TWARDE LĄDOWANIE
Pieczara pod Drogą Królów Czarodziej grzmotnął o ziemię, starając się jakoś zamortyzować upadek. Może i udałoby się to, ale dziewczynka skutecznie mu to uniemożliwiła. Teraz, gdy już zgramoliła się z niego odezwały się kości i mięśnie, dotkliwie potłuczone. Niestety
Mara też nie wyglądała najlepiej, ale całe szczęście przetrwała upadek. Powoli wychodziła już z wieku, gdy bogowie dbają o dzieci pilnując by własne głupoty ich nie zabiły.
-
No do kurwy haremowej! - zaklął Shando w sposób nieprzystojący powadze czarodziejskiego fachu -
A niech was pustynia zeżre i oazą wysra! - rzucił w górę, niewiadomo czy pod adresem pająkowatych napastników, czy też krasnoludzkich twórców pułapki. Wstał, obmacał się z ulgą stwierdzając że kości są całe.
Nie gorzej jak po solidnym treningu, stwierdził w myślach.
Gdy ręka napotkała torbę znów zaklął, czując wilgoć. Ostatnia fiolka z leczącym eliksirem poszła do dupy ifirita. Razem z kuszą i plecakiem, pełnym różnych przydatnych zapasów, który został przy koniu. Całe szczęście zgubiona szuba, wciąż brudna od kurzu i pajączyny zsunęła się po pochylni tuż za nim. Przynajmniej nie zamarznie na śmierć. Syczenie z torby oznaczało, że Kaszmir też przeżyła i to chyba bez większego uszczerbku.
Pieczara do której spadli wyglądała na naturalną i nienaturalną jednocześnie - oświetlona blaskiem bijącym od piersi kapłana
Tibora, pokazywała dziesiątki cieni, schowanych za nierównościami, tak różnymi od gładkich ścian tam, na górze. Oraz kości, mnóstwo kości.
Widząc, że wokół wszyscy zaczęli się zbierać i każdy jest mniej lub bardziej żywy, rzekł
-
Ruszajmy stąd, nim to, co rozwlekło te kości usłyszy, że wpadł kolejny posiłek.
Czarodziej pomyślał o straszliwych ghulach, które w niektórych okolicach calimshanu były istną plagą oraz o Varze, który samotny na górze musiał się sam mierzyć z przeważającą liczbą wrogów. I śmiercią...