Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-08-2014, 21:35   #391
 
blackswordsman's Avatar
 
Reputacja: 1 blackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodze
Thorgun jak milczał tak teraz nie wytrzymał. Zaczął się śmiać… słowa siostry Rorka...trafiły dobitnie, wypowiadać to co zostało przemilczane. Gdy Khazadka wstała, wstał i Tułacz, który ćmiąc swoją fajeczkę, udał się powoli za kobietą. Sam nie wiedział czemu, choć wiedział też, że to nie była prawda. Szedł powoli. Spokojnie, wręcz nie spiesząc się. To co Khaidar rzekła, było mocne i trafne, i chyba nawet sam ex sierżant nie spodziewał się takiego wystąpienia swojej własnej siostry. Chciał jeszcze bardziej wkurwić Rorana...i pewien pomysł zaczął mu świtać po głowie. Uśmiechnął się szeroko na samą myśl.

Roran tylko westchnął. Kolejna co nie rozumiała.

Detlef wrócił po rozmowie z Dirkiem i zdążył załapać się na sporą porcję wyrzutów, jakie Khaidar czyniła Roranowi. Jej rozmówca najwyraźniej dalej nic sobie z tego nie robił. Pochodzący z twierdzy Zhufbar krasnolud patrzył na odchodzącą gdzieś Khaidar, na Thorguna idącego za nią, na kwaśne miny tych, którzy zabrali głos i próbowali przemówić Ronagaldsonowi do rozumu. Detlef patrzył na rozpadający się oddział, scalony pierwotnie przez włodarzy Azul, a którego teraz nie trzymało razem już nic. Patrzył i było mu najzwyczajnie żal tych dobrych i dzielnych krasnoludów, z którymi przynajmniej kilkakrotnie już stawał ramię w ramię przeciwko wrogowi. Mogło się ziścić krakanie Rorana i przyjdzie im zginąć gdzieś w zapomnieniu i bez honoru. Dlatego, że nie potrafili działać razem. Wspólnie. Patrzył i czuł narastającą w nim wściekłość.

- Dosyć tego błazeństwa! - Zaryczał nagle do reszty rozeźlony Detlef. - Tłumaczymy ci jak małemu dziecku, skąd to całe niezadowolenie i niechęć do twojego przewodnictwa, a ty z kamienną twarzą powtarzasz te same dyrdymały! Proponujemy rozwiązanie, które powinno zadowolić wszystkich, ale ty niczym głuchy na rady dureń wciąż powtarzasz, że wcale nie musimy z tobą iść, a jeśli już dostąpimy tego zaszczytu, to tylko na twoich zasadach! Dość tego przedstawienia! Chcesz udawać, że jesteś naszym wybawieniem? Zatem powodzenia, bo ja nie zamierzam brać w tej błazenadzie udziału. Uważasz, że tylko ty potrafisz nas wyprowadzić z Azul? Cóż, wolę zginąć próbując na własną rękę, niźli iść jako baran na rzeź, którą przez swój ośli upór i umiłowanie przeklętych elfów niechybnie nam urządzisz. Bywaj zdrów! - zakończył dysputę z byłym sierżantem.

- Słuchajcie mnie wszyscy, jako tu jesteście! - Zwrócił się do reszty, ignorując już Ronagaldsona. - Zamierzam znaleźć wyjście z Azul przez najniżej położone tunele. Nie wiem, czy mi się uda, czy raczej przyjdzie zginąć gdzieś po drodze. Ale możecie być pewni, że zabiorę ze sobą tak wiele szczurzego i orczego tałatajstwa, jak to tylko możliwe. Jeśli zginę, to zginę z uśmiechem na ustach i z toporem w dłoni. A już na pewno nie zamierzam czołgać się u stóp tego, który kiedyś nami dowodził i prosić, by zabrał mnie ze sobą nie wiadomo dokąd i w jakim celu, wciąż wysłuchując jaką wielką przysługę nam wszystkim uczynił i, że za to winniśmy mu być dozgonnie wdzięczni i wykonywać każdy rozkaz bez szemrania. - Zhufbarczyk nawet nie spojrzał w kierunku Rorana. - Za to ja, Detlef Thorvaldsson, obiecuję wam, że dla tych, którzy pójdą ze mną, dla tych, którym razem ze mną się uda czeka tyle piwa i gorzałki, że przez tydzień nie będą wiedzieli gdzie góra, a gdzie dół, a żarcie będzie wychodziło uszami! - Zarechotał. - Kto idzie ze mną!? - Zawołał, rozglądając się wokoło.

- Detlefie - rzekł spokojnie Thorin , niemal bez emocji te już w nim dawno wybrzmiały - dokończmy najpierw to co zaczęliśmy. Zostałem wyciągnięty z służby medycznej w której bym siedział do końca wojny i kto wie co potem, być może zrealizowano by to co uwidziało się Varekowi lub jemu podobnym. Tak czy inaczej przyszedł Roran, dał mi szarfę i mogłem stamtąd wyjść. Nie ty, nie nikt inny, tylko własnie Roran. Jeżeli nie pójdziemy z nim do fortu wówczas nasze przewiny, choćby i wymyślone zostaną utrwalone, nasze rody i my sami okryci hańbą przestępców, wygnani i z zakazem wejścia do którychkolwiek twierdz krasnoludzkich. W co jak co ale w skuteczność służb specjalnych i agentów wszelkiej maści jacy tu żyją to wątpić nie zamierzam. Jednych przekonają wyrokami, innych zastraszą czy zaszantażują, albo zwyczajnie przekupią, tak czy siak ja chce jeszcze kiedyś móc wrócić do domu i nie martwić się czy mnie przyjmą czy przegnają jak przestępcę… Dlatego dojdźmy do tego pieprzonego fortu, a potem … a potem Roranie - zwrócił się już do przywódcy, - Obawiam się że Detlef ma rację. Mimo iż chciałbym zwiedzić różne krainy to nie zamierzam tego robić w dwójkę, wolę pozostać z resztą kamratów i wspólnie szukać przygód i złota. Jeśli coś okaże się opłacalne wówczas tego się podejmiemy. Jako drużyna, jako druhowie, a nie dla tego, że komuś z przywództwa coś się zamyśliło, lub że został przez kogoś do czegoś zmuszony. Na moich oczach sypie się ekipa która wspólnie przelewała krew i wspólnie dbała o siebie ryzykując własnym życiem. Niestety sypie się przez twój upór w kontrolowaniu spraw tak jak do tej pory, a najwyraźniej tak się już nie da, nikt dobitniej jak twoja własna rodzina ci tego lepiej nie powiedział. Jeżeli Detlef będzie chciał nas poprowadzić gdziekolwiek… gdziekolwiek, to ruszę z nim kontynuując kronikę oddziału, jakikolwiek by nie przybrał on kształt czy nazwę, lub nawet gdyby żadnej nie przybrał… choć powinien. - Thorin westhnął , ratowanie oddziału było trudnym zadaniem a miał wrażenie że nielicznym na tym jeszcze zalezało.
- Detlefie zgodzisz się z uwagi na możliwość wymazania naszych przewin - Thorin wskazał ręką wszystkich siedzących i tych którzy już odeszli - by dokończyć tą jedną misję? Tu sprawa jest ważniejsza od złota czy pełnych brzuchów, tu chodzi o nasz honor , o to czy będą nas traktować jak wolnych khazadów z czystym kontem, czy jak pospolitych przestępców ściganych listami gończymi. - spojrzał poważnie na Detlefa, zapewne ostatnią deskę ratunku dla oddziału jako takiego.

- Pójdziemy do fortu. - Odpowiedział już spokojny Detlef. - Ale nie na zasadach Rorana. - Dodał. - Proponuję wam stworzenie najemnej grupy. Będziemy podróżować razem, razem walczyć, a może nawet razem umierać. Jednak w odróżnieniu do tego, co było wcześniej będziemy wspólnie ustalać nasz cel. O ile w czasie walki powinniśmy działać pod jedną komendą, o tyle nikt nikomu nie będzie nic kazał w innej sytuacji. Zawsze też będzie można odejść. Będziemy dzielić się łupami i zarobionym złotem po równo, będziemy też ustalać co robić z przedmiotami, których podzielić nie można. Oferuję wam także moje wsparcie w zakresie uzupełnienia prowiantu, odzieży i innego wyposażenia potrzebnego do tej wyprawy. A tobie Roranie Ronagaldsonie - zwrócił się do byłego sierżanta - Tobie oferuję nasze usługi. Będziemy cię eskortować do Południowego Fortu, a twoją zapłatą dla nas będzie wyprowadzenie wszystkich tu obecnych z Azul. Wiesz dobrze, że sam nie masz szans na dotarcie do Fortu żywy, a my nawet bez twojej pomocy w końcu znajdziemy kogoś, kto nas wyprowadzi z twierdzy. Proponuję ci układ. Dobry układ. Co ty na to? Co wy wszyscy na to?

Thorin skinął głową i wyciągnął prawicę do Detlefa. - Masz mój topór i moje umiejętności Detlefie. Pokazałeś, że potrafisz przewodzić tej ekipie, a pomysł jaki przedstawiłeś z organizacją oddziału jest przedni. Kierunek będziemy wyznaczać wspólnie, w boju jednak będziesz decydował co by chaosu nie było. Pisze się na to mówiąc krótko.

- Doceniam twe słowa i wierzę, że pozostali także przystaną na moją propozycję. - uścisnął dłoń Thorina.

Krzyki Detlefa było słychać z daleka, więc Thorgun zatrzymał się nagle i spojrzał na niego. Gdy tylko ich wzrok się spotkał, strzelec kiwnął mu głową, że i ma jego osobę po swojej stronie. To powinno wystarczyć. Roran jak się będzie rzucał...cóż...spuszczą na niego Khaidar. Będzie ciekawe widowisko.

- Zmiany są potrzebne i te o których prawi Detlef wydają się właściwe. Grundi skinął głową Detleofowi.- Ale Thorin dobrze mówi. Nie możemy zapomnieć o tym ostatnim zadaniu. Zakończył Fulgrimsson i czekał na decyzję reszty.

Dirk wstał, przeciągnął się jak kot. Dobył tarczę, wyjął miecz z pokrowca. Trzykrotnie uderzył głownią w żelazną tarczę, trzy krotnie wezwał imię Morgrima. - Bracia broni aż po grób Detlefie Thorvaldssonie. Sława Bogom! Sława Przodkom! Sława Nam!

Roran stał wpatrując się w tą...ha, gromadę w ciszy. Nie wiedzieli w co się pakują. Głupcy. No ale widać tak miało być. W końcu rzekł:

- Nie rozumiecie ale wam to zostawiam. Skoro tak chcecie, niech będzie...uważam że czynicie głupio i sami to odkryjecie. Życzyć zostaje szczęścia, zwłaszcza tobie Detlefie...sam się przekonasz jaki łatwy chleb na swe barki bierzesz odparł Roran ze sztucznym widocznie uśmiechem -Ale życzę ci by ci się wiodło dokończył spokojnie. -Wasza wola...W takim razie muszę udać się w jedno miejsce. Zbierzemy się ponownie za trzy na ten przykład godziny i uczynimy wedle planów. Grundi, wyświadczysz mi łaskę? Musze porozmawiać z zaufanym jakimś kapłanem dokończył ciszej.

- Czyż nie każdy święty mąż bądź córa są godni zaufania? Ale jeśli pytasz to osobiście polecić mogę wielką świątynię Grimnira Zdobywcy. Jeśli spotkasz tam Islejfura to z pewnością możesz mu zaufać. Odpowiedział Grundi.

- Grundi...pamietaj tunele rzekł tylko Roran.

- Pamięć mam dobrą. Lecz to jedna z największych świątyń w mieście. Jeśli w nich wiary nie pokładać to w kim? Zakończył Fulgrimsson.

-Rozumiem. Dzięki ci. głośno zaś dodał Roran -Tak więc za trzy godziny

Thorin musiał zakończyć kilka spraw. Niektóre był w stanie załatwić po drodze jak leki czy zakupy, inne nie - a należały do nich choćby sprawa chłopaka z obcięta ręką i jego dwóch opiekunek.- Też wrócę za trzy godziny. Mój honor nakazuje mi doprowadzić pewne rzeczy do końca. Gdybym wiedział wcześniej, że ruszamy z samego ranka, to załatwił bym sprawę wcześniej - rzekł zarówno do Detlefa jak i Rorana. Nie ociągając się ruszył pozałatwia sprawy na mieście i w obozie ludzkim.
 
blackswordsman jest offline  
Stary 30-08-2014, 20:24   #392
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, noc


~ Grundi i Thorin ~

Cóż mogli pomyśleć Thorin i Grundi o tym co zastali w domostwie syna Wyra, poprzedniego dnia gdy tam zawędrowali, czy faktycznie ktoś mógł żyć w takich warunkach? Gdy byli milicjanci zjawili się pod adresem który przecież tak dobrze znali, od razu zauważyli że ów miejsce jest w bardzo złej okolicy, co świadczyło tylko o tym że Zervar nie był zamożnym wojownikiem lub że chciał mieszkać tam gdzie straż nie zapuszczała się za często. Dziwne to musiało się wydawać biorąc pod uwagę fakt iż Zervar Wyrensson był dumnym i silnym wojownikiem, który spaczył swój honor jedynie w zemście na milicji za śmierć którą ta przyniosła jego ojcu, który choć działał w sprawie dla siebie honorowej, to wedle khazadzkiego prawa wystąpił on przeciw królowi Azul… na bogów, jakie to wszystko było zawikłane. Wracając jednak do tego co Grundi i Thorin znaleźli w domostwie Zervara. Po pierwsze drzwi były tam wyłamane, siennik pocięty w pasy, gliniane garnki rozbite, drewniane meble połamane… widać było że to nie robota złodziei, ktoś kto włamuje się by kraść, nie niszczy wszystkiego wokół. Po drugie Grundi bez trudu odnalazł na podłodze ślady butów należące do więcej niż jednej osoby, no ale czy to było dziwne, od momentu gdy drzwi upadły w tym domostwie mogło być już dziesiątki szabrowników. Po trzecie widać było że kwatera była stworzona z myślą o jednej, góra dwóch osobach i mocy nie było takiej by zmieścić tu cały oddział krasnoludów oraz zwierzęta, zresztą warunki jakie panowały w owym miejscu były straszliwe. Czujne oko Thorina wyłapało jakiś dziwny znak wyryty na framudze drzwi, po bliższym przyjrzeniu się okazało się że taki dziwny nie jest, jedynie ktoś wyciął idealne koło na ościeżnicy i drewniane wióry zniekształcały znak. Thorin od razu zauważył że symbol był świeży, framuga stara, z czernionej dębiny, znak zaś jaśniuteńki, skrobany dłutem lub nożem.

Zervar wspominał że ojciec jego nie mieszkał w Karak Azul a jedynie przybywał tu dwa, trzy razy do roku, zatem nic dziwnego że domostwo było tak małe. Do tego wszystkiego wielce wątpliwym było by Wyrensson wrócił tu kiedykolwiek, skazany i odesłany do służby karnej, z całą pewnością szanse na przetrwanie wojny miał niewielkie. Jednak co by nie powiedzieć, Thorin i tak uratował mu skórę, mógł go skazać na śmierć, na wygnanie, postanowił jednak pomóc a Roran także mu wybaczył, kto wie, może jeszcze kiedyś drogi Zervara i kompanii miały się jeszcze zejść. Thorin badał i rozmyślał a w ten czas Grundi, niczym rasowy posokowiec, odnalazł kolejną rzecz. Obok komina była skrytka w ścianie, trudno było powiedzieć czy ktoś ja ogołocił wcześniej czy nie bo choć była posta to jednak znaleziono ją zamkniętą. W środku poza pajęczynami nie było zupełnie nic. Tym sposobem minęła godzina a poszukiwania okazały się bezowocne, do tego kwatera nie mogła posłużyć jako noclegownia dla wszystkich. Stracony czas, dobrze chociaż że w drodze powrotnej Thorin zaszedł do obozu ludzi, poza rannym Thunem i dwiema kobietami nie było tam już nikogo. Grundi szybko wywiedział się że Gustaw i reszta mężczyzn ruszyła do bram Azul by zaciągnąć się i bronić ich choćby za kilka kromek chleba i ciepły kąt… niestety, kobiety nie mogły dostąpić takich luksusów. Thorin i Grundi zgodnie z planem zostawili racje żywnościowe dla opiekunek i rannego, a cyrulik miał możliwość uratowania życia Thunowi po raz drugi, bo choć ludzkie niewiasty robiły co mogły to nie potrafiły usunąć zatorów i skrzepów, chłopak był siny i miał gorączkę, nim Thorin zdołał go jakoś wyciągnąć z nadchodzącego szoku to minęło ze dwie czy trzy godziny. Jedno stało się pewne, ten chłopak nie miał prawa przeżyć kolejnej doby w tych warunkach, zimne, śmierdzące ruiny, pełne pleśni i wilgoci, do tego brak porządnej żywności, czystej pościeli, leków, świeżej wody i opatrunków, to był wyrok. Tej nocy nie można było już zrobić niczego by mu pomóc, ale czas działał na niekorzyść majaczącego w malignie chłopaka.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, poranek


Rozmowa jaka rozgorzała między khazadami o świcie była bardzo głośna i nerwowa. Ciężko ranny Dorrin, zaskoczeni tym zajściem Ergan i Dirk którzy przybyli raptem kilka chwil wcześniej, czy nawet z oddali obserwujący obóz khazadów ludzie, nic tego nie mogło zmienić… doszło do ostrej wymiany zdań i wszystko od tej pory miało się zmienić. Roran, syn Ronagalda tego ranka stracił pozycję dowódcy grupy. To już nie była drużyna Czarnego Sztandaru pod dowództwem Glandira Torrinsona, to także nie był oddział politycznej milicji pracującej dla dobra Karak Azul z ramienia Vareka Ciernia pod dowództwem Rorana… wszystko się kończyło, inne zaś zaczynało. Glandira zabrali bogowie przysyłając po niego chorobę trzy miesiące wcześniej, Rorana zabrało coś zgoła innego, bardziej pycha, chęć władzy, skrytość, brak zaufania do swych kamratów oraz co najważniejsze, bluźnierstwo i chaotyczny sposób dowodzenia. Każdy w oddziale dał upust swym nerwom, każdy poza Erganem Erganssonem, który jako najzacieklejszy wróg Rorana nie zajął stanowiska, nie miał po co… każdy już od dawna wiedział co Ergan myśli o Roranie. Od wielu tygodni Ronagaldson zdołał zniechęcić do siebie większość ze swych towarzyszy. Urgimson wątpiący w umiejętności dowodzenia Rorana ale trzymający się jednak wojskowego drylu, także Dorrin który Rorana miał za nic i już zdążył w przeszłości podnieść nawet pięść na swego dowódcę, Thorin który miał wobec byłego dowódcy masę podejrzeń, albo Thorgun który tajemniczość i chęć władzy u Rorana miał w najgorszym poważaniu, nawet siostra rodzona, z krwi i kości córa Ronagalda uważała że Rorana pochłonęła chciwość a władza zawróciła mu w głowie. Grundi jedyny pozostał bezstronny w całym tym zamieszaniu, lecz i on swe zdanie miał rzecz jasna, może odpuścił więc widząc i tak ogromną nawałnicę w jaką wpadł ich były dowódca. Kowal run, on jeden, Galeb Galvinson zawsze stał u boku Rorana i wpierał go swą pozycją i słowem, on jeden znał wiele z sekretów siwobrodego, teraz nie było go jednak ze swymi kompanami, a gdzie był… tego nie wiedział nikt z byłych milicjantów, ścieżki runotwórcy były ukryte przed oczyma i umysłami. Być może dlatego właśnie Galeb żyjąc wciąż wśród tajemnic tak dobrze potrafił zrozumieć Rorana. Ostatni, ten który na własne nazwisko, na ród i honor poprzysiągł towarzyszom broni że poprowadzi ich drogą być może nie lepszą lecz przynajmniej światłą, był Deltef, syn Thorvalda. Były starszy kapral milicji politycznej, zasłużony wojownik, znawca podziemnych walk i oddziałowy specjalista od wszelakich rodzajów broni… Detlef, krasnolud który od dawien dawna miał wizję, plany i znał sposoby aby osiągnąć to co zamierzył, teraz zaś nadszedł czas by sięgnął po topór dowódcy i zajął to stanowisko, zrobił to i odnalazł wsparcie w towarzyszach, obiecał wolność i prawdę, i to wystarczyło by khazadzi oddali pod jego komendę swą broń. Nadchodził więc czas próby dla Detlefa. Wszystko albo nic.

***

Ciekawscy bogowie zasiadający w Duraz po raz pierwszy spojrzeli tego dnia na Azul, lecz nie na mury czy głębokie tunele gdzie toczyły się walki, ale na stare azulskie ruiny w dystrykcie handlowym, miejsce gdzie grupa wojowników oddawał cześć swemu dowódcy. Topory i miecze uniosły się, podawano sobie dłonie i pito piwo w toastach… jednak obok, na ogromnym kawałku zawalonego muru siedział stary siwobrody krasnolud, u którego nóg odpoczywały dwa potężne psy. Roran, opuszczony i odsunięty na bok, z dowódcy oddziału specjalnego zepchnięty do pozycji przewodnika, z krasnoluda decydującego o losach wielu, stał się panem jedynie tych dwóch czworonogów które łasiły się o jego łydki. Kto by na niego spojrzał, na gorzki grymas na jego twarzy mógłby stwierdzić że ów wiekowy wojownik czuł się zdradzony. Najstarszy, ten który widział więcej świata niż cała reszta z tych niewdzięczników, ten któremu należał się honor i szacunek choćby za to że zdołał dożyć tak sędziwego wieku, krasnolud który mógł być może zaznał więcej łaskawości od wroga niż od swych braci… i siostry. To mogło przyprawiać o dreszcze, a gniew jaki rósł w sercu Rorana był ogromny i nikt poza nim tego nie wiedział. Tak paskudnie oceniony i potraktowany, być może kompanii nie mylili się w paru sprawach co do niego ale gdyby tylko oni wiedzieli to co wie Roran to pewnie im te zakute łby by eksplodowały, ba, wystarczyłaby tego połowa nawet, bo który z nich był lepszy? Ergan który wniósł do miasta zakazane minerały i za które groziła zgodnie z prawem kara śmierci, czy może Dorrin który brał łapówki i szantażował obywateli wespół z Thorgunem który robił interesy na boku?! Czy może Detlef który fałszował raporty i puścił wolno tę która dopuściła się zbrodni, albo Thorin grzebiący w annałach, sekretach do których miał się nawet nie zbliżać?! Grundi, szpieg świątyni czy może Dirk zbierający informacje dla gildii, oni byli lepsi?! Jedynie oskarżenia wobec Galeba zdawały się wyssane z palca, a Khaidar, cóż, ona była jaka była i znając ją każdy wiedział ze prawa obyczajowe ma za nic. Do tego ten Malvoin którego zadaniem było zabicie Thorina i Dirka Urgrimsona… na bogów, dobrze może że znalazł on w sobie tę resztkę honoru i ruszył własnym szlakiem nim ktoś skróciłby go o głowę. Czy to wszystko było jednak prawdą, czy można wierzyć było temu kto nosił żelazną maskę? Wszystko się pokręciło, a gdy w pytania nie biją odpowiedzi wtedy święci mężowie służą pomocą. Czy było jeszcze odkupienie dla Rorana… czy on w ogóle go chciał lub potrzebował?!


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, wymarsz



Syn Fulgrima przekazał drużynnikom złe wieści na temat skradzionych przedmiotów, o których to on i Thorin Alrikson wywiedzieli się na mieście. Wszystko to o złodziejach i elfim pancerzu nie było napawające nadzieją choć i nie było przesadnie trudne by odzyskać stratę, ot po prostu trzeba było się wysilić by położyć ręce na tym co prawem należało do okradzionego. Co mogło zaskoczyć wszystkich to fakt iż Dorrin po prostu odpuścił, machnął na to ręką niewzruszony. Płaszcz Detlefa, jedzenie Rorana, gorzałka Thorina czy buty skradzione Malvoinowi, to jeszcze można było darować, dla niektórych szkoda było czasu i sił by szukać sprytnych banitów i ich mocodawców… ale pancerz z metalu tak rzadkiego, tak cennego, za który gildia wyznaczyła cenę pięciuset złotych monet? Tak, to było w stylu Zarkana. Łatwo przyszło, łatwo poszło, zresztą Dorrin był poważnie ranny i gdyby się tak nad tym zastanowić to może nie miał on na to po prostu już sił. Rany Dorrina były zaiste straszliwe, choć większość z nich skryta była pod bandażami, te zaś pokrywały większość potężnego cielska krasnoluda. Rozcięty policzek, czoło, szyja czy zmiażdżona krtań nie były jeszcze takie straszne ale zaschnięta krwawa dziura po lewym oku, ogromny strup pokrywający miejsce gdzie kiedyś było lewe ucho czy prawa dłoń która była zacerowana niczym stare portki… palce tam były niemalże odgryzione przez skavena i by je ratować Alrikson musiał odrutować kończynę. Przy takich ranach odcięty palec u lewej dłoni znikał gdzieś w tłumie obrażeń, z których jednak najgorszymi były nie wspomniane jeszcze dwie dziury w lewej nodze khazada oraz okrutna do granic możliwości rana po toporze który to Dorrin przyjął na podbrzusze i który wyciągnął mu niemalże na wierzch jelita. Kolejna porcja drogocennego drutu zszywała jamę brzuszną Zarkana i pozwalała mu nawet na powolne poruszanie się. Jak khazad który był tak niesamowicie poraniony miał ruszyć na wyprawę w ośnieżone góry, gdzie wróg mógł czaić się za każdą górką i drzewem? Trudno powiedzieć, ale Dorrin nie poddawał się i choć odziany jedynie w skórzany kaftan i lniane spodnie, z burzą brąz włosów i rozpuszczoną brodą, całkowicie nie przygotowany do tego co zamiarowali jego towarzysze to postanowił iść z nimi… do końca.

Każdy miał nad czym się zastanowić, w szczególności zaś Grundi, który nie tylko był zaskoczony odejściem Malvoina ale i został obarczony zadaniem od kapłana wojny Islejfura, nie wiedział o tym oczywiście nikt poza samym Grundim, kapłanem i tajemniczą osobą zwącą się Wodą. To czego chciała Woda i Islejfur od Fulgrimssona wydawało się trudne tym bardziej że droga nie do końca pokrywała się z ta która Roran miął ich wyprowadzić z Azul, Grundi to wiedział, czekało go zatem cholernie trudne zadanie bo albo miał on przekonać swych towarzyszy by podążyli inną trasą albo ruszyć samotnie.. a może co innego jeszcze miało stać się po drodze?! Bogowie tego jeszcze nie wyjawili silnemu w swej wierze krasnoludowi, ale kiedyś mieli to zrobić, wszak cenili ofiarę, a tę pierwszą Grundi już złożył… kolejne miały nadejść już wkrótce. Przychylność bogów przydać się mogła także Dirkowi, ten zacny khazad o ścisłym umyśle, o dłoni szybkiej do miecza, solidny i opanowany, zatracił się w Aście, siostrze Ergana. Serce nakazywało zostać, bronić miasta i zdobyć fawory u pięknej khazadki ale syn Urgrima wiedział że zostawić swych towarzyszy nie może, cóż powiedziałaby Asta gdyby dowiedziała się że ten którego polubiła ma zamiar zostawić jej brata na pastwę losu. To nie ta drogą prowadziła do serca kobiety, Urgrimson musiał ruszać na trakt i jeśli jego droga miała kiedyś znów zawitać w Karak Azul… być może wtedy będzie mu dane się ustatkować i pracować, a tym samym wynieść swój klan ponad inne, tak by każdy poznał Warut Kalan i cuda które potrafią tworzyć jego członkowie. Ogień Wilhelma Swarożyca, kislevskie cudo ulepszone ręką Dolina i Olina z Hanzestad, z rodu Urgrima, niszcząca substancja która wzmocniona wiedzą Dirka stała się potężną bronią… teraz ów mieszanka zasiliła arsenał krasnoluda i co jak co, ale Dirk miał z czego być dumny, być może dlatego jego smutek nie był tak wielki. Umysł inżyniera cenić potrafił przyjaźń i oddanie, miłość i wiarę ale wszelkie nauki alchemiczne i mechaniczne, wynalazki i wiedzę, one miały ogrom swego miejsca w sercu osób takich jak Dirk lub Ergan, dlatego ich wybory nigdy nie były dość oczywiste.

W sumie ciekawym było to co zdarzyło się poprzedniego dnia na Podbramiu, małe przedstawienie w które wplątali się Thorgun i Detlef. Ranny żebrak dla którego Bonarges nie było niczym nowym, wycięty język i brak palca oraz dziwne znaki. Któż też mógł dybać na osobę biednego żebraka? Wszystko to było jakieś dziwne. Chwaliło się opiekę jaką Thorgun i Detlef otoczyli rannego staruszka i choć ślad zdawał się być świeży to ani czas ani charakter postawionego przed krasnoludami zadania nie pozwalał obecnie na angażowanie się w takie przygody. Zresztą, Thorgun miał inne sprawy na głowie które były chyba w jakiś sposób połączone z Khaidar i te kilka sztuk srebra wydane na opiekę nad bezdomnym dziadkiem zwalniały go od dalszych rozmyślań nad tematem. Gorzej było z Detlefem bo choć stronił on od wszelakich spisków i sekretów to funkcja jaką teraz objął nakazywała mu poniekąd na zbadanie każdego niebezpieczeństwa i informacji które wpłynąć mogły na przyszłość jego oraz towarzyszy którym przysiągł zrobić co w jego mocy by im się udało wyjść z tego cało. Zapisana kartka którą poprzedniego dnia znaleźli Detlef i Thorgun w zaułku, gdzie była ona ukryta w szklanej butli, zaciekawił niezmiernie nie tylko samych znalazców ale i Thorina któremu ją przedstawiono. Choć kronikarz pół nocy siedział nad zapiskami to niczego nie wywnioskował z dziwacznych liter, nawet porównanie z Kluczem Jeden nic nie dało. Ten trop się urywał w tym miejscu… chyba. Detlef miał jeszcze na głowie nowe zmartwienia...

***

Gdy grupa była gotowa już do wymarszu, gdy plecaki były wypchane, zwierzęta objuczone, pancerze zapięte i dopasowane, hełmy na głowach a tarcze na plecach, stała się rzecz niesłychana, otóż Thorin nie tłumacząc niczego nikomu stwierdził że rusza do miasta i że wróci za mniej więcej trzy dzwony. Po chwili Roran uzyskawszy radę od Grundiego gdzie to znajdzie dobrego kapłana, ruszył do świątyni Grimnira Zdobywcy. Powołując się na wymuszony postój i chwilę wolnego czasu, zdecydował się pomodlić i w towarzystwie swych psów zniknął między ruinami. Na koniec zaś Ergan zrobił podobnie, z tym że on ruszył do domu, mając chwilę czasu postanowił zabrać jeszcze kilka rzeczy i pożegnać się z rodziną. Sytuacja stała się niedorzeczna, bo tyle o ile każdy mógł chcieć jeszcze coś załatwić, to fakt że cała drużyna i wymarsz zostały wstrzymane bez słowa wyjaśnień nie było już w porządku. Grupa najemników, twardych wojowników którzy ubili niejedną już poczwarę i przeżyli wiele potyczek i trudów które opiewać można było w śpiewie, zostali zatrzymani niczym dzieciaki na drodze, wielu zatem miało prawo być wkurwionymi. Czyżby waleczne wilki straciły zęby?!


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Khazadzkie umocnienie na Drugiej Drodze Granitowej, most



Runotwórce przyjęto w szeregi obrony mostu nie tyle jako wojownika który przeszedł przez wrogie terytorium ale bardziej jako bohatera który wspomóc miał obronę mostu w walce. Owszem, jego dokonania były wielkie bo od dawien dawna nikt nie wrócił z Undrin które było zajęte przez wroga, tym bardziej nie dokonał tego samotny wojownik, że już o tym że nie miał on jednej nogi lepiej może nie wspominać. Kowal run, Galeb Galvinson już na zawsze miał wyryć się w umysłach niecałej setki obrońców mostu na Drugiej Drodze Granitowej. Podjęty z honorami, otrzymał jadło, napitek i opiekę lekarską, gdy zaś minęło trochę czasu i runiarz dał się poznać wojownikom Frodrika Kalinssona, postanowił pozostać. W oczach każdego z kuszników czy toporników widać było wręcz prośbę by znawca tajemnych znaków mocy stawił czoła przeznaczeniu właśnie tam, z nimi. Radość wielka była gdy Galeb przychylił się do tej prośby i zatknąwszy czarną chorągiew na barykadzie, stanął w pierwszej linii by bronić przejścia nad podziemną rozpadliną. Słowa mistyka o bohaterach Czarnych Sztandarów niosły się echem i nawet dowódcy słuchali ich w skupieniu, widać że zrobiło to spore wrażenie choć nie mogło to powielić toporów lub wzmocnić tarcz albo ubić wroga to jednak słowa te niosły ze sobą swego rodzaju moc… tchnęły w serca wojowników wiarę w przychylność bogów i nadzieję na zwycięstwo. Duch walki wzmocnił się w szeregach żołnierzy, a Hesur Foilinson, zasłużony kapral oddziału kuszników poprosił Galvinsona o błogosławieństwo i szczęśliwy powrót do domu. Działo się… wiwatowano i zakrzykiwano imię Galeba, szybko też rozniosły się legendy o runiarzach którzy to jednym ciosem młota potrafili zabijać setki i tysiące wrogów. Galeb poklepywał towarzyszy broni i sam był poklepywany po plecach… ale gdy słuchał tych pełnych wiary opowieści o strażnikach znaków, o tym jak to wojujący dawi postrzegali Galeba, to włos na głowie się jeżył. Czy to jak był widziany Galvinson odpowiadało prawdzie, czy był w stanie sprostać oczekiwaniom zaciętych wojowników tunelowych?

***

Kapitan Kalinsson, twardziel o twarzy pokrytej setkami blizn zaprosił Galeba na odprawę, tam runiarz miał okazję usłyszeć jaki jest plan obrony, mógł też poznać cały trzon dowodzenia, sierżantów Kalina Dankinssona, Horana Torunsona, Mosina Żelaznostopego i Glofura Kaldora z Góry Grzmotu, kolejno odpowiadali oni za oddział saperów, tarczowników, strzelców i kuszników. Na odprawę przybyli też wszyscy kaprale a także medyk Nerias Toiganson zwany Grzybiarzem. Gdy wszyscy się już zebrali kapitan Frodrik wyjawił spokojnym głosem że trzeba założyć sieć pułapek na moście, poza tym że jest on już podminowany i że Kalin, syn Dankina i jego czwórka saperów mają za zadanie wysadzić most w powietrze jeśli dojdzie do ataku wręcz na pozycje strzelców, wtedy taktyczne wycofanie się oraz pozbawienie Drugiej Drogi Granitowej mostu będzie nieuniknione. Kapitan wyjawił Galebowi że główne dowództwo Azul wie już że skaveni dostali się przez Undrin i są już w kopalniach pod miastem, zadaniem wielu oddziałów straży tunelowej było zatem blokowanie korytarzy i zalewanie ich lub zasypywanie jeśli nie było możliwości bezpiecznego utrzymania przejścia. W razie odwrotu Kalinsson zaznaczył że po wysadzeniu mostu należy wycofać się, przegrupować i połączyć z posterunkiem kapitana Telina Torunssona, na wyższym poziomie i z jego pomocą stawić kolejny opór wrogowi. Rozmowy na temat obrony ciągnęły się jeszcze długo, a Galeb słuchał ich w skupieniu, mówiono tam o wykorzystaniu granatów, barykadzie, zwiększeniu zasięgu strzelców, rotacji salw, wprowadzeniu stanu wolnej walki oraz taktyce wspierania tarczowników i robieniu wyrwy w hirdzie. Dużo długiej i skomplikowanej gadaniny znawców wojennego rzemiosła. Galvinson zdołał jednak wyłapać że oddział liczył sobie dwudziestu tarczowników, dziesięciu weteranów z oddziałów toporników, pięciu zawodowych saperów oraz trzydziestu kuszników i prawie tyle samo strzelców którzy uzbrojeni byli w rusznice. Część tych sił była faktycznie żołnierską śmietanką gdyż pochwalić mogli się uczestnictwem w niejednej bitwie a nawet wojnie, zatem Azul posłało do walki podziemnej swych najlepszych wojów. Z drugiej strony brak było dokładnego raportu co do sił wroga, a jedyne informacje przyniósł Galeb i jak wiadomo nie były one zbyt pocieszające, bo takimi trudno nazwać fakt iż w kominie powietrznym runotwórca widział tysiące skaveńskich wojowników szykujących się do bitwy. Gdy tylko odprawa skończyła się, przygotowania do walki rozpoczęto z ogromną mocą… każdy czuł ze horda znienawidzonego wroga zbliża się nieuchronnie i od pracy teraz włożonej w obronę zależeć będzie nie tylko życie obrońców mostu ale i niewinnych niczemu mieszkańców miasta którzy nie są w stanie udźwignąć już topora.

***

Gdy tylko zabrzmiały wrogie bębny i trąby, gdy wartownicy donieśli o zbliżającym się wrogu, obrońcy poczęli wkładać hełmy, chwytać tarcze i formować szyki. Tu nie było mowy o sekretnym podejściu przez wroga khazadzkich pozycji, gdyż liczby szły tu w setki a może tysiące, biegnącego wroga słychać było już na dwie mile od mostu, góra wręcz trzęsła się w posadach. Ryki, warknięcia i skowyt skavenów przeciw modlitwie i braterskim uściskom oraz życzeniom i przysięgom krasnoludzkich wojowników… Stalowy Szczyt wkraczał w nową falę wojny, a most i jego obrona na Drugiej Drodze Granitowej miały być szpicem na włóczni krasnoludzkiej włóczni. Galeb zajął pozycję w pierwszej linii, obok zakutych w stal tarczowników którzy stworzyli ścianę zaraz za linią barykady. Starszy kapral, Begnar Kogarson zwany Wieżą zakrzyknął do swych braci w pierwszej linii a ci odpowiedzieli głośnym - urrraa! W ten czas sierżant Torunson przełknął ślinę, odwrócił się i spojrzał na pozycję kapitana, stuknął tarczą o skałę na której stał a jego oddział odpowiedział szeregiem uderzeń tylko po to by w kilka chwil później hird zwarł się i zasłonił drugą linią tarcz pozycje saperów i kuszników. Sierżant Loderson nakazał formować diament i tak też topornicy stali się niczym machina najeżona ostrzami, za nimi gotował się do swej pracy zacny cyrulik. Kaprale po raz ostatni zakrzykiwali mantrę rozbicia wrogich formacji i poświęcenia wyższemu dobru… dla toporników nie było powrotu, wiedzieli to a mimo to stali mężnie. Długie brody i sumiaste wąsiska spływały na ich piersi okryte pancerzami, w oczach widać było gniew, poznaczone szramami twarze skryli za zasłonami hełmów, czekali na swój czas by stać się bohaterami swego narodu i zginąć.

Na tyłach zapłonęły ogniska, na ścianach pochodnie, wartownicy posłali kilka zapalonych bełtów w górę i w dół, rozświetlili jaskinię i rozpadlinę nad którą zawisł most. Po chwili raportowano już wrogie oddziały schodzące po ścianie i wspinające się od dołu, z rozpadliny. Kapitan nakazał odsadzić barykadę, cofnąć się i formować ścianę ponownie. Kusznicy zbili się w dwuszereg i sprawdzali broń oraz pociski, Dorrin Urgarson, stary wiarus i kusznik w randze kaprala splunął w bok gdy dostrzegł jak jeden z jego podwładnych porzygał się na siebie. Podszedł do chorowitego i popchnął go w drugi szereg a sam zajął jego miejsce. Dowódca nakazał celować nisko i repetować mechanizmy szybko, tak jakby Grimnir sam tu walczył i od tego miało zależeć nie tylko życie Azul ale całej rasy krasnoludów. Padła komenda by zapalić bełty, stało się i równy rząd płonących ostrzy rozświetlił tunel jeszcze bardziej. Ktoś krzyknął i przypomniał że pod mostem rozpadlina ma sto dwadzieścia stóp i kto spadnie ten nie ujrzy kolejnego dnia, w zamian ktoś odkrzyknął mu że jeśli ten spadnie to już on postara się by jego złoto zamieniło się w jęczmieniem pachnący płyn i odnalazło drogę do gardeł. Kusznicy zarechotali lekko rozluźnieni… sierżant od razu nakazał jednak ciszę.

Obok, na prawej flance zbili się w ciasną grupę elitarni saperzy. Trwali w ciszy. Zamknięci w lekkich pancerzach, z kilofami, bronią palną i materiałami wybuchowymi pod ręką, w głowach okrytych maskami i hełmami, stali i czekali rozkazu. To na nich spoczywało zadanie najgorsze, gdyż jeśli wróg przedarłby się przez most to za wszelką cenę mieli oni wsadzić tunel i zginąć… nie było mowy by wróg tędy przeszedł. Kapitan Frodrik pokładał w nich ostatnią nadzieję, zresztą nie tylko on gdyż wszyscy znali choć trochę wiedzę inżynieryjną i słyszeli choćby o niszczącej mocy ładunków prochowych zatem dziwnego niczego nie było w tym że śmiertelność wśród saperów była gigantyczna, ale ze służbą w ich szeregach kroczył także wielki honor. Wielu strzelców którzy posługiwali się rusznicami też odnalazło drogę do Duraz poprzez eksplozje wszelkiej maści, ci jednak którzy tego dnia zebrali się w tunelu na moście należeli do formacji które widziały już dziesiątki potyczek. Każdy ze strzelców miał lico poznaczone prochem, spalone brody i wąsy, niczym rytualne maski nosili oni kawałki ołowiu wżarte w policzki. Prowadzeni drylem sierżanta Mosina Żelaznostopego oraz jego adoptowanej córy, kapral Doigany z rodu Brussy i Yesila, strzelcy ci potrafili osiągnąć niesamowitą szybkostrzelność i siłę burzącą nie tylko mury ale i psychikę wroga, do tego między nimi był także osławiony już zabójca trolli z Kadrin, Lognar Dorun, który z czubem barwionych na czerwień włosów stał i czekał wroga ze swym doskonałym muszkietem. Co by nie powiedzieć to zdawało się że wróg miał srodze przejebane, do tego na barykadzie stanął kowal run ze swym runicznym młotem i odziany w czerń formacji Czarnych Sztandarów, a może milicji Vareka Ciernia, która przecież nie mniej byłą przerażająca. Słowa mocy wydobyły się z gardła runotwórcy Galvinsona, szeregi wojowników czekających na bitwę słuchali z wielkim poszanowaniem a chęć walki w nich rosła… czarna chorągiew osadzona na włóczni Galeba oznaczać miała niechybną śmierć dla wroga, jednak gdy wróg wylał się z tuneli niektórzy mogli ową czerń przemianować na żałobną flagę.

Skaveńskie zastępy wrzasnęły i wylały się setkami, poruszały się z piorunująca prędkością, niczym najeżony ostrzami futrzany dywan parły do przodu i wrzeszczały. Khazadzi nie cofnęli się choć strach zagościł w sercach wielu, ale jedno spojrzenie na ich duchowego lidera w postaci kowala run i jego tajemniczej broni i krasnoludzka formacja ryknęła a echo wzmocniło owy wojenny zew… niczym stado górskich niedźwiedzi, niepowstrzymanych i śmiertelnie groźnych… stal zamiast futra, ostrza miast pazurów i kłów, z siłą wlaną w serca dawi przez boga wojny Grimnira. Dla jednej ze stron nadchodził niechybny koniec, to było pewne, a tych kilka najbliższych chwil miało pokazać którzy bogowie są potężniejsi i która ze stron złoży w ofierze więcej krwi… bo tej miało zostać przelane bez liku.
 
VIX jest offline  
Stary 01-09-2014, 13:05   #393
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, południe


Thorin starał się szybko pozałatwiać wszystkie sprawy, wiedział, że towarzysze na niego czekają, po prawdzie jednak i tak musieli czekać na Rorana. Gdy tylko były sierżant ogłosił potrzebę konsultacji z kapłanami zastrzegając że zejdzie mu na to kilka godzin, sam poczuł się zwolniony z obowiązku proszenia się o czas wolny i gęstego tłumaczenia przyczyny opóźnień. Po prawdzie gotów był wyjaśnić po co udaje się na miasto, nikt jednak nie wydawał się tym być zainteresowany, nikt nie pytał, najwyraźniej innym tez to było na rękę...

Kiepski stan chłopaka któremu przedłużył żywot, niespecjalnie spędzał sen z oczu khazada. Byłoby miło doprowadzić tę sprawę do szczęśliwego końca, ale wiedział dobrze , że środki jakie musiałby na to przeznaczyć nie są tego warte. Wiedział, że stan chłopaka obciążał człowieka który mu ta łapę uciął, Thorin mógł pomóc , ale nic ponadto. Póki co miał ważniejsze sprawy na głowie, związane z wyruszeniem w góry.

Głębokim ukłonem powitał aptekarza u którego zamówił leki.
- Przybyłem aby odebrać te leki które być może już przyszły i niestety zrezygnowac z zakupu tych które jeszcze nie dotarły.
Aptekarz nieco się zasmucił jednak nie robił Thorinowi większych komplikacji z powodu wycofania zamówienia. Zapewne i tak je w końcu sprzeda, co warte było zauważenia nie zażądał żadnego odstępnego, czy choćby pokrycia kosztów. Thorin pomimo to czuł się w obowiązku pozostawić mu złotą koronę, wszak aptekarz pracy się podjął, złożył stosowne zamówienia i gotów był je zrealizować. Wyraźnie ucieszony z monety pozdrowił kronikarza ten jednak nim wyszedł zarzucił jeszcze pewien temat.
- Gdybyś znał kogoś kto szuka ludzkich kobiecych rąk do pomocy, wyłącznie za jadło i kąt do spania...

Pokrótce przedstawił sprawę. Wiedział że sprawa była kiepska, na tyle by nie pogarszać jej wspominaniem o ciężko rannym chłopcu. Pozostawiał to na barkach „opiekunek” to czy wezmą go ze sobą i czy uzyskają i dla chłopaka jakiś kąt. Miał nadzieje po prostu usłyszeć kilka nazwisk, punktów , miejsc, do których po powrocie będzie mógł skierować kobiety wraz z chłopakiem. Co prawda w mieście było wiele bezrobotnych khazadów, jednak wątpił, aby zgłaszali się do pracy za samo tylko jadło i ewentualnie nocleg... Przynajmniej na razie... Istniały tez rzemiosła które wymagały bardziej kobiecych rak, a z tym jak wiadomo khazadzi mieli zawsze deficyt.

Zamierzał też podpytać w kolejnych miejscach do których się kierował, z wyjątkiem Gildii Inżynierów. Tam jedynie zaszedł by przeprosić i uprzejmie przełożyć spotkanie w sprawie przyjęcia na bliżej nieokreślony termin. Czuł się w obowiązku poinformować aby nikt specjalnie na niego nie czekał. Dodał też że w kwestii maszynki, jak przodkowie dadzą to w przyszłości wyśle im schematy, albo dostarczy osobiście. Póki co obowiązki mu na to nie pozwalają.

Czekała go jeszcze ostatnia i najważniejsza sprawa – zakupy. Właściwie to do zakupienia miał jedynie linę z kotwiczką, które złodzieje go pozbawili. Kosztowała nie mało, zwłaszcza kotwiczka, ale przypuszczał, że niewielu innych będzie ją miało, a każda może być na wagę złota. Była dość ciężka, mało poręczna wiedział jednak, że gdyby doszło do pozostawienia osła i nadmiernego obciążenia to ktoś się nią zaopiekuje. Nie trzeba było nikomu tłumaczyć, że lina w górach to podstawa i że trzeba ją mieć.

Inaczej sprawa miała się z włócznią, świecami, patelnią i tuniką czarnych sztandarów. Każda z tych rzeczy była przydatna i użyteczna, z niektórymi – jak z włócznią czy tuniką wiązały się wspomnienia, które dla kronikarza były prawdziwym skarbem. Wiedział jednak że wspomnienia które ważą jak i rzeczy użyteczne lecz nie niezbędne są luksusem na który go w tej wyprawie nie stać.

Wiedział, że powinien pozostawić też inne rzeczy, ale nad tym poważnie głowił się przez ostatnie dni a nawet w drodze na targowisko. Każdą rzecz analizował pod kątem przydatności i nie mógł zrezygnować z ciążącej mu lampy – niezbędnej przecież w tunelach, czy kuszy z której powalił już tylu wrogów i która w walce na dalszy dystans była bezcenna. Zwłaszcza że sprzedawał włócznie... Torba medyczna z zapasem leków i przyrządów, kronika, tuba z papierem czy kolejna z organem skavena, maszynka oliwna nieznanego projektu... Po prawdzie najbardziej ciążyła mu zbroja, ale o jej pozostawieniu nie było mowy. Z całą pewnością czekała ich walka i to zapewne nie jedna. Pozostawało mieć jedynie nadzieje że jakoś to będzie... Na tą chwilę Thorin nic więcej wymyśleć już nie potrafił, sprzedał rzeczy kupił linę i ruszył pośpiesznie do obozu, zachodząc najpierw do ludzkiego obozu – a przynajmniej tego co z niego zostało. Pozostawił im rację już wcześniej odszykowane, samemu pozostawiając sobie żywność na tydzień czasu i podzielił się wieściami jakie miał od pobratymców. Na koniec życzył im szczęścia i ruszył do swoich nie zajmując się już nawet rannym... A właściwie to zajmując się nim na tyle na ile inni pozostawili mu czas. Do obozu ludzi było kilka kroków i zamierzał zrobić co należy gdyby Rorana i innych jeszcze w obozie nie było, gdyby sprawunki na mieście okazały się szybsze niż się spodziewał.
Zajął się jeszcze przez chwile osłem, poprawiając mu juki, spinając wszystko i zgodnie z radą Detlefa szykując się na możliwość iż któraś z tych juków będzie musiał rozwiązać czy odciąć i targać dalej ze sobą. Dlatego w osobnych jukach była żywność dla osła, osobno juka z wodą, a osobno reszta rzeczy na których mu najbardziej zależało a które ciężko mu było dźwigać samemu – w tym lina i maszynka.

- Dorrinie ty się najmniej z wszystkich nadajesz teraz do walki. Byle ranka może pootwierać szwy i powalić cię na stałe. Poniesiesz lampę oświecając nam w tunelach drogę i poprowadzisz osła, tak bym mógł mieć ręce wolne i móc swobodnie strzelać w razie pojawienia się wroga? - zapytał kamrata. Wiedział , że podróż z nim będzie ciężka a nawet niebezpieczna dla wszystkich. Skaveny w tunelach pokazały dobitnie, że czasami ilość przeciwnika jest tak, że walka z nim jest z góry skazana na porażkę. Ciężko ranny Dorrin nie był jednak w stanie uciec przed kimkolwiek.

Gdy tylko przyszedł Dirk, kronikarz przypomniał sobie o niegotowych miksturach które wymagały przetworzenia składników. Wiedział jednak, że w tej chwili nie ma szans na jakiekolwiek prace, może dopiero w najbliższym obozie o ile sprzęt Dirka na to pozwoli. Przypomniał sobie jednak także o grzybach które mu wcześniej dał a które do tej pory ten przetrzymywał. Gdy tylko znalazł wolną chwilkę nie omieszkał o nie zapytać.

- Pozostawiłem ci do analizy znalezione grzyby jak pamiętasz. Udało ci się coś z nich uzyskać? – zapytał Dirka.
 
Eliasz jest offline  
Stary 01-09-2014, 14:54   #394
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Gdy Roran zapytał o zaufanego kapłana, Grundi odpowiedział zgodnie ze swoją wiedzą. Lecz w ogóle nie brał pod uwagę tego że ich towarzysz i nowy przewodnik oddali się do świętego domu właśnie w momencie kiedy mieli ruszać! Zaraz po Roranie, Thorin poszedł załatwiać swoje sprawunki co nie poprawiło ich gotowości do wymarszu. Sytuacja była absurdalna i zaskoczenia Grundi nawet nie zareagował.
Po fakcie sapnął zdenerwowany i przejechał dłonią po głowie zastanawiając się co począć. Odrastająca szczecina zaczęła pokrywać już czerep wojownika i skoro opóźniono ich wymarsz, postanowił wykorzystać ten czas na ogolenie się.

Usiadł na głazie obok swego osła, przejechał parę razy sztyletem po końcu skórzanego pasa, którym był przewiązany i zaczął golenie. Podczas tej czynności rozmyślał gdzie też to podział się Tyrus. Fulgrimsson miał nadzieję że poprzez znajomość ze strażnikiem nie ściągnął na niego i jego rodzinę kłopotów. Jeśli tak by się stało, Grundi musiał by odnaleźć sposób naprawy szkód których stał się przyczyną. Lecz nie były to rozważania na teraz.

Kiedy już był zadowolony z gładkości swego skalpu, postanowił odmówić modlitwę do Grimnira Zdobywcy. Podczas swoistej medytacji polecił mu siebie i resztę straceńców z którymi podróżował aby choć spojrzał łaskawiej na ich topory i przyszłą rzeź którą mieli sprawić wrogom khazadzkiej rasy, kimkolwiek by oni nie byli.
Modlitwa uspokajała i sprawiała że ścieżka którą mieli podjąć wydawała się prostszą i mniej kamienistą. Lecz czy miało tak pozostać? Grundi szczerze wątpił, skoro jeszcze przed wyruszeniem pojawiły się komplikacje. Bogowie tylko raczyli wiedzieć co przyniesie przyszłość.

Gdy już zakończył modlitwy okazało się że Thorin powrócił do obozu i poprawiał juki na swym ośle, proponując rozkład inwentarza podczas marszu.

- Dobrze prawisz Thorinie. Zwierzęta trzeba nam w środku kolumny ustawić, aby w razie walki która nadejdzie, nie znalazły się zaraz na pierwszej linii. Ja jak już mówiłem pójdę na szpicy, lecz nie ma co zbytnio rozciągać kolumny. Najwyżej dwieście stóp, aby nie stracić się z oczu i nie pogubić w tunelach. Zakończył Fulgrimsson odpalając fajkę.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 02-09-2014, 12:58   #395
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Thogun i Khaidar stali na polance - krasiowe amory

Khaidar suszyło. Najzwyczajniej w świecie miała ochotę zachlać pałę i choć na chwilę zapomnieć o Roranie, Bongares, oraz całej reszcie syfu, wśród którego przyszło jej aktualnie brodzić. Coraz dotkliwiej odczuwała konieczność obcowania z resztą khazadów, a w szczególności bratem. Ciągłe debaty, kłótnie, próby dojścia do porozumienia spełzające na niczym - jeden wielki pierdolnik, którego nie ogarnęłaby nawet ludzka bajzel-mama z trzydziestoletnim stażem. Każda dziwka miała swoje zdanie, swoje fochy i punkt widzenia. Jakiekolwiek próby perswazji gówno dawały. Wszyscy ciągnęli w swoją stronę, nie bacząc na coraz gorszy stan znajdującego się pośrodku, przysłowiowego prześcieradła.

Gdyby jeszcze ich samozwańczy przywódca okazał odrobinę dobrej woli, wyjmując z gęby zazwyczaj tam goszczące żałosne popierdywanie i zaczął przemawiać z sensem - wtedy może khazadka dostrzegłaby choć nikły cień nadziei na lepsze czasy. Na razie jednak potrafiła dostrzec jedynie gówno, gówno czuła i gówno ją to tak na dobrą sprawę obchodziło. Gdyby tylko mogła stąd odejść bez komplikacji...
- Kurwa mać - zaklęła, jako że cenzuralne słowa pozostawały na razie poza jej zasięgiem. Oddaliwszy się od debatującej gromadki, przysiadła na kamieniu i zaczęła sztyletem wydłubywać zza paznokci przeróżne śmiecie.

Thorgun udał się niespiesznym krokiem za Khaidar, widząc jak ta zionie gniewem. Wyjął fajkę i spokojnie zaczął pykać ją sobie, obserwując z bezpiecznej odległości khazadzką kobietę. Jej przekleństwo dobiegło do uszu strzelca, i spotkało się jedynie z lekkim uśmiechem, który skwitował słowami:
-On tak na wszystkich chyba działa...ale szkoda nerwów, nie sądzisz ? - padło pytanie

Kobieta wyburczała w odpowiedzi coś niezrozumiałego, lecz ton jej głosu jasno sugerował, że nie jest to nic miłego. Z wściekłością maltretowała opuszki palców, co jakiś czas rzucając zimne spojrzenie siwobrodemu. Nie ruszała się jednak ze swojego miejsca, woląc trzymać dystans od wszystkiego, co w napadzie szału, mogłaby uszkodzić.

-Tia… - zaczął Thorgun choć właściwie nie wiedział co powiedzieć. Khaidar na swój sposób była niczym drzazga w oku, lecz też i na swój sposób wyjątkowa. Umiała dać w ryj, napić się i jak trzeba to umiała bluzgać tak, że Bogowie pewnie słysząc ją, otwierali oczy szeroko ze zdziwienia. Podszedł do niej i usiadł nie daleko niej...dalej spokojnie pykając..
-Zawsze tak na siebie działaliście ?- zapytał z ciekawości, bo różnili się i to było widać.

Kolejne burknięcie, tym razem jednak nie tak złowrogie jak poprzednie, wydobyło się z gardła khazadki, gdy chowając sztylet sięgnęła do sakwy z jedzeniem. Chwilę w niej pogrzebała, aż w końcu wyciągnęła kawałek suszonego mięsa i manierkę spirytusu. Żarcie wpakowała do ust, a alkohol podała strzelcowi, żując przy tym intensywnie.
-A jak ci się wydaje? - warknęła, gdy skończyła jeść. Otarła usta wierzchem dłoni i zapatrzona w dal kontynuowała - Jak ci się, kurwa, wydaje…

Thorgun pokręcił głową tylko głową, i wzruszył beznamiętnie ramionami. Zaczynała ukierunkowywać swój gniew w kierunku Thorguna, co średnio mu się zaczynało podobać. Gęsty dym wydobył się z ust, lecz siwobrody milczał początkowo. Ważył dokładnie słowa, by w końcu powiedzieć:
- Jak chcesz się wyżyć to idź daj mu w mordę, reszta chętnie popatrzy...jak znam życie - rzucił radośnie.

Córa Ronagalda pokręciła jedynie głową i widząc, że towarzysz nie ma zamiaru pić, sama żłopnęła porządnie.
-To nie nie da. Idiotą był, jest i idiotą umrze. Dziw że jebaniutki dycha do tej pory, pomimo tylu przeciwności losu. Coś mu tu śmierdzi...i nie rozchodzi się wcale o tą pierdoloną tonę syfu, która zalega tu dookoła. - wymamrotała cicho.

- A co ? - kolejna odpowiedź, rodziła kolejne pytanie

- Jajco, kurwa - prychnęła niezadowolona, że znów ktoś zmuszą ją do zbędnego pierdolenia - Zastanów się przez chwilę kto najlepiej na tym szajsie wyszedł.

- Twój brat i mnie wkurwia, i sądzę że tak naprawdę jest marionetką...ktoś nim zręcznie kieruje a ten, wierzy w swoje “powołanie”. Nie ma dowodów, inaczej nasze dzisiejsze spotkanie miało by wymiar żałobny...bo Rorek były...pokarmem dla psów z kulą między oczami…- spokój bił od strzelca.

Khaidar przytaknęła, ciesząc sie w duchu z opinii Tułacza. Przynajmniej on jeden wydawał się być gotowy do ewentualnego sprzątnięcia bałaganu bez bawienia się w zbędne utarczki słowne i święte oburzenie.
-A wziąć go zajebać i zakopać pod stertą kamieni - burknęła, zaciskając ze złości pięści - to by było najlepsze rozwiązanie, ale już widzę tą świętojebliwą bandę leszczy jak się burzą i gromy ciskają, na przemian z kulami, czy ciosami toporów. Ja pierdolę...ze wszystkich degeneratów mentalnych musiałam dostać za brata właśnie rorka. Bogowie mnie nienawidzą.

-Cóż...ale zgodziłaś się iść z nim… Dlaczego? - zapytał bo to go ciekawiło.

- A dlaczego ty się zgodziłeś? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.

-Właściwie to się nie zgodziłem. Rozmowa z twoim bratem..skończyła się tym, że każdy z nas poszedł w swoją stronę. Rozmowa z Detlefem … zmieniła mój punkt widzenia - uśmiechnął się ponownie i wymownie - Detlef potrafi patrzeć z innego punktu widzenia...który jest bliższy mojemu...a jeśli mam do wyboru umrzeć z tymi, których cenię lub gnić i czekać na sztylet w plecy...wybór jest oczywisty.. - dokończył.

Kobieta milczała, gapiąc się gdzieś przed siebie. Przez dłuższy moment nie zwracała uwagi na towarzysza, jakby trawiąc we łbie własne myśli. Odsunęła się za to od niego, przesuwając dupsko na sam kraniec kamiennej płyty.
- Dlaczego tu jesteś? - spytała nagle, przenosząc niechętny wzrok na Thorguna. Przyglądała się mu uważnie, marszcząc czoło i zaciskając szczęki. Towarzystwo khazada wprawiało ją w zakłopotanie, a nienawidziła tego uczucia.

-Cóż...nie liczyłem że się spotkamy więcej...więc postanowiłem...postrzelać sobie...a to lepsze niż ciągłe siedzenie w operatorce dźwigu i nic nie robienie… Poza tym jeśli dzięki temu możemy się wydostać to… warto zaryzykować. Może tym razem ty mi uratujesz dupę...har..har - zażartował sobie krasnolud

-Znów zgrywasz debila - wycedziła podrywając się na równe nogi - Powtórzę kurwa ostatni raz. Dlaczego tu jesteś, po chuj za mną lazłeś? Nie mogłeś jak grzeczny wrzód zostać z resztą przy ogniu? Jestem starsza od ciebie, nie potrzebuję niańki do wycierania glutów z nosa i zdejmowania gaci za każdym razem gdy najdzie mnie ochota by się wyszczać! Czemu więc ciągle za mną łazisz?!

-A o to pytasz… - tym pytaniem Khaidar zaskoczyła Thorguna, który został lekko zbity z pantałyku -Właściwie...to stwierdziłem, że niańka Ci się przyda..bo jeszcze zrobisz coś komuś albo sobie… Zbyt łatwo popadasz w gniew..ale to nie moja sprawa… - rzekł spokojnie.. Tak, była jego totalnym przeciwieństwem, co go przerażało i pociągało w niej.. -Choć tym przewijaniem to się zagalopowałaś, bo gdybym chciał zdjąć Ci te gacie to pewnie wepchnęłabyś mi je głęboko w gardło… - kolejny drobny uszczypliwy dowcip.

Khaidar splunęła pod nogi, rozcierając plwocinę podeszwą buta.
-Thorin cię nasłał? - warknęła przez zaciśnięte zęby, mrużąc bladoniebieskie ślepia. Bezsensowna troska jak ulał pasowała do starego medyka.

Thorgun pokręcił przecząco głową.. dalej spokojnie pykając fajkę.
-Nie.. - odpowiedział…

-Więc...dlaczego? - zadała kolejne pytanie, gapiąc się na strzelca spode łba i złością próbując ukryć zakłopotanie.

-Yyy...no bo.. - słowa na chwilę ugrzęzły Thorgunowi w gardle...myśląc jak by tu wybrnąć - Lubię cię...i chyba lepiej posiedzieć we dwójkę a niżeli … kisić w sobie złość.. - rzucił spuszczając wzrok w ziemię.

- Kurwa - drgnęła, a w jej oczach zabłysła podejrzliwość. Nie miała pewności czy siwobrody mówi poważnie, czy stroi sobie z niej żarty. Bogowie...jak ktokolwiek mógł jej nie nienawidzić? To wykraczało poza pojęcie, budząc w khazadce coraz silniejszą irytację. Widocznie za mało się starała dać wszystkim w kość, skoro ktoś mimo to łaził za nią niczym przyczepiony do psiego ogona rzep. Powróciła jednak tyłkiem na kamień, sadowiąc się obok strzelca. Jeśli lżenie wszystkich i mieszanie ich z błotem przychodziło jej bez najmniejszego trudu, to wyduszenie z siebie czegoś miłego...czysta abstrakcja.
- Ja pierdolę - dodała po chwili - Ktoś ci mówił, że jesteś masochistą?

-A tobie, że tak śmiesznie się wiercisz jak się denerwujesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Świerzbi mnie, żeby ci przypierdolić, taki odruch - parsknęła pod nosem, rozciągając usta w coś, co przy dużej dozie dobrej woli można było uznać za przyjazny grymas - Coś jeszcze powiesz, nim dorobię ci drugi uśmiech?

-To jak już chcesz mi przypierdolić, to chociaż daj zdjąć sobie te gacie.. będę przynajmniej wiedział, że warto było, albo chociaż kisiel załatw... - dobry humor nie opuszczał Thorgun, choć liczył się z tym, że dostanie po mordzie -A choć raz, miła nie możesz być…? - zapytał.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 02-09-2014, 13:00   #396
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Przewidywania khazada spełniły się. Ledwo skończył mówić, a obleczona ćwiekowaną rękawicą pięść grzmotnęła prosto w jego szczękę, zwalając na podłogę. Nim zdążył upaść ta sama ręka chwyciła go za kołnierz i pomogła ponownie usadowić się na kamiennym siedzisku.
- Przecież jestem miła, gadam z tobą. - Khaidar burknęła, wskazując na dolną wargę strzelca - Farba ci poleciała, weź ją zetrzyj nim zapaskudzisz se ubranie.

Głowa Thorguna poleciała do tyłu, a z nosa zaczęła kapać krew. Krasnolud zamknął oczy, próbując się uspokoić. W pierwszym odruchu chciał jej oddać, lecz tylko pokręcił głową. Krople krwi zostały na jego białej brodzie, lecz wydawało się że strzelec się tym za bardzo nie przejmuje.
-Faktycznie...sama słodycz z ciebie… - po tych słowach wstał i ruszył w milczeniu ku grupie… Mógł jej oddać wdając się w bójkę, ale czy miało to sens. Jeśli wolała być sama, jej wybór. Nie lubił się narzucać innym. Miał swoje proste zasady, których nie łamał.

- Odezwał się...eh, do wszystkich kobiet wylatujesz z podobnymi tekstami? Nie obrażaj się jak dziwka której klient nie zapłacił za numerek - usłyszał syk za swoimi plecami, który nagle przeszedł w ton pełen zmęczenia - Siadaj, przecież cię nie zjem.

Zatrzymał się i spojrzał na nią poważnie. Sam nie wiedział co powiedzieć.
-Cóż sama zaczęłaś..więc nie dziw się..Fakt może nie zjesz, ale mogę skończyć z ostrzem w gardle. Odległość sądzę, że służy i Tobie i mi… Zbyt narwana jesteś… - skomentował i przysiadł na jakimś pieńku

Khaidar zarechotała.
- Ja zaczęłam? Na wszystkich pieprzonych Bogów Przodków, w którym momencie, bo jakoś mi to spierdoliło sprzed oczu?! Poza tym nie dramatyzuj. Komu jak komu, ale tobie krzywdy nie zrobię - zamilkła nagle, krzywiąc się przy tym i odwracając głowę w bok - Na wpierdol trzeba porządnie zasłużyć...czymś gorszym i poważniejszym niż sprośne dowicpy.

Kiwnął głową, wzruszył ramionami, jakby nie było to już ważne.
-Dlaczego, więc Ty przystałaś na propozycję Rorka.. - zapytał, bo mu wcześniej nie odpowiedziała..-co jak co, ale nie sądziłem, że Ciebie przekona. Bardziej obstawiałem, że mu ryj rozjebiesz...niż dasz dojść do słowa...Myliłem się widocznie - stwierdził smutno.

Khazadka sposępniała jeszcze bardziej.
- Uwierz mi, nawet sobie kurwa nie wyobrażasz jak bardzo chciałam mu przetrącić kark. - uśmiechnęła się kwaśno i kontynuowała - Przyszedł do mnie taki pewny siebie i z radością oznajmił że mam przez niego przejebane. Nie znam naszych wrogów, nigdy ich nie widziałam na oczy...o tych prawdziwych mówię. On ich zna, dlatego dopóki nie dowiem się kto chce mi ujebać łeb będę udawać że jestem częścią tego przedstawienia, a potem...potem się zobaczy.

-Cóż..szybciej by ci poszło, gdybyś podtopiła go a potem gorącym prętem wydusiła z niego prawdę...A tak...ja osobiście mam wyjebane na niego, dopóki nie będzie wchodził mi w drogę… - podsumował -Co zamierzasz zrobić po tym wszystkim ? - zapytał

Kobieta pokręciła ze znużeniem głową.
- Ten chuj nawet podczas tortur nie powie nic, co wykracza poza słyszane już przez nas banały, nie ma sensu rąk sobie brudzić i sił marnować. Czasu też za wiele nie ma, a są inne zajęcia na który można go spożytkować - to powiedziawszy łyknęła zdrowo z manierki. Bycie nawalonym podczas marszu jakoś specjalnie jej nie przeszkadzało. Przywykła.
Na pytanie o dalsze plany zareagowała wzruszeniem ramion.
-Zakładając tą zajebiście optymistyczną wersję w której przeżywamy i nikt już nic do nas nie ma? Ni chuja nie mam pojęcia, będę improwizować, a ty?

-Ja...nie wiem...jeśli Detlef zaproponuje coś ciekawego udam się z nim...jeszcze nad tym nie myślałem. Skoro Rorek nam załatwił robotę, duża szansa, że wielu z nas nie przeżyje tego...ale jeśli się uda, i będziesz chciała, mogę pomóc ci z tymi, którzy na ciebie polują - zaproponował, półszeptem.

- I zrobisz to dlatego...bo mnie lubisz, tak? - westchnęła - W zamian zaś życzyłbyś sobie… - obróciła głowę w stronę Tułacza, przewiercając go wzrokiem. Czekała aż dokończy, choć znała już odpowiedź.

Pytanie, które ponownie zbiło go z tropu. Ponownie nabił fajkę, i ponownie gęsty dym wypuścił przez nozdrza.
-W zamian...będziesz milsza. Jakbym cię nie lubił, to bym nie ratował ci życia, czy nie rozmawiał teraz z tobą...Khaidar...pomyśl… - zaproponował spokojnie krasnolud -niby co mógłbym sobie życzyć...twojej ręki...har har - zaśmiał się -ale Rorek by się wkurwił...choć pewnie i tak pewnego ranka, już mógłbym nie otworzyć oczu, znając twoją wybuchowość -ponownie śmiech

-Mojej ręki, kurwa? - powtórzyła ogłupiała. Nawet żadna cięta riposta nie przychodziła jej do głowy, choć chciałą coś powiedzieć. Gapiła się jedynie spode łba na Tułacza, czekając na dalsze rewelacje.

Pokręcił głową…Patrzył się na nią, totalnie nie rozumiejąc...jak mogła ona to wziąć to tak na poważnie. Czy ona nie znała pojęcie, żart...ironia..
-No nie...twojej nogi… - odpowiedział jej zgryźliwie -wiesz Khaidar...żart...albo i nie...pomysł jest zabójczy...pewnie dla mnie...ale..- zaczął się śmiać...głośno...łza popłynęła mu z oka. Gdy chciała coś już powiedzieć, wyciągnał rękę ją powstrzymując i rzekł, przez łzy -Wybacz, ale wyobraziłem sobie Rorana...i jego minę...przepraszam.. - twarz białowłosego krasnoluda zrobiła się lekko czerwona…

Khazadka pokręciła blond czupryną, a złośliwe błyski na dnie jej oczu nabrały mocy.
-[i] Roran ma wyjebane...ale za to wyobraź se resztę zakutych łbów z oddziału. Jeśli będą mieli choć w połowie tak żałosne miny jak ty przed chwilą, warto - [i]rozmarzyła się wyraźnie - Galeb by się zapluł, Dirk tak samo...bo to wbrew tradycji, niegodne, hańba dla Rodów i Hansa ciecia, co to popierdala z miotłą od sześciu dekad…

-No widzisz...masz odrobinę wyobraźni...i nie jesteś taka smutna na jaką pozujesz.. - zaśmiał się ponownie - Reszta...Galeb...pewnie by posłał po egzorcystę...cóż...pomarzyć dobra rzecz… - potwierdził.

W końcu trochę się wyluzowała, a nie tylko “dać w mordę” lub “dostać w mordę”. Ta kobieta była niezwykła, ale Thorgun wiedział, że...Strach było nawet o tym pomyśleć. Ogień i woda...tego żadne królestwo mogło by nie przetrwać.

-A to nigdy nikt cię nie prosił o rękę… ? - zapytał z ciekawości

Khaidar zamyśliła się, bębniąc palcem o czubek nosa. Coś tam memłała bezdźwięcznie, aż nagle parsknęła z oświeconą miną.
- Dwóch było takich na trzeźwo i z premedytacją...khazadów. Ludzi i reszty gówniaków nie liczę -uśmiechnęła się do własnych wspomnień i dodała rozmarzona - Jednemu ujebałam toporem nogę w kolanie, drugi do końca żywota będzie popierdalał z odpryskiem żelaza między żebrami, eh. Stare, piękne czasy.

-No i ja mam prosić cię o rękę czy nogę...lubię cię, ale jeszcze bardziej lubię swoje życie i brodę..jeszcze mi ją podpalisz..Khaidar..wybacz, ale jesteś groźniejsza niż wściekła hydra..- zaśmiał się lekko.

- Wystarczy, że nie będziesz mi pierdolił za uszami że baba winna siedzieć w domu, z bandą bachorów uczepionych spódnicy - mruknęła cicho - Nienawidzę, gdy ktoś mówi mi co mogę, a czego nie mogę robić. Pamiętaj o tym to się dogadamy.

Thorgun podniósł delikatnie brew do góry, zastanawiając się jak ma zrozumieć jej słowa.
-Nie widzę ciebie w roli przykładnej mamusi, mówiącej “tak maleńki...nie maleńki”. Poza tym...ty i spódnica… - spojrzał na nią podejrzliwie..- prędzej topór i sztylet...niż garnki...Tak, to drugie totalnie ci nie pasuje..Har...har.. - rzucił

-Widzisz w tym problem? - spytała jedynie.

-W tym że wolisz topór od garnka..nie. Przynajmniej jesteś użyteczna i można by cię zabrać ze sobą, co by zwiedzić świat. Imperium jest duże… - rzekł -A co, chcesz oddać mi swą rękę/nogę ? - zapytał lekko nie pewny

- No żesz kurwa ja pierdolę - wymamrotała pod nosem, gdy dotarło do niej co się właśnie dzieje. Miała ochotę ewakuować się w trybie natychmiastowym i schować w ciemnym kącie, byle nie musieć odpowiadać na dalsze pytania. Została jednak tam, gdzie siedziała. Wysuszyła do końca manierkę.
- Na razie mi się przydadzą, czeka nas pewno niejeden wpierdol nim dostaniemy się na powierzchnię. Wtedy możemy wrócić do tematu...do ciężkiej kurwy...nic pochopnie. Wpierw wypada parę testów przeprowadzić. Do wymarszu zostało kilka godzin, reszta jest zajęta własnymi sprawami… - zawiesiła na Thorgunie wymowne spojrzenie.

-Testów ? - zapytał automatycznie...a jego twarz wyrażała lekkie zdziwienie.

Khazadka podniosła się, rechocząc pod nosem. Podeszła do strzelca i z jadowim uśmieszkiem, błąkającym się na twarzy odpowiedziała:
-A coś ty kurwa myślał? Jeśli już mam coś komuś oddawać, musze się przekonać że nie marnuję czasu na zwiędłego impotenta, który tylko w gębie mocny. Życia oferuje nam wiele radości, więc po chuj pozbawiać się tej...najprzyjemniejszej?

Ciężko opisać teraz minę Thorguna. Włosy, które były białe, stały się jeszcze bielsze. Twarz niby zawsze opanowana, tym razem była w pełnym szoku. Opanowanie znikło, a pojawiło się ...zaskoczenie. Brwi uniósł do góry, a usta otworzył w niemym...krzyku. Odrzucił Miruchnę na bok, a topór rzucił na ziemię także. Uśmiechnął się, choć ciężko było stwierdzić, na ile to uśmiech z radości, a ile maskujący strach. Powoli zaczął iść w kierunku Khaidar, rozpinając koszulę
-No cóż...zawsze lubiłem wyzwania - odparł bezpośrednio, jakby wyzwanie jakie mu rzuciła zostało przyjęte.

- Nie na widoku - córa Ronagalda syknęła z naganą, ciągnąc strzelca wgłąb kamiennej niszy. Zrzuciła z ramion płaszcz i zapraszającym gestem wskazała go towarzyszowi. Mieli niewiele czasu, a latanie na golasa, z toporem w dłoni, za wścibskimi obserwatorami było ostatnim czego oboje chcieli.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 02-09-2014, 16:37   #397
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Stało się. W jednej chwili Ronagaldson był (co prawda mianowanym wyłącznie przez siebie) dowódcą oddziału, by w drugiej nie mieć oddziału, którym mógłby dowodzić. Detlef nie czerpał satysfakcji z takiego obrotu sprawy - sądził, że Roran da się przekonać i ten przestanie tworzyć wokół siebie nimb tajemniczości, który dotąd skutkował jedynie nawarstwiającymi się podejrzeniami. Stary dureń okazał się jednak bardziej uparty, niż górski kozioł. Dlatego ten przewrót okazał się konieczny - dla dobra oddział i tworzących go krasnoludów, a nawet dla dobra samego Rorana, który jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy.

"Dziel i rządź". Nie pamiętał, kiedy usłyszał tę maksymę, jednak zdawała się mieć w sobie wiele mądrości. Jak większość takich powtarzanych z pokolenia na pokolenie powiedzeń. Ronagaldson próbował jedynie rządzić uważając, że podwładnym nie należą się żadne wytłumaczenia. Cholera, nawet jeśli coś wyjaśniał, to był w tym tak tajemniczy i pozostawiał tak wiele niedopowiedzeń, że gmatwał sprawę jeszcze bardziej. To mogło jakoś działać, gdyby wciąż byli oddziałem wojskowym, czy formacją milicji. Teraz jednak prowadziło jedynie do pogłębiania sporów i rozpadu grupy. Stanowisko, że "ja jestem ten dobry i sprawiedliwy, cierpię za wasze przewiny i za to winniście mi posłuszeństwo", do tego zaraz po tym, jak błyskawicznie uwolniony z kazamatów po akcji na placu targowym biegał po Azul i nakłaniał wszystkich do pójścia za nim, mając przy tym tajemniczą moc zwalniania ze służby wobec króla - to nie mogło się udać. Sprawa była tak podejrzana, że tylko ktoś pozbawiony powonienia uznałby, że nic tu nie śmierdzi.

A zatem się stało. Niemal jednogłośnie przyjęli jego propozycję utworzenia oddziału najemnego i szukania w ten sposób zysków i chwały. Niemal, bowiem nikt nie pytał Ronagaldsona o zdanie. Była to tymczasowa sytuacja, która mogła się zmienić po opuszczeniu Azul - a miało się to stać pod przewodnictwem Rorana, któremu Detlef zaoferował usługi swej najemnej grupy. Ochrona bandy dzielnych najemnych krasnoludów w zamian za wyprowadzenie jej z oblężonej twierdzy - propozycja była uczciwa i pozwalała zachować twarz wszystkim uwikłanym w spór z byłym sierżantem, jemu także.

Kryzys został zażegnany i można było wyruszać. Tak się jednak nie stało. Podniósł w zdumieniu lewą brew, gdy wpierw Thorin, a później Roran oznajmili, że muszą jeszcze coś pilnego załatwić i wrócą za kilka godzin. Przypominało to wcześniejsze zachowania, gdyż dyscyplina była pojęciem zupełnie nieznanym w tych szeregach. Miał już coś rzec, gdy odpuścił. Nie byli oddziałem. Nie było przymusu - jeśli nawet Thorin zdecydowałby się zostać, to niech zostaje. Z Roranem sprawa się bardziej komplikowała - miał być przewodnikiem i jego obecność decydowała o drodze, jaką wybiorą.

Przez chwilę zastanawiał się co zrobić. Czy było to świadome działanie, by odegrać się na tym, który podważył rządy Ronagaldsona? Może tak, a może i nie. Co w tej sytuacji zrobiłby dowódca najemnego oddziału? Zapewne miałby to głęboko w dupie, gdyż zleceniodawca płaciłby za ich pracę. Stoją, czy idą - stawka ta sama. Zdecydował się zrobić dokładnie tak samo, czyli nic. Zachować profesjonalizm i za nic nie dać się wyprowadzić z równowagi. Ich zapłatą było wyprowadzenie z Azul. Jeśli Roran nie wróci i czmychnie gdzieś sam, to z czystym sumieniem będzie mógł uznać, że umowa nie obowiązuje. Wtedy znajdą innego przewodnika, albo ruszą sami. Zobaczy się.

- Dobra panienki. Zrobimy sobie uroczy piknik, jak dziewuszki w upalny dzień nad ruczajem. - zarządził. - Nie śpieszcie się. Mamy mnóstwo czasu... - rzucił uszczypliwie wobec opóźniających wymarsz. - Nie przesadźcie z trunkami, bo nikt nie będzie nikogo niańczył w tunelach... - poradził byłym milicjantom. Sam znalazł sobie stanowisko powyżej aktualnego obozowiska. Miał trochę spokoju i mógł przemyśleć kilka rzeczy, a przy tym pełnił przy okazji wartę. Dość było niespodzianek, którymi przywitała ich opuszczona dzielnica.

Puszczając kłęby dymu ze swej wysłużonej fajki patrzył na zbieraninę tak bardzo niepodobnych do siebie krasnoludów. Czy z nich w ogóle można stworzyć sprawny oddział, który nie spędzi reszty życia na jałowych dyskusjach, zamiast zarabianiu złota na walce? Raczej nie miał co marzyć o wojskowym drylu - każda walka będzie polegała na indywidualnych działaniach każdego z nich, zamiast na ruchach oddziału jako całości. To mogło się sprawdzić w małych potyczkach, jednak zdawał sobie sprawę, że przegrają z wojskowym przeszkoleniem i skutecznością prawdziwych bitewnych formacji. Pocieszające było to, że ani skaveny, ani zielonoskórzy nie mieli zdyscyplinowanych oddziałów.

Czekał.

Ciekawy był drogi, którą poprowadzi ich Roran. Jeśli była podobna tej, którą już raz Azul opuścili, to zwierzęta pociągowe zabrane przez niektórych co najwyżej skończą jako racje żywnościowe. Nie widział szans na przeprawę z kopytnymi przez katakumby, czy ciasne tunele - na główne szlaki nie mieli co liczyć ze względu na szczury. Sytuacja będzie ciekawa, jeśli sprawdzą się jego przewidywania - teraz jednak każdy odpowiadał za siebie - czasy oddziału z matkującym dowódcą odeszły w zapomnienie. A z pewnością nie zamierzał dyskutować o głupich zwierzętach przez pół dnia, gdy okaże się, że droga za ciasna. Ciach - i będzie z czego pieczyste zrobić.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 02-09-2014 o 16:52.
Gob1in jest offline  
Stary 02-09-2014, 20:19   #398
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Czarna chorągiew znów powiewała nad polem bitwy, a Galeb czuł, że słusznie postąpił rozpowszechniając legendy Czarnego Sztandaru. Jednak kłuła jego umysł myśl, że otaczający go wojownicy pokładają w nim iście niemożliwe do udźwignięcia pokłady zaufania. Jedyne więc co pozostawało do zrobienia to dać z siebie wszystko… i nie dać się zapić.

Plan bitwy był przygotowany i nie była to już taka prowizorka jak w potyczce w której brał udział jeszcze jako milicjant. Czy jednak wystarczy to aby powstrzymać niekończący się potok bezrozumnej, skaveńskiej szarańczy?

- Z nami jest Moc Kamienia! Z nami jest Moc Stali! - zawołał do wojaków.

Galeb żałował że nie miał przy sobie jednego z trunków, które ważył jego ojciec. Piwska które utwardzało umysł i ciało albo specjalnego piwa, którego Galvin Migmarson zwany Piwodzierżcą nauczył się od swojego mistrza Josefa Bugmana. Ach! Pamiętał Galeb pierwszy łyk tego cudownego trunku za młodu.

Wspomnienia nadkrasnoludzkiej odwagi przewijały się i nakładały na to co widziały teraz oczy runiarza. Wynurzająca się z tunelu fala skavenów z drewnianym kuflem przedniego bugmańskiego browaru. Pierwsze szeregi szczurów wywracające się pod pierwszą salwą z pierwszym łykiem przepysznego, chłodnego piwa. Spadające w otchłań pod mostem skaveny z tym niezwykłym gorącem które wypływało z żołądka i roznosiło się po całym ciele... a potem tylko pijany rausz w trakcie którego Galeb miał wrażenie że jest w stanie góry przenosić. Własnie w tej chwili też saperzy zaczęli ciskać granatami, które widowiskowo wyrywały ze skaveńskiego potoku całe tabuny klan-braci zamieniając ich w krwistą mgiełkę i latające szczątki.

Wspomnienia skończyły się kiedy skaveńska swołocz została rozrzucona przez olbrzymiego szczurzego mutanta, który wybiegł w korytarza i rycząc w niebogłosy zaczął szarżować na barykadę i znajduących się za nią krasnoludów. Jednak stojący za plecami tarczowników strzelcy byli przytomni i wiele rusznic zostało skierowanych właśnie w kierunku nadciągającego jak wóz parowy monstrum. Galeb z otwartymi szeroko oczami patrzył jak z cielska istoty ołowiane kule wyrywały kawały mięsa, a bestia z każdym kolejnym krokiem traciła impet, aż w końcu padła zanim w ogóle dotknęła barykady. Skavów jednak nie zniechęciło ani to ani fakt że masa z nich zginęła zrzucona z mostu przez “wielkie szczurowate coś”. W kierunku krasnoludów posypała się masa pocisków - sztylety, kamienie, gwiazdki i masa innego złomu, który chociaż tępy, zardzewiały, ranił twardych krasnoludzkich wojowników.

Fala wroga która się zatrzymała przez moment znów nadciągała. Galeb wzniósł wysoko swój młot a runa na obuchu błysła.

- Kamień i Stal! Za dni dawnej chwały! - huknął.

***

Skaveńska masa naparła na ścianę tarcz i zaczęła spychać krasnoludzkich żołnierzy z pozycji. Wroga było po prostu zbyt dużo. Pod dywanem klan-braci zniknęła już barykada i nawet starania strzelców i saperów niewiele dawały. Szczurów było po prostu za dużo i na miejsce każdego ubitego przed tarczownikami pojawiało się kolejnych dwóch. Już teraz dla wojowników podziemnych było pewne że ta bitwa będzie ich wiele kosztować.

Podobnie jak w trakcie poprzedniej potyczki i tutaj Galeb był świadkiem jak skaveny przeskakiwały pierwszy szereg tarczowników, lecz tutaj za nimi czekali następni, a i strzelcy i kusznicy byli gotowi do walki wręcz, więc taktyka wdarcia się między szerego krasnoludów tym razem nie była taka skuteczna. Podobnie atak z góry, ze ścian nie przyniósł skutku. Dopiero to wszystko połączone z deszczem złomu rzucanego przez szczuroludzi sprawiło, że krasnoludy zaczęły się uginać przed szturmem. Galeb bił i widział ohydne skaveńskie ryje ze ślepiami pełnymi głodu, nienawiści i zwierzęcej dzikości. Dziwił się jak takie stworzenia mogły istnieć i nie wybijać się wzajemnie. Nie było czasu na myślenie. Skaveńska gęba zaraz ropuknęła się pod ciosem młota. Z tyłu nadbiegli topornicy, którzy z niesamowitym zapałem mordowali każdego skavena który przeskoczył linię tarczowników.

Niezwykłym było że to wszystko wydarzyło się zaledwie w przeciągu paru sekund. Runiarz wzniósł znów swój oręż i aktywował runę wlewając w nią moc całą swoją siłą woli. Runa zapłonęła świecąc niczym miniaturowa gwiazda. Szczury przed ścianą tarcz pisnęły i zaczęły się cofać jednak zaraz były miażdżone przez swoich braci, którzy pchali je naprzód. Runiczne światło oślepiało, paliło i raniło wroga, lecz w skali całej bitwy niewiele dało. W dodatku ponad morzem karłowatych braci pojawiły się czarne, pancerne szczury, które ciągnęły jakąś bestię, która szła tuż przy samej ziemi. Walka trwała i widać było że pomimo całej swojej twardości i ducha do walki krasnoludy przegrywają z niekończącym się potokiem pomiotów Rogatego Szczura.

Kolejna seria granatów wybuchła. Na mości znów zrobiły się krwawe puste pola które zostały jednak zaraz zapełnione. Wśród ofiar eksplozji były również czarne szczury. Martwe dłonie nie trzymały już łańcuchów, więc prowadzona przez nich bestia ryknęła i poderwała się wskakując na barykadę, a z niej na swoich mniejszych pobratymców, miażdżąc ich. Tyle czy naprawdę to coś mogło być spokrewnione z czymkolwiek?



Galeb nie miał pojęcia jak bardzo chory musiał być umysł szczuroczłeka który stworzył to monstrum. Było to chodzące zaprzeczenie praw panujących w naturze, wytwór godny chyba tylko najbardziej pokrętnych chaośnickich umysłów. A jednak to coś istniało i z niebywałą siłą wymachowało łapskami rozrzucając nieszczęsnych krasnoludzkich wojowników oraz przeklętych szczurzych klan-braci. Kapitan dowodzący żołnierzami nie stracił zimnej krwi i wydał rozkaz. Przez tłum walczących przedarła się płonąca ścieżka.
Stojący naprzeciwko bestii Galeb zawołał donośnie.

- Nie upadniemy! Bić jak Grombrindal przykazał! Rozprujemy to ścierwo!

Monstrum ryknęło. W tym momencie rozległa się krótka seria huków. Jeden, dwa, trzy… jeden z ładunków nie odpalił, ale pozostałe wystarczyły. Ziemia zadrżała, a w górę podniósł się gigantyczny obłok dymu i pyłu przesłaniając całkowicie widoczność.

Walki ustały dosłownie na moment. Czy to wszystko kogoś ogłuszyło? Czy ktoś zachwiał się? Nikt nie zwracał na to uwagi. Zawrzało znów, kiedy tylko dało się dojrzeć przeciwnika. W miejscu mostu ziała dziura i przejście zostało zablokowane, lecz po stronie krasnoludów nadal zostało dużo skavenów. No i Coś, które zaraz zaczęło szaleć na nowo. Topornicy doskoczyli do bestii i zaczęli bić w nią z całych sił. Strzelcy puścili całą salwę w potwora. Co i rusz kolejne pocisku rzucone przez skavenów uderzały w istotę.

Lecz nic nie było w stanie dotkliwie zranić chodzącego koszmaru, który z każdym kolejnym rozcięciem, z każdym kolejnym uderzeniem miotał się coraz bardziej rozrywając ciała krasnoludzkich wojów jakby byli zwykłymi kukłami. Gdzieś z przodu tarczownicy i kusznicy w końcu zaczęli dawać odpór szczuroludziom, którzy pozbawieni ciągłego dopływu nowych klan-braci byli bezlitośnie mordowani przez wściekłych krasnoludów. Wszędzie w koło panował chaos, zamęt i rzeź.

Gdzieś w tym wszystkim był Galeb. Pamiętał wiarę jaką pokładali w niego wojownicy. Czy przebieg tej bitwy pokazał im że legendy nie są prawdziwe? Czy teraz przekonali się że strażnik znaków choć niezwykłym jest krasnoludem to nadal krasnoludem a nie półbogiem.
Jedyne co mógł teraz Galeb zrobić było szalone, ale była to też jedyna rzecz, która pozwoliłaby krasnoludom przeżyć i nie uciec przed tym co ich tutaj spotkało.

Krzycząc ile sił w płucach i ignorując fakt że topornicy jeden po drugim ginęli rozszarpywani przez szpony potwora Galeb pognał na niego i z całych sił uderzył młotem. Z pośród całego ostrzału i uderzeń zaledwie parę ran zdołało przebić grubą skórę i pancerne płyty wszczepione w cielsko bestii. Jeden topornik zdołał rozpłatać jeden z łbów bestii, ale zaraz zginął rozerwany przez jej potężne łapska. Galeb przywalił w istoty korpus, jednak niewiele zdołał zdziałać. Coś po prostu ryknęło na niego i spróbowało go trafić. Wielka krzepa drzemała w ciele kowala run że był w stanie zasłonić się tarczą i ustać na nogach. Drewno i stal prawie rozsypały się od siły ciosu skaveńskiego potwora. Strzelcy odpalili kolejną salwę i chwycili za ostrza, aby przejść do walki wręcz. Dowodzący nimi Zabójca Trolli również odrzucił swój muszkiet i przerzucił się na topory. Nadbiegała odsiecz dla toporników oraz Galeba.

Ten zaś nie ustawał w wysiłkach aby choć zranić przeciwnika. Jeden z toporników zdołał rozciąć jej brzuch. Tam raz za razem uderzał runiarz wystawiając się na ataki bestii. Kolejny z nich spadł na niego rozrywając tarczę, odsuwając Galeba i pozostawiając go bez ochrony. Tymczasem do walki włączyli się strzelcy z Zabójcą Lognarem Dorunem na czele. Krasnoludy zaciekle siekały potwora, raz za razem. Wszystko na nic. Runiarz z rykiem dobiegł do bestii z powrotem, wybił się z obu nóg i trzymając młot oburącz zdzielił wroga po jednej z głów, trafiając prosto w oko, tak że rozprysnęło się. Bestia zawyła i zdzieliła znów Galeba z pełną siłą swojego łapska.

***

Lognar w całym swoim życiu nie widział czegoś takiego. Nie bestii, wszak przemierzył pół świata walcząc z istotami pokroju tego skaveńskiego monstrum. Jednak teraz widział, że bestia włożyła całą siłę, aby z potężnego zamachu uderzyć szponami w runotwórcę. Widział jak szpony zagłębiają się w ubiorze Galeba Galvinsona z siłą, która powinna khazada rozpruć jak poduchę i rozrzucić jego wnętrzości po całej okolicy.

Lecz to się nie stało. szpony zatrzymały się na kolczudze pod mundurem wojaka spod Czarnego Sztandaru. Oczy bestii rozszerzyły się, a z jej gardła wydobył się upiorny ryk wściekłości. Nie tracąc czasu Lognar uderzył na wroga z pełnego zamachu. Jeden topór zatrzymał się zaraz po wejściu w skórę, jednak drugi natrafił na jeden ze słabszych metalowych szwów trzymających pozszywanego potwora w całości. Ostrze przebiło się i zgruchotało żebra potwora. Ten po raz pierwszy zawył z bólu i zaczął się miotać po czym padł. Jednak to nie powstrzymało dalszych ataków. Wściekli i przestraszeni khazadzi bili dalej chcąc się upewnić że koszmar z ich najgorszych snów nie żyje. Runiarz podniósł się chwycił oburącz młot i rozpił pozostałe łby bestii.

Lognar Dorun wyrwał topór z trzewi skaveńskiej bestii. Teraz dopiero można się było jej przyjrzeć. Nie było szans aby był to wychodowany mutant. To coś zostało stworzone, pozszywane z wielu części i ożywione jakimiś plugawymi mocami. Zabójca pokręcił głową i splunął. Zaprawdę dzisiaj Grimnir obdarował go swoją łaską pozwalając zabić tak pokraczne stworzenie.

***

Nie pamiętał kiedy ustał ostrzał ze strony szczuroludzi. W ogóle słabo pamiętał koniec bitwy. Pamiętał tylko smutek i ciszę. Choć przeżyli, a szczuroludzie wycofali się po utracie cielesnego konstruktu nie było powodu do radości. Zbyt dużo dobrych krasnoludów dzisiaj poległo. W obronie mostu na Drugiej Granitowej. Wojownicy zaczęli zbierać ciała poległych przykryte dywanem szczurzych ścierw. Galeb jak w amoku przeszedł się po pobojowisku i odnalazł włócznię z czarną chorągwią. O dziwo ocalała. Fakt ten jednak nie wzbudził w Galvinsonie żadnych emocji.

Zwycięstwo bez radości

Podniósł oręż z ziemi i zdjął czarną szmatę. Wyjął z pochwy szablę i uciął łeb jednemu ze skaveńskich trupów po czym wbił go na drzewce włóczni. I potem następny i następny zostawiając między nimi niewielką przestrzeń. Na koniec czarną szmatę przywiązał na końcu włóczni, a jej grot wbił głęboko w barykadę tak aby się nie przechylała.

Potem stanął tak przypatrując się uczynionemu przez siebie totemowi. Rozwarte skaveńskie pyski zastygły jakby krzyczały z bólu, zaś rozwarte czerwone ślepia mogły wyrażać wiele, jednak chyba brak w nich jakiegokolwiek blasku mówił sam za siebie. Wieńcząca drzewiec czarna, zakrwawiona szmata, lekko rozpostarta opadała na najwyższe z łbów. Przy chorągwi rhunki zawiesił swój amulet - żelazną głowę krasnoluda na rzemyku.

Galeb złożył ręce do modlitwy.

- Gazulu wraz ze zmarłymi towarzyszami ślemy ci trybut z żywotów i krwi plugawych skavenów. Prosimy, zaprowadź poległych dzisiaj wojowników do Hal Grungniego, aby czym prędzej mogli spotkać się z Przodkami i wziąć udział w Wielkiej Uczcie. Bogowie Przodkowie przyjmijcie naszych kamratów do siebie, za poświęcenie z jakim walczyli dzisiaj. - wyrzekł cicho po czym dodał jak nakazywały wszelkie Księgi Uraz - Ich czyny zostaną zapamiętane.

***

Pozostałości oddziału broniącego mostu szły powoli. Było bardzo wielu rannych i niestety nie raz obrażenia jakie odnieśli żołnierze były bardzo ciężkie. Poległych pochowano w jednej z jaskiń, którą zapieczętowano przy pomruku modlitw do Pana Jądra Ziemi. Nie było krzyków, ani głośnych rozmów. Straty poniesione dzisiaj, pomimo śmierci setek skaveńskich ścierw były zbyt ciężkie.

Kierowali się do posterunku kapitana Telina Torunssona z zamiarem przyłączenia się do jego formacji. Przed Galebem stanął znów ciężki wybór - pozostać z wojownikami podziemnymi czy wraz z rannymi ruszyć do Azul?
Aktywność skaveńskiej hordy mówiła dobitnie o tym że droga z powrotem w dół będzie prawdziwym szaleństwem. Runiarz nie miał co do tego wątpliwości, jednak los Mistrza Hazgi i Jolvena tym bardziej stawał pod znakiem zapytania. A co jeżeli zdołali zrobić swoje i wrócić? A co jeżeli są tam gdzieś uwięzieni? A co jeżeli nie żyją i czekanie jest bezsensowne?
Wielka była konsternacja Galeba z tego powodu. Gdyby tylko wiedział co się stało z runiarzami!
Po dłuższej kontemplacji postanowił pozostać z wojownikami podziemnymi przynajmniej przez jakiś czas. Milicja została rozwiązana i nie wiadome mu były losy jego towarzyszy, jednak dla runiarza obowiązek wobec Mistrza Ellinssona był zbyt ważny, aby tak po prostu teraz odpuścić.

Czas jednocześnie wlókł się i pędził naprzód. Znurzenie po walce wraz z podziemiami płatały figle i trudno było ocenić jaka jest teraz pora dnia. Ile już idą? Kiedy dotrą na miejsce. W pewnym momencie Frodrik Kalinsson zarządził postój. Powoli krasnoludy zaczęły przygotowywać obóz. Galeb rozłożył swoje posłanie. Musiał się posilić i zastanowić.

***

Pomysł był dość śmiały, ale był to jedyny sposób na poznanie losów Runmistrza i jego ucznia, poza powrotem do skaveńskich tuneli.Galeb z pośród swoich rzeczy wyjął zwój, który przyniósł mu Jordi z przepisem na eliksir regenerujący z eukaronta. Runiarz ostrożnie rozwinął pergamin i przeczytał go, raz i drugi i trzeci. Dla pewności przepisał jego zawartość do swojej księgi. Musiał zapamiętać koniecznie przepis inaczej ta nikła szansa na odzyskanie nogi zostanie zaprzepaszczona.

Księgę odłożył i sięgnął po dłuto. Wyrył w kamieniu dość skomplikowaną runę, którą opisywało się wizje i prorocze sny. Otoczył ją wianuszkiem run Bogów Przodków do których zwracał się o pomoc. Gazul jako strażnik zmarłych i śniących oraz Pan podziemi. Valaya jako opiekunka wszystkich krasnoludów. Thungni jako ten który nauczył krasnoludów kuć runy. Alaryk Szalony jako opiekun kowali run. Grungni jako ojciec wszystkich krasnoludów. Grimnir jako patron wojowników. Morgrim Półręki jako patronujący obowiązkom i przyjaźni. Magrim jako Bóg Przodek tajemnic. Skalf Czarny Młot jako symbol poświęcenia dla sprawy. Tygrim jako władający szlakami i zwiastujący nadzieję. Oraz Smednir jako Kowal Losu.

Galeb otarł czoło. Nie lubił robić w kamieniu, ale przyłożył się z całego serca do pracy i runy wyszły idealnie. Ostrożnie ułożył starannie dobrane kamyki, w których wydłubał pojedyncze runy, które razem tworzyły imiona Mistrza Ellinssona i jego ucznia Jolvena. Ułożył je pieczołowicie w kręgu po czym podszedł do jednego z ognisk i przepraszając wziął pojedynczą tlącą się drzazgę. Podszedł z powrotem do swojego posłania i mamrocząc słowa mocy przytknął ogienek do kolejnych znaków.
Te jaśniały na dnie i rozpalały jeszcze bardziej drzazgę. Galeb musiał się pospieszyć i akurat kiedy płomyczek na drewienku oparzył jego palce zdołał on “zapalić” ostatnią z run.
Złożywszy dłonie do modlitwy runiarz zaczął mamrotać pod nosem w tajemnym języku kowali run.

- Bogowie Przodkowie, proszę udzielcie mi swojej wiedzy i mądrości albowiem nie wiem cóż czynić. Proszę was abyście odsłonili przede mną woal przeznaczenia, abym mógł poznać los mych towarzyszy Hazgi oraz Jolvena, którzy zniknęli wykonując swoje zadanie. Czy mam dalej na nich oczekiwać? Czy też mam powrócić do Azul? Proszę Wielcy Przodkowie wskażcie mi drogę.

Zakończywszy modlitwę Galeb przesunął dłońmi nad znakami, które rozświetliły się mocniej. Na każdej z run Przodków położył po jednym złociszu zaś na środku, na kamieniach z imionami runiarzy położył pergamin, który mu podarowali. Właśnie ten podarek miał być katalizatorem i łączem między nim, a zaginionymi kamratami.

Kolejne słowa mocy wypowiedziane przez krasnoludzkie usta i ze znaków w górę wystrzeliły małe złote płomienie, stałe, prawie pionowe. Umieszczony w środku kręgu zwój zaczął się spalać gwałtownie od końców nie pozostawiając ani odrobiny popiołu. Galeb dalej szeptał tajemne formuły prosząc Bogów Przodków o łaskę i pomoc.

W końcu zwój znikł, a płomienie jakby schowały się z powrotem do run. Po krążkach złota nie pozostało śladu, jednak kamyki z imionami kowali, choć znikły znaki na nich umieszczone pozostały wpisane w kamień wokół głównej runy, która świeciła teraz słabym złocistym blaskiem.

Galeb czuł że uczynił całość tak jak powinien, przesunął więc poduszkę i posłanie tak, aby mieć głowę dokładnie nad główną runą. Położył się, uspokoił oddech i zasnął, pozostawiając wszystko w rękach Bogów Przodków.
 
Stalowy jest offline  
Stary 02-09-2014, 22:44   #399
 
blackswordsman's Avatar
 
Reputacja: 1 blackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodze
Ergan nie odzywał się kiedy lawina złych słów spadła na Rorara. Osobiście chętnie dodał by swoje kilka kamieni ale to było zbędne. Za Detlefem łatwiej było ruszać ale nadal nie zmieniało to faktu, że Ergan ruszał tylko dlatego, iż wierzył w ocalenie swojej rodziny. Pędem z kopyta rzemieślnik wrócił do domu zapakował plecak biorąc jak sądził tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Przygotowane do kucia sztabki stali ukrył skrzętnie w domu, podobnie zrobił ze sprzętami do badań chemicznych. Sprawdził czy wszystko jest na miejscu i okazało się ,że paru drobiazgów brakuje. Kto by pomyślał, że rozmowa z Roranem zaowocuje prawie natychmiastowym wyruszeniem poza miasto. Ergansson podejrzewał coś podobnego ale za dzień, dwa a nie teraz już. Zostawiając plecak w domu krasnolud ruszył zakupić kilka niezbędnych rzeczy sprzedając jednocześnie to i owo. Czas mijał nieubłaganie kiedy krasnolud odwiedzał różne sklepy uwijając się przy tym jak się dało. Zbrojmistrz, sklep metalowy, szefc, handlarze bronią. Początkowo rzemieślnik chciał sprzedać kuszę i amunicję. Nie był dobrym strzelcem a ustrojstwo było dość ciężkie. Jednak nie otrzymując odpowiedniej ceny za broń Ergan zrezygnował ze sprzedaży kuszy. Zakupił za to kilka innych metalowych drobiazgów , które mogły się przydać. Wszystko szło dobrze do czasu wymiany butów. Ergan sprzedał swoje podniszczone ciężkie buciory i kupił nowe mocne skórzane, ciepłe i wygodne. Nie były jakieś eleganckie ale były dobre na wyprawę. Szewc jednak robił problemy. Ergan wiedział, że obuwie jest warte trochę mniej niż sprzedawca wołał za nie ale uparty wół nie chciał zejść z ceny. Pewnie dlatego,że był to ostatni szewc w okolicy poza górną cytadelą gdzie Ergan nie miał ochoty chodzić. Były milicjant starał się utargować brakujące w jego sakiewce sztuki srebra ale nie. Szewc okazał się mendą, chyba musiał zapamiętać służbę Ergana w milicji albo nawet brał udział w zamieszkach na placu. Próby wymiany towarowej również spełzły na niczym. Także oferowane modlitwy do Bogów Przodków nie pomogły. Nie było innej drogi jak pożyczyć srebro od kogoś z kompanii. W domu Ergan nie mógł poprosić ani o miedziaka, stracił by twarz. Wziął więc buty i dał słowo ,że wróci w tej samej klepsydrze z brakującymi monetami. Krasnolud udał się znów do obozu i ukradkiem udając, że wcale go tu nie ma podszedł do Thorina i wyprosił dziewięć sztuk srebra informując medyka, że musi spłacić tym szewca. Nie czekając aż ktoś go zaczepi, Ergan zwinął się i ruszył w drogę powrotną do szewca. Zapłacił brakujące srebro. W myślach przeklinał wyrobnika. Oby go pokręciło jeśli był sknera lub zmusił Ergana do biegania tam i z powrotem umyślnie. Rzemieślnik udał się teraz do domu po plecak, rzucił ostatnie słowa rodzinie i dopiero wrócił do obozowiska. Ile czasu minęło, nie wiadomo. Ale pewnie reszta zdążyła już zapuścić korzenie między tymi gruzami. Były milicjant miał nadzieję, że Roran wróci dopiero po nim. Skoro i tak wszyscy wieszali psy na Ronagaldsonie to jeden raz więcej nie robił mu różnicy. Zwarty i gotowy Ergan udawał,że jest w obozowisku dłużej niż był naprawdę wyczekując wymarszu.
 
blackswordsman jest offline  
Stary 02-09-2014, 23:34   #400
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, południe


Dirk ruszył na zakupy, widząc jak ferajna się rozchodzi. Dogonił Ergana, bo i tak szli w tym samym kierunku. Musiał dokupić kilka dodatkowych skórzanych toreb, na bąby, na podręczne lekarstwa oraz na przybory do golenia. Jako, że Dirk nie przepadał za zakupami, chciał załatwić wszystko w jednym sklepie. Tam kupił ziele fajkowe, przybory do golenia, dodatkowe mydło, naftę, zapałki oraz potrzebne torby. Wracając zakupił jeszcze pieczoną gęś, którą pożerał idąc do obozu. Krople tłuszczu naznaczyły jego nowy płaszcz, ale to tylko dodatkowa impregnacja. Gdy skończył z gęsią, obejrzawszy krytycznie to co z niej zostało, cisnął resztki kundlowi, który rzucił się na nie dokładnie ogryzione kości. Przy najbliższym poidle obmył ręce. Dopiero wtedy ruszył szybkim marszem do obozu. Idąc ukradkiem rozglądał się, czy nikt go nie śledzi, nie obserwuje.
W obozie drużyna się powoli zbierała. Był jeszcze czas na poprawienie troków, pasków. Ostateczne sprawdzenie mocowań plecaka i toreb. Przepakowanie ekwipunku tak aby arsenał zbrojeniowy był pod ręką. Urgrimson był gotów. Teraz mógł się zająć Dorrinem. Dał Dorrinowi maść, Czerwony łój, tłumacząc jak jej używać. Przygotował mu także miksturę na powszechne choroby, zalecając trzy łyki dziennie oraz tłumacząc co to takiego i po co to jest.
Gdy wrócił Thorin w końcu znalazł czas dla Dirka.
- Pozostawiłem ci do analizy znalezione grzyby jak pamiętasz. Udało ci się coś z nich uzyskać? – zapytał Dirka.

– Oczywiście Thorinie, pamiętam o grzybach. Jeden gatunek grzyba z tych co mi je dałeś do analizy miał godne uwagi właściwości, oto – Dirk wydobył z niewielkiej torby przy pasie kilka miedzianych buteleczek, jedną, drugą, a potem trzecią.
– Oto extract z Uzr an'akh, nałożony na ostrze powoduje miejscowy paraliż, a co za tym idzie operowany nie odczuwa bólu. Jednak nie wiem na ile wystarczy jedna butelka. Radziłbym dodawać aż pacjęt nie będzie odczuwał bólu. Czytałem natomiast, że wypita może doprowadzić do poważnych uszkodzeń układów wewnętrznych czy coś takiego, w każdym razie nie należy tego pić, bo można się pochorować.

- Dziękuję - odrzekł Thorin przyjmując buteleczki - Na pewno przyda się przy operacjach, możesz mi powiedzieć czy było to z tych grzybków małych, pomarszczonych, nieco zielonkawych , te znalazłem pod młynem, czy może ten drugi gatunek? W sumie też wielki nie był, ale łatwy do odróżnienia, te były o wiele bardziej ciemne i wilgotnawe. Będę wiedział za którym z nich rozglądać się w przyszłości. - zapytał jeszcze Thorin. Zapamiętując by z nowej wiedzy poczynić w wolnej chwili notatki. Trochę żałował że nie zachował mu się żaden grzybek, mógłby go dokładnie odrysować, pozostawało jedynie zapisać znaki szczególne i działanie.

[i] - Właśnie z tych grzybków zrobiłem miksturę paraliżującą. Z tych śluzowatych grzybów, które nie powinny być zielonkawe, bo tracą właściwości. Te drugie brązowo-pomarańczowe to żebraczy ból. Jak sama nazwa wskazuje, tylko żebracy się nim interesują. Jednak puchlina gorczyczna, bo tak się nazywają owe małe, pomarszczone grzybki, jest warta uwagi. W odpowiednich warunkach oraz z mniej zgniłych grzybków, mógłbym przygotować większą ilość specyfiku. Po odpowiednich modyfikacjach można także tego używać do zatruwania ostrzy. Na przykład, do szybkiego powalenia trolla. Jeden celny cios i chwilę poczekać, a potem powycinać składniki z takiego syna.

- Ooo to bardzo przydatna rzecz. Z tego co się nauczyłem bardziej wydajne jest smarowanie bełtów, starcza na więcej niż przykładowe posmarowanie ostrza, a z tego co mówisz taka trucizna nadawała by się idealnie. Byłaby szansa zadziałania trucizny zanim troll czy inna potwora w ogóle by dobiegła. Aż tak silnych trutek nie stosowałem jednak na szkodniki, ot raczej środki które byłyby im nie miłe w przypadku gdyby uciekli z pola walki z takim bełtem. Mogę ci zdradzić dobry i tani sposób, na posmarowany czymkolwiek bełt, dosypujesz opiłki żelaza, ołowiu, czy co tam metalowego znajdziesz. Zawsze jest szansa że dostanie się to do krwiobiegu i prędzej czy później potworę wykończy. Thorin żałował że nie ma większej ilości tej puchliny gorczycznej o której opowiedział mu Dirk, przydałaby się w walce z ogrami, których w okolicy było dość sporo. [i] - Ku pamięci, myślisz że ze sprzętem który wziąłeś dasz radę przetworzyć składniki w mikstury? Gdzieś w obozie rzecz jasna.[i] - zapytał Thorin , żałując że wcześniej nie porozmawiał na ten temat z Dirkiem, po prawdzie sądził, że zostaną w twierdzy dłużej. Wiedząc , że różne mikstury wytwarza sie w różnym tempie i przy użyciu różnych urzadzeń , pośpieszył z dodatkowymi informacjami - Do przetworzenia mam piryt i furkalit, na orcze ścierwo oczywiście, oba w niedużych ilościach.

- Przykro mi Thorinie, ale nie biorę na wyprawę ekwipunku alchemicznego. Tam gdzie idziemy nie było by czasu ani możliwości rozstawić najbardziej niezbędnych elementów, nie wspomnę już o prowadzeniu procesów przemian. Nie rozpalę również ognia, bo chociażby podjazdy orków by mogły nas wypatrzeć. Ale mniejsza o detale. A piryt i furkalit, cóż nie spytam nawet skąd to masz i od kogo. Zapytam jednak o ważniejszą kwestie. Jak przechowujesz owe minerały? Oraz prośbę, abyś nie marnował tego na orcze ścierwo, już zwykłe bełty są za drogie na zielone gówno, coby daleko nie szukać dobrego przykładu. - Głos Dirka zmieniał tonację, gdy mówił o ekwipunku alchemicznym mówił z manierą akademicką, natomiast gdy poruszył temat orków zaciskał szczęki.

- Bełty za drogie? - zdziwił się Thorin na tok rozumowania Dirka - Ścierwo trza tępić wszelkimi środkami i najlepiej trzymać je możliwie daleko od siebie. Pewnie wiesz, że swe ostrza maczają w fekaliach, leczenie takich ran czy zakażeń to paskudna sprawa, a w gromadzie w jakich zwykły atakować o ranę czy dwie nietrudno. W kronikach miałeś zresztą dość dokładny opis walk jakieśmy stoczyli w Izor, wielu z nas zostało poranionych, niektórzy ledwie tę walkę przeżyli. Nie szkoda mi na orcze ścierwo trucizny, na nikim innym zresztą używać jej nie zamierzam, nie licząc oczywiście innych potworów. No i rzecz jasna, silniejsze środki zamierzam zachować na ogry chociażby, od których się zaroiło w okolicy. Póki co jednak to próżne dywagacje, żadnej silniejszej trucizny nie mam… Hmmm no może poza jadem z pająka, ale po prawdzie chciałem go poddać jeszcze badaniom. A to co mam przechowuję w zamkniętych buteleczkach po prostu. - stwierdził na koniec wzruszając ramionami. Wieści o braku sprzetu potrzebnego do wytwarzania mikstur nie były dobre, jednak Thorin już dawno nauczył się przyjmować to co jest z wdzięcznością i nie smucić się z powodu tego czego nie ma, zwłaszcza gdy nie miał na to żadnego wpływu.

- Miałem na myśli, że piryt i furkalit są zbyt cenne aby marnować je jako truciznę. Dodatkowo powiązane według antycznych receptur, z innymi równie cennymi składnikami, mogą przemienić się w bardzo potężny eliksir. Jednak jeśli są niewłaściwie przechowywane tracą właściwości medyczne i są nic nie warte, nawet jako trucizna zadziałają słabo, wywołując jedynie sraczkę, a w najgorszym wypadku zawroty głowy. - Dirk mówiąc uśmiechał się nieznacznie, a ponieważ rozmowa zboczyła na tory akademickie, Dirk momentalnie odnalazł się w roli.
- A swoją drogą do czego żebrakom te grzybki żebraczego bólu? Nie pytam jako żebrak ale jako kronikarz i medyk, zaciekawiony wiedzą której nie posiadam - zapytał z uśmiechem na koniec, chcąc odnotować działanie owych grzybków, jakiekolwiek by ono nie było.

- Jest to pewnie jeden z żebraczych sekretów, albo zwykła głupota, zwłaszcza wśród ludzkiego pomiotu. Ludzie, zwłaszcza żebracy zjadają te grzyby. To pewnie jest tak jakby pić wodę będąc na morzu. Ponoć ludzie gdy są głodni potrafią zeżreć własne gówno. Ale to tylko plotki, nie widziałem na oczy aby ktokolwiek jadł własne gówno, albo żebraczy ból. Jednak nazwa skądś się wzięła. - Dirk cieszył się rozmową z Thorinem.

Rozumiem - pokiwał głową kronikarz, po czym dodał tylko - Piryt i furkalit, jak wspominałem są w zamkniętych buteleczkach, tak jak je już dawno temu kupiłem, chyba więc to najlepszy sposób ich przechowywania, ale jeśli masz jakąś odmienną radę to zawsze chętnie wysłucham. Gdy szkolono mnie na aptekarza, większą wagę przykładano do sposobu wykorzystania mikstur, czy też dobierania odpowiednich proporcji leku, nie mówiąc już o umiejętności leczenia. Zazwyczaj w tej profesji wykorzystuje się już gotowe składniki, a także rozróżnia jaki preparat do jakiej choroby czy innej dolegliwości ma służyć. Mało który przedstawiciel mojego zawodu zna się na wytwarzaniu czy zdobywaniu podstawowych składników, niestety. Przypuszczam, że to dziedzina na lata nauki i praktyki, które sam przeszedłeś.

Dirk spokojnie słuchał słów Thorina. Gdy ten skończył, rozpoczął Dirk. - Skoro przechowujesz je tak jak je zakupiłeś, to powinna utrzymać się ich wartość. Dopiero po chwili podjął temat. - Ja natomiast potrafię przygotować maści, eliksiry i leki potrzebne medykom. Jednak mam blade pojęcie co jak leczy. Wiem jedynie aby dokładnie opisać stężenia i zawartość, tak by medyk mógł dobrać odpowiednią dawkę leku.
Więc powinniśmy się nawzajem dobrze uzupełniać - dodał z uśmiechem Thorin.

- Oo! - Zakrzyknął nieco entuzjastycznie Dirk. - Mam przy sobie nieco specyfików do przyśpieszenia procesu leczenia Dorrina. Podałem mu już dwie dawki z instrukcją jak tego używać, ale myślę, że Ty Thorinie możesz mieć coś jeszcze do powiedzenia Dorrinowi. Jak by co to mam dość spory zapas wszelkich maści i leków.

- W takim razie moglibyśmy mu się przyjrzeć wspólnie przed wyruszeniem, póki wciąż nie ma Rorana. Wiedząc czym dysponujemy będę mógł określić co i kiedy mu zapodac. Na pewno przydałoby się coś na ogólne wzmocnienie organizmu. Niestety zamówione przeze mnie leki nie zdążyły dotrzeć do medyka, co zaś się tyczy specyfików na przyśpieszenie leczenia, z pewnością dobre będą małe, ale częstsze dawki, tak by organizm zdążył je w całości wchłonąć i pracować cały czas. Mały nadmiar mu nie zaszkodzi, ale też zwyczajnie nie pomoże, zmarnuje się gdyż nawet taki silny organizm jak Dorrina ma swoje granice możliwości. - rzekł po czym wyciągnął swoją fajkę z stylizowanym smoczym cybuchem. Nabił ją porcją khazadzkiego ziela i skinieniem reki wraz z fajką zapytał czy i Dirk ma ochotę na tytoń. Specjalnie nosił zapasową fajkę by nie robić komuś smaku którego nie mógłby zaspokoić… Wiedział że może to być jedna z ostatnich okazji do zapalenia fajki. W korytarzach woń dymu nosiła by się zbyt daleko i stanowiła zagrożenie. Nawet w górach musiałby poważnie rozważać palenie, zielone szkodniki miały bowiem silne powonienie, może nie tak silne jak skaveny, jednak ryzyko wciąż pozostawało. W takich miejscach doskonale rozumiał powiedzenie jego dziadka iż palenie zabija… Stary weteran wojenny wiedział co mówi.

Dirk odpiął klapę ładownicy, którą nosił po lewej stronie. Następnie rozpoczął wyciąganie po jednej z grupy miedzianych pojemników. Pokazując palcem runę, wyrytą na miedzianym pojemniku, tłumaczył Thorinowi jaki jest skład i jakie ma stężenie. Dirk poczęstował się tytoniem Thorina, jednak użył własnej fajki. Dirk podał Thorinowi porcję Krwawego Litworu, porcję Czerwonego Łoju, oraz miksturę uodparniającą na powszechne choroby. - Jeśli braknie to proszę powiedz, a wydam potrzebną ilość. Wszystkie moje leki są oznaczone tak jak przedstawiłem. Dorrin wydałem porcję Czerwonego Łoju i porcję miksturę na powszechne choroby. Jeśli uznasz, że można go już leczyć Krwawym Litworem to użyj tą co teraz dostałeś.

- Dziękuje Dirku, na pewno przydadzą się twoje mikstury. Dużo masz tych mikstur przeciw chorobom? - Zapytał Thorin, w zamian wręczył Dirkowi porcję Sokolego Oka. - Ruszamy w góry, na mróz, ziąb i wiatr, a po prawdzie to nie wiem czy ktoś prócz mnie przygotował się na zimowe warunki - Thorin nie musiał nawet wskazywac, jego zimowy płasz z kapturem, pokryty wilczym futrem był widoczną oznaką tego co mówi. - Na Krwawy Likor jest zdecydowanie za wcześnie, minie z dobry tydzień nim ta mikstura będzie mogła odnieść jakikolwiek efekt. Dorrin … on z punktu widzenia medycznego jest na skraju życia i śmierci. Jest z nim gorzej niż jak wyszliśmy z tuneli po walce ze skavenami gdzie niemal każdy musiał się bite dwa tygodnie do miesiąca kurować leżąc wyłącznie w łóżku… Tak naprawdę to nie wiem ile on przejdzie… każdy inny pewnie skonałby po drodze, no ale to Dorrin , on ma szanse przetrwać tą podróż. Zakładając że nie dziabnie go żaden stwór, ani nie dopadnie choróbsko. - rzekł wyraźnie zmartwiony. - Kurwa, jak na mój gust to niepotrzebnie się tak śpieszymy z tym wymarszem. - po czym pociągnał fajkę i ponownie wzruszył ramionami. Z tym także nie mógł już nic zrobić, a Dorrin szedł z nimi na własne życzenie. Jeśli ktokowliek mógł i powinien oponować to właśnie ten wlekący się ślimaczym tempem prawie trup.

- Ja jestem gotowy do wyprawy. - Oburzył się Dirk. - Kupiłem pełen płytowy hełm, tarczę żelazną, mam sporo eliksirów i maści, powinno wystarczyć na porządną bitwę. Zastosowałem wełnianą ochronę przed mrozem, z ogromnym powodzeniem stosowaną w dalekiej północy, a przyjęło się to w Ostlandzie i Ostermarktcie, północnych krainach Imperium ludzi. Mianowicie, pod skórznią mam wełniany zimowy sweter, który będzie chronił moje ciało przed utratą ciepła. Także chroni przed chłodem kolczugi, bo ta gdy na mrozie trochę pobędzie zacznie strasznie chłodzić, nawet najgrubsze futro nie poradzi na to nic. A wełniany sweterek będzie robił swoje zadanie. Natomiast płaszcz skórzany ochroni mnie przed wiatrem. Podsumowując, bardziej gotowym być nie mogę. - Powiedział z dumą Dirk.

Thorin pokiwał z podziwem głową, patrząc jednak na resztę oddziału tracił już tak dobry humor. Dorrin jako pierwszy lepszy przykład do którego obaj zresztą zaszli, na pierwszy rzut oka nie nosił na sobie nic prócz zbroi i podstawowego ubioru… To był jednak góral, zaprawiony w mrozach. Co do reszty, mieli się przekonać z czasem. - Pamiętam jak ostatnim razem opuściliśmy twierdze. Na początku nie było tak źle, ale gdy zaczęło brakować żarcia, a mróz siekł niemiłosiernie wówczas zrobiło się nieciekawie. Do tego to starcie z ogrami które mocno dało się nam w kość. Właściwie to później nie potrzeba było żadnych przeciwników, sami byśmy skonali z ran, głodu i wyziębienia, gdybyśmy nie natrafili na obóz khazadów z Wieprzowej. - Rzekł Thorin przypominając sobie dobrze, że niektórzy nie wytrzymali trudów tamtej wyprawy. Wtedy właśnie zginął Hargin, Skalli i Glandir. Jedna trzecia oddziału...

- Cóż, będzie jak Bogowie Przodkowie sobie chcą. - Dirk dość obojętnie podchodził do sprawy. Nie do końca wierzył, że Bogowie pomagają ot tak. Każdy kuje swój los, a Bogowie jedynie delikatnie wpływaja na losy wiernych, jeśli w ogóle się mieszają.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 02-09-2014 o 23:39.
Manji jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172