Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-08-2014, 11:06   #11
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Szulcowie.
Samo to nazwisko sprawiało, że ludzie stawali się ostrożniejsi. Tak na wszelki wypadek.
Mówiło się, że mafia to głównie w Vegas, wiecie jak jest.
Ale Szulcowie jakoś dla niej samej zawsze mocno kojarzyli się z klasycznym stereotypem mafijnym, tak poprostu.
Dlatego siedząc na kanapie udającej zupełnie nową, w pokoju obsadzonym uzbrojonymi ochroniarzami czuła się ciut surrealistycznie.
Pozwalała rozmowie przebiegać bez swego udziału, bo i po co?
Myślami wróciła do wydarzeń z dzisiejszego poranka jakie sprawiły, że się tu znalazła…

Kilka godzin wcześniej, ranek, bar.

Nya przyjrzała się krytycznie budynkowi w jakim znajdował się lokal w jakim ponoć przesiadywała ta banda wykolejeńców z jakimi pracowała Mild.
Czemu wykolejeńców? Bo z nikim innym jej kochana kuzynka zazwyczaj nie pracowała. Zwykli ludzie ją szybko nudzili, a nudni ludzie mieli w jej towarzystwie często krótki termin przydatności.

Wzruszyło lekko ramionami i weszła do środka.

W przedpołudniowych godzinach wnętrze wyglądało podobnie jak fasada nieco żałośnie i biednie. Jak przepracowana dziwka rankiem, bez makijażu, seksownych ciuszków i błyskotek, obrana z blichtru i taniej ułudy.
Tak jak to wnętrze.
Barman za kontuarem bardziej wyglądał jakby spał z zamkniętymi oczyma niż czujnie wypatrywał klientów, których teź byt wielu nie było.
Nya rozejrzała się w poszukiwaniu mężczyzny jakiego rysopis podał jej Trevor, mówiąc że to z nim powinna się skontaktować.
Mężczyzna się znalazł przy jednym ze stolików niedaleko baru.
Sączył powoli piwo. Widać go było z daleka. Czarny garnitur, płaszcz i buty, oraz biały kapelusz. Wyglądał na w pełni zrelaksowanego, wypoczętego i nieśpieszącego się z niczym człowieka. Leniwie spoglądał po klientach na chwilę zatrzymując się na stojącej w drzwiach kobiecie by ponownie taksować otoczenie.

Stojąca chwilę w drzwiach kobieta zdecydowanie nie wyglądała na niepozorną. Chociażby ze względu na wzrost. Na pierwszy rzut oka wydawała się niewiele niższa od mężczyzny w białej fedorze, zaś smukła, ładnie ukształtowana sylwetka jeszcze bardziej ów wzrost podkreślała.

Ubrana była w ciemne skórzane spodnie, szarą podkoszulkę i ciężkie buty. Na jedno ramię miała niedbale zarzucony skórzany plaszczyk, na drugim zaś solidnie wypakowany duży plecak. Nie zaszczycając nikogo dłuższym spojrzeniem kobieta podeszła do baru zamieniła kilka słów z barmanem odebrała od niego kubek z parującą kawą, położyła 3 papierosy w zamian na barze. Usiadła na wysokim barowym stołku opierając się bokiem blat baru popijała niespiesznie gorący płyn leniwym wzrokiem notując szczegóły otaczającego ją pomieszczenia.
Mężczyzna dalej jak gdyby nic popijał żółtawą ciecz z ciężkiego kufla. Najpewniej piwo, lub raczej jego lokalna pochodna. Wyjął z płaszcza fajkę i ją sobie odpalił. Chmurka siwego dymu powędrowała pod sufit.

No cóż, świat nie legł w gruzach na nowo, a szkoda. Może tym razem gruzy byłby ciekawsze.
Lekko uśmiechnęła się sama do siebie przypominając sobie ostatni dowcip jaki usłyszała podczas drogi do Detroit.
“Dobry barman wie wszystko. Wie nawet to jak zniszczyć Molocha. To ciebie po prostu na te informację nie stać.” Akurat ten barman raczej takich informacji nie posiadał, może zwyczajnie nie jest dobrym barmanem. Jakość lury w kubku dumnie udającej kawę tylko to potwierdzały. ale w sumie czego się spodziewać za trzy szlugi…

Tak, facet w białej fedorze idealnie pasował do opisu, więc walca czas zacząć. Byle by nie okazał się to walec drogowy.Zeskoczyła lekko ze stołka i leniwym krokiem podeszła do jego stolika. Z bliska było widać ciut nienaturalnie bladą jak na panującą na zewnątrz pogodę cerę kobiety, którą jeszcze bardziej uwidaczniały obcięte na wysokości brody miękko układające się bardzo gęste ciemne włosy gdzieniegdzie lekko rozjaśnione słońcem. Z ładnej twarzy o klasycznych rysach spoglądały na Joego ciemno zielone oczy o nieco kpiarskim wyrazie.

-Joe McAlan? Ponoć to z panem mam się porozumieć w sprawie wakatu na lekarza.
Głos kobiety był niski, miły dla ucha.
Mężczyzna zamruczał coś po czym wskazał jej otwartą dłonią na wolne krzesło
- Zatem… z kim mam przyjemność?
-Czy przyjemność to się jeszcze okaże. Jestem Kenya, kuzynka Mildred. Ponoć brakuje wam lekarza w jakiejś sprawie w terenie
. - Rozparła się wygodnie na krześle po prawej stronie mężczyzny. Nie lubiła siedzieć na wprost rozmówcy. Nie wpływało to pozytywnie na rozmowę,a ona i tak preferowała skracanie dystansu pomiędzy ludźmi.

- Kuzynka Mild? - zapytał mężczyzna unosząc lekko brew - To może być ciekawe, jak bardzo jesteście sobie podobne i co wiesz o robocie?
Kobieta uniosła w górę jedna brew słysząc pytanie mężczyzny spokojnie wzięła łyk kawy.
-Jak bardzo podobne...A w czym, że tak zapytam? Bo tego że w wyglądzie praktycznie wcale, to chyba widać prawda? A co do roboty to prócz tego, że dotyczy przewiezienia czegoś stąd dokądś indziej to nic więcej. Na razie wszystko wyglądało zabawnie. Ciekawe jak będzie wyglądać dalej.
- Hmm.. Wiesz, jesteś atrakcyjną, rozsądną kobietą. Nie wiem, czy podróż z bandą samobójców na drugi kraniec świata za marne 500 gambli byłoby dla Ciebie odpowiednie. Chyba, że potrzebujesz tych gambli to wnikać nie będę. Tak czy inaczej, w czym się specjalizujesz?
-Specjalizuję się w przeszkadzaniu ludziom by zbyt przedwcześnie nie opuścili tego padołu łez. Takie intratne hobby, jakie może się wam przydać, gdziekolwiek byście nie jechali.
500 gambli to suma mała lub duża, w zależności od tego, co trzeba zrobić dokładnie by je zdobyć.


Mężczyzna się zaśmiał po czym upił łyk pienistego trunku i spojrzał rozbawiony na kobietę siedzącą obok.
- Pięć stów to dość by się urządzić w Downtown i żyć z twojego fachu. Przejdźmy do interesów. Mogę szepnąć ekipie słówko, że jesteś naszym nowym, jakże atrakcyjnym, felczerem i że mają pilnować by nic Ci się nie stało. Oczywiście, będziesz świadczyć swoje usługi lecznicze free of charge na okres naszej wspólnej misji. My w zamian będziemy Cię ochraniać. Mam nadzieję, że nie masz samobójczych zapędów?
Samobójcze zapędy. Nya pozwoliła by lekki uśmiech przemknął przez jej usta. Oh, zabawny człowieczku w białym kapelutku, gdybyś miał pojęcie kogo masz tak naprawdę w swojej drużynie i kogo sobie dobierasz…
-Nic mi o takowych nie wiadomo, zwłaszcza, że siedzę tu przed tobą. To chyba dobrze świadczy o nas obojgu, prawda? Co do dostepności mych usług lekarskich to jest to kwestia jasna. Jak już mówiłam Trevorowi co prawda potrafię strzelać, ale nie jest to moja najmocniejsza strona. Z rozmowy z nim rozumiem też , że umiejętności prowadzenia samochodu również są mile widziane?

- Byłaby dużym atutem
. - odpowiedział handlarz - Co do tego czy Tobie życie miłe dowiemy się w trasie. Mam nadzieję, że jako kuzynka Mild masz na nią jakiś wpływ i będziesz temperować jej temperamencik. Nie chcemy ściągać na siebie wszystkich gangerów z okolicy. Skoro Mildred za Ciebie ręczy to raczej nie widzę przeszkód dla których by Ciebie nie zabierać. Masz wielkiego farta, potrzebny mi łapiduch.
-Co do Mild, to wybacz, ale nie potrafię i nie mogę jej temperować. Moja kuzynka jest dużą dziewczynką która zdecydowanie nie lubi połajanek ani umoralniających gadek. Ale nie ma w zwyczaju ściągać zbędnego niebiezpieczeństwa na grupę w jakiej się znajduje. Co innego gdy działa solo, ale teraz taka opcja nie wchodzi w grę, więc nie powinieneś się zbyt martwić nią i jej temperamentem. Wbrew pozorom może on sie bardziej przydać niż zaszkodzić.

-Teraz szczegóły. Rozumiem, że robota w 100% płatna po wykonaniu, o ile przeżyjemy. Ile osób bierze w tej zabawie udział? Pytam bo muszę oszacować ile medycznego szpeju ze sobą wziąć. Na jak długo jest planowany ów wyjazd? Jakieś specjalne wymogi i inne typu tego obostrzenia?
- Język jakim posługiwała się kobieta był elegancki, dokładny. Bez żadnych slangowych wtrętów, skrótów czy innych naleciałości. Tylko akcent był bardzo rozmyty, trudny do umiejscowania.
Z jednej strony ciut zaciągania z południa, a jednocześnie wyraźne akcentowanie ze wschodu. Taka bajka.
- Na tą chwilę będzie nas sześciu, może siedmiu wliczając w to Ciebie i mnie. Co do trasy… szczegóły na spotkaniu z naszym pracodawcą. Specjalne wymogi? Hmm… mocny żołądek, stalowe nerwy i pełna dyskrecja, i to chyba wszystko. Jak coś mi się przypomni, lub wyjdzie w trasie będziesz pierwszą osobą którą poinformuje. Zainteresowana?

Dopiła kawę i lekko się skrzywiła. Teraz jasne czemu była taka kiepska. Musiała kiedyś najpierw lekko spleśnieć, a potem podczas procesu płukania i suszenia została zbyt wyprażona na słońcu. Paskudztwo.
-Zdecydowanie jestem zainteresowana, 500 gambli piechotą nie chadza. A co do ewentualnych znalezisk bądź łupów po drodze. Zabiera ten kto ...znajdzie, czy do podziału?
Wolała tego typu newralgiczne kwestie wyjaśnić za wczasu.
-I kwestia jedzenia i wody. Jak to wygląda?
- Kwestia wiktu i opierunku leży w geście naszego pracodawcy, nie martwiłbym się tym. Co do łupów… osobiście jestem za podziałem, ale w drużynie jest kilku co uznają zasadę kto zabił tego jest. Idiotyczne, bo za jednym strzałem nie zawsze się zabije delikwenta i często dopiero po kilku kulkach od różnych osób taki pada, więc lepiej bezpieczniej przyjąć tą zasadę by nie było zgrzytów. Jak chcecie coś upłynnić to możecie przyjść z tym do mnie. Biorę procent od transakcji, ale zawsze będzie tego więcej niż gdybyście normalnie to chcieli wymienić.
-Z mojej strony to chyba wszystko. Tylko uprzedzam o jednym. Jestem lekarzem, nie dilerem, i nie posiadam na stanie prochów czy innych produktów rozrywkowych. Nie jestem też cudotwórcą i nie oczekujcie ratunku dla kogoś rozjechanego ciężko opancerzonym wozem, bądź postrzelonego z pocisku półcalowego, o urwanych kończynach nie wspominając. Uświadom też o tym swoich ludzi by potem nie mieli do mnie pretensji.
Robotę przyjmuję, kiedy zaczynamy?


Joe pokiwał potwierdzająco głową słuchając słów nowego medyka zespołowego. Jak dla niego sprawa była prosta i czysta, ha! klarowna nawet. Czy dla reszty taka była… cóż trzeba będzie ich powiadomić.
- Wyruszamy za dwie godziny spod baru. Jak masz jeszcze coś do załatwienia to proszę śmiało. Ja się stąd ruszać raczej nie będę.
- Trzy sprawy. Pierwsza: da się zabić jednym strzałem, wystarczy nosić odpowiednią broń i wiedzieć gdzie strzelać. Druga: półcalówka to nie tylko .50 BMG. Trzecia: Joe, weź Nyę z nami.
- odezwała się do handlarza Mildred, której przyszło załapać się tylko na końcówkę rozmowy toczącej się przy barze. Choć może to i lepiej.
- Ehh… dobra, skoro polecasz to nie widzę większych przeciwskazań. Swoją drogą, jak będziesz potrzebować asystenta przy cięższych chirurgicznie czynnościach to wal jak w dym. Swoje w tym zakresie znam, choć nie nazwałbym się felczerem.
Ruda zamówiła sobie w barze piwo i śniadanie, popatrzyła wymownie na kuzynkę i Joe’go:
- Chcecie? Bo jedno wiem, że obżerało się serem, drugie chciało francuskie tosty.
Kenya podniosła się zza stolika i zarzuciła na ramię swój plecak.
-Dzięki, śniadanie już jadłam. Do zobaczenia za kilka godzin.

Chwila obecna, hotel Szulców

Kenya nie włączała się na razie do rozmowy. Spośród różnych oferowanych na stole trunków i napoi wybrała wodę mineralną. Nawet trafiła się gazowana. Po prostu luksusy. Bez najmniejszego kłopotu zdała zarówno glocka jak i nóż. Niektórzy przejmują się takimi bzdurami…
Popijając wodę przyglądała się zarówno pracodawcom jak i obecnym współpracownikom.
Kenya spokojnie odwzajemniła spojrzenie. Wzrok miała czysty i spokojny. Po chwili zignorowała spojrzenia człowieka zwanego Motylkiem. Ciekawa była czy dowiedzą się czegokolowiek istotnego, czy tez będzie standardowe nawijanie o niczym bardzo poważnym i rzeczowym tonem. Przynajmniej wodę mieli dobrą, chociaż coś…
W sumie gadka o pierdołach tak naprawdę. Najważniejsze szczegóły już padły, takie jak cel wyprawy, kogo prócz tego muszą wieźć i co omijać. Proste, cała reszta byłą dla niej nie do końca potrzebnymi dodatkami.
Nya rzuciła kuzynce spojrzenie lekko unosząc jedną brew. Ruda była zwyczajnie znudzona. A ona nudzić się wybitnie nie lubiła…
Była ciekawa jak długo Mild wytrzyma tę gadkę o niczym. Może rzuci w kogoś szklanką, albo chluśnie alkoholem w oczy.

A może kogoś zwyczajnie udusi…

W końcu po masie zupełnie bezsensownie wymawianych słów i dziwnych grymasów wszystko zostało chyba ustalone. Ruszyła za wychodzącą kuzynką,która chyba na prawdę się nudziła podając jej szklankę z resztką whisky na dnie i patyczkiem. Tak jakby było to swoiste zaproszenie.
Chwyciła naczynie, wyjęła z niego patyczek, obróciła przez chwilę z zadumą w palcach po czym odstawiła szklankę na stolik nadal obracając drewienko w palcach.
Całość rozmowy której była tylko biernym obserwatorem wywołała u niej niejasny niepokój.Nie wiedziała co dokładnie myśleć. A jeszcze dokładniej czuć. Coś na granicy podświadomości podszeptywało jej że cała ta sprawa mega mocno śmierdzi. No bo w końcu kim oni są, aby oddawać w ich ręce towar na jaki czai się ¾ Detroit?
Być może przynętą. Dokładnie na takie coś pasują.
Wbici w eleganckie centrum strefy Szulców pasujący w niej jak pięść do nosa. O ich pojawieniu się tu za chwile będzie pewnie huczeć całe miasto, i to za nimi ruszą pewnie ci najbardziej pragnący powiększyć swój stan posiadania.
Gdyby ona była kimś kto chce użyć sztuczek godnych dymu i luster, to właśnie tak by zrobiła. A prawdziwy towar pchnęła z mniej rzucająca się w oczy bandą najemników.
Ale to nie za myślenie , a przynajmniej nie takimi kategoriami mieli im płacić, o ile zapłacić będzie komu.
Cóż, praktycznie każda robota to spore ryzyko, a bez ryzyka nie ma życia. Trzeba tylko wiedzieć na jakie ryzyko można się porwać, a z jakim da sobie spokój. Wsunęła patyczek za ucho skinęła krótko pracodawcy głową i wyszła. Nie miała nic do powiedzenia, a przynajmniej nic co chciałaby powiedzieć na głos.

Średnio interesowały ją pogwarki w garażu.Najchętniej zrobiłby to co Mild, zabrała co jej i pojechała w cholerę. Po kiego to wszystko przedłużać?
Ale powoli, w końcu zapowiadało się na to, że mają wyjeżdżać.
No chyba, że ktoś chce jeszcze z okazji roboty bibę skręcić...
Miała tylko nadzieję, ze nie, nie znosiła bezsensownego marnowania czasu.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 30-08-2014, 15:59   #12
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Wizyta Nyi nie była niczym szczególnym, widywały się od czasu do czasu, więc mogła zatęsknić, zwłaszcza, że Mild jakoś ostatnio nie po drodze było wysyłanie wieści w świat, że jeszcze dycha. Dziwne było jedynie to, że w ciągu zaledwie czterech dni rusznikarka spotkała, aż trójkę z najbliższych jej na świecie osób niemal na raz. Dobra, do Mata przyjechała sama, ale Jed’a nie widziała od pięciu lat. Wizyta Nyi pewnie zbieg okoliczności… ale do całej zgrai doszedł jeszcze Trev, którego zachowania nie umiała rozgryźć. Raz udaje, że jej nie zna, bo posłała komuś znajomemu kulkę, następnego dnia już wszystko gra i wybiera się z nią na wycieczkę… Fucking logic.

Sytuacja była niecodzienna, ale w czasie roboty Mildred nie zajmowała się niczym poza nią. Czuła na sobie wzrok najemnika i gdy nareszcie skończyła popatrzyła mu w oczy, kryjące się za goglami. Widać było, że była poddenerwowana, a co więcej zaczęła się jeszcze raz zastanawiać nad tym, czy warto nawiązywać nowe kontakty i podtrzymywać dawne. Mimo to przekazała Trevorowi złożoną giwerę i zapytała:

- I jak?

- Nic nie klekocze w środku. - powiedział trzęsąc bronią na boki. - Nie ma żadnych luzów. - dodał próbując manipulować pistoletem najemnik. - Wygląda jak solidnie wykonana robota chociaż wszystko powinno wyjść przy próbie ognia. - zastanowił się. - Nadal masz ochotę wyjść ze mną postrzelać? - zapytał patrząc na dziewczynę.

- Nie ma prawa klekotać, konstrukcja głównie polimerowa, no i wyszła właśnie z pod mojej ręki. Przyzwyczaj się do koli i bullpupu a ja pójdę do Mata po amunicję. Nawet jako jego przyjaciółka, spec i żołnierz nie mam nieograniczonego dostępu do wszystkiego, a wzięłabym trochę smugaczy i normalnego ammo, tak żeby oba magi załadować i… nie dotykaj mojego warsztatu.

Wyszła na zaplecze, znalazła Mata w kuchni. Widać szok spowodowany tym, że przyjaciółka potrafiła nawiązać jeszcze kontakt z całkiem przyzwoitą istotą ludzką… dobra, jakąkolwiek istotą ludzką, na stopie bliższej niż bezpośrednie zadanie, był dla niego zbyt wielki żeby mógł zasnąć.

- Mat? – dziewczyna wzięła do ręki jego kubek z kawą i napiła się, czekając aż ten się w końcu otrząśnie z zamyślenia. - Zbieram się powoli. Daj mi klucze od szafy pancernej z 5.7. Sprawdzę jeszcze jak chodzi p90, odwiozę, jak będzie trzeba poprawię, a później znikam. Mam robotę, ale i tak do Detro się szybko z powrotem nie wybiorę. Mogę sobie wziąć od Ciebie podręczny sprzęt na prowizoryczny warsztat? Nya podrzuci Ci wszystko jak wróci.

- Normalnie, to by trzeba było się trochę porozczulać, i powspominać stare pierdoły nad jakąś flaszeczką - Mat wzruszył ramionami - Ale oboje do takich chyba nie należymy…miejmy nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. Zbieraj graty i się szykuj, a i pozdrów ją.

- A spakujesz mi żebym od razu mogła ruszać? Potrzebować będę oleju balistycznego,
latarki, wyciorów, przecieraka do lufy do broni długiej, papieru ściernego z 1m2, powertape’a, izolki, trochę złomu z warsztatu na naprawy i tyle.


- Nerkę też Ci oddać? - Zażartował Rusznikarz.

- Jak weźmiesz za nią moją wątrobę to może być. – odstawiła jego kubek i przytuliła go na pożegnanie, gdy odbierała klucz. Była praktycznie pewna, że broń złożyła tak jak powinna i nie będzie się z Matem widzieć dłużej niż minutę, kiedy wróci z przestrzelania. Po prostu była dobra w swojej robocie, w kontakcie z ludźmi już niekoniecznie. Co innego Trev, który po ponad pięciu minutach, kiedy na osobności żegnała się z rusznikarzem ciągle pamiętał o czym była rozmowa:

- Polimer też ma prawo klekotać. Widziałabyś G36 jednego mojego funfla to byś się przekonała. - zaśmiał się Trevor. - Ten kolimator jest dedykowany do P90 czy to jakiś szczególny, nie związany z tą bronią model? - zapytał Dickson przyglądając się broni kiedy Mild wróciła.

Kobieta w pół roboty z wyciąganiem ammo z szafy odwróciła się do Trevora żeby mu odpowiedzieć.

- Akurat to co trzymasz w rękach to wczesna wersja tego pistoletu, kolimator do niej jest osadzony na wsporniku umieszczonym pod magazynkiem. Żeby być jeszcze dokładniejszym przymierzasz się do HC-14-62 robionego kiedyś przez RING SIGHT, bardzo rzadko można na coś takiego trafić, jeśli się dobrze przyjrzysz to zauważysz brak powiększenia. Gdybyś miał to szczęście, którego za każdym razem przy naszym wspólnym spotkaniu Ci brakuje, prawdopodobnie trafiłbyś na nowszą wersję z MC-10-80, którą montuje się też na wsporniku, ale jest możliwość zamontowania jej na risie. Podsumowując taki koli mógłby służyć Ci do twojej 417, ale niestety masz tylko mnie i przestarzały model gnata, na którego się tak cieszyłeś. - w miarę jak mówiła pojawiał się na jej twarzy uśmiech. Pytanie było z serii tych trudnych i na prawdę ciekawych. Dodatkowo przekonało Mild do zabrania najemnika ze sobą na przestrzelanie broni.

- Załaduję magi i pojedziemy na chwilę za miasto, wrócimy maksymalnie za pół godziny.

- Mnie się tam podoba... - powiedział niejednoznacznie Trevor. - W pół godziny też można się fajnie zabawić. Słyszałem, że ten belg ma bardzo słabego kopa. Zobaczymy jak jest w rzeczywistości…

- Tak samo delikatny jak i ty. Idziemy. Ty pilnujesz maleństwa, ja amunicji. - mówiąc to odpięła zawieszenie od swojego galila i podała rewolwerowcowi. Wychodząc już z zakładu nie mogła się powstrzymać przed kolejnym komentarzem - Widzę jak się cieszysz na wycieczkę.

Mimo przymilnego uśmiechu jechała dokładnie tak samo jak poprzednio. Po kolejnych dziesięciu minutach trafili na pusty plac jakich wszędzie było pełno w okolicy. Mild pozbierała trochę śmieci ustawiając je jako cele, z kieszeni na piersi wyjęła zgniecioną kartkę z równym wzorem tarczy celowniczej, którą przybiła nożem do skarłowaciałego drzewa. Podała mu magi:

- Masz, baw się.

- Dzięki. - powiedział szczerząc się Trevor po czym załadował od góry magazynek. - Dobrze to robię? - zapytał Dickson trzymając jedną ręką pistolet maszynowy.

- Prawie. Z tą delikatnością żartowałam, więc możesz już przestać udawać i jeśli nie wchodzi do końca to zwyczajnie go dobij.

- Wszystko chodzi świetnie. - powiedział najemnik odbezpieczając pistolet lewą ręką i celując w prowizoryczny cel. - Najpierw musimy wyzerować kolimator czyż nie?

- Jasne, że trzeba. Sam nie umiesz? - uśmiechnęła się z siedzenia Warriora.

- W sumie to nie. - rzucił z uśmiechem. - Na szczęście nie jestem tutaj sam Mildred. - dodał zabezpieczając znowu pistolet. - Może mi w tym pomożesz?

- Raczej zrobię za Ciebie. Od kiedy taki leniwy się zrobiłeś? - mówiąc to podeszła do najemnika i wzięła od niego broń. Ustawiła się w odległości około 150 metrów od tarczy, odbezpieczyła pistolet i zaczęła oddawać pojedyncze strzały, po każdym zmieniając coś w ustawieniach. - Masz szczęście, że na magu ze smugaczami nie jechałeś byłaby strata i nie zobaczylibyśmy jak sobie radzi z ciągłym ogniem.

- Ja? - zapytał udając zdziwienie Dickson. - Leniwy? Chciałem po prostu zobaczyć jak strzelasz z tego gnata. - uśmiechnął się szeroko. - Pokaż. Zobaczymy ile uda nam się z tego polimerowego klocka wycisnąć. Ładnie go poskładałaś, swoją drogą… - komplement z jego ust, nawet taki niewyglądający i nawet tak przyziemny, nie był czymś częstym. Dziewczyna jak zwykle na podobne słowa pokręciła tylko głową, zabezpieczyła P90 i przekazała go Trevowi.

- Jak się za coś biorę to robię to zawsze porządnie. Inaczej nie jechałabym przez połowę ZSZ żeby bawić się z tym FN-em. Teraz ty się pobaw, a ja popatrzę. Powinien być dobrze wyzerowany.

- Zabawa jaką lubię. - powiedział Trevor chwytając P90 i odbezpieczając je. - Wiedziałaś o tym kto będzie w grupie Doberuska? - zapytał po czym przycelował i oddał pierwszy strzał. - Ja byłem całkowicie zaskoczony…

- Nie miałam pojęcia, ale dobrze wiedzieć, że was tak wysoko ceni.

- Mnie ceni? - Trevor strzelił ponownie po czym wybuchł gromkim śmiechem. - Wiedział, że wystarczy podać sumę, wrzucić do kotła kilku znajomych, pierdolić trzy po trzy jak przed każdą samobójczą misją i mnie ma na pokładzie. - najemnik się zastanowił strzelając znowu. - W sumie nie wiem czemu mnie wziął. Strzelam średnio, mam dobrą kondychę, ale to i tak wyprawa pojazdów. Może ceni snajpera, a ja lepiej prowadzę. Robię za szofera. - zaśmiał się Dickson po czym oddał serię kosząc prowizoryczną tarczę.

- No już nie rozczulamy się nad sobą. Nie widziałam jak prowadzisz, widziałam jedynie jak strzelasz i nie masz na prawdę na co narzekać. Za to samobójcze misje o ile dobrze pamiętam są moją specjalnością. No chyba, że… jednak postanowiłeś zgodzić się na moją propozycję i chciałeś mnie znaleźć.

- W sumie szukałem Ciebie kilka dni, ale to sporo czasu temu. - powiedział Trevor. - Niestety nie chodziło o naszą walkę na arenie, a jedynie o samobójczą misję typu naszej pierwszej. - dodał po chwili. - Z Jedem jakoś daliśmy sobie radę…

- Jaką naszą walkę na arenie? - zapytała zdziwiona. Nie potrafiła z niczym skojarzyć ani tego określenia, ani sytuacji.

- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie po tej misji nieopodal frontu? - zapytał ściągając gogle i chowając je do kieszeni. - Pokazałem Ci je, mimo iż nie byłem do tego przekonany. - dodał patrząc w kierunku Mild czarnymi ślepiami. - Wtedy dość szybko się zwinęłaś i na koniec powiedziałaś coś z stylu “Znajdź mnie kiedy znudzi Ci się życie”... - Trevor strzelił do kolejnego celu. - Może źle coś zinterpretowałem Mildred? - zapytał ciekawy.

Dziewczyna roześmiała się na głos. Kiedy się uspokoiła, miała nadzieję dalej nie ciągnąc tego tematu, a mimo to nie umiała się powstrzymać:

- Wiesz, że jesteś głupszy niż ustawa przewiduje? W zasadzie to zarosiłam cię na wielki skandal obyczajowy podczas świątecznego obiadu w moim rodzinnym domu..

- Jak to? - zapytał Trevor. - Myślałem, że z tym obiadem to ty sobie jaja robisz. - zaśmiał się. - Najpierw zabije mnie twój brat, a później…

- Nya ci poprawi - weszła mu w słowo.

- Akurat jej się nie boję. - zaśmiał się. - Wygląda na porządną dziewczynę. Bardziej ty mnie martwisz… Zdecydowanie za często robisz użytek z broni i przekraczasz dozwoloną prędkość. - dodał strzelając do kolejnej tarczy. - Jak mi idzie pani sędzino?

- Mocne 2/10. - w jej głosi słychać było rozbawienie. - Dużo gorzej, że naprawdę jesteś głupi, a Nyi bym nie lekceważyła. Skąd moje wnioski? Znam kuzynkę, a ty zacząłeś mnie szukać kiedy jeszcze nie potrafisz zdobyć się na żadne ryzyko… chociażby przejażdżkę.

- Poważnie? - zapytał po czym kontynuował. - Ja nie lekceważę nikogo. Nigdy. - powiedział spokojnie. - A co do ryzyka jestem w stanie zdobyć się na każde jakie tylko będzie konieczne aby osiągnąć cel. - dodał już z lekkim uśmiechem. - Z Tobą na przykład mogę jeździć do oporu. Zaczniesz żałować jak przestanę się bać nie mieszczenia się w zakrętach, bo mnie już z tego siedzenia nie ściągniesz… - zaśmiał się i wypruł kolejną serię.

- Ok, to jaki masz w tym cel?

- Faktycznie. - uśmiechnął się do Mild szeroko. - Zawsze musi być jakiś cel. W sumie nie wiem czy jest to mały, nieznaczny cel czy też coś poważniejszego… - zastanowił się chwilę. - Od dawna tak jeździsz i likwidujesz cudze problemy? - zapytał zmieniając temat najemnik i zmieniając magazynek.

- Nie, ja tylko jeżdżę i szukam własnych. Wypruj maga pełną serią, smugacze masz co 10, chce coś sobie obejrzeć. - Sama rusznikarka też nie miała zamiaru naciskać, a to znaczyło, że czas się zbierać.

Dickson spełnił prośbę rudej wywalając cały magazynek potężną serią, którą ściągnął wszystkie pozostałe cele. Uśmiechnął się do Mildred zabezpieczając pistolet.

- 2/10? - zapytał. - Surowa jesteś.

- Ale mocne! - wzięła od najemnika broń, przejrzała czy nie został żaden nabój w komorze, oddała pusty strzał kontrolny, spuściła zamek, zabezpieczyła i tyle. - Zbierajmy się.

Broń chodziła jak marzenie, nic nie można jej było zarzucić. Co pozwoliło szybko odznaczyć kolejne punkty w grafiku dnia, który sam się układał. Wizyta u Mata ze zdaniem broni i klucza do szafy oraz odebraniem swoich rzeczy. Podrzucenie Treva na parking knajpy, z którego go wcześniej zabrała. Przekazanie Joe nominacji Nyi na lekarza w drużynie. Mimo wszystko śniadanie z handlarzem, choć pewnie gorsze, niż można się było spodziewać po wczorajszych resztkach. Przegląd sprzętu, było wszystko o co prosiła i jeszcze jedna rzecz, która świadczyła o tym, że nie tylko z nią spotkał się ostatnio Jed. Swoich spraw ze snajperem nigdy nie załatwiła do końca. Mat o tym wiedział, ale zamiast suszyć jej o to głowę, chciał sprytnie dać jej kartę przetargową żeby los sam pchnął ją do końca tej straceńczej drogi… Nie wyrzuciła wiatromierza. Przebrała się. Zapakowała wszystkie juki na motocykl i ustawiła się w karawanie do wyjazdu na spotkanie z pracodawcą. Gdy jechali motocyklistka zauważyła, że wskaźnik paliwa niebezpiecznie zaczyna zbliżać się do rezerwy…

Podjechali pod posiadłość Szulców, no tak oczywiście – pracodawcy nie chcą być znani, dlatego przecież umówili się w Ambasadorze. Zostawili maszyny na parkingu, a spacer wszystkim dobrze zrobił. Mild zdjęła łańcuch z ręki i przewiązała sobie nim pas… Może i była furiatką, ale nie była głupia i z widoczną bronią w ręku nie weszłaby do takiego budynku. Szła wyprostowana obok Joe, nawet gdy ten z szelmowskim uśmiechem próbował oczarować blond kamikadze z granatem w ręku została w miejscu. Ich kolorową zbieraninę otoczył tłumek garniaków i żadnemu z nich się to nie spodobało, no może do momentu macania przez recepcjonistkę… Gdy wypacynkowana lalka zbliżyła się do Jeda, Mildred odwróciła twarz - nie miała zamiaru patrzeć na jej popisy i dobrowolnie oddała broń, a mimo to zdjęli jej też łańcuch. Być może za dużo się nasłuchali opowieści o czarnym Warriorze, ale i tak rusznikarka była wściekła. Widać to było nawet w gabinecie „Motylka” – siedziała rozwalona na jednym z dwóch foteli zupełnie nie przejmując się rolą damy w towarzystwie i szczeblem spotkania w jakim brała udział. Piła whiskey, w końcu była pora na drugie śniadanie. Do rozmowy włączała się tylko tyle ile było trzeba żeby ją szybko zakończyć.

Na pojawienie się podwójnej przesyłki zareagowała prawie, że obojętnie. Zwyczajnie nareszcie trochę rozbawiła ją wizja, tego, że wytatuowany przystojniaczek w kajdankach pojawi się na prawie stałe w czyimś wozie, bo o Warriorze nie mogłoby być przecież mowy.

Po wzroku kuzynki poczuła ile płonnych nadziei wisiało nad nią. Jedną która mogła skończyć to spotkanie wystarczająco szybko żeby nie władować się w większe kłopoty niż już ich czekały. Z miejsca każdy, kto ma więcej mózgu od tresowanego karalucha powiąże ich wyprawę z Szulcami, więc albo było to odgórnie założone i będzie ciekawie albo trzeba to zrobić porządnie, po cichu i skutecznie, za to mniej zabawnie. Pewnie, ze względu na tę konsternację jakoś ciągle nic się nie działo. Rusznikarka siedziała wygodnie na fotelu czekając na sama nie wiedziała co. W końcu po dłuższej chwili dyskutowania kontraktu na darmowe paliwo przez Joe odezwała się za niego i wybrała drogę, którą będą starać się wykonać to zadanie:

- Dobra, poradzimy. Bez was też jakoś sobie poradziliśmy, więc martwmy się o nasz mały skarb. Kto sobie go weźmie na głowę jego sprawa, ze mną raczej nie pojedzie, z resztą zbyt szczęśliwy z tego powodu by nie był. No chyba, że sam sobie będzie jechał to inna sprawa. - zwróciła wzrok w stronę przesyłki - Masz jakieś imię ?

- John - Powiedział mężczyzna z grobową miną, a co niektóry mało nie ryknął śmiechem. No tak, John Smith… jakżeby inaczej.

- No ślicznie słonko, a teraz mam nadzieję, że kapciuszki spakowałeś, bo teczka już jest więc zabieramy się stąd.

- Mogę w ciągu pięciu minut - Minimalnie zadrgały mu usta, zupełnie jakby przyczaił się tam uśmieszek? Na ten grymas odpowiedziała motocyklistka wbijając w niego wzrok. Jej szare oczy błysnęły sugerując, że nie warto zabierać ze sobą na kamping wzbogaconego uranu i granatów bez zawleczek, jak miało się tutaj w zwyczaju.

- W sumie za dwa talony na pełny bak może jechać z nami. - powiedział za siebie i Jeda Trevor. - Nasz Hummer pali jak smok i do Denver 3 baki może nawet wypić… Jak to kogoś interesuje jest wygoda, klimatyzacja i bezpieczeństwo. - dodał Trevor wstając i pokazując Mildred na drzwi. - Panie przodem.

I to był właśnie ten moment, w którym na twarz Mildred wpełzł paskudny uśmiech świadczący o tym, że żaden z ochroniarzy nie planował się przesunąć. Może i nie miał po co, bo przecież nie zasłaniali im drzwi, ale zawsze byli świetną okazją żeby się zmierzyć. Dlatego też Mild widząc kątem oka, że kuzynka idzie za nią podała jej swoją szklankę z patyczkiem, którym wcześniej w niej mąciła… jakby do odstawienia, chociaż może niekoniecznie.

- Rozumiem, że broń i dodatkowe macanki do odbioru na recepcji. - Zapytała ciągle z tym samym uśmiechem ochroniarza.

- Nie wiem - Odezwał się ten krótko.

- Jak już mowa o macankach… - wciął się w rozmowę Trevor, zwracając się do dziewczyn. - Widziałyście jej minę jak mnie tam macała. Pewnie ważyła w myślach czy nie schowałem tam Magnuma Wildey… - uśmiechnął się najemnik szeroko.

- W takim razie Trev pokaże nowej koleżance swoje sztuczki, a my poradzimy sobie bez dalszej asysty. Może być? - zasadniczo pytanie rzucone było w przestrzeń i każdy mógł sobie na nie odpowiedzieć jak chciał i co chciał, choć dziewczyna stała z twarzą zwróconą ciągle do tego samego ochroniarza.

- Jakie sztuczki? - zapytał zdziwiony rewolwerowiec. - Czy ja o czymś nie wiem, Mildred? - spojrzał na nią z podejrzliwym uśmiechem.

- Jeśli ty czegoś nie wiesz, to ja tym bardziej. Może blondynka z dołu będzie miała coś na ten temat do powiedzenia. - ruda najpierw otworzyła drzwi klamką po czym pchnęła je nogą, obijając ścianę z drugiej strony framugi. „Marne wejście, to może chociaż wyjście będzie udane. Albo przy najmniej Joe będzie się miał z czego tłumaczyć.”- uśmiechnęła się do siebie w myślach, ale nie została na tyle długo żeby przekonać się co zajdzie po jej malutkim wybryku.


***



Pierwsze maszyn wjechały więc po chwili do podziemnego garażu pod budynkiem, kierowane w odpowiednie miejsce, przez kręcące się tam, oczywiście uzbrojone osoby. Podprowadzono ich do czegoś, co wyglądało jak prowizoryczna stacja paliw. W każdym bądź razie znaków ostrzegawczych było naprawdę dużo, a do tego i sporo beczek.


Był i jakiś brodaty typek, który najwyraźniej całym tym podziemnym burdelem zarządzał, ustawiał bowiem każdego po kątach, nie szczędząc i pojawiających się awanturników…

- Nie palić, nie ma być żadnego ognia, nie zgrywać głupa, nie wkurwiać ucha! - Warczał na prawo i lewo, szybko jednak dodał z wrednym uśmiechem:
- Bo polecimy wyyyyysoko, a wylądujemy u samego Molocha!.


- To co, kto pierwszy? - Dodał po chwili.

Ruda motocyklistka podjechała do brodacza zanim ktokolwiek inny zdążył. Nigdy nie jeździła powoli. Tym razem też widać było, że spieszyło się jej na szlak i nie miała zamiaru spędzać w Detro już ani minuty dłużej.

- Wychodzi, że ja. - rzuciła z uśmiechem podobnym do tego, który pojawił się na twarzy dziada, gdy wspominał o Molochu.

Podtoczono więc beczułkę, dziadyga zamontował na niej ręczną pompkę, po czym…

- No to machaj złotko - Wskazał jej ową cholerną pompkę. Nie mrugnął jednak przy tym ani na moment.

Mildred na tego typu tekst pomyślała tylko o jednym, cóż darmowe paliwo albo sciągnięcie sobie na łeb całej bandy Szulców… Perspektywa była kusząca, a mimo to wzięła się do roboty jak jej powiedzieli, cicho pod nosem sarkając na brodatego dziada:

- Oj żebym ja Ci nie machnęła…

Drugi w kolejności był Doberusk który korzystając z chwili w której Mildred miała spędzić na bliskim i jakże intymnym zapoznaniu się z pompką zagadał do dziadka:

- Ponoć macie dla nas i talony i zapasowe kanistry beny na drogę. Które to?

- Proszę do pełna milejdi. - powiedział Trevor podjeżdżając Hummerem niebezpiecznie blisko motocykla rudej. - Pomógłbym, ale widzę, że sobie radzisz. - zaśmiał się po czym wyszedł zza kółka. - Te, dziadzia, macie więcej takich pompek? - zapytał spoglądając na brodacza Dickson. - Trochę nam się spieszy…

- Jakbym potrzebowała pomocy to bym powiedziała… - odburknęła nie przerywając pompowania. Wystarczająco satysfakcjonującą kwestią było to, że Warrior ma zaledwie 15 litrowy zbiornik, a Hummer przynajmniej 150 litrowy… No i z jej roboty nikt poza nią nie skorzysta, bo jako jedyna nie jeździ na dieslu. Gdy napełniła bak wcięła się w pół zdania chyba Joemu, bo właściwie to do niego i Trevora miała biznes:

- Joe, załatw mi kanister, pełny, bo z waszych nie skorzystam. Ja jadę się rozejrzeć. Trev, spotkamy się wszyscy tam gdzie rano.

Może i cały czas wyglądała jakby nie umiała usiedzieć na miejscu, ale rzecz była w tym żeby wszyscy zniknęli z oczu Detroidczyków i to jak najszybciej. Miejsce spotkania było ustawione tak żeby nareszcie można było wspólnie zaplanować trasę, w ciszy, spokoju i samotności, a co najważniejsze bez zbędnych par uszu. To było ich zadanie i oni mieli sobie z nim poradzić… dlatego też nikt nie musiał wiedzieć, którędy pojedzie karawana.

Jedyna w grupie motocyklistka ruszyła jak zwykle z piskiem opon, nie żegnając się i nie dziękując.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 30-08-2014, 16:23   #13
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dzięki wszystkim za interakcję...


Strzelnica jaką wybrała Mildred zdecydowanie przypadła Dicksonowi do gustu. Spora, z dala od ciekawskich oczu i uszu, w ciężej dostępnej części ruin Detroit. Chociaż Ci wyścigowi psychole potrafili wjechać zawsze i wszędzie. Ograniczała ich jedynie ilość prochów i podtlenku azotu pozostała w butli. Szybkie sprawdzenie P90 poszło sprawnie. Broń była poskładana porządnie - widać było, że rudzielec znał się na swojej robocie. W sumie bardziej od samego strzelania najemnika wciągnął dialog z Mild. Niby od dawna nie byli sobie obcy, ale nadal miał problem z jej rozgryzieniem.

Pod barem Doberuska motocyklistka i jej pasażer znaleźli się chwilę przed czasem. Dickson zdołał zjeść na świeżym powietrzu podczas, gdy Mildred poszła do pomieszczenia skąd wyszła ze swoją tajemniczą kuzynką i handlarzem. Jed patrzał na najemnika ciężkim do rozszyfrowania spojrzeniem. Smith i Dickson prędzej czy później będą musieli pogadać. Trevor nie chciał aby jego relacje ze snajperem pogorszymy się wprost proporcjonalnie do polepszenia się tych z rudą motocyklistką. Zdecydowanie niedługo będzie musiał zagadnąć Jedediaha.

Wyjazd z parkingu był raczej dynamiczny. Najemnik nigdy nie lubił się wlec, a prowadzić też potrafił jak nie jeden kurier. Trevor był raczej skromny i nie odstawiał popisów, ale każdy kto widział go w akcji wiedział na ile go stać. Wielki, ciężki pojazd z nim za kółkiem nie wlekł się tak jak powinien. Jed - jako jego partner od interesów - też nigdy na jego prowadzenie nie narzekał.


Hotel Ambassador był czymś co na skalę nie tylko Detroit, ale też całych Stanów zapierało dech w piersiach. Jasne, kremowe ściany, proste kąty nie kojarzące się z wszędobylską ruiną, idealnie czyste szyby, których w tym budynku było zapewne kilkaset... Dickson aż gwizdnął zajeżdżając z gracją na parking przynależący do terenu właścicieli hotelowego kolosa. Jed mimo iż trzymał nerwy na wodzy widocznie też był pod wrażeniem. Mało kiedy ich pracodawca przyjmował ich z taką gracją.

Najemnik uśmiechnął się na widok całej zbieraniny, która żywo zainteresowała się parkującymi pojazdami. Nie bez uznania pozostał też potężny, opancerzony Hummer, z którego wysiadł Dickson. Najemnik z kamienną twarzą spojrzał na dwóch policjantów, trzech tajniaków w garniturach i kilku mieszkańców.

- Spokojnie. - powiedział w końcu basowym głosem. - Nie przemycam broni długiej. Wiem, że nie ma z nią wstępu. - dodał spokojnie czekając na handlarza, który w końcu wysiadł ze swojego jeepa i zaczął zebranym zbrojnym żywo tłumaczyć pojawienie się na parkingu całej ich paczki.


Wnętrze hotelu nie pozostawiało wiele do życzenia. Jedynie wyidealizowany pedant doszukiwałby się tutaj braku smaku czy ładu. Bogato zdobione, dębowe fotele obite miękkim, kremowym materiałem idealnie komponowały się z sofami w podobnej kolorystyce. Dywany były tak szczegółowo dekorowane, że nawet kamiennotwarzy Dickson zastanawiał się czy nie powinien wojskowych butów zmienić na miękko podbite kapcie.


Ochroniarze były stylizowani na czasy przedwojenne. Czyste, pastowane, skórzane buty, eleganckie garnitury i nie rzucające się w oczy przejrzyste słuchawki. Każdy z nich był niemal całkowicie wygolony, a włosy miał wystrzyżone równo i schludnie. Blondynka w pięknym uniformie, ze ślicznym białym uzębieniem i złotą biżuterią dopełniała obrazu na tyle, że Trevor walczył z uczuciem wymiotnym. W takim miejscu zapewne i wymiociny nabrałyby kremowego koloru i zapachu intensywnego i pełnego wdzięku niczym zapachowa choinka samochodowa.

Kurtuazyjny wstęp ze strony Joe był na tyle płynny, że Trevor wyłapał dopiero słowa o rozbrojeniu. Oczywiście mógłby strzelić w łeb pięknej blondynki na tyle szybko, że nie zdążyłaby zrobić z granatu użytku. Nie zdążyłby jednak przed całą masą ochroniarzy, którzy - pomimo nikłych zdolności odpowiedniego trzymania broni palnej - z takiej odległości zamieniliby całą grupę w sos tatarski. Oczywiście można się było spokojnie wycofać. Stwierdzić, że taka nudna robota to nie dla niego, ale... Jed tego nie robił. Nie robiła tego Mildred. Trevor po krótkim zastanowieniu też by tego nie zrobił, bo... 500 gambli. W sumie to i towarzystwo kilku lubianych przez niego osób powodowało, że prędzej Doberusk się z interesu wycofa niż on.

Dickson odłożył pistolet, który wziął jedynie po to aby okazać pracodawcy szacunek. Przecież nie mógł go zawieść przychodząc do roboty bez narzędzi. Katane i karabin zostawił w swojej tajnej skrytce, bo nie wypadało z taką ilością broni szwendać się po cywilizowanym mieście. Wykrywacz metali rewolwerowiec przywitał z uśmiechem. Piknął on jedynie raz napotykając metalową klamkę od pasa.


Pierwsze piętro hotelu było równie ekskluzywne jak recepcja. Schody, które na nie prowadziły były czyste, równe, nie trzeszczały, a poręcze były wyheblowane bardziej niż drewniana deska klozetowa w wiosce dzikusów plemiennych. W biurze Paolo "Motylka" Mascarpone pachniało delikatnie farbą - ściany musiały być niedawno malowane. Było widać kilka foteli, dwie sofy, biurko, za którym siedział gospodarz i kominek, który wyglądał na nieużywany. Na widok gości mafiozo nie spiesząc się przestał się bawić motylkiem. Trevor uśmiechnął się lekko na ten widok. Jego ojciec mówił, że motylkami bawili się głównie goście z małymi siuśkami. Dickson chyba właśnie odkrył sekret "Motylka".

Ochrona Paolo nie wyglądała na zbyt sprawną. Jednemu z nich ledwo dopinał się garniak, inny lekko kuśtykał, ale w razie walki mieliby przewagę - w sumie jako jedyni posiadali tutaj broń. Trevora nieco zaskoczyło pojawienie się Smitha. Dickson uważał, że chroniony na tym wypadzie miał być wyłącznie Doberusk, ale skoro ten był dla misji ważniejszy - Joe będzie musiał się zadowolić zwyczajową ochroną.


Słuchając mafiozy Trevor rozsiadł się wygodnie nieufnym spojrzeniem obrzucając zawartość butelek, z których mogli się częstować wraz z resztą. Dickson nie był idiotą i nie zamierzał wierzyć gościnności Pana Mascarpone. Najemnik spojrzał obojętnie na Smitha kiedy ten wszedł. Walizka mogła być sobie kuloodporna czego nie można było powiedzieć o jej nosicielu.

- Mamy dostarczyć na miejsce zawartość walizki i Pana Smitha do czego obiecuję się przyłożyć, ale… - zastanowił się wojownik. - Czysto teoretyczne zapytam: Co się stanie jak Pana człowiek zginie? W takim przypadku układ nadal jest aktualny czy też nie? No i czy wraz z jego śmiercią, której rzecz jasna wolałbym uniknąć, nasza nagroda ulegnie zmniejszeniu? Pytam, bo widzę, że jego garnitur nie jest powlekany polimero-tytano-czymś tam…

- Ty może i obiecujesz. - burknęła pod nosem i do siebie Mild. Dość już było jej na dzisiaj wrażeń związanych z Szulcami. Nawet wygodny fotel oraz dobry alkohol, którym ich częstowano nie poprawiał jej humoru. Co prawda też nie pogorszył. Miała ochotę dokończyć drinka i ruszać.

- Wasz w tym interes żeby i Smith dotarł cało. W końcu on zna odbiorcę i dokładniejszą lokalizację celu… - Paolo krzywo się uśmiechnął. - Nie macie oczywiście robić za niańki. Poradzi sobie sam z tym i owym…

- Jak rozumiem trasę możemy sobie dobrać jak nam tylko pasuje? - zapytał Dickson patrząc w stronę mafiozy.

- W zasadzie tak, choć osobiście to bym Chicago omijał szerokim łukiem. Najlepiej chyba na początku jechać na południe? - “Motylek” wzruszył ramionami.

- Dobra. Żadnych ograniczeń czasowych? Możemy po drodze skoczyć sobie do SLC pomodlić się i na front postrzelać, zawrócić gdzieś koło Vegas i dopiero zawieźć przesyłkę do celu? - powiedziała Mildred.

- No właśnie, panna Reid zastanawia się, podobnie zresztą jak ja, czy większy priorytet ma pośpiech czy dyskrecja. Na pewno świetnie pan rozumie, że te dwie rzeczy rzadko idą w parze… - powiedział Carver i poprawił się trochę na fotelu. - Dobrze też byłoby już teraz znać, jak pan to określił, “dokładniejszą lokalizację celu”, zamiast polegać wyłącznie na pamięci obecnego tutaj pana Smitha… Bez obrazy oczywiście. - spojrzał przelotnie na ich “przesyłkę”. Nie macie robić za niańki. Akurat… zabieranie turystów do roboty zawsze źle się kończy.

- Myśleliśmy o tygodniu czasu. Wszelkie obsuwy mogą się zdarzyć jednak w te siedem dni powinniście ową trasę pokonać… czy nie? - Paolo spojrzał milczącej dziewczynie na moment prosto w oczy. - Pamięć Pana Smitha z celem waszej wyprawy nie ma zbyt dużo wspólnego. To powszechnie znane miejsce w Denver. Praktycznie każdy mieszkaniec je zna… wolałbym jednak nie ujawniać teraz. Dowiecie się w odpowiednim czasie lub… sam go wam wyjawi jeśli zajdzie taka potrzeba w trakcie drogi.

- Jak widzicie moi drodzy przyjaciele mamy miłe i przyjemne zadanie. Jakbyśmy jechali bezpośrednio to z 3 dni by nam to zajęło, a jest tydzień, więc nie ma co się martwić na zapas. - powiedział wolno sączący whisky na lodzie handlarz. - Priorytet to dostarczyć naszą “paczuszkę” na miejsce całą i zdrową oraz omijanie niepotrzebnych komplikacji. Im mniej osób wie o naszej “paczce” i naszym zadaniu tym lepiej dla nas. Zatem… macie jakieś ostatnie pytania nim wyruszymy w drogę?

"Miłe i przyjemne zadanie" dla Doberuska mogło oznaczać tyle, że nie powinni zginąć wszyscy. Trevor widział w reszcie nie tylko silne indywidualności, ale też ludzie nie potrafiących ze sobą w żaden sposób współpracować. Walczył ramię w ramię z Mildred, Jedem i Dziadkiem, ale nie wie czy oni między sobą również współpracowali. Doberusk mimo iż wyglądał na pedanta to miał mocne nerwy. Nie szczał w gacie na odgłos wystrzału, nie robił pod siebie na widok małego krwotoku. Kenya - jak większość zszywaczy pracujących w Detroit - zapewne widziała już tyle dziur postrzałowych, złamań otwartych i amputacji, że nie było szans aby popuściła przy byle okazji. Kroiła się mocna ekipa, ale czy na pewno? Czas pokaże…
 
Lechu jest offline  
Stary 30-08-2014, 22:05   #14
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
W gabinecie zleceniodawcy

Kenya spokojnie odwzajemniła spojrzenie. Wzrok miała czysty i spokojny. Ciekawa była czy dowiedzą się czegokolowiek istotnego, czy tez będzie standardowe nawijanie o niczym bardzo poważnym i rzeczowym tonem. Przynajmniej wodę mieli dobrą, chociaż coś…
- Jak rozumiem, wikt i opierunek oraz paliwo pokrywa Rodzina, jednak będziemy zmuszeni po drodze do celu uzupełnić paliwo. Mamy jakieś kontakty po drodze, czy wystawić rachunek po zakończeniu zadania? - zapytał rzeczowym tonem handlarz.
- Nie poradzicie sobie sami? Za rączkę trzeba prowadzić? - Paolo wyszczerzył zęby - Oprócz pełnych baków, mogą być i talony, albo kanister czy dwa zapasowe, pasuje?
Nya rzuciła kuzynce spojrzenie lekko unosząc jedną brew. Była ciekawa jak długo Mild wytrzyma tę gadkę o niczym. Może rzuci w kogoś szklanką, albo chluśnie alkoholem w oczy.
A może kogoś zwyczajnie udusi… Tyle płonnych nadzieji wisiało nad Mild, która mogła skończyć to spotkanie, ale jakoś ciągle nic się nie działo. Rusznikarka siedziała wygodnie na fotelu czekając na sam nie wiedziała co.
- Dobra, poradzimy. Bez was też jakoś sobie poradziliśmy, więc martwmy się o nasz mały skarb. Kto sobie go weźmie na głowę jego sprawa, ze mną raczej nie pojedzie, z resztą zbyt szczęśliwy z tego powodu by nie był. No chyba, że sam sobie będzie jechał to inna sprawa. - zwróciła wzrok w stronę przesyłki - masz jakieś imię ?
- John - Powiedział mężczyzna z grobową miną, a co niektóry mało nie ryknął śmiechem. No tak, John Smith… jakżeby inaczej.
- No ślicznie słonko, a teraz mam nadzieję, że kapciuszki spakowałeś, bo teczka już jest więc zabieramy się stąd.
- Mogę w ciągu pięciu minut - Minimalnie zadrgały mu usta, zupełnie jakby przyczaił się tam uśmieszek?
- W sumie za dwa talony na pełny bak może jechać z nami. - powiedział za siebie i Jeda najemnik. - Nasz Hummer pali jak smok i do Denver 3 baki może nawet wypić… Jak to kogoś interesuje jest wygoda, klimatyzacja i bezpieczeństwo. - dodał Trevor wstając i pokazując Mildred na drzwi. - Panie przodem.
I to był właśnie ten moment, w którym na twarz Mildred wpełzł paskudny uśmiech świadczący o tym, że żaden z ochroniarzy nie planował się przesunąć. Widząc kątem oka, że kuzynka idzie za nią podała jej szklankę z patyczkiem, którym wcześniej w niej mąciła… jakby do odstawienia, chociaż może niekoniecznie.
Nya chwyciła naczynie, wyjęła z niego patyczek, obróciła przez chwilę z zadumą w palcach po czym odstawiła szklankę na stolik nadal obracając drewienko w palcach. Chyba kuzynce się naprawdę nudziło…
- Rozumiem, że broń i dodatkowe macanki do odbioru na recepcji - Mild zapytała z uśmiechem ochroniarza.
- Nie wiem - Odezwał się ten krótko.
- Jak już mowa o macankach… - powiedział Trevor do dziewczyn. - Widziałyście jej minę jak mnie tam macała. Pewnie ważyła w myślach czy nie schowałem tam Magnuma Wildey… - uśmiechnął się najemnik szeroko.
- W takim razie Trev pokaże nowej koleżance swoje sztuczki, a my poradzimy sobie bez dalszej asysty. Może być? - zasadniczo pytanie rzucone było w przestrzeń i każdy mógł sobie na nie odpowiedzieć jak chciał i co chciał.
- Jakie sztuczki? - zapytał zdziwiony rewolwerowiec. - Czy ja o czymś nie wiem, Mildred? - spojrzał na nią z podejrzliwym uśmiechem.
- Jeśli ty czegoś nie wiesz, to ja tym bardziej, może blondynka z dołu będzie miała coś na ten temat do powiedzenia. - ruda najpierw otworzyła drzwi klamką po czym pchnęła je nogą. Marne wejście, to może chociaż wyjście będzie udane. Albo przy najmniej Joe będzie się miał z czego tłumaczyć.
- Do zobaczenia, Panie Mascarpone. - powiedział Trevor przed wyjściem z pomieszczenia. - Niech Pan przekaże swoim ludziom, że te talony to dla mnie. Panie Smith pojedzie Pan ze mną i z moim przyjacielem. - Dickson pokazał na Jeda po czym ruszył szybko w stronę wyjścia. - Mildred. Czekaj. - zawołał chyba o kilka decybeli za cicho aby rudowłosa go usłyszała. - Z tą blondyną to ja żartowałem. Nie rób jej krzywdy. - zaśmiał się idąc w stronę drzwi.
- Mamy kilka wozów, więc logiczne byłoby zaopatrzyć każdy z nich na dodatkowe talony na paliwo - zauważył słusznie Joe - Jakby nie patrzeć jedziemy w konwoju. Da radę załatwić? Dodatkowo, kanistry z beną też by były konieczne, Denver leży nie tak wcale daleko od Vegas, a to oznacza Dark Visions. Jeżeli będziemy mieli dostarczyć naszą “przesyłkę” to omijanie najbardziej nastawionych na ryzyko miejsc będzie wskazane, mam rację “Motylek”? - Talony i kanistry, a i rachunek wystawie po powrocie na zużyte ponad to paliwo, bo na pewno będzie. - dopowiedział z uśmiechem Doberusk.
- Spotkamy się jeszcze w podziemnym garażu, tam zatankujecie auta i dostaniecie graty na drogę - Rzucił na odchodne Paolo.
Ruszyli więc do recepcji, znów w asyście ochrony z przodu i tyłu ich grupki. Tam odzyskali swoją broń, i nie pozostawało więc nic innego, jak udać się do maszyn, i wjechać do garażu pod hotelem…
Kenya nie wiedziała co dokładnie myśleć. A jeszcze dokładniej czuć. Coś na granicy podświadomości podszeptywało jej że cała ta sprawa mega mocno śmierdzi. No bo w końcu kim oni są, aby oddawać w ich ręce towar na jaki czai się ¾ Detroit? Być może przynętą. Dokładnie na takie coś pasują. Wbici w eleganckie centrum strefy Szulców pasujący w niej jak pięść do nosa. O ich pojawieniu się tu za chwile będzie pewnie huczeć całe miasto, i to za nimi rusza pewnie ci najbardziej pragnący powiększyć swój stan posiadania.
Gdyby ona była kimś kto chce użyć sztuczek godnych dymu i luster, to właśnie tak by zrobiła. A prawdziwy towar pchnęła z mniej rzucająca się w oczy bandą najemników.Ale to nie za myślenie , a przynajmniej nie takimi kategoriami mieli im płacić, o ile zapłacić będzie komu.
Cóż, praktycznie każda robota to spore ryzyko, a bez ryzyka nie ma życia. Trzeba tylko wiedzieć na jakie ryzyko można się porwać, a z jakim da sobie spokój. Wsunęła patyczek za ucho skinęła krótko pracodawcy głową i wyszła. Nie miała nic do powiedzenia, a przynajmniej nic co chciałaby powiedzieć na głos.
Carver był trochę zniesmaczony - częściowo postawą “Motylka”, ale on był w końcu pracodawcą i gospodarzem, więc miał prawo zachowywać się jak mu się tylko podoba. Nawet gdyby przywitał ich goły, wysmarowany galaretką owocową, Dziadek pewnie by nie mrugnął. Ale bardziej wkurzyła go Mild i Trevor - rozmowa z pracodawcą to nie jest dobry moment na wygłupy. Dziadek pokręcił tylko głową, odłożył swoją szklankę, chrząknął pożegnalnie “Motylkowi” i wyszedł. Nie będzie przecież robił sceny przed zleceniodawcą.


W podziemnym garażu

Pierwsze maszyn wjechały więc po chwili do podziemnego garażu pod budynkiem, kierowane w odpowiednie miejsce, przez kręcące się tam, oczywiście uzbrojone osoby. Podprowadzono ich do czegoś, co wyglądało jak prowizoryczna stacja paliw. W każdym bądź razie znaków ostrzegawczych było naprawdę dużo, a do tego i sporo beczek.


Był i jakiś brodaty typek, który najwyraźniej całym tym podziemnym burdelem zarządzał, ustawiał bowiem każdego po kątach, nie szczędząc i pojawiających się awanturników…
- Nie palić, nie ma być żadnego ognia, nie zgrywać głupa, nie wkurwiać ucha! - Warczał na prawo i lewo, szybko jednak dodał z wrednym uśmiechem:
- Bo polecimy wyyyyysoko, a wylądujemy u samego Molocha!.

- To co, kto pierwszy? - Dodał po chwili.
Ruda motocyklistka podjechała do brodacza zanim ktokolwiek inny zdążył. Nigdy nie jeździła powoli. Tym razem też widać było, że spieszyło się jej na szlak i nie miała zamiaru spędzać w Detro już ani minuty dłużej.
- Wychodzi, że ja. - rzuciła z uśmiechem podobnym do tego, który pojawił się na twarzy dziada, gdy wspominał o Molochu.
Podtoczono więc beczułkę, dziadyga zamontował na niej ręczną pompkę, po czym…
- No to machaj złotko - Wskazał jej ową cholerną pompkę. Nie mrugnął jednak przy tym ani na moment.
Mildred na tego typu tekst pomyślała tylko o jednym, cóż darmowe paliwo albo sciągnięcie sobie na łeb całej bandy Szulców… Perspektywa była kusząca, a mimo to wzięła się do roboty jak jej powiedzili, cicho pod nosem sarkając na brodatego dziada:
- Oj żebym ja Ci nie machnęła…
Drugi w kolejności był Doberusk który korzystając z chwili w której Mildred miała spędzić na bliskim i jakże intymnym zapoznaniu się z pompką zagadał do dziadka
- Ponoć macie dla nas i talony i zapasowe kanistry beny na drogę. Które to?
- Proszę do pełna milejdi. - powiedział Trevor podjeżdżając Hummerem niebezpiecznie blisko motocykla rudej. - Pomógłbym, ale widzę, że sobie radzisz. - zaśmiał się po czym wyszedł zza kółka. - Te, dziadzia, macie więcej takich pompek? - zapytał spoglądając na brodacza Dickson. - Trochę nam się spieszy…
- Jakbym potrzebowała pomocy to bym powiedziała.

Pojawienie się Hummera w podziemnym garażu wywołało małe poruszenie, wszak nie co dzień widzi się taki wóz (który bez problemu zmieścił się odnośnie sufitu), wywołało to również nietęgą minę na gębie brodatego.
- Mike, podkulaj kolejną beczkę… - Powiedział jakby z odrobiną rezygnacji w głosie do jednego ze swoich pomagierów.
- Spora beczka. - powiedział Trevor na widok ponad 200-litrowej beczki i chwycił za kolejną ręczną pompkę. - Zobaczymy ile da się z tego sprzętu wycisnąć. - powiedział otwierając klapkę wlewu, odkręcając kurek zabezpieczający i wkładając koniec węża do środka baku. - Ogólnie to powinieneś ty z Johnem pompować. - powiedział najemnik do snajpera. - Jednak na dobry początek kolejnej wspólnej roboty zrobię to za was. - zaśmiał się i zaczął pompować.
- Zachłanny się Joe zrobiłeś - Wszyscy usłyszeli znajomy głos Paolo, pojawiającego się wraz z panem Smithem w podziemiach. Mówił niby do “Doberuska”, ale dosyć głośno, by i reszta towarzystwa słyszała - Nalać do pełna, talony dać, zapasowe kanistry… to może ja od razu moich ludzi puszczę w cywilu, skoro nie umiecie sobie poradzić ze zorganizowaniem paliwa w trakcie drogi?
- Znasz mnie Paolo, co dacie to przyjmę, a czego nie będzie to skombinuję podczas drogi. - odpowiedział z uśmiechem klepiąc swojego Land Rovera po masce - Nie martw się, dostarczymy przesyłkę w jednym kawałku. Nie chciałbym fatygować Rodziny.
- Możemy dać po jednym talonie na maszynę plus jeden kanister… - Wzruszył ramionami “Motylek” - ...ale wtedy będziemy kwita za Appalachy? - Spojrzał na Joe wymownie.
- Joe, załatw mi kanister, pełny, bo z waszych nie skorzystam. Ja jadę się rozejrzeć. Trev, spotkamy się wszyscy tam gdzie rano. - Mildred wcięła się do rozmowy. Może i cały czas wyglądała jakby nie umiała usiedzieć na miejscu, ale rzecz była w tym żeby wszyscy zniknęli z oczu Detroidczyków i to jak najszybciej. Miejsce spotkania było ustawione tak żeby nareszcie można było wspólnie zaplanować trasę, w ciszy, spokoju i samotności, a co najważniejsze bez zbędnych par uszu.To było ich zadanie i oni mieli sobie z nim poradzić… dlatego też nikt nie musiał wiedzieć, którędy pojedzie karawana.
Jedyna w grupie motocyklistka ruszyła jak zwykle z piskiem opon, nie żegnając się i nie dziękując.
- Jeszcze kanister z beną dla naszego zwiadu który pomknął zapewne sprawdzić teren - powiedział Joe starszemu mężczyźnie - po czym zwrócił się do “Motylka” - Mam nadzieje, że nie będzie to sprawiać problemu?
Wjeżdżając do garażu, Dziadek był w paskudnym humorze – dowiedzieli się niewiele więcej niż na wczorajszej imprezie. No, ale w sumie to rozumiał. Wiedzieli tylko tyle, ile absolutnie musieli wiedzieć, żeby wykonać zadanie. Carver przez lata funkcjonował w ten sposób na Froncie, zwłaszcza, kiedy maszyny zaczęły porywać ludzi. Tyle, że wtedy miał nad i pod sobą ludzi, którym ufał, a nie jakiegoś pseudo makaroniarza… Ustawił się za Hummerem, zgasił silnik i wysiadł.
Czekający na swoją kolej “Dziadek” zauważył, że jeden z mechaników to gapi się na Dodga Challengera, to na samego Carvera… i w końcu z siebie wydusił:
- Klasyk, heh - W jego tonie wyraźnie można było usłyszeć uznanie odnośnie owej maszyny.
To trochę poprawiło Dziadkowi humor, ale niewiele, więc nie był wylewny.
- Pewnie, że klasyk… w życiu nie wsiadłbym, do żadnej z tych plastikowych, europejskich mydelniczek. Niestety, nie mieli na stanie białego – spojrzał na mechanika, chyba trochę za młodego, żeby załapać aluzję do „Znikającego Punktu”. Carver widział ten film – jakiś czas temu załapał się na seans w Vegas. Bardzo fajny, ale zakończenie gówniane, jego zdaniem – Mam świetny pomysł: jak będziesz ostrożny, to pozwolę ci go zatankować…
- A tu macie atlas drogowy, przedwojenny, i mam nadzieję, że do mnie wróci - Paolo wręczył Joe wspomnianą książeczkę - Zastanawiam się też przy okazji, gdzie ta pyskata na motorze właśnie wypruła, bo w sumie to wygląda tak, jakby właśnie nas na paliwo wzięła, wypięła się na robotę i nie pozostaje nic innego, jak w tej chwili wysłać za nią z pięciu ludzi żeby pozbyć się kłopotu? - “Motylek” wyszczerzył zęby, mówiąc niby pół żartem.
- To nasz zwiad, pewnie sprawdza drogę nim wyruszymy. Ne martwiłbym się o nią - odpowiedział handlarz gangsterowi.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 04-01-2015 o 02:38.
Dhratlach jest offline  
Stary 30-08-2014, 23:33   #15
 
Wilczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Wilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputację
Carver zatrzymał się pod Ambasadorem. Zanim wysiadł z samochodu, patrzył przez chwilę na bryłę budynku. Był w niezłym humorze - przed spotkaniem zdążył się spokojnie najeść. Zrezygnował z piwa (choć przydałoby mu się coś na klina), bo przecież miał zaraz rozmawiać o pracy. Wysiadł z samochodu. Spojrzał na swojego Dodge’a i patrząc na ochroniarzy w okolicy, był prawie pewien, że nic złego się z nim nie stanie… I dobrze, bo trochę szkoda by było.



Cała ekipa ruszyła do środka… ale Carverowi coś się nie zgadzało. No jasne, było ich za dużo! Tuż obok Mild szła jakaś laska, której Dziadek nigdy wcześniej nie widział. Fakt, wczoraj wieczorem parę osób się wykruszyło – pewnie Doberusk ściągnął ją na szybko, żeby załatać dziurę. No i świetnie… tylko jakie ona mogła mieć doświadczenie? Robinowi nie spodobało się takie nagłe przetasowanie. Mówią, że z gówna bicza nie ukręcisz. Ale może się jeszcze okazać, że podczas tej roboty będzie trzeba w gównie rzeźbić.


***

Wnętrze robiło wrażenie, Carver musiał to przyznać. Przez moment można było niemal zapomnieć, że za tymi oknami ludzie walczą o życie z mutantami, Molochem i całą tą resztą… Bez słowa, choć nie bez złości zdał broń. Kałacha i większość sprzętu zostawił w samochodzie, więc musiał się pozbyć tylko Beretty, wsuniętej za pasek spodni i noża.

-Skończyliśmy już to przedstawienie? – zapytał retorycznie, kiedy kobieta przestała już macać go po jajach – To świetnie…

W gabinecie, bez skrępowania wziął sobie szklankę z wodą i rozsiadł się wygodnie na sofie. Brakowało tylko telewizora… choć dzisiaj przecież i tak nic nie leci w TV – no bo niby skąd? Rozmowa toczyła się gładko i to Robinowi odpowiadało. Detroit – Denver, pięć stów na głowę, towar… cóż, towar stał przed nimi i szczerzył się głupio w swoim wymuskanym garniturku. Trevor zaczął krążyć wokół detali, ale za to Mild okazała się konkretniejsza i zapytała o deadline… tyle, że oczywiście w typowy dla siebie „Mam Wszystko w Dupie” sposób. Carver dyskretnie przewrócił oczami i przetłumaczył.

- Panna Reid zastanawia się - podobnie zresztą jak ja - czy większy priorytet ma pośpiech czy dyskrecja. Na pewno świetnie pan rozumie, że te dwie rzeczy rzadko idą w parze… - powiedział i poprawił się trochę na fotelu - Dobrze też byłoby już teraz znać, jak pan to określił, “dokładniejszą lokalizację celu”, zamiast polegać wyłącznie na pamięci obecnego tutaj pana Smitha… bez obrazy oczywiście - spojrzał przelotnie na ich “przesyłkę”. Nie macie robić za niańki, akurat… zabieranie turystów do roboty zawsze źle się kończy.

Paolo wspomniał o tygodniu. „Z palcem w dupie, w tydzień się wyrobimy”, pomyślał Carver. Przyszło mu do głowy, że byłoby szybciej, gdyby zamiast siedmioosobowego konwoju po prostu wpakować „przesyłkę” na siedzenie pasażera i załatwić to dyskretnie, jednym pojazdem. Ale pewnie nie obędzie się bez problemów, więc dobrze mieć dodatkową siłę ognia. Od drugiego pytania, Macsarpone bezczelnie się wykręcił: "wyjawi lokalizację w odpowiednim czasie..."

Dupa, a nie wyjawi. Lepiej żeby, bo Dziadek nie zamierzał w trasie nikogo pytać o drogę. No cóż, najważniejsze zostało powiedziane – choć niestety nie wyjaśnione, ale tym Carver będzie przejmował się później. Wiedział już prawie wszystko co mu było potrzebne, więc pozwolił sobie słuchać jednym uchem i trochę się rozejrzeć. Zauważył, że Paolo nieco zbyt intensywnie, jak na rozmowę biznesową, wpatruje się w tę… jak jej tam… no, w tę nową. Joe pewnie wspomniał jej imię, ale Carverowi jakoś chwilowo wyleciało z pamięci. A na oficjalne przedstawienia nie było czasu. W każdym razie, wyglądała jakby ona i Paolo mieli zamiar się pozabijać, cholera wie dlaczego. Cóż, Dziadek i tak powinien zamienić chociaż kilka zdań z nowym współpracownikiem – choćby po to, żeby wiedzieć, czyja to będzie wina, kiedy wszystko się spierdoli. A wyglądało na to, że może się spierdolić, jeszcze przed wyjściem z gabinetu… bo oczywiście Reid nie mogła tak po prostu wyjść, a Dickson podchwytuje wszystko z czym ona wyskoczy, jak widać:

- Do zobaczenia, Panie Mascarpone - powiedział Trevor przed wyjściem z pomieszczenia. - Niech Pan przekaże swoim ludziom, że te talony to dla mnie. Panie Smith pojedzie Pan ze mną i z moim przyjacielem. - Dickson pokazał na Jeda po czym ruszył szybko w stronę wyjścia. - Mildred. Czekaj. - zawołał chyba o kilka decybeli za cicho aby rudowłosa go usłyszała. - Z tą blondyną to ja żartowałem. Nie rób jej krzywdy. - zaśmiał się idąc w stronę drzwi.

Carver był zniesmaczony - rozmowa z pracodawcą to nie jest dobry moment na wygłupy. Fakt, “Motylek” też mógł zdobyć się na więcej konkretów, ale on był w końcu pracodawcą i gospodarzem, więc miał prawo zachowywać się jak mu się tylko podoba. Nawet gdyby przywitał ich goły, wysmarowany galaretką owocową, Dziadek pewnie by nie mrugnął. Ale Mild i Trevor to inna sprawa. Dziadek pokręcił tylko głową, odłożył swoją szklankę, chrząknął pożegnalnie “Motylkowi” i wyszedł. Nie będzie przecież robił sceny przed zleceniodawcą.

***



W garażu chciał załatwić sprawę szybko. Jakiś młody zaczął się ślinić na widok wozu Dziadka. Nic dziwnego, Carver jeździ Dodgem między innymi po to, żeby robić wrażenie na pracodawcach… ale nie na mechanikach. Trochę należnego szacunku i uznania nieco poprawiło mu humor – tylko nieco, więc szybko zbył dzieciaka. Kiedy tylko miał pełny bak, jeszcze raz kiwnął głową ich pracodawcy i przygotował się do wyjazdu. Dickson będzie musiał jechać pierwszy – on zna drogę do miejsca gdzie, jak wynikało z krótkiego komentarza Mild, najwyraźniej zabawiał się rano z rudzielcem. Cóż, co kto lubi. Pora ustalić trasę i wziąć się do roboty.
 
Wilczy jest offline  
Stary 01-09-2014, 22:41   #16
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Placyk do którego zmierzała karawana był niepozorny, ot kolejne ruiny ze sporą przestrzenią między nimi żeby zaparkować wozy lub postrzelać nie rzucając się nikomu w oczy. Przestrzeń od wschodu i północy osłonięta zwałami gruzu i śmieci, od pozostałych dwóch stron całkowicie otwarta. Jednak na tyle oddalony od głównych węzłów komunikacyjnych żeby nie budzić niczyjego zainteresowania. Kolejne zwyczajne porzucone miejsce, jakich wszędzie pełno. Od warsztatu Mata jechało się tam 10 minut, od Ambasadora około godziny. Największą zaletę stanowiło to, że już nie byli w mieście i mieli możliwość wypracować sobie wspólny układ, dzięki któremu wykonają zadanie.

Do tej pory byli bandą najemników, w której każdy działał według swojej fantazji, a to na dłuższą metę nigdy się nie sprawdza. O dziwo wiedziała to nawet Mildred, która zanim wszyscy dojechali na miejsce objechała kilkukrotnie teren dokładnie sprawdzając czy faktycznie będą tam sami. W promieniu kilometra od punktu docelowego panował idealny spokój, a wjazd na 153 był w całkiem dobrym stanie, gdyby jej ocena sytuacji okazała się nietrafiona. Gdy dojechała po raz kolejny na miejsce spotkania wszyscy już czekali. Z trudem przecisnęła warriora między wozami ustawionymi dookoła placyku jako zasłonę odgradzającą członków karawany od reszty świata. Ale przecież właśnie o to w tym układzie chodziło.

- Teren czysty. - Motocyklistka spojrzała na Jeda dając mu znać, że muszą się spieszyć, bo czas operacyjny nie powinien przekroczyć 10 minut. Co prawda w tym czasie nikt nie jest w stanie przygotować stanowiska snajperskiego, ani umocnić gniazda ckmu, ale wygodnie ustawić się do ostrzału zamkniętej przestrzeni już owszem tak.

Były żołnierz “dumnej” nowojorskiej armii poczekał, aż wszyscy się zbiorą. Nie zabrakło i ich dwunożnej przesyłki. Postanowił zacząć: - Musimy ustalić parę szczegółów przed wyjazdem, ale najpierw, niech każdy z nas sprawdzi kanistry, które dostaliśmy od naszego zleceniodawcy, szukajcie pluskiew czy nadajników. Jakieś małe kostki, miejsca świeżo pomalowane… coś w tym stylu. Głupio byłoby jechać na smyczy jak zwierzaczki prowadzone na rzeź? Prawda… - zimnym wzorkiem zmierzył tajemniczego gościa w garniturze - panie Smith? W dowód zaufania dla naszego profesjonalizmu, da się pan przeszukać tym dwóm uroczym damom. - wskazał na Mild i jej towarzyszkę. - Potem, ustalimy resztę szczegółów.

Smith jedynie wzruszył ramionami… choć po chwili dodał:
- Tylko mi garnituru proszę nie uszkodzić, drogi był.

Mild bez słowa podała swój pistolet i nóż Trevorowi. Spokojnie, z uśmiechem i całkowicie nieuzbrojoną kuzynką na plecach zbliżyła się do cennej przesyłki. Przeszukanie było rutynowe, choć bardzo szczegółowe. Każda nierówność szwu czy jego poprawka zwracała na siebie uwagę, nie wspominając już o takich oczywistościach jak posiadana broń czy inne magiczne przedmioty, które należy odebrać dla dobra ogółu. W sumie Mild dotykała wszystkiego poza walizką, niespecjalnie zwracając uwagę na odczucia nowego przyjaciela, z którym miała wtedy okazję się bliżej zapoznać. Gdyby w ubraniu znalazła cokolwiek niepewnego rozebrałaby go bez najmniejszych skrupułów. Niech się chłopak przyzwyczaja do ciężkich warunków.

- John, oddasz mi rewolwer po dobroci, czy chcesz na ten temat porozmawiać? - Mild grzecznie zapytała petenta ciągle trzymając dłoń na klamrze pasa przytrzymującego kaburę.

- A dlaczego niby mam oddawać rewolwer? - Spytał, kładąc swoją dłoń na jej nadgarstku.

- Ponieważ kochanie, jesteś teraz pod naszą opieką i zadbamy żeby nie był ci potrzebny. Co więcej nie znamy Cię i nie wierzymy nikomu… czy np. nie będzie chciał wpakować naszemu kierowcy kulki w łeb. - Rusznikarka miała w głowie tylko jedną myśl “No zaciśnij rączkę.”

- Nie robię tu za turystę, ani niańki do wszystkiego nie potrzebuję. A to, czy będzie mi rewolwer potrzebny, zdecyduję sam. Wy wszyscy macie broń, dlaczego więc ja nie mogę? Wy mi nie ufacie, no to i ja wam nie ufam, proste. Jeśli się tak strasznie boicie, że wpakuję kierowcy kulkę, to mogę siedzieć z przodu, a ktoś za mną… mi tam obojętne.

-Jesteś tutaj jako jedyny wart trzy i pół tysiąca gambli i to naszych gambli. Oddasz mi teraz broń, a ja w zamian wytłumaczę Ci, dlaczego nie ma różnicy gdzie będziesz siedział jeśli chodzi o trajektorię pocisku. - delikatnie próbowała rozpiąć mu klamrę, ale ten zacisnął mocniej dłoń na jej nadgarstku. Dziewczyna w odpowiedzi napięła mięśnie ramion, jak przed uderzeniem. Prawą rękę dalej trzymała na pasie, lewą, tą okutą łańcuchem miała wolną. Ciągle się powstrzymywała, co było całkowicie do niej niepodobne.

- Posłuchaj panienko… Mildred, sprawa jest niezwykle prosta: Po pierwsze, puścisz w końcu ten cholerny rewolwer, po drugie, ja się odwracam i odchodzę, i po trzecie, nigdzie już jechać nie musicie. Albo jest tak, że jedziemy “normalnie” albo możecie jechać dokąd chcecie, ale beze mnie. Nie dam sobie zabrać broni, i nie interesują mnie Twoje argumenty. Rozumiem obawy, ale skoro siedzimy w tym wszyscy razem, to i wszyscy mamy takie same prawa. Was jest sześcioro, ja sam, więc nawet jakby komuś z was przyszedł do głowy ten szurnięty pomysł zabierania mi walizki, to i tak sobie poradzicie, nawet jak będę miał ten pieprzony rewolwer. Więc jak będzie, jedziemy, czy się rozstajemy? - Smitch powiedział wszystko spokojnym tonem, patrząc Mild prosto w oczy. Nie pyskował, nie zachowywał się agresywnie, stanowczo jednak stawiał na swoim. No cóż...

- Ostatni raz powtórzę: chcesz mieć równe prawa to oddaj broń. Nóż, kastet i S&W 627. Przyszłam do Ciebie nieuzbrojona, widziałeś jak Trev zabrał ode mnie broń. Teraz twoja kolej. - Kobieta nie spuszczała spojrzenia z jego wzroku. Mówiła przez zaciśnięte zęby, w każdej sekundzie tej sceny walcząc ze sobą żeby nie wybuchnąć. Co było widać jak na dłoni, choćby po tym, że przysunęła się do niego, skracając między nimi dystans. Przez co on miał skrępowane ruchy gdyby próbował wyciągnąć którąś broń, a ona nie miała możliwości uderzenia go z całej siły.

Jed odwrócił głowę od szykowanego w Hummerze sprzętu, wyglądało na to, że przeszukania pana Smitcha nie miało pójść łatwo. Podszedł do Mild i przesyłki: - O co chodzi? - wbił wzrok w kobietę, którą znał aż za dobrze i wiedział, że to wszystko może skończyć się chryją.
Nya stwierdziła, że to dobry moment by się odezwać.
-Pan Smitch nie chce jak na układnego chłopca przystało oddać nam broni. nie wiem jak wy, ale dla mnie to podstawa. Mamy dbać o bezpieczeństwo jego jak i walizki, ale też o swoje. Tyle mojego zdania.

- Na jego miejscu też bym nie oddał - spojrzał w twarz gościa z walizeczką - myślę, że nie jest na tyle głupi, by próbować jakichś sztuczek. Zresztą, miałyście go przeszukać, nie zabierać mu broń. Jest nas więcej, więc zostawcie mu klamkę i bierzemy się za swoje bryczki. Pan Smitch nie jest tak głupi, prawda? - zapytał.

- Ogólnie jak nie chce oddać broni to niech wypierdala. - powiedział Trevor wychodząc z Hummera. - Jestem ciekaw co mu z dupy zrobi “Motylek”. - zastanowił się Dickson. - Miała być przesyłka, potem pojawiła się przesyłka i przyczepiony do niej gość, a teraz koleś jeszcze ma broń. Jak chcą takie sztuczki kręcić to niech zatrudnią gang Olsena i patrzą jak pierwsza lepsza zbieranina dzieciaków robi im z dupy Lasagne. - najemnik spojrzał na snajpera. - Dla klienta jestem gotów na wiele udziwnień, ale bez przesady. Jestem odpowiedzialny za jego ochronę, ale nie pomogę kiedy sam sobie może fujarkę odstrzelić. Nie wiem co on umie, a zatem oddaje rewolwer i resztę żelaza. Dobrze mówię, że postrzał w tętnicę udową zabija w kilka sekund? - zapytał medyczki najemnik.

Jed nie podzielał zdania Dicksona, ale wzruszył tylko ramionami i wrócił do przeglądania sprzętu i pakowania go w pojeździe. Lubił mieć wszystko ułożone i pod ręką.

-Jeśli spudłuje w tętnice, zawsze może trafić w swoje klejnoty rodzinne, myślę, że dla większości mężczyzn to gorsza alternatywa niż szybka śmierć z okazji przestrzelonej tętnicy…
Nya mówiąc to uśmiechnęła się słodko do facecika w garniturze.

- Założę się, że strzelam lepiej od kilku z was - Powiedział spokojnym tonem Smitch, po czym zwrócił się ponownie do Mildred - Puść mnie. Po prostu mnie puść, zabierz swoje łapki z rękojeści rewolweru, czy jest to wykonalne?

- Pierwsza i najważniejsza rzecz. Trzymam klamrę pasa kabury, rękojeści nie dotknęłam ani razu. - Mildred od momentu wypowiedzenia ostatniego swojego słowa w rozmowie sam na sam z gangsterem nie odsunęła się od niego na krok. Nic dziwnego, że zaczął czuć się niezręcznie.

- Dobra. - powiedział Dickson. - Zrobimy tak: Strzelimy do celu na te 40 metrów. Ja i ty. - patrzał na eleganta. - Jak strzelisz lepiej ode mnie zostawiasz sobie broń, a jak nie… Cała Twoja broń trafia do mnie na czas wyprawy. Umowa stoi?

- Patrzę Ci prosto w oczy, nie w dół, więc może i trzymasz za co innego… więc jak będzie? Minimalnie poluźnił swoją dłoń na jej nadgarstku.

- Jeśli miałabym ochotę potrzymać Cię za co innego nie musiałbyś patrzeć mi w oczy żeby o tym wiedzieć. Oddaj cholerną broń i nie róbmy przedstawienia. Ja nie będę się zbliżać więcej do Ciebie, a ty do mnie. - Cyrków na dziś było już dość, a zostawanie dłużej niż naprawdę potrzeba było stratą czasu
.

- Więc. Puść - Wycedził Smitch.

- Zgódź się na moją ofertę. - powiedział Dickson uśmiechając się. - Zwyczajnie nie wiem jak strzelasz i nie chciałbym abyś coś sobie zrobił. Z tym odstrzeleniem fifki może nieco panikujemy, ale pewne warunki muszą być. - Trevor spojrzał na Mildred. - Puść go to chociaż sprawdzę jak strzela. Proszę. - uśmiechnął się do niej ruszając szybko ustawić kilka celów w odległości około 40 metrów.

Rusznikarka puściła klamrę. Dalej nie odsuwając się od garnituru. Trev miał dobre podejście, ale idiotyczne pomysły. Jed zrobił się zbyt ufny.

Smitch głęboko odetchnął, próbując opanować skrywaną wściekłość. Wpatrując się iście zabójczym wzrokiem w oczy Mildred powoli uniósł obie ręce w górę, po czym cofnął się o krok. Następnie poprawił swój garnitur…
- Naprawdę chcesz marnować kule na jakieś popisy? - Spytał Trevora, po czym wyciągnął powoli rewolwer, chwytając go wyraźnie dla wszystkich za lufę. Drugą dłonią zaś pogmerał po kieszeniach dobywając noża i kastetu - Którym niby autem mam jechać? - Spytał ogólnie.

- Możesz oddać cała broń i mnie więcej nie oglądać - warknęła motocyklistka.

- Popisy? - zapytał Dickson ustawiając kilka śmieci na wysokości ludzkiej głowy. - Naboi mi nie szkoda, a jak strzelasz lepiej od kilku z nas to i lepiej ode mnie. Ja strzelam średnio. - dodał rewolwerowiec ruszając w kierunku gościa. - Zawsze możesz się poddać, oszczędzić swoje kuleczki, oddać mi broń i zaufać, że strzelę zanim zrobi to typ celujący do Ciebie. - nagle Dickson zrobił coś czego nie powstydziłby się sam Robin “Dziadek” Carver.

Rewolwerowiec idąc, mówiąc, obrócił się w kierunku śmieci będąc już na wyciągnięcie ręki od Smitcha. W trakcie obrotu dobył z polimerowej kabury swojej wiernej klamki, który zaryczała posyłając do celu kolejno trzy pociski. Śmieci były mniejsze niż ludzka głowa, w odległości dobrych 40 metrów, a na dodatek najemnik zrobił to w ruchu przy słabej widoczności. Nie jeden cwaniak właśnie kończyłby odbezpieczać broń po szybkim dobyciu. On strącił już trzy cele. Spojrzał na swojego rozmówcę pytająco.
- Jak mówiłem… Ja strzelam średnio. Wyobraź sobie zatem co robi Dziadek albo Jed.

- Mówiłem, że będą popisy… - Powiedział Smitch - To spytam raz jeszcze, którym niby autem jadę?

Nya spojrzała na Smitcha na samochody, ponownie na Smitcha jakby ważąc jakąś decyzję i wskazała ręką.- Land Roverem wraz z Joe.
Smitch ruszył… w kierunku przyglądającemu się wszystkiemu z obojętną miną “Dziadkowi”, po czym wręczył mu swój rewolwer, nóż i kastet.

- Pan przechowa, bo coś nerwowe te towarzystwo… - Po czym Smitch wziął swoją torbę z jedzeniem i najzwyczajniej w świecie wsiadł do wskazanego wozu.

Po całej akcji, która wyraźnie poprawiła mu humor Dickson zajął się sprawdzaniem kanistrów otrzymanych od pracodawcy. Szukał jakichkolwiek zbędnych przystawek, zaczepów, niedawno malowanych elementów. Na koniec otworzył każdy z pojemników i przyjrzał się dokładnie zamknięciu. Nic jednak nie wzbudziło jego podejrzeń.

- Warto teraz ustalić wspólną częstotliwość. - powiedział najemnik spokojnie. - Z tym, że to pewnie nie będzie takie proste. Nie znam się na tym, ale… Jedni zapewne mają radia CB, inni gówniane PMRki, jeszcze inni mocniejsze krótkofalówki z częstotliwościami 5W. Wszystko to ciężko ze sobą będzie zgrać. - dodał Trevor nad czymś się zastanawiając. - My z Jedem mamy radiostację wojskową więc możemy prowadzić nasłuch i nadawanie na kilku częstotliwościach równocześnie… Jaką częstotliwość ustalamy? Możemy zrobić tak, że Hummer będzie przekazywał informacje do wszystkich naraz i od nich je odbierał. Chyba, że ktoś jeszcze ma jakiś lepszy sprzęt.

- Jed - Mild spojrzała wymownie na byłego partnera.

- Nie będziemy puszczać w eter naszych nazwisk, użyjemy prostego systemu wywołań, od pierwszej litery imienia albo nazwiska jak się będą dublować i tak: Mild - Mike, Dickson - Delta, Joe - Juliett, Carver - Charlie, Kenya - Kilo i ja, jako że J już zajęte, Sierra od Smith. Proste i raczej powinniśmy łatwo zapamiętać. Co do poruszania się po trasie, Mild wypuszczasz się na maksymalnie dwa, trzy kilometry do przodu, w razie niebezpieczeństwa meldujesz przez radio i wracasz. Prowadzi Trevor, naszym hummerem mamy możliwość ewentualnego taranowania przeszkód, bądź ścierwa na motorach lub osłony jeśli zajdzie taka potrzeba. Nasza przesyłka trafi do Joego, który pojedzie w środku, konwój będzie zamykał Carver, który w razie syfu, będzie od tyłu obstawiał samochód Doberuska. Jakieś pytania? Zażalenia?

- Jak dla mnie dwa, trzy kilometry dla zwiadowcy to za daleko. - powiedział Dickson. - Każda zasadzka zwyczajnie puści rudą przodem, a potem zgotuje nam małe piekło. No i wolałbym trzymać paczkę w naszym aucie. Joe jedzie z naszą piękną medyczką, a w Jeepie jest sporo mniej miejsca niż u nas. Poza tym mamy pancerniejszy pojazd.

- Dlatego powiedziałem “na maksymalnie dwa, trzy kilometry” Trevorze. Co do pana Smitcha, to każdy pomyśli, że jedzie z nami, bo mamy najlepsze opancerzenie. Hummer nadaje się do prowadzenia konwoju, lepiej niż Challanger czy Land Rover, w takim układzie nasza przesyłka właśnie w nim byłaby najbardziej narażona. - tłumaczył spokojnie Jed.

- Dobra, wiem jak wykonywać swoją robotę to raz, dwa, częstotliwość, trasa, punkty zborne w razie rozdzielania i pierwszy postój.
- Częstotliwość? - zapytał Dickson wyciągając jakąś kartkę. - Dobra. - zdawało się, że spojrzał na jakiś nadruk w tabeli. - Jak ktoś z was ma krótkofalówkę PMR to niech ustawi kanał 7 o częstotliwości 446,08125. Jak macie coś typu Midland, Kenwood ustawiamy również kanał 7 czyli częstotliwość 462,7125. Ja z Jedem ustawimy nasłuch i nadawanie na obu tych częstotliwościach… Aha. Jak ktoś ma CB niech ustawi kanał 7 o częstotliwości nośnej 27,035. Tyle chyba wystarczy, co nie?

Nya spokojnym tonem konwersacyjnym, jak podczas rozmowy o herbatce u pociotka zapytała:
- A czy ktoś wziął pod uwagę to, że podczas gdy my ładnie gaworzyliśmy z Szulcami o robocie, ktoś mógł do naszych pojazdów czekających pod hotelem coś dołożyć?Skupiacie się na tym co dostaliśmy dodatkowo, a o takiej opcji niespodzianek ktoś pomyślał? To byłoby łatwiejsze niż przyklejanie pluskiew do kanistrów czy pana ...Smitcha - na co ten jedynie pokręcił z rezygnacją głową. Chyba zaczynał mieć towarzystwo za totalnych paranoików...

- Jak tak o tym pomyśleć to wystarczy lokalizator w teczuszce, której nie otworzymy i jesteśmy cały czas na podglądzie. - zaśmiał się Trevor. - Możemy sprawdzić, ale jak na moje w kilku wozach łatwo będzie nam pominąć malutki, dodatkowy element…

Nie słysząc sprzeciwów co do częstotliwości Dickson spojrzał na handlarza prosząc go o mapę. Kiedy Joe dał mu zerknąć na wymiętolony kawałek papieru Trevor zastanowił się i rzekł spokojnie.
- Ja bym pojechał trasą prowadzącą przez Toledo, Fort Wayne, Indianapolis, Saint Louis, Columbie, Kansas City, Saline, Hays aż do samego Denver. - najemnik spojrzał na Mildred. - Nie wiem jak z ostatnimi dwoma miejscowościami, bo od dawna tam nie byłem… Możemy zastać tam znacznie gorsze ruiny niż te.

Jed zerknął mu przez ramię: - Czy przez to nie nadłożymy zbyt dużo drogi? Wiem, że mamy zapas, ale może lepiej nie ryzykować i puścić się przez Spriengfield? - dodał.
- Moim zdaniem jadąc przez Spriengfield jesteśmy blisko Chicago, które nasz klient sugerował nam ominąć. - zastanowił się Trevor. - Jadąc taką trasą ominiemy jedynie Saint Louis, które moim zdaniem jest lepszym wyborem w razie problemów. Większe miasto, w którym są porządne warsztaty samochodowe i w ogóle większe możliwości.

- Nie zastanowiło Cię, dlaczego chce ominąć? Może to podpucha? Tak jak cały ten wyjazd? A może nie, zresztą nie musimy wjeżdżać do Chicago, ominiemy je po prostu większym łukiem, a pamiętaj, że nasz wózek chleje sporo.

- Wiem, że to może być podpucha. - powiedział Dickson spokojnie. - A wiesz, że Smitch może mieć przyczepioną do ręki bombę, która nas wysadzi jak tylko odciągniemy uwagę od prawdziwej karawany mafii? - zaśmiał się szczerze Trevor. - Jak dla mnie za mocno panikujecie. Ostrożność jest przydatna, ale nie w nadmiarze, Jed.

- Chodziło mi o to, że trasa krótsza, ale nie przeciągajmy, jak reszcie pasuje to mi też. Tylko jak braknie nam zupy w baku, to dokładasz ze swojej części - zażartował snajper.

- Zróbmy to normalnie, jaka okaże się trasa tak się będzie ją korygować. Jedźmy przez Chicago, Springfield, Kansas City. I zacznijmy od mniejszych dróg żeby przy najmniej przy samym Detro nie rzucać się w oczy.

- Jedediah trasa wyjdzie nam spokojnie z 2400 kilometrów. To oznacza, że nasz Hummer potrzebuje 3 pełnych baków. Wybacz, ale nie starczyłoby nam nawet z obu naszych części. - powiedział klepiąc przyjacielsko po ramieniu snajpera Dickson.

- Zawsze kurwa możecie pchać - wtrąciła zgryźliwie Mild.

- Tylko tyle mi zaoferujesz? - zapytał z lekkim uśmiechem Trevor. - Ja się nie martwię. Znam jedną fajną motocyklistkę, która zawsze może nasz wóz pociągnąć te kilkadziesiąt klocków do najbliższej stacji… - zaśmiał się.
Jed wzruszył ramionami: - Jak już mówiłem, jak reszcie pasuje mi tez. To co ruszamy?

- Co jakieś 40-100 km od tego miejsca są kolejne knajpy, nie sądzę, żeby witano nas tam z otwartymi ramionami, ale na punkty kontrolne w razie rozdzielenia się idealnie pasują. Jeśli pojedziemy wyznaczoną w ten sposób trasą pierwszy będzie za 5 kilometrów, kolejny za 40, wszystkie przy drodze nr 12 i nią zamiast 94 chyba lepiej zacząć. Może być?

- Pewnie. - powiedział Trevor zacierając ręce. - Postoje najlepiej planować już w trasie przez radio. - dodał ruszając w stronę Hummera. - Powodzenia. - rzucił przez ramię.

- Będę na obu częstotliwościach. Wszystko już?

- Z mojej strony tak. - powiedział zza kółka Dickson.
Mildred podjechała pod drzwi hummera - Teraz możesz mi już oddać tetetkę i nóż. - uśmiechnęła się wspominając o tym mało istotnym szczególe.

- Ale… - zająknął się najemnik. - Po co Ci? - zapytał sięgając po pistolet i nóż rudej. - W sumie dla mnie i tak są zbyt toporne. Nie jest ze mnie taki kawał byka. - spojrzał na snajpera. - Jed, wskakuj. Zapowiada się cholernie nudna trasa. Dobrze, że mamy wygodne fotele.

- Jasne. - dziewczyna wzięła co jej i zanim zaczęła się przygotowywać do wyruszenia w dłuższą trasę życzyła Trevowi powodzenia, po czym dodała do Jeda: - wywołajcie wszystkich i sprawdźcie łączność.

- Tak, mamo - odpowiedział Jed, wskakując na siedzenie pasażera.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 02-09-2014, 09:09   #17
 
Wilczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Wilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputację
Carver patrzył i nie mógł uwierzyć. To było po prostu, kurwa, niewiarygodne. Sam zaczynał podejrzewać swoich współpracowników o paranoję. Wyglądało na to, że robota pójdzie się jebać, jeszcze zanim wyjadą z Detroit. Zero profesjonalizmu, zero szacunku dla klienta… Owszem, Dziadkowi też nie spodobała się ich „przesyłka”, ale są pewne zasady, jakaś zawodowa etykieta, której warto przestrzegać. A tutaj wyglądało na to, że Mild do spółki z Trevorem zaraz zrobią kilka dziur w ich towarze. Trzeba było od razu wpakować mu kulkę w łeb i wsadzić do bagażnika! Dobrze, że przynajmniej Jed zachował jeszcze trochę rozsądku. Przez głowę Carvera przewijała się wiązanka niecenzuralnych słów pod adresem Mildred, Trevora, gościa w garniaku, oraz wszystkich ich bliższych i dalszych krewnych, oraz zwierząt domowych.

„Kurwa, wygląda na to, że to Mild ktoś musi zabrać broń…” pomyślał, ale nie interweniował, choć z trudem przyszło mu powstrzymanie się. Ale dolewanie oliwy do ognia naprawdę mogłoby skończyć się strzelaniną, a tego nie chciał. Zamiast tego sprawdził cały swój sprzęt (cały czas klnąc pod nosem), a potem oparł się o bagażnik swojego Challengera i z założonymi rękami przyglądał się temu przedstawieniu. Napalone dzieciaki. Każde z nich tak strasznie chce udowodnić jakie jest twarde. A Mildred… cholera, Mildred! W takich właśnie chwilach żałował, że akurat ją spotkał, po tej hecy w Apallachach...

***

Jakiś czas temu, Federacja Apallachów


Wszystko szło pięknie. Carver do spółki z Jastrzębiem i Wredniakiem - dwoma znajomymi po fachu - podręcznikowo zakończyli robotę. Robota była akurat w tym przypadku prywatna - w końcu czasem zemsta jest lepsza niż fura gambli - ale praca to praca. Von Schaft od dwóch dni gryzł glebę - tylko na to zasługuje pracodawca, który ma w zwyczaju robić swoich pracowników w wała - a Jastrząb i Wredniak krótko pożegnali się z Dziadkiem. Nic dziwnego - po takim numerze wypadałoby na chwilę zejść ludziom z widoku. Zwłaszcza, że to przecież Apallachy - niektórzy tutaj mają zdrowo narąbane we łbie.

Jak już wspomniano - wszystko szło pięknie... dopóki Robin Carver się nie przeliczył. Okazało się, że Szlachetnie Urodzony, Pies go Trącał, Von Schaft ma bardzo liczną rodzinę. Dla Carvera to raczej banda idiotów, którym tak się w dupach poprzewracało, że zaczęli dobierać się do swoich matek i córek w ramach “czystości krwi”. Nie zmienia to faktu - banda idiotów z dużym zapleczem i świetnym powodem, żeby nie lubić Dziadka. Kiedy wypytywali o niego za pierwszym razem, popełnili błąd i przyszli tylko we dwóch. Później zmądrzeli i w ogóle przestali zadawać pytania. Normalnie wyjechałby stamtąd bez problemów, ale umówił się z Wredniakiem, że wezmą wóz Dziadka - on za bardzo rzucałby się w nim w oczy. Tak więc Carver był w nieciekawej sytuacji: za plecami pościg, a on od dwóch dni próbuje złapać stopa byle dalej z tego miejsca. A z jego aparycją to nie jest łatwe. Pozostało mu tylko szukać tam gdzie każdy - w knajpie na wyjazdówce. Bar wyglądał jak samo dno szamba, ale poza robotnikami czasem trafiał się tam jakiś przyjezdny. Carver siedział smętnie nad tanim piwem i czekał na gościa, który nie wygląda jak kompletna łachudra - i ma wóz, ewentualnie inny środek transportu.

W tym samym czasie złe losu przyczynki zagnały w okolicę Mild, która zyskała sobie złą sławę niemal już wszędzie. Z własnego wyboru zajęła się życiem na wygnaniu i radzeniem sobie z nudą alkoholem i złymi decyzjami. Bar do którego zajrzała w poszukiwaniu przygód, wydawał się odpowiednio obskurny. Masy taniej siły robotniczej przewalały się przez niego każdego dnia z siłą odpowiednią ciężarowi pracy jaki wykonywali. Tam też topili swoje smutki i oblewali drobne radości jakie mogło przynieść życie za parę marnych gambli. Często też rozładowywali frustrację, co miało największe chyba znaczenie dla charakteru rusznikarki, która każdą chwilę w ciągu ostatnich lat swojego życia spędzała na “szukaniu słomki do oka”, albo jak to się potocznie mawia “Chuja do dupy”. I znalazła, w sumie to znalazł się jego właściciel, jakiś cwany, który stwierdził, że rudowłosa właścicielka Galilla jest świetnym materiałem na jednonocną przygodę. Może i nie było w tym wiele kłamstwa, ale podejście do sprawy ze strony robola zostawiało wiele do życzenia. Na szarpnięcie jej za włosy uśmiechnęła się tylko krzywo, błysnęła szarymi oczami, w których odbijało się szaleństwo. Odpięła łańcuch z ręki, by za chwilę zwiniętym na pół strzelić przyjemniaczka prosto w kolano. Puścił, ale przecież zabawa dopiero się zaczynała. Problem leżał w tym, że chłopu nie spodobało się zimne od metalu i szorstkie od rdzy na nim powitanie. Wolał wycofać się za plecy kumpli, tak samo głupich jak on sam by spróbować swoich sił w barowej bójce.

Wbrew przewidywaniom, w barze zaczynało robić się ciekawie. Robin tylko się uśmiechnął, kiedy ta laska zdzieliła przygłupa łańcuchem. Zastanawiał się czy da radę kolejnym kilku... cóż, normalnie Dziadek jest ostatnim, który rwałby się do ratowania damy w opresji (“Dobre sobie - wygląda jakby mogła stłuc takich pięciu i nawet się nie zmęczyć...”), ale to był bardzo nudny dzień. Chwilowo Robin tylko odłożył piwo i powoli sięgnął do paska po nóż. Patrzył.

Pomoc nie była potrzebna: górnicy, rolnicy, tragarze, robotnicy… Masy mięśni przyzwyczajonych do jednostajnego napinania i rozluźniania tylko pojedynczych partii w rytm miarowego uderzenia stali o kamień lub odwrotnie. No i kompletny brak instynktu samozachowawczego. Po ruchach dziewczyny było widać, że przygotowania do walki nie wyniosła z Apallaskiej szkoły oficerskiej, a z doświadczenia na froncie. Była oszczędna w każdej podejmowanej przez siebie akcji, zero zbędnych ewolucji i machania szabelką. Za to dobrze nasmarowana i wyczyszczona broń gotowa w każdej chwili do użycia utwierdzała tylko obserwatora w przekonaniu o korzeniach jej szkolenia. Nieznaczną sugestią mogła by być również bluza mundurowa w maskowaniu desert z przyciemnionymi dystynkcjami Armii Nowego Jorku. Wystarczyło się tylko odrobinę na tym znać, a tłuszcza cisnąca się teraz między stołami knajpy najwidoczniej nie miała o tym żadnego pojęcia. Przez co władowała się w niezłe kłopoty. Łańcuch zwinięty najpierw na dłoni w połowie długości znów oplótł rękę kobiety dając jej przewagę nad nieuzbrojonymi przeciwnikami w postaci impetu masy własnego ciała, do której dołączyła masa ponad trzymetrowego krowiaka. Jak się chwilę później okazało, ten mógł jeszcze w razie potrzeby służyć także jako zasłona, na której łatwo pękały źle zaciśnięte knykcie pięści damskich bokserów. Przez dłuższą chwilę okładała się z mięśniakami pięściami, nie próbując nawet unikać ciosów. Zamiast tego blokowała część z nich własnym osłoniętym przedramieniem lub pochwyconym sprzętem barowym - krzesłem, butelką, tacą. Nie było w tym żadnej finezji, widać za to było samobójcze zapędy rudzielca, który i tak ostatecznie wyszedł z całej akcji obronną ręką, a raczej łańcuchem, który na zakończenie poszybował nad jej głową prosto w rząd zdziwionych twarzy przeciwników… Zahaczając przy okazji jedną z półek nad barem.

Cóż, barman się wkurwił, wcale nie dziwne. Dziwne było to, że zamiast zażądać zapłaty za wyrządzone szkody zwyczajnie wywalił dziewuchę z baru… Jakby sam nie chciał zaryzykować konfrontacji z tym dziwnym blaskiem w jej oczach.

Carver zastanawiał się tylko przez chwilę. Spojrzał gniewnie na barmana - kto to widział, za taką pierdołę ludzi z baru wyrzucać?! - spojrzał też na teraz już rozlane piwo, stwierdził że to nieduża strata i zebrał swoje manatki. Widział przez brudną szybę baru, że dziewczyna chyba kręci się przy jednym z motorów. Cóż, kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa.

Spokojnie wyszedł z tego uroczego lokalu, spojrzał na dziewczynę i zagadał ze swoim zwyczajowym urokiem.
- Hej, ty, przy motorze!

Panienka stała przy Yamaha Warriorze.
Na dźwięk chrapliwego głosu odwróciła się i przerwała zaplatanie łańcucha na rękę. Reagowała niemal natychmiast:

- Czego dziadku? - dopiero po chwili do niej dotarło, że w sumie nawet trafiła z identyfikacją gościa w starym, jeszcze przedwojennym, mundurze US Army, jako najemnika, który w ostatnich dniach zyskał sobie całkiem spory rozgłos w całych Apallachach.

Oczywiście, od razu musiała go wkurzyć tym “Dziadkiem”. Ech, ludzie, ludzie…
- Amatorszczyzna… tyle mebli rozwalonych, bar zalany, barman wkurzony… - amatorszczyzna, choć widzę pewien potencjał - jak na Carvera był to niemal komplement.

Dziewczyna uśmiechnęła się półgębkiem pokazując zęby z prawej strony szczęki, zalane oczywiście krwią z rozbitej wargi.

- Ale wszyscy żywi, więc może jeszcze wyruszą w pościg i zabawa na dzisiejszą noc się jeszcze nie skończy.
- Taka rozrywkowa panna z ciebie, co?
- zapytał uśmiechając się półgębkiem.
- Nie mniej niż Ty. To nie ja popisywałam się zabijaniem swoich zleceniodawców w Apallaskiej metropolii.

Teraz Carver zaczynał być już bardziej wkurzony.
- Po pierwsze, to tylko jeden pracodawca, a po drugie on pierwszy złamał warunki umowy. Nie oczekuję, że ktoś taki jak ty zrozumie. Po trzecie, trochę szacunku dla starszych dziewucho. Za moich czasów mówiliśmy do poważnych ludzi per “Pan”
- Po pierwsze, drugie i trzecie nie oczekuj, że mnie to obejdzie. - uśmiech nie schodził jej z ust, dłoń powędrowała do TTetki w kaburze na szelkach taktycznych. Może znów szykowała się okazja. Carver widząc, że dziewczyna go prowokuje, tylko szerzej się uśmiechnął - wyglądał teraz naprawdę paskudnie i zrobił by tym na każdym zwykłym człowieku prawdziwe wrażenie, na niej zapewne też. Gdyby tylko nie była tak popierdolona i żyła jedynie dla takich właśnie chwil, w których poziom adrenaliny sięgał zenitu.

-Lepiej, żebyś naprawdę chciała tego użyć… No, ale może dosyć tego lizania się po jajach, co? Robin Carver, jak już wiesz. - wyciągnął dłoń w jej kierunku, a uśmiech dziewczyny zbladł odrobinę i odsunęła dłoń od broni.
- Mildred J. Reid. - Podała mu swoją dłoń. Uścisk miała mocny.
- Tak więc, Mildred… do rzeczy. Taka rozrywkowa młoda dama , na pewno nie ma nic przeciwko nowym rozrywkom. Sprawa wygląda tak - potrzebny mi transport, najlepiej daleko stąd. W gratisie dorzucam zgraję wkurzonych gnojków do odstrzału. Jak to brzmi?
- Brzmi świetnie, o ile, w twoich czasach, nie było problemu z tym, że ktoś prowadzi po pijaku.

- Akurat to zmieniło się na lepsze - dawniej za byle małe piwo za kółkiem już mogli cię nawet posadzić, jak miałeś niefart. Bardziej martwi mnie twój pojazd - tym jeździsz? -zapytał trochę bez sensu wskazując na motor
- Nie, to on mnie wozi. Yamaha Warrior, Pogromca plastików.
- Może i tak… ale cztery koła są lepsze niż dwa.
- Chcesz jechać to wsiadaj bez zbędnego pieprzenia, raz spróbujesz czegoś nowego, może nie zejdziesz na zawał.
- Zaśmiała się głośno, zapinając łańcuch na ręce i mocując karabin do uprzęży przy maszynie, która objęta jej udami z przyjemności zamruczała przyjaźnie.
- Założę się, że i ciebie przeżyje… - odpowiedział tylko z uśmiechem i zaczął przypinać swoje rzeczy do maszyny.
- Co do tego, nie mam raczej wątpliwości. - Puściła mu oko i przesunęła się do przodu robiąc miejsce za sobą. Carver spojrzał na miejsce dla pasażera, wymamrotał coś o babach siedzących za kółkiem i z lekkim trudem usadowił się z tyłu. Tęsknił za swoim Dodgem. Lepiej, żeby tego nie żałował. A zaczął niemal natychmiast, gdy dziewczyna okutą w łańcuch ręką, przycisnęła jego dłonie do swoich bioder. Po czym momentalnie ruszyła i w ciągu niecałych 4 sekund rozpędziła 300 kilogramowego potwora do setki, by okrążyć miasteczko i dać wszystkim znać, że można już za nimi ruszać.

***

Z zamyślenia wyrwał go odgłos strzałów. W tym przypadku Carver zgodziłby się z ich pasażerem: Dickson się popisywał. Ale przynajmniej to był już koniec przedstawienia. Ich towar zbliżył się do Dziadka i zdał broń.
- Proszę się nie martwić, to nie będzie panu potrzebne. Jesteśmy tutaj, żeby pana chronić… - spojrzał ukradkiem na Mild i Trevora - … wbrew pozorom.
Robin schował nóż i kastet do swoich rzeczy - większość leżała na tylnym siedzeniu Dodge'a, ale rewolwer wolał mieć bliżej, tak samo jak swoją Berettę. Podczas jazdy zazwyczaj trzyma najpotrzebniejsze rzeczy na fotelu pasażera, bo rzadko kiedy kogoś wozi.

Teraz w końcu mogli się zabrać do konkretów. Przynajmniej tutaj okazało się, że nie tylko Carver podchodzi poważnie do swojej pracy i już wszystko poszło sprawnie. Znowu okazało się, że Jed ma głowę na karku. Chwilami Dziadkowi wydawało się, że snajper czyta mu w myślach… sam pomyślał właśnie o takiej formacji wozów w konwoju: motor, Hummer, Land Rover, Dodge. Wszystko inne byłoby po prostu głupie. Po niezbędnych ustaleniach wsiadł do wozu, sprawdził czy jego krótkofalówka działa jak powinna i odpalił silnik.
 
Wilczy jest offline  
Stary 04-09-2014, 21:07   #18
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Oprócz napełnienia baków maszyn, śmiałków wyruszających w drogę w interesie rodzinki Szulców, każdy z uczestników owej wyprawy otrzymał również jeden talon paliwowy na 30 litrów, oraz kanister z 20 litrami zapasowej benzyny. Do tego zaś dochodziła jeszcze zwyczajowa, czarna torba z żywnością i wodą na dwa dni od łebka. Jak więc było widać, pracodawca podchodził do całej sprawy całkiem sumiennie, dając nawet to i owo na drogę poza samym zleceniem... i chyba nikt nie wspominał o fakcie przypisania tego zaliczce? Byłoby więc całkiem nieźle na sam start.

....

Po opuszczeniu hotelu Ambasador grupka udała się na krótką i szybką naradę na znaną niektórym strzelnicę, by ustalić chociażby takie "drobnostki" jaką w końcu trasą pojadą... możliwości były bowiem trzy, jak wynikało z atlasu sprezentowanego im przez Paolo. Swoją drogą, typ chyba spoko, dający im tyle bajerów, ciekawe skąd dokładnie znali się z "Doberuskiem"?

John Smith nie był wielce zadowolony z dodatkowego postoju jeszcze przed samym startem. Co prawda nie marudził, nie groził, i nie zawracał nikomu dupy, jednak po jego minie i spojrzeniu można było bezbłędnie wywnioskować, iż za cholerę nie pasuje mu taki obrót spraw. A później było jeszcze gorzej, gdy paru mocno paranoidalnym osóbkom w grupie przyszła ochota na obszukiwanie i rozbrajanie Smitha...


~


W końcu jednak ruszyli.

Opuścili Downtown, kierując się na 94-kę. Po drodze prezentowały im się różne widoki, a im dalej od centrum, tym większy, zwyczajowy syf, i codzienne przekonanie, iż świat naprawdę się kończył. Szczury przetrząsające ruiny, płotki mające nieszczęście skończyć w klatkach, uliczna ladacznica okładająca pijanego alfonsa sztachetą, psy rozszarpujące ciało martwego już nieszczęśnika...

Pozory jako takiej normalności otaczającej ich cywilizacji, traciły na blasku z każdym kilometrem oddalania się od Detroit.




Ale oni mieli to gdzieś! Jeszcze świat całkiem nie umarł, jeszcze się nie skończył. Nadal można było w miarę normalnie żyć, i co ważniejsze - było chyba po co żyć - A kto sobie nie umiał poradzić, to jego sprawa. "Dziś" należało do tych zaradnych, do tych co nie bali się nadchodzących wydarzeń, umiejących odnaleźć się w otaczających ich syfie!


....


Jakiś sukinkot miał czelność ich ostrzelać na przedmieściach Detroid.

Był jednak albo cholernie kiepskim strzelcem, albo wszystko miało być jedynie na pokaz. Jedna kula ledwie drasnęła Hummera, pozostałe zadźwięczały blisko ich konwoju po popękanym asfalcie. Nie zrobiło to na nich zbyt dużego wrażenia, poza oczywiście złorzeczeniem Trevora i Jeda.

Jechali po autostradzie międzystanowej, której blask już dawno przeminął. Jedynie może "Dziadek" miał jeszcze okazję poruszać się z zawrotną prędkością po kilku jej pasach przed wojną, mogąc nacieszyć się wszystkim tym, co dawno już się skończyło. Obecnie zaś, z całej tej dumy i wolności pozostało jedynie około półtora zaniedbanego pasa. Resztę zaś zagracały wraki, śmieci, i natura połykająca beton i stal, wdzierając się powoli, lecz systematycznie na zabudowane miejsca.


~


Chcąc, czy też nie, reszta grupy musiała dostosować prędkość do Hummera, który okazał się najwolniejszy w konwoju. Pomykali więc ledwie dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę zdezelowaną autostradą. Mildred na przedzie, robiąc za zwiad na motorze, Dziadek mając za kompana swego kałacha na siedzeniu pasażera, Trevor i Jed w Hummerze, Smith wraz z Joe i Kenyą w Challengerze.

Smith siedząc w wozie nie bardzo się odzywał, od czasu do czasu jedynie odpowiadając zdawkowo na zadawane pytania, a Joe i Kenya zauważyli, że garniak podpiął sobie walizkę kajdankami do... nogi. Dzięki temu wciąż znajdowała się ona bezpiecznie przy nim, a za to mężczyzna miał wolne obie ręce. Rozwiązanie sprawy nietypowe, jednak chyba i cwane?

Po dwóch przydrożnych knajpach, kilku omijanych bokiem niewielkich miasteczkach, jakieś dwie godziny od rozpoczęcia jazdy (i w okolicach Battle Creek) coś zaczęło zgrzytać w maszynie Mildred. Cholerny pech i nic więcej, akurat u niej, a do tego daleko do jakiejkolwiek cywilizacji, zaś przednie koło Yamahy wydawało z siebie coraz bardziej niepokojące odgłosy. Nie, żeby opona była przebita, to było bardziej co wspólnego z jej... mocowaniem... łożyskiem?

W końcu musieli się zatrzymać.

W grupie było kilku speców od rozwałki, był i wygadany cwaniak, było paru w miarę dobrych kierowców, obijmord, była i lekarka, ale nie było mechanika z prawdziwego zdarzenia. Ba, nie było nawet kogoś, kto choć w miarę nieźle znał się na dłubaniu w maszynach... Wspólnymi siłami logiki stwierdzili jednak, że faktycznie, mogło coś być z łożyskiem, jednak nie wiadomo jak daleko tak jeszcze motor Mild pociągnie, i czy czasem po drodze jej przypadkiem owe cholerne koło nie odpadnie, sama Mildred z kolei nie zaora ząbkami asfaltu.

Smith miał to zaś tak daleko gdzieś, że nawet nie wysiadł z auta w czasie owego postoju.




Owe dysputy przerwało pojawienie się za nimi jakiś pojazdów. Zatrzymały się one w naprawdę sporej odległości, ledwie na granicy widoczności. Jechały one od strony Detroit... choć wyglądało na to, że gdy grupka urządziła sobie przymusowy postój, tamci również się zatrzymali.

Wszystko to było dosyć podejrzane.

Zdawało się, że były tam ze dwa motory, łazik, i chyba dwie osobówki.

Czekali...

Ktoś ich śledził, ktoś miał zamiar się za nich zabrać, czy może po prostu również jechali akurat w tym samym kierunku, i ze względów bezpieczeństwa postanowili się zatrzymać i obadać, co też ci z przodu kombinują? W końcu w obecnych czasach niczego pewnym być nie można, a lepiej mieć się na baczności w każdej sytuacji, jeśli chce się przeżyć jeszcze kilka dni.

- Na mnie tak nie patrzcie, nie mam pojęcia - Powiedział w końcu człowiek Szulca, wychodząc z Challengera i zapalając papierosa.









.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 11-09-2014, 08:40   #19
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Jazda 90 km/h nie zachwycała, ale przynajmniej można było szczerze sobie powiedzieć - jest chujowo, ale stabilnie. Mildred trzymała się grupy, od czasu do czasu tylko wysuwając się na przód karawany i wracając do niej łukiem, za każdym razem meldując przez radiostację obsłudze hummera powrót i czystą trasę - takie małe szczęście w nieszczęściu, które stanowiło znacznie zwiększone zużycie paliwa przez zwiad niż standardowo zaplanowane na trasę. Dwanaście litrów na 200 km i tak nie było złym wynikiem, mimo to czas było zatankować. Podjęcie decyzji o zatrzymaniu na chwilę rozproszyło uwagę motocyklistki, skupionej wcześniej na obserwacji terenu i pozwoliło zauważyć problem z motorem. Dokładnie jego przednim kołem, zgrzyt był niewielki, ale zauważalny. Mild nigdy nie rozczulała się nad rzeczami, ale będąc rusznikarzem, dbała o to żeby wszystko chodziło precyzyjnie. W końcu każdy ma prawo wyboru jak chce umrzeć, więc nie powinno decydować za niego zwykłe niedopatrzenie. Wywołała hummera:

- Mike do Sierry. Słyszycie mnie? Odbiór.

Jed siedzący na fotelu pasażera, wpatrywał się w horyzont, drgnął, kiedy w głośniku wojskowej radiostacji odezwał się głos Mild, wziął do ręki mikrofon: - Tu Sierra. Słyszymy. Melduj.

Motocyklistka odczekała chwilę nie słysząc zwyczajowego zakończenia przekazu. Nie warto w komunikacji radiowej mówić jednocześnie, wie o tym każdy idiota:

- Mike do Sierry. Mam problem z maszyną. Muszę się zatrzymać. Odbiór.

- Przyjąłem. Zaraz tam będziemy.

Skinął głową do Trevora: - Trzeba będzie ją zgarnąć, nie wiadomo co się z jej maszyną stało.

- Mike do Sierry. Przyjęłam. Bez odbioru.

Mildred zatrzymała się na poboczu, tak żeby nie blokować przejazdu w razie potrzeby nagłego ruszenia karawany. Odczekała swoje, zdejmując szal snajperski zawiązany na włosach i chustę z twarzy osłaniającą usta i nos przed pyłem. Nie grzebała jeszcze przy motocyklu, odruchowo tylko kopnęła w przednie koło warriora sprawdzając czy magicznym sposobem, działającym na kałasza, motocykl nagle się nie naprawi.

Trevor jadąc za motocyklistką spojrzał na moment na Jeda pytająco. Potem wyciągnął rękę do radia zmieniając przełącznikiem częstotliwość, na tą którą wcześniej proponował, ustawił i sprawdził przed wyjazdem.

- Powiedz Juliett i Charliemu, że się zatrzymujemy.- rzucił Dickson prowadząc.

Snajper ponownie wcisnął przycisk mikrofonu, przekazując dalej informacje:

- Juliett, Charlie, Mike ma problem z maszyną, zatrzymamy się za chwilę. Bez odbioru.

Karawana zatrzymała się w zaplanowanym porządku. Ciężkie wozy ustawiono jako zasłony. Challenger schował się za motocyklem na poboczu. Droga została całkowicie zablokowana. Pojazdy zatrzymały się na niecodziennie równym, stabilnym podłożu. Spękany asfalt został kilka kroków od nich podczas, gdy koła dotykały betonu niegdyś pokrytego przez pomarańczowy tartan, którym pokrywało się boiska koszykowe. Określenie dokładnej odległości mogło utrudniać wzniesienie, z którego karawana Doberuska zjechała chwilę temu. Pustynny krajobraz przecinały widoczne w różnych odległościach od miejsca postoju pojedyncze kaktusy i słupy telegraficzne. Dodatkową osłonę stanowił wrak osobówki stojący na poboczu, a właściwie już tylko jego szkielet.

Wszyscy poza Smithem wytoczyli się w wozów zobaczyć co to za niecodzienne wydarzeni zatrzymało Pogromcę żyłowanego przez rusznikarkę od kiedy tylko się z nią poznali. Dziewczyna stała z założonymi na piersi ramionami, opierając się o motocykl. Nie spodziewała się, że z okazji takiej pierdółki cały konwój będzie stawał… choć z drugiej strony ostatni zwiad prowadzony był w odległości 4 km od punktu, w którym się znaleźli. Może faktycznie wszyscy byli paranoikami. Gdy ekipa z hummera wyszła na prawie świeże powietrze, zwróciła się do nich z wyrzutem w głosie:

- No men left behind?

- Semper Fidelis. - uśmiechnął się pełną szczeną zębów Trevor.

- Jednak czegoś Cię Jed nauczył, a może to nasza przedostatnia rozmowa. - kobieta też się uśmiechnęła.

Jed wysiadł z drugiej strony samochodu, kierując się ku maszynie Mild, rzucił tylko za plecy: - Jego uczyć, to jak muła nauczyć śpiewać - zażartował. Spojrzał na maszynę Reid: - Co jest?

- Jak bym się na tym znała to bym się nie zatrzymywała. Przednie koło coś mi szwankuje. Zgrzyta, piszczy, chyba lekko chodzi na boki. - odpowiedziała, uśmiechając się szerzej na żart Jeda. W końcu przestał reagować na każde spotkanie z nią jak na chemiczne oparzenie.

Żołnierz poruszał przednim kołem, faktycznie było trochę niestabilne: - Pewnie jakieś łożysko, czy co tam jest. Mechanik ze mnie kiepski, ale to chyba nic poważnego. Nie orientujecie się, czy przed nami jest jakaś mieścina, bądź osada? Miejscowy mechanik pewnie to ogarnie, chyba, że ktoś z nas wykazuje takie talenty?

- Na mnie nie patrz, zmieniłam się, ale nie aż tak żeby wyuczyć się kolejnego zawodu. Powinniśmy być w okolicach Battle Creek, o ile dobrze kojarzę trasę. Macie mapę, więc zwyczajnie zerknij do niej. Dawno tu nie byłam, ale nie przypominam sobie żebym spotkała tam mechanika. Z drugiej strony nie potrzebowałam. Ogólnie ja mogę jechać, problem będzie jak w końcu trafimy na coś ciekawszego niż jeden zezowaty strzelec z karabinkiem na przedmieściach Detro, a akurat Pogromca wysiądzie. Jeśli rozpieprze maszynę, niewiele zostanie z radiostacji i nawet nie będę mogła dać wam znać.

Jed wzruszył ramionami: - Według mnie, nic się nie stanie, jak nie będziesz szaleć, to odnośnie twojej jazdy, którą miałem okazje zaobserwować. Z drugiej strony, z tego co mówisz, pewnie masz jakiś pomysł już na rozwiązane tej sytuacji, więc do rzeczy - marines znał Mild zbyt długo, żeby się tego nie spodziewać.

- Chodźcie na bok. - odciągnęła chłopaków od całej grupy, tak żeby nikt nie słyszał ich rozmowy- Po pierwsze: zwiad w wykonaniu uszkodzonej maszyny jest bez sensu, wiec staje się bezużyteczna dla grupy. Po drugie jeśli zostawimy taką formę jak jest stanowię zagrożenie dla karawany, bo jeszcze ktoś wpadnie na głupi pomysł żeby mnie wyciągać jak coś się stanie. Propozycja jest taka, że wrzucimy Warriora na Hummera i pojedziemy bezpośrednio do Battle Creek. Jeśli nie znajdziemy mechanika, ja wycofuję się z zadania i znajdę wam zastępstwo, które spotka się z wami w umówionym punkcie.

- Może zamiast wrzucać motocykl na Hummera zwyczajnie zwolnimy nieco i wyluzujemy zwiad aż do Battle Creek? - zapytał Trevor. - To nie jest daleko, a w razie walki strasznie mało zwrotny Hummer z Warriorem ważącym sporo stanie się jeszcze mniej zwrotny. To tak jak dodać nam dodatkowo na wszystkie ściany i dach grubą płytę, a nawet gorzej dla zwrotności samochodu.

- Dickson ma rację, Mild - poparł Trevora Jed. - Noga z gazu i nie wypuszczaj się za daleko i jakoś zajedziemy do tej wiochy. Jak się nie da tam naprawić motocykla, może da się kupić tam inny? W zamian za ten? Nie znam się na tych gamblach więc nie wiem.

- W takim razie powiedzcie mi po co cała karawana ma jechać tam ze mną? Zasięg radiowy powinniśmy mieć. I tak i tak jedziecie bez zwiadu, z własnego wyboru, więc szkoda czasu i paliwa.

- Hummer może jechać przed tobą aby w razie czego zasłonić Ciebie i Warriora. - powiedział Dickson. - Może to nic poważnego i zwykły cieć zrobi to na szybkości. Nie musisz rezygnować z wyprawy Mildred. - dodał najemnik patrząc na rudzielca.

- Mhm, zasłonić, przypilnować, poniańczyć i trzymać się spódnicy? Wiesz Trev, jakoś to do mnie nie pasuje. Jeśli da się naprawić, załatwię, zamelduję i wrócę. Jeśli się nie da, zamelduję i przyślę wam zastępstwo.

Milczący do tej pory Jed odezwał się wreszcie, głos miał spokojny, ale pieprzenie Mild sprawiło, że wrzało w nim od dłuższego czasu: - “Niańczenie, pilnowanie, trzymanie spódnicy”? Wiedziałem, że się zmieniłaś, tę rozmowę odbędziemy później - powiedział do niej, nie zwracając uwagi na Treva - ale nie myślałem, że zaczniesz zachowywać się jak rozpuszczony bachor. Mamy misję i zadanie, siedzimy w tym razem, więc może się pod porządkuj i zobaczymy co z motorem we wiosce. Nie będzie żadnego rozdzielania konwoju, czy innej samowolki. Nie wiem co chcesz i komu udowodnić, ale wiesz, że twój pomysł jest do dupy. Więc pojedziemy z Trevorem pierwsi, Ty za nami, reszta bez zmian. W wiosce zobaczy się co jest z twoją maszyną. I tyle. Koniec dyskusji. Dikson - powiedział do partnera - jedziemy. Ruszył do samochodu. Dając reszcie znak ręką, że ruszamy.

- Ty za to zrobiłeś się ufny, miękki i nieuważny! - krzyknęła za Jedem Mildred - Gdy zwróciła na siebie jego uwagę pokazała mu kierunek w którym było widać postój innej zmotoryzowanej grupy, jadącej dokładnie z tego samego kierunku, z którego przyjechali. Prawie 3 kilometry dzielące ich od followerów były wystarczającą odległością żeby móc sobie jeszcze pozwolić na podniesiony ton, dzięki któremu coś miało szansę dotrzeć do zapatrzonego we własną jedyną słuszną drogę snajpera.

Dla dziewczyny akcja zwolniła. Wymiana zdań między chłopakami z Hummera nie przykuwała tyle jej uwagi co standardowa procedura zachowania w takiej sytuacji. Schematy postępowania były dobre, wojsko wymuszało brak myślenia i pozwalało ukrywać własne emocje. Z juków przy maszynie wydobyła parę rzeczy, które miała zamiar zrzucić do któregoś z aut i zaczęła zajmować się lustracją grupy przez lornetkę. Niewiele dało się dojrzeć, ale lepsze to niż brak jakiejkolwiek wiedzy na temat wroga. Oceniając potencjał bojowy własnej grupy i szanse przeciwnika Mildred zaproponowała w czasie postoju jedyne pokojowe rozwiązanie, jakie przyszło jej do głowy... Może sama w nie nie wierzyła, ale nie mogli pozostawić sobie ogona. Gdy karawana podejmowała decyzje, miała czas zażyć swoje leki i zatankować motocykl.

Dolewając benzyny do baku naszła ją myśl, że mogli przeliczyć się z opłacalnością tej misji. Maszyny w trudnym terenie żłopały paliwo jak głupie, a tego nie dostali od zleceniodawcy nawet na połowę drogi. Jak tak dalej pójdzie będzie trzeba się zastanowić czy ważniejszy jest honor najemnika i doprowadzenie zlecenia do końca, czy gamble, których nawet na wycieczkę po odbiór nagrody może zabraknąć. Na szczęście jednego gościa od rozwalania zleceniodawców już w grupie mieli. Do tego znajdzie się z jeden straceniec i paru kombinatorów, ale na razie nie tym trzeba było się zajmować.

Gdy Jed poszedł szukać stanowiska snajperskiego rusznikarka całą swoją uwagę skupiła na ruchach nieznajomych z drugiej grupy. Obserwację przerwała dopiero, gdy jej były partner zastygł nieruchomo w wybranej pozycji, gotowy do strzału.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 12-09-2014, 17:55   #20
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję wszystkim za interakcję...

Ponad 2 lata temu...

Trevor - jak to zwykle on - przed podejściem ofiary musiał zasięgnąć języka. Sprawdzał głębokość swoich kieszeni, wypytywał tutejszych, barmanów, dziwki i wszystkich, którzy mogli coś wiedzieć. Mieścina o nazwie Iron nie była duża, ale to ją jako ostatnią odwiedził niejaki Drake - gość z listu gończego, którego poszukiwał Dickson. Poszukiwany żywy lub martwy.

Po niedługim czasie poszukiwań okazało się, że Drake zaszył się gdzieś w ruinach po tym jak kumple go wykiwali, a własna kobieta nie chciała znać. Co więcej poszukiwał go ktoś inny. “Ktoś” kogo udało się Trevorowi spotkać w największym lokalu tej niepokaźnej mieściny. Gość bez wątpienia przykuwał uwagę.

Dość wysoki, ubrany w łachy dziwnie kojarzące się z kamuflażem. Główne w kolorach oliwkowym i piaskowym, choć dało się zauważyć, że bez problemu - po kilku prostych modyfikacjach - ukryłby się zarówno w lesie jak i w ruinach. Jednak byle prostaczek nie dostrzegłby takich niuansów. Sporych rozmiarów plecak i długi karabin zawinięty w brezentowy futerał oparł o bar - tuż przy swoim stołku. Będąca na widoku kabura z rękojeścią pistoletu Colta odstraszała ewentualnych natrętów.

Jed siedział przy niewysokim kontuarze, popijając małymi łyczkami bimber z kaktusa, który był ponoć specjalnością tej zapadłej dziury. Był mdły i smakował trochę jak woda z mydlinami, ale nie spodziewał się tutaj dostać szesnastoletniej whiskey. Jak zwykle siedział tak, żeby mieć wyjścia i wejścia z budynku pod kontrolą. Do wejścia siedział tyłem, ale popękane lustro wiszące za barem idealnie nadawało się do obserwacji.

Dickson nie ukrywał się przed wzrokiem snajpera od razu udając się w kierunku baru. Krok miał pewny, dynamiczny, ale raczej mało kojarzący się z agresją. On również był ubrany na styl wojskowy jednak jego ubiór nadawał się do kamuflażu jedynie na pustyni. Spodnie w maskowaniu DDPM, jasnobrązowa bluza, znoszone buty taktyczne. W kąciku jego ust widniała wykałaczka, a oczy miał przysłonięte goglami balistycznymi na wytrzymałym, elastycznym pasku. Nie bez znaczenia była jego broń. Spory karabin z 14-calową lufą, solidna klamka w polimerowej kaburze oraz egzotyczna szabla pochodząca z kraju kwitnącej wiśni. Na nieme zapytanie barmana Trevor skinął głową siadając obok Jeda.


- Nazywam się Trevor i szukam niejakiego Drake’a. - powiedział spokojnie. - Wiem, że szukasz go również… Ponoć zaszył się gdzieś w ruinach… - Dickson dał rozbrzmieć swoim słowom po czym obrócił się twarzą w kierunku snajpera.

- Kiedy ostatnio sprawdzałem, kręcił się w północnym kwadracie. - odpowiedział Jed nie odrywając się od posiłku i picia. - Jestem Jedediah. - przełknął łyk miejscowego specjału. - Sporo gambli jest za sukinkota. Możemy się podzielić?


- Ja mam list gończy na żywego lub martwego. - powiedział najemnik dziękując za posiłek i tutejszy trunek, które zostały mu dostarczone. - Z tego co wiem ojciec ostatniego celu Drake’a okropnie się pieklił. Nie wysłał czasem Ciebie abyś dokonał jego samobójstwa? Możemy wykonać oba zadania za jednym podejściem i podzielić się kasą.

- Brzmi nieźle, pod warunkiem, że zsumujemy gamble i podzielimy się po równo. A nuż skorzystam? - zażartował. - Gamble są bez różnicy, a mnie się go żywego nie będzie chciało targać, chyba, że masz skrupuły?

- Ja? Skrupuły? - zapytał najemnik spoglądając na snajpera. - Mam, ale tylko w stosunku do kobiet, dzieci i niepełnosprawnych. Tego chuja zajebiemy koncertowo, a kasę podzielimy na pół. Tylko nie próbuj mnie wychujać. - tym razem to Trevor się zaśmiał.

- Jestem dobrze wychowany, a cwaniactwem i kłamstwem wręcz się brzydzę, tak samo jak ciepłym alkoholem i spoconymi kobietami. - zażartował, dopijając swoją kolejkę. - To co bierzemy się za sukinkota?

- Ta. - pokiwał głową Trevor kończąc posiłek. - Pogońmy mu kota. Zapowiada się całkiem korzystna współpraca…


Obecnie...

Torba z żarciem i piciem, pełny kanister i talon paliwowy całkiem ucieszyły Dicksona. Rewolwerowiec poczułby się zapewne jak w przedszkolu gdyby kiedyś do takiego chodził. Bogaci wujkowie zorganizowali im całkiem hojną wyprawkę doliczając ropę Jeda. Mieli pełny bak i większość drugiego wieźli w papierach i sprawdzonych skrupulatnie pojemnikach. Nic tylko jechać do celu.

Po opuszczeniu Downtown ich oczom ukazała się poszukiwana droga międzystanowa. Niegdyś szeroka na kilka pasów, z których drożne obecnie były niecałe dwa. W miarę oddalania się od ścisłego centrum najemnik dostrzegał coraz większy nieład. Mniej wraków było zepchniętych z drogi, więcej słupów leżało sobie niczym źle przycięte petunie w ogrodzie wujka Sama, szyny kolejowe wystawały ze spękanego asfaltu jak żyły ćpuna prześwitujące przez jego bladą skórę. Nic już nie było takie jak dawniej. W ruinach dawnego świata większość ludzi była szara i nijaka. Mało kto dostrzegał tych nieszczęśników przemykających od ruiny do ruiny, od wraku do wraku, z dziury do dziury - aby tylko znaleźć coś do jedzenia czy picia. Prawdziwi szczęśliwcy trafiali na dragi, po których zażyciu mogli na jakiś czas zapomnieć o otaczającym ich syfie...

Trevor jednak należał do tych silniejszych! Tych, którzy woleliby zdechnąć z kulą w dupie niż patrzeć czy kumpel z kartonu obok zdechnie aby móc zerwać z niego stare, zdezelowane jeansy. Dickson miał gdzieś żebranie, poszukiwania dobrodziejstw dawnej ery czy inne pierdoły. Wolał robić swoje licząc, że to właśnie zapewni mu byt.

Kiedy jakiś psychol zaczął strzelać Dickson bez problemu opanował się dociskając jedynie pedał gazu. Zaklął siarczyście wymijając dwa przykryte jakimś gównem doły. Co prawda mieli w Hummerze pancerną płytę podłogową, ale wolał unikać tego typu niespodzianek niż sprawdzać czy ich podwozie po wjechaniu na prowizoryczny ładunek wybuchowy nadal będzie tak grzeczne i posłuszne jak dotychczas.

- Skurwysyn jebany! - zawołał rewolwerowiec. - Prawie by nam reflektory zbił, zjebany ryj! Czyż nie mówiłem, że zwiad dwa-trzy klocki przed nami chuja da? - zapytał snajpera. - Na szczęście debil nie strzela jak ty...


- Co o tym myślicie? - zapytał Dickson kiedy grupa zbiła się podczas postoju. - Tylko jadą w tym samym kierunku czy też jadą za naszą paczuszką?

- Na razie nie myślimy. - Mildred miała już w dłoni lornetkę i zaczęła lustrować nowoprzybyłą grupę.

Jed siedział na dachu Hummera. Rozłożony karabin miał tuż obok. Byli w zaniżeniu terenu, więc chciał znaleźć się nieco wyżej żeby mieć lepszy pogląd. Po ostatniej rozmowie z Mild, miał zamiar trzymać się od niej z daleka przez jakiś czas. Z kieszeni przy kamizelce wyciągnął wojskową lornetkę, którą znalazł przy trupie Veila. Podobnie jak reszta chciał przyjrzeć się ludziom, podróżującym za nimi. Ocenić liczebność, sprawdzić jakie wozy mieli, ewentualne uzbrojenie. Starał się też ocenić dokładniej odległość, jaka dzieliła ich od tamtej grupy. Wzrokiem szukał szmatki, która wcześniej zawiązał na antenie przy samochodzie, miała mu w przyszłości pomóc ocenić siłę i kierunek wiatru, ale widać przydała się już teraz.

Kenya stała oparta bokiem o przednie lewe koło hummera. Obracała w dłoniach nieco sfatygowany kowbojski kapelusz brunatno szarej barwy. Zdawała się być tym zupełnie pochłonięta. Kogo lub co dokładnie obserwowała nie dało się zobaczyć, gdyż oczy miała ukryte za solidnymi wojskowymi goglami. Nagle ze stłumionym cichym warknięciem wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni okrycia płaską butelkę i pociągnęła z niej krótki łyk, po czym schowała flaszkę z powrotem.

- Nie wierzę w przypadki. - powiedziała medyczka. - I byłabym bardzo zdziwiona i zaniepokojona gdyby ktoś nas nie śledził. I nie, nie mam paranoi. To, że wzięliśmy tę robotę tajemnicą nie było, a jeśli zawartość ozdóbki jaką pan Smith udekorował sobie nogę rzeczywiście jest tak cenna sprawi, że możemy się spodziewać niespodzianek zarówno za sobą jak i przed sobą.

- Taaaa… potrafię rozpoznać ogon kiedy na niego patrzę i właśnie jeden widzę. - powiedział Carver wysiadając z samochodu. - Ale trzeba przyznać, że to albo amatorzy albo są cholernie bezczelni i zwisa im czy ich zauważymy... - Dziadek zamilkł na moment i tylko patrzył w kierunku obcych pojazdów. Mamrotał coś pod nosem, jakby liczył, a potem wzruszył ramionami. - Wiecie, dawniej mawialiśmy, że wiedza to połowa sukcesu. Wiemy, że mamy… - przerwał na moment i zwrócił się do ich przesyłki. - Panie Smith proszę wsiąść do samochodu, bo długo nie postoimy. Co to ja… a, wiemy, że mamy towarzystwo, ale nie za bardzo mamy opcje. Nie z tym. - wskazał na uszkodzony motor Mildred. - I tak musimy nadłożyć drogi żeby naprawić ten złom. Jeśli pojadą za nami będziemy mieli pewność, że to nie turyści. A wtedy, drodzy państwo, mamy cały wachlarz możliwości… - Dziadek uśmiechnął się krzywo na tę myśl. Większość możliwości uwzględniała użycie ołowiu.

- Pogromca ma się jeszcze nie najgorzej. Do miasteczka mogę pojechać sama, ale nie ryzykowałabym dłużej ogona, bo burda z miejscowymi niby stanowi świetną rozrywkę, ale teraz trochę za dużo by nas kosztowała. Z drugiej strony może tamci najnormalniej w świecie się zgubili. - powiedziała z przekąsem rusznikarka. - Tak czy inaczej można zwyczajnie z nimi pogadać. Jed będzie osłaniał naszych rozjemców. Proponuję żeby pojechał Joe od gadki, ty Dziadek od osłaniania Joe’go i… - zawiesiła głos, popatrzyła na Trevora, po czym dodała. - i ja. Reszta zostanie osłaniać Smitha i Nyie. Mając możliwość szybkiego wywiezienia ich z całej akcji oraz otrzymania pomocy medycznej gdyby coś naprawdę się zjebało. - Cała reszta oznaczała Treva, ale cóż… Smith nie byłby zbyt szczęśliwy zostając z wkurwioną Mild sam na sam, znowu, a do listy ludzi, których ulubienicą stała się ostatnio motocyklistka należało dopisać jeszcze Jeda.

- Dobra. - powiedział Dickson patrząc na Mild. - Zaufam Ci Mildred. - skończył patrząc pytająco na Jeda.

Jed pokręcił głową z niedowierzaniem. Zgrzytnął magazynek wkładany do gniazda snajperki.

- Nie mam pytań. Dajcie mi kwadrans albo lepiej dwa. Spróbuję znaleźć jakieś miejsce skąd będę miał was na widelcu.

Mildred bez słowa przyjęła deklarację snajpera. Wyjęła z kieszeni bluzy dilerkę i odmierzyła porcję leków. Zażyła je. Zostało może sześć dawek, ale dość już było popuszczania sobie, zwłaszcza, że niedługo czas będzie ruszać. Zostało jeszcze zatankować.

- Joe, masz dla mnie benzynę, o którą prosiłam? - zapytała ruda.

- Pani medyk. Pan walizka. - powiedział Dickson patrząc na wymienionych. - Na czas naszej akcji zapraszam do Hummera. Ten pojazd ma mocniejszy pancerz i łatwiej będzie mi was w nim osłaniać. - Trevor zajął dogodną pozycję obok wozu stanowiącą kompromis między osłonięciem a widocznością ewentualnego nieprzyjaciela. - Jed jak coś poleci nie tak zwijam Ciebie ja albo Dziadek w zależności komu będzie bardziej po drodze.

- Dobrze panie pukawko.

Nya wzruszyła ramionami. Skoro została potraktowana na równi z Smithem to - najwyraźniej nie dostrzegany przez niego - problem Trevora nie jej. Ale jedno ją w sumie cieszyło. Przestali zachowywać się jak na pieprzonym pikniku. Myślała, że to się nie skończy. Wyciągnęła z Defendera swój niemałych rozmiarów plecak i wrzuciła do Hummera. Poklepała dolną kieszeń. Delikatny dźwięk metalu owiniętego w naoliwione płótno zabrzmiał dla niej jak ciche dzwoneczki. “Może się jednak na coś przydasz, maleństwo.” Pomyślała z lekkim uśmiechem, zamknęła drzwi pojazdu i wróciła do naradzającej się reszty. Przesunęła kapelusz bardziej na przód, by rzucał więcej cienia na twarz. Pieprzone słońce…

 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172