Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2014, 14:27   #90
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

Niektórzy odważyli się zaryzykować, wychodząc poza krąg światła, by zobaczyć, kto z takim trudem próbował dowlec się do ich ogniska. Może jednak nie było to ryzyko, lecz kalkulacja – w końcu ci, którzy weszli w mrok, do strachliwych nie należeli, mieli broń a za ich plecami, w każdej chwili, wsparcia udzielić im mogła reszta.

Czerwone ślepia tylko obserwowały starania pani Reed i Hawkesa, którzy wtaszczyli nieznajomego do ich obozowiska. Price przyglądał się temu z obojętną miną, mierząc w ciemność z rewolweru, gotów zasypać ołowiem każdego, kto zagroziłby jego pracodawczyni.

Shilah jęknął z bólu, a jego jęk zlał się w jedno z jękiem nieznajomego. Price bez słowa wyjął jedno z sypiących iskier polan i przyświecił na leżącą postać.

To nie był Harper. Niestety. Chociaż przez chwilę mieli taką nadzieję, że los zrobi im miłą niespodziankę. Nie zrobił.

Nieznajomym okazał się być szczupły i niewysoki młodzian w znoszonym ubraniu. Był przytomny, wpatrując się w nich z napięciem na twarzy, które zaraz ustąpiło miejsca uldze. Oczy nieznajomego były jasne – niebieskie, jak pogodne niebo.

- Chwała Bogu – wyszeptał nieznajomy. – Ludzie.

Żadna z twarzy nie uśmiechnęła się, nie okazała cienia sympatii, współczucia.
Tylko wdowa Reed okazała obcemu nieco więcej zawodowej życzliwości sprawdzając, w jakim jest stanie.

Było widać, że oberwał kulkę. Postrzał w plecy. Lekarka wypatrzyła ranę wlotową, lecz nie znalazła wylotowej. Kula musiała nadal tkwić w środku.

- Kim jesteś? – zapytał Harris.

Nieznajomy zdawał się być nieporuszony wymierzoną w jego kierunku bronią. Mieli wrażenie, że obserwuje ich uważnie, jakby … kogoś szukał. Albo badał ich twarze, podobnie, jak oni badali jego.

- Nazywam się Lou Zephyr – a widząc, jak tężeją ich twarze ranny szybko dodał. – Uciekłem szaleńcowi, który zaprowadził mnie prosto do tego piekła. Wiem, że go ścigacie.

Reed kontynuowała swoje oględziny. Lou szarpnął się, ale ostrzegawczy syk Price’a osadził go w miejscu. Nikt jeszcze nie strzelił, chociaż wielu miało na to cholerną ochotę. To było widać.

Reed po chwili wiedziała, czemu Lou Zephyr chciał uniknąć badania. Lou Zphyr nie był bowiem mężczyzną tylko młodą kobietą, która swoje raczej nieduże wdzięki mocno ścisnęła bandażami, a doklejony wąs mógł oszukać niezbyt bystre oko lub niezbyt lotny umysł. W oczach dziewczyny wdowa ujrzała nieme błaganie. Lou była przerażona, lecz nie sytuacją, ale tym, że ktoś poza medyczką odkryje jej tajemnicę.


Kiedy wdowa Reed próbowała pomóc nieznajomemu w ciemnościach zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Czerwone światełka gasły – jedno za drugim – ale w powietrzu dało się wyczuć coś niepokojącego. Jakieś nieokreślone zagrożenie. Jakby stworzenia, do których należały te krwiste ślepia, zebrały się gdzieś by podjąć jakieś działanie. Wspólne i zorganizowane. Zaplanowane.

To nie mogły być zwierzęta! Lecz żadna z obserwujących cienie poza kręgiem światła osób, nie miała pojęcia, z jakim rodzajem stworzenia mieli do czynienia. Jak na razie jednak nie było ono agresywne.

- Nie zabijajcie mnie – Lou Zephyr dobrze wyczuł intencje niektórych mężczyzn.

Mogli być po stronie prawa, ale prawo przestało obowiązywać jakiś czas temu.

- Mogę wam powiedzieć, co zamierza Harper. Czego szuka w tej dolinie.
Widać było, że Zephyr wypowiada te słowa z pewnym trudem. Najwyraźniej jego rana dała mu się we znaki.

- Nie mamy wiele czasu. Jeśli chcemy przeżyć, musimy go powstrzymać.

Z ciemności dobiegło ich nagle turlanie się kamieni, odgłosy przesypywanego żwiru, stukoty, turkoty. Dźwięki, jakby ktoś przetaczał po skałach dziesiątki kamieni – mniejszych lub większych, mniej lub bardziej krągłych.

- Boże ... – Zephyr nie zdołał ukryć przerażenia. – Musicie uciekać! Idą tutaj!
Odgłosy zbliżały się do nich bardzo szybko.
 
Armiel jest offline