Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2014, 23:33   #15
Wilczy
 
Wilczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Wilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputację
Carver zatrzymał się pod Ambasadorem. Zanim wysiadł z samochodu, patrzył przez chwilę na bryłę budynku. Był w niezłym humorze - przed spotkaniem zdążył się spokojnie najeść. Zrezygnował z piwa (choć przydałoby mu się coś na klina), bo przecież miał zaraz rozmawiać o pracy. Wysiadł z samochodu. Spojrzał na swojego Dodge’a i patrząc na ochroniarzy w okolicy, był prawie pewien, że nic złego się z nim nie stanie… I dobrze, bo trochę szkoda by było.



Cała ekipa ruszyła do środka… ale Carverowi coś się nie zgadzało. No jasne, było ich za dużo! Tuż obok Mild szła jakaś laska, której Dziadek nigdy wcześniej nie widział. Fakt, wczoraj wieczorem parę osób się wykruszyło – pewnie Doberusk ściągnął ją na szybko, żeby załatać dziurę. No i świetnie… tylko jakie ona mogła mieć doświadczenie? Robinowi nie spodobało się takie nagłe przetasowanie. Mówią, że z gówna bicza nie ukręcisz. Ale może się jeszcze okazać, że podczas tej roboty będzie trzeba w gównie rzeźbić.


***

Wnętrze robiło wrażenie, Carver musiał to przyznać. Przez moment można było niemal zapomnieć, że za tymi oknami ludzie walczą o życie z mutantami, Molochem i całą tą resztą… Bez słowa, choć nie bez złości zdał broń. Kałacha i większość sprzętu zostawił w samochodzie, więc musiał się pozbyć tylko Beretty, wsuniętej za pasek spodni i noża.

-Skończyliśmy już to przedstawienie? – zapytał retorycznie, kiedy kobieta przestała już macać go po jajach – To świetnie…

W gabinecie, bez skrępowania wziął sobie szklankę z wodą i rozsiadł się wygodnie na sofie. Brakowało tylko telewizora… choć dzisiaj przecież i tak nic nie leci w TV – no bo niby skąd? Rozmowa toczyła się gładko i to Robinowi odpowiadało. Detroit – Denver, pięć stów na głowę, towar… cóż, towar stał przed nimi i szczerzył się głupio w swoim wymuskanym garniturku. Trevor zaczął krążyć wokół detali, ale za to Mild okazała się konkretniejsza i zapytała o deadline… tyle, że oczywiście w typowy dla siebie „Mam Wszystko w Dupie” sposób. Carver dyskretnie przewrócił oczami i przetłumaczył.

- Panna Reid zastanawia się - podobnie zresztą jak ja - czy większy priorytet ma pośpiech czy dyskrecja. Na pewno świetnie pan rozumie, że te dwie rzeczy rzadko idą w parze… - powiedział i poprawił się trochę na fotelu - Dobrze też byłoby już teraz znać, jak pan to określił, “dokładniejszą lokalizację celu”, zamiast polegać wyłącznie na pamięci obecnego tutaj pana Smitha… bez obrazy oczywiście - spojrzał przelotnie na ich “przesyłkę”. Nie macie robić za niańki, akurat… zabieranie turystów do roboty zawsze źle się kończy.

Paolo wspomniał o tygodniu. „Z palcem w dupie, w tydzień się wyrobimy”, pomyślał Carver. Przyszło mu do głowy, że byłoby szybciej, gdyby zamiast siedmioosobowego konwoju po prostu wpakować „przesyłkę” na siedzenie pasażera i załatwić to dyskretnie, jednym pojazdem. Ale pewnie nie obędzie się bez problemów, więc dobrze mieć dodatkową siłę ognia. Od drugiego pytania, Macsarpone bezczelnie się wykręcił: "wyjawi lokalizację w odpowiednim czasie..."

Dupa, a nie wyjawi. Lepiej żeby, bo Dziadek nie zamierzał w trasie nikogo pytać o drogę. No cóż, najważniejsze zostało powiedziane – choć niestety nie wyjaśnione, ale tym Carver będzie przejmował się później. Wiedział już prawie wszystko co mu było potrzebne, więc pozwolił sobie słuchać jednym uchem i trochę się rozejrzeć. Zauważył, że Paolo nieco zbyt intensywnie, jak na rozmowę biznesową, wpatruje się w tę… jak jej tam… no, w tę nową. Joe pewnie wspomniał jej imię, ale Carverowi jakoś chwilowo wyleciało z pamięci. A na oficjalne przedstawienia nie było czasu. W każdym razie, wyglądała jakby ona i Paolo mieli zamiar się pozabijać, cholera wie dlaczego. Cóż, Dziadek i tak powinien zamienić chociaż kilka zdań z nowym współpracownikiem – choćby po to, żeby wiedzieć, czyja to będzie wina, kiedy wszystko się spierdoli. A wyglądało na to, że może się spierdolić, jeszcze przed wyjściem z gabinetu… bo oczywiście Reid nie mogła tak po prostu wyjść, a Dickson podchwytuje wszystko z czym ona wyskoczy, jak widać:

- Do zobaczenia, Panie Mascarpone - powiedział Trevor przed wyjściem z pomieszczenia. - Niech Pan przekaże swoim ludziom, że te talony to dla mnie. Panie Smith pojedzie Pan ze mną i z moim przyjacielem. - Dickson pokazał na Jeda po czym ruszył szybko w stronę wyjścia. - Mildred. Czekaj. - zawołał chyba o kilka decybeli za cicho aby rudowłosa go usłyszała. - Z tą blondyną to ja żartowałem. Nie rób jej krzywdy. - zaśmiał się idąc w stronę drzwi.

Carver był zniesmaczony - rozmowa z pracodawcą to nie jest dobry moment na wygłupy. Fakt, “Motylek” też mógł zdobyć się na więcej konkretów, ale on był w końcu pracodawcą i gospodarzem, więc miał prawo zachowywać się jak mu się tylko podoba. Nawet gdyby przywitał ich goły, wysmarowany galaretką owocową, Dziadek pewnie by nie mrugnął. Ale Mild i Trevor to inna sprawa. Dziadek pokręcił tylko głową, odłożył swoją szklankę, chrząknął pożegnalnie “Motylkowi” i wyszedł. Nie będzie przecież robił sceny przed zleceniodawcą.

***



W garażu chciał załatwić sprawę szybko. Jakiś młody zaczął się ślinić na widok wozu Dziadka. Nic dziwnego, Carver jeździ Dodgem między innymi po to, żeby robić wrażenie na pracodawcach… ale nie na mechanikach. Trochę należnego szacunku i uznania nieco poprawiło mu humor – tylko nieco, więc szybko zbył dzieciaka. Kiedy tylko miał pełny bak, jeszcze raz kiwnął głową ich pracodawcy i przygotował się do wyjazdu. Dickson będzie musiał jechać pierwszy – on zna drogę do miejsca gdzie, jak wynikało z krótkiego komentarza Mild, najwyraźniej zabawiał się rano z rudzielcem. Cóż, co kto lubi. Pora ustalić trasę i wziąć się do roboty.
 
Wilczy jest offline