Budowla nad którą natknęli się wyglądała bardzo złowieszczo. Upiornie wręcz. Także i w zaklinaczu budziła dreszcze wędrujące wzdłuż kręgosłupa. Valerius spoglądał na ruiny w zamyśleniu, po czym rzekł.
- Duchy. Lan mógł widzieć duchy… na przykład. Wszystko by się zgadzało. Duchy pojawiają się w nocy i nie opuszczają miejsca które przyszło im nawiedzić. I są groźne.
Takie były zresztą podejrzenia zaklinacza od początku.
- Proponuję więc wrócić do reszty i jak najszybciej spróbować się przeprawić na drugą stronę tych ruin. Nie ma co ryzykować noclegu w ich pobliżu. Póki dnia, póty powinniśmy być bezpieczni.
Zdawał jednak sobie sprawę, że dzień się już powoli kończył.
- Nie wiemy ile zajmie nam wciągnięcie wierzchowców - Bayle zgodził się z resztą propozycji Valeriusa. -
musimy spróbować, jeśli są tu duchy, zwierzęta nie będą bezpieczne same.
- Możemy też się cofnąć - Elin wzruszyła ramionami, rzucając propozycję i kierując się już z powrotem ku pozostawionym kompanom. -
Będziemy musieli nocować na wąskiej ścieżce, ale tam dalej wcale nie musi być lepiej. Dalej przeprawimy się po świcie.
- Ja i tak bym zajrzała do środka - westchnęła Dia, zerkając na wieżę, lecz tym razem nie forsując tej propozycji. Nawet ona miała obawy.
-Domyślam się.- uśmiechnął się Valerius i przyjacielsko potarmosił dłonią czuprynę złodziejki.-
Ale najpierw obozowisko. Możemy rozbić kilkaset metrów z dala od samych ruin i poczekać do rana z przeprawą przez nie.Ewentualnie później sprawdzić same ruiny. Ale wpierw obowiązek potem przyjemności.
Zaklinacz spojrzał po Bayle’u i Elin dodając.
-To wracamy do pozostałych?
Nie padły ustne odpowiedzi, ale skinięcia głowy były wystarczającym potwierdzeniem. Bayle zresztą ruszył pierwszy w drogę powrotną, a reszta za nimi.
Podczas powrotu Valerius na moment zrównał się z Elin i rzekł z uśmiechem.
-Dobrze widzieć jak i siły i humor ci wracają.
- Zrobiłam rachunek sumienia - skinęła głową poważnie, posługując się terminologią rodem z Klasztoru. - Nie
czuję się może tak dobrze jak za bezpiecznymi murami, ale nie mogę się poddać.
-To samo mówił mi mój sensei, gdy na treningach wbijał mnie pięściami w glebę.- zaśmiał się Valerius.-
To o nie poddawaniu się i… żebym wyżej trzymał gardę… i o dyscyplinie. Do tego ostatniego jakoś nigdy nie miałem zacięcia.
- To raczej nie chodzi o dyscyplinę, nie u mnie - odpowiedziała po krótkim zastanowieniu. -
Prędzej o samoświadomość - dotknęła palcem swojej głowy.
-Nie bardzo rozumiem. Ale cieszę się, że…- zamyślił się Valerius.-
...czujesz się lepiej. Nie zmartwi mnie jednak, jeśli podczas następnej walki, też będziesz trzymała się za mną. Miło rycersko nadstawiać pierś w obronie nadobnej niewiasty. Nawet jeśli ta niewiasta jest się sama w stanie obronić.
- I potem będę musiała patrzeć na twoje paskudne rany - skrzywiła się, ale w pogodny sposób. -
Wybacz Val, ale jednego mnie nauczyli: czarodzieje, zaklinacze i wszyscy wam podobni nie nadają się do tego, by się za nimi kryć - przyjacielskim gestem uderzyła go w ramię.
-Umiem walczyć na pierwszej linii. Nie tak dobrze jak Harpagon, ale lepiej od Quentina.- odparł w odpowiedzi zaklinacz, a z jego palców wysunęły się długie szpony… które pokazał Elin.
- Nie twierdzę, że nie umiesz - odpowiedziała mu drapieżnym uśmiechem. -
Mówię, że nie nadajesz się na tarczę. A teraz cicho, to zejście jest paskudne - wskazała na pochyłość terenu, do której wrócili.
I zaklinacz postąpił zgodnie z jej wskazówkami, zamykając swoje usta. A wysunięte szpony wykorzystując przy wspinaczce.