Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2014, 14:36   #6
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Sporych rozmiarów gmach kusił Arcona. Jak na warunki, w których zazwyczaj obcował, zabudowanie nieźle się uchowało. Może była to świątynia, albo odpowiednik ratusza? W głowie młodego lurkera aż się kotłowało. Przed oczami majaczyły obrazy potencjalnych skarbów. Denis podpłynął bliżej, lecz coś jeszcze przykuło jego uwagę. Powoli, niczym w zwolnionym tempie, odwrócił się w prawą stronę.
Otwór w ziemi otoczony był jaśniejszym polem. Do głębi prowadziły pokryte zielonym nalotem schody. Nurek poświecił weń. W ziemi dostrzegł dość symetryczny korytarz opadający pod kątem dwudziestu stopni. Na długości trzydziestu metrów droga niknęła w ciemnościach lub skręcała w bok. Z obecnej pozycji ciężko szło to dokładnie stwierdzić. Samo przejście było ciasne, ale umożliwiało przemieszczanie się nawet w skafandrze.
Denis wziął głębszy oddech i udał się w stronę niecki. Pomimo wewnętrznego ogrzewania, lurker aż czuł dojmujące zimno. Otwór ział nieprzyjemną czernią. Zapas baterii w latarce miał mu wystarczyć na półtorej godziny. Ciemności zatem się nie obawiał. Jednak tylko głupiec nie odczuwałby strachu. Arcon poczuł, że aż drży: z obawy i podniecenia.
Ściany były spękane, tworzyły na sobie sieci złamań i małych szczelin. Pomiędzy nimi ślizgały się leniwe, morskie ślimaki oraz inne żyjątka wielkości naparstka. Gdy eksplorator skruszył w jednym miejscu kamień, zza kamienia wypłynęła chmara małych, oślizgłych stworzeń.
Korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Jedyne, co rzuciło się w oczy Denisowi, to uchwyty na suficie. Pojawiały się regularnie i były głęboko osadzone w stropie. Gdy nurek zaczął tracić nadzieję, że cokolwiek tu znajdzie, przejście nagle się skończyło. Po lewej stronie napotkał zawaloną część korytarza. Potężne, czarne kamulce zalegały prawie na całej jego wysokości. Dalej można było spojrzeć tylko przez cienką szparę. Denis zaświecił do niej. Po drugiej stronie rumowiska korytarz rozszerzał się nieco. Widział też jakiś skulony, dwumetrowy kształt przy ścianie. Wyraźnie odróżniał się od reszty. Obiekt lekko unosił się i opadał.

- Rudy! Spokój ma być jak pije! Ile razy mam to powtarzać!
Grupa okalająca kobietę rozsunęła się na boki. Część wyglądała jak uczniacy podłapani w damskiej łaźni. Inni zacierali ręce i wyciągali szyje, aby lepiej zobaczyć nadchodzącą aferę. Dewayne spojrzał na kobietę. Blondynka była niebrzydka. Kibić miała trochę za suchą, ale zdrowemu facetowi z łóżka by nie wypadła… Przynajmniej wcześniej, gdyż teraz wyglądała jak siedem nieszczęść.
- Co mówiłem o jeńcach? - zasyczał kapitan.
Kilka najbliższych kompanierów postąpiło krok do tyłu. Niedobrze było denerwować “Niedźwiedzia”, szczególnie gdy był na rauszu.
- Skąd się tutaj ta baba wzięła? Brał ją ktoś ze statku? Pytam się!!
Jak zwykle dopiero odpowiednio głośno zadane pytanie poskutkowało. Mężczyźni zaczęli pokrzykiwać jeden przez drugiego.
- Przyszła nas ograbić! Jej kolesie są na wyspie!
- Wiedźma panie kapitanie! Zawsze powiadali, że na Jerry’m to uroki rzucają!
- Stulcie ryje! - huknął Mike i wraz zrobiło się cicho.
Dewayne zawsze zdawał sobie sprawę, że barczysty ryży chce podkopać jego pozycję. Po cichu musiał jednocześnie odda, że gość miał jaja. Większość załogi była zwyczajnymi łazęgami. Ale ten tutaj, mimo że ekstremalny prostak, został ulepiony z twardej gliny.
- Kazałeś szefie coś upolować, nie? To żeśmy poszli na bagna - tu potrząsnął naręczem obrzmiałych węży błotnych - No i my już wracamy z mięsiwem. Patrzę, a tam jakaś damulka czai się po kniei. Ja ją cap, ona w krzyk. Znaczy się, ma tu swoich ludzi i na alarm bije, skubana. To ją po łbie i jeszcze raz. Ciągnę tutaj, rwie się cholera jasna, uciekać chce. Szefie, ja swoje wiem! Mi się jej gęba nie podoba. Za cwana ona. I popatrz na to czoło kapitanie. Wysoko urodzona. To hanzycka krew! Wychędożmy jak trzeba i łeb zetnijmy!
- Wy cholerne draby! - kobieta z trudem poruszała opuchniętymi ustami - Mówiłam, że nas sztorm na skały pociągnął. Jestem córką handlarza, Josepha Livingstona - teraz zwróciła się do Dewayne’a. - Udało mi się uciec szalupą. Nie wszystko pamiętam. Po prostu szukałam pomocy… Proszę - tu złapała się kapitana za cholewy butów - Niech pan nie pozwoli zrobić mi krzywdy!
- Szefie chyba nie wierzysz w tę głodną gadkę? Ta mała ladacznica to tylko kłopoty. Pozbądźmy się jej! - Mike potrząsnął w powietrzu pięściami.

Dziewczyna lekko podniosła brew, gdy Starr zaczął drzeć wiadomość. Nie skomentowała tego zajścia. Mężczyzna natomiast przez kilka chwil bił się z myślami. Chętnie zostałby tutaj, w ciepłych oparach łaźni i jeszcze cieplejszych objęciach jedwabistych ramion. Nie byłby jednak sobą, gdyby zignorował to wyzwanie. Ciekawość badacza to jedno, ale również coś w jego naturze kazało być wiecznie w ruchu. Nigdzie nie mógł zagrzać miejsca na dłużej. Stangacja oznaczała gnuśność, której był przecież odwrotnością.
Zawsze pozostawała próba upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Czy zechciałabyś towarzyszyć mi w podróży? - Jacob spojrzał wprost w piwne, kocie oczy.
Niewiasta przechyliła głowę, uciekając wzrokiem. Westchnęła.
- Człowiek będący mi bratem prosił, bym zjawił się natychmiast. Listownie niewiele chciał wyjawić, zaś niewiedza i prośba, jaką zawarł napawa niepokojem. Z drugiej jednak strony całe moje serce rwie się, by zostać. Jeśli się pospieszymy, zdążymy na ostatni transporter, a w nim... będziemy mieli całą noc dla siebie. Nie lubię pozostawiać spraw niedokończonymi.
- Mówisz wiele ładnych słówek piękny chłopcze. Mogłabym mieć każdego w tym mieście. Ale ty, hm, ty byłeś na swój sposób ciekawy. Nie chodzi o niezły tyłek - zaśmiała się perliście - Idź, gdzie masz iść. Wierz mi, to nie pierwszyzna, że facet zrobi swoje i gdzieś spieprza. Nie będę robić scen, ani się dąsać. Ale następnym razem… - wstała z wody, odsłaniając kształty w pełnej okazałości - ...nie pójdzie ci tak łatwo.
Gdy dziewczyna kończyła swój wywód, Jacob był już ubrany i pogodzony z sytuacją. Podjął decyzję. Płynie do Rigel z kompanią czy bez.

Znalezienie transportu nie było trudne. Wystarczyło zaciągnąć języka tu i ówdzie, by znaleźć właściwy statek. Opłaty pobierano od razu po wejściu na pokład [-3 dukaty]. W cenę wliczono niewielką kajutę oraz skromny posiłek. Był już późny wieczór, gdy jednostka wypłynęła na otwarte morze. Pojedyncze punkty gwiazd odbijały się w ciemnych falach, rozbryzgiwanych przez ogromny dziób. Stał na nim i Cooper, pochylony na drewnianej barierce. Obserwował współpodróżnych. Wielu z nich było pojedyńczymi hodowcami bydła, którzy przywozili swoją trzodę do Laos na targ. Te sztuki, których nie udało się sprzedać, zabierali z powrotem do domu. Sprowadzono je już wcześniej na niższe pokłady, do specjalnie wydzielonych boksów. Jacob mógłby przysiąść, że nawet stąd czuje świdrujący smród łajna. Sami kupcy z reszta nie prezentowali się wcale godnie. Mieli pobrudzone błotem spodnie oraz kontusze z najtańszych materiałów. Prości ludzie. Nie żeby skrajnie biedni, ale pozbawieni czasu na strojenie się.
Miał sporo czasu, nim miało mu przyjść postawić stopę na terenie Rigel. Spokojna, rześka noc, sprzyjała kontemplacji przeszłości. Lucjusz albo miękka faja, jak lubił go przezywać Starr. Dziwny był z niego człowiek. Na pewno miał gadane, stąd zapamiętał go trochę jako lizusa. Potrafił zaciekawić oryginalną opinią, ale często po prostu irytował szczebiotaniem na prawo i lewo. Nie mógł jednak przeczyć, że wspominał z pewnym rozrzewnieniem parę sytuacji. Na przykład tę w uniwersyteckiej bibliotece.

XVI Uniwersytet Narodowy w Corvus, 6 lat wcześniej


Lubił tu przychodzić. Zacisze pachnących starym drukiem księgozbiorów uspokajało nawet tak niespokojnego ducha jak on. Przepastne korytarze, utworzone przez wysokie regały, pozwalały schować się przed całym światem i zagłębić w wybranej lekturze. Jedynie ten podest z mapą Corvus na środku obiektu trochę Coopera bawił. Zwiedził już trochę świata i miał świadomość, że zona nie jest aż TAK duża. Z resztą, zaczynał przyzwyczajać się do megalomanii tutejszych ludzi.
Wybrał sobie wysoki stół z wypchaną sową śnieżną na blacie. Odsunął eksponat na krawędź i uderzył o drewno blokiem kronik oraz annałów. Egzamin z historii Andromedy u tego starucha nie miał być łatwy. Pozostał jeszcze tydzień. Dla niektórych studentów to było bardzo dużo. Ale Starr był w tej materii perfekcjonistą. Nie studiował tutaj, by jeno uścisnąć dłoń, na której końcu znajduje się ktoś w rektorskim czepcu.
Zdążył otworzyć pierwszą księgę na właściwej stronie, gdy pojawił się on. Wystrzelił jak z procy, przemierzając susami gładką posadzkę biblioteki. Lucjusz pędził ku siedzisku Starra, odgarniając w pędzie zmierzwioną grzywę czarnych włosów. Chociaż był znacznie starszy od kolegi (pomimo potencjału nie spieszyło mu się kończyć uczelni), powitał go jak rówieśnika, dosłownie na niego wpadając i mocno ściskając.
- O gościu. Nie uwierzysz co zdobyłem. Co mi tu będziesz mówił, żebym się uspokoił. Też byś przebierał nogami, gdybyś to miał - poklepał skórzaną torbę przy swoim boku - Co czytasz? - niespodziewanie zmienił temat - Te banialuki? Myślisz, że powiedzą ci tam prawdę? Za sprytny jesteś na te książki.
Lucjusz zamknął otwartą księgę przed nosem Coopera. W odpowiedzi na jego pytające spojrzenie, Ferat wyjął jedną ze swoich lektur. Miała oprawę drutową, nie posiadała natomiast tytułu. W rogu okładki znajdował się niewielki czip. Jacob wiedział co to jest; przynajmniej o tym słyszał. Do droższych egzemplarzy dodawano wersję elektroniczną, którą można było odczytać na specjalnie skonstruowanym do tego czytniku. Coś takiego było jednak prawdziwie białym krukiem.
- Zwinąłem kilka z działu profesorskiego, kumasz? Nawet nie wyobrażasz sobie, co oni tam trzymają. Jest nawet nieprzerobiony Goldstein!
Rozmowę przerwały odgłosy pospiesznych kroków z miejsca, skąd przybył Lucjusz. Student w popłochu schował zdobycz i dał nura za czerwoną kotarę między stolikiem a ścianą.
- Kryj mnie! - syknął.
Zza rogu wyszedł jeden z bibliotekarzy. Łysiejący mężczyzna sunął długą szatą po ziemi, rozglądając się gorączkowo. W świdrujących oczach znać było tylko wściekłość.
- Gdzie on jest? Wiem, że gdzieś tutaj się schował!
Minął biurko i Jacoba. Był w szale. Niemal nie wyskoczył z własnych butów. Miał już przejść dalej, jak wypchany ptak obok skrytego Ferata spadł nagle z biurka. Bibliotekarz natychmiast cofnął się. Tym razem walnął pięściami o ławę, przy której siedział Cooper.
- Co to było?

Cygaretka du Point wylądowała w popielniczce. Pilot parę razy przekręciła nią w miejscu, aż spalone liście zasyczały cicho. Jednocześnie Richard nalewał alkohol do kwadratowej szklanki. Zakołysał nią, pociągnął nosem. Trudno było pomylić zacier produkowany przez niewolników w koloniach Serpens. Wstyd przyznać albo i nie, ale ten właśnie był najlepszy. Pijąc trunek, prowadził perorę z Manuel. Wyraźnie nie rozróżniła do końca różnicy między piratami a korsarzami. Bujała w obłokach. Tak dosłownie, jak w przenośni. Jej pasja tkwiła na wysokościach, w przestworzach, gdzie kierowała ogromną machinerią. Ludzie na dole, ich układy oraz intrygi stanowiły tylko tło. Błękitny ogrom pod spodem stanowił dla niej wielki dywan świata.
- Każdy kawałek ubrania który mam na sobie jest za twoje pieniądze. Mam je teraz zdjąć? - zadeklarowała się podczas rozmowy.
La Croix widział juz jak odpina guziki swojego gorsetu. Za chwilę nic nie miało osłaniać jej klatki piersiowej, prócz zwisających z szyi, ogromnych gogli.
- Hej. Panie kapitanie - podniosła głos, w którym słychać było przekorę - Tu ziemia. Chociaż. No cóż. Nie dosłownie, ale wiesz o co chodzi.
Oswobodził się ze swoich myśli. Czasem, gdy patrzył na dziewczynę, nieco odpływał. Snuł fantazję o podobnych scenach, gdzie kusi go swym ciałem. Chociaż wiedział, że i tak by się postawił.
- Będę próbował negocjować transakcję wiązaną. Zobaczymy jaki jest podejście korsarzy do transakcji długoterminowych. Spróbuję namówić ich na sprzedaż skrzynek po starej cenie, ale poproszę ich o stałe dostawy.
Tak w skróce brzmiał jego plan. Stanowił dość zręczny kompromis odnośnie sytuacji, w której się znalazł. Później zamierzał go rozwinąć i dać pstryczka Radzie. Oczywiście nie jawnie, bo i oni nie wymierzyli policzka wręcz. Dostaną swój owies, a jak. Niekoniecznie opakowany w sposób, jakiego sobie życzyli. Ale hej - czy jego ktoś w ogóle uprzedzał, że skrzynie mają być większe?
Uśmiechnął się ponuro do swoich myśli. Czasem nachodziło go pytanie czy Wolne Miasta nie uprawiają tak samo drapieżnej polityki co Hanza.
Manuel na odchodne pochwaliła się swoim nowym nabytkiem, co jak konkludował delegat, miało go nieco uspokoić. “Jestem przy tobie, możesz na mnie liczyć”, zdawała się tak mówić. Pozostawało mieć nadzieję, że jednak obejdzie się bez użycia trzylufowej bestii.
Resztę podróży spędził przygotowując dokumenty. Alkohol szybko z niego uszedł. Był gotowy do działania. Schował papiery do swojej tuby, ubrał resztę ekwipunku. Nie musiał czekać długo, gdy znów pojawiła się Manuel.
- Jesteśmy nad Jerry’m.
Rzecznik spojrzał na szeroki luft w jednej ze ścian pokoju. Obserwował teraz zazielenioną wyspę. Brunatny kolor po zachodniej stronie świadczył o obecności bagnisk. Na wschodnim wybrzeżu znajdowała się piaszczysta plaża. Jeszcze dalej w tę stronę jaśniała mielizna łącząca główną wyspę z inną, mniejszą. Przy niej wreszcie dojrzał czarną fregatę.
- Chyba wpadliśmy na niezłą imprezę - uśmiechnęła się Manuel i podała kapitanowi lunetę.


Była wspomagana nieznaną Richardowi technologią. Zapewne kolejny wynalazek Malfoy’a. Tak czy inaczej, pozwalała uzyskać przybliżenie kilkukrotnie większe niż w przypadku konwencjonalnych szkieł.
Przesunął soczewką parę razy, by uzyskać właściwą ostrość.
- Bardziej w lewo. Niżej. Niżej. Tam. Widzisz?
Pomiędzy drzewami mógł zaobserwować osobliwą scenę. Kilkunastu chłopa stało wokół jakiejś kobiety w rozdartej sukni. Wyglądało na to, że jest ona ich ofiarą. Z tłumu wyróżniał się mężczyzna w kapeluszu z ciemnym rondem. Reszta zachowywała od niego dystans.
- Ludzie honoru, powiadasz.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 26-08-2014 o 14:59.
Caleb jest offline