Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2014, 16:23   #13
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dzięki wszystkim za interakcję...


Strzelnica jaką wybrała Mildred zdecydowanie przypadła Dicksonowi do gustu. Spora, z dala od ciekawskich oczu i uszu, w ciężej dostępnej części ruin Detroit. Chociaż Ci wyścigowi psychole potrafili wjechać zawsze i wszędzie. Ograniczała ich jedynie ilość prochów i podtlenku azotu pozostała w butli. Szybkie sprawdzenie P90 poszło sprawnie. Broń była poskładana porządnie - widać było, że rudzielec znał się na swojej robocie. W sumie bardziej od samego strzelania najemnika wciągnął dialog z Mild. Niby od dawna nie byli sobie obcy, ale nadal miał problem z jej rozgryzieniem.

Pod barem Doberuska motocyklistka i jej pasażer znaleźli się chwilę przed czasem. Dickson zdołał zjeść na świeżym powietrzu podczas, gdy Mildred poszła do pomieszczenia skąd wyszła ze swoją tajemniczą kuzynką i handlarzem. Jed patrzał na najemnika ciężkim do rozszyfrowania spojrzeniem. Smith i Dickson prędzej czy później będą musieli pogadać. Trevor nie chciał aby jego relacje ze snajperem pogorszymy się wprost proporcjonalnie do polepszenia się tych z rudą motocyklistką. Zdecydowanie niedługo będzie musiał zagadnąć Jedediaha.

Wyjazd z parkingu był raczej dynamiczny. Najemnik nigdy nie lubił się wlec, a prowadzić też potrafił jak nie jeden kurier. Trevor był raczej skromny i nie odstawiał popisów, ale każdy kto widział go w akcji wiedział na ile go stać. Wielki, ciężki pojazd z nim za kółkiem nie wlekł się tak jak powinien. Jed - jako jego partner od interesów - też nigdy na jego prowadzenie nie narzekał.


Hotel Ambassador był czymś co na skalę nie tylko Detroit, ale też całych Stanów zapierało dech w piersiach. Jasne, kremowe ściany, proste kąty nie kojarzące się z wszędobylską ruiną, idealnie czyste szyby, których w tym budynku było zapewne kilkaset... Dickson aż gwizdnął zajeżdżając z gracją na parking przynależący do terenu właścicieli hotelowego kolosa. Jed mimo iż trzymał nerwy na wodzy widocznie też był pod wrażeniem. Mało kiedy ich pracodawca przyjmował ich z taką gracją.

Najemnik uśmiechnął się na widok całej zbieraniny, która żywo zainteresowała się parkującymi pojazdami. Nie bez uznania pozostał też potężny, opancerzony Hummer, z którego wysiadł Dickson. Najemnik z kamienną twarzą spojrzał na dwóch policjantów, trzech tajniaków w garniturach i kilku mieszkańców.

- Spokojnie. - powiedział w końcu basowym głosem. - Nie przemycam broni długiej. Wiem, że nie ma z nią wstępu. - dodał spokojnie czekając na handlarza, który w końcu wysiadł ze swojego jeepa i zaczął zebranym zbrojnym żywo tłumaczyć pojawienie się na parkingu całej ich paczki.


Wnętrze hotelu nie pozostawiało wiele do życzenia. Jedynie wyidealizowany pedant doszukiwałby się tutaj braku smaku czy ładu. Bogato zdobione, dębowe fotele obite miękkim, kremowym materiałem idealnie komponowały się z sofami w podobnej kolorystyce. Dywany były tak szczegółowo dekorowane, że nawet kamiennotwarzy Dickson zastanawiał się czy nie powinien wojskowych butów zmienić na miękko podbite kapcie.


Ochroniarze były stylizowani na czasy przedwojenne. Czyste, pastowane, skórzane buty, eleganckie garnitury i nie rzucające się w oczy przejrzyste słuchawki. Każdy z nich był niemal całkowicie wygolony, a włosy miał wystrzyżone równo i schludnie. Blondynka w pięknym uniformie, ze ślicznym białym uzębieniem i złotą biżuterią dopełniała obrazu na tyle, że Trevor walczył z uczuciem wymiotnym. W takim miejscu zapewne i wymiociny nabrałyby kremowego koloru i zapachu intensywnego i pełnego wdzięku niczym zapachowa choinka samochodowa.

Kurtuazyjny wstęp ze strony Joe był na tyle płynny, że Trevor wyłapał dopiero słowa o rozbrojeniu. Oczywiście mógłby strzelić w łeb pięknej blondynki na tyle szybko, że nie zdążyłaby zrobić z granatu użytku. Nie zdążyłby jednak przed całą masą ochroniarzy, którzy - pomimo nikłych zdolności odpowiedniego trzymania broni palnej - z takiej odległości zamieniliby całą grupę w sos tatarski. Oczywiście można się było spokojnie wycofać. Stwierdzić, że taka nudna robota to nie dla niego, ale... Jed tego nie robił. Nie robiła tego Mildred. Trevor po krótkim zastanowieniu też by tego nie zrobił, bo... 500 gambli. W sumie to i towarzystwo kilku lubianych przez niego osób powodowało, że prędzej Doberusk się z interesu wycofa niż on.

Dickson odłożył pistolet, który wziął jedynie po to aby okazać pracodawcy szacunek. Przecież nie mógł go zawieść przychodząc do roboty bez narzędzi. Katane i karabin zostawił w swojej tajnej skrytce, bo nie wypadało z taką ilością broni szwendać się po cywilizowanym mieście. Wykrywacz metali rewolwerowiec przywitał z uśmiechem. Piknął on jedynie raz napotykając metalową klamkę od pasa.


Pierwsze piętro hotelu było równie ekskluzywne jak recepcja. Schody, które na nie prowadziły były czyste, równe, nie trzeszczały, a poręcze były wyheblowane bardziej niż drewniana deska klozetowa w wiosce dzikusów plemiennych. W biurze Paolo "Motylka" Mascarpone pachniało delikatnie farbą - ściany musiały być niedawno malowane. Było widać kilka foteli, dwie sofy, biurko, za którym siedział gospodarz i kominek, który wyglądał na nieużywany. Na widok gości mafiozo nie spiesząc się przestał się bawić motylkiem. Trevor uśmiechnął się lekko na ten widok. Jego ojciec mówił, że motylkami bawili się głównie goście z małymi siuśkami. Dickson chyba właśnie odkrył sekret "Motylka".

Ochrona Paolo nie wyglądała na zbyt sprawną. Jednemu z nich ledwo dopinał się garniak, inny lekko kuśtykał, ale w razie walki mieliby przewagę - w sumie jako jedyni posiadali tutaj broń. Trevora nieco zaskoczyło pojawienie się Smitha. Dickson uważał, że chroniony na tym wypadzie miał być wyłącznie Doberusk, ale skoro ten był dla misji ważniejszy - Joe będzie musiał się zadowolić zwyczajową ochroną.


Słuchając mafiozy Trevor rozsiadł się wygodnie nieufnym spojrzeniem obrzucając zawartość butelek, z których mogli się częstować wraz z resztą. Dickson nie był idiotą i nie zamierzał wierzyć gościnności Pana Mascarpone. Najemnik spojrzał obojętnie na Smitha kiedy ten wszedł. Walizka mogła być sobie kuloodporna czego nie można było powiedzieć o jej nosicielu.

- Mamy dostarczyć na miejsce zawartość walizki i Pana Smitha do czego obiecuję się przyłożyć, ale… - zastanowił się wojownik. - Czysto teoretyczne zapytam: Co się stanie jak Pana człowiek zginie? W takim przypadku układ nadal jest aktualny czy też nie? No i czy wraz z jego śmiercią, której rzecz jasna wolałbym uniknąć, nasza nagroda ulegnie zmniejszeniu? Pytam, bo widzę, że jego garnitur nie jest powlekany polimero-tytano-czymś tam…

- Ty może i obiecujesz. - burknęła pod nosem i do siebie Mild. Dość już było jej na dzisiaj wrażeń związanych z Szulcami. Nawet wygodny fotel oraz dobry alkohol, którym ich częstowano nie poprawiał jej humoru. Co prawda też nie pogorszył. Miała ochotę dokończyć drinka i ruszać.

- Wasz w tym interes żeby i Smith dotarł cało. W końcu on zna odbiorcę i dokładniejszą lokalizację celu… - Paolo krzywo się uśmiechnął. - Nie macie oczywiście robić za niańki. Poradzi sobie sam z tym i owym…

- Jak rozumiem trasę możemy sobie dobrać jak nam tylko pasuje? - zapytał Dickson patrząc w stronę mafiozy.

- W zasadzie tak, choć osobiście to bym Chicago omijał szerokim łukiem. Najlepiej chyba na początku jechać na południe? - “Motylek” wzruszył ramionami.

- Dobra. Żadnych ograniczeń czasowych? Możemy po drodze skoczyć sobie do SLC pomodlić się i na front postrzelać, zawrócić gdzieś koło Vegas i dopiero zawieźć przesyłkę do celu? - powiedziała Mildred.

- No właśnie, panna Reid zastanawia się, podobnie zresztą jak ja, czy większy priorytet ma pośpiech czy dyskrecja. Na pewno świetnie pan rozumie, że te dwie rzeczy rzadko idą w parze… - powiedział Carver i poprawił się trochę na fotelu. - Dobrze też byłoby już teraz znać, jak pan to określił, “dokładniejszą lokalizację celu”, zamiast polegać wyłącznie na pamięci obecnego tutaj pana Smitha… Bez obrazy oczywiście. - spojrzał przelotnie na ich “przesyłkę”. Nie macie robić za niańki. Akurat… zabieranie turystów do roboty zawsze źle się kończy.

- Myśleliśmy o tygodniu czasu. Wszelkie obsuwy mogą się zdarzyć jednak w te siedem dni powinniście ową trasę pokonać… czy nie? - Paolo spojrzał milczącej dziewczynie na moment prosto w oczy. - Pamięć Pana Smitha z celem waszej wyprawy nie ma zbyt dużo wspólnego. To powszechnie znane miejsce w Denver. Praktycznie każdy mieszkaniec je zna… wolałbym jednak nie ujawniać teraz. Dowiecie się w odpowiednim czasie lub… sam go wam wyjawi jeśli zajdzie taka potrzeba w trakcie drogi.

- Jak widzicie moi drodzy przyjaciele mamy miłe i przyjemne zadanie. Jakbyśmy jechali bezpośrednio to z 3 dni by nam to zajęło, a jest tydzień, więc nie ma co się martwić na zapas. - powiedział wolno sączący whisky na lodzie handlarz. - Priorytet to dostarczyć naszą “paczuszkę” na miejsce całą i zdrową oraz omijanie niepotrzebnych komplikacji. Im mniej osób wie o naszej “paczce” i naszym zadaniu tym lepiej dla nas. Zatem… macie jakieś ostatnie pytania nim wyruszymy w drogę?

"Miłe i przyjemne zadanie" dla Doberuska mogło oznaczać tyle, że nie powinni zginąć wszyscy. Trevor widział w reszcie nie tylko silne indywidualności, ale też ludzie nie potrafiących ze sobą w żaden sposób współpracować. Walczył ramię w ramię z Mildred, Jedem i Dziadkiem, ale nie wie czy oni między sobą również współpracowali. Doberusk mimo iż wyglądał na pedanta to miał mocne nerwy. Nie szczał w gacie na odgłos wystrzału, nie robił pod siebie na widok małego krwotoku. Kenya - jak większość zszywaczy pracujących w Detroit - zapewne widziała już tyle dziur postrzałowych, złamań otwartych i amputacji, że nie było szans aby popuściła przy byle okazji. Kroiła się mocna ekipa, ale czy na pewno? Czas pokaże…
 
Lechu jest offline