Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2014, 12:05   #8
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Widzicie moi drodzy... Czasem nie ma co się oszukiwać i trzeba wprost przyznać, że jest się w dupie. W wielkiej, włochatej i brudnej dupy. Nie ma co tego upiększać, szukać metafor niczym minstrel. Trzeba po prostu zdać sobie z tego sprawę. A nie wszyscy moi zacni kompani chyba byli tego świadomi. No właśnie... Kompani.
Pozwolę sobie wrócić do czasów gdy dołączyłem do karawany. Jak łatwo się domyślić, ktoś mojego pochodzenia i wykształcenia niechętnie przystaje do karawany wiodącej niewolników. Miałem jednakże swój powód, który zachowałem (i zachowam) dla siebie. Wtedy okazało to się słuszne, handlarz okazał się wyznawcą chaosu i zwykłym skurwysynem. Cieszę się, że go okłamałem. Zapędziłem się jednak, wybaczcie. Miałem wspomnieć o moich towarzyszach. Nie licząc Iwana, którego poznałem wcześniej (a historia temu towarzysząca do dziś wywołuje uśmiech na mojej twarzy) wszyscy byli dla mnie niewiadomą. W Jochenie od razu co prawda domyśliłem się osoby równej mi pochodzeniem (naprawdę ciężko ukryć akcent, żaden awanturnik nie mówiłby z taką dykcją) a i potem okazał się osobą wielce rozważną. Inna sprawa miała się z krasnoludem oraz Moritzem. Imienia tego pierwszego z początku nie mogłem zapamiętać (jednakże teraz nawet o północy je wymówię, w skróconej wersji co prawda) a jego nieokrzesanie raziło mnie. Drugi zaś swoją małomównością i ciężkim, trudnym dla mieszkańca Altdorfu do zrozumienia, akcentem również nie zachęcał mnie do bliższego poznania. Szybko jednak to się zmieniło, zacząłem doceniać wytrzymałość Rorana oraz to jak twardo stąpał po ziemi. Ślepy nie byłem też na znajomość terenu oraz dziczy zwiadowcy.
Podejrzewam iż oni również nie mieli o mnie za dobrego mniemania. Pamiętam ich spojrzenia gdy z Iwanem wszedłem do obozowiska. Co prawda wzrostem ani posturą się nie wyróżniałem ale strojem już tak. Ubranie było podróżne, jednak kroju takiego, że po jego oczyszczeniu mógłbym się stawić nawet w pomniejszym dworze i nie budziłbym nadmiernej ciekawości. Sygnet jawił się im najpewniej próżną błyskotką a nie symbolem Kolegiów Magii a pas obciążony mieczem i sztyletem wzięli najpewniej za kaprys paniczka, nie posądzając mnie o umiejętność władania nim, dopiero później mieli zobaczyć iż władam nim z nie małą wprawą zdobytą w licznych pojedynkach. Również zadbane długie włosy wyraźnie odstawały od nieporządnych fryzur otaczających nas najemników.
Szybko jednak pierwsza niechęć i nieufność odeszły w zapomnienie. Wspólnie opróżniane bukłaki okropnej berbeluchy oraz stoczone boje pozwoliły nam uwolnić się od mylnego, pierwszego wrażenia. Prawdę mówił Sebastian twierdząc, że nic tak nie jednoczy jak wspólnie przelana krew.

Wracając jednak do chwili obecnej to ciągle wracałem myślą do tego, czego byliśmy świadkami. Niepokoiła mnie nie tylko obecność chaosu i śmierć niewolników (chociaż i ona ruszyła me serce) a Eugene i tajemniczy czarnoksiężnik. "Dorian" wydawał mi się zaledwie adeptem. Sądząc po zawirowaniach Dhar zaklęcie zostało rzucone ze znacznej odległości. O czymś takim słyszałem tylko raz ale też nie byłem ekspertem jeśli chodzi o mroczną sztukę. Wiedziałem jednak gdzie zaklęcie miało swój początek jednak podróż w nieznane, prosto w terytorium potężniejszego ode mnie maga byłoby głupotą. Tak, bałem się. Tylko ktoś niespełna rozumu by się nie bał.

Z spokojem słuchałem swoich towarzyszy. Najchętniej odpowiedziałbym Roranowi w podobnym tonie jednak rozumiałem, że i nimi musiały wstrząsnąć niedawne wydarzenia. A do tego nie dysponowali oni zdolnością widzenia i słyszenia wiatrów magii. Spokojnie wyłuszczyłem swoje racje. Sam chciałem się zemścić, a widok poplątanych wiatrów magii, dysharmonii jaką wprowadził czarnoksiężnik tę chęć jeszcze wzmógł. Głupotą jednak było walczyć z liczniejszym przeciwnikiem na jego terenie. Potrzebny nam był plan. A żeby go ułożyć potrzebowaliśmy schronienia, informacji i złota. To mógł nam zapewnić Sebastian. Dzięki wsparciu Ivana i Jochena udało mi się wybić z głów Roranowi i Moritzowi ich samobójczy plan. Schyliłem się po plecak obciążony dodatkowymi racjami oraz zdobyczną bronią. Poprawiłem pas z mieczem i odezwałem się do towarzyszy.
- Moritz, byłbyś tak łaskaw i ruszył przodem? Nie wiemy co kryją te lasy a najbieglej z nas poruszasz się w tych terenach. Jeżeli zajdzie potrzeba mogę Ciebie wspomóc z powietrza.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline