Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2014, 12:18   #103
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Quentin nie wtrącał się w tę konwersację, tylko notując coś z księgi w swoim dzienniku. Po tych kilku dniach podróży, towarzysze mogli zauważyć, że Quentin albo robi coś przy ognisku, albo siedzi w księgach, albo okazjonalnie zamieni z kimś parę słów, ale głównie rzucał na lewo i prawo spojrzeniami. To unikał Mill’yi, to gapił się głupio na Maarin, myśląc, że nikt tego nie zauważy, to rzucał zmęczone spojrzenia na Vala, to z zazdrością patrzył na wojowników w drużynie. Każdy czymś zasłużył na spojrzenie, ale mag częściej mamrotał coś pod nosem, niż odzywał się do reszty, chociaż to nie znaczyło, że unika towarzystwa. Bo zawsze słuchał i czasem mimo wszystko się udzielił.
- No nie, w nocy to nie - mruknął do siebie, patrząc na bełt, po czym zaczął intensywnie się na czymś zastanawiać, zezując na czubek wbitego w ziemię bełtu.
Kapłanka w końcu postanowiła sobie usiąść i zrobiła to obok Quentina. Zaczęła mu się przyglądać i obserwować co robi. Przede wszystkim zaczęła go jednak słuchać.
Mag nie zauważył, że dziewczyna poświęciła mu uwagę, był czymś zajęty. Uniósł pióro, łaskocząc się nim delikatnie w nos i przymrużył oczy, ciągle patrząc na bełt, po czym zanużył czubek swojego pisadła i zaczął coś notować, mamrocząc jak to on pod nosem.
- Może… Trzeba złapać kontekst. Słońce? Ciężko. Selune? Może. Przydałby się kapłan… Nie nie, nie mieszać tego, chodzi o cykliczność. Cienie? Dobre, ale nie na noc… Kontekst, kontekst… - zacisnął usta na piórze, mrużąc oczy jeszcze mocniej, aż nagle otworzył je szerzej i zaczął intensywnie notować - Intuicja! Kontekst wewnętrzny, jakbym zaczął mierzyć na ile mogę… Wtedy… Woda, woda, trzeba zrobić…
Uniósł spojrzenie znad swojego dziennik i spojrzał na Maarin z lekko otwartymi ustami. Dopiero w tym momencie zorientował się, że myśli na głos i do tego ktoś go słucha.
Maarin uśmiechnęła się szeroko.
- Pomóc ci?
- Y - wydusił z siebie i otworzył, po czym zamknął usta kilkakrotnie - Ja ja ja, ja zazwyczaj robię to sam, wiesz… Znaczy… Wiesz… Bycie czarodziejem jest dość nudne. Znaczy, wiesz, nie jak jest się Eliminsterem czy coś, wtedy to jest najbardziej fascynująca rzecz na świecie. Ale jak się uczysz? O rany. Wiesz, znaczy, wiesz, wy chociaż macie modlitwy, historie, nie? Emocje… A ja… No to.
Uniósł swój notatnik i pokazal jej mnóstwo różnych formułek w smoczym, pozakreślanych, pomazanych, do tego jakies szkice, których nie byłaby w stanie zrozumieć, bo prawdopodobnie nie były żadnym usystematyzowanym językiem, lecz tym, jak Quentin rozumiał manipulację splotem.
- Widzisz, taki Val, nie? On ma to we krwi. Improwizuje. On może sobie coś wyobrazić i wie jak mniej więcej może to zrobić. Ja muszę… Eksperymentować. Teoretyzować. Lata musiałem się nauczyć, jak wyczarować komuś monetę zza ucha. Zwykłe zaklęcie sprawdzenia czasu wymaga ode mnie zrozumienia praw, o których nikt nie napisał księgi… I w sumie muszę to robić sam, bo jeśli nie zrozumiem każdego fragmentu procesu, mogę albo nie móc rzucić zaklęcia, albo… Co gorsza… Zrobić coś innego.
- Hmm… Wydawało mi się, że nauczyciel zostawił ci jakieś wskazówki. Znaczy myślałam, że dał ci jakieś rady i przekazywał wiedzę. Mimo wszystko chciała bym ci jakoś pomóc. Ilmater pozwala zrozumieć języki tego świata, muszę go tylko o to poprosić. Ale i bez tej łaski znam jeden język. Kołacze mi się od dawna gdzieś z tyłu głowy.
- Ależ oczywiście, dał! - Quentin zarumienił się nieco, bojąc się, że został źle zrozumiany - Ja nie narzekam, w żadne sposób. Nie mogę być czarodziejem bez ciężkiej pracy, ot co mam na myśli… Ej, tak sobie myślę, bo chciałem… Chciałem zrobić zaklęcie do sprawdzenia czasu. I przydałoby mi się do tego zrobienie jakiejś… Maszyny, albo czegoś w tym rodzaju, która by przelewała wodę regularnie, żebym mógł sprawdzić, czy jestem w stanie spojrzeć odrobinę w przyszłość, by policzyć ile kropel się przelało, wtedy mógłbym… Nabrać intuicyjnego zrozumienia czasu. Czy, ten…
Mag uśmiechnął się nieco zakłopotany.
- Nadążasz?
- Woda spływa z góry na dół z jedna prędkością. A przynajmniej tak sądzę. Nie wydaje mi się abyśmy mieli tutaj odpowiednie narzędzia aby zrobić taki przyrząd. Jednak jeśli miałbyś świeczkę można ją zapalić. Jak zrobisz podziałkę na nich będziesz mógł zobaczyć jak szybko się spalają. W klasztorze takie były.
Quentin spojrzał na nią z niedowierzaniem, po czym rozpromienił się jak nigdy dotąd.
- Tak! Świeczka! To takie proste! Och, bogowie, to takie banalne! - zaczął coś niezwykle intensywnie notować - Wystarczy to zaobserować, może nawet nie będę musiał użyć magii, żeby… Maarin, jesteś cudowna!
Powiedział to z niezwykłym entuzjazmem i dalej skrobał w notatniku. Oczy zaświeciły mu się, jak dziecku które dostało nową zabawkę, a na ustach pojawił się dziwnie jadowity uśmiech, jakby odkrycie nawet tak banalnego zaklęcia było prawdziwym osiągnięciem.
- Czasami wartko spojrzeć co się dzieje dookoła - odparła undine. Podparła głowę na dłoni i rozejrzała się. Zerknęła w stronę ścieżki szukając nadchodzącej gromadki.
Pisząc w swoim dzienniku kolejne spostrzeżenia, Quentin na moment oderwał wzrok od kartki i spojrzał na rozglądającą się Maarin. Była taka… Inna. Nie, nie ona była inna. Jego spojrzenie na nią było inne. Zawsze była tą mądrzejszą, tą “starszą”, tą co zaganiała do spania, gdy zbyt długo zasiedział się nad księgami. A tutaj, w świetle ogniska, które stało się już mocniejsze niż każde inne, wydała mu się… Nawet nie tyle piękna. Jedyna w swoim rodzaju. I wtedy uświadomił sobie, że od dłuższej chwili zamiast notować cokolwiek mądrego, robił w dzienniku szlaczki.
- I co? Udało ci się dojść co czegoś? - kapłanka zapytała się wciąż wpatrując się w ścieżkę. Dopiero po chwili odwróciła się do maga.
Ten gwałtownie podskoczył na swoim posłaniu i wypuścił pióro z ręki, które zaplamiło mu szatę.
- P-przepraszam! - zawołał, chociaż ciężko było powiedzieć do kogo - To znaczy… Uch, rany…
Quentin podniósł pióro, po czym włożył je do kałamarza, marszcząc czoło. Nie jest ze mną dobrze, przeszło mu przez głowę, kiedy poczuł, jak się rumieni.
- Em… Tak, tak, ale chyba starczy myślenia, jak na jeden dzień - zaśmiał się nerwowo i spojrzał na nią, a oczy bezlitośnie zdradzały go, mówiąc, że nawet jeśli do czegoś doszedł, to raczej nie miało to związku z jego zaklęciem. Zamknął swój notatnik, gdzie ostatnie zdania w ogóle nie przypominały jakiegokolwiek języka.
Maarin była wyraźnie zaskoczona. Zaraz jednak się uśmiechnęła. Czasami Quentin denerwował się błachymi sprawami.
- No i poplamiłeś szatę - kapłanka ujęła w dłoń kawałek materiału. - Nawet jeśli bylibyśmy w klasztorze ciężko było by to wyprać. Tutaj nie ma szans. Będziesz musiał jakoś wytrzymać. No chyba, że znasz jakiś czar, który mógłby to wyczyścić.
- B-bez problemu - uśmiechnął się do niej, kiedy zbliżyła się do niego. Wziął od niej kawałek płaszcza i mruknął pod nosem krótkie słowo w smoczym, pstrykając palcami. Plamka zniknęła, a właściwie wyglądało to, jakby wsiąkła w materiał - Patrz, magia! Hej… Lubisz ciasteczka, nie?
Widząc zdenerwowanie maga Maarin postanowiła pójść za ciosem i pomóc mu się rozluźnić.
- Lubię, aczkolwiek dawno nie jadłam. Zdarzało mi się je robić dzieciakom na urodziny, ale sama ich specjalnie nie jadłam.
Quentin uśmiechnął się szeroko i zaskakująco złowieszczo. Sięgnął do swojej torby, wyciągając suchara, który był częścią ich codziennych racji żywnościowych. Położył go sobie na dłoni i spojrzał na niego tak intensywnie, jakby probował go spalić wzrokiem. Po kilku sekundach uśmiechnął się szerzej i podsunął jej suchar pod nos.
- Masz - wyszczerzył się. Kiedy wzięła od niego suchar, był zaskakująco ciepły, jakby całkiem niedawno wyjęto go z pieca.
- Dziękuję - Maarin ciężko było nie zwrócić uwagi, że mag się popisuje. Spróbowała sucharko-ciastka i popiła wodą z bukłaku. Nie oszczędzała jej.
- Dobre. Wody? - podsunęła ją do maga.
- Chcesz, też mogę ją ulepszyć - uśmiechnął się do dziewczyny, wyraźnie zadowolony, że jej zasmakowało i wziął od niej bukłak - Chociaż efekt nie utrzyma się dłużej niż godzinę, niestety.
- Woda jest w porządku. Nie trzeba - z tymi słowami kapłanka przysunęła się bliżej maga i oparła głowę o jego ramię. Tak przy pozostałych. Zmęczenie wciąż malowało się na jej twarzy.
Mag był odrobinę zawiedziony, ale kiedy oparła się o niego, wszelkie negatywne uczucia zniknęły z niego, jak za dotykiem jego czyszczącego zaklęcia. Łyknął odrobinę wody z bukłaka i podał go Maarin, obejmując ją ramieniem, przytulając do siebie. Poczuła, jak odetchnął głęboko, wyraźnie uspokojony jej bliskością i miłym gestem.
- Cieszę się, że… - odchrząknął - Wyjaśniliśmy sobie parę spraw.


Z powrotem razem

Valerius szedł w sumie na czele grupy, bowiem Dia nie miała się już do czego spieszyć, a ciężej opancerzony Bayle osłaniał tyły. Nieco optymistycznym tonem Valerius zakomunikował.
- Ruiny za dnia są bezpieczne, więc możemy dotrzeć w ich pobliże. Jakieś kilkanaście metrów od nich. Zanocować w ich pobliżu i wyruszyć z rana. A wy co żeście robili przy lawinie?
- A co mieliśmy robić Valeriusie? Nie odrzucilibyśmy tego kiedy dwójka z nas jest bardzo zmęczona
- powiedziała spokojnym chociaż zmęczonym głosem kapłanka.
- Dodatkowo większość tych kamieni to kawałki muru. Osuwisko nie mogło powstać samo - przekazała informacje do jakich wspólnie doszli.
-To brzmi… niepokojąco, nieprawdaż?- zamyślił się zaklinacz i dodał.- To co robimy? Bierzemy za urwisko i jego uporządkowanie, czy nocujemy w bezpiecznej odległości od ruin, by następnego ranka przejść przez nie?
- Im dalej zajdziemy teraz, tym mniej czasu stracimy jutro - Bayle podrapał się po policzku. - Nie podoba mi się pomysł obozowania pod ruinami, ale ktoś już to robił, a i tak stracimy sporo czasu na wciągnięcie zwierząt po tym zboczu. Uważam, że powinniśmy się pospieszyć.
- Możemy wystawić podwójne warty. Mi też się to jednak nie podoba - Elin patrzyła zamyślona na coraz słabiej widoczne ruiny.
- Skoro kamienie zrzucono, by zmusić nas do pójścia jedyną ścieżką, z pewnością to zasadzka. - Harpagon miał skupiony i poważny wzrok - Ten, kto ją zastawił, raczej jest bystrzejszy niż koboldy... co nie zmienia faktu, że możemy go zrobić na ten sam sposób co one. Pójdę, wpadnę w zasadzkę, dam nogę... i wciągnę ich w naszą zasadzkę!
- Chyba żart…- słysząc słowa Harpagona załamany nimi Valerius uderzył swą dłonią we własne czoło. Po chwili jednak zastanowienia uznał, że wojownik ma całkowite prawo tak sądzić. Został zaatakowany w klasztorze i nadal nie był znany powód tej napaści. Dlatego miał prawo pomyśleć, że wszystko kręci się wokół niego i że lawinę zrzucono właśnie po to, by wciągnąć ich w pułapkę, a może nawet właśnie jego osobiście. Mimo, że nie miało to zbyt wiele sensu i zamiast zrzucać lawinę zanim tu przybyli, przeciwnik powinien poczekać z głazami, aż cała drużyna wkroczy na wąską ścieżkę… i wtedy zarzucić ich głazami sprowadzając pewną śmierć na całą grupę. Ale… Valerius wziął głęboki oddech i wzruszł ramionami dodając.
- Jasne… zróbmy jak chcesz. Możesz iść pierwszy i… Nie jestem twoim nauczycielem, ni niańką. Chcesz testować swoje szczęście, to proszę bardzo. Miejmy nadzieję że Tymora cię lubi. Tylko nie leź prosto w ruiny. Co innego pułapka, a co innego… ściąganie na siebie kłopotów, własną nadmierną pewnością siebie.
W przeciwieństwie do Harpa, Valerius nie widział siebie w roli pępka świata… a całej drużyny w sumie niedoświadczonych młodzików, jako jakiegokolwiek dużego zagrożenia dla sił zła. Zwłaszcza, że omal nie stracili Elin podczas ostatniej potyczki z paroma koboldami. Nie wierzył też w kolejną pułapkę i uważał, że kolejne zagrożenie sprowadzą na siebie sami, swoim brakiem doświadczenia, którego wyraźnie brakowało całej drużynie włącznie z samym zaklinaczem.
- W tej chwili nie odkryliśmy nikogo przy ruinach - Bayle odniósł się do pomysłu Harpagona ze sceptycyzmem. - Nie jest rozważne się rozdzielać, noc blisko. Jeśli to zasadzka, przygotujmy się do niej bez takich szaleńczych pomysłów.
- Raz ci się udało
- Dia wzruszyła ramionami. - Miałeś szczęście, bo koboldy nie umiały strzelać. Nie rób tego ponownie, jesteś sztywniakiem, ale nie chciałabym by coś ci się stało - uśmiechnęła się.
- Nie ma co dyskutować, spróbujmy wciągnąć konie i przenocować już na górze, ale jak najdalej ruin - Elin także nie podobał się pomysł Harpa, ale pokazała to tylko miną.
Quentin słuchał ich z uwagą i tylko kiwał głową, nie udzielając się, przynajmniej póki co. Mag był zaabsorbowany obserwowaniem otoczenia i zastanawianiem się, czy jego magia cokolwiek zdziała w tych okolicznościach.
Harpagon wzruszył ramionami, rozpoznając z góry przegraną batalię. I zapewne kłopoty w przyszłości. Dlatego tylko upewnił się że zbroja jest dobrze dopięta, a miecz ostry i gładko wychodzi z pochwy.
- W takim razie proponuję aby ci co mają jeszcze siłę pomogli zwierzętom, a reszta będzie robić za ich obstawę - odezwała się kapłanka.
 
Asderuki jest offline