Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2014, 22:41   #16
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Placyk do którego zmierzała karawana był niepozorny, ot kolejne ruiny ze sporą przestrzenią między nimi żeby zaparkować wozy lub postrzelać nie rzucając się nikomu w oczy. Przestrzeń od wschodu i północy osłonięta zwałami gruzu i śmieci, od pozostałych dwóch stron całkowicie otwarta. Jednak na tyle oddalony od głównych węzłów komunikacyjnych żeby nie budzić niczyjego zainteresowania. Kolejne zwyczajne porzucone miejsce, jakich wszędzie pełno. Od warsztatu Mata jechało się tam 10 minut, od Ambasadora około godziny. Największą zaletę stanowiło to, że już nie byli w mieście i mieli możliwość wypracować sobie wspólny układ, dzięki któremu wykonają zadanie.

Do tej pory byli bandą najemników, w której każdy działał według swojej fantazji, a to na dłuższą metę nigdy się nie sprawdza. O dziwo wiedziała to nawet Mildred, która zanim wszyscy dojechali na miejsce objechała kilkukrotnie teren dokładnie sprawdzając czy faktycznie będą tam sami. W promieniu kilometra od punktu docelowego panował idealny spokój, a wjazd na 153 był w całkiem dobrym stanie, gdyby jej ocena sytuacji okazała się nietrafiona. Gdy dojechała po raz kolejny na miejsce spotkania wszyscy już czekali. Z trudem przecisnęła warriora między wozami ustawionymi dookoła placyku jako zasłonę odgradzającą członków karawany od reszty świata. Ale przecież właśnie o to w tym układzie chodziło.

- Teren czysty. - Motocyklistka spojrzała na Jeda dając mu znać, że muszą się spieszyć, bo czas operacyjny nie powinien przekroczyć 10 minut. Co prawda w tym czasie nikt nie jest w stanie przygotować stanowiska snajperskiego, ani umocnić gniazda ckmu, ale wygodnie ustawić się do ostrzału zamkniętej przestrzeni już owszem tak.

Były żołnierz “dumnej” nowojorskiej armii poczekał, aż wszyscy się zbiorą. Nie zabrakło i ich dwunożnej przesyłki. Postanowił zacząć: - Musimy ustalić parę szczegółów przed wyjazdem, ale najpierw, niech każdy z nas sprawdzi kanistry, które dostaliśmy od naszego zleceniodawcy, szukajcie pluskiew czy nadajników. Jakieś małe kostki, miejsca świeżo pomalowane… coś w tym stylu. Głupio byłoby jechać na smyczy jak zwierzaczki prowadzone na rzeź? Prawda… - zimnym wzorkiem zmierzył tajemniczego gościa w garniturze - panie Smith? W dowód zaufania dla naszego profesjonalizmu, da się pan przeszukać tym dwóm uroczym damom. - wskazał na Mild i jej towarzyszkę. - Potem, ustalimy resztę szczegółów.

Smith jedynie wzruszył ramionami… choć po chwili dodał:
- Tylko mi garnituru proszę nie uszkodzić, drogi był.

Mild bez słowa podała swój pistolet i nóż Trevorowi. Spokojnie, z uśmiechem i całkowicie nieuzbrojoną kuzynką na plecach zbliżyła się do cennej przesyłki. Przeszukanie było rutynowe, choć bardzo szczegółowe. Każda nierówność szwu czy jego poprawka zwracała na siebie uwagę, nie wspominając już o takich oczywistościach jak posiadana broń czy inne magiczne przedmioty, które należy odebrać dla dobra ogółu. W sumie Mild dotykała wszystkiego poza walizką, niespecjalnie zwracając uwagę na odczucia nowego przyjaciela, z którym miała wtedy okazję się bliżej zapoznać. Gdyby w ubraniu znalazła cokolwiek niepewnego rozebrałaby go bez najmniejszych skrupułów. Niech się chłopak przyzwyczaja do ciężkich warunków.

- John, oddasz mi rewolwer po dobroci, czy chcesz na ten temat porozmawiać? - Mild grzecznie zapytała petenta ciągle trzymając dłoń na klamrze pasa przytrzymującego kaburę.

- A dlaczego niby mam oddawać rewolwer? - Spytał, kładąc swoją dłoń na jej nadgarstku.

- Ponieważ kochanie, jesteś teraz pod naszą opieką i zadbamy żeby nie był ci potrzebny. Co więcej nie znamy Cię i nie wierzymy nikomu… czy np. nie będzie chciał wpakować naszemu kierowcy kulki w łeb. - Rusznikarka miała w głowie tylko jedną myśl “No zaciśnij rączkę.”

- Nie robię tu za turystę, ani niańki do wszystkiego nie potrzebuję. A to, czy będzie mi rewolwer potrzebny, zdecyduję sam. Wy wszyscy macie broń, dlaczego więc ja nie mogę? Wy mi nie ufacie, no to i ja wam nie ufam, proste. Jeśli się tak strasznie boicie, że wpakuję kierowcy kulkę, to mogę siedzieć z przodu, a ktoś za mną… mi tam obojętne.

-Jesteś tutaj jako jedyny wart trzy i pół tysiąca gambli i to naszych gambli. Oddasz mi teraz broń, a ja w zamian wytłumaczę Ci, dlaczego nie ma różnicy gdzie będziesz siedział jeśli chodzi o trajektorię pocisku. - delikatnie próbowała rozpiąć mu klamrę, ale ten zacisnął mocniej dłoń na jej nadgarstku. Dziewczyna w odpowiedzi napięła mięśnie ramion, jak przed uderzeniem. Prawą rękę dalej trzymała na pasie, lewą, tą okutą łańcuchem miała wolną. Ciągle się powstrzymywała, co było całkowicie do niej niepodobne.

- Posłuchaj panienko… Mildred, sprawa jest niezwykle prosta: Po pierwsze, puścisz w końcu ten cholerny rewolwer, po drugie, ja się odwracam i odchodzę, i po trzecie, nigdzie już jechać nie musicie. Albo jest tak, że jedziemy “normalnie” albo możecie jechać dokąd chcecie, ale beze mnie. Nie dam sobie zabrać broni, i nie interesują mnie Twoje argumenty. Rozumiem obawy, ale skoro siedzimy w tym wszyscy razem, to i wszyscy mamy takie same prawa. Was jest sześcioro, ja sam, więc nawet jakby komuś z was przyszedł do głowy ten szurnięty pomysł zabierania mi walizki, to i tak sobie poradzicie, nawet jak będę miał ten pieprzony rewolwer. Więc jak będzie, jedziemy, czy się rozstajemy? - Smitch powiedział wszystko spokojnym tonem, patrząc Mild prosto w oczy. Nie pyskował, nie zachowywał się agresywnie, stanowczo jednak stawiał na swoim. No cóż...

- Ostatni raz powtórzę: chcesz mieć równe prawa to oddaj broń. Nóż, kastet i S&W 627. Przyszłam do Ciebie nieuzbrojona, widziałeś jak Trev zabrał ode mnie broń. Teraz twoja kolej. - Kobieta nie spuszczała spojrzenia z jego wzroku. Mówiła przez zaciśnięte zęby, w każdej sekundzie tej sceny walcząc ze sobą żeby nie wybuchnąć. Co było widać jak na dłoni, choćby po tym, że przysunęła się do niego, skracając między nimi dystans. Przez co on miał skrępowane ruchy gdyby próbował wyciągnąć którąś broń, a ona nie miała możliwości uderzenia go z całej siły.

Jed odwrócił głowę od szykowanego w Hummerze sprzętu, wyglądało na to, że przeszukania pana Smitcha nie miało pójść łatwo. Podszedł do Mild i przesyłki: - O co chodzi? - wbił wzrok w kobietę, którą znał aż za dobrze i wiedział, że to wszystko może skończyć się chryją.
Nya stwierdziła, że to dobry moment by się odezwać.
-Pan Smitch nie chce jak na układnego chłopca przystało oddać nam broni. nie wiem jak wy, ale dla mnie to podstawa. Mamy dbać o bezpieczeństwo jego jak i walizki, ale też o swoje. Tyle mojego zdania.

- Na jego miejscu też bym nie oddał - spojrzał w twarz gościa z walizeczką - myślę, że nie jest na tyle głupi, by próbować jakichś sztuczek. Zresztą, miałyście go przeszukać, nie zabierać mu broń. Jest nas więcej, więc zostawcie mu klamkę i bierzemy się za swoje bryczki. Pan Smitch nie jest tak głupi, prawda? - zapytał.

- Ogólnie jak nie chce oddać broni to niech wypierdala. - powiedział Trevor wychodząc z Hummera. - Jestem ciekaw co mu z dupy zrobi “Motylek”. - zastanowił się Dickson. - Miała być przesyłka, potem pojawiła się przesyłka i przyczepiony do niej gość, a teraz koleś jeszcze ma broń. Jak chcą takie sztuczki kręcić to niech zatrudnią gang Olsena i patrzą jak pierwsza lepsza zbieranina dzieciaków robi im z dupy Lasagne. - najemnik spojrzał na snajpera. - Dla klienta jestem gotów na wiele udziwnień, ale bez przesady. Jestem odpowiedzialny za jego ochronę, ale nie pomogę kiedy sam sobie może fujarkę odstrzelić. Nie wiem co on umie, a zatem oddaje rewolwer i resztę żelaza. Dobrze mówię, że postrzał w tętnicę udową zabija w kilka sekund? - zapytał medyczki najemnik.

Jed nie podzielał zdania Dicksona, ale wzruszył tylko ramionami i wrócił do przeglądania sprzętu i pakowania go w pojeździe. Lubił mieć wszystko ułożone i pod ręką.

-Jeśli spudłuje w tętnice, zawsze może trafić w swoje klejnoty rodzinne, myślę, że dla większości mężczyzn to gorsza alternatywa niż szybka śmierć z okazji przestrzelonej tętnicy…
Nya mówiąc to uśmiechnęła się słodko do facecika w garniturze.

- Założę się, że strzelam lepiej od kilku z was - Powiedział spokojnym tonem Smitch, po czym zwrócił się ponownie do Mildred - Puść mnie. Po prostu mnie puść, zabierz swoje łapki z rękojeści rewolweru, czy jest to wykonalne?

- Pierwsza i najważniejsza rzecz. Trzymam klamrę pasa kabury, rękojeści nie dotknęłam ani razu. - Mildred od momentu wypowiedzenia ostatniego swojego słowa w rozmowie sam na sam z gangsterem nie odsunęła się od niego na krok. Nic dziwnego, że zaczął czuć się niezręcznie.

- Dobra. - powiedział Dickson. - Zrobimy tak: Strzelimy do celu na te 40 metrów. Ja i ty. - patrzał na eleganta. - Jak strzelisz lepiej ode mnie zostawiasz sobie broń, a jak nie… Cała Twoja broń trafia do mnie na czas wyprawy. Umowa stoi?

- Patrzę Ci prosto w oczy, nie w dół, więc może i trzymasz za co innego… więc jak będzie? Minimalnie poluźnił swoją dłoń na jej nadgarstku.

- Jeśli miałabym ochotę potrzymać Cię za co innego nie musiałbyś patrzeć mi w oczy żeby o tym wiedzieć. Oddaj cholerną broń i nie róbmy przedstawienia. Ja nie będę się zbliżać więcej do Ciebie, a ty do mnie. - Cyrków na dziś było już dość, a zostawanie dłużej niż naprawdę potrzeba było stratą czasu
.

- Więc. Puść - Wycedził Smitch.

- Zgódź się na moją ofertę. - powiedział Dickson uśmiechając się. - Zwyczajnie nie wiem jak strzelasz i nie chciałbym abyś coś sobie zrobił. Z tym odstrzeleniem fifki może nieco panikujemy, ale pewne warunki muszą być. - Trevor spojrzał na Mildred. - Puść go to chociaż sprawdzę jak strzela. Proszę. - uśmiechnął się do niej ruszając szybko ustawić kilka celów w odległości około 40 metrów.

Rusznikarka puściła klamrę. Dalej nie odsuwając się od garnituru. Trev miał dobre podejście, ale idiotyczne pomysły. Jed zrobił się zbyt ufny.

Smitch głęboko odetchnął, próbując opanować skrywaną wściekłość. Wpatrując się iście zabójczym wzrokiem w oczy Mildred powoli uniósł obie ręce w górę, po czym cofnął się o krok. Następnie poprawił swój garnitur…
- Naprawdę chcesz marnować kule na jakieś popisy? - Spytał Trevora, po czym wyciągnął powoli rewolwer, chwytając go wyraźnie dla wszystkich za lufę. Drugą dłonią zaś pogmerał po kieszeniach dobywając noża i kastetu - Którym niby autem mam jechać? - Spytał ogólnie.

- Możesz oddać cała broń i mnie więcej nie oglądać - warknęła motocyklistka.

- Popisy? - zapytał Dickson ustawiając kilka śmieci na wysokości ludzkiej głowy. - Naboi mi nie szkoda, a jak strzelasz lepiej od kilku z nas to i lepiej ode mnie. Ja strzelam średnio. - dodał rewolwerowiec ruszając w kierunku gościa. - Zawsze możesz się poddać, oszczędzić swoje kuleczki, oddać mi broń i zaufać, że strzelę zanim zrobi to typ celujący do Ciebie. - nagle Dickson zrobił coś czego nie powstydziłby się sam Robin “Dziadek” Carver.

Rewolwerowiec idąc, mówiąc, obrócił się w kierunku śmieci będąc już na wyciągnięcie ręki od Smitcha. W trakcie obrotu dobył z polimerowej kabury swojej wiernej klamki, który zaryczała posyłając do celu kolejno trzy pociski. Śmieci były mniejsze niż ludzka głowa, w odległości dobrych 40 metrów, a na dodatek najemnik zrobił to w ruchu przy słabej widoczności. Nie jeden cwaniak właśnie kończyłby odbezpieczać broń po szybkim dobyciu. On strącił już trzy cele. Spojrzał na swojego rozmówcę pytająco.
- Jak mówiłem… Ja strzelam średnio. Wyobraź sobie zatem co robi Dziadek albo Jed.

- Mówiłem, że będą popisy… - Powiedział Smitch - To spytam raz jeszcze, którym niby autem jadę?

Nya spojrzała na Smitcha na samochody, ponownie na Smitcha jakby ważąc jakąś decyzję i wskazała ręką.- Land Roverem wraz z Joe.
Smitch ruszył… w kierunku przyglądającemu się wszystkiemu z obojętną miną “Dziadkowi”, po czym wręczył mu swój rewolwer, nóż i kastet.

- Pan przechowa, bo coś nerwowe te towarzystwo… - Po czym Smitch wziął swoją torbę z jedzeniem i najzwyczajniej w świecie wsiadł do wskazanego wozu.

Po całej akcji, która wyraźnie poprawiła mu humor Dickson zajął się sprawdzaniem kanistrów otrzymanych od pracodawcy. Szukał jakichkolwiek zbędnych przystawek, zaczepów, niedawno malowanych elementów. Na koniec otworzył każdy z pojemników i przyjrzał się dokładnie zamknięciu. Nic jednak nie wzbudziło jego podejrzeń.

- Warto teraz ustalić wspólną częstotliwość. - powiedział najemnik spokojnie. - Z tym, że to pewnie nie będzie takie proste. Nie znam się na tym, ale… Jedni zapewne mają radia CB, inni gówniane PMRki, jeszcze inni mocniejsze krótkofalówki z częstotliwościami 5W. Wszystko to ciężko ze sobą będzie zgrać. - dodał Trevor nad czymś się zastanawiając. - My z Jedem mamy radiostację wojskową więc możemy prowadzić nasłuch i nadawanie na kilku częstotliwościach równocześnie… Jaką częstotliwość ustalamy? Możemy zrobić tak, że Hummer będzie przekazywał informacje do wszystkich naraz i od nich je odbierał. Chyba, że ktoś jeszcze ma jakiś lepszy sprzęt.

- Jed - Mild spojrzała wymownie na byłego partnera.

- Nie będziemy puszczać w eter naszych nazwisk, użyjemy prostego systemu wywołań, od pierwszej litery imienia albo nazwiska jak się będą dublować i tak: Mild - Mike, Dickson - Delta, Joe - Juliett, Carver - Charlie, Kenya - Kilo i ja, jako że J już zajęte, Sierra od Smith. Proste i raczej powinniśmy łatwo zapamiętać. Co do poruszania się po trasie, Mild wypuszczasz się na maksymalnie dwa, trzy kilometry do przodu, w razie niebezpieczeństwa meldujesz przez radio i wracasz. Prowadzi Trevor, naszym hummerem mamy możliwość ewentualnego taranowania przeszkód, bądź ścierwa na motorach lub osłony jeśli zajdzie taka potrzeba. Nasza przesyłka trafi do Joego, który pojedzie w środku, konwój będzie zamykał Carver, który w razie syfu, będzie od tyłu obstawiał samochód Doberuska. Jakieś pytania? Zażalenia?

- Jak dla mnie dwa, trzy kilometry dla zwiadowcy to za daleko. - powiedział Dickson. - Każda zasadzka zwyczajnie puści rudą przodem, a potem zgotuje nam małe piekło. No i wolałbym trzymać paczkę w naszym aucie. Joe jedzie z naszą piękną medyczką, a w Jeepie jest sporo mniej miejsca niż u nas. Poza tym mamy pancerniejszy pojazd.

- Dlatego powiedziałem “na maksymalnie dwa, trzy kilometry” Trevorze. Co do pana Smitcha, to każdy pomyśli, że jedzie z nami, bo mamy najlepsze opancerzenie. Hummer nadaje się do prowadzenia konwoju, lepiej niż Challanger czy Land Rover, w takim układzie nasza przesyłka właśnie w nim byłaby najbardziej narażona. - tłumaczył spokojnie Jed.

- Dobra, wiem jak wykonywać swoją robotę to raz, dwa, częstotliwość, trasa, punkty zborne w razie rozdzielania i pierwszy postój.
- Częstotliwość? - zapytał Dickson wyciągając jakąś kartkę. - Dobra. - zdawało się, że spojrzał na jakiś nadruk w tabeli. - Jak ktoś z was ma krótkofalówkę PMR to niech ustawi kanał 7 o częstotliwości 446,08125. Jak macie coś typu Midland, Kenwood ustawiamy również kanał 7 czyli częstotliwość 462,7125. Ja z Jedem ustawimy nasłuch i nadawanie na obu tych częstotliwościach… Aha. Jak ktoś ma CB niech ustawi kanał 7 o częstotliwości nośnej 27,035. Tyle chyba wystarczy, co nie?

Nya spokojnym tonem konwersacyjnym, jak podczas rozmowy o herbatce u pociotka zapytała:
- A czy ktoś wziął pod uwagę to, że podczas gdy my ładnie gaworzyliśmy z Szulcami o robocie, ktoś mógł do naszych pojazdów czekających pod hotelem coś dołożyć?Skupiacie się na tym co dostaliśmy dodatkowo, a o takiej opcji niespodzianek ktoś pomyślał? To byłoby łatwiejsze niż przyklejanie pluskiew do kanistrów czy pana ...Smitcha - na co ten jedynie pokręcił z rezygnacją głową. Chyba zaczynał mieć towarzystwo za totalnych paranoików...

- Jak tak o tym pomyśleć to wystarczy lokalizator w teczuszce, której nie otworzymy i jesteśmy cały czas na podglądzie. - zaśmiał się Trevor. - Możemy sprawdzić, ale jak na moje w kilku wozach łatwo będzie nam pominąć malutki, dodatkowy element…

Nie słysząc sprzeciwów co do częstotliwości Dickson spojrzał na handlarza prosząc go o mapę. Kiedy Joe dał mu zerknąć na wymiętolony kawałek papieru Trevor zastanowił się i rzekł spokojnie.
- Ja bym pojechał trasą prowadzącą przez Toledo, Fort Wayne, Indianapolis, Saint Louis, Columbie, Kansas City, Saline, Hays aż do samego Denver. - najemnik spojrzał na Mildred. - Nie wiem jak z ostatnimi dwoma miejscowościami, bo od dawna tam nie byłem… Możemy zastać tam znacznie gorsze ruiny niż te.

Jed zerknął mu przez ramię: - Czy przez to nie nadłożymy zbyt dużo drogi? Wiem, że mamy zapas, ale może lepiej nie ryzykować i puścić się przez Spriengfield? - dodał.
- Moim zdaniem jadąc przez Spriengfield jesteśmy blisko Chicago, które nasz klient sugerował nam ominąć. - zastanowił się Trevor. - Jadąc taką trasą ominiemy jedynie Saint Louis, które moim zdaniem jest lepszym wyborem w razie problemów. Większe miasto, w którym są porządne warsztaty samochodowe i w ogóle większe możliwości.

- Nie zastanowiło Cię, dlaczego chce ominąć? Może to podpucha? Tak jak cały ten wyjazd? A może nie, zresztą nie musimy wjeżdżać do Chicago, ominiemy je po prostu większym łukiem, a pamiętaj, że nasz wózek chleje sporo.

- Wiem, że to może być podpucha. - powiedział Dickson spokojnie. - A wiesz, że Smitch może mieć przyczepioną do ręki bombę, która nas wysadzi jak tylko odciągniemy uwagę od prawdziwej karawany mafii? - zaśmiał się szczerze Trevor. - Jak dla mnie za mocno panikujecie. Ostrożność jest przydatna, ale nie w nadmiarze, Jed.

- Chodziło mi o to, że trasa krótsza, ale nie przeciągajmy, jak reszcie pasuje to mi też. Tylko jak braknie nam zupy w baku, to dokładasz ze swojej części - zażartował snajper.

- Zróbmy to normalnie, jaka okaże się trasa tak się będzie ją korygować. Jedźmy przez Chicago, Springfield, Kansas City. I zacznijmy od mniejszych dróg żeby przy najmniej przy samym Detro nie rzucać się w oczy.

- Jedediah trasa wyjdzie nam spokojnie z 2400 kilometrów. To oznacza, że nasz Hummer potrzebuje 3 pełnych baków. Wybacz, ale nie starczyłoby nam nawet z obu naszych części. - powiedział klepiąc przyjacielsko po ramieniu snajpera Dickson.

- Zawsze kurwa możecie pchać - wtrąciła zgryźliwie Mild.

- Tylko tyle mi zaoferujesz? - zapytał z lekkim uśmiechem Trevor. - Ja się nie martwię. Znam jedną fajną motocyklistkę, która zawsze może nasz wóz pociągnąć te kilkadziesiąt klocków do najbliższej stacji… - zaśmiał się.
Jed wzruszył ramionami: - Jak już mówiłem, jak reszcie pasuje mi tez. To co ruszamy?

- Co jakieś 40-100 km od tego miejsca są kolejne knajpy, nie sądzę, żeby witano nas tam z otwartymi ramionami, ale na punkty kontrolne w razie rozdzielenia się idealnie pasują. Jeśli pojedziemy wyznaczoną w ten sposób trasą pierwszy będzie za 5 kilometrów, kolejny za 40, wszystkie przy drodze nr 12 i nią zamiast 94 chyba lepiej zacząć. Może być?

- Pewnie. - powiedział Trevor zacierając ręce. - Postoje najlepiej planować już w trasie przez radio. - dodał ruszając w stronę Hummera. - Powodzenia. - rzucił przez ramię.

- Będę na obu częstotliwościach. Wszystko już?

- Z mojej strony tak. - powiedział zza kółka Dickson.
Mildred podjechała pod drzwi hummera - Teraz możesz mi już oddać tetetkę i nóż. - uśmiechnęła się wspominając o tym mało istotnym szczególe.

- Ale… - zająknął się najemnik. - Po co Ci? - zapytał sięgając po pistolet i nóż rudej. - W sumie dla mnie i tak są zbyt toporne. Nie jest ze mnie taki kawał byka. - spojrzał na snajpera. - Jed, wskakuj. Zapowiada się cholernie nudna trasa. Dobrze, że mamy wygodne fotele.

- Jasne. - dziewczyna wzięła co jej i zanim zaczęła się przygotowywać do wyruszenia w dłuższą trasę życzyła Trevowi powodzenia, po czym dodała do Jeda: - wywołajcie wszystkich i sprawdźcie łączność.

- Tak, mamo - odpowiedział Jed, wskakując na siedzenie pasażera.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline