Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-08-2014, 23:52   #381
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK


Popijając ze swojego kufla wodę Galeb wpatrywał się w leżący na jego dłoni malutki amulet. Było to insygnium kaprala Czarnego Sztandaru. Kowal run miał już od dawn dość Milicji Vareka, choć nie mówił o tym i swojej niechęci nigdy nie uzewnętrzniał. Miał swoje sprawy i zajęcia, dużo ważniejsze od pacyfikacji bandziorów i nieposłusznych szlachetnie urodzonych. Jednak oto jak się okazało Azul było gniazdem żmij i było wielce prawdopodobne, iż podobnie było w prawie każdym Mieście-Twierdzy. Będąc krasnoludem z Gór Czarnych, “z prowincji” (bowiem jak można by nazwać strażnicę-browar miastem?) sądził iż Karaki są żywym dowodem potęgi jego ludu. To była prawda, jednak nie spodziewał się, że pomnik ten ma tak wiele skaz. Ale pomimo tego nie upadał on i nie przewracał się. Może taka jest kolej rzeczy? Może wszędzie gdzie jest władza, gdzie jest duży pieniądz gromadzi się czerń chciwości i zdrady nawet pomiędzy tak honorowym ludem jak krasnoludzki?
Kiedy Galeb dowiedział się że Milicja została rozwiązana miał ochotę rozedrzeć mundur i wypaczyć insygnium Milicji. Nie znajdował się już pod władzą Kazadora i mógł zajmować się tym co chciał, czyli runami. Jednak teraz kiedy Mistrz i jego Uczeń zaginęli Galeba nachodziły dylematy. Czy zginęli? Czy przeżyli? Dostali się do niewoli czy dostali się do tuneli Karak Ankor i teraz pracują w pocie czoła, aby zapieczętować tunele? Może już to uczynili i idą ku miastu? A może dopiero zjawią się na jednej z barykad? Tego Runiarz nie wiedział, ale było dla niego pewne, że nie może pójść na górę. Nie póki nie upewni się co do losu pozostałych rhunarki.
Jego myśli zaprzątała jeszcze jedna sprawa. Jego towarzysze z Czarnego. Co z nimi? Gdzie są teraz? Czy żyją? Nie będąc tego pewnym Galeb mógł co najwyżej zgadywać, jednak była rzecz, która pozostała i którą mógł jeszcze dla nich zrobić. Dla nich, dla siebie i tego co ich zjednoczyło. Co było przeklęte, ale w ich rękach miało odzyskać chwałę. Symbol, który miał przerażać wrogów, choć przez przyjaciół mógł być pogardzany. Symbol, którego w tej chwili Galeb był ostatnim powiernikiem.
Galeb wziął głęboki oddech. Dłoń zacisnęła się na odznace.



***

- Mógłbym was prosić o małą przysługę? Potrzebuję długiego kija albo włóczni. Trochę ponad mój wzrost. Będę potrzebował też kredy albo cokolwiek barwiącego na biało. - powiedział Galeb do dwójki żołnierzy, którzy czuwali w pobliżu jego legowiska.
Ci spojrzeli po sobie po czym zasalutowali.
- Zobaczymy co się da zrobić. - rzekł jeden z nich i skłonił się po czym ruszył w głąb obozowiska.
Galeb wrócił do przydzielonego mu namiotu i wyjął z plecaka mundur. Pomagając sobie sztyletem odpruł od kurty rękawy i postrzępił jej końce. Co pozostało to schował. Ciekawe ile król musiał wydać pieniędzy na te ciuchy dla milicjantów?
Pracował ostrożnie, aby doprowadzić do porządku swój przyodziewek. Strażnik powrócił niosąc jedną z włóczni jaką wbito w palisadę oraz kubek z białym mułem. Wyjaśnił że to kopalniany pył wymieszany z wodą i że powinien dać przynajmniej szary kolor. Wojownik spojrzał na Galeba zaciekawiony, kiedy ten przyjął obie rzeczy i ułożył obok swojego posłania. Runiarz dostrzegł to i usiadłwszy rzekł strudzonym głosem.
- Możesz powiedzieć pozostałym że zostaję. Nie mam sił na wędrówkę do góry, a mam przeczucie, że przy was przyniosę póki co więcej pożytku Azul. - rzekł Galeb i nieznacznie się uśmiechnął.
Wojak otworzył szerzej oczy i skłonił się znów po czym odszedł żwawym krokiem do swojego towarzysza. Galeb odprowadził go wzrokiem po czym wrócił do swojego zajęcia. Odetchnął ciężko. Podróż przez tunele wykończyła go i dalej czuł się osłabiony. Miał tylko nadzieję, że będzie w pełni sił, kiedy będzie trzeba walczyć.

***

Wszyscy jedli w milczeniu zerkając ukradkiem w stronę runotwórcy, który zasiadł w obozowisku przy garze razem z resztą. Większość z nich nie wiedziała jak się zachować, bojąc się urazić strażnika run. Ten jadł posiłek ze spokojem unosząc do ust łyżkę i powoli smakował danie. Oddziałowy kucharz ugotował coś co mogło być gulaszem. Dzień wcześniej dwóch zwiadowców udało się na teren na tyłach i zebrało trochę jaskiniowych grzybów oraz gryzoni czy innego podziemnego paskudztwa, które pomimo wszystko było jadalne. Potrawa choć niesmaczna, była gęsta i sycąca. Galeb popijał swoją porcję naparem z ziół, który przykazał mu zażywać oddziałowy cyrulik zwany Grzybiarzem. Wyglądem niczym się nie wyróżniał od pozostałych żołnierzy, prócz tego że roztaczał wokół siebie ciągle zapach górskich ziół i wydawało się że w plecaku nie ma nic poza suszonym zielskiem i grzybami. Galeb uśmiechał się pod nosem za każdym razem jak go widział. Z pewnością dogadaliby się z Thorinem.
- Szacowny synu Galvina. - rzekł w pewnym momencie dowódca oddziału, krasnolud o imieniu Frodrik o siwej brodzie zaplecionej w warkocz gruby niczym ramię - Jeżeli można spytać… Cóż to za czerń, którą na sobie nosicie? - twarz miał kamienną, lecz po spojrzeniach pozostałych wojowników można było poznać, że wszystkich ta kwestia nurtowała.
Galeb spokojnie przełknął zupę. Przed posiłkiem przebrał się w czarne ubrania, które miał schowane w plecaku, na wierzch zaś zarzucił czarną, skórzaną tunikę. Na piersi przypiął odznakę kaprala.
- To barwy Czarnego Sztandaru. - rzekł spokojnie i nabrał kolejną łyżkę gulaszu.
Frodrik nie poruszył się, ale zapadła momentalnie cisza, jakby runiarz wypowiedział coś bardzo niestosownego.
- Czarny Sztandar? Ten Czarny Sztandar? - zapytał z niedowierzaniem w głosie dowódca.
Skinieniem głowy Galeb potwierdził.
- Ten Czarny Sztandar. Sformowany z degeneratów i recydywistów, a przynajmniej taka jest oficjalna wersja… - powiedział.
Pomruki przeszły pośród zebranych. Wojownicy patrzyli na Galeba nie wiedząc co rzec. Jak się odnosić, z jednej strony do runotwórcy, z drugiej do kogoś kto przecież został wcielony do karnej kompanii.
- To prawda. Do Czarnych zaciąga się głównie tych którzy zalegają w lochach. Lecz nie raz nie są to degeneraci, a osoby które komuś podpadły. - rzekł Galeb po czym odłożył pustą miskę z miską.
Zapadła niezręczna cisza. Syn Galvina usiadł wygodniej po czym chwycił oburącz swój kufelek. Kiedy znów przemówił jego głos stał się niższy i poważniejszy.
- Prawda jest taka, że o Czarnych się nie mówi dobrze. Tylko źle. A jak się okazuje Czarni są zdolni do rzeczy przekraczających wszelkie pojęcie...
I Galeb zaczął opowiadać. O bohaterach Czarnego Sztandaru. O Durregarze Gorrinsonie, który dzięki sprytowi, woli przetrwania i wielkiej wytrwałości przeżył zasadzkę skavenów, aby przez całe tygodnie nawiedzać i szpiegować ich tunele co zaowocowało przejrzeniem ich planu i miażdżącym zwycięstwem sił Azul. O Rongu Baragonsrevie, krasnoludzie z Kislevu, który nie bojem, a nadkrasnoludzką wytrwałością i siłą woli uratował towarzyszy przed uduszeniem. O Thorinie Arliksonie, który zmuszony przez sytuację omal nie zginął samemu podpalając ogrzą prochownię. Opowiadał, a żołnierze słuchali. Kiedy zaś skończył rzekł tylko.
- Nie wiem gdzie teraz są moi towarzysze. Jestem jednak pewien, że jeżeli nie dane mi będzie już ich zobaczyć… to z pewnością przeczytam o nich w kronikach.

***

Z wielką ostrożnością runotwórca wyjął młot z ogniska. Nie było to łatwe, ale sytuacja była wyjątkowa. Czuł w kościach że nadchodzi bitwa i że pierwsza linia krasnoludzkiej obrony z którą postanowił pozostać potrzebuje wielkiej inspiracji. Historia o bohaterach były dobre, ale było coś namacalnego coś żywego czym mógł dopomóc nowym towarzyszom. Przyjrzał się głowni młota i czy gorąc przypadkiem nie zniekształcił nakreślonej na boku runy. Galeb pokiwał głową. Metal ładnie się nagrzał tylko z jednej strony, nie uszkadzając wykonanego już znaku. Ukończenie go byłoby zbyt czasochłonne, ale nic nie stawało na przeszkodzie, aby na młocie znalazła się mniej trwała runa.
Galeb zaczął cichymi pomrukami zaklinać rozgrzany metal, aby ten nie stwardniał w czasie obróbki. Chwycił za dłuto i młot kowalski i przystąpił do pracy. Wojownicy, którzy znajdowali się w pobliżu patrzyli oniemiali na to jak kowal run pracuje i jak z każdym kolejnym uderzeniem w obuchu pojawia się kolejna rysa. Jedna z wielu, które potem razem utworzą mistyczny znak. Długo trwało zanim Galeb ukończył pracę. Przyjrzał się swojemu dziełu krytycznie, po czym ruszył na skraj obozu. Dwóch wartowników ruszyło za nim, zapewne Frodik kazał im pilnować, aby nic się runiarzowi nie stało. Widząc to Galeb zatrzymał się i odwrócił. W jego głowie zaświtała pewna myśl, nieortodoksyjna co prawda, ale niewątpliwie ciekawa.
- Przywołajcie kogoś kto zna wiele wojennych historii. - rzekł.
Jeden z nich, zbrojny we włócznię i tarczę spojrzał zdziwiony na Galeba.
- Czemuż to… szacowny runotwórco? - zapytał
- Runy potrzebują odpowiedniej… otoczki. Pamięci, słów i wspomnień. - kowal uśmiechnął się i wrócił do swojego legowiska - Siądźcie tedy przy ogniu i niech opowiada. A jak skończą mu się historie, niech opowiada któryś z was. Niech będą o walce, o chwale, o zwycięstwach, o pojedynkach… Pomożecie mi w ten sposób niepomiernie. - powiedział poważnie.
Zaledwie kilka minut później do ogniska przysiadło się kilku żołnierzy i zaczęło opowiadać. A było o czym. Wydawało się, że każdy swoje historie opowiadał już wiele razy i że każdy słyszał je nie raz, lecz tym razem było w tym coś niezwykłego. W powietrzu wisiało coś nienazwanego. Coś co sprawiało, iż opowieści nabierały nowej mocy, nowego czaru. Wartownicy opowiedzieli o tym jak kiedyś bronili przed szczuroludźmi podziemnego przejścia blokując je tarczami, tak aby wróg nie mógł uciec przed głównym szturmem krasnoludów. Grzybiarz opowiedział natomiast o polowaniu na niedźwiedzia, w którym brał udział wraz ze swoimi braćmi. Inny tarczownik przysiadł się i opowiedział jak kiedyś jego siostra obrażona prostackim zachowaniem młodziana z innego klanu przywaliła mu w twarz wyzywając go na pojedynek, a kiedy przyszło co do czego stłukła go na kwaśne jabłko. Nawet Frodrik znalazł chwilę, aby opowiedzieć o ostatnich walkach ze skavenami pod Azul.
Historie przetaczały się leniwie w niezwykłej atmosferze. Galeb zaś siedział w kącie jaskini za parawanem z koców i czynił zawiłe gesty mamrocząc przy tym słowa mocy.

****

Już dawno Galeb nie był tak zadowolony ze swojej pracy.
Nie tylko udało mu się w końcu poczynić nieco rzemiosła, ale naprawił też swój bojowy ekwipunek, a i pomógł przy dalszym fortyfikowaniu tuneli, jak i zastawianiu pułapek. Czuł że musi pozostać w tym miejscu i że jeżeli tego nie zrobi to może stracić szansę na ponowne zobaczenie Hazgi i Jordiego.
- Mógłbyś coś jeszcze doradzić, Runotwórco? - zapytał Frodrik, kiedy pochylali się nad planami okolicznych tuneli.
- Toczyłem z nimi tylko dwie potyczki, ale za każdym razem szczury stosują podobną taktykę. Najpierw dywersja. Dwa razy już zetknąłem się z tym że użyli szklanych kul, które po rozbiciu uwalniały chmurę trującego gazu. W pierwszej nasi nie zdążyli zareagować i źle się to skończyło - szczury przejęły barykadę z marszu zanim zdołaliśmy je zepchnąć z pomocą Łamaczy. Za drugim razem mieliśmy szczęście bo akurat mieliśmy ogień i zanim się tego nawdychaliśmy gaz zapłonął i tylko nam osmalił brody. Mogą też na nas pognać kilku oszalałych straceńców, którzy będą próbowali wpaść między nas i zasiać zamęt. - Galeb opowiadał w wielkim skupieniu - Potem pójdzie drobnica, która będzie próbowała zalać nas swoją liczebnością i zmęczyć. Trzeba odstrzeliwać przede wszystkim tych którzy targają ze sobą te ich dziwaczne urządzenia, gdyż potrafią być piekielnie śmiercionośne. Po słabeuszach przyjdą silniejsi. O ile na słabszych wystarczą spokojnie bełty, o tyle na czarnych i pancernych dobrze by było zachować broń palną. Z nimi na pewno przyjdzie dowódca. Trzeba go ukatrupić wszelkimi możliwymi sposobami żeby załamać ich atak. Tyle mogę powiedzieć od siebie i mam nadzieję, że coś z tego pomoże…
Dowódca pokiwał głową i pogładził brodę. Galeb nie był pewien czy nie marnował czasu Frodrika, który o takich rzeczach mógł wiedzieć znacznie więcej niż runiarz.
- To tylko kilka z wielu paskudnych, skaveńskich sztuczek… - mruknął
- Cisza w obowize! - zawołał jeden z wartowników.
Momentalnie wszyscy ucichli i spojrzeli w stronę barykady. Kiedy echa ich rumoru ucichły usłyszeli inne dźwięki. Dochodziły tunelu po przeciwnej stronie barykady. Szczęk broni, piski i drapania.
- Wróg nadchodzi. Szykować się. - mruknął Frodrik, a wojacy bardzo karnie i sprawnie zaczęli się dozbrajać - Runotwórco… - dowódca zwrócił się do Galeba, ale tego już nie było.
Kuśtykając na swojej drewnianej nodze dopadł do swojego legowiska i zaczął naciągać na siebie kolejne elementy ekwipunku. Kolczuga, pas, czapa, szabla u boku, młot w ręku, tarcza na plecach. Została tylko jeszcze jedna rzecz.

***

Tarczownicy rozstąpili się widząc kroczącego Galeba. Ten szedł powoli przyodziany w rynsztunek żołnierza Czarnego Sztandaru. W prawej ręce dzierżył młot na którego obuchu świeciła słabym światłem runa. Jego głowę osłaniała czapka z uszami, wykonana z kolczugi i futra. Koszulka kolcza chroniła pierś, zaś wzmocniona skórznia ręce i nogi. Do tego tarcza na plecach, sztylet w bucie oraz niezawodna szabla przy pasie.
Jednak tym co najbardziej rzucało się w oczy była niesiona przez Galeba chorągiew.



Srebrzyte wąsiska Galeba poruszyły się, kiedy krasnolud spojrzał w głąb tunelu z którego nadchodził wróg.
- Nie mam wiele do powiedzenia. - rzekł głośno - Pamiętajcie tylko po co tutaj jesteśmy, po co walczymy i dla kogo. Naprzeciw nas nadciąga fala bezrozumnych bestii, które pragną zniszczyć wszystko co w naszych życiach ważne. Pragną zagłady naszej rasy. Pragną śmierci. - zatrzymał się na moment i dodał - Tylko od nas zależy czy to będzie śmierć nasza czy ich… No Bracia-w-Bitwie… kto ma ochotę posłać Gazulowi w prezencie kilka czarnych, skaveńskich duszy?!
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 29-08-2014 o 10:12.
Stalowy jest offline  
Stary 23-08-2014, 12:58   #382
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, popołudnie


- Tak się zwykło karać złodziei, prawda? Zresztą, czyżby odejmowanie ręki komuś takiego nie było prawem które przybyło do nas przed wiekami od was właśnie, od khazadów? - Zapytał Gustaw i rozłożył ramiona jakby w geście bezradności.

- A jak zwykliście karać morderców? Chłopak za kilka chwil wykrwawiłby się na śmierć i tylko ty byłbyś temu winien. Wymierzając karę ucięcia ręki winnyś dopilnować by na tym się właśnie ona skończyła, tymczasem skazałeś chłopaka na śmierć. Miej w pamięci, że bez mojej pomocy miast sędzią i katem w jednej osobie byłbyś zwykłym mordercą.

Thorin nie dyskutował więcej z Gustawem, nie miał na to ochoty. Rad był, iż reszta ludzi nie była pozbawiona serca i że znalazł dla Thuna opiekę. Wszystkim przydałoby się ochłonięcie z emocji w obozie ludzkim było to jednak prawie niemożliwe, dlatego uradowany z powierzenia obowiązków ruszył z kamratami na poszukiwanie złodziei.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Podbramie, Złoty Trakt, plac rynkowy, popołudnie



Z wieści które uzyskał u kupców jak i w gildii sprawa wyglądała na coraz poważniejszą i niemal pewnym było że ani Thorin ani jego kompani nie zrobią wiele więcej bez uzgodnienia z Dorrinem kwestii nagrody. O ile złapanie szczeniaków wałęsających się z kolczuga po mieście mogło być przejawem przysługi dla kamrata, o tyle rachowanie się z paserami i narażanie życia dla czyjejś własności niespecjalnie widziało się Thorinowi. Było więcej niż pewnym, że nikt tej kolczugi nie odda po dobroci a jeśli mieliby ją odzyskać to chyba tylko dla nagrody którą oferowano właścicielowi. Pięć setek złota było sumą jaką zaoferowano drużynie za wyprawę do obleganego Izor Khazid. Można było spokojnie założyć, że odzyskanie kolczugi wiązało się z mniejszym ryzykiem choć czy o wiele mniejszym? Gra była warta świeczki o ile ta świeczka miała zostać podzielona – to było pewne, to czy Dorrin zamierzał się z kimkolwiek, jakkolwiek dzielić pewnym już tak bardzo nie było. Dlatego Thorin zamierzał przedstawić kamratom ową propozycję i wpierw uzgodnić z Dorrinem kwestię nagrody za odzyskanie kolczugi. Ponoć nie dzieliło się skóry na nie upolowanym niedźwiedziu, jednak lepiej było postawić sprawę jasno przed polowaniem, niż później wykłucać się o trofea.

Wizyta w gildii jak zwykle była dość owocna i choć Thorin spodziewał się lepszych rezultatów, nie mógł pogardzić tymi które mu los zgotował. Schematy opracowane przez inżynierów warte były owych dwudziestu złotych koron które alternatywnie mógł dostać. Schematy można było bowiem odrysowywać i sprzedawać dalej, w kolejnych miastach do których mieli w przyszłości ruszyć. Pytanie brzmiało w jak dalekiej przyszłości i na jak długo... Nie mógł zaryzykować pozostawieniem sprzętu bez pewności że zdoła go zabrać, dlatego konsultacja z Roranem zdawała się sprawą pierwszorzędną. Za możliwość rozmów dotyczących przyjęcia do gildii z głębokim pokłonem podziękował , zaznaczając jednak że stawi się o ile będzie mógł i żeby jego ewentualnej nieobecności nie poczytano za zniewagę.

- Bardzo bym chciał przybyć na ową rozmowę, nie wiem jednak czy będę miał taką możliwość. Jeśli bym się nie stawił to tylko dlatego że nie mogę a nie że nie chce. Z tych samych powodów jeśli przodkowie pozwolą pozostawię maszynę jutro lub w późniejszym czasie. Jeśli jednak to zrobię to w zamian za schematy które mi w zupełności wystarczą.


Ponowne spotkanie z towarzyszami na rynku było smutniejsze niż przypuszczał, a to z powodu tego iż Malvoin opuszczał grupę. List który mu dał na pożegnanie był chyba kolejną gorzką pigułką do przełknięcia, choć może nie tak bardzo gorzką jakby się mogło wydawać...


Thorin dwukrotnie przeczytał przekazany mu list, za drugim razem na głos – Grundiemu z którym akurat przebywał. Zbyt wiele różnorakich tajemnic było w większości trzymanych przez Rorana, Thorin zaś zwyczajnie ich nie lubił. Był kronikarzem po to by opisywać i naświetlać fakty a nie po to by je chować. Od zasady istniały jednak pewne wyjątki a generalnie sprowadzały się do tego by niektóre rzeczy nie wpadły w niepowołane ręce.

Grundi należał do tych khazadów którym Thorin zwyczajnie ufał, którzy wykuli owe zaufanie w ogniu wspólnie stoczonych bitew, którzy nie uciekli na widok wroga i którzy mieli nie jedną sposobność by go zabić choćby podczas snu. Malvoin i Dirk mieli sobie jeszcze nieco na owe zaufanie zapracować, choć wszystko wskazywało na to iż ten pierwszy nie będzie już musiał... a i Dirk będąc na wspólnej liście śmierci zyskiwał tym samym kilka punktów w oczach Thorina. Obaj jednak wraz z Malvoinem przybyli do komisariatu niemal w jednym czasie, obaj od tego samego przełożonego, a to już nie napawało optymizmem.

Przez dłuższa chwilę kontestował zawartość listu, nabijając fajkę i czytając go ponownie, zbyt ważne treści były w nim zawarte by cokolwiek mogło uciec jego uwadze. Na koniec uznał iż należy wracać , po drodze zachodząc jeszcze wraz z Grundim do domu Wyra.

- Zobaczmy chociaż czy jest pusty czy zajęty, będziemy wiedzieć czy można tu wrócić na wieczór. – rzekł Grundiemu licząc że towarzysz pójdzie wraz z nim, zanim wrócą do obozu.

Zdawał się nie mieć żalu do Malvoina, wręcz przeciwnie , doceniał fakt iż ten podzielił się z nim swoją wiedzą, dla zachowania jednak jego honoru postanowił iż jedynie Dirkowi pozwoli zaznajomić się z owym pismem. Źle by się stało gdyby reszta towarzyszy oceniała Malvoina podług tego do czego się zobowiązał, a czego wszak nie uczynił.

W drodze powrotnej miał jeszcze zamiar zajść do obozu ludzkiego by podzielić się jedzeniem z rannym chłopakiem i jego opiekunkami, o ile chłopak jeszcze żył... następnie Dorrin i jego paskudne rany no i w końcu Roran... Taaa zgodnie z tym co napisał Malvoi nie wzbudzał on większego zaufania, dość, że sam Thorin podejrzewał go o bycie w Bonarges i jakoś w pełni nie był w stanie oczyścić się z tych podejrzeń. Słowa sierżanta mówiły co innego, zaś czyny wskazywały na co innego. To z pewnością nie ułatwiało mu dowodzenia tą gromadą, trzeba było przyznać że Detlef był znacznie bardziej klarowniejszy w swoich słowach i działaniach, po nim wiadomo było czego się spodziewać i czemu czyni to co czyni, Roran zaś stanowił wciąż jeszcze tajemnicę. Nieprzewidywalny dowódca może i był dobry na wrogów zewnętrznych , bo nie wiadomo było co uczyni, podwładni jednak nie mogli przy nim poczuć jakiejkolwiek stabilizacji, a to już niestety znacząco osłabiało morale. Thorin czuł że czeka ich kolejna poważna rozmowa nie tylko na temat terminu wyjazdu.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 23-08-2014 o 16:03.
Eliasz jest offline  
Stary 23-08-2014, 16:40   #383
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Dom i warsztat rodziny Ergana Erganssona, nad ranem


Dirk Urgrimson niemal całą noc spędził na rozdzielaniu swojego ekwipunku na trzy kupki. Ta na sprzedaż, tą którą zabiera ze sobą i tą którą pozostawi w domu Ergana seniora. Nie chciał rozstawać się ze swoim dobytkiem, był wartościowy, a w rękach alchemika stawał się bezcenny. Bo kto inny by potrafił docenić kolumnę chromatografu jeśli nie alchemik? Bo komóż potrzebne miedziane zlewki, kolby i cała masa drobnych elementów o niewiadomym przeznaczeniu? Dirk zrozpaczony przekładał z kupki na kupkę swoje alembiki. Nie chciał ich sprzedawać, ale wiedział, że zostawiając narzędzia w domu Ergana seniora będzie mógł przy ich pomocy wytworzyć wszystkie alembiki, które teraz mus mu sprzedać. Potrzebował złota by dokupić rzeczy bez których by mógł nie przeżyć w górach. Potrzebował solidnych wełnianych ubrań, nałożone pod skórznię i kolczugę będą idealnie izolowały przed utratą ciepła. Poza tym sa lżejsze niż gruby płaszcz futrzany. Dirk wolał mieć znacznie lżejszy płaszcz chroniący przed opadami, a po dodatkowej impregnacji długo nie powinien przemakać. Buty także wolał kupić podróżne z dobrze wyprawionej skóry, wzmocnione gdzie trzeba, zaimpregnowane Dirkowym specyfikiem powinny być lepsze niż ciężkie buciory okute blachą.
Urgrimson podzieliwszy ekwipunek zaczął go skrzętnie pakować. Tak by łatwiej mu było transportować część na sprzedaż, to co chciał ze sobą zabrać oraz to co zostawia u Erganssona. Zrobił także listę niezbędnych ubrań, ekwipunku oraz prowiantu, które musiał zakupić przed podróżą.
Miasto spało, jedynie od strony bram słychać było, że zielony pomiot nie śpi. Na murach trwała walka.
Był już gotów, czekał tylko aż bomby zapalające rozlane do glinianych garnczków stężeją by mógł je w końcu pozakręcać. Obmył wszystkie alembiki, których używał do pracy. I tak czekając jego myśli dryfowały ku Ascie, chciał jej cos podarować, coś niepowtarzalnego, coś co by mogła mieć przy sobie. Jednocześnie gryzł się z myślami, bo skąd pewność, że Asta nie ciśnie podarku w kąt. Pogrążony w myślach o Ascie zapadł w niespokojny sen, a obudził go Ergan. Chwilę zajęło Dirkowi ogarnięcie się. Ale przy pomocy Ergana dokończył pakowanie, dokonał ostatecznego przeglądu ekwipunku przeznaczonego na sprzedaż.
– Erganie Erganssonie, czy wiesz kto w Azul zajmuje się alchemią, pytam bo chcę sprzedać znaczną cześć moich wyrobów. – Wskazał palcem na pakunki przeznaczone na sprzedaż.
Następnie ruszyli obaj na spotkanie z Roranem. Był wczesny poranek, mieszkańcy Azul wypełniali powoli ulice, które początkowo ciche zaczęły rozbrzmiewać kanonadą dźwieków. Idąc po drodze Dirk kupił śniadanie dla siebie i Ergana. Także nie potrafił się powstrzymać aby nie podpytać Ergana o jego siostrę. A rozpoczął to od opowiadania o swoich dwuch siostrzyczkach, które były już obiecane znacznie starszym dostojnikom khazadzkim. Dirk pytał o drobiazgi, o wszystko co pomogłoby mu kupić jak najtrafniejszy podarek dla Asty. Także był zainteresowany czy Asta jest już komuś przyobiecana, czy pojawiają się zalotnicy. I wiele pytań dla Dirka istotnych, a nie koniecznie dla Ergana. Gdy dostrzegł znudzenie tematem swego kompana zmienił temat na Rorana I to co ich czeka. Także podzielił się z Erganem swoimi przypuszczeniami co do ubrań. Wyliczał za I przeciw wełnianych swetrów pod kolczugą porównując z futrem, które nie chroniło przed chłodem kolczugi, było ciężkie i nieporeczne. Dirk był ciekaw opini Ergana.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 25-08-2014 o 19:33.
Manji jest offline  
Stary 23-08-2014, 18:24   #384
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
- Jestem tu Ronagaldson. Gotowy jesteś by podjąć się wyzwania? Mam nadzieję że tak bo czasu mamy mało. Chodź za mną, musimy porozmawiać z dala od uszu twej śpiącej kompanii, źle by było gdyby któryś z nich się przebudził i wyciągnął ostrze przeciw mnie. Wiedzieć ci trzeba że nie jestem tu sam dlatego nie troskaj się o towarzyszy, są bezpieczni a nasza rozmowa potrwa tylko krótką chwilę. - Khazad w głowie skrytej pod żelazną maską, która zniekształcała jego głos w dziwny sposób, machnął ręką w bardzo niechlujny sposób, tym samym dał znak Roranowi by ten podążył za nim w mroki ruin.

- Czy jestem? Bardziej nie będę odparł krótko Roran, ruszając za dziwnym osobnikiem. Coraz gorzej mu się to wszystko widziało, coraz gorzej. Thorgun, reszta. Miał przeczucie, że daleko się to nie pociągnie. Jedyne co działało na jego korzyść to, o czym tamci zapominali, że on trzymał nić ich życia, choć dość nietrwale. - Prowadź

- Sprawy przyjęły dziwny obrót muszę przyznać, jednak nic takiego się nie stało na co nie bylibyśmy gotowi. Posłuchaj uważnie Ronagaldson. Nie będzie żadnego przewodnika, za to sprawa jest prosta, zadanie banalne, nim jednak wytłumaczę o co w tym chodzi powinieneś wiedzieć kim jesteśmy, ah i nie myśl sobie że cię okłamuję lub że mówię to każdemu kto dla nas pracuje, co to to nie, po prostu wierzę że jeśli dostrzeżesz naszą ideę wtedy i cel jaki przed tobą postawię będzie klarowny. - Khazad w żelazne masce westchnął i rzucił kamykiem przed siebie, wciąż szedł mając u swego boku Rorana, był w zasięgu ręki długobrodego widać więc nie bał się lub był głupcem.

- Mówią o nas Żelazny Fundusz i pracujemy tylko dla jednej frakcji, dla całej krasnoludzkiej rasy, tak by była ona wciąż silna, tak by liczył się z nami każdy. Ku chwale i sławie khazadów. Nasza organizacja jest gotowa zrobić wszystko co trzeba by pokonać wrogów naszej rasy, nawet jeśli czasem stanąć musimy przeciw swoim braciom i siostrom. Czyż to nie szczytny cel, powrót chwały naszej ojcowizny? Co o tym myślisz, nie chciałbyś aby postrzegano nas znów jako panów tego świata, by nas szanowano i byśmy zajęli należne nam miejsce na tronie mając w dłoniach korony ludzi i elfów? Sam powiedz… jak można być przeciw nam, przecież to jak wydać wojnę samemu sobie. Powiedz mi Ronagaldson, jak ty widzisz takie sprawy? - Rozmówca Rorana zatrzymał się i spojrzał uważnie na niego zza otworów wyciętych w żelaznej masce, jego oczy lśniły jak dwa czarne opale… czekał odpowiedzi.

Nie był to czas na nieostrożne słowa, o nie. Dlatego z namysłem dopiero khazad odparł: - Trudno zaprzeczyć waszym celom, zwłaszcza żę siły nasze przez stulecia osłabły. Tak wiele czeka miast na podniesienie z gruzów i odbudowę. Podniesienie naszych miast, obrona przed wrogami i utrzymanie szacunku jaki mamy jest bezwzględnie słuszne…. przerwał na chwilę, by dodać -Lecz przyznam szczerze, nie uważam by jakakolwiek rasa powinna panować nad innymi, nie wierze by coś dobrego miało to przynieść. Zresztą dość celów przed nami, gdy połowa naszych twierdz upadła a inne królestwa wciąż są odcięte

Tajemniczy krasnolud machnął jedynie ręką zupełnie niezadowolony z odpowiedzi Rorana. - Już miałem powiedzieć że ciesze się że nas rozumiesz, a tu taka niespodzianka. - Rozmówca Rorana mówił tak jakby nie byli właśnie w zrujnowanej części miasta, tak jakby nie byli wrogami i jakby trzy dni wcześniej nie więził Rorana w lochu… dziwaczny to był osobnik. - W innych okolicznościach mógłbym rozmawiać z tobą godzinami o tym i ukazywać ci wyższość naszej wizji nad twoją czy innymi jeszcze, ale nie czas na to i miejsce teraz, może kiedyś będzie ku temu okazja. Zatem wiesz już kim jesteśmy i co robimy, mniej więcej, teraz do rzeczy. Mamy rozległe kontakty i wpływy dzięki którym możemy oczyścić konto twoje i twoich towarzyszy, sprawić że wszystko co przeskrobaliście odejdzie precz i zostanie zapomniane na zawsze, oczywiście nie za darmo. Wiedzieć ci też trzeba, choć już pewnie tego się domyśliłeś że wielu mamy takich jak wy, nazwijmy was może współpracownikami. Jedni robią dla nas to a inni co innego, a jeszcze inni szukają i eliminują tych którzy nas zawiedli, rozumiesz do czego zmierzam, prawda? Właśnie. - Krasnolud w żelaznej masce zatrzymał się.

- Jutro o świcie wyruszycie w głąb miasta, zejdziecie do katakumb, później przejdziecie przez kopalnie, zresztą znasz tę drogę… waszym zadaniem będzie wydostać się z miasta, uniknąć patroli wroga i dotrzeć do południowego fortu. Gdy się tam już znajdziecie musicie odszukać człowieka imieniem Landro, będzie tam na was czekał. Sposobu by go nie poznać nie ma bo gdy wspomnisz o pełni księżyca, on ukaże ci gwiazdozbiór który ma wytatuowany na piersi. Wtedy gdy ujrzysz już owe malowidło wręczysz mu to. - Rozmówca Rorana zdjął z ramienia torbę i podał mu ją. - Proste zadanie zdaje się, ale w czasach pokoju, no a teraz wyjść z miasta jest trudno, później przetrwać i wrócić doń, ciężka sprawa na te ostatnie dni. Spokojnie, spokojnie, zajrzyj do torby, nic co tam jest nie gryzie. - Zachęcał tajemniczy zleceniodawca, po jego głosie zdawać się mogło że sytuacja trochę go bawi.

-Uznałem że uczciwa odpowiedź będzie właściwsza, nie sadzisz? odparł Roran nim zajrzał do torby, bo cóż, był ciekaw. Zresztą, pozwoliło mu to zyskać chwile na zebranie myśli. Nie bardzo wiedział co dalej. Co miał powiedzieć swym kompanom. -Tylko tyle, przekazać paczkę? Za takie wynagrodzenie prosta jakby rzeczy. ni to rzekł ni to zapytał. -Zanieść, wrócić i tyle?

- Masz prawo do własnego zdania, zresztą w twoim wypadku nie ma żadnego znaczenia jakie masz poglądy polityczne, znasz swe zadanie i to się na obecną chwilę liczy. Co do samego zadania zaś, to tak, to wszystko, dość proste z założenia, prawda? Czyżbyś spodziewał się czegoś innego, wielkiego spisku, mistyfikacji, zabójstw wśród głów klanów czy czego tam jeszcze?! - Bardziej stwierdził niż zapytał zamaskowany rozmówca. - Uwierz, to i tak jest bardzo trudne zadanie w obecnych czasach. Ciesze się też że zdołałeś przekonać swych towarzyszy by ruszyli z tobą, w innym wypadku musiałbym podesłać ci innych, podobnych wam którzy są nam winni przysługi, a tak to ze swoimi zawsze raźniej ci będzie i jako byli milicjanci z całą pewnością macie już wypracowane sposoby działania. Dobre też jest to że nie będziemy musieli osadzić ich w koloniach karnych lub stracić po wojnie… tak to macie szanse, uda się wam to dobrze, tak dla was jak i dla nas, a jak wam się nie uda to przynajmniej próbowaliście. Jedyne czym to wszystko się różni to fakt iż my dajemy wam jakąś szansę na przyszłość bo kłopotów to narobiliście sobie sami więc nawet nie staraj się obwiniać nas za gówno w którym się umoczyliście. - Krasnolud znów ruszył przed siebie i kontynuował wypowiedź, Roran zaś z torby wyciągnął spory miedziany cylinder, był wspaniale zdobiony i miał ruchome części, był dość ciężki i z całą pewnością był on tylko pojemnikiem.


- To cenna rzecz ta tuba. Pamiętaj Ronagaldson, nie próbuj jej otwierać, potrzebny jest do tego klucz który posiada tylko Landro i ja. W środku tego pojemnika jest zapłata za usługi tego człeczyny na rzecz naszej sprawy. Jeśli będziesz chciał to otworzyć to specjalny mechanizm nie tylko utnie ci dłoń ale i zniszczy zapłatę na jaką zasłużył Landro, a wtedy będzie to równe temu że nie wykonasz zadania. Rozumiesz? Myśl logicznie. - Zamaskowany khazad zatrzymał się ponownie i postukał palcem w swą żelazną maskę dokładnie w momencie gdy mówił do Rorana by ten myślał.

- Ja tam się w inżynierkę nie bawię, nie moja rzecz odparł tylko. -Co gdy to dostarczymy?

- Zupełnie nic. Zrobicie co będziecie uważali za słuszne. Chcesz wrócisz, a jak nie to nie. - Wzruszył ramionami tajemniczy jegomość. - Zapewniam cię że jeśli wrócicie to my z pewnością się o tym dowiemy i zapewniam cię że wasze przewiny zostaną zapomniane a wszelka dokumentacja spalona. Rozumiem że umowa stoi?

-Stoi. Swoje zrobimy. Wątpię by większość zamierzała wrócić ale to już nie moja decyzja. Powinniśmy jeszcze coś wiedzieć? Albo orientujecie się może na których kierunkach zaobserwowano najwięcej zielonych? zapytał jeszcze tylko Ranagaldson.

- Owszem. Mamy na ten temat sporo doniesień. Południe wciąż wolne jest od orczej hordy, co nie znaczy że nie ma tam ich oddziałów, dla was nawet dwudziesta zielonych to problem, zatem takich sił możecie się spodziewać na drodze, większych grup tam być nie powinno, ale kto to może potwierdzić z całą pewnością… nawet do nas te informacje docierają z pewnym opóźnieniem. Północ jest pełna zielonego ścierwa, podobnie wschód, ja wybrałbym południe albo zachód, jednak dziś nic nie jest pewne. Powtarzać mi się nie chcę wszystkiego i ostrzeżeń i gróźb, po prostu nie uciekajcie, zróbcie swoją robotę i tyle, wtedy będziemy kwita. - Khazad westchnął, dał sygnał że już męczy go i późna pora a i pewnie cała ta historia. Przez chwilę Roran mógł mieć wrażenie że gdzieś już takie westchniecie kiedyś słyszał w przeszłości, ale może to tylko ułuda, jakiś zbieg okoliczności.

- Mogę ci jeszcze jakoś pomóc Ronagaldson? - Zapytał całkiem poważnie, nie było to wypowiedziane z przekąsem.

- Dziękuje ale obawiam się że jedyne w czym trzeba to nikt pomóc nie zdoła. Życz nam szczęscia, ruszymy bez zwłoki. odparł tylko długobrody

- Doskonale. Posłuchaj, jeszcze jedną rzecz muszę ci powiedzieć. Ta tuba, to bardzo ważne, ona musi dostać się w ręce Landro. Wyobraź sobie że to najważniejsza sprawa jaką kiedykolwiek miałeś zrobić w życiu… jeśli zaś wrócisz i zadanie wykonasz, wtedy nagroda cię nie minie. Za nic mam tę twoją hołotę i oni nic nie dostaną ode mnie, ale tobie jednemu mogę obiecać solidny, pełen złota trzos. Niech me słowa wyryją się w twym umyśle niczym runy w kamieniu. Tymczasem życzę ci powodzenia. - Zakończył zamaskowany pracodawca, odszedł kilka kroków i odwrócił się by spojrzeć raz jeszcze na Rorana, później ruszył dalej, po następnych kilku krokach raz jeszcze się zatrzymał i spojrzał, zupełnie jakby się nad czymś zastanawiał, jakby może zapomniała o czymś powiedzieć i chciał coś dodać. W końcu zniknął gdzieś za załomem, a Roran pozostał w mrocznych, podziemnych ruinach sam, stał tam z dziwną, ciężka miedzianą tuba w dłoni. Okazało się ze wszystko było jasne, wystarczało teraz jedynie ruszać w drogę.
 
vanadu jest offline  
Stary 24-08-2014, 22:53   #385
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, popołudnie



Wizyta w ludzkim obozowisku nie była najprzyjemniejsza. Obraz nędzy i rozpaczy, na który ludzie nie zasłużyli ali i nie mieli wielkiego wpływu. Oblężenie coraz to kolejnych przyciskało do ziemi i spychało w nędzę. Lecz niewiele można było na to poradzić. Grundi postanowił ulżyć choć trochę głodującym i przekazał kobietom trochę prowiantu. Nie było to wiele, lecz przynajmniej dawało nadzieję na najbliższe dni.
Przynajmniej udało im się złapać jakiś trop. Szczególnie pomocna okazała się matka pacholęcia, obozująca zresztą ludzi. Gdy już odchodzili dogoniła ich...

- Dziękuję ci czcigodny panie, ja i moje dziecko nigdy ci tego nie zapomnimy. Ta strawa pozwoli na przeżyć kilka dni. - Kobieta miała łzy w oczach i z pewnością wspominała jadło którym Grundi się z nią podzielił kilka chwil wcześniej. [i]- Ci którzy was obrabowali… oni wspominali o kimś o imieniu Teodor, choć nie mówili o nim wczoraj to wiem że to u niego od dawna sprzedawali zrabowane rzeczy. Nie wiem jednak kim jest ów Teodor lub gdzie go szukać. Mam nadzieję że jakoś wam to pomoże w odszukaniu waszej własności. Bywaj synu gór, niech bogowie się tobą opiekują.[i] - Pożegnała się, a łza popłynęła po jej brudnym policzku tym samym rzeźbiąc, na jej ślicznym niegdyś licu niewielki kanion.

Grundi skinął jej głową. - Zwe się Grundi Fulgrimsson, bywaj i Ty. Trzymaj się ze swymi, szanuj prawo i honor, bez tego nawet Bogowie nie pomogą. Powiedział na koniec i odwrócił się aby odejść z kompanami. Zza pleców usłyszał jeszcze imię kobiety i pomimo obcego brzmienia postanowił je zapamiętać. Być może i jemu ktoś kiedyś poda pomocną dłoń w potrzebie? Zastanawiał się.

Na spojrzenia towarzyszy odpowiedział wzruszeniem ramion. - Wrogów mamy aż nadto... - i nie ciągnął dalej tematu.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Podbramie, Złoty Trakt, popołudnie



Kiedy się rozdzielili w okolicach rynku, Fulgrimsson zaszedł do Igura Fergala, kowala u którego zamawiał pancerz i korzystał z kuźni. Udało mu się dowiedzieć kolejnych interesujących faktów. I coraz bardziej cała ta sprawa zaczynała się gmatwać. Niby trop był, lecz im więcej mieli informacji o pancerzu, tym odzyskanie zguby zdawało się trudniejsze i wiązało się z coraz większym ryzykiem, a przecież czekąła ich misja od której zależeć miała przyszłość byłych członków Czarnego Sztandaru. Trzeba było opowiedzieć o tym Dorrinowi i dokładnie przemyśleć dlasze ruchy, albo ich brak.

Natomiast odejście Malwiona i wiadomość którą pozostawił była wielce zaskakująca. Słuchając jej Fulgrimsson to patrzył na Thorina, to zerkał w kierunku w którym oddalił się ich dotychczasowy kompan. Sam nie wiedział co o tym myśleć. Lecz każdy musiał obrać swoją ścieżkę i tak też postąpił Malvion, tedy Grundi uszanował to i nie wspominał o tym już więcej, mając nadzieję że droga byłego kompana jakoś się naprostuje i oczyści on swój honor.

- Thorinie, jako że czas nas goni jak dziki i swoimi sprawunkami nam zająć się trza, w swoją stronę musimy iść. Dorrinowi się powie wieczorem co ustaliliśmy i pomyślimy nad tym co dalej. Zakończył Grundi i po chwili skierował swoje kroki w stronę targowiska w celu doprowadzenia się do łądu i uzupełnienia zapasów.

***


Łaźnia miejska o tej porze nie była zatłoczona. Ot parę osób odpoczywało, pewnie po nocy na murach albo przy innej pracy. Szwaczka z niezadowoloną miną przyjęła zniszczone ubrania, lecz garść srebrników poprawiła jej nastrój. Ostatnim co zostało to gorąca kąpiel która, jak nic, rozluźniała mięśnie i koiła umysł. Oczywiście nie można było zapomnieć o wyczyszczeniu zapylonego pancerza i ekwipunku, uzupełnienia zapasów i całej masie rzeczy, lecz musiało to chwilowo zaczekać... do popołudnia miał jeszcze sporo czasu, który zamierzał poświęcić na odpoczynek i zebranie sił na dalszą tułaczkę z tą grupą straceńców z którą związał go los. A może lepiej było ich nazywać szaleńcami... - Jeden pies.. Pomyślał na koniec.

W drodze powrotnej odwiedził jeszcze znajomy posterunek straży i swego znajomka Tyrusa. Skoro musieli opuścić twierdzę to należało przeganiać się chyba z jedyną osobą spoza oddziału którą poznał bliżej. Starszy topornik nigdy nie odmówił mu gościny i zawsze gotowy był do kufla i kości. Być może Fulgrimsson stawał się sentymentalny, lecz nie miało to znaczenia. Towarzyszy broni nie można zapominać.
Może na komisariacie miał spokój, lecz lubił tu przychodzić od czasu do czasu. Zapalić ziele, napić się i posłuchać co dzieje się na mieście. W sumie nie była to zła praca i gdyby życie potoczyło się inaczej to mógłby odnaleźć się właśnie w podobnym miejscu.

Kiedy syn Fulgrima doprowadził już do ładu siebie i ekwipunek, pożegnał się z chyba jedynym znajomkiem w mieście wiedział ze musi załatwić jedną, ostatnią rzecz zanim będzie mógł bez oglądania się za siebie ruszyć w nieznane.

***


Świątynia Grimnira wyglądała majestatycznie jak zwykle, a jej wielkie wrota były otwarte w zapraszającym geście.
Po dłuższej wspinaczce schodami, Grundi zatrzymał się na chwilę obok podobizny krasnoludzkiego Boga i spojrzał w jego gniewne oblicze. Następnie wrzucił srebrnika do otwartych w niemym krzyku ust w charakterze ofiary. Nie było to wiele. Tak jak jeden wojownik tak jeden srebrnik nie znaczy wiele. Lecz cała armia gotowa obalać twierdze i rozbijać plugawe hordy.

We wnętrzu u stóp Zdobywcy, wciąż płonął wieczny ogień jego gniewu. Fulgrimsson zbliżył się. Jego ostatnie przyrzeczenie, że powróci kiedy będzie gotów było wykute w duszy niczym runy w najtwardszym kamieniu węgielnym.
Lecz czy był już gotów? Któż mógł wiedzieć. Grundi wiedział natomiast że może być to ostatni raz kiedy ma szansę zawitać w świątyni i po raz ostatni złożyć należyty hołd poległym przodkom. Zadumał się...

Po chwili z zadumy wyrwał go odgłos kroków. Okazało sie że to Islejfur wypatrzył znajomego mu już wojownika i postanowił zagadnąć. Po wymienienu zwyczajowych grzeczności i ponażekaniu kapłana na brak tatuważy na wygolonej czaszce Fulgrimssona, ton rozmowy zmienił się diametralnie. Kapłan wyraźnie spoważniał i powiedział Grundiemu że ma do niego ważną sprawę i chce aby ten przysiągł że nigdy nikomu nie wyjawi tematu ich rozmowy. Choć było to podejżane, to Islejfur w końcu był świętym mężem i Grundi nie miał powodu aby nie dażyć go zaufaniem. Kiedy już złożył przysięgę, kapłan oznajmił że wie o rozwiązaniu milicji politycznej i zaproponował aby Fulgrimsson przysłużył się świątyni pracą dla niej.
Na pytania odnośnie powodów rozwiązania politycznych, Grundi odpowiedział ogólnikami, że to pewnie przez brak wyników i całe to zamieszanie z konfiskatami. Wojownikowi i tak wydawało się że powołani ich tylko w charakterze kozłów ofiarnych, ale cóż było wtedy robić? Rozkaz jest rozkaz. Powiedział że każdego z nich oskarżono o jakąś przewinę. Jego samego o szpiegowanie na rzecz świątyni, co było jawnym łgarstwem, lecz oskarżyciele ni twarzy nie posiadali, ni prawda nie była im potrzebna do niczego.

Słowa te poruszyły kapłana okrutnie i pytania posypały się niczym lawina po górskim stoku. Grundi żadnych konkretów nie wiedział i nie mógł zbytnio rozwinąć tematu, lecz po żywiołowej rozmowie Islejfur zadumał się na dłuższą chwilę i nakazał zjawić się Grundiemu tuż przed wieczornym dzwonem, wtedy też miał poznać on szczegóły swej przyszłej posługi dla świętego domu.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Wieczór, Świątynia Grimnira



Gdy w końcu stanęli w niedużym, skrytym połowicznie w mroku pomieszczeniu, Grundi był zaciekawiony, lecz w momencie kiedy Islejfur klęknął przed siedzącą postacią zbiło to Fulgrimssona z tropu. Chyba przez chwilę zapomniał nawet o ciekawości... Może i nie był najbystrzejszy i nie rozróżniał większości niuansów dworskiego zachowania, ale pierwszy raz na oczy widział khazada klękającego przed kimś innym. Nawet nie starał się ukryć zdziwienia.
Lecz skoro szanowny kapłan Grimnira klęknął przed kimś, to kim musiała być ta osoba?! Stał tak chwilę nie wiedząc jak powinien się zachować, lecz kiedy Woda przemówiła skłonił nisko głowę.
- Witaj również Wodo. Pozdrowiona bądź Ty i klan Twój. Zwe się Grundi syn Fulgrima z klanu T'had Grungaz z Karak Kadrin. Przedstawił się chyba najbardziej oficjalnie jak potrafił, a przynajmniej tak mu się zdawało.
Po chwili podniósł wzrok i rozejrzał się za krzesłem dla niego. Skoro Islejfur usiadł po prawicy Wody, Grunidi postanowił zasiąść z lewej strony, tak by będąc nieznacznie obróconym w siedzisku, móc widzieć rozmówców. Nie wiedział co czynić dalej więc czekał w ciszy.

- Islejfur powiedział mi kim jesteś. Bądź zatem pozdrowiony i ty. Witam cię więc w mych progach i pozwól że przejdę od razu do rzeczy i odpowiem na pytanie które pewnie dla mnie już szykujesz. Otóż tak, jak najbardziej interesuje mnie to że oskarżono cie o szpiegostwo na rzecz świątyni. Widzisz, świątynia to nasz dom, a o swój dom musimy dbać i jeśli ktoś nastaje na nasze bezpieczeństwo to zmuszeni jesteśmy sprawę zbadać i zażegnać owe zagrożenie. Jestem pewna że mnie rozumiesz synu Fulgrima, z Karak Kadrin. - Woda mówiła spokojnie, ale dało się wyczuć że była to osoba która nawykła do wydawania poleceń, jej ton był też odrobinę matczyny, zupełnie jakby tłumaczyła coś dziecku, może działo się tak ze względu na jej rozległą wiedzę lub mocno zaawansowany wiek albo dlatego że była osobą wyniosłą… któż to mógł wiedzieć, wszak poza obrysem sylwetki Wody i jej starczą dłonią, nie widać było zupełnie nic.

- Powiedz mi synu Fulgrima, któż cię o to posądził, skąd to wiesz, w jakich okolicznościach miało to miejsce? Niczego nie pomiń, każdy szczegół może mieć znaczenie, pamiętaj też że to dom Grimnira i kłamstwo zawsze wyjdzie tu na jaw. - Dodała Woda i zakończyła swą wypowiedź przestrogą. Grundi zauważyć też mógł że Islejfur, choć siedział spokojnie i wpatrywał się jedynie gdzieś w mrok, to dłoń miał w pobliżu zatkniętego za pas topora i od czasu do czasu obracał głowę w dziwny sposób, zupełnie jakby czegoś nasłuchiwał.

- Więc po kolei, nie zwykłem łgać. Grundi mówił spokojnie, dokładnie wypowiadając słowa. - Wiele nie wiem sam. Nie wiem kto rzuca to oskarżenie, a powiedział mi o tym mój sierżant Roran. Po tym zamieszaniu z konfiskatami na podbramiu pojmali mojego dowódcę i niedługo potem rozwiązali milicję, a nas rozgonili przydziałami po twierdzy. Spodziewać można by się było że nie puszczą go szybko, jeśli w ogóle, lecz o dziwo po niedługim czasie Roran wraca z wieściami. Powedzieli mu że szpiegowałem dla świątyni, a dowodem na to ma być nowy napierśnik który niedawno od kowala odebrałem. Że niby zapłaciłem za niego złotem zarobionym tu. Z tego co wiem to na każdego z nas coś mają. Czy oskarżenia względem innych są prawdziwe nie wiem, ale te rzucane pod moim adresem to łgarstwa. Zaczerpnął powietrza i zamyślił się na chwilę.
- Okazuje się że Ci którzy nas oskarżają, mają jakieś zadanie dla Rorana i jeśli je wykonamy to zapomną o naszych przewinach. Nie wiem kto to. Varek? Ktoś od niego? Ale na wieść o tym mój nowy dowódca mnie zluzował i znów trafiłem pod Czarny Sztandar. Nie idzie przeca towarzyszy broni w biedzie ostawić. Ci co nas oskarżają nie potrzebują prawdy żeby kogoś skazać, odrzeć z honoru czy po prostu zabić. Po tych słowach Grundi zamyślił się znów na krótką chwilę. - No i to chyba tyle, więcej nie wiem.

Po pierwszym zdaniu Grundiego, kapłan Islejfur pokiwał głową jakby potwierdzając zapewnienie byłego milicjanta, tak jakby faktycznie mógł wiedzieć czy ten kłamie czy mówi prawdę. Gdy zaś Grundi począł opowiadać kawałek swej najnowszej historii, tak Woda jak i Islejfur zaczęli słuchać bardzo uważnie. Po chwili zapanowała cisza, wszyscy jakby trawili opowieść Fulgrimssona, pomieszczenie wypełniło się wątpliwościami, czas jakby się zatrzymał… głos Wody jednak zburzył ten ustanawiający się porządek.

- Islejfur powiedział mi że masz dług wobec Grimnira, powiedział że pokutujesz za jakieś przewiny. - Grundi mógł poczuć niemalże jak włosy rosną mu na głowie, nie był już łysy i owłosienie które ściął w symbolu kajania się miało na tę chwilę już prawie pół cala długości. Oczywiście włosy rosły już od kilku dni i mowa Wody nie miała z tym nic wspólnego ale jej słowa przypomniały Grundiemu o przysiędze którą złożył i o pokucie jaką sobie zadał.

- Z pewnością bogowie spojrzą na twe próby i prośby przychylniej synu Fulgrima, jeśli pomożesz nam w pewnej sprawie. Jako były podkomendny Vareka Ciernia, nie jesteś byle kim i komuś takiemu możemy powierzyć pewne zadanie, nie będziesz mógł o tym jednak mówić nikomu poza mną i Islejfurem, zapewniam też że to o co cię poprosimy nie jest trudne - tak przynajmniej nam się wydaje na obecną chwilę. Czy jesteś gotów by usłyszeć więcej? - Zapytała Woda a jej pomarszczona dłoń odwróciła się wnętrzem w stronę Grundiego, ten mógł zauważyć kolejne malowidła skórne, serię trójkątów i kół opisujących przedziwne znaki. Islejfur spojrzał na Grundiego i zatrzymał na nim swój stalowy wzrok… czekali na decyzję Grundiego.

Grundi odruchowo przejechał dłoną po głowie, przyglądając się dokładniej tatuażom na dłoni Wody. Jako że nic konkretnego mu one nie mówiły, nie zwlekał z odpowiedzią. - Oczywiście. Pomoc świątyni sama w sobie jest wielkim honorem i wyróżnieniem. Powiedział z pewnością w głosie.

- Dobrze. - Odezwał się nagle Islejfur. - Pamiętaj że twój honor i przyszłość zależą od dotrzymania tej obietnicy i utrzymania sekretu. Od wielu tygodni nasza świątynia wysyła umyślnych tunelami pod Azul, by ci wydostali się z miasta i… by ukryli pewne przedmioty, tak ważne dla nas i dla potomnych. Samo to zdarzenie wiąże się z tobą na swój sposób. - Mlasnął Islejfur i wyjął coś z kieszeni, po czym nieoczekiwanie włożył to do ust i zaczął przeżuwać.

- Stary manuskrypt, bardzo stary, spisany na ni to papierze ni materiale, na czymś czego sami nie potrafimy ocenić, to jednak ważne jest gdybyś go odnalazł, bo będzie to coś czego jeszcze twe oczy nie widziały wcześniej a pewnie i nie zobaczą później. Ów manuskrypt zamknięty jest w miedzianym cylindrze i oznaczony podobizną Grimnira, pamiętaj że gdyby trafił on w te ręce to nie możesz go nawet próbować otworzyć, to ważne. - Zaznaczył Islejfur, a gdy tylko skończył mówić, prym w rozmowie wzięła Woda.

- Manuskrypt ruszył tunelami do miejsca swego przeznaczenia i wiemy już że nie dotarł gdzie powinien, zatem zaginął po drodze. Jesteśmy pewni że opuścił miasto bo stało się to w naszej obecności. Zrozum też synu Fulgrima, choć to kim byłeś i jesteś sprawia że jest w tobie iskra rzadko spotykana, to za owym manuskryptem wysłaliśmy już trzech innych wojowników i będziemy wciąż to robić póki pismo nie trafi tam gdzie powinno lub nie wróci do nas. Wiemy że opuszczasz Azul, i że podróżował będziesz tunelami na zewnątrz, wszak innej drogi nie ma obecnie by wyjść za mury twierdzy. Jeśli spodziewałeś się gwiazdy gromrilu z nieba to się rozczarujesz, nie prosimy cie o nic więcej niż o to byś był uważny, byś rozglądał się i gdybyś trafił na ślad manuskryptu, zrobił wszystko by go odzyskać i przynieść nam. Czy wszystko jak na razie jest dla ciebie zrozumiałe? - Ocenić co myślał czy jaki grymas miała na twarzy Woda sposobu nie było, jednak Islejfur był widocznie podekscytowany, widać było że niechętnie dzieli się sekretami świątyni.

- Odnaleźć i przyniesć na powrót miedziną tubę do świątyni. Poświęcę całą moją uwagę na poszukiwania, lecz tunele pod twierdzą rozległe. Dobrze było by wiedzieć którędy zwój ruszył za pierwszym razem. Dało by to jakiś punkt zaczepienia. No i opis jakiś tego kto go niósł był by wielce pomocny. Skoro i tak będziemy musieli opuścić twierdzę to można by skorzystać z tej samej drogi. Lecz powiedziałaś o miejscu w które ma trafić ten zwój, jeśli nie wróci do świątyni. Czy wolno mi wiedzieć gdzie to jest? Gdyby bezpieczniej było go tam donieść, niż wracać tu. Zakończył Grundi wpatrzony w sylwetkę Wody.

- Powiedz mu. - Woda przemówiła do Islejfura, ten spojrzał na nią i pokłonił się lekko, wciąż siedział na krześle.

- Tak też z tą opowieścią łączysz się ty Grundi Fulgrimssonie. Skorzystaliśmy z informacji zdobytych przez ciebie i członków oddziału w którym służyłeś, a który to przemianowano na polityczną milicję Azul. Otworzyliście Runiczne Wrota, pokonaliście trzykrotnie drogę na Skaz i wróciliście zdrowi… wiemy też że sama droga nie jest tak niebezpieczna jak się mawia, a dopiero samo Skaz to fontanna pełna zła i zepsucia. Dlatego właśnie tamtędy ruszył nasz brat, jego celem była niewielka osada górnicza na północnym wschodzie od Azul, miejsce owe zwane jest Stacją Złotej Pięści, to nic wielkiego ale jeśli bliżej by ci z jakichś względów było tam niż do Azul to tam donieś manuskrypt. Ową osadą zawiaduje Throbbin, syn Sugnara którego zwą Złotą Pięścią, wystarczy że powiesz iż przysyła cię Woda, resztą już zajmie się on sam. - Kapłan wziął głęboki oddech i znów włożył coś do ust.

- Co do tego kto niósł ów tubę, możesz mówić o nim Vonar, to jeden z naszych braci, który podobnie jak ty, pochodzi z Karak Kadrin. Jak sam widzisz, więcej cię łączy z tą sprawą niż myślisz. - Islejfur może by się zaśmiał albo dodał więcej komentarzy, wtrąciła się jednak Woda.

- Konkrety kapłanie! - Powiedziała surowo.

- Co do tego zaś którędy ruszył. Znasz się na mapach? Potrafisz odcyfrować pismo? - Zapytał Islejfur.

- Niestety nie, ale proste plany nie stanowią większego problemu. Mapami głównie zajmuje się nasz skryba, choć ostatnimi czasy starał się mnie uczyć tego i owego i chcę poświęcić każdą wolną chwilę na te nauki. Zafrasował się Grundi.

- No cóż to może być trudne. Dam ci prostą mapę. - Powiedział kapłan po dłuższej pauzie. - Wytłumaczę jak z niej korzystać. Tam zaznaczę ci drogę jaką podążył Vonar. Jeśli będziesz miał okazję rusz nią i spróbuj odszukać manuskrypt, a najlepiej żywego Vonara. Po drodze możesz też napotkać innych którzy ruszyli tropem naszego brata, nie zdziw się jeśli ktoś ruszy także za tobą. Tak długo będziemy próbować odzyskać ten pergamin jak długo to będzie możliwe. To pismo… ono musi wrócić tutaj lub dostać się w ręce Złotej Pięści. Rozumiesz synu Fulgrima? - Islejfur był śmiertelnie poważny.

- To prawda. - Dodała tajemnicza stara khazadka. - Świątynia nie może cie nagrodzić za twój trud, ale ja sama postaram się byś został sowicie nagrodzony jeśli przyniesiesz nam manuskrypt lub w jakikolwiek sposób pomożesz nam go odzyskać. - Zakończyła, a Grundi mógłby przysiąc że kobieta świdrowała go wzrokiem tak mocno że gdyby to tylko było możliwe to by wypaliła dziurę w głowie wojownika… a kto wie, może takie coś było możliwe.

- Uczynie co w mojej mocy aby wrócić zaginione pismo do prawowitych rąk. Bogowie mi świadkami, a możliwość oddania tak ważnej przysługi świątyni zdaje się nagrodą samą w sobie. Odpowiedział Grundi, prostując nieznacznie plecy.

- Doskonale. Jesteś prawdziwym synem swego ojca i krwią z krwi synów gór. Twa gotowość do służby bogom nie zostanie zapomniana, masz na to moje słowo. - Kapłan wojny wstał z krzesła gdy to mówił.

- Ten manuskrypt ma wielką wartość dla świątyni i kapłanów, pamiętaj o tym. To nie jakiś tam wyssany z palca relikt jakich wiele znajdziesz w świątynnych nawach. To prawdziwy dar dla tych murów. Odzyskaj go, strzeż jak własnej krwi, doprowadź do miejsca jego przeznaczenia. Teraz idźcie już. - Enigmatycznie powiedziała Woda, a słowa jej były tak niebywałe że nawet Islejfur spojrzał na nią zdziwiony.

Kapłan ruszył do drzwi i skinął głową na Grundiego, oczywistym było że koniec spotkania właśnie nadszedł, nie było pożegnań ani kolejnych ukłonów czy klękania przed starowiną, jedynie cisza którą burzyły kroki Islejfura. Kapłan otworzył drzwi i spojrzał wymownie na Fulgrimssona.

Gdy Islejfur ruszył w stronę drzwi, Grundi wstał i ruszył za nim. Chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz po słowach Wody zrezygnował, skłonił głowę i wyszedł za kapłanem.

Idąc korytarzem, mijając kolejne drzwi po bokach, dochodząc do spiralnych schodów, a później kolejno kierując się ku górze, zachodząc w tunel, przez bramy i w aleje obok świątyni… Islejfur szedł w zupełnej ciszy. Dopiero gdy znalazł się za murami świątyni, odetchnął i wyciągnął zza pazuchy jakiś kawałek zdobionego materiału. Na owym kawałku tkaniny skreślona była bardzo prosta mapa i choć Grundi nie znał się na tym to dostrzegł kilka zaznaczonych tam ważnych punktów odniesienia i skojarzył je z topografią terenu. Wielkie Schody Azul, kazamaty, dystrykt mieszkalny, zejście do kopalni i poziomu hut, wszystko to Islejfur opisał w kilku słowach, pobieżnie, byle tylko Grundi wiedział na co patrzy, większą uwagę przyłożył dopiero gdy palec pokazywać zaczął punkty które były oznaczone w tunelach poza Runicznymi Wrotami.

- To zachodnie jaskinie, tędy łączą się z głównym tunelem na Skaz, tędy zaś dojdziesz do samych Wrót, ta trasa wiedzie do Lodowego Mostu, a tędy do południowego fortu. - Kapłan pokazywał i tłumaczył. - Vodan ruszył tędy, ale nie mógł zejść na samo dno jaskiń bo te zostały zalane, a do tego wszystkie windy uszkodzone i szyby wentylacyjne zawalone. Dlatego też przedostał się tędy. - Tu święcony mąż o łysej czaszce wskazał na most który narysowany był nad czymś co mogło być rozpadliną, za mostem była droga, ale Islejfur skreślił ją szybko przy użyciu kawałka kredy i wyraźnie wskazał na coś co zdawało się być drzwiami. - Tu są wrota, gdy tam dotrzesz będą otwarte, trudno je znaleźć ale nie poddawaj się, po przekroczeniu ich zatrzaśnij je za sobą, to skomplikowany mechanizm który… mniejsza o to, jest skomplikowany na tyle że ważne by drzwi zostały zatrzaśnięte, to niezbędne by ponownie je otworzyć. Za tymi drzwiami idź prosto, tunel skręci na południe, na Skaz prowadzi zaś tunel wschodni. Do tych wrót droga twoja i Vodana powinna się pokrywać, później nie wiemy co się stało. Bądź uważny. Czy wszystko jest zrozumiałe jak na razie? - Oczy kapłana wbiły się we wzrok Grundiego, szukały choćby cienia wątpliwości.

Grundi bardzo dokładnie słuchał kapłana i wpatrywał się w mapę. Pzypominał sobie znane mu punkty orientacyjne, zapamiętywał nieznane. W drodze powrotnej do obozu miał zamiar powtarzać instrukcje niczym modlitwę. Musiał zapamiętać najdrobniejsze szczegóły.
- Zrozumiałem. Odpowiedział tylko, nie chcąc się rozpraszać zbędnym gadaniem.


- To wszystko co widzisz na mapie to najniższy obecnie poziom jaskiń, kilka metrów nad poziomem zalewowym. Czarna linia oznacza drogę na Lodowy Most, jeśli będziecie mieli opuścić Azul to tędy pewnie ruszycie. Czerwonym atramentem oznaczyłem ci trasę którą obrał Vodan… żółty znak oznacza runę którą wyryłem na ścianie, odnajdziesz runę to odnajdziesz drogę. Przeszukaj ścianę w pobliżu runy, być może w niszach odnajdziesz jakieś wskazówki które ktoś tam zostawił, mogą tam być także zapasy wody lub jedzenia, to dość powszechne by przy takich oznaczeniach zostawić coś dla podróżników którzy mogą potrzebować czegoś na trasie. Prosić cię Fulgrimssonie nie mogę byś wyprawił się po manuskrypt i boczył z trasy jaką już obrałeś by odkupić swój honor, jednak jeśli będziesz mógł to zrób wszystko by odzyskać święte pismo. Być może i tak że nie trafisz nawet w te okolice, ale będziesz wiedział kiedy użyć mapy jeśli tylko twoje oczy ujrzą owy podziemny most nad rozpadliną. Czy masz jakieś pytania? - Islejfur aż sapnął głośno, nagadał się mocarnie i żyła mu na skroń wystąpiła gruba na palec.

- Jeśli przyjdzie nam opuścić jaskinie to może uda się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. W końcu ukryta ścieżka również na zewnątrz prowadzi no i mniejsza szansa ogry tam napotkać czy inne cholerstwo pałętające się po tych tunelach. Ostatnimi czasy jak tam bywałem to gdzie się nie obrócisz to dupą otrzesz o jakieś plugastwo. Z pytań chyba tylko jedno. Jak wygląda ta runa co to ma być drogowskazem? W zamyśle sprawa jest prosta. Udać się do tuneli pod miastem, sprawdzić zaznaczoną ścieżkę w poszukiwaniu zaginionego Vodana i tuby, a następnie powrócić jeśli udało by się odnaleźć poszukiwany przedmiot. Nie otwierać pakunku, strzec go bardziej niż oka w głowie i nie mówić nikomu o tym zadaniu. Pominąłem coś? Podsumował Grundi.

- Wszystko się zgadza. - Odparł kapłan i podrapał się po podbródku. - Runę poznasz bez trudu, to dwie krzyżujące się linie, na dole będzie także duży okrąg a i po prawej od krzyża mniejsze koło. - Islejfur mówiąc, rysował niby palcem po ścianie znak.

- Cieszę się że przystałeś na naszą propozycję synu Fulgrima. Honoru w tym nie będzie wielkiego, sławy także nie uraczysz bo nigdy nikt się nie dowie o tym co dla nas postanowiłeś uczynić… jednak spraw się dzielnie a ofiara dla naszego boga zostanie uiszczona i zgodnie z obietnicą daną ci przed świętem Królewskiego Zmierzchu, wprowadzę cię w arkana sztuki tajemnej dostępnej tylko kapłanom wojny. Pamiętaj też że służba bogu jest wieczna i robiąc coś ku chwale Grimnira ten widzi twe starania i przeszkody jakie pokonujesz. Tak też błogosławię cię w imieniu naszego Pana, Grimnira, Boga Wojny i Wiecznego Wojownika który pokonał demony północy i dostąpił boskich mocy. - Islejfur obnażył topór i uderzył nim w ramiona Grundiego, raz na stronę… nie były to mocne ciosy ale nie należały też do tych z rodzaju defiladowych, Islejfur miał siłę a Grimnir niczego innego nie szanował ponad moc i wojenny kunszt.

- Jeśli uda ci się powrócić, z manuskryptem czy też bez, przyjdź do mnie tutaj, bez trudu tego dokonasz jeśli Azul będzie tu gdzie jest a ja nie polegnę w boju. Wody nie szukaj, nikomu o niej nie mów… zresztą i tak jej nie znajdziesz jeśli ona sama tego nie chce. Pamiętaj, pod żadnym pozorem nie czytaj manuskryptu, jeśli złamiesz ten zakaz wtedy już nikt ci nie pomoże, więcej powiedzieć nie mogę, ale miej na uwadze tę przestrogę. - Kapłan położył dłoń na ramieniu Grundiego i lekko potrząsną jego barkiem. - Jeśli nie masz już pytań to bywaj zdrów i uważaj na siebie. - Zdawało się że czeka jeszcze on na reakcję lub słowa Grundiego… jeszcze przez krótką chwilę.

- Bądź zdrów Islejfurze i jak Bogowie pozwolą to do rychłego zobaczenia. Grundi skinął głową kapłanowi. Kiedy ten się odwrócił i wracał do świątyni, Fulgrimsson wyciągnął fajkę i odpalił ją. Kapłan zniknął i należało wracać do obozu, powtórzyć jeszcze raz wszystkie instrukcje, postarać się zapamiętać mapę. Dużo myśli zaprzątało umysł Grundiego, ale przynajmniej ziele tliło się w fajce, a brukowany trakt przesuwał się pod stopami.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 26-08-2014, 23:33   #386
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Thorgun, Detlef

Skinął głową Thorgunowi, gdy ten wyszedł z kwatery. Nie dając mu dojść do głosu skierował palce wskazujący i serdeczny na swoje oczy, następnie uniósł wyciągnięty palec do góry, by zaraz wskazać nim zaułek, gdzie zniknął dziwny jegomość w szarej opończy. Thorgun zrozumiał intencje Detlefa, toteż Zhufbarczyk ruszył za tajemniczym krasnoludem.

Przeszli na drugą stronę i skręcili za róg. Znowu skręt i dostrzegli w oddali biegnącego brodacza w szarym płaszczu. Nim podjęli pogoń, Detlef kopnął pozostawioną nie wiadomo czemu na środku tunelu butelkę, która roztrzaskała się z głośnym brzękiem. Nim rozpadła się na drobne kawałeczki tłuczonego szkła, Thorgun zauważył, że w butelce coś było. Nie bacząc na ciche przekleństwa towarzysza podniósł z chodnika złożoną kartę - bez wątpienia jakąś wiadomość.

Detlef w tym czasie wpatrywał się w świeży, nabazgrany kredą znak na murze składu artyleryjskiego. Przedstawiał faliste poprzeczne linie u dołu, sześcian z okręgiem pośrodku oraz odchodzące z niego promienie zakończone mniejszymi kołami. Po chwili dołączył do niego Thorgun i przekazał znalezioną notkę.

- Wszystko tam w porządku? Tu gwardia mówi. Co wy tam robicie? - Głos służbisty doszedł Thorguna i Detlefa od tyłu, gdy spojrzeli kto był jego źródłem, dostrzegli zaglądającego w alejkę khazada o czarnej brodzie i w mundurze straży azulskiej.

Thorgun złapał Detlefa i zawisł mu na ramieniu sprawiając wrażenie pijanego. Wygmerał skądś bukłak z bimbrem i łyknął zeń, bełkocząc pod nosem coś o pójściu do domu.

Detlef przewrócił oczami i schował kartę za pazuchę. Za cholerę nie kumał tych robaczków, które urzędasy i gryzipiórki smarowały po pergaminach. Swoje imię jakoś by odszyfrował, ale nic więcej. Wiadomość na niej zapisana musiała poczekać.

- Nic się nie dzieje, panie władzo. Kuzyn ojcem został to i za zdrowie pierworodnego byliśmy wypić. Teraz tylko do porządku go muszę doprowadzić, bo jutro ma służbę na murach.
- Flaszkę stłukłeś niezdaro!
- syknął do Thorguna ale tak, żeby strażnik słyszał. - Jak cię twoja stara zobaczy w tym stanie, to pożałujesz! - pogroził "pijanemu" tatusiowi.
- Kuzyn kapkę odetchnie i ruszamy dalej. Przepraszamy za kłopot.

Strażnik słysząc słowa dwójki krasnoludów przekrzywił głowę i zatrzymał się w pół kroku, spojrzał na pijanego Thorguna i bukłak który trzymał w dłoni, a później przełknął ślinę widząc jak spirytusowe krople upadły bezceremonialnie na posadzkę. - No dobra, dobra. Hańba w czas taki by się wstawić no ale... dzieci w czas wojny zrodzone twardsze są zawsze. - Po chwili wyprostował się i stuknął toporem o rant tarczy. - Znikajcie stąd, noc jest a to teren choć otwarty to jednak wojskowy. - Strażnik toporem dotknął ściany po swojej lewej i dodał. - To jest posterunek straży więc nie proście się o kłopoty. - Strażnik westchnął i ruszył dalej, w stronę studni.

Gdy tylko strażnik odszedł, Detlef chlusnął nieco bimbru Thorguna na pobazgraną kredą ścianę i zamazał symbol ocierając się o mur plecakiem. Wtedy też podzielił się swoimi przypuszczeniami z towarzyszem - znak miałby określać miejsce podłożenia jakiegoś ładunku prochowego w celu zniszczenia składu artyleryjskiego, albo, co również brał pod uwagę - ze studni planowany jest jakiś desant, najprawdopodobniej skavenów - pofalowane linie mogą oznaczać podziemną rzekę, okrąg studnie, a wychodzące z niej kropki - skaveńskich sabotażystów.

Jeśli było tak, jak podejrzewał, to dobrze byłoby jednak złapać tamtego kolesia. Kierował się w stronę karczm, więc mogli z Thorgunem odwiedzić kilka, przy okazji chlapnąć piwko, czy dwa. Złapią go, czy nie - dzień będzie udany.

Najpierw jednak obeszli arsenał, jednak więcej nic nie znaleźli. Za to w studni, do której Detlef chciał zajrzeć ze względu na pewne podobieństwo do znaków na murze dostrzegli nietypowy, ciasny i niski korytarz tuż nad lustrem wody. Z korytarza wychodziła lina, której koniec niknął w wodzie. Nie mogli chwilowo zbadać sprawy głębiej, gdyż ich obecność tutaj już wzbudziła niezdrowe zainteresowanie kręcących się tutaj wyjątkowo licznie strażników.

Gospody, karczmy, zwykłe pijalnie piwa i inne lokale użytku publicznego. O upływającym czasie świadczyło jedynie kilka pustych naczyń, jakie po sobie zostawili, ale za nic nie mogli odnaleźć w gwarnym tłumie szukanego osobnika. Rozpłynął się gdzieś, podlec jeden.

Mieli już wracać, gdy ich uwagę przyciągnął wyglądający na żebraka mężczyzna siedzący pod murem za Domem Piw. Machając rękami dawał znaki, by podeszli bliżej.

Thorgun podszedł pierwszy rzucając tylko, by Detlef go ubezpieczał. Wywołany stanął kilka kroków za nim tak, by słyszeć rozmowę, ale móc rozglądać się na boki.

Strzelec od razu spostrzegł, że żebrak jest ranny - krwawił z rany na boku. Gdy tylko się zbliżyli, gdzieś z boku wychynęła jakaś postać i natychmiast zniknęła za rogiem. Thorgun zauważył również, że krasnolud ten wcale żebrakiem nie był, chociaż jego odzienie mogło to sugerować - jego odzienie było zniszczone, poplamione, a dłonie pokryte białym nalotem. Grymas na twarzy długobrodego jest potworny, widać że coś go boli ale ten nic nie mówi, wtedy dopiero struga krwi cieknie z ust osobnika a ten odsłania brzuch i widać tam plamę krwi oraz dziurę w szacie - dostał pod żebro!

Gdy podeszli starzec wyciągnął coś z rękawa i zaczął bazgrać po skale obok siebie... to biała kreda i znak który widzieli na ścianie składnicy artyleryjskiej. Gdy dokończył znak uniósł dłonie do góry i pokazał wszystkie palce u swych dłoni, a było ich dziewięć, gdyż brakowało prawego kciuka. Jedna z dłoni była pokryta krwią, a druga biała od kredy.

Thorguna tymczasem zainteresował ruch w bocznej uliczce. Dał znak Detlefowi, by się zbliżył i pomógł w opatrywaniu rannego, jednak sam po chwili ruszył w miejsce, gdzie dostrzegł ruch z rusznicą gotową do strzału.

W czasie opatrywania starzec wyrywał się, jakby próbował coś przekazać. Nie wydusił z siebie jednak ani słowa, a zdumiony Detlef dostrzegł, że mężczyzna miał wycięty język i to dosłownie przed chwilą! Cały czas próbował zwrócić uwagę na swoje dłonie i palce, by po chwili pokazywać nimi znak wyrysowany na ziemi.

Thorgun zniknął za rogiem, a Detlef skutecznie zatamował krwawienie fachowym opatrunkiem. Nagle poczuł muśnięcie na policzku, a obok głowy rannego w mur uderzył bełt i koziołkując poleciał jeszcze kilka kroków. Po przeciwnej stronie niż ta, gdzie poszedł Thorgun, Detlef zauważył kusznika w zielonej opończy. Tenże zaklął i czmychnął w mrok tunelu, a jego ucieczki nie powstrzymał błyskawicznie rzucony toporek Zhufbarczyka.

Starzec złapał Detlefa za nogawkę i kręcił głową, jakby chciał go odwieść od próby pogoni za zamachowcem. Detlef wrócił więc do nietypowej rozmowy - wskazał symbol, dziewięć kropek i dziewięć palców mężczyzny. Później pokazał na sześcian z okręgiem i na ziemię, następnie wykonał palcami ruch, jakby szedł do góry. Narysował też nożem szczura i pokazał na symbol, ale żebrak, omdlewając już lekko, zaprzecza głową, ciągle coś bełkocze, wyrywa się, gmera zakrwawioną dłonią w kieszeni i wyciąga klucz, żelazny, całkiem zwyczajny. Pokazuje na dziewięć punktów narysowanych, później jeszcze raz prezentuje dziewięć palców, a na koniec przed oczyma ustawia klucz i potrząsa nim tak jakby chciał by Detlef coś z tego wywnioskował. Po chwili kiwa bezradnie głową, pluje krwią i osuwa się na glebie... oddycha ciężko, głęboko, brak mu sił.

Ranny zareagował dopiero, gdy usłyszał słowo "Bonarges". Żebrakowi oczy otwierają się szeroko, zaczyna przytakiwać głową z ogromną prędkością, znacznie za szybko niż jego stan na to pozwala... po chwili łapie się za bok i za głowę, cierpi! Jednak nawet ten ogromny ból nie przeszkadza mu by schwytać Detlefa za element pancerza i przyciągnąć go lekko... raz za razem powtarza coś... straszny bełkot ale za dziesiątym razem Detlef zrozumiał... to słowo to Bonarges!

Zhufbarczyk miał już pewność, że te znaki są jakimiś symbolami poszukiwanej grupy, a ranny mężczyzna jej współpracownikiem. Nieco ucieszyła go myśl, że żebrak zdecydowanie zaprzeczył, że mają coś wspólnego ze skavenami.

Wraz z Torgunem ustalili, że zabiorą rannego na posterunek straży. Gapiów przybywało i skrytobójczy atak mógł powtórzyć się w każdej chwili. Kilka osób nawet zaoferowało pomoc, ale mężczyzna był wychudzony i nie stanowiło problemu, by wlec go ze sobą.

Na miejscu wezwano medyka, oczywiście dopiero po zapewnieniu, że to nie straż ureguluje rachunek za wizytę. Detlef obiecał konowałowi podwójną zapłatę, jeśli ten zajmie się rannym i zadba o jego właściwą opiekę.

Dalej była przeprawa z podejrzliwością strażników. Szczęściem ranny zaprzeczył, jakby to Detlef z Thorgunem go tak urządzili. Detlef streścił przebieg wydarzeń - od zauważenia podejrzanego krasnoluda i jego zachowania przy arsenale, poprzez znak na murze (zatarty przez Detlefa), dziwne znaleziska w studni, poszukiwania mężczyzny w szarej opończy, spotkanie rannego i próbę jego zabójstwa. Zasugerował też, że znak najpewniej jest powiązany z jakąś przeciwną władzy organizacją, która być może posunie się do aktu sabotażu arsenału, poradził im wypatrywać podobnych znaków w okolicy obiektów ważnych dla obrony miasta, a także poprosił o wizję lokalną w studni.

Okazało się jednak, że na końcu liny znajdował się alkohol w szklanych naczyniach - strażnicy wyraźnie się rozluźnili, chociaż sam Detlef wciąż miał wątpliwości co do tunelu.

Uznał jednak, z czym zgodził się Thorgun, że wypełnili swój obowiązek wobec krasnoludzkiej twierdzy podsuwając władzom członka organizacji przestępczej jako świadka, wskazując na zainteresowanie tejże obiektami takimi jak składnica artyleryjska, a nawet naprowadzając na dziwny tunel mogący mieć związek z planowanym sabotażem. Przekazał też nazwę tej organizacji powtarzanej przez rannego, nie przyznając się przy tym, że cokolwiek o tej sprawie wiedzą. Detlef uznał, że jeśli władze to zignorują, to on już na to nie ma wpływu. Na koniec poradził im mieć się na baczności i skierowali swe kroki do opuszczonej dzielnicy.

Po drodze podzielił się z Thorgunem swoimi przemyśleniami na temat całej sprawym, a także oddał mu znalezioną w zaułku notatkę. Zamierzali pójść od razu po powrocie do Thorina, żeby odczytał jej treść.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 26-08-2014, 23:54   #387
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Obóz w ruinach, wieczór


Thorin powrócił do obozu umęczony całodniowymi sprawunkami, przywitał się z Roranem i resztą ekipy wyraźnie ciesząc się na widok twarzy których nie widział do czasu rozwiązania komisariatu. Nim zdołał przysiąść jednak do wspólnego ogniska oraz wypytać Rorana o plany podróży a zwłaszcza terminy, zajął się Dorrinem i jego ranami, poruszając przy tym nie mniej ważną kwestię…

- Słuchaj, sprawa z kolczugą jest już niemal pogrzebana, jeśli mamy się nią zająć to wiedz , że trzeba by przebijać się przez paserów , zbójców i zabójców i nie wiadomo przez co jeszcze. Gówniarze którzy nas okradli zdołali już się jej pozbyć i w tej chwili to po prostu gra nie warta dla nas świeczki… no może jedynie dla ciebie, lub jak się zdecydujesz podzielić nagrodą z jej sprzedaży a oferują nie mało bo pięćset sztuk złota za jej oddanie… Choć nie wiem czy byłoby to takie proste bo pewnie dowodu na jej własność żadnego nie posiadasz i kto wie może jeszcze zarzucą ci zamordowanie jej właściciela... - Thorin rzekł co mu leżało na wątrobie rad iż ta cześć zadania ma za sobą, toporek leżał teraz po stronie Dorrina i to od niego zależało właściwie czy zdoła zebrać ekipę do poszukiwań swej kolczugi.

Dorrin był w kiepskim stanie i wyglądało na to, że zupełnie nie rozumie o co Thorinowi chodzi. Medyk przed chwilę podejrzewał gorączkę, dopiero później jednak zauważył ponaciągane szwy i pootwierane miejscami rany. Niechybnie góral musiał nadwyrężyć siły tego dnia zapewne biegając lub w inny sposób przeciążając organizm. Nawet nie dopytywał , grymas bólu jaki pokrywał twarz Dorrina mówił sam za siebie. - Przynajmniej będziesz wiedział, ze jak mówię nie biegaj to nie żartuje. - zakończył na odchodnym zastanawiając się czy do Zarkana kiedyś dotrze iż chociaż czasem należy słuchać medyka. Sprawę postanowił pozostawić do poranka, choć dalszy obrót wydarzeń zdawał się ją przekreślać zupełnie...

Tymczasem gdy już wszyscy się zebrali przy ogniu Thorin najbardziej chyba niecierpliwił się by poznać datę wyruszenia. Sam miał do ogłoszenia wszystkim nowinkę związaną z Malvoinem uznał jednak że są sprawy ważne i ważniejsze i że na wszystko przyjdzie czas. Mimo że korciło go by wprost zapytać o termin wyprawy i z góry oprotestować tak wczesne wyruszenie, starał się poskromić własną niecierpliwość nabijając i zapalając fajkę w oczekiwaniu na przemowę sierżanta. Należało mu się pierwszeństwo głosu chociażby z uwagi na wiek jeśli nie funkcję jaką pełnił.

Roran jednak siedział w milczeniu. Wyczuwszy jakby oczekiwanie Thorina spojrzał na niego przeciągle, by w końcu uśmiechnąć sie przyjaźnie i rzec krótko -Jeszcze nie czas. Jutro. Póki co ciesz sie gwiazdami, są gdzieś tam, nad nami

Kronikarz westchnął przeciągle, niemal krztusząc się przy tym kłębami dymu. - Świetnie , tyle że wciąż nic mi to nie mówi. Roranie nie wiem czy zostawić maszynę do badań, nie wiem czy zamawiać nowy sztandar, nie wiem czy odwołać zamówienie leków które będą najwcześniej za kilka dni a za które częściowo musiałem zapłacić z góry. Jutro wyruszamy czy jutro będziesz wiedzieć ? Nie muszę chyba mówić… a może muszę, Dorrin którego zwerbowałeś do wyprawy nie nadaje się do wymarszu, nie przez najbliższe kilka dni a i wówczas nie będzie z niego pożytku w razie starcia, powinien się leczyć przynajmniej z tydzień i raczej nie w tych koczowniczych warunkach. - Thorin powoli tracił siły i chęci , co gorsza nie widząc alternatywy jedynie osiadł bardziej na klepisku z zrezygnowaną miną. Nie silił się na robienie dobrej miny do złej gry, zapas pozytywnych min już dawno mu się skończył.

-Jutro będę wiedział. Mogę ci nazmyślać jeśli wola ale nie wiem i tyle. Ale przypuszczam, że czeka nas szybszy niż późniejszy wymarsz. Dużo szybszy. Tak więc, jak sam widzisz, zapowiada się nam problem odparł Roran.

- Cóż jeśli już mowa o problemach, Malvoin zrezygnował. - Thorin przekazał nowinę bez jakiś wyraźnych emocji. Zwyczjanie dalej palił fajkę cieszac się jedną z niewielu przyjemności jakie mu zostały.

-Rozumiem. Rzekł czemu odchodzi bez słowa? zapytał sierżant.

Thorin pokiwał głową potakująco - Właściwie to na pożegnanie zostawił całą masę słów i solidne wyjaśnienie. Dość rzec , że Relv potraktował go niczym szpiega w naszych szeregach , gotowego zabić mnie lub Dirka gdybyśmy wychylili się za bardzo z swą wiedza, lub użyli jej niewłaściwie… Dość rzec że nie zamierzał wykonać tego zadania, lecz przyjąć je musiał, obaj wiemy dobrze jak to wygląda, więc urazy do niego nie chowam i rad jestem że wyrzekł wszystko. Co więcej dodać? Odszedł zmazać swoją hańbę i dajcie mu przodkowie, aby wypełnił swoje postanowienie. - zakończył nieco patetycznie, ale prawdziwie. Tego mu po prostu życzył. Thorina powoli dopadało zmęczenie zaproponował więc by dokończyli rozmowę rankiem, kiedy wszyscy już będą w obozie.

Kiedy Thorin sposobił się do snu, Grundi podszedł do niego i zagadał. - Nie zajmie to długo. Mam prośbę. Pamiętasz jak po walkach ze skavenami, kiedy dochodziliśmy do siebie, starałeś się nauczyć mnie czytać i pisać? Chciałbym wrócić do tych nauk w wolnych chwilach. Może podczas obozowania znajdziemy czas, za jakąkolwiek pomoc będę wdzięczny. Pomożesz Thorinie? Zakończył i cierpliwie poczekał na odpowiedź.

- Pewnie stary druhu, będzie to dla mnie przyjemność - rzek ucieszony kronikarz. - Z praktyki wiem , że dobrze jest każdego dnia , choć po trochu oswajać się z literami, a praktyka i czas zrobią już swoje. Wiem , że już późno , ale zerknij na te litery, zasypiając skupisz się właśnie na nich , a nad ranem dostaniesz kolejną porcję do rozmyślań. W wolnym czasie będziesz zaś ćwiczył ich zapisywanie i wkrótce wszelkie tajemnice spisane na kartach ksiąg staną przed tobą otworem. Thorin wyciągnął kartkę która miała służyć do ćwiczeń i nakreślił na niej piórem słowo G R U N D I . Po namyśle dopisał obok F U L G R I M S S O N - dodając z uśmiechem - Tylko bez takich odstępów, zrobiłem je byś wyraźnie widział litery. Podarował też druchowi ową kartkę, pióro i przelał mu do buteleczki po lekach nieco atramentu. W sam raz by mógł ćwiczyć się samodzielnie w wolnej chwili. Imię i nazwisko było już znane i ćwiczone przez towarzysza, nie zaszkodziło jednak utrwalenie wiedzy. Od jego imienia chciał zresztą zacząć, co jak co ale umiejętność podpisania się stanowiła wartość samą w sobie. W dalszej kolejności miały być imiona bóstw, nazwy świąt, Thorin dobrze wiedział że jego przyjaciel jest związany z kapłanami bliżej niż ktokolwiek inny z drużyny, a nauka słów związanych z zainteresowaniami musiała być ciekawsza i łatwiejsza dla uczącego się. Podarował mu także ową kartkę i pióro, by sam w wolnym czasie mógł ćwiczyć zapis swego imienia i nazwiska.
 
Eliasz jest offline  
Stary 27-08-2014, 00:01   #388
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Obóz w ruinach, poranek


Poranek trzeciego dnia miesiąca był mroźny, tak bardzo jak to tylko możliwe po otrzymaniu tylu złych wiadomości, przed lawiną kolejnych pochodzących od towarzyszy, ich cierpkich opinii i planów które zazwyczaj nie niosły ze sobą zgody. Jakby tego wszystkiego było mało to Dorrin był ciężko ranny a Galeba nie było wcale i tylko bogowie mieli rozeznanie jak teraz los runiarza jest kształtowany w miejscu w którym się znajdował. Wszystko na opak, jakoś źle i bez sensu, ale co było robić. Na domiar złego Malvoin ruszył sobie tylko znanym szlakiem i zostawił drużynę bez słowa pożegnania, nie licząc oczywiście listu który przekazał Thorinowi. Tak czy siak, było zimno jak cholera, ognisko wygaszone a i miny towarzyszy nietęgie. Grundi i Thorin pakowali toboły na zwierzęta juczne, wokół których pociesznie biegały psy Rorana, Dorrin wyjadał resztki z kociołka i zagryzał je chlebem, Thorgun czyścił Miruchnę a Detlef dopinał ostatnie klamry na swej zbroi, Dirk i Ergan debatowali o czymś namiętnie a co związane być musiało z mechaniką, Khaidar zaś sprawdzała broń i wymachnęła mieczem kilka razy dla kurażu… było nie było, Roran zakrzyknął i zwrócił na siebie uwagę, czas było pogadać. Gdy widać było że słuchają, odchrząknął i zaczął

-Czas parę rzeczy omówić. Ruszamy do Południowego Fortu z przesyłką. Cena za nasze życia jest prosta - musimy go dostarczyć. Kto zechce wtedy wrócić do miasta a kto odejść, kto chce pod moją komendą zostać i zatrudnienia szukać a kto swoje życie zacząć, jego rzecz. Lecz póki co by zapłacić cenę za wasze życia, ten ostatni raz przymusowo ruszycie pod moją komendą w pole. Kto chce zostać lub posłuchu nie chce, może zostać. Na własną odpowiedzialność poniesie swe życie. Lecz wiedzcie że cena zawsze jest, i ktokolwiek z nas odmówi, w tym i ja, tego ani akta usunięte nie zostaną ani wyroki nie cofnięte. Ci z was którzy pragnąć tego będą, ruszą ze mną, szukać naszego losu w gwiazdach, jako było powiedziane wcześniej. By sprawdzić jaki los nas czeka i co bogowie naszykowali dla nas. Gotowi czy nie gotowi, chętni czy nie, wielkiego pola manewru nie mamy. Pytania? zakończył, wyjmując na wierzch dość ciężką sakwę i wyjmując z niej cynowe przedmioty.

Dirk tylko pozornie nie słuchał, tylko pozornie gapił się w pustkę przed sobą, w rzeczywistości przysłuchiwał się uważnie.
- Roranie Ronagaldsonie. Mówisz wiele o obowiązku, o odkupieniu win i innych bredniach. Ale. Po pierwsze winy które nam przypisują są wyssane z palca i Ty o tym powinieneś dobrze wiedzieć. A skoro ktoś jest w stanie spreparować łgarstwa to jaki problem łgać dalej? Mnie interesuje jaką mamy gwarancję, że idziemy po ‘odkupienie’. Toż to farsa. Nie wierzysz chyba, że jak wypełnimy zadanie, ktoś nas ułaskawi wspaniałomyślnie. Ja osobiście twierdzę, że będą kolejne misje i kolejne. To jest dokładnie sytuacja szantażowania. Szantażyści nigdy nie odpuszczają. Musimy dorwać tych co nas mają na widelcu, a do tego czasu grać jak nam zagrają. Takie jest moje zdanie. - Dirk mówił spokojnym głosem.

- Synu Urgrima. Nie zmuszałem cie byś szedł ze mną. Sam wybrałeś. Lecz wciąż możesz zostać. Co prawda żeby były kolejne misje musielibyśmy pozostać razem lub wrócić do twierdzy, a to wymagane nie jest, ale masz prawo w to nie wierzyć. Możesz ukryć się, próbować działać przeciw tym co wystąpili jako nasi oskarżyciele czy wybrać dowolną drogę. Gwarancje? W życiu nie ma gwarancji. Nie zmuszam cie do niczego ani do niczego nie namawiam. Ja ta ruszam. odparł tylko Roran - Widziałem co widziałem i ta droga jest moją.

- Znów się nie rozumiemy Roranie. Mówisz, że wybrałem, nie wybrałem, bo nie miałem wyboru. Ktoś nami manipuluje i nie kłóćmy się o detale, bo to nic nie da. Proponuję się skoncentrować na tym kto nami manipuluje i tego ktosia ubić, bo to jest nasz wróg. - Mówił Dirk gestykulując rękoma co według niego dodawało mu powagi.

-Jak rzekłem, rób co uważasz za słuszne. Ja wiem co muszę zrobić. Możesz mi wierzyć lub nie, ale widziałem nasz los i ta droga jest konieczna. Ci co chcą ruszą ze mną, reszta...zrobi co uważa za słuszne. Nie rozumiem o czym tu dyskutować, nie ma wielu opcji poza: iść lub zostać. Ja idę, bo wiele gwiazd jeszcze muszę ujrzeć nim dowiem się o co w mym przeznaczeniu chodzi odparł Ranagaldson.

- Zgadzam się z Tobą. Nie ma innej opcji, jak zrobić co nam każą albo dać się zabić za niesłuszne oskarżenia. - Dirk się niemal ucieszył, że w końcu mówią o tym samym.

- Tak więc? O czym tu debatować. Możemy rozważać obie te opcje lecz ja swoją już wybrałem. Mogę jedynie udzielić wam odpowiedzi jakich zdołam by łatwiej wam było wybrać wasze zdumiał się sierżant.

- O tym jak dopaść szantażystę. Dodał Dirk nieco znudzony.

- Polować na niego nie zdołasz. To znaczy...możesz dopaść szantażystę lecz nie wszystkich którzy za nim stoją, tak więc to zupełnie bezproduktywne a co gorsza...śmiertelne. Tak więc.. trudno grac w karty nie wiedząc nawet co ma się na ręce. Zastanów się proszę. Skoro byli w stanie wyeliminować was teraz, czy nie będą i jutro kiedy nie ruszysz ty czy ktoś inny? Tak więc iść i zobaczyć czy dotrzymają słowa to jedyna droga nie gwarantująca pewnego zgonu. Zresztą, w wizji widziałem nasz los, ja muszę iść tam i tak...tak więc cóż, możesz szukać lecz to pewna śmierć. Przypuszczam że śledzili was a i może obserwują obóz. Wydali dyspozycje. Jeśli zostaniesz by prowadzić śledztwo zabiją cie i tyle odparł niewesołym tonem Ranagalsdon.

- Domyśliłem się tego, że obecnie nie mamy zbyt wielkiej szansy na pochwycenie szantażystów. Ale widzę, że nie miałeś do czynienia z szantażystami skoro liczysz, że odpuszczą. Dziwne to, bo stamtąd skąd pochodzisz to właśnie miarką trutki i dwunastocalową klingą załatwia się sprawy, a nie mieczem i toporem. Nasi szantażyści mogą się zdradzić, a Ty wiesz o nich wiele. Dlatego pytam, co o nich wiesz? I nie, nie chcę tu zostawać aby wymierzać sprawiedliwość, bo wiem, że mnie dopadną. Dlatego jeszcze raz powtarzam, tak naprawdę to nie mamy wyboru i musimy ruszyć. Kwestia tylko czy będziemy baranami idącymi na rzeź czy też weźmiemy sprawy w swoje ręce i ukatrupimy kilku szantażystów gdy czas właściwy nadejdzie. O to cały czas się pytam. Czy jesteś z nami czy cię przewerbowali i liczysz na profity jak my zdechniemy wykonując niewiadome misje?- Powiedział Dirk.

- Nie rozumiesz Dirku...wiem jak działają szantażyści. Po prostu w tym wypadku nie obchodzi mnie to. Wskazano mi drogę po jakiej muszę kroczyć. Nie ma dla mnie większego znaczenia czego chcą, i wiem że będzie to koniec bo to widziałem. Cały czas nie pojmujesz….to nie ma znaczenia. Nie teraz i nie w ten sposób. Nie przewerbowali mnie lecz odnalazłem to co znaleźć musiałem i to wyznaczy drogę, nie cokolwiek innego. I jak chcesz zabrać kilku z nich ze sobą, na trakcie wśród gór? Tam jedyne co ze sobą zabrać możesz to zieloni bo tylko oni tam żyją. Czego chcesz, wiedzy przeciw komu występujesz? Przeciw Bonarges choć ta nazwa nie znaczy wiele. Przeciw komu personalnie? Przeciw ludziom w maskach, kapturach i tych którzy kryją się w cieniu. Jeśli chcesz ginąć polując na ciebie, twoja sprawa. Ktoś jeszcze? zapytał Ranagaldson.

Dirk pokiwał jedynie głową, ni to na zgodę ni to obojętnie. “ To ty mnie nie rozumiesz stary bucu. Pytam, czy chcesz dopaść tych skurwieli, a ty kręcisz. Wniosek, przewerbowali cię kanalio.” Po chwili zajął się sztyletem, którym oczyszczał paznokcie. Był nie wyspany i chciało mu się lać. Usłyszał co chciał i nie cieszyło go to. Do końca rozmowy postanowił przysłuchiwać się i notować szczegóły, na początku w głowie, a potem w notatniku sporządzić notatki.

Thorin nim przeszedł do nurtujących go kwestii uznał, iż Dirk powinien poznać zawartość listu Malvoina, jego treść dotyczyła go przecież nie mniej niż kronikarza. - Proszę - wyciągnął list Malvoina podając go Dirkowi - to list Malvoina , w którym opisał rzeczy dotyczące nas obu. Myślę, że powinieneś o tym wiedzieć. - podał list , zaś w rozmowie z Roranem zerkał na czytającego Dirka, ciekaw jego reakcji zwłaszcza na wieść o możliwym zabójstwie. Poza tym zwyczajnie pilnował swojej własności, zamierzając ją docelowo umieścić w kronice.

Dirk przyjął pismo bez słowa. Nie było tam wiele tekstu ale za to był to tekst szokujący. "Zabić mnie, za co? Za wiedzę i umiejętności. Paranoja. Do tego jeszcze Malvoin. Chwała mu, że nas nie pomordował, a może to falsyfikat. Pozory mylą.” Dirk uniósł głowę z nad kawałka pergaminu, a w jego oczach, zwłaszcza w tym zdrowym, dostrzec można było błysk. Relv, Malvoin on i Thorin, a przy okazji cały oddział z Roranem na czele. Wpadli po uszy w szambo, a Roran zdawał się dobrze bawić tą sytuacją nie zdając sobie sprawy z tego, że jest czyjąś zabawką. “A może Roran o tym dobrze wie? W końcu pochodzi z krain gdzie szelmy i tchórze wiodą prym.” Gdy dostrzegł obserwującego go Thorina starał się nie okazywać emocji, bo w końcu nie mógł być pewien po której stronie jest Thorin, choć wszystko wskazywało, że po Dirka stronie, to jednak pozory często mylą. I już chciał schować za pazuchę list gdy Thorin dał znak gestem, że chce go z powrotem. W takiej sytuacji Dirk wstał i podał list Thorinowi, a skoro już wstał to zrobił kilka kroków w bok aby się odlać. Dopiero w trakcie zdał sobie sprawę, że w ich towarzystwie jest kobieta. No ale cóż można zrobić w takiej sytuacji. Lał i czerwienił się na twarzy, choć lać przy kobietach nie wypadało. Gdy skończył usiadł obok Thorina.

- Czy mamy ustalony odgórnie termin wymarszu? - zapytał po dłuższej chwili Thorin do tej pory przysłuchujący się rozmowie Dirka z Roranem. - Dorrin jest w kiepskim stanie , przy którym moje plany czy zamierzenia to drobiazg. Dobrze by było odwlec wymarsz, choć jeśli nie mamy wyjścia to nie mamy - rzekł ponuro czekając odpowiedzi.

-Gdybyśmy mogli dobrze było by poczekać, lecz obawiam się że najlepiej byśmy wyszli od razu a jeszcze lepiej to przedwczoraj odparł przygnębiony Roran. Tego się właśnie obawiał… - Czy transport może mu zaszkodzić? Szczerze mówiąc najchętniej zostawiłbym go pod opieką u jakiegoś medyka, płacąc mu za zajęcie się nim jakiś czas. Chyba że jest zdolny do ruchu. Wedle mojej wiedzy południe i zachód są czyste ale pełne patroli zielonych oraz co gorsza plądrujących i szukających pokarmu band. Marsz z noszami mógłby nas zabić… ja i tak po wszystkim muszę na dwa trzy dni wrócić jeszcze do miasta, więc zapłaciłbym medykowi drugą część stawki i odebrał Dorrina. Jak sądzisz, co będzie dla niego najlepsze?

- Jeżeli istnieje możliwość powrotu, to zdecydowanie powinien zostać. Obawiałem się że jak już wyjdziemy to nie wrócimy i wówczas zostałby tu odcięty od reszty i być może skazany na to co mu Bonarges szykują. Pytanie jednak mi się inne nasuwa, jak daleko jest do południowego fortu i czy wszyscy lub przynajmniej niektórzy będą mogli wrócić wraz z tobą. To by znacznie ułatwiło rozplanowanie wyjazdu i zapewne większość z nas nie brała by niepotrzebnych tobołków, takich które się bierze gdy już nie zamierza się wracać… Thorin nabił fajkę, ostatnio sporo palił, choć nie wiedział czy to z powodu nerwów, czy też sprzyjających okazji do zaciągania się dymem.

- Da się wrócić, choć nie zamierzam zostawać tutaj dłużej niż każą niezbędne sprawy. Póżniej jak ci mówiłem, o ile pamiętam, czas ruszać, jeśli dalej masz chęć mi towarzyszyć, do Lorien i Marienburga. Do fortu nie jest dalej niż kilka dni, tak więc sam rozumiesz. Z powrotem problemem są tylko ewentualne patrole wroga. Tak więc kto chce może wrócić. Po dwóch trzech dniach wyruszę znowu. Mam nadzieję że Dorrin wtedy będzie już w lepszym stanie. Wiesz może czy drogo wziąłby medyk za opiekę nad nim? zapytał zatroskany sierżant.

- Myślę, że przynajmniej złocisza za dzień, - Thorin pokiwał zadowolony głową, cała wyprawa nabierała konkretnych kształtów i powoli mógł się w nich obracać - Więc dobrze wrócę wraz z tobą, a jeśli ewentualne rany czy inne przeszkody mi nie pozwolą, przekaże ci moje sprawunki do załatwienia w Twierdzy.

- Czy wyruszysz później ze mną, jak sądzisz? - zapytał zaciekawiony Roran.

Thorin uśmiechnął się, co ostatnio nie zdarzało mu się często - Myślę że tak, jestem ciekaw innych krain, w Twierdzy sam nie zamierzam zostawać a już na pewno nie dłużej niż to konieczne, po za tym ufam ci na tyle by wiedzieć że umyślnie nikogo na śmierć ciągnąć nie będziesz. Choć nieumyślnie zdarza ci się czasem - dodał z przekąsem, pykając fajkę. W międzyczasie przywołał oba psiaki do siebie nęcąc je kawałkiem suszonej wołowiny i karmiąc oba skrawkami. Opiekował się nimi przez miesiąc i w sposób naturalny polubił pupili Rorana. Słuchając dalej tarmosił to jednego to drugiego na przemian.

- Nie zawsze wszystko idzie tak jak byśmy chcieli, sam wiesz…. odparł tylko zamyślony Roran. Sporo kompanów zostało już za nimi, pochowanych lub zeżartych lub zaginionych. To i tak była dobra wojna. W końcu został ktoś kto mógł o nich pamiętać, bywało tak że żaden nie wracał.

Thorin pokiwał głową w milczeniu. Wiedział dobrze, musiał wiedzieć, spisywać, pamiętać, a przy tym ratować kogo się dało.

To wspomnienie przypomniało mu o tym, za co zabierał się nim zagadnął go Dirk. -A właśnie, mam coś dla was. odparł wysypując w końcu na dłoń zwartość torby. Były to niewielkie, płaskie, metalowe odlewy.
-Przygotowałem je w wolnych chwilach. Jako pamiątkę po kompanach cośmy ich stracili i wszystkich przez cośmy przeszli. Dla każdego z miejsc gdzie był, dla tych co byli w tunelach, dla tych co przetrwali walki z ogrami, tunele skaz, walki ze skavenami i inne. Pamiątki, czy też odznaki, jak kto woli odparł Roran, przywołując dłonią kronikarza.


Kronikarz wyraźnie się wzruszył i ucieszył, był to drobiazg, jednak w oczach Thorina wyrażający znacznie więcej niż Roran mógł przypuszczać. Jedni pisali w kronikach inni ryli w kamieniu jeszcze inni malowali sceny historyczne - kwestia formy była drugorzędna, ważne było przywiązanie do historii, do tradycji, zachowanie wspomnień i dzielenie się nimi. Kolejna rzecz która ozdobić miała kronikę.

Roran zaś rozdał je tymczasem pozostałym,., wedle tego gdzie byli i co robili.

- Słyszałem, że o zaufaniu była mowa. - Odezwał się wreszcie milczący dotąd Detlef. Wcześniej, zdawało się, zajęty był wyłącznie swoją fajką i kontemplowaniem zrujnowanego krajobrazu opuszczonej dzielnicy.

- I chyba w tym tkwi problem. Zaufanie... lub jego brak. - Spojrzał na Ronagaldsona, uniesioną dłonią odmawiając przyjęcia cynowych suwenirów. - Przyznasz chyba, że nie wyglądało to najlepiej - nawet jeśli pominę nasuwające się podejrzenia związane z zasadzką w opuszczonym młynie, do którego nas poprowadziłeś, zamieszaniu na placu targowym, kiedy każdy z oddziałów posłanych przez ciebie w tylko tobie wiadomym kierunku wpadł w zastawione pułapki, to, że chwilę po napaści na królewskiego i przyczynieniu się do zamieszek na Podbramiu ty biegasz po Azul jakby nic się nie stało, a nawet to - pokazał na otwór po zawalonym suficie. - Tylko ciebie brakowało, kiedy nam na łeb skała spadła. Ten dom również ty wybrałeś... - przerwał na chwilę.

- Uznajmy jednak, że nie chciałeś nas pozabijać. - Wyszczerzył się, chociaż brakowało w tym zwykłej dla niego rubaszności - Ale powinieneś sobie zdawać sprawę, że każde takie wydarzenie budziło niepokój i podejrzliwość. I nie robiłeś nic, żeby nas, podwładnych, uspokoić.

- Dobrze wiesz, że dotąd stałem za tobą murem. Nie dlatego, że ufałem ci jako dowódcy, ale dlatego, że żołnierz wykonuje rozkazy przełożonego. Taka kolej rzeczy. Teraz jednak nie ma milicji, nie ma też Czarnego Sztandaru. Dlaczego uważasz, że będziemy chcieli mieć cię za dowódcę i iść z tobą? Bo twierdzisz, że widziałeś nasze losy? A może za dużo gorzałki wypiłeś? Wtedy wielu widzi różne ciekawe rzeczy... Powiem więcej - niewiele sobie robię z opowieści o tym, co może nam grozić w Azul - nikomu ważnemu na odcisk nie nadepnęliśmy, żeby ktoś mógł chcieć nasyłać na nas płatnych zbójców. Żadnych zbrodni przeciwko miastu i królowi też nie popełniłem i nie lękam się prawodawców. A może ty, jako dowódca oddziału milicji politycznej wprowadziłeś nas w coś, o czym nawet nie mamy pojęcia, bo nic nam nie chciałeś wyjaśnić? Tyle, że wtedy nie myśmy zawinili, tylko ty Roranie. I za to nie jesteśmy ci nic winni, nawet jeśli, jak mówisz, poręczyłeś za nas swoim honorem. Dlatego o ile mam powód, żeby ruszyć z miasta, o tyle nie mam powodu, by słuchać twoich rozkazów. Dlaczego zatem zamiast przyczyniać się do niezadowolenia i pogłębiania braku zaufania nie dasz sobie spokoju z tym sierżantowaniem i po prostu poprowadzisz obecnych tutaj poza miasto? Daj im powód, by mieli o tobie dobre zdanie chociaż w tej jednej sprawie. Żeby byli ci wdzięczni za to, że dałeś im wolność. Ale nie rozkazuj im. Nie groź, że ich nie weźmiesz ze sobą, jak nie będą posłuszni. Pamiętaj, że dotąd ryzykowali życiem walcząc na twój rozkaz, nie wiedząc zupełnie po co. Teraz pora na twój ruch. Jesteś gotów, by jako równy nam i jako jeden z nas poprowadzić wszystkich ku wolności? Jesteś gotów, Roranie Ronagaldsonie? - pytanie zawisło w powietrzu. Zhufbarczyk czekał na odpowiedź.

- Nawet nie wiadomo tak naprawdę, że od początku nie wykonujemy zadań zlecanych przez organizację, którą rzekomo mamy zwalczać… Bonarges - skoro mają wpływy na szczytach władzy, to co będzie lepszą przykrywką dla ich agentów, jeśli nie komisariat milicji politycznej powołany do zwalczania takich grup, jak Bonarges? Zastanawiał się ktoś nad tym? - pytanie skierował do wszystkich. - Opuśćmy to miejsce, zanim cały ten polityczny syf zamąci nam w głowach na dobre. Później możemy się zastanowić, co dalej. - Zaproponował.

Thorgun siedział jak zawsze lekko z boku, przyglądając się i przysłuchując temu co mówili zebrani. W tym czasie, szmatką czyścił zewnętrzną część lufy Miruchny, polerując ją i pieszczotliwie doprowadzając do porządku. To była jego kochanka, na którą zawsze mógł liczyć do tej pory. Z uśmiechem skwitował słowa Detlefa, całkowicie się z nim zgadzając, lecz na razie nie zamierzał brać głosu. Był ciekaw jak zareaguje Ronagaldson, bowiem dopóki było spokojnie nie chciał się wtrącać. Wiedział, że gdyby nie Detlef, nie było by go tutaj a najchętniej wsadziłby Miruchnę w dupę Rorkowi i pociągnął za spust. Wyjął fajkę, gdy Ronagaldson odpowiadał, i zapalił. Powoli zaczął ją ćmić, co jakiś czas tylko zamykając oczy, a co jakiś czas ukradkiem zerkał na Khaidar. Siostra, krew z krwi, a taka różna. Życie bywa zaskakujące. Uśmiech delikatny się pojawił na jego twarzy, co było nieczęstym widokiem.

Dirk przysłuchiwał się temu co mówił Detlef i z aprobatą potakiwał. Słowa Detlefa zwróciły uwagę Dirka na inną ważną rzecz. Był ciekaw czy Roran wie, kto jest najlepszym strzelcem w oddziale, kto jest ładowniczym, kto najszybciej biega i inne tego typu drobiazgi. I jeśli miałby obstawiać to postawiłby całe swoje złoto na niewiedzę staruszka, który w desperacji osłania się wiekiem gdy nie ma już argumentów. Zanim jednak zapytał postanowił poczekać, aż Roran odpowie na pytania Detlefa. Natomiast miał pytanie nie cierpiące zwłoki do Thorina, do którego się przysiadł i powiedział mu wprost do ucha szeptem. - Thorinie, wydaje mi się, że ten list od Malvoina to mistyfikacja. W tym oddziale tylko ja, ty, Ergan i Galeb potrafimy czytać i pisać. Nie przypominam sobie aby Malvoin także potrafił, a jeśli nie umie pisać to kto to napisał?
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 27-08-2014, 11:21   #389
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Obóz w ruinach, poranek



Gdy tylko Detlef oddalił się od pozostałych, Dirk wymknął się i ruszył w ślad za Zhufbarczykiem. Upewniwszy się, że nie idzie nikt z oddziału za nim, oraz rozglądając się do okoła, czy nikt obcy nie obserwuje oddział, przyśpieszył by dogonić Detlefa. Gdy już się z nim zrównał zastąpił mu drogę i się zatrzymał.
Dirk obserwował mowę ciała, postawę oraz gotowość do walki Detlefa. Sam stanął tak aby błyskawicznie móc dobyć sztyletu. Przez chwilę obaj khazadzi stali i patrzyli sobie w oczy.
- Co sądzisz o szybkim wypuszczeniu z paki Rorana? I generalnie o jego dzisiejszej wypowiedzi? - Dirk czujnie rozglądał się, było ogromne prawdopodobieństwo, że są obserwowani.

- Mówisz o tym starym capie? - Detlef zapytał retorycznie. Zauważył nerwowość rozmówcy, jednak jedyną reakcją na to była podniesiona prawa brew. - Zaiste dziwne. Każdy z nas po próbie zabójstwa królewskiego trafiłby do kazamatów na długie miesiące, jeśli nie lata. A ten stary piernik lata wolny po całym Azul i próbuje na nowo formować oddział w imię… no właśnie, w imię czego? - Pytanie zawisło w powietrzu. I tam miało pozostać, bo ani on, ani, jak sądził, Dirk nie znał na nie odpowiedzi. - Nie mam pojęcia kto za nim stoi i wyciąga go z szamba, do jakiego sam się co rusz ładuje. Nas też przy okazji. W każdym razie nie przemawia do mnie ta bzdura o gwiazdach i woli bogów, bowiem bogowie mają nas głęboko w życi, a cała reszta to pieprzenie jakiegoś przyjaciela elfów. - Skrzywił się z niesmakiem. [i]- Zdaje się, że on albo w to naprawdę wierzy, albo odgrywa przed nami jakąś rolę, tylko nie wiem co chciałby w ten sposób osiągnąć… Ronagaldson wybrańcem bogów i nadzieją Azul na odepchnięcie zielonej hordy spod murów miasta? Prędzej zacznę srać złotymi monetami, niźli w to uwierzę.

Dirk wciąż się bacznie rozglądając, przybliżył się do Detlefa by móc zniżyć głos.
- Gdy służyłem u kapitana Karguna Storrinsona, czasem zdarzało się nam przewerbować wojaków z przeciwnej frakcji. Obawiam się, że Rorek jest przewerbowany. Rozmawiając z Thorinem zwróciłem uwagę na ukryte podejrzenia co do Rorana. Tłumaczył swoje podejrzliwe zachowanie dziwnymi zdarzeniami. Teraz to się układa w jedną całość. Obawiam się, że Bonarges przewerbowało Rorana. - Szeptał Dirk.

- To nawet możliwe… - roześmiał się. - Tylko ciekawym, czy sam Ronagaldson jest tego świadomy, czy po prostu tańczy tak, jak mu zagrają?
- Mam pewien specyfik, którym moglibyśmy go nieco nastraszyć i przepytać, ale to byłaby ostateczność. - Zasugerował Urgrimson

- Tylko, że to mogłoby zadziałać jedynie wtedy, gdy świadomie sprzyja temu całemu Bonarges. Jeśli jest nieświadomym pionkiem, to będzie święcie wierzył w te swoje gwiazdy i przeznaczenie. Biedny dureń… - Podsumował Detlef. - Myślę, że nie ma co robić szumu do czasu, gdy zdradzi się czymś… Poczekajmy jeszcze, może jest zwykłym szaleńcem… - Zhufbarczyk znowu się uśmiechnął.

- Więc będziemy go obserwować, a może nawet warto byłoby go karmić fałszywymi informacjami. Na pewno należy powstrzymać dzielenia się z nim ważnymi informacjami, tak jak było to do tej pory. On wszystko wiedział. - Młody Urgrimson wciąż mówił szeptem. Następnie normalnym głosem dodał - Na rynku pokazałeś, że świetnie miotasz. Posiadam broń masowego rażenia, ale trzeba nią celnie miotać. Mógłbyś tym dla mnie cisnąć - - Dirk wydobył z torby gliniany garnek - na przykład w tamtą beczkę - po czym wskazał cel ręką.

- Czemu nie. - Odparł po chwili namysłu. Nie bardzo rozumiał po co miałby rzucać skorupą w beczkę, ale co tam. Wziął pocisk od Dirka, zważył w dłoni i zamachnął się celując w sfatygowaną beczkę stojącą nieco dalej.

Garniec wypełniony był wodą. Dirk chciał sprawdzić jak celnie nim miota Detlef. Było to dla niego obecnie istotne. Bo wyposażony był w śmiertelne bąby, które dodatkowo po pewnych usprawnieniach stały się jeszcze bardziej groźne. Martwiło go jedynie to, że sam słabo miotał.
- Spreparowałem ładunki zapalająco eksplodujące, którymi należy miotać w grupę wrogów. Płomień jest w stanie częściowo stopić pancerz metalowy. - Tłumaczył Dirk, a choć nie szeptem to wciąż dość cicho.

Detlef tylko potakiwał. Niewiele rozumiał z tego inżynierskiego żargonu. Ale rozumiał, że toto mogło stanowić narzędzie niosące śmierć, a takie zabawki lubił.

- Myślę, że to nam nieco pomoże przetrwać na zewnątrz. Czy ktoś jest jeszcze w oddziale co potrafiłby celnie tym miotać? Ilu potrafi postawić ścianę tarcz? Czy jest z nami jakiś skaut? Czy strzelcy maja swoich ładowniczych? - Pytał konspiracyjnie Dirk.

- Eee tam… dupa nie oddział. - Detlef nie lubił tego tematu, bo od początku gryzła go niska dyscyplina i brak ćwiczeń mających stworzyć z tej bandy indywidualistów jeden organizm. Śmiertelnie groźny dla swoich wrogów.

- Dupa to nasz samozwańczy sierżant. Nie obrażaj proszę fachowców

- To nie tak. Każdy z nich jest dobrym krasnoludem. Zawziętym, bitnym i honorowym. Ale za grosz nie potrafią współdziałać - głównie dlatego, że dotąd nikomu na tym nie zależało…

- Więc nie ma co z nimi gadać, a należy działać. Zbierzmy się wszyscy ci co się znają na wojaczce i stwórzmy oddział w oddziale Rorana. Ja zawsze walczyłem w tyłach ściany tarcz, wyrzynając tych co nas obchodzili, albo przedarli się przez czoło kolumny, a gdy nie było wroga w pobliżu ładowałem kusze i podawałem strzelcom. Potrafię strzelać z kuszy, ale też nie obca mi walka w pierwszej lini ściany tarcz. - Dirk mówił tak jakby składał raport.

Detlef długo milczał, patrząc tylko na Dirka. Kiedy wreszcie się odezwał, w głosie zabrzmiała jakaś stalowa nuta:
- Nim wyruszymy będzie trzeba ustalić szyk wedle przydatności i wyszkolenia. Nie zamierzam ginąć, ani nawet walczyć nieprzygotowany. A co do oddziału… wszystko jeszcze może się zdarzyć. Naprawdę wiele.

- nie wiem co nas czeka, ale wiem, że jeśli czegoś sami nie zrobimy, zamiast narzekać na Rorana, to wszyscy zapłacimy najwyższą cenę. Trzeba po prost zdecydować kto nada się do ściany tarcz. Liczę na Twoją opinię, Detlefie. W końcu to Ty będziesz nami dowodził, jeśli się zgodzisz. Ja osobiście nie znam się na taktyce czy strategii, ale za to sprawnie idzie mi logistyka. - Dirk nie przestawał być ostrożnym cały czas wypatrywał potencjalnych szpiegów.

- Uzbrój się w cierpliwość, Dirku Urgrimsonie. Jeszcze nie wyruszyliśmy… - odpowiedział. - Chodźmy, czas wracać i szykować się do drogi. - Dodał na zakończenie.

Racja. Ruszajmy więc. - Idąc patrzył po dachach domostw, po oknach, zaglądał do bocznych uliczek.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 27-08-2014, 15:48   #390
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Thorin z zaciekawieniem spojrzał na Dirka i zastanawiał się przez chwile po czym wzruszył ramionami. - Nie mam wcale takiej pewności czy nie potrafił pisać, myślę że nie każdy z nas chwali się wobec innych całym swym wachlarzem umiejętności, to raczej wychodzi z czasem. Być może komuś go podyktował. Nie wiem, wiem iż wręczył mi go osobiście , przy Grundim, prosząc abym go przeczytał gdy sam się oddali, zakładam więc że znał zawartość listu, zwłaszcza że dość ostrożnie wypowiadał się w nim unikając imion czy rodów. Jak zauważyłeś jest możliwość spotkania się z nim i rozmowy, choć raczej nie będzie to już nam dane z uwagi na wymarsz. Kronikarz nie silił się na szeptanie. Powrócił natomiast do palenia fajki, nieco ciężki aromatyczny khazadzki dym unosił się wokół mieszając z dymem paleniska i innymi “zapachami”. Thorin skupił się bardziej na Detlefie i Roranie. Tylko w jednym momencie całej przemowy Detlefa skrzywił się nieznacznie z pewnym niedowierzaniem. Wyczekał jednak do końca przemowy by odnieść się do opinii Detlefa, była ona zwyczajnie szkodliwa gdyż mogła niejednego utwierdzić w przekonaniu, że nic mu w Azul nie grozi. - Twierdzenie iż oddział nie narobił sobie poważniejszych wrogów jest zwyczajnie nieprawdziwe. Nie przypuszczam byś miał Detlefie tak słabą pamięć, lub byś zwyczajnie lekceważył Bonarges , ród Hazzarów, inne wielkie rody które miały interes w pozbyciu się niewygodnych świadków podmiany “rekrutów” z Czarnego Sztandaru, całkiem możliwe że do grona nieprzychylnych zaliczyć można służby Vareka w końcu nie bez powodu zamknięto posterunek po pierwszej inspekcji. Rozmiar błędów i uchybień kwalifikował nas do grona nieudolnych jeśli nie zdrajców i wątpliwym jest czy Varek tolerowałby nas tu dłużej mając możliwość wykończenia wszystkich. Plotki o czarnych Vareka nie biorą się znikąd, ludzie zabierani już nie wracali a o to co się z nimi działo nikt raczej nie śmiał pytać. Jednym słowem mamy wrogów z każdej strony, być może tylko król jest nam jakoś przychylny, jednak jeśli wierzyć opowieścią o jego szaleństwie, dobra karta może się w każdej chwili odwrócić. Co do reszty muszę się już jednak zgodzić, wspominałem o tym wczoraj niektórych niebezpieczeństw można by zwyczajnie uniknąć przy lepszym zaplanowaniu i zadysponowaniu środkami w których posiadaniu byłeś Roranie. Nie mówię tylko o nas, ale o możliwościach jakie dawał posterunek i władza nam powierzona. Jestem za tym by opuścić Azul i cieszę się że dajesz nam ta możliwość, jednak poza murami twierdzy gdy nikt nie będzie już czuł śmierdzącego oddechu spiskowów, Bonarges, Klanów i czego tam jeszcze, nie wystarczy rzec że mamy się gdzieś udać bo mamy. Detlef wyraził zapewne wątpliwości i pragnienia które siedzą w większym lub mniejszym stopniu w nas wszystkich i tak właściwie od twojej odpowiedzi zależeć będzie jak to się wszystko dalej ułoży.

Wszyscy mówili i mówili. Roran stał spokojnie słuchając kolejnych zabierających głos, rozglądając się wkoło. Co ciekawe, poza najbardziej niezadowolonymi czyli Thorgunem i Dirkiem no i teraz Detlefem reszta na razie milczała.
-Detlefie, jeśli uważasz że nie jesteś mi nic winien ani nie masz ani obowiązku ani potrzeby wysłuchać mych rozkazów w tym ostatnim zadaniu, możesz zostać. W końcu, najwyraźniej nic ci nie grozi. Mówisz bym cię poprowadził do wolności i was pozostałych i tak zamierzam. Ale dlaczego przypuszczasz że miałbym to zrobić inaczej niż na swoich zasadach. Gdy byliśmy milicją zaczynaliście dysputy w najgłupszych momentach. I ja miałbym uwierzyć że pozwolenie wam na swobodę nie zabije nas? Toż z tego co wiem wasze swobodne działania stanowią całe oskarżenie jakie na was spłynęło. Pytasz czy zastanawiałem się czy może to wszystko być pułapką czy mistyfikacą, wcześniej Dirk pytał czy rozważałem że mogą kłamać. Co dowodzi że obaj macie mnie za durnia. Dobrze więc, miejcie mnie za durnia. Róbcie co uważacie. Lecz ja mam zamiar donieść co mam, a gdy skończę wypełnić to co zesłano mi przed oczy. Jak rozumiem Thorin i Grundi ruszyć na pewno chcieli ze mną, zdaje się i Ergan chciał zobaczyć Wielki Las. Nie Detlefie, szanuje cię i nie grożę. Jeno powtarzam, to twój wybór co zrobisz, lecz jeśli wyjdziesz z twierdzy, za wolność zapłacić musisz wykonując pod moją komendą ostatnia misję. To nie jest do dysputy, to warunek. Ty zaś Thorinie masz po części racje, lecz łatwo mówić tak po czasie. Nie każda z podjętych decyzji była dobra, lecz każda miała coś na uwadze i żadna nie stanowiła przypadkowej. Choćby ta buda. Nie sądziłem że się zawali lecz musieliśmy tu zostać. Tam gdzie trudniej będzie o spiski, szpiegów i zabójców mogę oczywiście szerzej wyjaśnić powody gdzie ruszymy lecz nie będę o nich dysputował gdyż to nie kwestia wyboru a woli bogów i gwiazd i tylko tego zakończył w końcu powoli acz pewnie Roran.

Grundi przyjął cynowy medalion i uśmiechnął się lekko. Kiedy to ostatnio dostał coś innego niż wpierdol? Może szczytem sztuki rzemieślniczej nie można było tego nazwać, ale lepsze to niż nic. Ważąc medalion w dłoni i przesuwając kciukiem po jego powierzchni przysłuchiwał się rozmowie.

- Roranie, jak mówiłem idę z Tobą. Jeśli mamy mieć jakiekolwiek szanse poza twierdzą, musimy działać jako oddział. Z dowódcą, kapralami i całą resztą. Bez struktury będziemy jak ta sterta gruzu - wskazał na zawaloną ruinę - w porównaniu do murów trzymających te twierdze przy życiu. Zrobił pauzę.

- Skoro ceną za wolność ma być wykonanie tego zadania to niech i tak będzie. To jedno i żadne inne. A co dokładnie mamy przenieść do tej strażnicy? To chyba możemy wiedzieć? Zapytał na koniec Fulgrimsson.

- Tą oto metalową rurę. odparł Roran pokazując im ją, acz pobieżnie i szybko chowając. -Lepiej nie dotykać bez potrzeby, w razie próby otwarcia ponoć ucina rękę a w nieawaryjność to ja akurat nie wierzę

- Niech i tak będzie. Z chęcią zajmę miejsce na szpicy oddziału kiedy wyruszymy. Powiedział Grundi.

-Dobrze. A później, gdy wykonamy misję sprawdzę kilka rzeczy i ruszamy wykonać wolę bogów, spełnić nasze przeznaczenie i zdobyć bogactwo odparł z dumą sierżant.

- Zatem nie jesteś gotowy... - westchnął Detlef, po czym zamilkł na chwilę, jakby coś rozważając. - Niechaj będzie. - Zdecydował wreszcie. - Pójdę na twoich warunkach do Południowego Fortu. I tam najpewniej nasze drogi się rozejdą. - Dodał ciszej i beznamiętnie, co kontrastowało z rozczarowaniem, które dało się słyszeć wcześniej w jego głosie.
Zhufbarczyk nie ukrywał niezadowolenia. Ten stary dureń najwyraźniej niczego się nie nauczył. Nie podobały mu się dyskusje w najmniej odpowiednich momentach? Pewnie, ale to on przecież był ich przyczyną. I wszystko wskazywało na to, że dalej będzie. Widać rola "wybawiciela" niewdzięcznej grupy krasnoludów tak mu przypadła do gustu, że nie potrafił inaczej. Nie potrafił zachęcić, by szli z nim z własnej woli. By mieli go za przywódcę, którego szanują i któremu ufają. No i do znudzenia powtarza te swoje dyrdymały o bogach i gwiazdach. Jak jakiś klecha chędożony. Ale o ile wiarę w bogów potrafił zrozumieć, o tyle gwiazdy były dla niego jakąś.. fanaberią. Elficką fanaberią. A żaden porządny syn gór nie zadaje się z tymi dymanymi w zadki drzewolubami. I taki szaleniec ma im przewodzić?
- Hmmmpfff... - porcja irytacji opuściła bulwiasty nochal Detlefa.
- Droga do Południowego Fortu zajmie ze 3 dni. Z czego ostatnie pół na powierzchni. Będę gotowy za pół klepsydry.

Roran skinął głową. Liczył że Detlef zrozumie błąd swego rozumowania ale nie zapowiadało się. -Jeszcze jakieś pytania? Czy się zbieramy?. Tymczasem rozłożył na ziemi przed sobą swą tarczę i zapalił łojową świeczkę. wiedział że kiedyś do czegoś mu się przyda. Czekał, czy ktoś potrzebuje czegoś jeszcze nie wiedząc czy może zająć się swymi sprawami.

A po kiego pytać skoro nie udzielasz odpowiedzi na nasze pytania? Ruszajmy więc i róbmy swoje. - Dirk był z pozoru spokojny. Roran swymi wymijającymi wypowiedziami jedynie utwierdził Dirka w przekonaniu, że Thorin miał rację podejrzewając Rorana o zdradę.

Thorgun milczał wciąż, spokojnie ćmiąc fajeczkę. Nie zamierzał na razie się udzielać, ani kłócić. Po prostu jeśli jakaś decyzja Rorana wyda mu się z chuja wzięta, albo będzie równie poważna co zaproszenie goblina na kolację przez krasnoluda, każe mu się pierdolić. A jak będzie się rzucał, Thorgun po prostu zamierzał rozjebać mu ten głupi ryj. Na razie jednak, z beznamiętnym wzrokiem, jakby ćmienie fajeczki było jedynym co go interesowało, Tułacz po prostu siedział spokojnie. Powiadają, że ludzie są głupią rasą, bowiem nigdy nie uczą się na błędach swoich przodków, a tylko na swoich samych. Niestety nie byli tak długowieczni, jak jego rasa, stąd ich przeważnie nie mieli już szansy, nie powielania ich. Pokręcił tylko głową….lecz dalej bardziej go absorbowało przyglądanie się reakcjom jego dawnych kompanów, niż wypowiadanie się. Wiedział jedno, jeśli dożyją końca tej misji, jego drogi z Roranem rozejdą się. Nic nie trwa wiecznie, a kto z głupcem się zadaje, głupcem może się stać.
Gęsty dym wydobył się z jego ust, tworząc kółeczka.

Roranie, w drodze do wyjścia trzeba jeszcze zaprowadzić Dorrina do medyka, znam jednego któremu wyświadczyłem przysługę, może nie weźmie zbyt wiele. Po drodze wstąpię na chwilę do gildii inżynierów, sprawa jest już obgadana więc zajmie to tylko chwilę a także dokupię prowiantu, trzydniowe racje to ewidentnie za mało. - Rzekł gotując się do drogi,

-Wszystko co mówisz zalatuje chujem - w końcu i Khaidar postanowiła dołączyć się do rozmowy. Z kwaśną miną obróciła się w kierunku brata, a broń w jej dłoni zadrżała. Im dłużej słuchała tego pierdolenia, tym większej nabierała ochoty, by rozwalić Roranowi łeb. Nie pomogły tortury, areszt, wygnanie i bogowie raczyli jedynie wiedzieć co jeszcze - syn Ronagalda nadal uważał siebie za kogoś lepszego i inteligentniejszego od całej reszty. Miał swój własny, zamknięty świat, pełen elfów i jednorożców, do którego nie zamierzał wpuścić nikogo więcej. Władza wyraźnie mu się podobała, lecz bycie dobrym dowódcą stanowiło nie lada sztukę...w której Rorek nie sprawdzał się wcale, a wcale. Khazadka nigdy mu nie ufała, a ostatnie wydarzenia tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że czyni słusznie.
- Wplątałeś nas w nie lada kabałę, mało tego, chciałeś pytań które teraz zbywasz jakimiś mistycznymi pierdami i próbami szantażu. Cokolwiek byśmy nie powiedzieli nie dotrze to do twojego kutasiego łba...i jeszcze się dziwisz, że nie lecimy za tobą z wywieszonymi ozorami. Zastanów się kurwa choć przez chwilę, wysil te resztki mózgu, które telepią ci się pod kopułą i pomyśl: ile dałeś nam powodów do tego, by nie darzyć cię zaufaniem?

Wskazała na medale, kręcąc z pogardą poparzonym łbem. Mówiła coraz szybciej i coraz bardziej warkotliwym tonem:
-[/i] Naprawdę, kurwa? Chcesz nas przekupić tym cynowym szajsem? Widać za co nas wszystkich masz. Niestety nie jesteśmy najtańszymi, pokręconymi syfilisem dziwkami, coby dać się nabrać na błysk tandetnej monety. Wsadź se głęboko w dupę swoje krążki i trzymaj je tam na czarną godzinę. Będą stanowiły piękny komplet z naszymi obiekcjami i wzajemnym szacunkiem, które są tam już od bardzo dawna. Żyj sobie w swoim własnym świecie, zresztą do ciężkiej kurwy jakiekolwiek próby utrzymania dialogu są nieopłacalne. I tak chuj nam powiesz. Postawmy więc sprawę jasno: albo się ogarniesz i zaczniesz zachowywać jak na dowódcę przystało, albo się pożegnamy i jebie mnie to jaki ogon za mną wyślą. Ważne, że przed pożegnaniem zdążę rozpierdolić ci ten głupi łeb [/i] - wyszczerzyła zęby w drapieżnym uśmiechu, chowając broń za pas i zaczęła odchodzić od zgromadzenia.
- Trzy dni...zobaczymy co los zgotował dla nas w tej cholernej strażnicy - rzuciła jeszcze przez ramię i zniknęła między cieniami.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."
Coen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172