Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2014, 23:58   #4
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Surokaze Raim


Nino zaprowadził elfa w stronę lasu, który rósł niedaleko zamku krwawych blizn. Puszcza, gdzie niegdyś wraz z Haru przeszli ciężką karę, która tak zbliżyła ich do siebie. Elf czuł się trochę nieswojo, mając świadomość, że za plecami ma jeszcze tuzin „Ninów”, którzy naprawiwszy szkody w zamku ruszyli za nimi. Rozmawiali między sobą, robili notatki oraz śmiali się z żartów których on nie rozumiał. Dziwne było mieć świadomość, że to klony osobnika, który ukrywa się gdzieś przed światem.
- Pozwoliłem sobie zaparkować w tym lesie… mam nadzieje, że to nie problem.- zagadnął ten z naukowców, który rozmawiał z nim w gabinecie. Mówiąc to wskazał na olbrzymia budowle, która znajdowała się już niedaleko od nich.


Była to potężna konstrukcja z metalu, z której wyrastały liczne kominy. Kłęby dymu i pary, wydobywały się z licznych dyszy, a kilkanaście grubych mtalowych kopuł wyposażonych było w potężne działa i armaty. Grube metalowe nogi uginały się pod ciężarem twierdzy, kiedy ta kroczyła w ich stronę. Surokaze nie miał dotąd okazji zobaczyć ruchomego zamku Nino, i musiał przyznać, że ten robił wrażenie. Dotąd widział jedynie twierdze, które twardo stały na ziemi, te które się poruszały nie budziły jakoś jego zaufania.
Kiedy stanęli przy drzwiach, ciężki drewnianych wrotach, Nino pstryknął palcami a te otworzyły się.
- Teraz musze cię przeprosić… idę zrobić sobie sekcję, by sprawdzić jakie wino mi podałeś. Moje sługi się Toba zajmą. – stwierdził odchodząc, ręką niedbale wskazując na…


… dwie małe żółte istotki. Jedna trochę grubsza, trzymała parasol, z poważną mina obserwując elfa. Druga, jednooka z wielkim monoklem na twarzy, obserwowała elfa jak gdyby przerażona.
- Patiura? –zapytał ten z parasolem, ręka wskazując białowłosemu, korytarz do salonu. – Patu? –zapytał drugi, unosząc wysoko tace z kanapkami.

Calamity


Richter jechał, spał, jadł i znowu jechał. Tak wyglądał cykl jego dni od rozmowy ze szkieletem dawnego kapłana. W snach nawiedzały go koszmary, śnił o Rose oraz o tym jak ta próbuje go zabić, gdy dowiaduje się kim został. Budził się zlany potem, a tatuaże na jego ciele piekły wtedy dotkliwie.
Rzecz która nigdy wcześniej się nie przejmował, teraz uderzała w niego z druzgocząca mocą.
Jechał by ratować swoja ukochaną… lecz czy ona zdoła pokochać potwora? Oraz co miał na myśli szkielet gdy mówił, że nawet najpiękniejsza róża może zgnić gdy nikt się nią nie zajmuje? Czyżby ten czarnowłosy osobnik zrobił coś jego damie…
Na sama myśl o tym, jego rękawice zaciskały się ze zgrzytem, a jedyne oko rozświetlało się groźnie.

Tego wieczoru zatrzymał się w małym miasteczku. Ukrył motor w paszczy swej towarzyszki, po czym rozejrzał się po miasteczku.
Ludzie wyglądali na zapracowanych, z niewiadomych przyczyn spora ilość budynków była zniszczona, dla tego lwia część mieszkańców zajęła się odbudową. To jednak nie był jego biznes, nie miał czasu na takie bzdety.

Wkroczył do przybytku i zamówił sobie posiłek jak i pokój, przyda mu się sen w łożu, zamiast na ziemi. Czekając przy małym stoliku na podanie zamówienia, usłyszał za sobą ochrypnięty głos.
- Ohhoho, cóż za spotkanie… silny młodzieńcze czy to ty? – Richter obrócił się zdziwiony..znał ten głos i styl w jakim zostały wypowiedziane.


Staruszek, którego spotkał w Lukrozie zmierzał w jego stronę, napędzając swój wózek miarowymi ruchami. Wyglądał na jeszcze bardziej pomarszczonego niż wcześniej, ale z jego ust nie schodził spokojny uśmiech. Chude ręce poruszały kołami, gdy podjechał do stolika Richtera. – Udało ci się znaleźć to czego szukałeś? Słyszałem że w stolicy działy się wielkie rzeczy, mniej więcej wtedy gdy się rozstaliśmy. Brałeś w nich udział? –zagadnął, poprawiając swoje ciemne okulary.

Viktor Dimitriyenka


Jego nagie ciało ociekało dziwnym śluzem. Mimo podawanych mu ciągle nowych ręczników, maź bardzo opornie schodziła z ciała i włosów. A co gorsza, ból zdawał się ciągle doskwierać równie mocno, co przed ta dziwna kuracją. Spędził niemal tydzień, zawieszony w wielkiej próbówce, z rurkami wetkniętymi w każde możliwe miejsce. Wtedy nie było tak źle, nie czuł prawie nic. Teraz jednak, gdy opuścił słój, Viktor ponownie czuł jak cierpienie niemal rozrywa go od środka.

Jedna z małych żółtych istotek, których pełno było w laboratorium, podała mu kolejny stos ręczników, po czym uciekła w podskokach. Jej tłusty zadek podskakiwał w rytm szybkich kroków, gdy mówiąc cos w swym języku, kierowała się do grupki innych podwładnych Nino.
Ten osobnik wywoływał zresztą dalej ciarki na plecach Bohuna. Robił to nie swoją aparycją, nie wpływał tez na to fakt iż zarzekał się, że uda mu się uleczyć mężczyznę. Nie. Przerażające w nim było to… że było go wiele. Luigi Nino potrafił rozmawiać sam ze sobą, patrząc sobie przy tym w oczy. W tym laboratorium znajdowało się co najmniej pięć jego kopi, które samodzielnie się poruszały i żyły swoim życiem.
Naukowiec nie zdradził mu natury tego fenomenu, wytłumaczył jedynie, że jest bardzo zapracowany, więc musiał zrobić trochę swych klonów. Jak tego dokonał, oraz gdzie był oryginał – tego Bohun nie wiedział.

- I jak? Czujesz jakąkolwiek poprawę? – jeden z klonów, siedział naprzeciwko niego z notesem w ręku.


Miał gładka młodzieńcza twarz, a różowe włosy kaskada spływały na jego ramiona. Złote oczy bystro lustrowały Viktora zza okularów. Kitel, w który był ubrany, charakteryzował się nieskazitelną bielą. Nikły uśmieszek, wskazywał na to, że naukowiec zna odpowiedź i pyta tylko przez grzeczność.
- Przecież widać, że to nic nie dało! A przynajmniej na razie. –odezwał się wesoły głos, drugiego osobnika który przebywał w pomieszczeniu. Tego Viktor nie znał, widział go po raz pierwszy w swym życiu.
Był to młody blady chłopak, w dość nietypowym ubraniu. Koszule nosił rozpięta, odsłaniając tym samym gołą pierś. Czarne luźne spodnie, przytrzymywał srebrny pas z klamra w kształcie czaszki. Oczy owinięte miał opaską, co mogło wskazywać na to, że nie dane mu było oglądać świata.


- Kończ z nim i pożycz mi go wreszcie… –marudził ślepiec, bawiąc się fiolkami stojącymi na półce.
- Jeszcze nie teraz… najpierw zrobi cos dla mnie. –odparł mu Nino i wrócił do obserwowania Viktora. – A więc jak… czujesz się lepiej?

Hei Bai


Największy z uczniów w zakonie Krwawych blizn, zasiadał teraz na specjalnie przygotowanym dla niego krześle. Zostało one wzmocnione metalowymi elementami by nie zapaść się pod ciężarem niedźwiedzia. Jego futro lśniło od wody, bowiem dopiero co wziął kąpiel po ciężki treningu. Nie zdążył się jednak wysuszyć w promieniach jesiennego słońca, bowiem został wezwany.

Hei Bai cieszył się ze przybył w te strony. Mimo, że choroba zwana Szaleństwem została zniszczona przed jego przybyciem, to znalazł tu miejsce w którym mógł studiować nową historię. Ponadto robił to dalej w sposób jaki przekazał mu jego mentor- poprzez naukę walki. Zakon krwawych blizn był miejsce w wielu względach podobnym do miejsca z którego przybył. Ponadto zgłębiali oni siłę jednego z czterech żywiołów, komuś kto kultywował naturę musiało się to podobać.

Teraz jednak zamiast trenować, obserwował starego elfa o srogiej twarzy. Jego uszy były postrzępione od blizn, a nos wyglądał jak po oblężeniu przez synów wukonga- mało co z niego zostało. Był to jeden z najwyższych rangą braci zakonu, piastował on role nauczyciela i trenera młodych rekrutów.
Teraz siedzieli jednak sami, a on wskazywał na powieszony na ścianie portret.


Był to list gończy, papier pożółkł już trochę jednak dalej wszystko było wyraźne. Mała, chuda dziewczyna, o szalonym spojrzeniu, szczerzyła do pandy zęby. Jej długie niebieskie warkocze, opadały na wątłą pierś, zaś w dłoniach spoczywał jej dziwnie wyglądający metalowy przedmiot. Nazywali to chyba karabinami.

- Hei Bai, mam dla ciebie pierwsze zadanie. Jesteś obiecującym studentem, więc wiem, że sobie poradzisz. Pomożesz nam kogoś pojmać. Czy jesteś na to gotowy? –zachrypiał do niego stary elf, mierząc go swym ostrym spojrzeniem.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline