Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-08-2014, 01:19   #81
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Pieprzenie. - Peter Price zbył Słowo Boże mruknięciem pod nosem, bardziej z przyzwyczajenia, niż z faktycznej chęci polemiki z Johnsonem czy Jezusem z Nazaretu.
Z jednej strony wiedział, że okazja zajścia obozowiska Diabła może się już nie powtórzyć z drugiej... szansa była nikła, granicząca z pewnym samobójstwem. Bo żeby dać się zaskoczyć ścigany musiałby być ślepy i głuchy przez ostatnią godzinę. Zdrajcę zabili dopiero przed chwilą, a Tigget narobił przed śmiercią dość hałasu, by zaalarmować nie tylko opuszczone pueblo przed nimi, ale i każde pueblo w całym cholernym północnym Meksyku.

Snuł te rozważania w zasadzie tylko by zająć czymś myśli - bo był tu w jednym, jasnym celu i miał jednego pracodawcę. Brał pod uwagę, że może zginąć, ale życia i tak nie zostało mu wiele i nie miał najmniejszej ochoty wracać z tej wyprawy z pustymi rękami. Decyzja była więc prosta, jeśli Reed zostaje, on też zostaje.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 24-08-2014, 17:06   #82
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Co oni gadali o wężu wyłażącym z gardła tego złapanego bandyty? Co mówił Shilah o prześladujących ich duchach? Nie potrafił sobie dokładnie przypomnieć... Dziwne, zważywszy że wszystko to działo się zaledwie dobę - dwie doby temu? Musiał się jednak o coś mocno uderzyć... Być może na tyle mocno, że nawet nie pamiętał gdzie i o co... To nie był zwyczajny... normalny stan umysłu... Egon Olsen – zawsze racjonalny i rzeczowy, mało że nie potrafił w tej chwili poukładać sobie w głowie wydarzeń sięgających nie dalej jak dwa, trzy dni do tyłu, to jeszcze z przerażeniem stwierdzał, że ma ogromne trudności z odróżnieniem faktów od nieraz głośno artykułowanych obaw tych, z którymi dane mu było trafić do tego przeklętego przez Boga miejsca.

Widział węże wyłaniające się ze stygnącego ledwo trupa Tiggeta, słyszał relację wielebnego Johnstona o takim samym przypadku, na własne oczy oglądał jatkę, jaka pozostała po bandzie Harpera, niemal na jego oczach ludzie zapadali się pod ziemię, a jednak wszystkie te wspomnienia mieszały się i przeplatały niczym w źle i bezładnie utkanej tkaninie z tym co wiedział ze szczątków pełnych obaw rozmów innych, i tym, co pamiętał z własnych snów. Makabra i pełen przemocy obraz plótł się i gmatwał w rozgorączkowanej głowie bankiera, coraz trudniej dając oddzielić to co było, od tego, co nie daj Boże być by mogło.

Widział histerię jaka opanowała ludzi na widok wypełzających z ciała szeryfa grzechotników. Widział szaloną strzelaninę i to, co pomimo wyeliminowania niebezpieczeństwa ze strony węży wciąż czaiło się w ich oczach. Co wyłaziło na wierzch, zwłaszcza wtedy, gdy w ciemności stukot osuwającego się kamienia, albo chrzęst żwiru oznajmiał, że wcale nie są w tej ciemności sami. Obserwował ich stężałe twarze, pot który mimo chłodu nocy perlił karki i nerwowe ruchy na każdy podejrzany dźwięk. Obserwował. I tyle...
Sam bynajmniej nie zachowywał spokoju. Bał się jak chyba jeszcze nigdy dotąd. Jednak bał się tym nieznanym sobie rodzajem strachu, który choć szarpał trzewia gdzieś w środku i kotłował myśli, nie paraliżował jak choćby - kiedy to było? - w czasie tej udanej zasadzki Diabła gdy Tigget stracił zdolność chodzenia...

Z apatycznym, nawet dla siebie niezrozumiałym spokojem oczekiwał końca nocy, przyglądał się ciężkiej walce młodego mieszańca o przeżycie, nasłuchiwał wraz z innymi nocnych odgłosów pustyni i z obojętnością zastanawiał nad przyczyną nieostrożności, czy też zadufania we własne siły tych, którzy nieopodal, tam w ruinach puebla palili ogień. Nawet niespodziewany początek i nie mniej nagły koniec kanonady zbył zwykłym pełnym ciekawości zainteresowaniem. Niczym więcej. Złość, jaka pchała go do tej pory wciąż do przodu, niepohamowane pragnienie dorwania Harpera i własnoręcznego wyrwania mu zrabowanych pieniędzy z gardła mieszały się i równoważyły z takimi zagadnieniami jak czysto akademickie zainteresowanie kunsztem miss Reed, czy choćby banalna ciekawość co stało się z zaginionym mułem, albo jak to w ogóle możliwe by wąż przeżył w ciele człowieka...

Z godziny na godzinę stawał się bardziej bierny. Z minuty na minutę coraz mniej potrafił odróżnić koszmar rzeczywistości od makabry przebijającej się na powierzchnię obrazu jego świadomości. Zapadał się i powracał. Zasypiał i wypływał na powierzchnię jawy. Tylko silne bodźce: strzelanina, mocny uścisk dłoni czy nagły, bezpośredni zwrot na moment wyrywały go z otępienia, a i tak szybko tracił orientacje, po której stronie akurat się znajduje.
Gdyby ktoś mu powiedział – ruszamy! – wstałby i poszedł. Puki co, tkwili w miejscu – tkwił i on.
Był świadomy niebezpieczeństwa, miał poczucie zagrożenia ze strony tego co pełzało w ciemnościach, a jednak gdyby tak było trzeba wstałby i poszedł schwytać Diabła, czy kogo tam, kto krył się w opuszczonej indiańskiej wiosce. Z prawdopodobieństwem powodzenia bliskim zeru. Z szansą na przeżycie nie większą niż na to, że do rana spadnie deszcz. I z pewnością, że tak samo nagłe opady jak i sukces przedsięwzięcia obeszły by go równie mało.

Budził się i zapadał w płytki, męczący sen upływ czasu rejestrując tylko beznamiętnie śledząc ruch księżyca na nieboskłonie. Nie wszystkich wypowiedzianych słów był świadomy. Nie wszystkich podjętych decyzji rozumiał. W natłoku myśli i często niezrozumiałych skojarzeń powoli zaczynał być ku swojemu zdziwieniu pewien jednego: że wąż, jakkolwiek dziwacznym się to nie wydawało i jak bardzo byłoby to pozbawione znaczenia… że jego łuski, bardziej niż skórę węża przypominają pióra ptaka!....
 
Bogdan jest offline  
Stary 25-08-2014, 19:53   #83
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

Cisza, jaka zapadła po gwałtownej strzelaninie, była wręcz nienaturalna. Nawet wiatr przestał wiać, chociaż ciemne chmury przesłoniły nocne niebo.

Ich serca, z niewiadomych powodów, biły dzikim, szybki rytmem. Mimo zmęczenia nikt nie mógł zasnąć.

Robiło się coraz zimniej – tak, jak tylko potrafi się robić zimno nocą na pustyni, albo w górach.

Siedzieli, w absolutnej ciszy, wpatrując się w ciemności, aż do bólu oczu.

Może właśnie dzięki tej ciszy, a może dzięki skupieniu, poczuli to wszyscy w tej samej chwili.

Drżenie ziemi! Początkowo delikatne, ledwie wyczuwalne wibracje pod nogami, lub ciałem, – jeśli ktoś już zdążył się położyć. Potem wyraźniejsze, wręcz gwałtowne. A potem nagle wstrząsy przybrały na zile i ziemia zaczęła trząść się tak, jakby za chwilę miała zapaść się pod nimi ziemia.

Gdzieś z lewej strony usłyszeli charakterystyczny rumor walącej się ściany jakiegoś budynku.

Poderwali się z miejsc, instynktownie, bez udziału świadomości, z przerażeniem wpatrując się w ciemność.

Trzęsienie ziemi trwało co najwyżej jedną przerażając minutę, ale pozostawił po sobie paskudne uczucie trawiącego trzewia strachu.



Wiatr powiał niespodziewanie, kilka minut po trzęsieniu ziemi, kiedy ich serca zdążyły wyrównać swój rytm. Wiejący wiatr przegnał chmury i znów musieli uspokoić cisnące się im na usta krzyki.

Noc była jasna. Ale na niebie, zamiast jednego, świeciły dwa bliźniacze księżyce. Jeden duży, drugi nieco mniejszy, jakby leżał nieco dalej. Ale oba wyglądały dokładnie tak samo. Dwie pełne, srebrzyste tarcze z tajemniczymi lądami, na których nigdy zapewne nie stanie ludzka stopa.

Widok był tak niezwykły, że aż zaparło im dech. Dwa księżyce były tak piękne i tak przerażające zarazem, że nie mogli oderwać od nich wzroku.

Może dlatego idącego człowieka zauważyli dopiero wtedy, kiedy wyłonił się z ciemności, zataczając, niczym pijak po ostrej imprezie.

Odwrócili się gwałtownie, z bronią gotową do strzału, lecz niepotrzebnie. Mężczyzna przewalił się bowiem na ziemię, wyraźnie potykając o coś na ziemi - zapewne jakiś ułomek skały, starą cegłę lub szczelinę.

Nim zdążyli zareagować zobaczyli coś, co poruszyło się w ciemnościach, jakieś niewyraźne kształty. A potem w ciemnościach nocy, tam gdzie nawet księżyce nie rozświetlały mroku, zapłonęły czerwone ślepia jakiś stworzeń, jedne po drugich – paskudne, krwistoczerwone, diabelskie ogniki.
 
Armiel jest offline  
Stary 25-08-2014, 23:45   #84
 
kretoland's Avatar
 
Reputacja: 1 kretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodze
Brian nie spał, choć był całkowicie wyłączony. Zdawało się, że bacznie obserwuje jakiś punkt, ale on po prostu patrzył w pustkę. Z tego stanu odrętwienia wyrwało go dopiero trzęsienie. Jakby mimo tych wszystkich zdarzeń ziemia postanowił ich pochłonąć. Zaczął się bacznie rozglądać czy coś zaraz nie runie im na głowę. Po chwili, gdy wszystko ustało Wikebal zauważył jakiś zbliżający się cień. Wyciągnął broń i się zaczął przyglądać. Jakiś człowiek zataczając się zbliżał się do nich. Czy to, ktoś z pościgu czy może ostatni z pomagierów diabła przyszedł ich pozabijać.

Gdy się jednak przewrócił uznał, że to chyba jednak jeden z kompanów. Chciał podejść i pomóc, gdy nagle ujrzał przerażające czerwone ślepia. Było ich coraz więcej i więcej. Zaczął się zastanawiać czy się chować czy pomóc tamtemu. Chyba mieli większe szanse nie zdradzając swej pozycji. Powoli zaczął się lekko wycofywać. Co jak co, ale nie miał zamiaru stać z przodu.
 
kretoland jest offline  
Stary 28-08-2014, 13:25   #85
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Rebecca była zmęczona i zdezorientowana. Początkowo na widok dwóch księżyców po prostu przetarła oczy. To nie mogła być prawda. Zwyczajnie nie mogła.
Analityczny mózg szukał jednak podświadomie odpowiedzi na postawione pytanie. Ciąg dalszy narkotycznych omamów? Szop Muller przytruł ich wyjątkowo skutecznie bo słyszeli kilkumetrowe węże przepełzające przez prerię nad którą świeciły... dwa księżyce. Chyba, że...

Wdowa Reed nigdy nie była dewotką. Wierzyła w Boga, oczywiście ale dopuszczała możliwość istnienia czegoś poza nim. Co jeśli ta wyprawa po Diabła sprowadziła ich... prosto do piekła? To było tak niedorzeczne i proste rozwiązanie zarazem. Wszyscy nie żyją, tak jak zmasakrowane ciała, które spotkali na drodze. Ich skąpane we krwii członki trawi prażące słońce podczas gdy ich dusze snują się śladami Danetego. A może wcale nie umarli? Może tą kruchą granicę przekroczyli z sercami nadal dudniącymi w ich piersiach?

Rebecca przełknęła gęstą lepką ślinę. Zaczynała mieć niedorzeczne myśli. Zupełnie szalone... A przecież zwykła tak mocno stąpać po ziemi.

I wtedy pojawił się cień. Kolejna postać, która dołączyła do ich grupy aby zwalić się na ziemię. Doktor Reed zerknęła na nieprzytomnego Shiloha, którego stan wydawał się jednak stabilny. Była lekarzem z powołania. Czuła się w obowiązku pomóc jeśli jakiś człowiek potrzebował pomocy. Podniosła się na chwiejnych nogach i ruszyła w stronę leżącej jak kłoda postaci. I nawet widok kolejnych i kolejnych par ślepi, zapalających się w mroku niby świeczki na bożonarodzeniowej choince nie były w stanie jej wystraszyć.
- Sprawdzę co z nim - poinformowała a dźwięk jej własnego głosu, stanowczego i chłodnego, dodał jej otuchy.
 
liliel jest offline  
Stary 28-08-2014, 19:55   #86
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wpierw był płomień ogniska. Wabik pośród mroków nocy. Potem wystrzały. Głośna kanonada. Przynęta… której nie mogli się podjąć. Nie mogli zostawić wdowy Reed samej podczas ratowania Shilaha. Hawkes to wiedział. Inni też wiedzieli.
Jimmy więc nie zareagował ani na ogień, ani na strzały. Może jutro się spóźnią, ale przynajmniej dotrą do owego ogniska. Mroki nocy okazywały się zbyt niebezpieczne na lekkomyślne wyprawy.
Potem był wąż… duży oślizgły grzechotnik, z kłami ociekającymi jadem.
Gdy “Wielebny” Johnston zaczął strzelać, to i Morte wyciągnął rewolwer z kabury i wypalił gdzieś na oślep. Ale jego strzały utonęły w kanonadzie Wielebnego, a i zdołał opanować się na tyle by przestać marnować kule.
Niemniej Hawkes był pewien, że wąż tam był… że to nie była gra cieni i dźwięków, że nie była ta iluzja tkwiąca w ich umysłach. Ów wąż tam był i strzały Wielebnego go przepłoszyły.

Jimmy załadował ponownie rewolwer i upił trunku z piersiówki. Dłonie mu drżały… ze strachu? Ze zdenerwowania? Frustracji?
W sumie powód był bez znaczenia. Jimmy’emu dłonie drżały. Zły znak.
Hawkes zdawał sobie sprawę, że ostatnie wydarzenia powoli wybijały go z rytmu. Tracił zimną krew.
Zły znak. Przestraszony, wściekły, zakochany… widział już rewolwerowców którzy dali się pochłonąć emocjom. I płacili za to jedną cenę. Ginęli.
Łowca powinien być zimny jak gad, cały czas kontrolować sytuację… i nigdy nie popełniać błędów. A emocje to zawsze błąd.
A teraz...Hawkesowi zadrżały dłonie. Emocje brały górę nad zimnymi kalkulacjami. Zły znak.

Tym bardziej, że pojawienie się dwóch księżyców wcale nie nie ułatwiało sytuacji. Nie wiedział co o tym myśleć. Czy trucizna Szopa pomieszała mu w głowie, czy też umarł gdzieś po drodze i trafił do… Czyśćca? Piekła?
Ale przecież nie przypominał sobie agonii umierania? Nie czuł bólu towarzyszącego śmierci.
Piersiówka, kilka łyków… drżenie ustało. Alkohol się kończył. Tytoń też. A szaleństwo wokół zacieśniało swe łapy. Tak jak noc.

A potem ktoś nadchodził. Człowiek, ranny lub umierający. I co najgorsze… ścigany. Polujące na niego stworki odznaczały się tylko czerwonymi ślepiami, za co Hawkes był w sumie wdzięczny. Nie widział ich ciał i wiedział gdzie strzelać. Idealna sytuacja w tym miejscu.
Pani Reed zadeklarowała krótko swe plany. Głupie, szalone, ale za to miejsce idealnie sprzyjało szaleństwu.
Dłonie Morte błyskawicznie sięgnęły do obu rewolwerów. Podszedł tak uzbrojony do kobiety i rzekł.- Będę panią osłaniał. Proszę sprawdzić co z tym mężczyzną, a potem pomóc mu dojść go do ogniska.
W jego głosie nie było współczucia. Nie było żadnych emocji. Dla Hawkes’a ów osobnik był jedynie chodzącym źródłem informacji i tylko z tego powodu należało mu pomóc.
Jimmy uśmiechał się idąc wraz Rebeccą. Ręce mu nie drżały. Odzyskał kontrolę nad sytuacją.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-08-2014 o 19:58.
abishai jest offline  
Stary 28-08-2014, 21:29   #87
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Otępienie spowodowane szokiem. Zdiagnozował się bez problemu, klasyczne objawy wyłapał bez możliwości omyłki. Zrozumieć to jedno, zaakceptować to drugie, a walczyć to zupełnie inna sprawa.

Wydarzenia nabierały tempa, mieszając się wartkim nurtem, złośliwie przesuwając szalę ich powodzenia ku niechybnej zagładzie. BÓG nie próbował ich testować, on po prostu ich tu zostawił na pastwę czegoś złego i obrzydliwego w swej mrocznej ekspresji.

Jako dobry protestant wierzył w odwieczne zmaganie sił dobra ze złem. Nigdy nie zgadzał się z bredzeniem św.Augustyna, sugerującego że zło to po prostu niedostatek dobra. O nie, to zło wokół było namacalne, śmierdziało trupem, przedzierało się wbrew logice i fizjologii wężowymi skrętami przez ludzkie tkanki oraz napastowało duszę i umysł pozostałych przy życiu łowców absurdalnym strachem. O tak, strach to wspaniały oręż, lepszy czasem niż moździerzowy ostrzał kartaczami. Skoro wróg, Wielki Adwersarz naszego Stwórcy walczy strachem - trzeba przestać się bać.

Przerwał swe zamyślenie i szybko przeanalizował sytuację. Tkwią w niezbyt dogodnym do obrony położeniu. Co nie ma znaczenia, bo długiego oblężenia na pewno nie będzie. Palą ognie, które znakomicie wyczuwane są zmysłami węży, co też zasadniczo nie zmienia ich położenia, jako że w ciemności nie potrafiliby się obronić, a ciepło ich ciał byłoby doskonałą wskazówką dla wężowatych. Nie mają planu i pomysłu, a to już gorsze, bo pewnie zabójcze dla wszystkich się okaże. Wielebny, więcej niż klecha, a w zasadzie wredny i nieustraszony sługa chyba Boży, gotów był do walki ostatecznej. W starszym rewolwerowcu, panu Pricie nie widać było lęku. Imć Morte zdawał się być opanowany, a wręcz wyrachowany w swej kurtuazyjnej propozycji ochrony damy. Stary kowboj czujnie przyglądał się wszystkiemu, nie zastraszony całkiem, a zwyczajnie przejęty. Bankier, choć nie był wojownikiem znosił wszystko w sposób nieprawdopodobnie spokojny. Pani Reed okazała się damą z żelaza. On sam w zasadzie też potrafił zachować spokój i odepchnąć od siebie lęki. Byli więc niezwyczajni, dlatego przetrwali tak długo.

Patrzył przez chwilę na pękające szkarłatne bąbelki w kącikach ust konającego metysa. Nawet kolorowy okazał się mieć prawe i odważne, białe serce. Prawie białe i odważne, dlatego konał.

Harris skinął głową Wielebnemu demonstrując swe poparcie. Położył mu dłoń na ramieniu i lekko uścisnął odważnego człowieka. Odwrócił się do swych towarzyszy i uniósł rękę w kierunku dwóch srebrzystych kul widocznych na czarnym nieboskłonie.

- To nad naszymi głowami jest dziwne i nierealne. Ale nie ma w tej chwili znaczenia - tym razem wskazał dłonią mrok, szemrzący odgłosami gadziej wędrówki - To z kolei jest jak najbardziej prawdziwe i temu mamy stawić czoła. Jeśli chcemy żyć. Bo chyba chcecie żyć, prawda?

Nie czekał na odpowiedź, bowiem pan Hawkes demonstrując dużą pewność siebie sprowadził właśnie do obozowiska tajemniczą postać z mroku.

Jebediah zareagował natychmiast. Wraził lufę rewolweru pod oczodół gościa i nakazał nie znoszącym sprzeciwu tonem:

-Rozbieraj się natychmiast. Najpierw cię obejrzymy, a potem przepytamy.

Postanowił dokonać natychmiastowej egzekucji, o ile stwierdziłby jakiś niepokojący ruch pod skórą, czy jakiekolwiek anomalie budzące złe skojarzenia. Od teraz podejrzliwość i paranoja będą najlepszymi przyjaciółkami instynktu samozachowawczego.

- Panie Olsen, panie Wikebaw. Proszę rozniecić więcej ognia. I tak widać nas z daleka, węże potrafią postrzegać ciepłotę w mrokach nocy, więc im więcej onego ciepła, tym trudniej im nas rozpoznać będzie. Panie Jeremiaszu, panie Morte - starajcie się zrobić użytek z długiej broni i sprawdźcie, czy te czerwone oczęta zamykają się na wieki, po poczęstowaniu ołowiem. Panie Price pójdź pan ku mnie i razem obejrzymy tego tu obecnego pielgrzyma. A pani doktor może zrobić użytek z opium, jakie mam w sakwie, by ból dzielnego Shilaha nim ukoić. Ma ktoś lepsze pomysły? No to do dzieła w imię Pańskie.

Uśmiechnął się naprawdę paskudnie patrząc przez moment w mrok. W tej chwili żałował tylko braku szerokiej artyleryjskiej szabli u boku. Czyż nie nadawałaby się idealnie do przykrawania glizdowatych ogonów? Wszak skoro otchłań patrzyła na nas, to może czas, byśmy teraz my przyjrzeli się tej otchłani.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 28-08-2014 o 21:33.
killinger jest offline  
Stary 28-08-2014, 23:29   #88
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Chodźcie, dopóki macie światło, żeby was ciemność nie przemogła; a kto chodzi w ciemności, ten nie wie, gdzie idzie

Dwa księżyce, coś czego człowiek nie widział do tej pory na oczy. Wielebny spoglądał na to zjawisko ze zdumieniem, przerażeniem modląc się do Boga w duchu. Świadomość, że to czego jest obecnie świadkiem, jest czymś nadzwyczajnym a może wręcz nadprzyrodzonym sprawiło, że rewolwerowiec wyszeptał tylko pod nosem:

-I ujrzałem: gdy otworzył pieczęć szóstą, stało się wielkie trzęsienie ziemi i słońce stało się czarne jak włosienny wór, a cały księżyc stał się jak krew. - i pocałował swój Colt, jakby miał być jego amuletem, przeciw złym siłom. Nie drżał cały, choć jego serce było zlęknione więc szukał w sobie tej wewnętrznej siły, która nie pozwoli poddać się strachowi. Przeżył nie jeden koszmar, lecz każdy z nich był tak namacalny, tak realny, że umiał sobie z nim poradzić. To czego był tutaj świadkiem, zaczęło mieć inny wymiar. Wymiar duchowy, którego wytłumaczenie, na próżno szukałby w Piśmie Świętym. Jedynie wiara w to, że cokolwiek się nie dzieje, jest z woli Pana dodawała mu sił. To było jego narkotykiem, w którym się zanurzył, by nie poddać się panice. By nie chcieć stąd uciec, bowiem wiedział, że to miejsce jest przeklęte. Wierzył jednak że tam gdzie zło, jest i dobro..a nim był Bóg. Jedyny Ojciec Wszechmogący, którego łaska i miłosierdzie, jest niezrównane. Liczył więc, że i może dla niego znajdzie się choćby ich kawałek.

A potem z ciemności wyłonił się mężczyzna, zataczając się jakby wlał w siebie całe morze Whiskey. By przewrócić się i upaść na ziemię, lecz nie dane było im rzucić mu się od razu z pomocą, bowiem mrok krył dla nich kolejną niespodziankę. Z ciemności wyłoniły się dziesiątki czerwonych ślepi. Czym były nie wiedział, i gówno to go obchodziło. Chwycił swój Winchester 1876, i przyłożył kolbę do ramienia [ówcześnie chowając płynnym ruchem Colta do kabury], mierząc w nadchodzące zagrożenie. Nie zamierzał jednak marnować nadaremno amunicji, wyczekując najlepszego momentu do strzału. Dopiero gdy cel był widoczny, wyłoni się coś więcej niż czerwone ślepia, Wielebny zamierzał zapewnić im...wieczny odpoczynek.

Serce Jeremiaha zwolniło, nie poddało się gniewowi wywołanemu strachem, lecz uspokoiło się. Ręka wydawała się pewna, a bystre oko czujne. Mężczyzna zaczął się uśmiechać, bowiem wiedział, że jeśli przyjdzie mu tu umrzeć, zamierzał zabrać ze sobą jak najwięcej tych skurwieli. Nie miał w sercu litości, bowiem jemu by jej mu nie okazano.

Dostrzegł kątem oka, że Panicz udał się do nieznajomego, więc rzucił:
Paniczu Harris..kogo nam tu Pan Wszechmogący zesłał ? - ciekawość zwyciężyła, bowiem w głowie pojawiła się nadzieja, że owym mężczyzną będzie sam Diabeł. Kula w łeb i po kłopocie. Będzie można wracać...o ile przeżyją tą noc…

Następnie spojrzał na Hawkes’a i stanął bliżej niego, tak by dwie lufy strzelb siały jak największy popłoch i zamęt. Walczył u boku wielu dzielnych ludzi, lecz Ci tutaj byli wyjątkowi. Różni jak czarne i białe, ale połączył ich jeden cel. Może nie najszlachetniejszy, może ich pobudki również nie były takie jednak był on taki sam. Dorwać i ubić psa, którego każdy z nich nienawidził. Mało chrześcijańskie, ale kto powiedział, że on Jeremiaha Johnston był dobrym chrześcijaninem. I na samą tą myśl z gardła Wielebnego wydobył się lekki śmiech.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 29-08-2014, 10:13   #89
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Spał.
Najedzony dwa dni temu, rozleniwiony, z pełnymi jelitami pogrążył się w błogim letargu i nawet ciepłe promienie słońca grzejące kamienie u wylotu rozpadliny nie podziałały na tyle mocno by wyrwać go z odrętwienia i wywabić na zewnątrz. Miał czas. Zawsze miał go w nadmiarze. Wypełznąć na nagrzane słońcem kamienie i spokojnie oddać się przyjemności trawienia zawsze zdąży... A i do pełnego niepewności wypatrywania znienawidzonej orlej sylwetki jakoś nie było mu śpieszno. Chłód ciemności spowalniał, ale i dawał poczucie bezpieczeństwa. Tutaj on rządził. Nic nie było w stanie mu zagrozić...
...trawił w spokoju...
…odległy grzmot poruszył ziemią i permanentnie wyrwał go z letargu. Niebezpieczeństwo! Dalekie i bliższe świsty pocisków przeszywających powietrze, odległe wstrząsy osuwających się kamieni, kwik zwierząt, zapach spanikowanych postaci. Chaos. Panika. Wiedział co to mogło być. Tylko jeden gatunek zwierząt na tej pustyni był w stanie narobić wokół siebie tyle zamieszania. Bardzo niebezpieczny gatunek stworzeń... O nie. Tym bardziej nie miał zamiaru wychylać łba, nawet końca języka z bezpiecznej ostoi, gdzie ciemność zapewniała mu bezpieczeństwo. A niech się pozabijają. W końcu to jedno robili najlepiej. I po co?... Nawet nie zjadali siebie nawzajem....

...a może ci byli inni? Z niepokojem obserwował jak jeden z nich z wyraźnym wysiłkiem taszczy zwłoki innego w kierunku jego rozpadliny. Czyżby wybrał sobie tę właśnie, jego jamę, by w jej zaciszu spokojnie połknąć i strawić zdobycz? Niedoczekanie. Większy czy nie, nie zamierzał się dzielić z nikim swoją pieczarą. Zwoje ciała natychmiast przyjęły ciasny esowaty kształt. Łuski zachrzęściły o podłoże a ogon energicznie zadrżał. Pierwsze i ostateczne ostrzeżenie. Nie chciał marnować jadu. A i trup u wylotu rozpadliny, jego rozpadliny, prędzej czy później przyciągnie inne drapieżniki. Ostrzegł go, i...
...podziałało. Człowiek jak oparzony wyskoczył z jamy zostawiając nawet swą zdobycz. Za dużą by on mógł mieć z niej jaki pożytek. Do tego jak stwierdził wysuwając kilkukrotnie język - nie do końca martwą.
Na zewnątrz wciąż w najlepsze wił się chaos. Wrzaski, grzmoty, czuć było zapach krwi. Ostrożnie wysunął łeb zza kamienia. Chciał poczuć więcej, zdobyć pewność że ten który przed chwilą opuścił jego leże nie powróci. Żółte ślepia na moment oślepił słoneczny blask. Coś dużego i niewyraźnego zamajaczyło w tej plamie jasności, a potem dostrzegł wylot czarnej rury.

Błysnęło...

Obudził się.
Nie wiedział już który z kolei raz zapadł w płytki, męczący sen. Nie wiedział który już raz budził się ze zdziwieniem stwierdzając jak dziwaczne potrafi umysł stworzyć w czasie snu obrazy. Nie wierzył w sny jak jego matka. Nie podzielał jej poglądu że każdy coś znaczy, a niezrozumiałość sennej symboliki wynika tylko z ludzkiej ignorancji. Wierzył w Boga, a próby tłumaczenia sennych majaków czy przekładania ich na rzeczywistość brał za szarlatanerię. Choć z drugiej strony i w Piśmie trafiały się ustępy traktujące o ważkości snów... żeby wspomnieć Jakuba, Saula czy choćby św. Józefa... jak dotąd nie spotkał jednak kaznodziei, który odkryłby przed nim tajniki zagadnienia i to wyczerpywało złożoność tematu.
Obudził się i jak poprzednio szybko zepchnął w niepamięć resztki majaków. Męczących, dziwacznych, często strasznych i tak pełnych przemocy, że rozstawał się z nimi bez żalu. Węże, trupy, ciągłe poczucie zagrożenia... dwa księżyce?!... wciąż załzawionymi oczami ułowił obraz tego, co działo się na nocnym niebie i... nie potrafił uwierzyć w to, co widzi!!...dwa księżyce... płytkimi oddechami z trudem łapał powietrze. Co dziwniejsze inni widzieli to samo i wydawali się nie mniej wstrząśnięci od niego...
...a może wciąż się nie obudził?...może tkwił ciągle w koszmarnym labiryncie z którego nie potrafił znaleźć wyjścia.... gdzie przejście przez drzwi pociągało za sobą konieczność zmagania się z kolejnym nieznośnym majakiem... jednak wszystko wydawało się tak realne... chłód... głód... zmęczenie i poczucie zagrożenia... realne... normalne we śnie....

Nagle jego uwagę zwróciło poruszenie związane z pojawieniem się jakiejś dziwnej postaci. Ten ktoś – obcy! - zmierzał w ich kierunku, a zbliżał się jak się Olsenowi zdawało od strony puebla! Potknął się i upadł, lecz nie to przykuło uwagę bankiera. Nawet nie nagła i pochopna jego zdaniem chęć pomocy młodej lekarki. To, co zmroziło mu krew w żyłach, co trwale przymurowało go do kamienia, za którym cały czas szukał schronienia były paskudne, zapalające się wszędzie w ciemności nocy krwistoczerwone ogniki ślepi. Diabelskich, jak podpowiadała oszalała ze strachu wyobraźnia istot, które przybyły tu... w jakim celu mogły przybyć?... Nauczona doświadczeniem kilku ubiegłych dni intuicja nie pozostawiała złudzeń – jakikolwiek cel przyświecał tym stworzeniom, nie mogło z tego wyniknąć dla nich nic dobrego.

Oszalały niemal ze strachu, zdrętwiały niczym mysz wpatrzona w źrenice węża rozszerzonymi do granic bólu oczami wpatrywał się w scenę jaka działa się przed nim i modlił z całych sił. Modlił, by się obudzić. Obudzić w ciepłym łóżku z pierzyną i z ulgą stwierdzić że to wszystko było na szczęście tylko nocnym koszmarem.
 
Bogdan jest offline  
Stary 29-08-2014, 14:27   #90
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

Niektórzy odważyli się zaryzykować, wychodząc poza krąg światła, by zobaczyć, kto z takim trudem próbował dowlec się do ich ogniska. Może jednak nie było to ryzyko, lecz kalkulacja – w końcu ci, którzy weszli w mrok, do strachliwych nie należeli, mieli broń a za ich plecami, w każdej chwili, wsparcia udzielić im mogła reszta.

Czerwone ślepia tylko obserwowały starania pani Reed i Hawkesa, którzy wtaszczyli nieznajomego do ich obozowiska. Price przyglądał się temu z obojętną miną, mierząc w ciemność z rewolweru, gotów zasypać ołowiem każdego, kto zagroziłby jego pracodawczyni.

Shilah jęknął z bólu, a jego jęk zlał się w jedno z jękiem nieznajomego. Price bez słowa wyjął jedno z sypiących iskier polan i przyświecił na leżącą postać.

To nie był Harper. Niestety. Chociaż przez chwilę mieli taką nadzieję, że los zrobi im miłą niespodziankę. Nie zrobił.

Nieznajomym okazał się być szczupły i niewysoki młodzian w znoszonym ubraniu. Był przytomny, wpatrując się w nich z napięciem na twarzy, które zaraz ustąpiło miejsca uldze. Oczy nieznajomego były jasne – niebieskie, jak pogodne niebo.

- Chwała Bogu – wyszeptał nieznajomy. – Ludzie.

Żadna z twarzy nie uśmiechnęła się, nie okazała cienia sympatii, współczucia.
Tylko wdowa Reed okazała obcemu nieco więcej zawodowej życzliwości sprawdzając, w jakim jest stanie.

Było widać, że oberwał kulkę. Postrzał w plecy. Lekarka wypatrzyła ranę wlotową, lecz nie znalazła wylotowej. Kula musiała nadal tkwić w środku.

- Kim jesteś? – zapytał Harris.

Nieznajomy zdawał się być nieporuszony wymierzoną w jego kierunku bronią. Mieli wrażenie, że obserwuje ich uważnie, jakby … kogoś szukał. Albo badał ich twarze, podobnie, jak oni badali jego.

- Nazywam się Lou Zephyr – a widząc, jak tężeją ich twarze ranny szybko dodał. – Uciekłem szaleńcowi, który zaprowadził mnie prosto do tego piekła. Wiem, że go ścigacie.

Reed kontynuowała swoje oględziny. Lou szarpnął się, ale ostrzegawczy syk Price’a osadził go w miejscu. Nikt jeszcze nie strzelił, chociaż wielu miało na to cholerną ochotę. To było widać.

Reed po chwili wiedziała, czemu Lou Zephyr chciał uniknąć badania. Lou Zphyr nie był bowiem mężczyzną tylko młodą kobietą, która swoje raczej nieduże wdzięki mocno ścisnęła bandażami, a doklejony wąs mógł oszukać niezbyt bystre oko lub niezbyt lotny umysł. W oczach dziewczyny wdowa ujrzała nieme błaganie. Lou była przerażona, lecz nie sytuacją, ale tym, że ktoś poza medyczką odkryje jej tajemnicę.


Kiedy wdowa Reed próbowała pomóc nieznajomemu w ciemnościach zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Czerwone światełka gasły – jedno za drugim – ale w powietrzu dało się wyczuć coś niepokojącego. Jakieś nieokreślone zagrożenie. Jakby stworzenia, do których należały te krwiste ślepia, zebrały się gdzieś by podjąć jakieś działanie. Wspólne i zorganizowane. Zaplanowane.

To nie mogły być zwierzęta! Lecz żadna z obserwujących cienie poza kręgiem światła osób, nie miała pojęcia, z jakim rodzajem stworzenia mieli do czynienia. Jak na razie jednak nie było ono agresywne.

- Nie zabijajcie mnie – Lou Zephyr dobrze wyczuł intencje niektórych mężczyzn.

Mogli być po stronie prawa, ale prawo przestało obowiązywać jakiś czas temu.

- Mogę wam powiedzieć, co zamierza Harper. Czego szuka w tej dolinie.
Widać było, że Zephyr wypowiada te słowa z pewnym trudem. Najwyraźniej jego rana dała mu się we znaki.

- Nie mamy wiele czasu. Jeśli chcemy przeżyć, musimy go powstrzymać.

Z ciemności dobiegło ich nagle turlanie się kamieni, odgłosy przesypywanego żwiru, stukoty, turkoty. Dźwięki, jakby ktoś przetaczał po skałach dziesiątki kamieni – mniejszych lub większych, mniej lub bardziej krągłych.

- Boże ... – Zephyr nie zdołał ukryć przerażenia. – Musicie uciekać! Idą tutaj!
Odgłosy zbliżały się do nich bardzo szybko.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172