| - Fereng! - oszołomiony, pogrążony w szoku Tibor nie zwracał uwagi na cokolwiek, na ból własnych obrażeń, towarzyszy naokoło, walkę, nawet na kontury jaskini. Zamiast tego wbił palce w skałę, podźwignął się i zatoczył ku psiakowi. Upadł na kolana przy mabari, ręce mu drżały gdy sprawdzał czy zwierzak jeszcze dycha. - Żyjesz, piesku! - szepnął z ulgą i czym prędzej przywołał lecznicze zaklęcie. Z trudem powstrzymał się przed użyciem bardziej skutecznej mocy, jak przez mgłę pamiętając że pies mógł połamać sobie gnaty i że trzeba będzie je nastawiać. Nie pamiętając o bożym świecie szukał obrażeń szczeniaka w świetle bijącym z jego kolczugi, choć każdy własny jego oddech był męczarnią. Wreszcie uznał że zorientował się w rozmiarach obrażeń i znowu odwołał się do łaski Lathandera; ufając że użycie zesłanej przez boskiego opiekuna mocy zadziała zgodnie z duchem prośby a nie jej literą. - Panie Poranka, okaż proszę swą łaskę, uzdrów to stworzenie… - łagodny blask otoczył jego dłoń i spłynął na psiaka... Dopiero gdy Tibor upewnił się że Fereng ma się lepiej podniósł wzrok. Zacisnął zęby widząc co się znajduje nad jego głową; wspomnienie innej jaskini sprawiło że zadygotał. Wraz z tym ból powrócił i chłopak usiadł ciężko, dotknął krwawiących ust i sięgnął do medalionu by użyć kolejnego pomniejszego zaklęcia. Przytomność umysłu mu powracała, ale widać było że mocno ucierpiał w walce i przy upadku, ledwo był w stanie się poruszać. Kostrzewa zniosła upadek zaskakująco dobrze - oczywiście jak na wysokość, z której przyszło jej klapnąć o ziemię. Nic chyba sobie nie złamała, a przynajmniej nie czuła nigdzie ostrego bólu uszkodzonych kości. Za to ogólne samopoczucie druidki dalekie było od dobrego - czuła się słaba i ociężała, jakby jej ręce i nogi zrobione były z ołowiu, plecak też nieznośnie nabrał wagi. Podogniona rana od pajęczych szczękoczułek wskazywała jednoznacznie, że winę za ten stan ponosi trucizna stawonoga. Niestety, odtrutka miała teraz postać glinanych skorup i mokrej plamy na dnie podróżnego worka druidki; upadek nie oszczędził delikatnej buteleczki, tak samo jak kilku innych eliksirów, które kobieta zachomikowała sobie na czarną godzinę. Na szczęście ocalało najcenniejsze - pękata flaszka z uzdrawiającą miksturą. Czy to dlatego, że była solidniejsza niż inne, czy dlatego, że przezorna druidka owinęła ją w koc - ważne, że była cała. Nie zastanawiając się długo, Kostrzewa przełknęła gorzką tynkturę, czując jak ciało odzyskuje trochę sił. Dopiero zadbawszy o siebie, rozejrzała się wokół, oceniając sytuację i sprawdzając, co stało się z jej towarzyszami. Jej wzrok spoczął na kapłanie, który obecnie wyglądał...no, nie wyglądał po prostu i nawet słabe połyskiwanie magicznego światła nie zmieniało wiele w jego godnym pożałowania stanie. Postąpiła kilka kroków i przykucnęła przy chłopaku, przekręcając głowę niczym kruk nad padliną. Chwilę tak gapiła się z ciekawością na zabiegi, jakimi Tibor ratował Ferenga, a kiedy skończył, Kostrzewa spytała cicho, mrużąc oczy od bijącego z postaci chłopaka światła: - Sam się wyliżesz czy trza cię łatać, robaczku świętojański? Ból w tysiącu miejsc, słabość i nadal mokre od krwi kolczuga i nogawice dobitnie mówiły Tiborowi że tak samo potrzebuje pomocy jak dwa lata temu. Pytanie druidki słyszał jak przez mgłę. Ale słyszał. - Pomóż mi zdjąć zbroję i obwiązać bandażem tors - wychrypiał. - Kto jest z nami? - nieco przytomniej rozejrzał się po towarzyszach. - Jak dojdę do siebie pomogę innym - dodał, odsuwając od siebie myśl o jaskini - tej i tej innej, w której również omal nie wyzionął ducha. Rozejrzał się niespokojnie. Tarcza była, ale buzdygan, plecak, wierzchowce… - Pozbierajcie broń i ekwipunek, zdobyczne również. - Cichaj, cichaj - mruknęła Kostrzewa, ostrożnie manewrując przy metalowym przyodziewku kapłana - Widzieliście jakie to wyrywne… ledwo łeb cało uniósł, a już do komenderowania się zabiera. Reszta dorosła jest i swój rozum ma. Poradzą sobie - powiedziała i pochyliła się nad ranami Tibora. - Czasami trzeba - odpowiedział chłopak, sięgając do rzemieni zbroi. Bolało, ale do bólu był przyzwyczajony. O tak, ból chyba już nie miał przed nim tajemnic… Zacisnął zęby i spojrzał do góry. - Mogą zejść tutaj, licząc na to że zginęliśmy przy upadku - dodał ostrzegawczo, wskazując ruchem głowy truchło pajęczaka … czy czym tam potworność była. Wyjął zdobyczny sztylet i położył go tuż obok, gotowy do chwycenia w dłoń w każdej chwili. A potem zdjął zbroję. Druidka bez większych ceregieli przemyła obrażenia spirytusem i tyle ile się dało, obmyła z krwi. Potem energicznie wtarła w ciało kapłana wonną maść i zacisnęła solidnie bandaż, zupełnie nie przejmując się tym, czy jej “pacjenta” to boli. Na koniec uniosła jeszcze dłoń, jakby chciała wykonać nad chłopakiem jakiś gest, ale zatrzymała się w połowie drogi. Jej wzrok powędrował do psa i z powrotem na młodzika, a z ust druidki popłynęło ciche błogosławieństwo: - Niech Matka Natura doda sił temu życiu i przywróci mu zdrowie swym kojącym dotykiem - szepnęła, przejeżdżając pazurem po opatrunkach. Kapłan poczuł jak powoli wracają mu siły, jakby ciało w zadziwiająco szybkim tempie leczyło się z odniesionych ran. - To za psa, w podzięce - szepnęła pod nosem kobieta, a głośniej dodała - Nie zostawiłabym cię tu na zmarnowanie, chłopcze, bo mi twoja baba by łeb urwała, jak nie lepiej - i zarechotała pod nosem. Oestergaard był blady jak śmierć. - Dziękuję za pomoc. A z kolei ty za Ferenga nie masz powodu dziękować - powiedział z żalem, spoglądając na szczeniaka. Potem podniósł się i z nadal błyszczącą kolczugą w garści i sztyletem w drugiej przepatrzył teren, szukając broni i ekwipunku. Zgrzytnął zębami sięgając po buzdygan - żebra odezwały się dotkliwie, ale na widok znajomej broni ulżyło mu a jej ciężar w zupełności wynagrodził mu ból. Oszczepy, kusza, bełty … przypomniał sobie czego pajęczaki użyły wobec drużyny i rozejrzał się wokoło w poszukiwaniu, raz po raz spoglądając ku stropowi. Tibor zakrzątnął się, odsunął spod zapadni Ferenga i ekwipunek, rozejrzał po towarzyszach szukając kto jeszcze potrzebuje pomocy - wszystko, byle tylko nie myśleć o tysiącach ton skały naokoło i nie czuć jak całe ciało spina się przy każdym dźwięku kamienia czy metalu o kamień. Założona na grzbiet kolczuga nadal jeszcze świeciła białym światłem i chłopak jął też szukać materiałów na pochodnie. - Jehan, co z tobą? - zapytał, widząc że łotrzyk ewidentnie ucierpiał przy upadku. Czym prędzej podszedł by obejrzeć uszkodzoną rękę mężczyzny. - Kto jeszcze do szycia? Prędko, bo nie myślę się tu ukorzeniać… - Kostrzewa odsunęła się od kapłana i rzuciła opryskliwe pytanie w kierunku reszty. - Nie jestem skarpetką - odburknął Wishmaker - Stłuczenia, może małe pęknięcie, ale do szycia nic. Sprawdź lepiej co z małą. Poczarujesz nad moimi sińcami po niej. Shando rozglądał się czujnie, nasłuchując czy coś - lub ktoś - nie nadchodzi. Nie wyglądało na to - póki co. Kaszmir wyjrzała z torby i spojrzała się na pana, najwyraźniej chcąc zejść na ziemię. Powęszyć. Czarodziej jednak kazał jej się schować, co też posłusznie zrobiła. - Zbyt wiele tu psów - mruknął pod adresem chowańca, ucinając marzenia o wycieczce. - To wyskakuj z portów, a nie ozorem mielesz. Obaczę sobie, czy żeś guza jakiego na rzyci se nie nabił… - Kostrzewa posłała zaklinaczowi swój promienny uśmiech, co w jej wykonaniu było grymasem pełnym ostrych kłów i zżółkłych zębiszczy. Powędrowała jednak do Mary, by zdecydowanie potrząsnąć drobnym ciałkiem, obcesowo pytając “Gdzie boli?” i poddając dziewczynkę leczniczym zabiegom. A Mara wydawała się jeszcze mocno oszołomiona upadkiem. Na pytanie o źródła bólu zgodnie pokazywała gdzie boli starając się jednocześnie testować własne członki i ciało jak bardzo ucierpiało i jak zdolne jest do dalszych działań. Szybko zauważyła, że straciła kuszę. - Strzyga! - wyrwało się z jej gardła. Dopiero kiedy wilk pojawił się obok niej trochę się uspokoiła. Pogłaskała wilczy kark, pocałowała za uszami i poczęła zmywać rękawem krew z jego rannego łba. Wszystko ją bolało i ten ból wyciskał mimowolne ciepłe łzy z jej oczu. Myśli czarodzieja błądziły w wielu miejscach, niczym rozdzielone magicznym nożem. Część lustrowała otoczenie, część się wkurzała, a część zaczęła smucić się na niechybną śmierć olbrzymiego Vara. Ani jedna jednak nie zauważała chłodu - czarodziej ogarnięty gorączką walki zwyczajnie go nie odczuwał, jednak teraz, potłuczony i zdezorientowany poczuł ukłucia zimna na skórze. I dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Podbiegł szybko do plątaniny pajęczyn i zaklął znów. To, co miał za swój płaszcz, okazało się derką zrzuconą przez uciekającego konia, teraz tak samo oblepioną w pajęczynie. Ciepły płaszcz został u góry, a czarodziejowi robiło się coraz chłodniej. Skrzyżował ręce na piersi i zaczął przytupywać. By zapomnieć o mrozie zrobił w głowie inwenturę zaklęć. Ironio losu, pomyślał, tyle ognia w smoczych formułach, a ciału zimno. Poddawał się bez gadania zabiegom Kostrzewy, która po kolei leczyła wszystkich, syknął gdy złapała za szczególnie bolesne miejsce na goleni. A potem jeszcze zaklął, gdy okazało się że wśród znalezionych kamieni nie ma jadeitu. Kiedy druidka skończyła go opatrywać, bez słowa wygrzebała z plecaka gruby wełniany koc i podała czarodziejowi razem z nożem, gestem pokazując, żeby mężczyzna wyciął sobie w środku materiału dziurę i wciągnął taką “pelerynę” przez głowę. - Dziękuję - Wishmaker zrobił sobie prowizoryczne poncho z końskiej derki, a koca - nie niszcząc go - użył jako płaszcza - Jak myślicie, warto sprawdzać czy tu coś magicznego? - zapytał czarodziej kiwając głową na zgromadzone znaleziska. - W tych śmieciach…? - druidka skrzywiła się, przyglądając się czaszkom, z których kilka nieprzyjemnie przypominało jej własną głowę. Przerzuciła kilka kości, by zorientować się, jaka była główna przyczyna śmierci - upadek czy może zęby podziemnego drapieżnika. Wyglądało raczej, że bliskie spotkanie z toporem i gruntem. Zerkała także, czy w grocie nie ma aby śladów bytności jakiś mniej przyjaznych stworzeń, ale prócz śladów drobnych pajęczaków i robactwa nie zobaczyła nic zagrażającego. - Kostrzewo, rzucisz okiem na Strzygę? - odezwała się cichutka jak dotąd Mara pociągając nosem. - Łeb mu krwawi. - To tylko lekkie zranienie. Gdzieś się otarł o kamień - druidka uspokająco potargała wilka po karku - Zdrzemnie się i rano nic nie będzie pamiętał - zapewniła dziewczynkę, ale na wszelki wypadek zaserwowała wilczurowi wątpliwą przyjemność obcowania z spirytusem i szczypiącą maścią na rany.
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise |