Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2014, 19:38   #109
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- Fereng! - oszołomiony, pogrążony w szoku Tibor nie zwracał uwagi na cokolwiek, na ból własnych obrażeń, towarzyszy naokoło, walkę, nawet na kontury jaskini. Zamiast tego wbił palce w skałę, podźwignął się i zatoczył ku psiakowi. Upadł na kolana przy mabari, ręce mu drżały gdy sprawdzał czy zwierzak jeszcze dycha.
- Żyjesz, piesku! - szepnął z ulgą i czym prędzej przywołał lecznicze zaklęcie. Z trudem powstrzymał się przed użyciem bardziej skutecznej mocy, jak przez mgłę pamiętając że pies mógł połamać sobie gnaty i że trzeba będzie je nastawiać. Nie pamiętając o bożym świecie szukał obrażeń szczeniaka w świetle bijącym z jego kolczugi, choć każdy własny jego oddech był męczarnią. Wreszcie uznał że zorientował się w rozmiarach obrażeń i znowu odwołał się do łaski Lathandera; ufając że użycie zesłanej przez boskiego opiekuna mocy zadziała zgodnie z duchem prośby a nie jej literą.
- Panie Poranka, okaż proszę swą łaskę, uzdrów to stworzenie… - łagodny blask otoczył jego dłoń i spłynął na psiaka...
Dopiero gdy Tibor upewnił się że Fereng ma się lepiej podniósł wzrok. Zacisnął zęby widząc co się znajduje nad jego głową; wspomnienie innej jaskini sprawiło że zadygotał. Wraz z tym ból powrócił i chłopak usiadł ciężko, dotknął krwawiących ust i sięgnął do medalionu by użyć kolejnego pomniejszego zaklęcia. Przytomność umysłu mu powracała, ale widać było że mocno ucierpiał w walce i przy upadku, ledwo był w stanie się poruszać.

Kostrzewa zniosła upadek zaskakująco dobrze - oczywiście jak na wysokość, z której przyszło jej klapnąć o ziemię. Nic chyba sobie nie złamała, a przynajmniej nie czuła nigdzie ostrego bólu uszkodzonych kości. Za to ogólne samopoczucie druidki dalekie było od dobrego - czuła się słaba i ociężała, jakby jej ręce i nogi zrobione były z ołowiu, plecak też nieznośnie nabrał wagi. Podogniona rana od pajęczych szczękoczułek wskazywała jednoznacznie, że winę za ten stan ponosi trucizna stawonoga. Niestety, odtrutka miała teraz postać glinanych skorup i mokrej plamy na dnie podróżnego worka druidki; upadek nie oszczędził delikatnej buteleczki, tak samo jak kilku innych eliksirów, które kobieta zachomikowała sobie na czarną godzinę. Na szczęście ocalało najcenniejsze - pękata flaszka z uzdrawiającą miksturą. Czy to dlatego, że była solidniejsza niż inne, czy dlatego, że przezorna druidka owinęła ją w koc - ważne, że była cała. Nie zastanawiając się długo, Kostrzewa przełknęła gorzką tynkturę, czując jak ciało odzyskuje trochę sił. Dopiero zadbawszy o siebie, rozejrzała się wokół, oceniając sytuację i sprawdzając, co stało się z jej towarzyszami. Jej wzrok spoczął na kapłanie, który obecnie wyglądał...no, nie wyglądał po prostu i nawet słabe połyskiwanie magicznego światła nie zmieniało wiele w jego godnym pożałowania stanie. Postąpiła kilka kroków i przykucnęła przy chłopaku, przekręcając głowę niczym kruk nad padliną. Chwilę tak gapiła się z ciekawością na zabiegi, jakimi Tibor ratował Ferenga, a kiedy skończył, Kostrzewa spytała cicho, mrużąc oczy od bijącego z postaci chłopaka światła:
- Sam się wyliżesz czy trza cię łatać, robaczku świętojański?
Ból w tysiącu miejsc, słabość i nadal mokre od krwi kolczuga i nogawice dobitnie mówiły Tiborowi że tak samo potrzebuje pomocy jak dwa lata temu. Pytanie druidki słyszał jak przez mgłę. Ale słyszał.
- Pomóż mi zdjąć zbroję i obwiązać bandażem tors - wychrypiał. - Kto jest z nami? - nieco przytomniej rozejrzał się po towarzyszach. - Jak dojdę do siebie pomogę innym - dodał, odsuwając od siebie myśl o jaskini - tej i tej innej, w której również omal nie wyzionął ducha. Rozejrzał się niespokojnie. Tarcza była, ale buzdygan, plecak, wierzchowce…
- Pozbierajcie broń i ekwipunek, zdobyczne również.
- Cichaj, cichaj - mruknęła Kostrzewa, ostrożnie manewrując przy metalowym przyodziewku kapłana - Widzieliście jakie to wyrywne… ledwo łeb cało uniósł, a już do komenderowania się zabiera. Reszta dorosła jest i swój rozum ma. Poradzą sobie - powiedziała i pochyliła się nad ranami Tibora.
- Czasami trzeba - odpowiedział chłopak, sięgając do rzemieni zbroi. Bolało, ale do bólu był przyzwyczajony. O tak, ból chyba już nie miał przed nim tajemnic… Zacisnął zęby i spojrzał do góry.
- Mogą zejść tutaj, licząc na to że zginęliśmy przy upadku - dodał ostrzegawczo, wskazując ruchem głowy truchło pajęczaka … czy czym tam potworność była. Wyjął zdobyczny sztylet i położył go tuż obok, gotowy do chwycenia w dłoń w każdej chwili. A potem zdjął zbroję.
Druidka bez większych ceregieli przemyła obrażenia spirytusem i tyle ile się dało, obmyła z krwi. Potem energicznie wtarła w ciało kapłana wonną maść i zacisnęła solidnie bandaż, zupełnie nie przejmując się tym, czy jej “pacjenta” to boli. Na koniec uniosła jeszcze dłoń, jakby chciała wykonać nad chłopakiem jakiś gest, ale zatrzymała się w połowie drogi. Jej wzrok powędrował do psa i z powrotem na młodzika, a z ust druidki popłynęło ciche błogosławieństwo: - Niech Matka Natura doda sił temu życiu i przywróci mu zdrowie swym kojącym dotykiem - szepnęła, przejeżdżając pazurem po opatrunkach. Kapłan poczuł jak powoli wracają mu siły, jakby ciało w zadziwiająco szybkim tempie leczyło się z odniesionych ran.
- To za psa, w podzięce - szepnęła pod nosem kobieta, a głośniej dodała - Nie zostawiłabym cię tu na zmarnowanie, chłopcze, bo mi twoja baba by łeb urwała, jak nie lepiej - i zarechotała pod nosem.
Oestergaard był blady jak śmierć.
- Dziękuję za pomoc. A z kolei ty za Ferenga nie masz powodu dziękować - powiedział z żalem, spoglądając na szczeniaka. Potem podniósł się i z nadal błyszczącą kolczugą w garści i sztyletem w drugiej przepatrzył teren, szukając broni i ekwipunku. Zgrzytnął zębami sięgając po buzdygan - żebra odezwały się dotkliwie, ale na widok znajomej broni ulżyło mu a jej ciężar w zupełności wynagrodził mu ból. Oszczepy, kusza, bełty … przypomniał sobie czego pajęczaki użyły wobec drużyny i rozejrzał się wokoło w poszukiwaniu, raz po raz spoglądając ku stropowi.
Tibor zakrzątnął się, odsunął spod zapadni Ferenga i ekwipunek, rozejrzał po towarzyszach szukając kto jeszcze potrzebuje pomocy - wszystko, byle tylko nie myśleć o tysiącach ton skały naokoło i nie czuć jak całe ciało spina się przy każdym dźwięku kamienia czy metalu o kamień. Założona na grzbiet kolczuga nadal jeszcze świeciła białym światłem i chłopak jął też szukać materiałów na pochodnie.
- Jehan, co z tobą? - zapytał, widząc że łotrzyk ewidentnie ucierpiał przy upadku. Czym prędzej podszedł by obejrzeć uszkodzoną rękę mężczyzny.

- Kto jeszcze do szycia? Prędko, bo nie myślę się tu ukorzeniać… - Kostrzewa odsunęła się od kapłana i rzuciła opryskliwe pytanie w kierunku reszty.
- Nie jestem skarpetką - odburknął Wishmaker - Stłuczenia, może małe pęknięcie, ale do szycia nic. Sprawdź lepiej co z małą. Poczarujesz nad moimi sińcami po niej.
Shando rozglądał się czujnie, nasłuchując czy coś - lub ktoś - nie nadchodzi. Nie wyglądało na to - póki co. Kaszmir wyjrzała z torby i spojrzała się na pana, najwyraźniej chcąc zejść na ziemię. Powęszyć. Czarodziej jednak kazał jej się schować, co też posłusznie zrobiła. - Zbyt wiele tu psów - mruknął pod adresem chowańca, ucinając marzenia o wycieczce.
- To wyskakuj z portów, a nie ozorem mielesz. Obaczę sobie, czy żeś guza jakiego na rzyci se nie nabił… - Kostrzewa posłała zaklinaczowi swój promienny uśmiech, co w jej wykonaniu było grymasem pełnym ostrych kłów i zżółkłych zębiszczy. Powędrowała jednak do Mary, by zdecydowanie potrząsnąć drobnym ciałkiem, obcesowo pytając “Gdzie boli?” i poddając dziewczynkę leczniczym zabiegom.
A Mara wydawała się jeszcze mocno oszołomiona upadkiem. Na pytanie o źródła bólu zgodnie pokazywała gdzie boli starając się jednocześnie testować własne członki i ciało jak bardzo ucierpiało i jak zdolne jest do dalszych działań. Szybko zauważyła, że straciła kuszę.
- Strzyga! - wyrwało się z jej gardła. Dopiero kiedy wilk pojawił się obok niej trochę się uspokoiła. Pogłaskała wilczy kark, pocałowała za uszami i poczęła zmywać rękawem krew z jego rannego łba. Wszystko ją bolało i ten ból wyciskał mimowolne ciepłe łzy z jej oczu.
Myśli czarodzieja błądziły w wielu miejscach, niczym rozdzielone magicznym nożem. Część lustrowała otoczenie, część się wkurzała, a część zaczęła smucić się na niechybną śmierć olbrzymiego Vara.
Ani jedna jednak nie zauważała chłodu - czarodziej ogarnięty gorączką walki zwyczajnie go nie odczuwał, jednak teraz, potłuczony i zdezorientowany poczuł ukłucia zimna na skórze. I dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Podbiegł szybko do plątaniny pajęczyn i zaklął znów. To, co miał za swój płaszcz, okazało się derką zrzuconą przez uciekającego konia, teraz tak samo oblepioną w pajęczynie. Ciepły płaszcz został u góry, a czarodziejowi robiło się coraz chłodniej. Skrzyżował ręce na piersi i zaczął przytupywać. By zapomnieć o mrozie zrobił w głowie inwenturę zaklęć. Ironio losu, pomyślał, tyle ognia w smoczych formułach, a ciału zimno. Poddawał się bez gadania zabiegom Kostrzewy, która po kolei leczyła wszystkich, syknął gdy złapała za szczególnie bolesne miejsce na goleni. A potem jeszcze zaklął, gdy okazało się że wśród znalezionych kamieni nie ma jadeitu. Kiedy druidka skończyła go opatrywać, bez słowa wygrzebała z plecaka gruby wełniany koc i podała czarodziejowi razem z nożem, gestem pokazując, żeby mężczyzna wyciął sobie w środku materiału dziurę i wciągnął taką “pelerynę” przez głowę.
- Dziękuję - Wishmaker zrobił sobie prowizoryczne poncho z końskiej derki, a koca - nie niszcząc go - użył jako płaszcza - Jak myślicie, warto sprawdzać czy tu coś magicznego? - zapytał czarodziej kiwając głową na zgromadzone znaleziska.
- W tych śmieciach…? - druidka skrzywiła się, przyglądając się czaszkom, z których kilka nieprzyjemnie przypominało jej własną głowę. Przerzuciła kilka kości, by zorientować się, jaka była główna przyczyna śmierci - upadek czy może zęby podziemnego drapieżnika. Wyglądało raczej, że bliskie spotkanie z toporem i gruntem. Zerkała także, czy w grocie nie ma aby śladów bytności jakiś mniej przyjaznych stworzeń, ale prócz śladów drobnych pajęczaków i robactwa nie zobaczyła nic zagrażającego.
- Kostrzewo, rzucisz okiem na Strzygę? - odezwała się cichutka jak dotąd Mara pociągając nosem. - Łeb mu krwawi.
- To tylko lekkie zranienie. Gdzieś się otarł o kamień - druidka uspokająco potargała wilka po karku - Zdrzemnie się i rano nic nie będzie pamiętał - zapewniła dziewczynkę, ale na wszelki wypadek zaserwowała wilczurowi wątpliwą przyjemność obcowania z spirytusem i szczypiącą maścią na rany.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline