| Rozdział Pierwszy. Droga Królów Północy. 6 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni
Droga Królów Północy. Podziemia Dzień szósty
W dramatycznych chwilach czas zwykle biegnie zbyt szybko lub zbyt wolno. Spadającym z Drogi Królów Północy Bohaterom wydawało się, że lecą i lecą, choć tak na prawdę minęło zaledwie kilkanaście sekund pomiędzy otwarciem klapy, a jej zamknięciem się. Zaiste, krasnoludzkie mechanizmy działały szybko i niezawodnie, nawet po latach bez konserwacji. Niestety, gdyż to wrogowie zostali na górze. Przynajmniej większość z nich. Poobijany Tibor z trudem łapał oddech. Kapłan czuł, że ma pogruchotane żebra; znał to uczucie, nie był to w końcu pierwszy raz. Zadane mu przez pajęczaka rany paliły żywym ogniem. Był pod ziemią, w naturalnych jaskiniach, a poszarpany sufit wisiał mu nad głową - wysoko lecz nadal zbyt nisko. Ale nie to było najgorsze. Na nieruchomym chityniaku, z groteskowo powykrzywianymi kończynami, leżał równie nieruchomy Fereng, a mimo bijącego od zbroi światła ze swojej pozycji Tibor nie widział czy klatka piersiowa szczeniaka w ogóle się porusza. Nieopodal skomlał Strzyga; najwyraźniej spadł na pozostałych gdyż prócz rozbitego łba, którym nerwowo potrząsał, nie wydawał się ranny. Mara, Shando i Kostrzewa zjechali gwałtownie po pochylni, swoim wspólnym ciężarem rozrywając lepkie nici, po czym polecieli w dół - piętro, może dwa - niczym wystrzeleni z procy. Jakimś cudem calishycie udało się pociągnąć Marę, toteż przyjął na siebie cały impet uderzenia w ścianę i podłogę, a dziewczynka spadła na niego. Sekundę później w ziemię obok rąbnęła druidka i tylko fakt, że straciła dech sprawił, iż przestała na chwilę kląć. Jehan zjechał w bardziej kontrolowany sposób, lecz na jego nieszczęście końcówkę pochylni pokrywała resztka pajęczyny; oplątany siecią nie zdążył przyjąć odpowiedniej pozycji i spadł jak kamień łamiąc lewą rękę. Burro miałby najwięcej szczęścia - w końcu miał linę - gdyby nie przecenił swoich możliwości. Grubiutki halfing nigdy nie był atletą, a nad siłę mięśni przedkładał spryt i giętki język. Nic więc dziwnego, że pulchne rączki nie utrzymały ciężaru odzianego w garnki niziołka oraz jego gigantycznego plecaka. Burro najpierw zsunął się po linie boleśnie obcierając sobie dłonie, po czym poleciał bezwładnie w dół gdy okazało się, że lina jest nieco za krótka, a kamienna klapa zaraz się zamknie, przecinając go wpół. Jaskinia do której wpadła, wskoczyła lub zsunęła się większość drużyny była duża i nierówna. Szeroka na pięć do piętnastu metrów i wysoka na jakieś dwadzieścia w najwyższym punkcie dno pod klapą miała wyraźnie pogłębione by zmaksymalizować obrażenia powstałe w wyniku upadku. Na szczęście krasnoludy nie stworzyły pod zapadnią wilczego dołu, ale i tak najwyraźniej do tej pory spełniał swoją funkcję, gdyż w grocie było sporo rozwleczonych kości i fragmentów ekwipunku - głównie goblinich i orczych jak oceniła Kostrzewa, zbierając się z trudem z ziemi. Kapłan dalej świecił jak małe słońce, toteż ludzie także nie mieli problemu z widocznością, ale widok zamykającej się z głuchym łoskotem klapy nie był przyjemny. Gdyby nie fakt, że wiedzieli gdzie jest to na pierwszy rzut oka by jej nie znaleźli, gdyż od spodu była wyrzeźbiona w kształt przypominający zwykły sufit jaskini. Od groty odchodziły dwa wyjścia; zastane powietrze sugerowało, że gdziekolwiek są ten obszar nie ma w najbliższej okolicy połączenia z powierzchnią. Na górze Grzmot zdawał się być całkowicie osamotniony w ciemności na półce nie szerszej niż - jak mu się zdawało - metr. Miecz nieszczęśliwie poleciał w dól, co jedynie pogarszało jego szanse. Gdzieś czaił sie chityniak i przerośnięty pająk, a goliat nie do końca wiedział gdzie. Co gorsze, wydawało mu się, że klapa w podłodze zaczyna się zamykać. Podniósł się na występ, nie odpowiadając kapłanowi, który zdążył juz polecieć w dól ściągnięty ciężarem swego plecaka i zbroi. Ostrożnie się wyprostował, dociskając plecami do ściany i ruszył w lewa stronę, wyciągając z za pasa toporek. Byl wściekły, miał ochotę rozerwać pozostałe stwory na strzępy, ale póki co przeważał rozsadek, musiał wyjść z magicznych ciemności. Wiedział już dzięki zaklęciu kapłana, ze to jedynie bąbel ciemności a nie prawdziwa ślepota. Krok, drugi - i wytchnął z mroku w sam raz by zobaczyć jak Butterbur niepewnie zsuwa się po linie, po czym znika w dole. Klapa zamykała się szybko, a satysfakcja w ślepiach pajęczycy i jej sługi nie wróżyła mu świetlanej przyszłości.
Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-08-2014 o 10:03.
|