął w lepkiej pajęczynie.

- Strzelajcie w unieruchomionych, ja się zajmę resztą! - huknął buńczucznie Grzmot. Dwa razy niziołkowi powtarzać nie trzeba było, szczególnie że wielkoluda miał on za niekwestionowanego przywódcę ich stadka jeśli chodzi o ucinanie łbów i duszenie łasic i inne tego typu rozrywki. Rozkręcił procę, która zaśmigała młynkiem w jego ręce i wymierzył szybko w najbliższą maszkarę. Łup! Piękne trafienie! Jakby chciał trafić metr od maszkary w ścianę. Szybko wyciągnął następny kamień i włożył do łoża.
Mara, dość oszołomiona tempem dziejących się zdarzeń, zlustrowała bezradnie pajęcze sieci, w których zupełnie utknęła po pas. Postanowiła na tą chwilę nie marnować czasu na wyplątwanie się z okowów. Poderwała kuszę i strzeliła w najbliższego z pajęczaków schodzących ze ścian. Strzyga zaś przyczaił się gdzieś w pobliżu ściany, czekając aż stwory zlezą na podłogę.

Światło przepędziło ciemności, zaś wizja nadchodzącej walki zapewniła paliwo dla ognistej wściekłości toczącej Shando Wishmakera. Złość, którą czuł już od jakiegoś czasu, złość na tą zimną krainę, mróz pożerający wszystko, niedogodności... wszystko zaczęło kondensować się w gorejącą wewnątrz czarodzieja moc. Moc, która prosiła się o uwolnienie. Zignorował pajęczynę, która utrudniała mu chodzenie, gotując się do tego, co chodzenia nie wymagało. Pora pokazać, że ktoś tu uczył się na maga bitewnego!

~ Już ja wam pomogę zejść ~ pomyślał Shando o dziwolągach spełzających ze ściany. I przywołał z głębin pamięci przygotowaną inkantację Gradu Kamieni, czując jak trzymany w ręku okruch jadeitu kruszy się i zmienia w kamyki, trzymane w powietrzu niewidzialną siłą.

Niemal natychmiast poczuł sztywnienie ciała, jakby pochłonęło ono moc od otaczającego je masywu górskiego. Rzucający czar Shando, napinając mięśnie by pokonać krępujące nici, rozpoczął powolną sekwencję ruchów otwierającą inkantację. Moc zaklęcia sprawiła, że czuł, jakby poruszał dłońmi w żwirze, a lewitujące kamyki zaczęły powoli wirować wokół niego. Każde zgięcie ręki kończyło się odgłosem roztrzaskanej skały. Z każdym uderzeniem serca, z każdym chrupnięciem i łupnięciem tempo gestów wzrastało, w końcu zaklęcie wypowiadane w śpiewnym smoczym języku zabrzmiało jakby inkantowano je przy chórze kilofów w kamieniołomie, a kamyki wirujące wokół czarodzieja tworzyły fantazyjne orbity...

... aż nagle zaklęcie ucichło, a stworzone kamyki upadły na podłogę wokół Wishmakera, wiedzione gestem jego dłoni. Czyżby porażka? Przez dwa uderzenia serca nie działo się nic.

[media]http://cdn.imghack.se/images/d2a996e58597ca225947059f39f9c082.jpg[/media]

A potem sufit eksplodował kurzem, zaś grad kamieni wielkości orzechów posypał się prosto na przyczepionego do sufitu olbrzymiego pająkoluda! Opadające kamienie normalnie utworzyłyby trzymetrowej szerokości kolumnę pyłu i gruzu... a tak wszystkie oberwał pająk, który był właśnie tak wielki! Łoskot przebrzmiał, pył opadł, a Shando Wishmaker był zadowolony z polowej próby swojego nowego zaklęcia i przyszykował kolejne. Mimo wszystko nie wyglądało, by atak zrobił na pajęczycy szczególne wrażenie, za to spłoszone hukiem spadających kamieni i echem, jakie poniosło się po całej Drodze wierzchowce wyrwały się z objęć zaklęcia abominacji i rzuciły się do ucieczki, omal nie tratując Burra i calishyty.

- Mysztaty! - wrzasnął Burro za konikiem uciekającym w popłochu. - Do nogi!

Szlag, co się woła do konia, jak się chce by nie galopował na łeb na szyję w ciemność? Konik jednak nie zrozumiał chyba komendy i gnał dalej. Burro zaś zgrzytnął wściekle zębami i wziął na cel ponownie najbliższego potwora. Proca znowu zakręciła furkoczącego młyńca i pocisk pomknął do celu. Łup! Tym razem prosto w łeb! Burro zdziwił się bo dokładnie tak sobie wyobrażał że ten kamulec poleci. Płaska parabola i w łeb. Z reguły jak sobie coś wyobrażał to działo się tak jak przy poprzedniej próbie. I tak tyle dobrego, że na przykład walczący Var nie dostał w potylicę...

- Uzbrój mnie, Panie, w pancerz odrazy wobec zła stojącego na mej drodze - w międzyczasie Tibor wycedził formułę ochronnego zaklęcia. Mabari zdążył wrócić na skraj pajęczyny; była to raptem druga jego prawdziwa walka i sierść na grzbiecie miał zjeżoną niczym szczotka. Oestergaard wyrwał się z kleistych splotów i ruszył na przywołańca - nie zdążył sięgnąć po buzdygan, ale mógł chociaż postawić zaporę pomiędzy druidką a pająkiem, dać jej się cofnąć i opatrzyć rany. Mimo nagłości starcia odzyskiwał już pewność siebie i żądzę walki. Chwycił za rękojeść ciężkiej broni wykutej z krasnoludzkiej stali. Pająk zaterkotał szczękoczułkami, a kapłan poczuł emanującą od niego złowrogą aurę. Potwór skoczył na młodzieńca, lecz jego ociekające trucizną kły napotkały opór w postaci mocnej tarczy, nie czyniąc Tiborowi krzywdy. Tymczasem schodzące ze ściany po lewej stwory dotarły do podłogi i każdy z nich cisnął w drużynę garścią krótkich oszczepów. Większość spadła nieszkodliwie na podłogę wokół druidki i Jehana, ale jeden z nich boleśnie drasnął Tibora w nogę. Przyczajony pod ścianą Strzyga wytchnął z cienia i rzucił się na najbliższego stwora. Mara natomiast szybkim ruchem przeładowała swoją lekką kuszę i wymierzyła w kolejnego stwora, pudłując. Na razie nie uciekała się do magii czując w trzewiach, że należy ją oszczędzać aż na dół spełźnie najpaskudniejsza z poczwar. Jehan również odpowiedział chityniakom strzałem i także sromotnie chybił. Na szczęście stwór nieopodal niego nadal był unieruchomiony zaklęciem Kostrzewy, które jednak wydawało się nie robić wrażenia na “królowej-matce” pajęczych abominacji.

- Wracaj tu, tchórzliwa kupa pierza! - warknęła Kostrzewa, podenerwowana skądinąd rozsądnym zachowaniem kruka. Nawet jeśli ptak nie zamierzał dziobać wiszącego na ścianie padalastwa, mógłby jej przynajmniej pomóc z uczepionym łydki pająkiem. Mimo bezpośredniego zagrożenia nie zamierzała jednak zostawiać czarującemu stawonogowi zbyt dużego pola manewru; splotła palce, wypowiadając kilka słów modlitwy, i wokół znów zapachniało lasem. Tym razem jednak nie słychać było wilczego wycia, ale szum skrzydeł; w powietrzu pojawił się orzeł, zagiętymi szponami nacierając na wzdętą poczwarę i zostawiając na jej ciele krwawe pręgi. W tym czasie pajęczyca skończyła nucić kolejną inkantację; zarówno Shando, jak i para zaklinaczy stojących w lepkiej sieci uświadomiła sobie, że nic nie słyszy - ani odgłosów bitwy, ani nawet dźwięku własnego oddechu. Shando potrząsnął głową raz i drugi - i nagle wszystkie dźwięki wróciły, a czarodziej ze zdumieniem skonstatował, że właśnie oparł się jakiemuś zaklęciu, które uniemożliwiłoby im rzucanie czarów i rozproszył je na całym obszarze działania.

Pył z jego własnego zaklęcia opadł i rozwiał się nim osiągnął ziemię, a pająkobestia wciąż trzymała się sufitu. Wściekły Shando pomagając sobie cięciami kindżała utorował sobie drogę przez pajęczynę, w kierunku Burra i Mary. Futro, które nosił na plecach lepiło się od robaczego kleju, zresztą w trakcie przedzierania się przez przeszkodę i tak zostało za nim, wplecione w lepkie zwoje. Dotarł do Mary, która właśnie wystrzeliła bełt w kierunku wroga i pomagając sobie cięciami noża, posadził spętaną dziewczynę na baranach. Wciąż tkwił po kolana w niemal żywej lepkiej pajęczynie, ale dziewczyna miała wolne ręce i niedługo oboje będą wolni.

Var widząc, że czaromioci wmieszali się solidnie w bitwę, złapał w zęby procę i w biegu sięgnął po miecz. Plan był prosty. Oczyścić nie oplątane przez dziką roślinność stwory. Zaczynając od pająka, który pojawił się przy druidce, następnie paskudztwa na ścianach. Zdawało się że najlepiej się nadawał do ich unicestwienia. Dzika szarża goliata zaskoczyła odwróconego tyłem pająka. Miecz Grzmota praktycznie przeciął przywołańca na pół, odsyłając go na właściwy jego egzystencji plan w chmurze smrodliwego dymu.

Niziołek rozglądnął się szybko i próbował sobie poukładać chaos bitwy po kolei w głowie. Bo że był to chaos dla niego to pewne. Ciemność, potem światło. Sztuczki fruwają na prawo i lewo. Myszaty i inne koniki pognały gdzieś przed siebie wyciągając szyje w dzikim galopie. A do tego przywołane łachudry i zwykłe łachudry czworonożne. Otwarł szerzej oczy jak zobaczył w akcji Strzygę odrywającą guzłowatą nogę pajęczaka. No i Var nie zawiódł oczekiwań, przecinając jakiegoś bydlaka na pół. Kucharz rozglądał się więc i myślał nerwowo. Żelastwem z woreczka nie chciał sypać, bo w tym zamęcie jeszcze jakiś swój nadepnie i będzie bieda. Sztuczek też nie chciał używać, bo jakoś tak instynktownie uważał że te sześcio, ośmio czy piętnastonogie pokraki nie przelękną się niczego co mógłby wysztuczkować.

Przypomniał sobie, że Grzmot przecież kazał walić w tego oplątanego. No bracie, do dzieła. Nieruchomy cel, łatwiej chyba będzie trafić. Znowu sięgnął do pasa ale tym razem po rzeźbiony kamulec od wujka Heimo. Mało mu co prawda już ich zostało, bo jak znalazła je Milly w skrzyni to zaczęła się bawić i turlikać, skutkiem czego pogubiła więcej niż połowę. Ale teraz wydało mu się, że powinien spróbować i rąbnąć mocno, tak jak kazał Grzmot.

I łup znowu! I znowu celnie… Co za dzień. Kucharz rozglądnął się czy wszyscy widzieli jego wyczyn, bo pająk oberwał porządnie, aż zaskowyczał, czy jak to tam nazwać ten odgłos, zatoczył się i poszorował po ścianie. Ale wbrew nadziejom Burra nie zaległ na niej tylko podniósł się jeszcze.

Krew trysnęła, a udo eksplodowało bólem, ale młody kapłan ustał na nogach. Var ściął pająka grodzącego drogę w głąb korytarza a pajęczaki, miast bezpiecznie miotać z wysokości pociskami, wolały rzucić się do walki wręcz. Tibor natychmiast wykorzystał okazję. Ruszył na dwa najbliższe, już zajęte przez wilka Mary - Strzyga zaatakował ponownie, wyrywając pajęczakowi odnóże. Uderzenie ciężkiej stali spadło na bark - czy co tam się wykształciło w drodze ewolucji lub może za sprawą jakiejś plugawej magii - najbliższej poczwary aż chrupnęło ohydnie a truchło potoczyło się pod ścianę. Fereng również skoczył do walki - rzucił się na drugiego pajęczaka, z warkotem próbował wgryźć się w kostropate łapy stwora. Tibor naparł na potworność by ta na nim skupiła swoją uwagę. W jej łapach niemal znikąd pojawiły się krótkie miecze; kapłan zdołał zablokować dwa ciosy, lecz trzeci ugodził go mocno w lukę w łączeniu zbroi. Dla kapłana stało się jasne dlaczego chityniaki nie pozostały na ścianie - atakując kilkoma rękami na raz były równie (a może i bardziej) skuteczne na ziemi. Wydawało mu się, że usłyszał dźwięk, który nie był szczękiem chityny o metal, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Za to Jehan, stojący po przeciwnej stronie korytarza, również usłyszał ten złowrogi dźwięk wyraźnie i poczuł jak cierpnie mu skóra.

- Uwaga! - wrzasnął, ale jego głos niemal utonął w zaśpiewie pajęczycy, która właśnie przyzwała kolejnego otchłannego pomocnika, a ten rzucił się na Kostrzewę. Druidka wyczuła emanację otwartego portalu, jednak piekielny pająk był szybszy. Półorkini poczuła, jak jej członki ogarnia dziwna słabość. Sam Lahance zaś wypuścił bełt w stronę rannego chityniaka, który uwolnił się już z oplątania, myślami był jednak gdzie indziej. Wydawało mu się, że słyszy już terkotanie maszynerii, a pod stopami wyczuł lekkie drżenie.

Gdy przerośnięty pajak ponownie sprowadził skądś pajęczaka prosto pod nogi druidki nie przejmując się słabym atakiem niebiańskiego orła, Var musiał nieco zmienić plany. Zamiast pobiec na pomoc kapłanowi i psiakom, wpierw ciął mocno stwora, odsyłając go tam, skąd się przypałętał, prawdopodobnie w dwóch kawałkach; następnie ruszył w stronę Tibora, kątem oka rejestrując, że Shando Wishmaker, z pasażerką na karku (dosłownie!), dotarł w końcu do skraju zaczarowanej pajęczyny. Wciąż miał na sobie lepkie nitki, jednak schły z sekundy na sekundę i można było w końcu poważnie wziąć się za czarodziejską robotę. Czarodziej instynktownie dotknął różdżki i szepcząc - "Egidos" - aktywował jej ochronną moc, otaczając się niewidoczną i lekką jak jedwab, ale chroniącą jak prawdziwa stal zbroją. Stanowczo nie miał ochoty na bliskie spotkanie z ostrzami lub szczękoczułkami.

Mara na grzbiecie czarodzieja poczuła się pewniej i znacznie bezpieczniej. Oceniła szybko pole walki. Wokół jednego z pajęczaków tłoczył się niemały tłumek i wcinanie się tam było nierozsądne i groziło ranieniem sojuszników. Druga z maszkar była jednak niezasłonięta i aż się prosiła o razy. Mara nałożyła kolejny bełt na swoją lekką kuszę i wypuściła go w stronę przeciwnika licząc na lepszy niż poprzednio efekt; niestety w tym samym momencie czarodziej zdecydował się zestawić dziewczynę na ziemię, skutkiem czego bełt poleciał gdzieś w mrok, a oboje zachwiali się.
- Idź tam bliżej! – zakrzyknęła jednocześnie do Shanda. Jeśli chciała użyć magii musiała wpierw zmniejszyć nieco dystans, szczególnie zaś główna pajęczyca wisiała hen hen daleko i trzeba się będzie do niej pofatygować.

Jednak Shando nie zdążył zrobić nawet kroku. Nagle ziemia zatrzęsła się i z przeraźliwym zgrzytem dawno nieużywanego mechanizmu poczęła usuwać mu się spod stóp, a ciężar siedzącej mu na ramionach Mary pociągnął go w tył. Oboje rąbnęli o ziemię - Mara zobaczyła gwiazdy, gdy tyłem głowy huknęła z rozpędu o kamienną posadzkę. Mimo pajęczyny, która znów ich oblepiła oboje zaczęli zsuwać się po pochylni jaką stała się podłoga w dół. Unieruchomiony Burro z przerażeniem patrzył jak nieopodal jego stóp otwiera się nagle przepaść, a jego towarzysze - nawet potężny Var i Kostrzewa - bezradnie zjeżdżając w dół, w nieprzeniknioną ciemność. Mimo zaskoczenia Tiborowi udało się puścić buzdygan i chwycić się wąskiej krawędzi korytarza, ale zarówno Fereng, Strzyga jak i pajęczak drapiąc rozpaczliwie pazurami poleciały w dół, a kapłan usłyszał tylko mdlący dźwięk obijających się o kamienie ciał i urywany skowyt s. Po drugiej stronie korytarza wisiał Jehan, mając do wyboru: spaść w dół wraz z towarzyszami lub stać się ofiarą chityniaka, który siedząc bezpiecznie na ścianie spoglądał na bezbronnego wroga z satysfakcją w wyłupiastych ślepiach. Wysyczał do młodzieńca coś, co ten nie do końca zrozumiał (choć brzmiało jak jakaś wariacja wspólnego), ale co z pewnością było zapowiedzią długiej i bolesnej śmierci, po czym zamierzył się na niego trzymanymi w dłoniach włóczniami. Nie mając wielkiego wyboru Lahance rozhuśtał się i skoczył na pochylnię, zjeżdżając na tyłku za towarzyszami w nieznane.

Grzmot
, przyzwyczajony do nierównych powierzchni i osuwisk górskich, zareagował niemal instynktownie, choć czas miał pokazać czy była w tym chociaż odrobina rozsądku. Przyspieszył i skoczył, lądując niedaleko Tibora, ale ciągle na poziomie traktu zamiast piętro niżej w zapadni. W zasadzie to połową ciała ciągle zwisał, ale miał szanse się podciągnąć, zamiast radośnie paść w obięcia krasnoludzkiej skalnej matki. Rzucony w stronę półki miecz z brzękiem odbił się od ściany i zsunął w dół, skąd goliata dobiegł pełen bólu głos psa czy wilka.
- Fereng! - Oestergaard krzyknął z rozpaczą, na moment zamierając w osłupieniu które przykryło ból ran. Szczęściem łoskot nieopodal cielska Vara wyrwał go z szoku i chłopak zdusił impuls by gorączkowo miotać się i szukać lepszego chwytu. I tak wisiał praktycznie trzymając się jedną ręką, tarcza na lewej była zawadą. Gorąca krew ściekała mu po ciele. Wykręcił głowę by zobaczyć w jakim stanie jest barbarzyńca.
- Dasz radę się wydźwignąć na krawędź? - wychrypiał z wysiłkiem, kuląc się w duchu i w każdej chwili oczekując uderzenia z tyłu. Jednak zamiast tego poczuł jak sztywniejące z wysiłku palce zsuwają się z krawędzi, a ciężar zbroi ściąga go w dół. Sekundę później runął bezwładnie niczym spadająca gwiazda, obijając się od krawędzi pochylni i niknąc w przepaści obok. Zaraz potem Vara zalała nieprzenikniona ciemność - złowieszczy śmiech i skrobanie pazurów po kamieniu świadczyły o tym, że pajęczyca znów wkroczyła do akcji.

Mara, oszołomiona mocnym uderzeniem w głowę, jęknęła widząc spadającego w przepaść Strzygę. Czuła jak jej drobne ciało osuwa się wzdłuż pochylni. Palce instynktownie chciały odnaleźć jakiś występ, w który mogłyby się uczepić ale nic takiego nie było na ich drodze. W przebłysku świadomości sięgnęła po czekan przy pasie, zamachnęła się i wbiła w skałę, lecz ciężar spadającego wraz z nią Shando wyrwał jej uchwyt z ręki i ściągnął w dół, choć mężczyzna próbował odepchnąć ją od siebie. Oplątany pajęczyną Wishmaker zsuwał się i niespecjalnie miał co zrobić poza dźganiem sztyletem w podłogę, rozpaczliwie szukając szpary. Pajęczyna lepiąca się do posadzki nieco spowalniała upadek, ale krawędź zbliżała się nieubłaganie. Czekan był dobrym pomysłem, ale shandowy leżał sobie w plecaku - bezużyteczny. Lewą rękę włożył w stalową rękawicę, czekającą w gotowości przy pasie i sypiąc iskrami starał się zatrzymać; bezskutecznie. Kąt nachylenia robił się coraz większy i nawet stojąc twardo na nogach czarodziej nie byłby w stanie utrzymać równowagi i wspiąć się w górę. Krasnoludy zrobiły dobrą robotę. Niestety. Nie było szans. Można było tylko zminimalizować straty. Shando zdecydował że zamiast próbować bezskutecznie zatrzymać się, należy skupić się na tym, by upaść w sposób kontrolowany. Kindżał , prezent od braci, poleciał po pochylni w dziurę, zaś czarodziej chciał tylko odpowiednio się ustawić i polecieć w dół w jak najmniej bolesny sposób.

Półka skończyła się, a lecąc już Wishmaker pomyślał, czy to aby rodowa klątwa o niespodziewanej i niewidocznej śmierci właśnie aby się nie spełnia...

Druidka wciąż skupiona była na czającym się w dali wielkim pająku i poniewczasie poczuła, że stojąca przed nią mniejsza bestia też jest realnym zagrożeniem. Palący ból, który rozlał się od miejsca ugryzienia, niemal namacalnie wysysając z półorczycy siły, sprawił, że Kostrzewa niezgrabnie postąpiła kilka kroków w tył, próbując usunąć się z zasięgu trujących żuwaczek upiornego stawonoga. Wydało się jej, że z powodu działania jadu ma problemy z utrzymaniem równowagi; dopiero grzechot zsuwających się z pochyłości kamyczków uświadomił jej, że to podłoga zmienia położenie z poziomego na pionowe, a ona razem z nią. Czasu starczyło jej jeszcze, by rzucić szkaradnym słowem na temat krasnoludzkich budowniczych, ich pomysłów oraz ich matek, żon i dzieci do trzech pokoleń w obie strony. Wredota, widząc co dzieje się w dole, w panice zapikowała i uczepiła się pazurami plecaka kobiety, usiłując dźwignąć zsuwająca się druidkę w górę. Jej wysiłek był jednak daremny, a przywołany orzeł zdążył rozpłynąć się w powietrzu i nie mógł już pomóc. Kostrzewa, przy akompaniamencie siarczystych przekleństw i kruczego wrzasku zniknęła w ciemności otworu.

Burro
rozglądnął się bezradnie. Grzmot został po drugiej stronie, a kucharz panicznie zastanawiał się co dalej. Przecież tu na górze nie było bezpiecznie. Ta poczwara ciągle jeszcze byłą żywa. Odczepił z plecaka linę; przyczepioną do niej kotwiczką uwolnił się z objęć sieci, a potem zamotał ją o magiczną pajęczynę powoli zaczął zsuwać się w dół. Z góry dziura wydawała się bez końca, lecz z dołu wyraźnie widział zarysy skłębionych ciał towarzyszy oświetlonych świętym blaskiem bijącym od tarczy Tibora. Tyle że lina była jakby ciut za krótka, a klapa zaczęła się coraz szybciej zamykać… Niziołek zacisnął zęby, rozhuśtał się by nie wpaść na kompanów, zamknął oczy i puścił.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 23-08-2014 o 09:58.
Autumm jest offline