Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2014, 15:20   #106
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Pierwszy. Droga Królów Północy. 6 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni


Droga Królów Północy. Podziemia

Dzień szósty


W dramatycznych chwilach czas zwykle biegnie zbyt szybko lub zbyt wolno. Spadającym z Drogi Królów Północy Bohaterom wydawało się, że lecą i lecą, choć tak na prawdę minęło zaledwie kilkanaście sekund pomiędzy otwarciem klapy, a jej zamknięciem się. Zaiste, krasnoludzkie mechanizmy działały szybko i niezawodnie, nawet po latach bez konserwacji. Niestety, gdyż to wrogowie zostali na górze. Przynajmniej większość z nich.


Poobijany Tibor z trudem łapał oddech. Kapłan czuł, że ma pogruchotane żebra; znał to uczucie, nie był to w końcu pierwszy raz. Zadane mu przez pajęczaka rany paliły żywym ogniem. Był pod ziemią, w naturalnych jaskiniach, a poszarpany sufit wisiał mu nad głową - wysoko lecz nadal zbyt nisko. Ale nie to było najgorsze. Na nieruchomym chityniaku, z groteskowo powykrzywianymi kończynami, leżał równie nieruchomy Fereng, a mimo bijącego od zbroi światła ze swojej pozycji Tibor nie widział czy klatka piersiowa szczeniaka w ogóle się porusza. Nieopodal skomlał Strzyga; najwyraźniej spadł na pozostałych gdyż prócz rozbitego łba, którym nerwowo potrząsał, nie wydawał się ranny.

Mara, Shando i Kostrzewa zjechali gwałtownie po pochylni, swoim wspólnym ciężarem rozrywając lepkie nici, po czym polecieli w dół - piętro, może dwa - niczym wystrzeleni z procy. Jakimś cudem calishycie udało się pociągnąć Marę, toteż przyjął na siebie cały impet uderzenia w ścianę i podłogę, a dziewczynka spadła na niego. Sekundę później w ziemię obok rąbnęła druidka i tylko fakt, że straciła dech sprawił, iż przestała na chwilę kląć. Jehan zjechał w bardziej kontrolowany sposób, lecz na jego nieszczęście końcówkę pochylni pokrywała resztka pajęczyny; oplątany siecią nie zdążył przyjąć odpowiedniej pozycji i spadł jak kamień łamiąc lewą rękę. Burro miałby najwięcej szczęścia - w końcu miał linę - gdyby nie przecenił swoich możliwości. Grubiutki halfing nigdy nie był atletą, a nad siłę mięśni przedkładał spryt i giętki język. Nic więc dziwnego, że pulchne rączki nie utrzymały ciężaru odzianego w garnki niziołka oraz jego gigantycznego plecaka. Burro najpierw zsunął się po linie boleśnie obcierając sobie dłonie, po czym poleciał bezwładnie w dół gdy okazało się, że lina jest nieco za krótka, a kamienna klapa zaraz się zamknie, przecinając go wpół.
Jaskinia do której wpadła, wskoczyła lub zsunęła się większość drużyny była duża i nierówna. Szeroka na pięć do piętnastu metrów i wysoka na jakieś dwadzieścia w najwyższym punkcie dno pod klapą miała wyraźnie pogłębione by zmaksymalizować obrażenia powstałe w wyniku upadku. Na szczęście krasnoludy nie stworzyły pod zapadnią wilczego dołu, ale i tak najwyraźniej do tej pory spełniał swoją funkcję, gdyż w grocie było sporo rozwleczonych kości i fragmentów ekwipunku - głównie goblinich i orczych jak oceniła Kostrzewa, zbierając się z trudem z ziemi. Kapłan dalej świecił jak małe słońce, toteż ludzie także nie mieli problemu z widocznością, ale widok zamykającej się z głuchym łoskotem klapy nie był przyjemny. Gdyby nie fakt, że wiedzieli gdzie jest to na pierwszy rzut oka by jej nie znaleźli, gdyż od spodu była wyrzeźbiona w kształt przypominający zwykły sufit jaskini.

Od groty odchodziły dwa wyjścia; zastane powietrze sugerowało, że gdziekolwiek są ten obszar nie ma w najbliższej okolicy połączenia z powierzchnią.




Na górze Grzmot zdawał się być całkowicie osamotniony w ciemności na półce nie szerszej niż - jak mu się zdawało - metr. Miecz nieszczęśliwie poleciał w dól, co jedynie pogarszało jego szanse. Gdzieś czaił sie chityniak i przerośnięty pająk, a goliat nie do końca wiedział gdzie. Co gorsze, wydawało mu się, że klapa w podłodze zaczyna się zamykać. Podniósł się na występ, nie odpowiadając kapłanowi, który zdążył juz polecieć w dól ściągnięty ciężarem swego plecaka i zbroi. Ostrożnie się wyprostował, dociskając plecami do ściany i ruszył w lewa stronę, wyciągając z za pasa toporek. Byl wściekły, miał ochotę rozerwać pozostałe stwory na strzępy, ale póki co przeważał rozsadek, musiał wyjść z magicznych ciemności. Wiedział już dzięki zaklęciu kapłana, ze to jedynie bąbel ciemności a nie prawdziwa ślepota. Krok, drugi - i wytchnął z mroku w sam raz by zobaczyć jak Butterbur niepewnie zsuwa się po linie, po czym znika w dole. Klapa zamykała się szybko, a satysfakcja w ślepiach pajęczycy i jej sługi nie wróżyła mu świetlanej przyszłości.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-08-2014 o 10:03.
Sayane jest offline