Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2014, 00:01   #388
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Obóz w ruinach, poranek


Poranek trzeciego dnia miesiąca był mroźny, tak bardzo jak to tylko możliwe po otrzymaniu tylu złych wiadomości, przed lawiną kolejnych pochodzących od towarzyszy, ich cierpkich opinii i planów które zazwyczaj nie niosły ze sobą zgody. Jakby tego wszystkiego było mało to Dorrin był ciężko ranny a Galeba nie było wcale i tylko bogowie mieli rozeznanie jak teraz los runiarza jest kształtowany w miejscu w którym się znajdował. Wszystko na opak, jakoś źle i bez sensu, ale co było robić. Na domiar złego Malvoin ruszył sobie tylko znanym szlakiem i zostawił drużynę bez słowa pożegnania, nie licząc oczywiście listu który przekazał Thorinowi. Tak czy siak, było zimno jak cholera, ognisko wygaszone a i miny towarzyszy nietęgie. Grundi i Thorin pakowali toboły na zwierzęta juczne, wokół których pociesznie biegały psy Rorana, Dorrin wyjadał resztki z kociołka i zagryzał je chlebem, Thorgun czyścił Miruchnę a Detlef dopinał ostatnie klamry na swej zbroi, Dirk i Ergan debatowali o czymś namiętnie a co związane być musiało z mechaniką, Khaidar zaś sprawdzała broń i wymachnęła mieczem kilka razy dla kurażu… było nie było, Roran zakrzyknął i zwrócił na siebie uwagę, czas było pogadać. Gdy widać było że słuchają, odchrząknął i zaczął

-Czas parę rzeczy omówić. Ruszamy do Południowego Fortu z przesyłką. Cena za nasze życia jest prosta - musimy go dostarczyć. Kto zechce wtedy wrócić do miasta a kto odejść, kto chce pod moją komendą zostać i zatrudnienia szukać a kto swoje życie zacząć, jego rzecz. Lecz póki co by zapłacić cenę za wasze życia, ten ostatni raz przymusowo ruszycie pod moją komendą w pole. Kto chce zostać lub posłuchu nie chce, może zostać. Na własną odpowiedzialność poniesie swe życie. Lecz wiedzcie że cena zawsze jest, i ktokolwiek z nas odmówi, w tym i ja, tego ani akta usunięte nie zostaną ani wyroki nie cofnięte. Ci z was którzy pragnąć tego będą, ruszą ze mną, szukać naszego losu w gwiazdach, jako było powiedziane wcześniej. By sprawdzić jaki los nas czeka i co bogowie naszykowali dla nas. Gotowi czy nie gotowi, chętni czy nie, wielkiego pola manewru nie mamy. Pytania? zakończył, wyjmując na wierzch dość ciężką sakwę i wyjmując z niej cynowe przedmioty.

Dirk tylko pozornie nie słuchał, tylko pozornie gapił się w pustkę przed sobą, w rzeczywistości przysłuchiwał się uważnie.
- Roranie Ronagaldsonie. Mówisz wiele o obowiązku, o odkupieniu win i innych bredniach. Ale. Po pierwsze winy które nam przypisują są wyssane z palca i Ty o tym powinieneś dobrze wiedzieć. A skoro ktoś jest w stanie spreparować łgarstwa to jaki problem łgać dalej? Mnie interesuje jaką mamy gwarancję, że idziemy po ‘odkupienie’. Toż to farsa. Nie wierzysz chyba, że jak wypełnimy zadanie, ktoś nas ułaskawi wspaniałomyślnie. Ja osobiście twierdzę, że będą kolejne misje i kolejne. To jest dokładnie sytuacja szantażowania. Szantażyści nigdy nie odpuszczają. Musimy dorwać tych co nas mają na widelcu, a do tego czasu grać jak nam zagrają. Takie jest moje zdanie. - Dirk mówił spokojnym głosem.

- Synu Urgrima. Nie zmuszałem cie byś szedł ze mną. Sam wybrałeś. Lecz wciąż możesz zostać. Co prawda żeby były kolejne misje musielibyśmy pozostać razem lub wrócić do twierdzy, a to wymagane nie jest, ale masz prawo w to nie wierzyć. Możesz ukryć się, próbować działać przeciw tym co wystąpili jako nasi oskarżyciele czy wybrać dowolną drogę. Gwarancje? W życiu nie ma gwarancji. Nie zmuszam cie do niczego ani do niczego nie namawiam. Ja ta ruszam. odparł tylko Roran - Widziałem co widziałem i ta droga jest moją.

- Znów się nie rozumiemy Roranie. Mówisz, że wybrałem, nie wybrałem, bo nie miałem wyboru. Ktoś nami manipuluje i nie kłóćmy się o detale, bo to nic nie da. Proponuję się skoncentrować na tym kto nami manipuluje i tego ktosia ubić, bo to jest nasz wróg. - Mówił Dirk gestykulując rękoma co według niego dodawało mu powagi.

-Jak rzekłem, rób co uważasz za słuszne. Ja wiem co muszę zrobić. Możesz mi wierzyć lub nie, ale widziałem nasz los i ta droga jest konieczna. Ci co chcą ruszą ze mną, reszta...zrobi co uważa za słuszne. Nie rozumiem o czym tu dyskutować, nie ma wielu opcji poza: iść lub zostać. Ja idę, bo wiele gwiazd jeszcze muszę ujrzeć nim dowiem się o co w mym przeznaczeniu chodzi odparł Ranagaldson.

- Zgadzam się z Tobą. Nie ma innej opcji, jak zrobić co nam każą albo dać się zabić za niesłuszne oskarżenia. - Dirk się niemal ucieszył, że w końcu mówią o tym samym.

- Tak więc? O czym tu debatować. Możemy rozważać obie te opcje lecz ja swoją już wybrałem. Mogę jedynie udzielić wam odpowiedzi jakich zdołam by łatwiej wam było wybrać wasze zdumiał się sierżant.

- O tym jak dopaść szantażystę. Dodał Dirk nieco znudzony.

- Polować na niego nie zdołasz. To znaczy...możesz dopaść szantażystę lecz nie wszystkich którzy za nim stoją, tak więc to zupełnie bezproduktywne a co gorsza...śmiertelne. Tak więc.. trudno grac w karty nie wiedząc nawet co ma się na ręce. Zastanów się proszę. Skoro byli w stanie wyeliminować was teraz, czy nie będą i jutro kiedy nie ruszysz ty czy ktoś inny? Tak więc iść i zobaczyć czy dotrzymają słowa to jedyna droga nie gwarantująca pewnego zgonu. Zresztą, w wizji widziałem nasz los, ja muszę iść tam i tak...tak więc cóż, możesz szukać lecz to pewna śmierć. Przypuszczam że śledzili was a i może obserwują obóz. Wydali dyspozycje. Jeśli zostaniesz by prowadzić śledztwo zabiją cie i tyle odparł niewesołym tonem Ranagalsdon.

- Domyśliłem się tego, że obecnie nie mamy zbyt wielkiej szansy na pochwycenie szantażystów. Ale widzę, że nie miałeś do czynienia z szantażystami skoro liczysz, że odpuszczą. Dziwne to, bo stamtąd skąd pochodzisz to właśnie miarką trutki i dwunastocalową klingą załatwia się sprawy, a nie mieczem i toporem. Nasi szantażyści mogą się zdradzić, a Ty wiesz o nich wiele. Dlatego pytam, co o nich wiesz? I nie, nie chcę tu zostawać aby wymierzać sprawiedliwość, bo wiem, że mnie dopadną. Dlatego jeszcze raz powtarzam, tak naprawdę to nie mamy wyboru i musimy ruszyć. Kwestia tylko czy będziemy baranami idącymi na rzeź czy też weźmiemy sprawy w swoje ręce i ukatrupimy kilku szantażystów gdy czas właściwy nadejdzie. O to cały czas się pytam. Czy jesteś z nami czy cię przewerbowali i liczysz na profity jak my zdechniemy wykonując niewiadome misje?- Powiedział Dirk.

- Nie rozumiesz Dirku...wiem jak działają szantażyści. Po prostu w tym wypadku nie obchodzi mnie to. Wskazano mi drogę po jakiej muszę kroczyć. Nie ma dla mnie większego znaczenia czego chcą, i wiem że będzie to koniec bo to widziałem. Cały czas nie pojmujesz….to nie ma znaczenia. Nie teraz i nie w ten sposób. Nie przewerbowali mnie lecz odnalazłem to co znaleźć musiałem i to wyznaczy drogę, nie cokolwiek innego. I jak chcesz zabrać kilku z nich ze sobą, na trakcie wśród gór? Tam jedyne co ze sobą zabrać możesz to zieloni bo tylko oni tam żyją. Czego chcesz, wiedzy przeciw komu występujesz? Przeciw Bonarges choć ta nazwa nie znaczy wiele. Przeciw komu personalnie? Przeciw ludziom w maskach, kapturach i tych którzy kryją się w cieniu. Jeśli chcesz ginąć polując na ciebie, twoja sprawa. Ktoś jeszcze? zapytał Ranagaldson.

Dirk pokiwał jedynie głową, ni to na zgodę ni to obojętnie. “ To ty mnie nie rozumiesz stary bucu. Pytam, czy chcesz dopaść tych skurwieli, a ty kręcisz. Wniosek, przewerbowali cię kanalio.” Po chwili zajął się sztyletem, którym oczyszczał paznokcie. Był nie wyspany i chciało mu się lać. Usłyszał co chciał i nie cieszyło go to. Do końca rozmowy postanowił przysłuchiwać się i notować szczegóły, na początku w głowie, a potem w notatniku sporządzić notatki.

Thorin nim przeszedł do nurtujących go kwestii uznał, iż Dirk powinien poznać zawartość listu Malvoina, jego treść dotyczyła go przecież nie mniej niż kronikarza. - Proszę - wyciągnął list Malvoina podając go Dirkowi - to list Malvoina , w którym opisał rzeczy dotyczące nas obu. Myślę, że powinieneś o tym wiedzieć. - podał list , zaś w rozmowie z Roranem zerkał na czytającego Dirka, ciekaw jego reakcji zwłaszcza na wieść o możliwym zabójstwie. Poza tym zwyczajnie pilnował swojej własności, zamierzając ją docelowo umieścić w kronice.

Dirk przyjął pismo bez słowa. Nie było tam wiele tekstu ale za to był to tekst szokujący. "Zabić mnie, za co? Za wiedzę i umiejętności. Paranoja. Do tego jeszcze Malvoin. Chwała mu, że nas nie pomordował, a może to falsyfikat. Pozory mylą.” Dirk uniósł głowę z nad kawałka pergaminu, a w jego oczach, zwłaszcza w tym zdrowym, dostrzec można było błysk. Relv, Malvoin on i Thorin, a przy okazji cały oddział z Roranem na czele. Wpadli po uszy w szambo, a Roran zdawał się dobrze bawić tą sytuacją nie zdając sobie sprawy z tego, że jest czyjąś zabawką. “A może Roran o tym dobrze wie? W końcu pochodzi z krain gdzie szelmy i tchórze wiodą prym.” Gdy dostrzegł obserwującego go Thorina starał się nie okazywać emocji, bo w końcu nie mógł być pewien po której stronie jest Thorin, choć wszystko wskazywało, że po Dirka stronie, to jednak pozory często mylą. I już chciał schować za pazuchę list gdy Thorin dał znak gestem, że chce go z powrotem. W takiej sytuacji Dirk wstał i podał list Thorinowi, a skoro już wstał to zrobił kilka kroków w bok aby się odlać. Dopiero w trakcie zdał sobie sprawę, że w ich towarzystwie jest kobieta. No ale cóż można zrobić w takiej sytuacji. Lał i czerwienił się na twarzy, choć lać przy kobietach nie wypadało. Gdy skończył usiadł obok Thorina.

- Czy mamy ustalony odgórnie termin wymarszu? - zapytał po dłuższej chwili Thorin do tej pory przysłuchujący się rozmowie Dirka z Roranem. - Dorrin jest w kiepskim stanie , przy którym moje plany czy zamierzenia to drobiazg. Dobrze by było odwlec wymarsz, choć jeśli nie mamy wyjścia to nie mamy - rzekł ponuro czekając odpowiedzi.

-Gdybyśmy mogli dobrze było by poczekać, lecz obawiam się że najlepiej byśmy wyszli od razu a jeszcze lepiej to przedwczoraj odparł przygnębiony Roran. Tego się właśnie obawiał… - Czy transport może mu zaszkodzić? Szczerze mówiąc najchętniej zostawiłbym go pod opieką u jakiegoś medyka, płacąc mu za zajęcie się nim jakiś czas. Chyba że jest zdolny do ruchu. Wedle mojej wiedzy południe i zachód są czyste ale pełne patroli zielonych oraz co gorsza plądrujących i szukających pokarmu band. Marsz z noszami mógłby nas zabić… ja i tak po wszystkim muszę na dwa trzy dni wrócić jeszcze do miasta, więc zapłaciłbym medykowi drugą część stawki i odebrał Dorrina. Jak sądzisz, co będzie dla niego najlepsze?

- Jeżeli istnieje możliwość powrotu, to zdecydowanie powinien zostać. Obawiałem się że jak już wyjdziemy to nie wrócimy i wówczas zostałby tu odcięty od reszty i być może skazany na to co mu Bonarges szykują. Pytanie jednak mi się inne nasuwa, jak daleko jest do południowego fortu i czy wszyscy lub przynajmniej niektórzy będą mogli wrócić wraz z tobą. To by znacznie ułatwiło rozplanowanie wyjazdu i zapewne większość z nas nie brała by niepotrzebnych tobołków, takich które się bierze gdy już nie zamierza się wracać… Thorin nabił fajkę, ostatnio sporo palił, choć nie wiedział czy to z powodu nerwów, czy też sprzyjających okazji do zaciągania się dymem.

- Da się wrócić, choć nie zamierzam zostawać tutaj dłużej niż każą niezbędne sprawy. Póżniej jak ci mówiłem, o ile pamiętam, czas ruszać, jeśli dalej masz chęć mi towarzyszyć, do Lorien i Marienburga. Do fortu nie jest dalej niż kilka dni, tak więc sam rozumiesz. Z powrotem problemem są tylko ewentualne patrole wroga. Tak więc kto chce może wrócić. Po dwóch trzech dniach wyruszę znowu. Mam nadzieję że Dorrin wtedy będzie już w lepszym stanie. Wiesz może czy drogo wziąłby medyk za opiekę nad nim? zapytał zatroskany sierżant.

- Myślę, że przynajmniej złocisza za dzień, - Thorin pokiwał zadowolony głową, cała wyprawa nabierała konkretnych kształtów i powoli mógł się w nich obracać - Więc dobrze wrócę wraz z tobą, a jeśli ewentualne rany czy inne przeszkody mi nie pozwolą, przekaże ci moje sprawunki do załatwienia w Twierdzy.

- Czy wyruszysz później ze mną, jak sądzisz? - zapytał zaciekawiony Roran.

Thorin uśmiechnął się, co ostatnio nie zdarzało mu się często - Myślę że tak, jestem ciekaw innych krain, w Twierdzy sam nie zamierzam zostawać a już na pewno nie dłużej niż to konieczne, po za tym ufam ci na tyle by wiedzieć że umyślnie nikogo na śmierć ciągnąć nie będziesz. Choć nieumyślnie zdarza ci się czasem - dodał z przekąsem, pykając fajkę. W międzyczasie przywołał oba psiaki do siebie nęcąc je kawałkiem suszonej wołowiny i karmiąc oba skrawkami. Opiekował się nimi przez miesiąc i w sposób naturalny polubił pupili Rorana. Słuchając dalej tarmosił to jednego to drugiego na przemian.

- Nie zawsze wszystko idzie tak jak byśmy chcieli, sam wiesz…. odparł tylko zamyślony Roran. Sporo kompanów zostało już za nimi, pochowanych lub zeżartych lub zaginionych. To i tak była dobra wojna. W końcu został ktoś kto mógł o nich pamiętać, bywało tak że żaden nie wracał.

Thorin pokiwał głową w milczeniu. Wiedział dobrze, musiał wiedzieć, spisywać, pamiętać, a przy tym ratować kogo się dało.

To wspomnienie przypomniało mu o tym, za co zabierał się nim zagadnął go Dirk. -A właśnie, mam coś dla was. odparł wysypując w końcu na dłoń zwartość torby. Były to niewielkie, płaskie, metalowe odlewy.
-Przygotowałem je w wolnych chwilach. Jako pamiątkę po kompanach cośmy ich stracili i wszystkich przez cośmy przeszli. Dla każdego z miejsc gdzie był, dla tych co byli w tunelach, dla tych co przetrwali walki z ogrami, tunele skaz, walki ze skavenami i inne. Pamiątki, czy też odznaki, jak kto woli odparł Roran, przywołując dłonią kronikarza.


Kronikarz wyraźnie się wzruszył i ucieszył, był to drobiazg, jednak w oczach Thorina wyrażający znacznie więcej niż Roran mógł przypuszczać. Jedni pisali w kronikach inni ryli w kamieniu jeszcze inni malowali sceny historyczne - kwestia formy była drugorzędna, ważne było przywiązanie do historii, do tradycji, zachowanie wspomnień i dzielenie się nimi. Kolejna rzecz która ozdobić miała kronikę.

Roran zaś rozdał je tymczasem pozostałym,., wedle tego gdzie byli i co robili.

- Słyszałem, że o zaufaniu była mowa. - Odezwał się wreszcie milczący dotąd Detlef. Wcześniej, zdawało się, zajęty był wyłącznie swoją fajką i kontemplowaniem zrujnowanego krajobrazu opuszczonej dzielnicy.

- I chyba w tym tkwi problem. Zaufanie... lub jego brak. - Spojrzał na Ronagaldsona, uniesioną dłonią odmawiając przyjęcia cynowych suwenirów. - Przyznasz chyba, że nie wyglądało to najlepiej - nawet jeśli pominę nasuwające się podejrzenia związane z zasadzką w opuszczonym młynie, do którego nas poprowadziłeś, zamieszaniu na placu targowym, kiedy każdy z oddziałów posłanych przez ciebie w tylko tobie wiadomym kierunku wpadł w zastawione pułapki, to, że chwilę po napaści na królewskiego i przyczynieniu się do zamieszek na Podbramiu ty biegasz po Azul jakby nic się nie stało, a nawet to - pokazał na otwór po zawalonym suficie. - Tylko ciebie brakowało, kiedy nam na łeb skała spadła. Ten dom również ty wybrałeś... - przerwał na chwilę.

- Uznajmy jednak, że nie chciałeś nas pozabijać. - Wyszczerzył się, chociaż brakowało w tym zwykłej dla niego rubaszności - Ale powinieneś sobie zdawać sprawę, że każde takie wydarzenie budziło niepokój i podejrzliwość. I nie robiłeś nic, żeby nas, podwładnych, uspokoić.

- Dobrze wiesz, że dotąd stałem za tobą murem. Nie dlatego, że ufałem ci jako dowódcy, ale dlatego, że żołnierz wykonuje rozkazy przełożonego. Taka kolej rzeczy. Teraz jednak nie ma milicji, nie ma też Czarnego Sztandaru. Dlaczego uważasz, że będziemy chcieli mieć cię za dowódcę i iść z tobą? Bo twierdzisz, że widziałeś nasze losy? A może za dużo gorzałki wypiłeś? Wtedy wielu widzi różne ciekawe rzeczy... Powiem więcej - niewiele sobie robię z opowieści o tym, co może nam grozić w Azul - nikomu ważnemu na odcisk nie nadepnęliśmy, żeby ktoś mógł chcieć nasyłać na nas płatnych zbójców. Żadnych zbrodni przeciwko miastu i królowi też nie popełniłem i nie lękam się prawodawców. A może ty, jako dowódca oddziału milicji politycznej wprowadziłeś nas w coś, o czym nawet nie mamy pojęcia, bo nic nam nie chciałeś wyjaśnić? Tyle, że wtedy nie myśmy zawinili, tylko ty Roranie. I za to nie jesteśmy ci nic winni, nawet jeśli, jak mówisz, poręczyłeś za nas swoim honorem. Dlatego o ile mam powód, żeby ruszyć z miasta, o tyle nie mam powodu, by słuchać twoich rozkazów. Dlaczego zatem zamiast przyczyniać się do niezadowolenia i pogłębiania braku zaufania nie dasz sobie spokoju z tym sierżantowaniem i po prostu poprowadzisz obecnych tutaj poza miasto? Daj im powód, by mieli o tobie dobre zdanie chociaż w tej jednej sprawie. Żeby byli ci wdzięczni za to, że dałeś im wolność. Ale nie rozkazuj im. Nie groź, że ich nie weźmiesz ze sobą, jak nie będą posłuszni. Pamiętaj, że dotąd ryzykowali życiem walcząc na twój rozkaz, nie wiedząc zupełnie po co. Teraz pora na twój ruch. Jesteś gotów, by jako równy nam i jako jeden z nas poprowadzić wszystkich ku wolności? Jesteś gotów, Roranie Ronagaldsonie? - pytanie zawisło w powietrzu. Zhufbarczyk czekał na odpowiedź.

- Nawet nie wiadomo tak naprawdę, że od początku nie wykonujemy zadań zlecanych przez organizację, którą rzekomo mamy zwalczać… Bonarges - skoro mają wpływy na szczytach władzy, to co będzie lepszą przykrywką dla ich agentów, jeśli nie komisariat milicji politycznej powołany do zwalczania takich grup, jak Bonarges? Zastanawiał się ktoś nad tym? - pytanie skierował do wszystkich. - Opuśćmy to miejsce, zanim cały ten polityczny syf zamąci nam w głowach na dobre. Później możemy się zastanowić, co dalej. - Zaproponował.

Thorgun siedział jak zawsze lekko z boku, przyglądając się i przysłuchując temu co mówili zebrani. W tym czasie, szmatką czyścił zewnętrzną część lufy Miruchny, polerując ją i pieszczotliwie doprowadzając do porządku. To była jego kochanka, na którą zawsze mógł liczyć do tej pory. Z uśmiechem skwitował słowa Detlefa, całkowicie się z nim zgadzając, lecz na razie nie zamierzał brać głosu. Był ciekaw jak zareaguje Ronagaldson, bowiem dopóki było spokojnie nie chciał się wtrącać. Wiedział, że gdyby nie Detlef, nie było by go tutaj a najchętniej wsadziłby Miruchnę w dupę Rorkowi i pociągnął za spust. Wyjął fajkę, gdy Ronagaldson odpowiadał, i zapalił. Powoli zaczął ją ćmić, co jakiś czas tylko zamykając oczy, a co jakiś czas ukradkiem zerkał na Khaidar. Siostra, krew z krwi, a taka różna. Życie bywa zaskakujące. Uśmiech delikatny się pojawił na jego twarzy, co było nieczęstym widokiem.

Dirk przysłuchiwał się temu co mówił Detlef i z aprobatą potakiwał. Słowa Detlefa zwróciły uwagę Dirka na inną ważną rzecz. Był ciekaw czy Roran wie, kto jest najlepszym strzelcem w oddziale, kto jest ładowniczym, kto najszybciej biega i inne tego typu drobiazgi. I jeśli miałby obstawiać to postawiłby całe swoje złoto na niewiedzę staruszka, który w desperacji osłania się wiekiem gdy nie ma już argumentów. Zanim jednak zapytał postanowił poczekać, aż Roran odpowie na pytania Detlefa. Natomiast miał pytanie nie cierpiące zwłoki do Thorina, do którego się przysiadł i powiedział mu wprost do ucha szeptem. - Thorinie, wydaje mi się, że ten list od Malvoina to mistyfikacja. W tym oddziale tylko ja, ty, Ergan i Galeb potrafimy czytać i pisać. Nie przypominam sobie aby Malvoin także potrafił, a jeśli nie umie pisać to kto to napisał?
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline