Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2014, 10:13   #89
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Spał.
Najedzony dwa dni temu, rozleniwiony, z pełnymi jelitami pogrążył się w błogim letargu i nawet ciepłe promienie słońca grzejące kamienie u wylotu rozpadliny nie podziałały na tyle mocno by wyrwać go z odrętwienia i wywabić na zewnątrz. Miał czas. Zawsze miał go w nadmiarze. Wypełznąć na nagrzane słońcem kamienie i spokojnie oddać się przyjemności trawienia zawsze zdąży... A i do pełnego niepewności wypatrywania znienawidzonej orlej sylwetki jakoś nie było mu śpieszno. Chłód ciemności spowalniał, ale i dawał poczucie bezpieczeństwa. Tutaj on rządził. Nic nie było w stanie mu zagrozić...
...trawił w spokoju...
…odległy grzmot poruszył ziemią i permanentnie wyrwał go z letargu. Niebezpieczeństwo! Dalekie i bliższe świsty pocisków przeszywających powietrze, odległe wstrząsy osuwających się kamieni, kwik zwierząt, zapach spanikowanych postaci. Chaos. Panika. Wiedział co to mogło być. Tylko jeden gatunek zwierząt na tej pustyni był w stanie narobić wokół siebie tyle zamieszania. Bardzo niebezpieczny gatunek stworzeń... O nie. Tym bardziej nie miał zamiaru wychylać łba, nawet końca języka z bezpiecznej ostoi, gdzie ciemność zapewniała mu bezpieczeństwo. A niech się pozabijają. W końcu to jedno robili najlepiej. I po co?... Nawet nie zjadali siebie nawzajem....

...a może ci byli inni? Z niepokojem obserwował jak jeden z nich z wyraźnym wysiłkiem taszczy zwłoki innego w kierunku jego rozpadliny. Czyżby wybrał sobie tę właśnie, jego jamę, by w jej zaciszu spokojnie połknąć i strawić zdobycz? Niedoczekanie. Większy czy nie, nie zamierzał się dzielić z nikim swoją pieczarą. Zwoje ciała natychmiast przyjęły ciasny esowaty kształt. Łuski zachrzęściły o podłoże a ogon energicznie zadrżał. Pierwsze i ostateczne ostrzeżenie. Nie chciał marnować jadu. A i trup u wylotu rozpadliny, jego rozpadliny, prędzej czy później przyciągnie inne drapieżniki. Ostrzegł go, i...
...podziałało. Człowiek jak oparzony wyskoczył z jamy zostawiając nawet swą zdobycz. Za dużą by on mógł mieć z niej jaki pożytek. Do tego jak stwierdził wysuwając kilkukrotnie język - nie do końca martwą.
Na zewnątrz wciąż w najlepsze wił się chaos. Wrzaski, grzmoty, czuć było zapach krwi. Ostrożnie wysunął łeb zza kamienia. Chciał poczuć więcej, zdobyć pewność że ten który przed chwilą opuścił jego leże nie powróci. Żółte ślepia na moment oślepił słoneczny blask. Coś dużego i niewyraźnego zamajaczyło w tej plamie jasności, a potem dostrzegł wylot czarnej rury.

Błysnęło...

Obudził się.
Nie wiedział już który z kolei raz zapadł w płytki, męczący sen. Nie wiedział który już raz budził się ze zdziwieniem stwierdzając jak dziwaczne potrafi umysł stworzyć w czasie snu obrazy. Nie wierzył w sny jak jego matka. Nie podzielał jej poglądu że każdy coś znaczy, a niezrozumiałość sennej symboliki wynika tylko z ludzkiej ignorancji. Wierzył w Boga, a próby tłumaczenia sennych majaków czy przekładania ich na rzeczywistość brał za szarlatanerię. Choć z drugiej strony i w Piśmie trafiały się ustępy traktujące o ważkości snów... żeby wspomnieć Jakuba, Saula czy choćby św. Józefa... jak dotąd nie spotkał jednak kaznodziei, który odkryłby przed nim tajniki zagadnienia i to wyczerpywało złożoność tematu.
Obudził się i jak poprzednio szybko zepchnął w niepamięć resztki majaków. Męczących, dziwacznych, często strasznych i tak pełnych przemocy, że rozstawał się z nimi bez żalu. Węże, trupy, ciągłe poczucie zagrożenia... dwa księżyce?!... wciąż załzawionymi oczami ułowił obraz tego, co działo się na nocnym niebie i... nie potrafił uwierzyć w to, co widzi!!...dwa księżyce... płytkimi oddechami z trudem łapał powietrze. Co dziwniejsze inni widzieli to samo i wydawali się nie mniej wstrząśnięci od niego...
...a może wciąż się nie obudził?...może tkwił ciągle w koszmarnym labiryncie z którego nie potrafił znaleźć wyjścia.... gdzie przejście przez drzwi pociągało za sobą konieczność zmagania się z kolejnym nieznośnym majakiem... jednak wszystko wydawało się tak realne... chłód... głód... zmęczenie i poczucie zagrożenia... realne... normalne we śnie....

Nagle jego uwagę zwróciło poruszenie związane z pojawieniem się jakiejś dziwnej postaci. Ten ktoś – obcy! - zmierzał w ich kierunku, a zbliżał się jak się Olsenowi zdawało od strony puebla! Potknął się i upadł, lecz nie to przykuło uwagę bankiera. Nawet nie nagła i pochopna jego zdaniem chęć pomocy młodej lekarki. To, co zmroziło mu krew w żyłach, co trwale przymurowało go do kamienia, za którym cały czas szukał schronienia były paskudne, zapalające się wszędzie w ciemności nocy krwistoczerwone ogniki ślepi. Diabelskich, jak podpowiadała oszalała ze strachu wyobraźnia istot, które przybyły tu... w jakim celu mogły przybyć?... Nauczona doświadczeniem kilku ubiegłych dni intuicja nie pozostawiała złudzeń – jakikolwiek cel przyświecał tym stworzeniom, nie mogło z tego wyniknąć dla nich nic dobrego.

Oszalały niemal ze strachu, zdrętwiały niczym mysz wpatrzona w źrenice węża rozszerzonymi do granic bólu oczami wpatrywał się w scenę jaka działa się przed nim i modlił z całych sił. Modlił, by się obudzić. Obudzić w ciepłym łóżku z pierzyną i z ulgą stwierdzić że to wszystko było na szczęście tylko nocnym koszmarem.
 
Bogdan jest offline