Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2014, 20:24   #392
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, noc


~ Grundi i Thorin ~

Cóż mogli pomyśleć Thorin i Grundi o tym co zastali w domostwie syna Wyra, poprzedniego dnia gdy tam zawędrowali, czy faktycznie ktoś mógł żyć w takich warunkach? Gdy byli milicjanci zjawili się pod adresem który przecież tak dobrze znali, od razu zauważyli że ów miejsce jest w bardzo złej okolicy, co świadczyło tylko o tym że Zervar nie był zamożnym wojownikiem lub że chciał mieszkać tam gdzie straż nie zapuszczała się za często. Dziwne to musiało się wydawać biorąc pod uwagę fakt iż Zervar Wyrensson był dumnym i silnym wojownikiem, który spaczył swój honor jedynie w zemście na milicji za śmierć którą ta przyniosła jego ojcu, który choć działał w sprawie dla siebie honorowej, to wedle khazadzkiego prawa wystąpił on przeciw królowi Azul… na bogów, jakie to wszystko było zawikłane. Wracając jednak do tego co Grundi i Thorin znaleźli w domostwie Zervara. Po pierwsze drzwi były tam wyłamane, siennik pocięty w pasy, gliniane garnki rozbite, drewniane meble połamane… widać było że to nie robota złodziei, ktoś kto włamuje się by kraść, nie niszczy wszystkiego wokół. Po drugie Grundi bez trudu odnalazł na podłodze ślady butów należące do więcej niż jednej osoby, no ale czy to było dziwne, od momentu gdy drzwi upadły w tym domostwie mogło być już dziesiątki szabrowników. Po trzecie widać było że kwatera była stworzona z myślą o jednej, góra dwóch osobach i mocy nie było takiej by zmieścić tu cały oddział krasnoludów oraz zwierzęta, zresztą warunki jakie panowały w owym miejscu były straszliwe. Czujne oko Thorina wyłapało jakiś dziwny znak wyryty na framudze drzwi, po bliższym przyjrzeniu się okazało się że taki dziwny nie jest, jedynie ktoś wyciął idealne koło na ościeżnicy i drewniane wióry zniekształcały znak. Thorin od razu zauważył że symbol był świeży, framuga stara, z czernionej dębiny, znak zaś jaśniuteńki, skrobany dłutem lub nożem.

Zervar wspominał że ojciec jego nie mieszkał w Karak Azul a jedynie przybywał tu dwa, trzy razy do roku, zatem nic dziwnego że domostwo było tak małe. Do tego wszystkiego wielce wątpliwym było by Wyrensson wrócił tu kiedykolwiek, skazany i odesłany do służby karnej, z całą pewnością szanse na przetrwanie wojny miał niewielkie. Jednak co by nie powiedzieć, Thorin i tak uratował mu skórę, mógł go skazać na śmierć, na wygnanie, postanowił jednak pomóc a Roran także mu wybaczył, kto wie, może jeszcze kiedyś drogi Zervara i kompanii miały się jeszcze zejść. Thorin badał i rozmyślał a w ten czas Grundi, niczym rasowy posokowiec, odnalazł kolejną rzecz. Obok komina była skrytka w ścianie, trudno było powiedzieć czy ktoś ja ogołocił wcześniej czy nie bo choć była posta to jednak znaleziono ją zamkniętą. W środku poza pajęczynami nie było zupełnie nic. Tym sposobem minęła godzina a poszukiwania okazały się bezowocne, do tego kwatera nie mogła posłużyć jako noclegownia dla wszystkich. Stracony czas, dobrze chociaż że w drodze powrotnej Thorin zaszedł do obozu ludzi, poza rannym Thunem i dwiema kobietami nie było tam już nikogo. Grundi szybko wywiedział się że Gustaw i reszta mężczyzn ruszyła do bram Azul by zaciągnąć się i bronić ich choćby za kilka kromek chleba i ciepły kąt… niestety, kobiety nie mogły dostąpić takich luksusów. Thorin i Grundi zgodnie z planem zostawili racje żywnościowe dla opiekunek i rannego, a cyrulik miał możliwość uratowania życia Thunowi po raz drugi, bo choć ludzkie niewiasty robiły co mogły to nie potrafiły usunąć zatorów i skrzepów, chłopak był siny i miał gorączkę, nim Thorin zdołał go jakoś wyciągnąć z nadchodzącego szoku to minęło ze dwie czy trzy godziny. Jedno stało się pewne, ten chłopak nie miał prawa przeżyć kolejnej doby w tych warunkach, zimne, śmierdzące ruiny, pełne pleśni i wilgoci, do tego brak porządnej żywności, czystej pościeli, leków, świeżej wody i opatrunków, to był wyrok. Tej nocy nie można było już zrobić niczego by mu pomóc, ale czas działał na niekorzyść majaczącego w malignie chłopaka.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, poranek


Rozmowa jaka rozgorzała między khazadami o świcie była bardzo głośna i nerwowa. Ciężko ranny Dorrin, zaskoczeni tym zajściem Ergan i Dirk którzy przybyli raptem kilka chwil wcześniej, czy nawet z oddali obserwujący obóz khazadów ludzie, nic tego nie mogło zmienić… doszło do ostrej wymiany zdań i wszystko od tej pory miało się zmienić. Roran, syn Ronagalda tego ranka stracił pozycję dowódcy grupy. To już nie była drużyna Czarnego Sztandaru pod dowództwem Glandira Torrinsona, to także nie był oddział politycznej milicji pracującej dla dobra Karak Azul z ramienia Vareka Ciernia pod dowództwem Rorana… wszystko się kończyło, inne zaś zaczynało. Glandira zabrali bogowie przysyłając po niego chorobę trzy miesiące wcześniej, Rorana zabrało coś zgoła innego, bardziej pycha, chęć władzy, skrytość, brak zaufania do swych kamratów oraz co najważniejsze, bluźnierstwo i chaotyczny sposób dowodzenia. Każdy w oddziale dał upust swym nerwom, każdy poza Erganem Erganssonem, który jako najzacieklejszy wróg Rorana nie zajął stanowiska, nie miał po co… każdy już od dawna wiedział co Ergan myśli o Roranie. Od wielu tygodni Ronagaldson zdołał zniechęcić do siebie większość ze swych towarzyszy. Urgimson wątpiący w umiejętności dowodzenia Rorana ale trzymający się jednak wojskowego drylu, także Dorrin który Rorana miał za nic i już zdążył w przeszłości podnieść nawet pięść na swego dowódcę, Thorin który miał wobec byłego dowódcy masę podejrzeń, albo Thorgun który tajemniczość i chęć władzy u Rorana miał w najgorszym poważaniu, nawet siostra rodzona, z krwi i kości córa Ronagalda uważała że Rorana pochłonęła chciwość a władza zawróciła mu w głowie. Grundi jedyny pozostał bezstronny w całym tym zamieszaniu, lecz i on swe zdanie miał rzecz jasna, może odpuścił więc widząc i tak ogromną nawałnicę w jaką wpadł ich były dowódca. Kowal run, on jeden, Galeb Galvinson zawsze stał u boku Rorana i wpierał go swą pozycją i słowem, on jeden znał wiele z sekretów siwobrodego, teraz nie było go jednak ze swymi kompanami, a gdzie był… tego nie wiedział nikt z byłych milicjantów, ścieżki runotwórcy były ukryte przed oczyma i umysłami. Być może dlatego właśnie Galeb żyjąc wciąż wśród tajemnic tak dobrze potrafił zrozumieć Rorana. Ostatni, ten który na własne nazwisko, na ród i honor poprzysiągł towarzyszom broni że poprowadzi ich drogą być może nie lepszą lecz przynajmniej światłą, był Deltef, syn Thorvalda. Były starszy kapral milicji politycznej, zasłużony wojownik, znawca podziemnych walk i oddziałowy specjalista od wszelakich rodzajów broni… Detlef, krasnolud który od dawien dawna miał wizję, plany i znał sposoby aby osiągnąć to co zamierzył, teraz zaś nadszedł czas by sięgnął po topór dowódcy i zajął to stanowisko, zrobił to i odnalazł wsparcie w towarzyszach, obiecał wolność i prawdę, i to wystarczyło by khazadzi oddali pod jego komendę swą broń. Nadchodził więc czas próby dla Detlefa. Wszystko albo nic.

***

Ciekawscy bogowie zasiadający w Duraz po raz pierwszy spojrzeli tego dnia na Azul, lecz nie na mury czy głębokie tunele gdzie toczyły się walki, ale na stare azulskie ruiny w dystrykcie handlowym, miejsce gdzie grupa wojowników oddawał cześć swemu dowódcy. Topory i miecze uniosły się, podawano sobie dłonie i pito piwo w toastach… jednak obok, na ogromnym kawałku zawalonego muru siedział stary siwobrody krasnolud, u którego nóg odpoczywały dwa potężne psy. Roran, opuszczony i odsunięty na bok, z dowódcy oddziału specjalnego zepchnięty do pozycji przewodnika, z krasnoluda decydującego o losach wielu, stał się panem jedynie tych dwóch czworonogów które łasiły się o jego łydki. Kto by na niego spojrzał, na gorzki grymas na jego twarzy mógłby stwierdzić że ów wiekowy wojownik czuł się zdradzony. Najstarszy, ten który widział więcej świata niż cała reszta z tych niewdzięczników, ten któremu należał się honor i szacunek choćby za to że zdołał dożyć tak sędziwego wieku, krasnolud który mógł być może zaznał więcej łaskawości od wroga niż od swych braci… i siostry. To mogło przyprawiać o dreszcze, a gniew jaki rósł w sercu Rorana był ogromny i nikt poza nim tego nie wiedział. Tak paskudnie oceniony i potraktowany, być może kompanii nie mylili się w paru sprawach co do niego ale gdyby tylko oni wiedzieli to co wie Roran to pewnie im te zakute łby by eksplodowały, ba, wystarczyłaby tego połowa nawet, bo który z nich był lepszy? Ergan który wniósł do miasta zakazane minerały i za które groziła zgodnie z prawem kara śmierci, czy może Dorrin który brał łapówki i szantażował obywateli wespół z Thorgunem który robił interesy na boku?! Czy może Detlef który fałszował raporty i puścił wolno tę która dopuściła się zbrodni, albo Thorin grzebiący w annałach, sekretach do których miał się nawet nie zbliżać?! Grundi, szpieg świątyni czy może Dirk zbierający informacje dla gildii, oni byli lepsi?! Jedynie oskarżenia wobec Galeba zdawały się wyssane z palca, a Khaidar, cóż, ona była jaka była i znając ją każdy wiedział ze prawa obyczajowe ma za nic. Do tego ten Malvoin którego zadaniem było zabicie Thorina i Dirka Urgrimsona… na bogów, dobrze może że znalazł on w sobie tę resztkę honoru i ruszył własnym szlakiem nim ktoś skróciłby go o głowę. Czy to wszystko było jednak prawdą, czy można wierzyć było temu kto nosił żelazną maskę? Wszystko się pokręciło, a gdy w pytania nie biją odpowiedzi wtedy święci mężowie służą pomocą. Czy było jeszcze odkupienie dla Rorana… czy on w ogóle go chciał lub potrzebował?!


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, wymarsz



Syn Fulgrima przekazał drużynnikom złe wieści na temat skradzionych przedmiotów, o których to on i Thorin Alrikson wywiedzieli się na mieście. Wszystko to o złodziejach i elfim pancerzu nie było napawające nadzieją choć i nie było przesadnie trudne by odzyskać stratę, ot po prostu trzeba było się wysilić by położyć ręce na tym co prawem należało do okradzionego. Co mogło zaskoczyć wszystkich to fakt iż Dorrin po prostu odpuścił, machnął na to ręką niewzruszony. Płaszcz Detlefa, jedzenie Rorana, gorzałka Thorina czy buty skradzione Malvoinowi, to jeszcze można było darować, dla niektórych szkoda było czasu i sił by szukać sprytnych banitów i ich mocodawców… ale pancerz z metalu tak rzadkiego, tak cennego, za który gildia wyznaczyła cenę pięciuset złotych monet? Tak, to było w stylu Zarkana. Łatwo przyszło, łatwo poszło, zresztą Dorrin był poważnie ranny i gdyby się tak nad tym zastanowić to może nie miał on na to po prostu już sił. Rany Dorrina były zaiste straszliwe, choć większość z nich skryta była pod bandażami, te zaś pokrywały większość potężnego cielska krasnoluda. Rozcięty policzek, czoło, szyja czy zmiażdżona krtań nie były jeszcze takie straszne ale zaschnięta krwawa dziura po lewym oku, ogromny strup pokrywający miejsce gdzie kiedyś było lewe ucho czy prawa dłoń która była zacerowana niczym stare portki… palce tam były niemalże odgryzione przez skavena i by je ratować Alrikson musiał odrutować kończynę. Przy takich ranach odcięty palec u lewej dłoni znikał gdzieś w tłumie obrażeń, z których jednak najgorszymi były nie wspomniane jeszcze dwie dziury w lewej nodze khazada oraz okrutna do granic możliwości rana po toporze który to Dorrin przyjął na podbrzusze i który wyciągnął mu niemalże na wierzch jelita. Kolejna porcja drogocennego drutu zszywała jamę brzuszną Zarkana i pozwalała mu nawet na powolne poruszanie się. Jak khazad który był tak niesamowicie poraniony miał ruszyć na wyprawę w ośnieżone góry, gdzie wróg mógł czaić się za każdą górką i drzewem? Trudno powiedzieć, ale Dorrin nie poddawał się i choć odziany jedynie w skórzany kaftan i lniane spodnie, z burzą brąz włosów i rozpuszczoną brodą, całkowicie nie przygotowany do tego co zamiarowali jego towarzysze to postanowił iść z nimi… do końca.

Każdy miał nad czym się zastanowić, w szczególności zaś Grundi, który nie tylko był zaskoczony odejściem Malvoina ale i został obarczony zadaniem od kapłana wojny Islejfura, nie wiedział o tym oczywiście nikt poza samym Grundim, kapłanem i tajemniczą osobą zwącą się Wodą. To czego chciała Woda i Islejfur od Fulgrimssona wydawało się trudne tym bardziej że droga nie do końca pokrywała się z ta która Roran miął ich wyprowadzić z Azul, Grundi to wiedział, czekało go zatem cholernie trudne zadanie bo albo miał on przekonać swych towarzyszy by podążyli inną trasą albo ruszyć samotnie.. a może co innego jeszcze miało stać się po drodze?! Bogowie tego jeszcze nie wyjawili silnemu w swej wierze krasnoludowi, ale kiedyś mieli to zrobić, wszak cenili ofiarę, a tę pierwszą Grundi już złożył… kolejne miały nadejść już wkrótce. Przychylność bogów przydać się mogła także Dirkowi, ten zacny khazad o ścisłym umyśle, o dłoni szybkiej do miecza, solidny i opanowany, zatracił się w Aście, siostrze Ergana. Serce nakazywało zostać, bronić miasta i zdobyć fawory u pięknej khazadki ale syn Urgrima wiedział że zostawić swych towarzyszy nie może, cóż powiedziałaby Asta gdyby dowiedziała się że ten którego polubiła ma zamiar zostawić jej brata na pastwę losu. To nie ta drogą prowadziła do serca kobiety, Urgrimson musiał ruszać na trakt i jeśli jego droga miała kiedyś znów zawitać w Karak Azul… być może wtedy będzie mu dane się ustatkować i pracować, a tym samym wynieść swój klan ponad inne, tak by każdy poznał Warut Kalan i cuda które potrafią tworzyć jego członkowie. Ogień Wilhelma Swarożyca, kislevskie cudo ulepszone ręką Dolina i Olina z Hanzestad, z rodu Urgrima, niszcząca substancja która wzmocniona wiedzą Dirka stała się potężną bronią… teraz ów mieszanka zasiliła arsenał krasnoluda i co jak co, ale Dirk miał z czego być dumny, być może dlatego jego smutek nie był tak wielki. Umysł inżyniera cenić potrafił przyjaźń i oddanie, miłość i wiarę ale wszelkie nauki alchemiczne i mechaniczne, wynalazki i wiedzę, one miały ogrom swego miejsca w sercu osób takich jak Dirk lub Ergan, dlatego ich wybory nigdy nie były dość oczywiste.

W sumie ciekawym było to co zdarzyło się poprzedniego dnia na Podbramiu, małe przedstawienie w które wplątali się Thorgun i Detlef. Ranny żebrak dla którego Bonarges nie było niczym nowym, wycięty język i brak palca oraz dziwne znaki. Któż też mógł dybać na osobę biednego żebraka? Wszystko to było jakieś dziwne. Chwaliło się opiekę jaką Thorgun i Detlef otoczyli rannego staruszka i choć ślad zdawał się być świeży to ani czas ani charakter postawionego przed krasnoludami zadania nie pozwalał obecnie na angażowanie się w takie przygody. Zresztą, Thorgun miał inne sprawy na głowie które były chyba w jakiś sposób połączone z Khaidar i te kilka sztuk srebra wydane na opiekę nad bezdomnym dziadkiem zwalniały go od dalszych rozmyślań nad tematem. Gorzej było z Detlefem bo choć stronił on od wszelakich spisków i sekretów to funkcja jaką teraz objął nakazywała mu poniekąd na zbadanie każdego niebezpieczeństwa i informacji które wpłynąć mogły na przyszłość jego oraz towarzyszy którym przysiągł zrobić co w jego mocy by im się udało wyjść z tego cało. Zapisana kartka którą poprzedniego dnia znaleźli Detlef i Thorgun w zaułku, gdzie była ona ukryta w szklanej butli, zaciekawił niezmiernie nie tylko samych znalazców ale i Thorina któremu ją przedstawiono. Choć kronikarz pół nocy siedział nad zapiskami to niczego nie wywnioskował z dziwacznych liter, nawet porównanie z Kluczem Jeden nic nie dało. Ten trop się urywał w tym miejscu… chyba. Detlef miał jeszcze na głowie nowe zmartwienia...

***

Gdy grupa była gotowa już do wymarszu, gdy plecaki były wypchane, zwierzęta objuczone, pancerze zapięte i dopasowane, hełmy na głowach a tarcze na plecach, stała się rzecz niesłychana, otóż Thorin nie tłumacząc niczego nikomu stwierdził że rusza do miasta i że wróci za mniej więcej trzy dzwony. Po chwili Roran uzyskawszy radę od Grundiego gdzie to znajdzie dobrego kapłana, ruszył do świątyni Grimnira Zdobywcy. Powołując się na wymuszony postój i chwilę wolnego czasu, zdecydował się pomodlić i w towarzystwie swych psów zniknął między ruinami. Na koniec zaś Ergan zrobił podobnie, z tym że on ruszył do domu, mając chwilę czasu postanowił zabrać jeszcze kilka rzeczy i pożegnać się z rodziną. Sytuacja stała się niedorzeczna, bo tyle o ile każdy mógł chcieć jeszcze coś załatwić, to fakt że cała drużyna i wymarsz zostały wstrzymane bez słowa wyjaśnień nie było już w porządku. Grupa najemników, twardych wojowników którzy ubili niejedną już poczwarę i przeżyli wiele potyczek i trudów które opiewać można było w śpiewie, zostali zatrzymani niczym dzieciaki na drodze, wielu zatem miało prawo być wkurwionymi. Czyżby waleczne wilki straciły zęby?!


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Khazadzkie umocnienie na Drugiej Drodze Granitowej, most



Runotwórce przyjęto w szeregi obrony mostu nie tyle jako wojownika który przeszedł przez wrogie terytorium ale bardziej jako bohatera który wspomóc miał obronę mostu w walce. Owszem, jego dokonania były wielkie bo od dawien dawna nikt nie wrócił z Undrin które było zajęte przez wroga, tym bardziej nie dokonał tego samotny wojownik, że już o tym że nie miał on jednej nogi lepiej może nie wspominać. Kowal run, Galeb Galvinson już na zawsze miał wyryć się w umysłach niecałej setki obrońców mostu na Drugiej Drodze Granitowej. Podjęty z honorami, otrzymał jadło, napitek i opiekę lekarską, gdy zaś minęło trochę czasu i runiarz dał się poznać wojownikom Frodrika Kalinssona, postanowił pozostać. W oczach każdego z kuszników czy toporników widać było wręcz prośbę by znawca tajemnych znaków mocy stawił czoła przeznaczeniu właśnie tam, z nimi. Radość wielka była gdy Galeb przychylił się do tej prośby i zatknąwszy czarną chorągiew na barykadzie, stanął w pierwszej linii by bronić przejścia nad podziemną rozpadliną. Słowa mistyka o bohaterach Czarnych Sztandarów niosły się echem i nawet dowódcy słuchali ich w skupieniu, widać że zrobiło to spore wrażenie choć nie mogło to powielić toporów lub wzmocnić tarcz albo ubić wroga to jednak słowa te niosły ze sobą swego rodzaju moc… tchnęły w serca wojowników wiarę w przychylność bogów i nadzieję na zwycięstwo. Duch walki wzmocnił się w szeregach żołnierzy, a Hesur Foilinson, zasłużony kapral oddziału kuszników poprosił Galvinsona o błogosławieństwo i szczęśliwy powrót do domu. Działo się… wiwatowano i zakrzykiwano imię Galeba, szybko też rozniosły się legendy o runiarzach którzy to jednym ciosem młota potrafili zabijać setki i tysiące wrogów. Galeb poklepywał towarzyszy broni i sam był poklepywany po plecach… ale gdy słuchał tych pełnych wiary opowieści o strażnikach znaków, o tym jak to wojujący dawi postrzegali Galeba, to włos na głowie się jeżył. Czy to jak był widziany Galvinson odpowiadało prawdzie, czy był w stanie sprostać oczekiwaniom zaciętych wojowników tunelowych?

***

Kapitan Kalinsson, twardziel o twarzy pokrytej setkami blizn zaprosił Galeba na odprawę, tam runiarz miał okazję usłyszeć jaki jest plan obrony, mógł też poznać cały trzon dowodzenia, sierżantów Kalina Dankinssona, Horana Torunsona, Mosina Żelaznostopego i Glofura Kaldora z Góry Grzmotu, kolejno odpowiadali oni za oddział saperów, tarczowników, strzelców i kuszników. Na odprawę przybyli też wszyscy kaprale a także medyk Nerias Toiganson zwany Grzybiarzem. Gdy wszyscy się już zebrali kapitan Frodrik wyjawił spokojnym głosem że trzeba założyć sieć pułapek na moście, poza tym że jest on już podminowany i że Kalin, syn Dankina i jego czwórka saperów mają za zadanie wysadzić most w powietrze jeśli dojdzie do ataku wręcz na pozycje strzelców, wtedy taktyczne wycofanie się oraz pozbawienie Drugiej Drogi Granitowej mostu będzie nieuniknione. Kapitan wyjawił Galebowi że główne dowództwo Azul wie już że skaveni dostali się przez Undrin i są już w kopalniach pod miastem, zadaniem wielu oddziałów straży tunelowej było zatem blokowanie korytarzy i zalewanie ich lub zasypywanie jeśli nie było możliwości bezpiecznego utrzymania przejścia. W razie odwrotu Kalinsson zaznaczył że po wysadzeniu mostu należy wycofać się, przegrupować i połączyć z posterunkiem kapitana Telina Torunssona, na wyższym poziomie i z jego pomocą stawić kolejny opór wrogowi. Rozmowy na temat obrony ciągnęły się jeszcze długo, a Galeb słuchał ich w skupieniu, mówiono tam o wykorzystaniu granatów, barykadzie, zwiększeniu zasięgu strzelców, rotacji salw, wprowadzeniu stanu wolnej walki oraz taktyce wspierania tarczowników i robieniu wyrwy w hirdzie. Dużo długiej i skomplikowanej gadaniny znawców wojennego rzemiosła. Galvinson zdołał jednak wyłapać że oddział liczył sobie dwudziestu tarczowników, dziesięciu weteranów z oddziałów toporników, pięciu zawodowych saperów oraz trzydziestu kuszników i prawie tyle samo strzelców którzy uzbrojeni byli w rusznice. Część tych sił była faktycznie żołnierską śmietanką gdyż pochwalić mogli się uczestnictwem w niejednej bitwie a nawet wojnie, zatem Azul posłało do walki podziemnej swych najlepszych wojów. Z drugiej strony brak było dokładnego raportu co do sił wroga, a jedyne informacje przyniósł Galeb i jak wiadomo nie były one zbyt pocieszające, bo takimi trudno nazwać fakt iż w kominie powietrznym runotwórca widział tysiące skaveńskich wojowników szykujących się do bitwy. Gdy tylko odprawa skończyła się, przygotowania do walki rozpoczęto z ogromną mocą… każdy czuł ze horda znienawidzonego wroga zbliża się nieuchronnie i od pracy teraz włożonej w obronę zależeć będzie nie tylko życie obrońców mostu ale i niewinnych niczemu mieszkańców miasta którzy nie są w stanie udźwignąć już topora.

***

Gdy tylko zabrzmiały wrogie bębny i trąby, gdy wartownicy donieśli o zbliżającym się wrogu, obrońcy poczęli wkładać hełmy, chwytać tarcze i formować szyki. Tu nie było mowy o sekretnym podejściu przez wroga khazadzkich pozycji, gdyż liczby szły tu w setki a może tysiące, biegnącego wroga słychać było już na dwie mile od mostu, góra wręcz trzęsła się w posadach. Ryki, warknięcia i skowyt skavenów przeciw modlitwie i braterskim uściskom oraz życzeniom i przysięgom krasnoludzkich wojowników… Stalowy Szczyt wkraczał w nową falę wojny, a most i jego obrona na Drugiej Drodze Granitowej miały być szpicem na włóczni krasnoludzkiej włóczni. Galeb zajął pozycję w pierwszej linii, obok zakutych w stal tarczowników którzy stworzyli ścianę zaraz za linią barykady. Starszy kapral, Begnar Kogarson zwany Wieżą zakrzyknął do swych braci w pierwszej linii a ci odpowiedzieli głośnym - urrraa! W ten czas sierżant Torunson przełknął ślinę, odwrócił się i spojrzał na pozycję kapitana, stuknął tarczą o skałę na której stał a jego oddział odpowiedział szeregiem uderzeń tylko po to by w kilka chwil później hird zwarł się i zasłonił drugą linią tarcz pozycje saperów i kuszników. Sierżant Loderson nakazał formować diament i tak też topornicy stali się niczym machina najeżona ostrzami, za nimi gotował się do swej pracy zacny cyrulik. Kaprale po raz ostatni zakrzykiwali mantrę rozbicia wrogich formacji i poświęcenia wyższemu dobru… dla toporników nie było powrotu, wiedzieli to a mimo to stali mężnie. Długie brody i sumiaste wąsiska spływały na ich piersi okryte pancerzami, w oczach widać było gniew, poznaczone szramami twarze skryli za zasłonami hełmów, czekali na swój czas by stać się bohaterami swego narodu i zginąć.

Na tyłach zapłonęły ogniska, na ścianach pochodnie, wartownicy posłali kilka zapalonych bełtów w górę i w dół, rozświetlili jaskinię i rozpadlinę nad którą zawisł most. Po chwili raportowano już wrogie oddziały schodzące po ścianie i wspinające się od dołu, z rozpadliny. Kapitan nakazał odsadzić barykadę, cofnąć się i formować ścianę ponownie. Kusznicy zbili się w dwuszereg i sprawdzali broń oraz pociski, Dorrin Urgarson, stary wiarus i kusznik w randze kaprala splunął w bok gdy dostrzegł jak jeden z jego podwładnych porzygał się na siebie. Podszedł do chorowitego i popchnął go w drugi szereg a sam zajął jego miejsce. Dowódca nakazał celować nisko i repetować mechanizmy szybko, tak jakby Grimnir sam tu walczył i od tego miało zależeć nie tylko życie Azul ale całej rasy krasnoludów. Padła komenda by zapalić bełty, stało się i równy rząd płonących ostrzy rozświetlił tunel jeszcze bardziej. Ktoś krzyknął i przypomniał że pod mostem rozpadlina ma sto dwadzieścia stóp i kto spadnie ten nie ujrzy kolejnego dnia, w zamian ktoś odkrzyknął mu że jeśli ten spadnie to już on postara się by jego złoto zamieniło się w jęczmieniem pachnący płyn i odnalazło drogę do gardeł. Kusznicy zarechotali lekko rozluźnieni… sierżant od razu nakazał jednak ciszę.

Obok, na prawej flance zbili się w ciasną grupę elitarni saperzy. Trwali w ciszy. Zamknięci w lekkich pancerzach, z kilofami, bronią palną i materiałami wybuchowymi pod ręką, w głowach okrytych maskami i hełmami, stali i czekali rozkazu. To na nich spoczywało zadanie najgorsze, gdyż jeśli wróg przedarłby się przez most to za wszelką cenę mieli oni wsadzić tunel i zginąć… nie było mowy by wróg tędy przeszedł. Kapitan Frodrik pokładał w nich ostatnią nadzieję, zresztą nie tylko on gdyż wszyscy znali choć trochę wiedzę inżynieryjną i słyszeli choćby o niszczącej mocy ładunków prochowych zatem dziwnego niczego nie było w tym że śmiertelność wśród saperów była gigantyczna, ale ze służbą w ich szeregach kroczył także wielki honor. Wielu strzelców którzy posługiwali się rusznicami też odnalazło drogę do Duraz poprzez eksplozje wszelkiej maści, ci jednak którzy tego dnia zebrali się w tunelu na moście należeli do formacji które widziały już dziesiątki potyczek. Każdy ze strzelców miał lico poznaczone prochem, spalone brody i wąsy, niczym rytualne maski nosili oni kawałki ołowiu wżarte w policzki. Prowadzeni drylem sierżanta Mosina Żelaznostopego oraz jego adoptowanej córy, kapral Doigany z rodu Brussy i Yesila, strzelcy ci potrafili osiągnąć niesamowitą szybkostrzelność i siłę burzącą nie tylko mury ale i psychikę wroga, do tego między nimi był także osławiony już zabójca trolli z Kadrin, Lognar Dorun, który z czubem barwionych na czerwień włosów stał i czekał wroga ze swym doskonałym muszkietem. Co by nie powiedzieć to zdawało się że wróg miał srodze przejebane, do tego na barykadzie stanął kowal run ze swym runicznym młotem i odziany w czerń formacji Czarnych Sztandarów, a może milicji Vareka Ciernia, która przecież nie mniej byłą przerażająca. Słowa mocy wydobyły się z gardła runotwórcy Galvinsona, szeregi wojowników czekających na bitwę słuchali z wielkim poszanowaniem a chęć walki w nich rosła… czarna chorągiew osadzona na włóczni Galeba oznaczać miała niechybną śmierć dla wroga, jednak gdy wróg wylał się z tuneli niektórzy mogli ową czerń przemianować na żałobną flagę.

Skaveńskie zastępy wrzasnęły i wylały się setkami, poruszały się z piorunująca prędkością, niczym najeżony ostrzami futrzany dywan parły do przodu i wrzeszczały. Khazadzi nie cofnęli się choć strach zagościł w sercach wielu, ale jedno spojrzenie na ich duchowego lidera w postaci kowala run i jego tajemniczej broni i krasnoludzka formacja ryknęła a echo wzmocniło owy wojenny zew… niczym stado górskich niedźwiedzi, niepowstrzymanych i śmiertelnie groźnych… stal zamiast futra, ostrza miast pazurów i kłów, z siłą wlaną w serca dawi przez boga wojny Grimnira. Dla jednej ze stron nadchodził niechybny koniec, to było pewne, a tych kilka najbliższych chwil miało pokazać którzy bogowie są potężniejsi i która ze stron złoży w ofierze więcej krwi… bo tej miało zostać przelane bez liku.
 
VIX jest offline