Krasnolud siedząc przy pięknym stole nerwowo przebierał nogami. Czekał na przyjście tutejszego możnego. Nie chciał bynajmniej z nim konwersować – kiszki już od wczesnego popołudnia grały mu marsza. Khazad myślał tylko i wyłącznie o obfitym posiłku który nastanie jak tylko zjawi się Wielki Pan.
Tak też się stało. Przybył Lord Aucassin. Wyglądał jakby wyszedł z jednego z obrazów które widywał w domach Averheimskiej szlachty. Zacięta mina, wysoko uniesiona głowa – tak mieli chyba wszyscy szlachetnie urodzeni w całym znanym świecie. Po krótkiej prezentacji wreszcie można było porządnie zjeść! Degnir od razu nałożył sobie spory kawał jagnięciny i zatopił w niej zęby. Przeżuwał mięso z lubością. Sok i tłuszcz kapały mu na brodę. Khazad był w siódmym niebie i w tamtym momencie nie było takiej siły która była by w stanie oderwać go od stołu. Medyk nawet nie udawał zainteresowania tutejszą polityką. Nie lubił tych brudnych rozgrywek o stanowiska. Także to, że była to odległa od jego domu ziemia bretońska nie pozwalało mu bardziej przejąć się losem mieszkających tu ludzi. Zresztą to byli w większej części odmieńcy. Jak można przejmować się losem czegoś takiego!? Jeszcze brakowałoby żeby przy pełni Morsslieba oddawali się oni bezecnym rytuałom, a władza patrzyła na to dobrotliwym okiem marząc o powrocie do dawnego dobrobytu. Toż to absurd jakiś!
Kiedy khazad zjadł tyle, że poczuł lekki przesyt rozsiadł się wygodniej, poklepał po brzuchu i pod nosem pochwalił służby w kuchni. Zaczął przysłuchiwać się rozmowom przy stole. Tak konkretniej to czekał na pojawienie się tematu zbiega le Beau. |