Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2014, 23:28   #34
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Zadbana i piękna karoca podjechała pod gildię nie długo po tym gdy Malie skończyła rozmowę z doktorem.
W środku znajdował się zapowiedziany wcześniej Arens Amens, który powitał dziewczynę skinieniem głowy. - Proszę się rozsiąść. Przed nami zarówno długa droga, jak i długa rozmowa.
- Oh, domyślam się tego - odparła dziewczyna, wzdychając lekko gdy wsiadała do karocy. Następnie zaś rozsiadła się naprzeciwko lidera alchemików. - Więc może zaczniemy od tego co pan tak naprawdę sądzi o tym co się wydarzyło? Zarówno przy próbie porwania księżniczki, jak i na królewskim dworze. Chyba możemy założyć że Wielki Brodacz nie próbowałby skrzywdzić swojej córki gdyby rzeczywiście był w jakiejś zmowie.
- Również chciałem od tego zacząć. – stwierdził mężczyzna z westchnięciem. - Jak się panna domyśla gildie nie są w żadnym wypadku tym na co wyglądają, może poza gildią magów. Kieruje nimi kilka zasad, ale przede wszystkim lider gildii ma obowiązek być w stanie za siebie odpowiadać. Szczerze mówiąc nie jestem pewien czemu panna Lilia chciała was obwiniać za całą aferę. Księżniczka przyjęła posadę na swoje własne życzenie, przez co spowodowała dość nieprzewidzianą sytuację, w której lider gildii potrzebuje ochrony. Dlatego jest tak wielu techników w straży królewskiej.
- Nie wiem na ile wiarygodnym źródlem jest pojmany przeze mnie porywacz, ale według niego artyści są tajemnymi agentami króla - wyjaśniła Malie z poważną miną. - Dziwne jednak że w takim razie wysłuchał nas zamiast panny Lilii. To jedna z rzeczy o którą chciałabym wypytać pojmanego. Wnioskując z tego w jaki sposób wyrażał się o królu brzmiał bardziej jak buntownik, niż membrański intruz. Myślę że nasłany przez wrogie mocarstwo szpieg, czy też wywrotowiec nie zadawałby sobie nawet trudu by usprawiedliwiać swoje akcje. Zwłaszcza przed królewskimi strażnikami, których z definicji najtrudniej byłoby oszukać.
- Może powinienem puścić nieco światła na poszczególne gildie? – zaproponował Amens wciągając z kieszeni niewielkie pudełko. Wyjął z niego jakieś niewielkie...Milia nie wiedziała co to było. Migdały? Małe, białe i nierówne. - Gildia artystów to faktycznie królewscy agenci. Zajmują się propagandą, szpiegowaniem i...morderstwem. To wcale nie takie dziwne, gdy się o tym pomyśli. Na każdym bankiecie jest przecież muzyk. – uśmiechnął się w pewien niewinny sposób. - Zbrojmistrzowie to tak naprawdę związek generałów królewskich. Wszystkie wyższe szczeble w tej gildii zajmują osoby najistotniejsze dla organizacji wojskowej. Magowie to magowie, zaś alchemicy zajmują się swoją naturalną działką, oraz...poszukiwaniem zaginionego ogniwa. W ewolucji pomiędzy ferramentczykiem a membrańczykiem. Sychea jest przykładem takich dochodzeń. – Amens na krótką chwilę zamysł, aby pozwolić Malie przyswoić informacje, po czym odezwał się ponownie. - No i jest jeszcze kwestia samych osobowości. Że Eabios jest generałem a lider magów arcymagiem to nie muszę tłumaczyć, ale powinnaś wiedzieć, że panna Lilia Lin jest tak naprawdę najwyższej klasy zabójczynią...a ja, jestem wampirem.
- Wampirem? - Malie zamrugała oczami w zdziwieniu dopiero gdy usłyszała ostatnie słowo. Nie wzdrygnęła się jednak tak jak zrobiłaby każda normalna osoba gdy dowiedziała się że siedzi naprzeciwko krwiopijcy. - W sensie takim z legend i opowieści którymi wieśniacy straszą małe dzieci? Cóż, muszę przyznać że nie widzę żeby miał pan problemy z chodzeniem za dnia, ani z brakiem odbicia, więc udało się panu mnie oszukać - zakończyła, zerkając wymownie na okno karocy w którym wyraźnie mogła dostrzec półprzeźroczystą sylwetkę alchemika.
- Pozwoli panna, że wytłumaczę. To w tym momencie dosyć istotne. – uśmiechnął się, unosząc lekko ręce. - Otóż: każdy rodzi się z duszą. Swoistego rodzaju niematerialnym organem ciała, który produkuje i przesyła manę przez nasze ciało niczym serce pompujące krew. Jest jednak mała szansa, że człowiek urodzi się z nieco „zmutowaną” duszą. Człowiek tego rodzaju nie potraif wytwarzać many, ale wciąż potrzebuje jej do życia. Wtedy taki osobnik musi polegać na innych, aby móc pozostać przy życiu. – Amens wyraźnie zrelaksował się przez czas trwania swojego monologu. - Wampir, dostając manę od człowieka otrzymuje pewnego rodzaju smycz. Jest zdany na łaskę karmiącego. Za to jak się można spodziewać, wampiry mają niesłychane zdolności fizyczne oraz, o dziwo, magiczne. – Amens klasnął w dłonie. - Czy widziała panna ostatnio osobę o nadzwyczajnych zdolnościach.
- Z taką przypadłością pewnie lepiej spisałby się pan jako mag, niźli alchemik - wyraziła swoją opinię dziewczyna która uśmiechnęła się lekko, a jej oczach pojawiło się dziwne zainteresowanie, gdy lustrowała wzrokiem mężczyznę. - Cóż, dwaj buntownicy z którymi zmierzyliśmy się ja i Victorria byli dużo bardziej uzdolnieni niż się spodziewałam, aczkolwiek nie nazwałabym ich popisów nadzwyczajnymi. Czym więc pana zdolności różnią się od tych które posiada większość ludzi?
- Moje już niewiele. Zostałem alchemikiem aby badać własną naturę, czego efekty są dość bolesne. – westchnął. - Nawet mana Rubiusa jest dla mnie dość słabym pokarmem. Ale wracając, chodzi mi o naszego zakładnika. – wyjaśnił w końcu Amens. - Ten mężczyzna jest wampirem. Na wcześniejszych przesłuchaniach zarzekał się, że nie ma pojęcia o co w tym na dobrą sprawę chodzi, i mam podstawy mu wierzyć. Znalazł kogoś kto go karmił, więc zaczął dla niego pracować. Jednakże niezwykle łatwo przegrał z panienką walkę, więc zakładam, że był źle, a przynajmniej słabo karmiony.
- Jeśli każdy wampir potrzebuje żywiciela, to może być dobra karta przetargowa - zauważyła Malie po krótkim zastanowieniu. - Na czym dokładnie polega całe to żywienie i czy ktoś poza nami wie o jego przypadłości?
- Zależy komu o niej powiedział. - Amens zaczął szukać czegoś po kieszeniach. W końcu wyjął kartę do gry. W jej centrum znajdował się pusty diament, otoczony dziwnymi symbolami. - Właściwie sposobów jest wiele, ale ten jest chyba najprostszy. Ta karta służy do transferu many. Wystarczy, że przyłożysz ją między siebie, a cokolwiek chcesz zasilić, aby przesłać swoją energię. - uśmiechnął się Amens. Karoca zatrzymała się. Byli na miejscu. - Zainteresowana zakupem osobistego niewolnika?
- Niewolnika? Więc twierdzisz że dzięki tej karcie nawet gdyby uciekł, bądź się mnie pozbył, to nie będzie w stanie czerpać many od kogokolwiek innego? - zainteresowała się dziewczyna i wysiadła z karocy nie czekając na alchemika. - Czy może między żywiącym, a żywicielem występuje jakaś bardziej subtelna zależność? O takie istotne szczegóły właśnie pytałam.
- To drugie. Gdy go karmisz w jego obiegu jest “energia twojej duszy”. Póki ma w sobie chociaż kroplę, nie będzie w stanie cię skrzywdzić. A ty masz władzę, możesz go postraszyć, że wysadzisz manę od środka, gdyby się sprzeciwiał. Jak ci zarzuci że nie jesteś magiem, to przecież masz całą ich gildię obok miejsca pracy. - potłumaczył, wychodząc spokojnie i dość ostrożnie z karocy, spoglądał na Malie nieco zdziwiony jej chłopskim zachowaniem.
- Brzmi ciekawie - odparła dziewczyna z lekkim uśmieszkiem na twarzy. - Kto więc jest pana żywicielem i jak udało się panu zostać liderem gildii z taką przypadłością jeśli można wiedzieć?
Amens uśmiechnął się. - Moim panem jest oczywiście sam Rubius. - wyjaśnił spokojnie
- Więc to tak udało się panu zostać liderem - pokiwała ze zrozumieniem Malie, jednak zaraz potem spojrzała na niego lekko podejrzliwym wzrokiem. - Aczkolwiek nie wydawał się pan darzyć go zbyt wielkim zaufaniem. Mam nadzieję że nie planował mnie pan wykorzystać w jakiejś agendzie mającej na celu pozbycie się króla?
W zasadzie odruchowo ręka Amensa podniosła się ku górze. Mężczyzna szczęśliwie zdołał się mimo wszystko opanować. - Mam nadzieję, że masz jakieś solidne podstawy aby zarzucać mi zdradę stanu, intryganctwo i próbę oszustwa na twojej osobie. Co z tobą, Malie? - Jego oczy skupiły się na twarzy dziewczyny.
- Oh, przepraszam za to - gwardzistka cofnęła się o krok z dłońmi uniesionymi w obronnym geście. - Muszę w końcu zapamiętać, że nie zna się pan na żartach. Po prostu sam pan przed chwilą powiedział że wampir jest niejako niewolnikiem swojego żywiciela. Nie wiem jakie są pana osobiste relacje z królem, więc możliwe że spreparował pan ową listę zgonów, by wciągnąć mnie w swoją intrygę która pozwoliłaby panu pozbyć się jego ekscelencji przy pomocy cudzych rąk. Aczkolwiek oczywiste że takie domniemania są mocno naciągane i na tym właśnie miała polegać komedia. Przeprzaszam jeśli kiepski ze mnie komik, ale gdybym była w tym lepsza, to prawdopdoobnie dołączyłabym do gildii artystów zamiast techników.
Amens głośno westchnął. - Wybacz Malie, ale to co widziałem w twoich oczach podczas tej wypowiedzi, wcale mnie nie rozbawiło. - wytłumaczył się. - A lista była prawdziwa. Właściwie wypadło mi to z głowy...Rubius potwierdził moje domniemania, nigdy nie było wojny. A przynajmniej skończyła się gdy Amethystus zasiadł na tronie. Było to małe przedstawienie po między nami a nimi, aby plebstwo nie przestraszyło się nagłych zmian. I aby kontrolować ekonomię. Przy ciągłej wymianie kopalni klejnotów danego rodzaju nigdy nie jest zbyt wiele.
Teraz do dla odmiany na twarzy Malie zaczął rosnąć nieskrywany gniew gdy wysłuchiwała słów Amensa. Oczy rudowłosej zwężały się coraz bardziej, a zęby zaciskały niczym imadło.
- Jak to nigdy nie było wojny? - zapytała lodowatym głosem, a jej lewa pięść zakuta w metalową rękawicę zaskrzypiała głośno mimo niedawnego oliwienia. - Więc mój ojciec musiał oddać swoje życie, a moja matka swoje zdrowie za zwykłe kłamstwo? Czy rodzina Bigsworrthów od pokoleń służyła Ferramentii tylko po to by król mógł bawić się nami jak pionkami na politycznej szachownicy? Nie mówienie prawdy wieśniaczemu motłochowi który o niczym nie ma pojęcia to jedno. Nie od dzisiaj wiadomo że łaska ludu na pstrym koniu jeździ. Ale oszukiwanie szlachciców którzy złożyli przysięgę wierności królowi i wstąpili w szeregi armii jest niewybaczalne. Czy Rubius naprawdę zrobił coś takiego z czystym sumieniem?
- Potwarzam, nie było wojny. Było zaledwie przedstawienie. - powtórzył się Amens. - Widziałaś raport zgonów, prawda? - spytał mężczyzna z niewielkim uśmiechem na twarzy. - Umierali wyłącznie kryminaliści. Membrańczycy wiedzieli kogo im wolno zabijać, a kogo nie. Twoi rodzice na pewno nie umarli z winy Rubiusa.
- Więc kogo mam winić za śmierć ojca? Membrańczyków? Rubiusa? Głupotę ludzką? Chyba nie oczekuje pan że zadowolą mnie takie wyjaśnienia! - ostatnie zdanie dziewczyna aż wykrzyczała. Ludzie którzy znają ją dłużej z pewnością zdziwiliby się widząc ja tak uniesioną. - Moja matka otrzymała oficjalny list z kondolencjami od króla, a ból po jego stracie mało jej nie zabił! Jeśli nawet mój ojciec żyje i ma się dobrze, to Rubius wciąż jest winny za lata cierpienia na które skazał naszą rodzinę!
Amens spojrzał na ziemię w wyraźnym zastanowieniu. - Oh nie, nie mówię, że żyje. Niestety, ale znajdował się na liście. I nie był to fałsz. – przyznał w końcu. - Ale nie znaczy to, że umarł z winy Rubiusa. Faktycznie, mógł zginąć przypadkiem podczas „bitwy-przedstawienia”, ale z wpływami waszej rodziny, pewnie wiedział o co chodzi. Ale...jakby to ująć. Ludzie dość łatwo umierają. – Arens unikał spoglądania w oczy Malie. - Są te dość przypadkowe okazje, jak zakażona rana z pojedynku czy ćwiczeń, zatrucia pokarmowe w warunkach polowych, wybuch strzelby przed wystrzałem, nie umiejętna praca medyka. Albo te mniej zaradne. Choroby weneryczne, pokazy honoru czy diabli wiedzą co. – uśmiechnął się lekko. - Nic nie insynuuję, mówię tylko, że był człowiekiem. Mój ojciec umarł w lesie. Miał kilka piw za wiele i przewrócił się, pod spadające drzewo, które sam zrąbał. Jak jesteś tak ciekawa co przydarzyło się twojemu ojcu, poszukaj kogoś kto był z nim na froncie, może będzie wiedział? – zasugerował Amens. - To oczywiste, że Rubius nie powiedziałby twojej matce, że twój ojciec mógł równie dobrze zakrztusić się swoją zupą. To nie przystoi arystokracie.
- Wciąż mógł być tutaj z nami, zamiast odgrywać przedstawienie dla gawiedzi. Na pewno nie wybaczę tego Rubiusowi dopóki nie dowiem się całej prawdy o jego losie - odparła Malie załamującym się głosem, po czym skrzywiła się i z założonymi rękoma odwróciła się plecami do alchemika. - Kim więc byli ludzie którzy zaatakowali oddział Victorrii? Zakładam że ona też nie miała pojęcia o przedstawieniu skoro nigdy nie była wysłana na front - zapytała, a po chwili uniosła do góry prawą rękę by przetrzeć oczy i odwróciła się z powrotem w stronę mężczyzny. Jej mina była ponownie niewzruszona jak zawsze i niczego nie można by po niej poznać gdyby nie szybko znikające ślady wilgoci na policzkach.
- To nie było na froncie, najpewniej to ktoś z podkomendnych naszego porucznika. – stwierdził szybko Amens, po czym pomasował skroń. - Niestety prawie nic o tym nie wiemy. Gdy Victorria wróciła do stolicy, nie zgłosiła tego w swoim raporcie. Dopiero gdy doszły nas wieści o pożarze lasu, Grey wypytał żołdaków którzy byli z nią na misji. – westchnął ciężko.
- To rzeczywiście do niej podobne - przytaknęła dziewczyna, po czym przeniosła spojrzenie na królewski zamek. - Lepiej pospieszmy się z tym przesłuchaniem. Skoro nie mamy do czynienia z oddziałami Membry, tylko buntownikami, to istnieje duże prawdopodobieństwo że ich centrum operacyjnym jest najtrudniejszy do nadzorowania rejon stolicy, czyli śródmieście. A znając Victorrię pewnie dość szybko wpakuje się w jakieś kłopoty.

***

Lochy królewskie znajdowały się pod koszarami, kawałek od zamku. Nie było to zbyt groźne, bo były one zazwyczaj puste. W tym momencie znajdowało się tutaj może dwóch nieposłusznych rekrutów wojskowych, oraz domniemany wampir.
Cała reszta została w końcu odniesiona przez Victorrię do Blackmorre.

Białowłosy mężczyzna siedział pod ścianą z twarzą pozbawioną wyrazu, a oczyma pozbawionymi blasku. Nie przypominał ani odrobinę żywego, nader silnego człowieka jakim był, gdy Malie z nim walczyła po raz pierwszy.
Na dźwięk zgrzytu otwieranych krat, mruknął. - Czego? – głos ten był lekko ochrypły, ale przede wszystkim pozbawiony emocji, pełen... obojętności.
- Tak właśnie wygląda człowiek bez many. – wyjaśnił spokojnie Amens. - Albo raczej taki, który ma jej zaledwie resztki.
- W takim razie możemy przynajmniej oszczędzić sobie czasochłonnych gróźb i tortur i bezzwłocznie przejść do meritum - oświadczyła poważnym tonem gwardzistka, podchodząc do białowłosego. Kucnęła przy nim i spojrzała mu prosto w oczy z nieco zdegustowaną miną. - Pewnie zdążyłeś już zauważyć że lubię konkrety. Tak więc bardzo odpowiada mi obecna sytuacja, a i tobie powinna wyjść na dobre o ile zdecydujesz się z nami współpracować - nie odwracając spuszczając wzroku z więźnia wyciągnęła do tyłu otwartą dłoń, a gdy Amens podał jej pokazaną wcześniej kartę, ta zaczęła obracać ją między palcami. - Może nie zdajesz sobie w pełni sprawy na czym polega twoja przypadłość, ale na pewno jesteś świadom że w takim stanie długo nie pociągniesz. Masz więc dwie opcje do wyboru: albo odpowiesz szczerze na wszystkie moje pytania, a ja w zamian dam ci swoją manę i zabiorę cię stąd gdy tylko skończymy naszą rozmowę, albo ja i pan Amens zostawimy cię w spokoju i przyślemy tu Victorrię by sprawdzić co zdąży z ciebie wyciągnąć zanim wyzioniesz ducha z głodu. Niesamowicie prosta oferta, czyż nie?
Mężczyzna spoglądał w ziemię, wyglądał jak ktoś kto udaje, że go nie ma. Amens położył dłoń na barku Malie. - Pewnie nawet nie wie, że do niego mówisz. - wywnioskował.
- Przed chwilą się do nas zwrócił - zauważyła Malie, nie spuszczając wzroku z więźnia. Po chwili zaś z lekką irytacją chwyciła go za podbródek i uniosła jego głowę by spojrzeć mu prosto w twarz. - Hej, co z tobą? Nie mów że właśnie straciłeś przytomność.
Wampir podniósł twarz w stronę dwójki. Jego usta ruszały się, nie wydając dźwięku. Uśmiechnął się. - Nie mogę.
Amens patrzył na niego wyraźnie zaintrygowany. - Zaklęcie?
Zakładnik skinął głowa. - Nie mogę wymienić nic na temat.... – nawet koniec tego zdania zniknął w zachrypniętym głosie mężczyzny.
- W takim razie póki co powiedz mi tylko jak się nazywasz i czy przyjmujesz moją ofertę - oświadczyła dziewczyna. - Jeśli tak to zabierzemy cię do magów i sprawdzimy czy zdołają rozproszyć ograniczające cię zaklęcie. Wtedy powiesz nam wszystko co chcemy wiedzieć. A jeśli się nie uda, to cóż… lepiej postaraj się być użyteczny jeśli mam poprosić króla o ułaskawienie dla ciebie.
- Engi mekhe ta terara. – wykrztusił bardziej niż powiedział. - von vengi mekht.
Amens dość głośno stuknął laską w podłogę. - To nawet nie brzmi na membrańskie. Bez dowcipów proszę.
- Nie jestem stąd. – wyjaśnił spokojnie wampir. - I przestańcie mnie drażnić. Od zawsze jestem psem. I tak czy siak potrzebuje nowego żywiciela. – wydyszał, podnosząc wzrok prosto w oczy Malie.

- Wybacz, ale ciężko mi współczuć osobie która wysadziła pociąg i próbowała porwać księżniczkę - stwierdziła dziewczyna, a karta zatrzymała się w palcach pomiędzy jej twarzą, a tą należącą do chłopaka. - Będziesz robić tylko to co ci powiem. Jeśli bez pozwolenia znikniesz z mojego pola widzenia na dłużej niż zajmuje pójście do toalety, to użyję swojej many by rozerwać cię od środka. Jeśli lubisz rosyjską ruletkę, to możesz zgadywać czy rzeczywiście jestem do tego zdolna.
Po tych słowach Malie przesłała do karty swoją manę, podobnie jak robiła to do tej pory z klejnotami. Dopiero teraz przyszło jej do głowy, że może rzeczywiście powinna bardziej zainteresować się samą naturą magii i tym jak mogłaby ją zastosować w swoich wynalazkach.
Klejnot zalśnił dość jasno, twarz mężczyzny zaczęła nabierać wyrazu i koloru. Różnica była naprawdę duża. Wyglądał nawet lepiej, niż w dniu walki na moście. Był silny, młody, pełen życia.
Gdy Malie odsunęła kartę na sugestię Amensa, ich zakładnik uśmiechnął się, podnosząc się lekko na jedno kolano.
- A więc? – spytał – Dla ciebie co będę robił, babciu? – jego głos nie był już ochrypły. Był delikatny i dość przyjazny. Wręcz elegancki.
- Po pierwsze wyrażał się grzeczniej przy ludziach - odparła dziewczyna, wstając na równe nogi. - Po drugie od dzisiaj nazywasz się Andrrew. Nie zamierzam łamać sobie języka. Teraz zaś, jak już wspominałam udamy się do gildii magów by dokończyć twoje przesłuchanie. Po drodze możesz zabawić mnie opowieścią o tym jak zostałeś buntownikiem i jaką magią potrafisz się posługiwać. Powiedz mi o sobie wszystko co jesteś w stanie - oznajmiła, po czym obróciła się plecami do chłopaka i ruszyła powoli w kierunku wyjścia. - Dołączy pan do nas, panie Amens? - zapytała, zatrzymując się na moment przy alchemiku.
- Przykro mi ale nie Skoro już tu jestem, z chęcią dopilnuje dzisiejszej dostawy klejnotów. - zdecydował alchemik. - Przezorny zawsze ubezpieczony.
 
Tropby jest offline