Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2014, 23:00   #6
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Old... Acquaintance


Richter zsunął kaptur z głowy by wyraźniej przyjrzeć się staruszkowi. Niemrawy uśmiech zagościł na jego paszczy.
- Dobrze Pana widzieć… Odmłodniał Pan? - Uniósł brew, a jego uśmiech się poszerzył ukazując szereg zębisk. - To czego szukam… a raczej kogo nadal jest w rękach tego popaprańca… A co do wydarzeń w Lukrozie… zabiłem boga szaleństwa. - Nawet mu brew nie drgnęła gdy to powiedział. - Co Pana tutaj sprowadza? -
- Oh, czyli Bogowie naprawdę umierają? -zapytał staruszek, równie spokojnie co zbrojny. - Silny młodzieńcze, postanowiłem poświęcić resztę życia podróżowaniu i tak chciał los, że trafiłem tutaj. Czasem dobrze długo żyć, ma się czas na wiele rzeczy.
- Największą zgubą bogów… jest przekonanie że są nieśmiertelni…Nie ma czegoś takiego. - Oparł łokcie o blat stołu gdy splótł palce. - Ja to wykorzystałem… nie bez pomocy oczywiście. - dodał Richter.
- Czujesz się z tego powodu dumny? -zapytał staruszek przekrzywiając głowę lekko na bok.
- Dumny to złe… słowo… czuje się… w pewnym sensie spełniony. - łypnął okiem na staruszka.
- Odbieranie życia, nawet istocie która go nie szanuje, powinno budzić smutek. -westchnął staruszek, gdy kelnerka podała mu zamówioną wcześniej herbatę. - Każde zabójstwo skaża naszą duszę, czy warto poświęcić coś tak ważnego, by móc zapewnić sobie dłuższe życie? -zapytał filozoficznie, obracając naczynie w sękatych dłoniach.
- Większość mego żywota… w tej plugawej skorupie, przepełniał smutek... Mam dość. - Richter opuścił nieco głowę, bezwiednie tworząc rysy na blacie stołu pazurami rękawic.
- A czy przypadkiem nie żyjesz tak, by ten smutek przeciągać, silny młodzieńcze? -zapytał staruszek. - Powiedz, kiedy ostatni raz zrobiłeś coś, co sprawiło ci radość?
Malencroft zastanowił się dłuższą chwilę, był jeden taki moment na ślubie Surokaze.
- Cóż… gdy grałem na… fortepianie, odpływałem na krótki moment. Zapominałem o… wszystkim. -
- Czemu więc nie grasz częściej? - zapytał staruszek.
- Jest masa spraw… które wymagają mych ingerencji… dla siebie praktycznie nigdy… nie mam czasu. - Odparł rozglądając się za tym kuflem piwa które zamówił dobrą chwilę temu.
Kufel już po chwili pojawił się na stole, w karczmie był spory ruch, więc kobieta miała pełne ręce roboty. Staruszek w zamyśleniu pociągnął łyk herbaty. - Skoro nie masz czasu dla siebie, to czyje życie przeżywasz? -zapytał w końcu.
To pytanie zabiło mu klina. Jedyne ślepie poszerzyło się w ogromnym zdziwieniu. Leniwym ruchem chwycił za ucho kufla.
- Nie wiem. - Nie uniósł naczynia, wpatrywał się tylko w swoje paskudne i rozmazane odbicie w złocistej cieczy.
- Więc kto ma wiedzieć? -staruszek uśmiechnął się lekko. - Żyje już ponad sto lat, a dopiero niedawno zacząłem przeżywać własne życie. Czy chcesz obudzić się tak późno jak ja, silny młodzieńcze?
Richter westchnął przeciągle, lecz brzmiało to jak demoniczny bulgot. Nie zamierzone, po prostu tak działają jego struny głosowe.
- Przyjdą czasy… gdy będę mógł o tym… pomyśleć. Na ten moment… muszę ją uratować. Najgorsze jest… to że nawet jeśli mi się uda… nie wiem co dalej. - Otworzył paszczę by wlać połowę zawartości kufla w przełyk.
- Po ratunku najczęściej przychodzi czas na świętowanie. -przyznał staruszek, bębniąc palcami po stole. - Boisz się, że nie zaakceptuje twego wyglądu? -zapytał, unosząc cienką siwą brew.
- Akceptacja to byłby… szczyt marzeń. Bardziej się boję tego że… będzie próbowała mnie.. przepędzić. Wiem jak wyglądam… to była by normalna reakcja. - Starł kciukiem wiecznie płynącą łzę.
- A czy zadałeś sobie pytanie co ty byś zrobił gdyby to ona została przemieniona w potwora? -zapytał staruszek, nie unikając tego ciężkiego słowa.
- Ciężkie pytanie… ale sądzę że spróbowałbym znaleźć.. .sposób by to odwrócić. - Sam nie był do końca pewny swych słów. Porzucenie tego czym był równoważyło się z porzuceniem mocy której pożądał równie mocno co Rose. - Mam nadzieję że… do tego nie dojdzie. szczerą nadzieję… -
- A gdyby nie było sposobu i musiałbyś wybrać, przyjąć ja jako potwora, lub odrzucić od siebie. Co byś zrobił jako człowiek a co byś zrobił teraz? -drążył staruszek, wpatrując się w Richtera zza okularów.
- Nie chcę o tym teraz myśleć… - Odparł stanowczo, pytania starca stawały się coraz trudniejsze. - Poza tym ja nigdy.. nie planuję… ja działam. - Po tych słowach upił piwa.
Staruszek zaśmiał się cicho. - Więc po co się martwisz? Skoro sam teraz nie wiesz co byś zrobił, to czemu myślisz ze wiesz co ona zrobi. Jeżeli kocha cie tak jak ty ją, zrobi to co ty byś zrobił. Jeżeli nie, to czy wtedy strata będzie boleć tak bardzo? -zaśmiał się, przechylając lekko głowę.
Richter skinął głową przyznając staruszkowi rację. - Dobrze Pan mówi… nie ma sensu się tym zamartwiać… to może ze zmęczenia pieprzę… głupoty. - Zaczesał kosmyk włosa, odsłaniając piracką przepaskę, z ironicznie uśmiechniętą buźką. Poświecił krótki moment by przemyśleć słowa starca, zwłaszcza te ostatnie. Nie będzie niczego pewien dopóki jej nie spotka.
- A zmieniając temat, widziałeś te zniszczone domy? -zagadnął staruszek, wciągając nosem aromatyczna woń herbaty.
- Ciężko przeoczyć… zniszczenia są spore. Wiadomo co jest… ich przyczyną? - Zakończył wypowiedź pytaniem.
- Dwa olbrzymy pustoszyły okolicę. Jednak niedawno zostały pokonane przez pewnego młodziana. Jednak w czasie walki ucierpiało troche budynków. Teraz gdy o tym pomyślę, to pytał o ciebie. -staruszek wyglądał na naprawdę zdziwionego, że zapomniał o tym fakcie.
Richter rozmasował skroń. - W sensie “Gdzie ten skurwiel?”.. czy chciał coś innego? -
- Trudno ocenić… pytał tylko czy ktoś z nas wie gdzie jest łowca potworów zwany rycerzem rozpaczy lub Calamitym. -wyjaśnił staruszek. - Był trochę podobny do ciebie… wielki, ciężko opancerzony i z ogromnym mieczem, którego zęby bez litości wgryzały się w ciało potworów. Nazywał się chyba Rufus, a przynajmniej tak się nam przedstawił. - stwierdził dziadek, drapiąc się po pomarszczonym policzku.
Rufus!? Przecież własnoręcznie go zabił. To było absurdalne i niemożliwe.
- Nonsens! Własnymi łapami go… zabiłem. To niemożliwe. Jest… Pan pewien? I gdzie ten oszust się teraz podziewa?! - Nie krył gniewu, a podniesionym tonem zwrócił uwagę klienteli która skupiła na nim uwagę.
- Skoro go zabiłeś, czemu tak krzyczysz? -staruszek przyglądał się Richterowi z lekkim uśmiechem - Brzmisz jak gdyby był twym przyjacielem. -dodał starzec. - Ten który zwał się Rufusem odjechał jakiś tydzień temu, trudno powiedzieć gdzie. Miał taki dziwaczny metalowy pojazd o dwóch kołach. Chyba z Witlover, tylko tam produkują takie cuda, silny młodzieńcze.
Gdy wypomniano mu podniesienie tonu zrobiło mu się nieco głupio, usiadł z powrotem.
- Gardziłem nim… każda cząstka mnie chciała jego śmierci. Ale to nie oznacza… że pozwolę by jakiś… pajac zbrukał jego pamięć. Szanowałem go jako… wojownika. - Z opisu wyglądu tego podszywacza, wyglądało na to że to jakimś cudem był on. Kto inny niż nie właśnie Rufus miał pasować? Zastanawiało go tylko w jaki sposób znów jest wśród żywych. Nekromancja? Albo ktoś kto tylko zwał się jego imieniem i starał się upodobnić jak najbardziej do dzierżyciela pożądania. Postanowił na tą chwilę zignorować tą plotę, miał ważniejsze sprawy na głowie. Ten oszust i tak prędzej czy później znajdzie Richtera… ku swej zgubie.
- Czemu nim gardziłeś? -zapytał staruszek wiedziony ludzka ciekawością.
- Bo niemal mnie… uśmiercił. Czy to nie jest… wystarczający powód? - Odpowiedział pytaniem na pytanie.
- A ty uśmierciłeś potem jego. Czy więc sobą też gardzisz? -zapytał z poważną miną starzec.
- Nie. Jestem całkiem pyszną… osobą. - Odrzekł poważnie bez cienia skromności. - Zresztą on sam tego chciał… szukał mnie tylko po to by zostać przeze mnie… zgładzony. To nie tak że polowałem… na niego. - Wzruszył ramionami dopijając piwo. Powinna zaraz być jego pieczeń z warzywami. W zasadzie to nie jadał nic innego jak już coś zamawiał.
- Hmmm… -starzec zamyślił się głośno. W tym czasie posługaczka doniosła talerz, przepraszając przy tym żywiołowo. - Panicz wybaczy czekanie, mamy dużo klientów. Szef kazał przynieść kolejny kufel piwa w ramach przeprosin. -tłumaczyła się, ustawiając danie i napitek na stole. Jednak ani na chwile nie spojrzała na rycerza, Calamity widział jak lekko pobladła od kiedy zbliżyła się do stolika. Odeszła zaś trochę zbyt szybko by nazwać to grzecznym.
- Gdyby...gdyby on cie zabił, zamiast ty jego. Czy uznałbyś go za osobę, godna odebrania ci żywota? -podjął zamyślony starzec, wracając do urwanego wątku.
- Gdyby mnie zabił… oznaczało by to… że jestem słaby. No i oczywiście będąc… martwym ciężko uznawać cokolwiek… bo wie Pan jest się wtedy…martwym? - Po tej wypowiedzi wbił widelec w mięso, pakując cały kawałek do paszczy. Było smaczne, warte tych kilku monet. Po przerzuci pieczeni popił to “przepraszającym” kuflem piwa.
- hohoho, to całkiem dobra odpowiedź. Godna wojownika. Tak jak życie tamtego Rufusa, jeżeli to co mówisz to prawda. -zaśmiał się starzec. - Gdzie jest twój kolejny cel, silny młodzieńcze?
- Wodospad spadających łez… tam przetrzymuje ją “Strażnik Chaosu” jak to się… przedstawiał. To jakiś bożek… nie wiem czego odemnie… chce. - Westchnął, palcami wybierając kawałki warzyw i zajadając je powoli.
- Zabierzesz mnie ze sobą, silny młodzieńcze? -zapytał niespodziewanie staruszek.
Richter zatrzymał dłoń w połowie drogi do jego paszczy. - Jest Pan tego pewien? Dużo rzeczy próbuje i będzie… próbowało mnie zabić. - po tej wypowiedzi marchewka powędrowała do ust.
- Hohoho. Czas próbuje zabić mnie codziennie od ponad stu lat silny młodzieńcze. Czy znasz wroga niebezpieczniejszego od samego czasu? -zaśmiał, dopijając herbaty.
- W sumie… czasu nie da się… pociąć. - Przyznał na swój sposób rację Starcowi. - Jeśli ma Pan jakieś sprawy… do załatwienia w mieście radze zająć się nimi teraz… jak skończę jeść idę się przespać… potem od razu ruszam. - Nabił na pazur kolejny kawałek warzywa.
- Nie ma pośpiechu, jeżeli nie załatwię spraw teraz, to poczekają. Co innego mają robić, gdy nie ma tego, kto miał je załatwić? -odparł filozoficznie, zamawiając jeszcze jedna herbatę.
- Mogą jeszcze… łazić za Panem. - Uniósł brew, po czym dopił drugi kufel piwa.
- A dogonią nas? -zaśmiał się staruszek.
- Nigdy. - Wyszczerzył zębiska w zawadiacki sposób. - Nie przemieszczam się już… konno. Mam pamiątkę po… Rufusie która… przegoni wszystko co porusza się lądem. - Nie wspomniał o pewnym blondynie, nie było takiej potrzeby.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline