Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-08-2014, 21:37   #31
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Ioan kucnął tuż przy ziemi, bestia wyglądała niezwykle ciekawie. Gruba skorupa chroniła wszystko poza głową, kończynami i ogonem, stwór wyglądał jakby nie mógł poruszać się zbyt szybko, ale strażnik nauczył się nie lekceważyć bestii. Wbił włócznię w ziemię, po czym podniósł kamień z ziemi i rzucił nim w głowę potwora, by sprawdzić jak szybko zareaguje.
Kamień odbił się od łba z małym stuknięciem. Stwór wyciągnął łeb w przód, zwężając swoje czarne oczy. Zaczął znacznie uważniej obserwować Ioana.
Strażnik westchnął głęboko, najwyraźniej musiał zaatakować, by ocenić siłę przeciwnika. Wyrwał swoją włócznię z ziemi i zakręcił nią w powietrzu. Aktywował kryształy znajdujące się w jego butach i skoczył w kierunku przeciwnika, celował włócznią w głowę potwora, jednak była to tylko zmyłka, chciał w ostatniej chwili odskoczyć i rozciąć stworowi jedną z nóg.
Widząc biegnącą przekąskę potwór rozdziwawił paszczę wyciągając przed siebie łeb. Przewidywania Ioana były całkiem poprawne. Zółwie bywają dość leniwe. Jego odskok udał się doskonale. Gorzej było z atakiem, włócznia odbiła się od grubej skóry, zostawiając na niej tylko drasnięcie.
Ioan skoczył ponownie, tym razem celując w tylną nogę, nie próbował już jej rozciąć, tylko zwyczajnie, wbić w nią włócznię.
Była to płynna i w miarę rozmyślana decyzja, niestety niefortunna. Nim Ioan zdążył wybić się w przód w swojej ogromnej zbroi, żółwi ogon odsunął się w tył, następnie machnął z powrotem, uderzając w biegnącego włócznika odbijając go na drugi koniec plaży. Bolało, ale pancerz szczęśliwie wchłonął większość szkód.
Mężczyzna podniósł się z piasku. Cóż, nauka na własnych błędach była bolesna, ale na pewno najlepsza. Ruszył w kierunku żółwia, tym razem jednak mając jeszcze inny plan, jego zamiarem było wskoczenie na skorupę, tak, by bestia nie mogła go zaatakować.
Ciężko było znaleźć Ioanowi dobry punkt zaczepienia. Gdy tylko się zbliżył, paszcza ruszyła w jego kierunku - odsunął się na bok; ogon zaczął zbliżać się do niego niczym bicz - zniżył się pod nim. Skorupa była dość wysoko, a jego pancerz nieco ciężki. Skoczył, złapał się jej cześci, położył nogę na dolnej, nieco zawiniętej krawędzi. Da się, był pewien. Stwór jednak nie dawał za wygraną, wierzchnął się w stronę Ioana, machnął nim. Pech chciał, że spadł. Kreatura nie chciała mu pozwolić na odpoczynek. Zaczęła odwracać się w jego kierunku unosząc nogę.
Strażnik chwycił mocniej włócznię i przetoczył się po ziemi, by uniiknąć nogi bestii, gdy tylko to uczynił chciał wbić ostrze swojej broni w stóp stopy żółwia, co mu się udało.
Bestia ryknęła, nie podnosząc jednak swojej nogi! Nim Ioan wyszarpał grot, noga stworzenia wylądowała na ziemi, a krutki trzask był końcem włóczni, która pękła. Ioanowi pozostał w rękach wyłącznie kij.
Ioan podniósł się z ziemi. Popatrzył na bestie, po czym, zaczął biec w kierunku Piotra, zatrzymał się przy nim na chwilę.
-Proponuję uciekać.-Rzucił z uśmiechem. Strażnik wiedział, że nie ma żadnych szans bez broni, musiał więc jakąś zorganizować, najlepiej było wrócić do wioski i tam poszukać kogoś kto będzie w stanie mu pomóc
- Poza piaski plażowe nie wyjdzie, paniczu. - wyjaśnił chłopak, patrząc na żółwisko mimo wszystko nieco przestraszony. - Acz pewnie nim wrócimy to się wyliże. Właściwie z tym to zawsze tak było. Zanim do was szliśmy i nasze wojska próbowały to zciąć, z raz się namówić dały, to nic nie zrobili. Zbili, jak pan bił, potem weszła pod wodę, wyleźć przez tydzień nie wylazła, puszczamy pierwszom tratwę, i haps. Zjadła. Cała i zdrów.
-Wspaniała opowieść Piotrze, ale jak widzisz nie mam żadnej broni, a tej bestii raczej gołymi rękami nie uduszę. Dlatego lepiej wracajmy do wioski.- Powiedział zdecydowanym głosem do chwilowego towarzysza niedoli.
- Nie jesteś pan lepszy od tych poprzednich. - skomentował chłopak zapominając się w momencie, po czym zaczął prowadzić Ioana z powrotem do wsi. Przez spokojną, i nieszkodliwą drogę.
-Prawdziwego łowcę poznaje się nie po tym jak zaczyna,a po tym jak kończy.- Rzucił wesoło, może nawet zbyt wesoło strażnik.-Poza tym to nie moja wina, po prostu miałem pecha.- Powiedział z pełnym przekonaniem idąc do wioski.
- Cóż, raczej nikto się niczym nie przejmie, póki bestyja nie zniknie na dobre. - wzruszył ramionami Piotr, a zarys wioski po pewnym czasie zaczął pojawiać się na horyzoncie. Jeżeli Ioan się uwinie, albo wróci do bestii dziś wieczorem, albo jutro rano. - Właściwie, to gdzie teroz chcesz iść, paniczu?
-Do kogoś kto ma broń młody człowieku, a najlepiej kogoś kto ma dobrą broń.-Odpowiedział Piotrowi.
- Kowal? Czy gwardzista? - spytał chłopak. - Każdy ma szpadę w domu, ale dobre rzeczy to chyba tylko oni.
Ioan zastanowił się przez chwilę.
-Spróbujmy może u tego gwardzisty.

***
Gwardzista mieszkał w pierwszym domostwie od wejścia do gildii. Był to wysoki, nieco starawy mężczyzna, który zdecydowanie był na wojnie, ale widocznie nigdy nie dostał awansu na wyższy status. Piotr zostawił Ioana pod drzwiami, a sam wrócił na swoje gospodarstwo przerzucać gnój, czując się spełnionym w swoich obowiązkach.
Pan gwardzista powitał Ioana skinieniem głowy i prostym pytaniem. - W czym mogę pomóc? - nie zaprosił go jednak od razu do środka.
Ioan skłonił się lekko na powitanie.
-Słyszałem, że jesteś posiadaczem porządnej broni. Moja własna uległa zniszczeniu w czasie walki z potworem, którym zamieszkuje tutejsze jezioro. Muszę dokończyć robotę, gdyż bestia jeszcze żyje. Zastanawiałem się więc czy mógłbym może pożyczyć twoją broń. - Powiedział strażnik z uśmiechem.
Mężczyzna podrapał się nieco w brodę. - Poczekaj moment chłopcze. - poprosił po czym wrócił do swojego mieszkania. Powrócił z szpadą. Zwykłą, dość prostą. Miała w sobie zaledwie jedno wgłębienie na kamień, które w dodatku było puste. - Jeżeli chcesz walczyć z tą bestią, nie mogę ci odmówić. - stwierdził. - To tak na prawde powinien być mój obowiązek, ale..Nie do końca wiem jak walczyć z potworami. Boję się tego stworzenia, jeżeli mam być szczery.
Ioan popatrzyl z litością na szpadę.
-Cóż, jeżeli to jest najlepsza broń w tej wiosce, to mamy duże kłopoty. Czy ktoś ma chociaż jakiś klejnot, który można w niej umieścić?-Zapytał strażnik
Mężczyzna pokiwał przecząco głową. - W całej wiosce jest tylko jeden klejnot. - powiedział, sięgając pod koszulę. Posiadał wisiorek z akwamarynem. - i jest to prezent który kiedyś dostałem od córki. Choć chyba i to będę zmuszony ci oddać. Ta bestia ma w zwyczaju uciekać w głąb jeziora. Wątpię abyś mógł po prostu utrzymać powietrze na cały okres walki.
-Jeśli jest jakaś rzecz, której jestem pewny to tego, że nie należy walczyć z czymś takim pod wodą. Ona tam ucieka nie bez powodu, zapewne w wodzie jest znacznie szybsza i zwinniejsza. Pytanie więc brzmi ile będzie ona siedzieć pod wodą, nim znowu wylezie na brzeg.- Odparł Ioan
- Jedyny raz gdy udało nam się ją do tego zmusić, siedziała tam aż wyzdrowiała. I wtedy wróciliśmy do punktu wyjścia. Z tą tylko różnicą, że wojsko kótre przyszło zająć się problemem straciło wielu ludzi i poszło do domu. - objaśnił mężczyzna ścierając pot z czoła. - W takim wypadku musiałbyś ją wykończyć zanim w ogóle pod wodę wejdzie.
-Taki był plan, tylko, że straciłem broń. Swoją drogą jakim cudem wojsko straciło tylu ludzi? Ta bestia nie wygląda na specjalnie groźną.
- Bo ta bestia nie poluje na ludzi. Po prostu ogłosiła to jezioro swoim terytorium i go broni. Przynajmniej taką mam teorię. - odparł mężczyzna. - Gdy zobaczyła tylu żołnierzy na swoim terenie...zaczęła używać magii, gdy tylko została ranna. Potrafi odepchnąć od siebie ludzi i pluć ogniem. Tak przynajmniej mówili ranni, nie byłem tam osobiście. - opowiedział, opierając ręce na biodrach. - Swoją drogą, nasz kowal jest całkiem sprawny. Może nie dedykował życia wytwarzaniu broni, ale powinien być w stanie jakoś ci pomóc, jeżeli zaledwie połamali ci broń.
-Cóż, owszem tylko połamali, tylko, że ostrze zostało w bestii, a ja raczej nie jestem zbyt chętny do jego odzyskiwania, przynajmniej na razie. Nie macie może tutaj we wsi jakieś włóczni? Czy może uznajecie tylko szpady?
- Prawo ronar każe być uzbrojonym, więc większość ma sztylet czy miecz na wypadek wojny, ale są to tanie rzeczy. Moja szpada to jedyny niepordzewiały miecz we wsi. - odparł przepraszającym głosem. - Z drugiej strony, czy na prawdę potrzebujesz gotowej broni?
-Cóż jeśli ktoś tutaj jest w stanie dorobić porządne ostrze do włóczni, to myślę, że można by coś przygotować.
- Mamy kowala. - uśmiechnął się mężczyzna. - Możesz zawsze spróbować, prawda? - zaproponował.
-Można, ale mam pewne pytanie. Czy ten kowal jest dobry? Moja włócznia była niemal dziełem sztuki, nie chcę jej okaleczać rękami podrzędnego kowala.
- No, na pewno nie jest płatnerzem. Ani zbrojmistrzem. To nasz miejscowy kowal, choć ma swoje lata, więc pewnie nieco się już narobił. - zamyślił się mężczyzna. - Ciężko mi powiedzieć czy to honor czy obelga dać mu coś do rąk, ale nie widziałem aby kiedyś stworzył jakieś dzieło sztuki.
-Jeżeli ten kowal nie zrobi ostrza, które pęknie przy pierwszym uderzeniu, to myślę, że się nada. Kryształy, które zasilały moją włócznię nadal istnieją, potrzeba tylko metalowego końca. To gdzie mieszka kowal?
- Niedaleko wyjścia z wioski jest jego pracownia. Ustawił ją tam, aby tragarze nie musieli zbyt daleko wozić ciężkich materiałów.
Ioan kiwnął głową w podziękowaniu za informację, po czym oddał gwardziście szpadę, a sam udał się do kowala.

***

Kowalem wioski okazał się zdumiewająco wielki mężczyzna, o ogromnej, osmolonej brodzie i szerokich barkach. Jego zalane potem muskuły wydawały się świecić w gorącym pomieszczeniu, gdy siedząc przy ogniu szlifował spokojnie nową podkowę. - Co waść niesie? - zapytał, ani to odwracając się, ani to zapraszając do wnętrza warsztatu.
Sam warsztat z kolei był dość małym miejscem, pełnym kadzi i narzędzi z ogromnym piecem przy jednej z ścian. Oprócz tego był tu jeszcze składzik i właściwie nic więcej. Była to chyba jedyna budowa we wsi korzystająca z niesamowicie drogich dachówek. Kowal nie mógł sobie pozwolić na słomiany dach.
-Resztki włóczni panie kowalu, ostrze by trzeba dorobić i to jak najszybciej, bo bestia znad jeziora groźna cały czas jest, a bez broni nic jej nie zrobię.
Mężczyzna odwrócił się, i zaczął oglądać Ioana z zastanowieniem. - Bestia jest, nie ma handlu. Nie ma handlu, nie ma żelaza. Rozbieraj się. - podyktował.
Ioan zrobił kilka kroków do tyłu.
-Słucham? W stolicy kowale działają nieco inaczej-Powiedział wycofując się.-Po zastanowieniu chyba jednak tak bardzo mi się nie śpieszy, w każdym razie nie na tyle, żebym się rozbierał.
- Nie mam żelaza, chłopcze. - mężczyzna wskazał Ioana palcem. - Będę musiał przetopić tą zbroję, jeżeli mam ci cokolwiek wykuć. - wyjaśnił swoje rozumowanie. - Trochę mi to co prawda zajmie. I nie wiem jaka będzie ostateczna jakość ostrza. Ale innej opcji nie widzę.
-A gdybyśmy tak przetopili jakąś już istniejącą broń? Podobno każdy we wsi ma szpadę, potrzebne im raczej nie są, bo i tak używać ich pewnie nie potrafią. Więc, może to lepszy sposób niż niszczenie takiej pięknej zbroi.
- Masz na myśli te pordzewiałe brzeszczoty które nigdy nie opuściły swoich skrzyni? Te bronie były już używane gdy ta banda je zakupiła. Prawo mówi miej broń, to mają broń. - wyjaśnił mężczyzna. - cudzym rozporządzać nie będę. Jak dadzą ci swoje miecze, zrobię z nich co mogę, ale niczego nie obiecuję. - ostrzegł.
Ioan pokręcił głową z rezygnacją.
-Chodzenie po domach i zbieranie szpad nie ma sensu.-Powiedział zdejmując napierśnik i podając go kowalowi razem z kijem włóczni.-Tylko użyj tego żelaza dobrze.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 17-08-2014, 22:00   #32
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
- Jeszcze się nie widziałem - Sychea uśmiechnął się szeroko. Po raz pierwszy w całym jego życiu ukazał białe uzębienie, a to nie wzbudzało strachu. Był całkiem przystojny. Nawet, jeśli nie widział się jeszcze w lustrze - mógł to poczuć.
- Ale nawet w twoim głosie słyszę, że to prawda - dodał.
- Cokolwiek było z tobą nie tak, możliwe, że po prostu się "nastawiło". - wzruszyła ramionami dziewczyna. - A więc, co teraz? - spytała. - Idziesz dalej z nimi? Czy wracasz odbić swoją starą pozycję? A może to jedno i to samo? - zaciekawiła się.
- Teraz jestem jak każdy Membrańczyk. - stwierdził nieco smutnym głosem. Jego prawa dłoń sięgnęła do jego długich, gęstych włosów. Poruszył nią delikatnie, a przez całą fryzurę przemknęła delikatna fala. Czuł się jak nowo narodzony.
Poprawka. On taki był.
Jego ciało przebyło kompletną transformację. Był niczym nowa osoba. Jedynym, co nie uległo zmianie to jego pragnienia władzy i szacunku. Westchnął, jakby uciekające z jego ust powietrze umknęło wraz z pewnością o swej integralności.
- W Ferramenti nie osiągnę już nic. Może poza zemstą - dodał, zaś jego białe zęby po raz kolejny błysnęły przed strażniczką.
- No, w sumie nawet nie wiem kim byłeś. - przyznała. - I mnie to zbytnio nie obchodzi...acz Ellemar napomniał coś o tym, że Thalanos wywodził się z Ferramenckiej gildii...Zastanawiam się, czy aby tam nie przesiaduje. - wyznała swoją drobną troskę. - Dla mnie osobiście podróż do Membry może być lekko pozbawiona sensu.
- Strażnikiem królewskim - ujawnił nie pytany. Jego granatowe oczy zdawały się emanować smutkiem, żalem. Nawet, jeśli minął już ponad miesiąc, on ciągle nie był pewien wszystkiego, co mu się przytrafiło.
Położył dłoń na zdrowym ramieniu dziewczyny. Jego wzrok powoli penetrował oczy strażniczki, starając się zajrzeć w jej duszę.
- Możesz tutaj osiąść. Samo to, że wyruszyłaś by się mścić świadczy o tobie dobrze. Kto wie, może byłaś najbardziej wartościową osobą w swojej wiosce? - mówiąc te słowa uśmiechnął się delikatnie. Jak na kogoś, kto niedawno przemienił się w przysłowiowego łabędzia, Sychea był całkiem czarujący.
Kobieta strąciła rękę. - Daj spokój. Uwolniliśmy króla demonów. Ostatecznie albo spróbujemy go znowu uwięzić, albo musimy zostać po jego stronie. Nikt nas nie przyjmie z powrotem. - Jej wzrok nagle zszedł na bok. Zamyśliła się nad czymś. - Poza tym czuję, że coś jest nie tak. Że to nie o Diamondusa powinniśmy się martwić. Zawsze byłam dobra w przeczuciach.
- Jeśli on jest królem demonów, to ja teraz jestem jednym z nich - odpowiedź niosła w sobie treści, których były strażnik królewski miał nadzieję nigdy nie wymówić. Właśnie przyznał, że druga, obecnie bliższa mu strona, jest również człowiekiem. Dokonał czegoś, czego żaden żołnierz nie powinien.
- Rób jak uważasz. Pewnie nawet pozwolili by zostać ci jedną z nich - Sychea niewątpliwie miał na myśli proces, który właśnie przeżył.
- Oh. Nie mogę. - uśmiechnęła się. - Chyba nie myślisz, że jestem zwykłą wioskową dziewką? - zapytała. - Wtedy zabraliby mi miecz, gdy tylko straciłam rękę.
Z drobnym westchnięciem, powstała z miejsca aby skierować się w stronę drzwi. - Do wieczora portal będzie gotowy. Nie przemęcz się.
- Kto wie? - chłopak zapytał, przeciągając się delikatnie. Jego dłoń zahaczyła o jeden z rogów, a na jego policzku pojawił się delikatny rumieniec. Najwyraźniej nie był jeszcze przystosowany do nowego ciała, a wszystkie wynikające z tego tytułu problemy były czymś, czego pragnął unknąć. - Nigdy nie zrozumiem biedaków. - dodał, pomijając informacje o obecnym stanie majątkowym.
Wziął filiżankę z kawą i delektował się jej pięknym zapachem. Każda sekunda była dla niego przyjemnością, a czas nie chciał mijać. Wyszedł z pomieszczenia i zaczął szukać jego obecnej mentorki - pani generał.
Niebieskoskóra siedziała na drugim piętrze budynku, oparta na krańcu wielkiej dziury w ścianie oglądała szeroki las leniwym, pozbawionym emocji spojrzeniem znudzonej osoby. - Sychea? Siadaj. - rzuciła, wyczuwając obecność chłopaka. - Albo spierdalaj, wszystko jedno.
- Wolę usiąść. - stwierdził, zbliżając się do niebieskoskórej osobniczki. W niektórych światach z pewnością mogłaby nazywać się Sidhe. Tutaj jednak była tylko i wyłącznie Membrańczykiem.
- Wybacz, ale jakoś nie miałem okazji zapytać o twe imię… - stwierdził, opierając się o ścianę.
Zmrużonym wzorkiem kobieta przeanalizowała Sychea. Mógł on poczuć na sobie nieme komentarze, oceny pokroju "serio?" czy "dopiero?". - Scout. Może być trudne do wymówienia, to sobie powtórz parę razy. Scout. Ssskout. - poinstruowała, z dość nietypowym akcentem.
- Oh… - westchnął, robiąc dłuższą przerwę między następnymi słowami. Wyglądało na to, że właśnie powtarzał w umyśle poprawną wymowę jej imienia.
- Więc, Scout, jak przygotowania do teleportacji? - zapytał w końcu.
Wzruszyła ramionami. - Diamondus i Ellemar się tym zajmują. Wychodzi na to, że wylądujemy w opuszczonej świątyni. To na krańcu stolicy. Nie najgorzej. - poinformowała. - Acz diabli wiedzą ile będziemy tam mieszkać. Zanim Diamondus odzyska siły, i znajdzie, albo wymusi sobie pomoc w odbiciu tronu.
- Gdyby przejęcie władzy nad krajem było proste, zdarzałoby się nieco częściej. - odpowiedział bez chwili zastanowienia. Najwyraźniej był niemalże przekonany o sposobie, w jaki działało feudalne społeczeństwo. Każdy znajdował się na danym szczeblu drabiny społecznej z jakiegoś konkretnego sposobu.
- Z przyjemnością skorzystam z tego czasu. - stwierdził, spoglądając na dziewczynę.
Zajęło jej dłuższy moment nim zrozumiała aluzję Sychea. - Ah, magia? Nie gorączkuj się tak. To trwa, długo. A twój organizm nie jest gotowy do uwolnienia nawet odrobiny.
- Nie chodzi tylko o magię. - zaprzeczył, podkreślając swe słowa odpowiednim przekręceniem głowy. W jego granatowych oczach pojawiła się delikatna iskra - jakby pasja, czy też zwyczajne zaciekawienie.
- Muszę poznać to nowe ciało. Nauczyć się z niego korzystać. - stwierdził, zaciskając dłonie w pięści. Nawet jego oczy miały pewien problem z przestawieniem się na nowy, wyższy punkt widzenia.
Kobieta wybuchła śmiechem - Wybacz, jestem czwartym wielkim generałem membry. Prędzej Amethystus będzie wart swojej roli, niż ty mnie zainteresujesz. - jej komentarz był dość chłodny. - Acz nie martw się, co druga membranka to kurwa. Mogę ci nawet złota pożyczyć.
- Ermm - były strażnik królewski zdawał się emanować… zaskoczeniem. Nie był smutny, nie odczuwał tych słów jako coś, co miało go obrazić. Ot, efekt uboczny życia jako poczwara.
- Chodziło mi o walkę, poznanie swych reakcji - mówił, starając się zagłuszyć zbierający się wewnątrz niego śmiech. Właściwie to oznaka radości już dawno przebiła barierę jego ciała, a chłopak miał problemy z ujarzmieniem rozbawienia.
- Dobra, dobra, nie wstydź się. Nie ty jeden nie ostatni coś takiego powiedziałeś. - niebieskoskóra nie była w stanie ukryć swojego rozbawienia. - Może spróbuj z tą swoją wieśniarą? Ona ma miecz, nie? I ostry charakter. Na pewno będzie walczyć.
- Mówiła coś o tym, że póki co powinienem unikać szczególnego wysiłku - westchnął, zaś jego wzrok przeniósł się na znajdujący w oddali las. Widział korony drzew, rośliny dominujące nad wszystkim innym. Sprawiające, że głównym kryterium przeżycia jest możliwość zdobycia ułamka niezasłanianego przez nie światła. Były dziwnie piękne.
- Ja ci powiem to samo. Magii nie można uprawiać na siłę. Zazwyczaj robi się to całe życie, wiesz? - przypomniała.
- Biorąc pod uwagę ostatni miesiąc, to chyba właśnie zaczynam nowe życie - Sychea zaśmiał się silnym, dominującym głosem. Jego oczy ciągle wpartywały się w horyzont, szukając jakiegoś punktu zaczepienia.
Scout zaczęła nucić jakąś niewinną melodię, której brzmienie wydawało się nieco specjalen dla Sychea. Był całkiem pewny, że tego typu tonów człowiek niebyłby w stanie wydać.
Ellemar pojawił się na schodach piętra. - Jeżeli jesteście gotowi, możemy uciekać. - poinformował.
- Ruszajmy więc - Sychea był pełen motywacji. Chciał odnaleźć się w nowym świecie, poznać swoje nowe przeznaczenie. Czego by nie powiedział, jego ciało odzwierciedlało zmiany w otoczeniu. Sam nie był zbyt pewien co dokładnie zyskał, wiedział tylko jak wiele stracił.
 
Zajcu jest offline  
Stary 18-08-2014, 21:25   #33
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Ivelan siorbała herbatkę trzymając mały paluszek w górze, nie że etykieta czy coś, tak o dla picu. Pokręciła głową i odstawiła filiżankę.
- Maksiu...Opowiedz mi troszeczkę o śródmieściu. Wiesz... jak tam żyją, jaką maja tam hierarhię, ogólnie jak wygląda tamto miejsce. O ile masz takie informacje. - Splotła palce za głową i założyła nogę na nogę. Jej spojrzenie raz po raz przeskakiwało z jego twarzy na królicze uszka. Wyglądał jak ktoś kogo trzeba prać po mordzie.
- Aha i jeszcze co ten Membrańczyk tam wyniuchał i czy te informacje są rzetelne. - Dodała przekłądając nogę.
- W śródmieściu władzę mają głównie membrańczycy z glejtem politycznym, którzy mogą mury opuszczać. Hierarchii jako takiej nie mają, gdyż są pod naszym przewodnictwem. Ustalone jest, że mają takie same prawa co mieszczanie, ale nie mogą zadawać się z ludźmi od tak. - wyjaśnił mężczyzna, po czym wziął sobie przerwę na łyka herbaty. - Nie mamy pojęcia, co odnalazł Saeh. Jednakże ostatni raz gdy raportował u artysty, mówił, że będzie kierował się na bal w śródmieściu. Znaleźliśmy przy nim zaproszenie. Zawsze to jakiś solidny pomysł na start.
- Dziękuję wam obydwu za przybycie i ja ze swojej strony również liczę na dobrą produktywną współpracę - rzekła w końcu Malie, splatając palce dłoni na których oparła podbródek i rozsiadając się wygodniej na fotelu który rozkazała przetransportować ze swojej rezydencji. Bycie tymczasowym liderem gildii to jedno, ale zdawała sobie sprawę że zajmowanie miejsca księżniczki nie przystoi w żadnej sytuacji. Ponadto fotel Rubii był dla niej stanowczo zbyt miękki. - Sprawę śródmieścia zostawię tobie, Victorrio, tak jak polecił król. Jednak w miarę potrzeby postaram się udzielać ci wskazówek, a z twojej strony oczekuję rzetelnych raportów gdy tylko dowiesz się czegoś interesującego. Póki co również uważam iż bal to dobry początek. Możesz tam pójść w przebraniu membrańczyka, o ile jesteś dobra w takich rzeczach - dziewczyna ledwozauważalnie westchnęła pod koniec i przewróciła oczami, przypominając sobie swoje próby zbierania informacji sprzed paru dni. Następnie zaś przeniosła wzrok na notes, a potem na trzymającego go doktora. - Proszę jaki przygotowany. Na pewno robi pan dobre pierwsze wrażenie, panie Iffeyhaus. Aczkolwiek skoro jest pan znajomym Victorrii, to ciekawość karze mi wpierw zapytać czy jako psychiatra specjalizuje się pan w czymś konkretnym?
- Umysłami poza normą. - odparł, uśmiechając się. - Mordercy, nieudani samobójcy, gwałciciele, cokolwiek co nie powinno istnieć, lub trafiło do Blacmorre. - jakaś drobina pasji błysnęła w oku doktora. - Na tyle znam psychopatów aby stwierdzić, że Victorria jednym z nich nie była, co nieco uratowało jej skórę.
- Ano, wiecie jak to mówią “Wpadniesz wśród wrony to kracz jak one” Ja swojego czasu musiałam dużo krakać/ - Przejechała po zębach językiem. - To zaproszenie… jest dla jednej osoby czy można zabrać ze sobą przyzwoitkę? - Skierowała to pytanie do Maxa
Max wyjął z kieszeni kopertę, i przejrzał zawartą w niej kartę. - To typowe zaproszenie na bal, dla jednej pary. - wyczytał.
- Więc zabierasz mnie tam na randkę? Tylko ty, ja i masa potencjalnych zabójców. Romantycznie. - Zaśmiała się Vicky, unosząc jedną brew. - Niestety nie mam wykwintnych kiecek w szafie. - zcisnęła usta, robiąc minę jakby coś przeskrobała.
- Jestem całkiem pewny, że z kulturą membrańczyków nie musimy się zbytnio obawiać o etykę...acz nie jestem tego pewny. W końcu są mieszkańcami ferramentii. - Max zaczął gładzić się po podbródku. - Ostatecznie stosowny ubiór nie byłby żadną przeszkodą, acz jeżeli mamy tam znaleźć kogokolwiek podejrzanego, niewygodny ubiór może sprawić zbyt wiele problemów.
- Czyli bez obcasów. Nie wiem jak można chodzić w takich butach. - Tu spojrzała wymownie na doktorka. - Bez obrazy. - Dorzuciła puszczając oczko do Heide.
- Cóż, nie sądzę by spotkał pan tutaj wielu psychopatów, panie Iffeyhaus. Obawiam się że jedynie Victorria odstaje nieco od normy w naszej gildii. Niewielu zdarza się u nas takich zapaleńców jak ona - stwierdziła Malie, zerkając na różowowłosą z kpiącym uśmieszkiem, po czym wróciła spojrzeniem na psychiatrę. - Ale doceniam pański unikalny wgląd w ludzką osobowość. Może mógłby mi pan asystować przy przesłuchaniu schwytanego niedawno terrorysty? Myślę iż pańska fachowa ocena charakteru mogłaby okazać się przydatna w tej sytuacji.
- I właśnie to jest powód dla którego nie mogłem odmówić ofercie naszego wspaniałego króla. - zaśmiał się doktor. - Mam nadzieję, że gdy w końcu odnajdziesz winowajcę tego zamieszania, będę w stanie tą osobę poznać. Co do pana terrorysty jednak, nie jestem zainteresowany. - mężczyzna otworzył notatnik, stukając w jedną z stron. - Za jakąś godzinę przybędzie pan Amens aby zabrać panią do cel zamkowych, on wyjaśni zawiłość problemu. Czas przedtem polecałbym przeznaczyć na obeznanie się w sytuacji gildii. - zaproponował mężczyzna.
- Brzmi jak dobre zalecenie - zgodziła się dziewczyna i rzuciła wzrokiem na stosiki papierów walające się po biurku. - Trywialnymi i bardziej czasochłonnymi sprawami może się pan zająć osobiście w trakcie mojej nieobecności. Myślę że ze względu na ograniczony czas skupię się na co ważniejszych zagadnieniach i podejmowaniu decyzji kluczowych dla gildii. Czy są więc obecnie jakieś problemy które wymagałyby szczególnej uwagi?
Czerwonowłosy przeleciał kilka kartek w notesie. - Nie, problemów zbytnio nie ma. Może poza jednym: brak wiary w pociągi od momentu wypadku. Za około tydzień będzie miała miejsce ceremonia rocznicy tego systemu. Prosiłbym przygotować przemówienie, które przekonałoby na ten temat ludzi. - wrócił do początku notesu, i znów kilka stron w przód. - Obecnie główny projekt gildii to "Okręt morski", projekt księżniczki. Ponadto dofinansowanie otrzymują projekty użytkowe, czy też usługowe a nie zbytkowne. Z uwagi iż operacje pokroju sprzedaży biletów są prostsze niż produkcja i sprzedaż wynalazków domowych. Nie mam jeszcze listy podań o dofinansowanie, te przedstawię pannie później. - kilka stron przeleciało w notesie. - Obecnie systemem finansowania gildii jest skupienie na sprzedaży usług. Konkretnie przejazdy pociągów, akcje w gildii kurierów płynące z dostawy ekwipunku, oraz handel lodem z klasą niżej arystokracji i w dół. Niesława pociągów może nieco zachwiać naszymi funduszami. - książeczka zamknęła się z małym stuknięciem. - To wszystko co powinna pani wiedzieć. Czy coś przykuło uwagę panienki?
Malie wysłuchała w skupieniu sprawozdania asystenta i przymknęła na chwilę oczy w zamyśleniu. Szybko jednak zdążyła wszystko sobie uporządkować w głowie.
- Rzeczywiście w takim wypadku powinniśmy skupić się na temacie pociągów - stwierdziła w końcu. - Po przesłuchaniu pojmanego zadecyduję co powiedzieć o tej sprawie poddanym. W międzyczasie co mógłby mi pan powiedzieć o tym tak zwanym "okręcie morskim"? W jak zaawansowanej fazie znajduje się projekt, jakiemu konkretnemu celowi miałby on służyć i jakiej ilości funduszy wymagałoby jego ukończenie?
- "Okręt Morski" jest pierwszym projektem okrętu który nie pływałby po jeziorze tylko bezkresie morza. Skoro na rzece potrafi być wyspa, to tylko logiczne, że gdzieś na morzu może być kolejna. I że morze gdzieś się kończy, kolejnym kołem ziemi. - wyjaśnił Iff - Pieniądze zostały już zabookowane, acz start prac jeszcze się nie zaczął, więc wciąż można je odwołać. Gdyby panienka miała jakiś inny projekt w myślach.
- Cóż, nie chciałabym psuć planów księżniczki. Nawet jeśli ów projekt wydaje się nadmiernie kosztowny i ryzykowny, to jednorazowa inwestycja nie powinna przynieść nam zbyt wielkich strat nawet jeśli ostatecznie okaże się bezcelowa - odparła gwardzistka, wzruszając ramionami. - Z jakich ludzi ma się składać załoga i czy ma to być okręt bojowy? Nie wiadomo jakie cywlizacje możemy odkryć poprzez owe morskie wojaże. Mogą okazać się równie agresywne co membrańczycy. Jeśli mamy przeznaczać fundusze na coś takiego, to wolałabym się upewnić że nie pójdą one zbyt szybko na dno.
- "Okręt bojowy"? Intrygujący pomysł. Ale jakby miało coś takiego wyglądać? Myślałem, że załoga po prostu miała mieć strzelby i miecze na pokładzie. Ale jeżeli panienka ma jakieś idee, można projekt rozwinąć. Choć pewnie nie będzie to tańsze.
- Jeśli już coś robić to z rozmachem - zaśmiała się Malie, prostując się na krześle. - Myślę że w wolnym czasie przejrzę owe projekty i prawdopodobnie wprowadzę swoje modyfikacje. Księżniczka nie powinna mieć mi tego za złe. W końcu chodzi tu o podniesienie szans na powodzenie wyprawy. No i by pozytywnie wpłynąć na ewentualne przyszłe stosunki dyplomatyczne z zamorskimi krainami, powinniśmy pokazać im najlepsze co mamy do zaoferowania. Ale wracając do pociągów, czy udało się już może dokonać niezbędnych napraw? Jak wyglądają prace nad remontem torów i uszkodzonej lokomotywy?
- Nie należę do polityków, więc przemilczę takie rozważania. - pan psycholog przeprowadził wymowną pauzę, pobierając łyk herbaty z swojej filiżanki. - Jakkolwiek intrygujące by pani stanowisko nie było. Tory zostały naprawione, aczkolwiek zniszczony pociąg dopiero trafił w ręce mechaników. Pan Sen'Murray kazał je wstrzymać, ponieważ badał przyczynę katastrofy. Nic co prawda nie odkrył z wraku.
- Niech dostaną wszystkie środki jakich potrzebują - oświadczyła dobitnie Malie. - Pociągi są obecnie naszym priorytetem i w oczach poddanych wszystko musi przebiegać na tyle profesjonalnie na ile to możliwe. Musimy odbudować nasz autorytet i przekonać ludzi że katastrofa nie wydarzyła się z naszej winy. A jeśli chodzi o nasze akcje w gildii kurierów, to proszę upewnić się że opinia publiczna wie o tym że udało nam się schwytać złodzieja klejnotów i żadne ważne przesyłki nie są już narażone na kradzież. Ponadto o ile zbytnio nie nadweręży to naszego budżetu, to chciałabym przekazać więcej funduszy technikom zajmującym się opracowywaniem nowej broni by zapewnić bezpieczeństwo stolicy. Dopiero po spotkaniu twarzą w twarz z membrańczykami zdałam sobie sprawę jaka jest przepaść w sile pomiędzy naszymi żołnierzami, a ich. Jeśli tylko gwardia królewska jest w stanie mierzyć się z wyższymi rangą oficerami, to regularna straż nie będzie w stanie nic zdziałać by ochronić obywateli przed przyszłymi atakami.
- Ja tam bardzo lubię przebieranki. Dodają nieco pikanteri. - Wyszczerzyła się, po czym przniosła wzrok na Maxa. - Kiedy odbywa się bal? -
- W takim razie przygotuję w wolenej chwilii pełny raport budżetowy, aby mogła panienka nieco łatwiej rozporządzić pieniędzmi gildii. - postanowił Doktor. - Przepraszam, że nie przygotowałem tego wcześniej. Podejżewałem, że pani strażnik, nie będąca w żaden sposób przeszkolona czy przygotowana do roli lidera, nie będzie chciała mieszać w jej systemie operacji. - Iff pokłonił się Mali w przepraszającym geście.
Obserwujący go Max zmróżył spojrzenie. Zachowanie doktora wydawało się nieco nadwyrężać jego nerwy, mimo, że celem wypowiedzi był Malie. Mężczyzna łyknął herbaty i spojrzał spokojnie na Victorrię. - Mamy niecałe dwa dni. Przedtem chciałbym, aby odwiedziła pani ze mną jedno miejsce. Potem powinna się panienka przygotować, i możemy ruszyć prosto na bal. Jeżeli przygotowania są zbęde, będziemy mieli chwilę aby zadomowić się z układem śródmieścia.
Malie pokiwała jednak głową ze zrozumieniem, pozornie nie wzruszona słowami psychiatry.
- Ależ nic nie szkodzi, panie Iffeyhaus - odparła ze spokojem. - [/i]Ludzie nie będący członkami gildii często nie zdają sobie sprawy że bycie dobrym liderem wymaga nie raz podejmowania ryzykownych decyzji i odwagi do wzięcia na siebie odpowiedzialności za nie. Zwłaszcza w tak szczególnej sytuacji w jakiej obecnie się znajdujemy poruszanie się po najmniejszej linii oporu to najprostszy sposób by wróg przewidział nasze ruchy. Tak więc uregulowaniem spraw budżetowych zajmę się po przesłuchaniu terrorysty. Czy w grafiku mam na dzisiaj jeszcze jakieś istotne sprawy do załatwienia?[/i]
- Nic o czym byłoby mi wiadome. - odparł spokojnie Iff. - Myślałem aby wpisać chociażby wizytę u pana Sen’Murraya, ale nie mam w zwyczaju mieszać w planach które poprawnie funkcjonują same w sobie. Cokolwiek chce panienka zrobić w wolnym czasie, pozostawiam w panny rękach.
Ivelan wpatrywała się dłuższą chwilę w Oolonga.
- Była bym wdzięczna gdyś od razu mówił co to za “miejsce” Oszczedziło by to kolejnej mej wypowiedzi. - Victorria odchrząknęła teatralnie. - Co to za miejsce do którego chcesz sie udać? -
- Restauracja. Zostaliśmy poproszeni przez jedną z artystek o kontakt. Nie jestem pewien czy ma informacje na temat zlecenia, ponieważ wiadomość dostałem od zwykłego chłopaka, nie zaś osoby z wnętrza gildii. - wytłumaczył spokojnie.
- W takim razie spróbuję zapoznać się z resztą papierologii w oczekiwaniu na przybycie pana Amensa - stwierdziła Malie, przenosząc uwagę z osób znajdujących się w pomieszczeniu na stertę papierów którą zaczęła bez zbytniego zapału przeglądać.
Słysząc słowo “restauracja” Victorria poskrobała się po wygolonej na krótko części fryzury.
- W sumie to nawet dobrze, głodna jestem. Jakąś padlinę bym oje… ekhem zjadła. - Rzekła zastanawiając się jeszcze nad czymś. -“I może jakąś lampkę wina” . Na samą tą myśl się uśmiechnęła. Jej ręce z głośnym plaskiem uderzyły o kolana, by zaraz się podnieść i przeciągnąć. - Dobra Maksiu. Jesteś dżentelmenem, więc rachunek jest na Ciebie - Dziwaczna dedukcja padła z jej ust. Już przemierzyła połowę pokoju wtedy to rzuciła na odchodne. - Miłej zabawy w lidera… Stokrotko. - Iffeyhaus doskonale wiedział jakie osoby tak nazywała w Blackmorre.
- Kto tu jest czyją stokrotką… - uśmiechnął się doktór, widząc wychodzącą Victorrię.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 01-09-2014, 23:28   #34
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Zadbana i piękna karoca podjechała pod gildię nie długo po tym gdy Malie skończyła rozmowę z doktorem.
W środku znajdował się zapowiedziany wcześniej Arens Amens, który powitał dziewczynę skinieniem głowy. - Proszę się rozsiąść. Przed nami zarówno długa droga, jak i długa rozmowa.
- Oh, domyślam się tego - odparła dziewczyna, wzdychając lekko gdy wsiadała do karocy. Następnie zaś rozsiadła się naprzeciwko lidera alchemików. - Więc może zaczniemy od tego co pan tak naprawdę sądzi o tym co się wydarzyło? Zarówno przy próbie porwania księżniczki, jak i na królewskim dworze. Chyba możemy założyć że Wielki Brodacz nie próbowałby skrzywdzić swojej córki gdyby rzeczywiście był w jakiejś zmowie.
- Również chciałem od tego zacząć. – stwierdził mężczyzna z westchnięciem. - Jak się panna domyśla gildie nie są w żadnym wypadku tym na co wyglądają, może poza gildią magów. Kieruje nimi kilka zasad, ale przede wszystkim lider gildii ma obowiązek być w stanie za siebie odpowiadać. Szczerze mówiąc nie jestem pewien czemu panna Lilia chciała was obwiniać za całą aferę. Księżniczka przyjęła posadę na swoje własne życzenie, przez co spowodowała dość nieprzewidzianą sytuację, w której lider gildii potrzebuje ochrony. Dlatego jest tak wielu techników w straży królewskiej.
- Nie wiem na ile wiarygodnym źródlem jest pojmany przeze mnie porywacz, ale według niego artyści są tajemnymi agentami króla - wyjaśniła Malie z poważną miną. - Dziwne jednak że w takim razie wysłuchał nas zamiast panny Lilii. To jedna z rzeczy o którą chciałabym wypytać pojmanego. Wnioskując z tego w jaki sposób wyrażał się o królu brzmiał bardziej jak buntownik, niż membrański intruz. Myślę że nasłany przez wrogie mocarstwo szpieg, czy też wywrotowiec nie zadawałby sobie nawet trudu by usprawiedliwiać swoje akcje. Zwłaszcza przed królewskimi strażnikami, których z definicji najtrudniej byłoby oszukać.
- Może powinienem puścić nieco światła na poszczególne gildie? – zaproponował Amens wciągając z kieszeni niewielkie pudełko. Wyjął z niego jakieś niewielkie...Milia nie wiedziała co to było. Migdały? Małe, białe i nierówne. - Gildia artystów to faktycznie królewscy agenci. Zajmują się propagandą, szpiegowaniem i...morderstwem. To wcale nie takie dziwne, gdy się o tym pomyśli. Na każdym bankiecie jest przecież muzyk. – uśmiechnął się w pewien niewinny sposób. - Zbrojmistrzowie to tak naprawdę związek generałów królewskich. Wszystkie wyższe szczeble w tej gildii zajmują osoby najistotniejsze dla organizacji wojskowej. Magowie to magowie, zaś alchemicy zajmują się swoją naturalną działką, oraz...poszukiwaniem zaginionego ogniwa. W ewolucji pomiędzy ferramentczykiem a membrańczykiem. Sychea jest przykładem takich dochodzeń. – Amens na krótką chwilę zamysł, aby pozwolić Malie przyswoić informacje, po czym odezwał się ponownie. - No i jest jeszcze kwestia samych osobowości. Że Eabios jest generałem a lider magów arcymagiem to nie muszę tłumaczyć, ale powinnaś wiedzieć, że panna Lilia Lin jest tak naprawdę najwyższej klasy zabójczynią...a ja, jestem wampirem.
- Wampirem? - Malie zamrugała oczami w zdziwieniu dopiero gdy usłyszała ostatnie słowo. Nie wzdrygnęła się jednak tak jak zrobiłaby każda normalna osoba gdy dowiedziała się że siedzi naprzeciwko krwiopijcy. - W sensie takim z legend i opowieści którymi wieśniacy straszą małe dzieci? Cóż, muszę przyznać że nie widzę żeby miał pan problemy z chodzeniem za dnia, ani z brakiem odbicia, więc udało się panu mnie oszukać - zakończyła, zerkając wymownie na okno karocy w którym wyraźnie mogła dostrzec półprzeźroczystą sylwetkę alchemika.
- Pozwoli panna, że wytłumaczę. To w tym momencie dosyć istotne. – uśmiechnął się, unosząc lekko ręce. - Otóż: każdy rodzi się z duszą. Swoistego rodzaju niematerialnym organem ciała, który produkuje i przesyła manę przez nasze ciało niczym serce pompujące krew. Jest jednak mała szansa, że człowiek urodzi się z nieco „zmutowaną” duszą. Człowiek tego rodzaju nie potraif wytwarzać many, ale wciąż potrzebuje jej do życia. Wtedy taki osobnik musi polegać na innych, aby móc pozostać przy życiu. – Amens wyraźnie zrelaksował się przez czas trwania swojego monologu. - Wampir, dostając manę od człowieka otrzymuje pewnego rodzaju smycz. Jest zdany na łaskę karmiącego. Za to jak się można spodziewać, wampiry mają niesłychane zdolności fizyczne oraz, o dziwo, magiczne. – Amens klasnął w dłonie. - Czy widziała panna ostatnio osobę o nadzwyczajnych zdolnościach.
- Z taką przypadłością pewnie lepiej spisałby się pan jako mag, niźli alchemik - wyraziła swoją opinię dziewczyna która uśmiechnęła się lekko, a jej oczach pojawiło się dziwne zainteresowanie, gdy lustrowała wzrokiem mężczyznę. - Cóż, dwaj buntownicy z którymi zmierzyliśmy się ja i Victorria byli dużo bardziej uzdolnieni niż się spodziewałam, aczkolwiek nie nazwałabym ich popisów nadzwyczajnymi. Czym więc pana zdolności różnią się od tych które posiada większość ludzi?
- Moje już niewiele. Zostałem alchemikiem aby badać własną naturę, czego efekty są dość bolesne. – westchnął. - Nawet mana Rubiusa jest dla mnie dość słabym pokarmem. Ale wracając, chodzi mi o naszego zakładnika. – wyjaśnił w końcu Amens. - Ten mężczyzna jest wampirem. Na wcześniejszych przesłuchaniach zarzekał się, że nie ma pojęcia o co w tym na dobrą sprawę chodzi, i mam podstawy mu wierzyć. Znalazł kogoś kto go karmił, więc zaczął dla niego pracować. Jednakże niezwykle łatwo przegrał z panienką walkę, więc zakładam, że był źle, a przynajmniej słabo karmiony.
- Jeśli każdy wampir potrzebuje żywiciela, to może być dobra karta przetargowa - zauważyła Malie po krótkim zastanowieniu. - Na czym dokładnie polega całe to żywienie i czy ktoś poza nami wie o jego przypadłości?
- Zależy komu o niej powiedział. - Amens zaczął szukać czegoś po kieszeniach. W końcu wyjął kartę do gry. W jej centrum znajdował się pusty diament, otoczony dziwnymi symbolami. - Właściwie sposobów jest wiele, ale ten jest chyba najprostszy. Ta karta służy do transferu many. Wystarczy, że przyłożysz ją między siebie, a cokolwiek chcesz zasilić, aby przesłać swoją energię. - uśmiechnął się Amens. Karoca zatrzymała się. Byli na miejscu. - Zainteresowana zakupem osobistego niewolnika?
- Niewolnika? Więc twierdzisz że dzięki tej karcie nawet gdyby uciekł, bądź się mnie pozbył, to nie będzie w stanie czerpać many od kogokolwiek innego? - zainteresowała się dziewczyna i wysiadła z karocy nie czekając na alchemika. - Czy może między żywiącym, a żywicielem występuje jakaś bardziej subtelna zależność? O takie istotne szczegóły właśnie pytałam.
- To drugie. Gdy go karmisz w jego obiegu jest “energia twojej duszy”. Póki ma w sobie chociaż kroplę, nie będzie w stanie cię skrzywdzić. A ty masz władzę, możesz go postraszyć, że wysadzisz manę od środka, gdyby się sprzeciwiał. Jak ci zarzuci że nie jesteś magiem, to przecież masz całą ich gildię obok miejsca pracy. - potłumaczył, wychodząc spokojnie i dość ostrożnie z karocy, spoglądał na Malie nieco zdziwiony jej chłopskim zachowaniem.
- Brzmi ciekawie - odparła dziewczyna z lekkim uśmieszkiem na twarzy. - Kto więc jest pana żywicielem i jak udało się panu zostać liderem gildii z taką przypadłością jeśli można wiedzieć?
Amens uśmiechnął się. - Moim panem jest oczywiście sam Rubius. - wyjaśnił spokojnie
- Więc to tak udało się panu zostać liderem - pokiwała ze zrozumieniem Malie, jednak zaraz potem spojrzała na niego lekko podejrzliwym wzrokiem. - Aczkolwiek nie wydawał się pan darzyć go zbyt wielkim zaufaniem. Mam nadzieję że nie planował mnie pan wykorzystać w jakiejś agendzie mającej na celu pozbycie się króla?
W zasadzie odruchowo ręka Amensa podniosła się ku górze. Mężczyzna szczęśliwie zdołał się mimo wszystko opanować. - Mam nadzieję, że masz jakieś solidne podstawy aby zarzucać mi zdradę stanu, intryganctwo i próbę oszustwa na twojej osobie. Co z tobą, Malie? - Jego oczy skupiły się na twarzy dziewczyny.
- Oh, przepraszam za to - gwardzistka cofnęła się o krok z dłońmi uniesionymi w obronnym geście. - Muszę w końcu zapamiętać, że nie zna się pan na żartach. Po prostu sam pan przed chwilą powiedział że wampir jest niejako niewolnikiem swojego żywiciela. Nie wiem jakie są pana osobiste relacje z królem, więc możliwe że spreparował pan ową listę zgonów, by wciągnąć mnie w swoją intrygę która pozwoliłaby panu pozbyć się jego ekscelencji przy pomocy cudzych rąk. Aczkolwiek oczywiste że takie domniemania są mocno naciągane i na tym właśnie miała polegać komedia. Przeprzaszam jeśli kiepski ze mnie komik, ale gdybym była w tym lepsza, to prawdopdoobnie dołączyłabym do gildii artystów zamiast techników.
Amens głośno westchnął. - Wybacz Malie, ale to co widziałem w twoich oczach podczas tej wypowiedzi, wcale mnie nie rozbawiło. - wytłumaczył się. - A lista była prawdziwa. Właściwie wypadło mi to z głowy...Rubius potwierdził moje domniemania, nigdy nie było wojny. A przynajmniej skończyła się gdy Amethystus zasiadł na tronie. Było to małe przedstawienie po między nami a nimi, aby plebstwo nie przestraszyło się nagłych zmian. I aby kontrolować ekonomię. Przy ciągłej wymianie kopalni klejnotów danego rodzaju nigdy nie jest zbyt wiele.
Teraz do dla odmiany na twarzy Malie zaczął rosnąć nieskrywany gniew gdy wysłuchiwała słów Amensa. Oczy rudowłosej zwężały się coraz bardziej, a zęby zaciskały niczym imadło.
- Jak to nigdy nie było wojny? - zapytała lodowatym głosem, a jej lewa pięść zakuta w metalową rękawicę zaskrzypiała głośno mimo niedawnego oliwienia. - Więc mój ojciec musiał oddać swoje życie, a moja matka swoje zdrowie za zwykłe kłamstwo? Czy rodzina Bigsworrthów od pokoleń służyła Ferramentii tylko po to by król mógł bawić się nami jak pionkami na politycznej szachownicy? Nie mówienie prawdy wieśniaczemu motłochowi który o niczym nie ma pojęcia to jedno. Nie od dzisiaj wiadomo że łaska ludu na pstrym koniu jeździ. Ale oszukiwanie szlachciców którzy złożyli przysięgę wierności królowi i wstąpili w szeregi armii jest niewybaczalne. Czy Rubius naprawdę zrobił coś takiego z czystym sumieniem?
- Potwarzam, nie było wojny. Było zaledwie przedstawienie. - powtórzył się Amens. - Widziałaś raport zgonów, prawda? - spytał mężczyzna z niewielkim uśmiechem na twarzy. - Umierali wyłącznie kryminaliści. Membrańczycy wiedzieli kogo im wolno zabijać, a kogo nie. Twoi rodzice na pewno nie umarli z winy Rubiusa.
- Więc kogo mam winić za śmierć ojca? Membrańczyków? Rubiusa? Głupotę ludzką? Chyba nie oczekuje pan że zadowolą mnie takie wyjaśnienia! - ostatnie zdanie dziewczyna aż wykrzyczała. Ludzie którzy znają ją dłużej z pewnością zdziwiliby się widząc ja tak uniesioną. - Moja matka otrzymała oficjalny list z kondolencjami od króla, a ból po jego stracie mało jej nie zabił! Jeśli nawet mój ojciec żyje i ma się dobrze, to Rubius wciąż jest winny za lata cierpienia na które skazał naszą rodzinę!
Amens spojrzał na ziemię w wyraźnym zastanowieniu. - Oh nie, nie mówię, że żyje. Niestety, ale znajdował się na liście. I nie był to fałsz. – przyznał w końcu. - Ale nie znaczy to, że umarł z winy Rubiusa. Faktycznie, mógł zginąć przypadkiem podczas „bitwy-przedstawienia”, ale z wpływami waszej rodziny, pewnie wiedział o co chodzi. Ale...jakby to ująć. Ludzie dość łatwo umierają. – Arens unikał spoglądania w oczy Malie. - Są te dość przypadkowe okazje, jak zakażona rana z pojedynku czy ćwiczeń, zatrucia pokarmowe w warunkach polowych, wybuch strzelby przed wystrzałem, nie umiejętna praca medyka. Albo te mniej zaradne. Choroby weneryczne, pokazy honoru czy diabli wiedzą co. – uśmiechnął się lekko. - Nic nie insynuuję, mówię tylko, że był człowiekiem. Mój ojciec umarł w lesie. Miał kilka piw za wiele i przewrócił się, pod spadające drzewo, które sam zrąbał. Jak jesteś tak ciekawa co przydarzyło się twojemu ojcu, poszukaj kogoś kto był z nim na froncie, może będzie wiedział? – zasugerował Amens. - To oczywiste, że Rubius nie powiedziałby twojej matce, że twój ojciec mógł równie dobrze zakrztusić się swoją zupą. To nie przystoi arystokracie.
- Wciąż mógł być tutaj z nami, zamiast odgrywać przedstawienie dla gawiedzi. Na pewno nie wybaczę tego Rubiusowi dopóki nie dowiem się całej prawdy o jego losie - odparła Malie załamującym się głosem, po czym skrzywiła się i z założonymi rękoma odwróciła się plecami do alchemika. - Kim więc byli ludzie którzy zaatakowali oddział Victorrii? Zakładam że ona też nie miała pojęcia o przedstawieniu skoro nigdy nie była wysłana na front - zapytała, a po chwili uniosła do góry prawą rękę by przetrzeć oczy i odwróciła się z powrotem w stronę mężczyzny. Jej mina była ponownie niewzruszona jak zawsze i niczego nie można by po niej poznać gdyby nie szybko znikające ślady wilgoci na policzkach.
- To nie było na froncie, najpewniej to ktoś z podkomendnych naszego porucznika. – stwierdził szybko Amens, po czym pomasował skroń. - Niestety prawie nic o tym nie wiemy. Gdy Victorria wróciła do stolicy, nie zgłosiła tego w swoim raporcie. Dopiero gdy doszły nas wieści o pożarze lasu, Grey wypytał żołdaków którzy byli z nią na misji. – westchnął ciężko.
- To rzeczywiście do niej podobne - przytaknęła dziewczyna, po czym przeniosła spojrzenie na królewski zamek. - Lepiej pospieszmy się z tym przesłuchaniem. Skoro nie mamy do czynienia z oddziałami Membry, tylko buntownikami, to istnieje duże prawdopodobieństwo że ich centrum operacyjnym jest najtrudniejszy do nadzorowania rejon stolicy, czyli śródmieście. A znając Victorrię pewnie dość szybko wpakuje się w jakieś kłopoty.

***

Lochy królewskie znajdowały się pod koszarami, kawałek od zamku. Nie było to zbyt groźne, bo były one zazwyczaj puste. W tym momencie znajdowało się tutaj może dwóch nieposłusznych rekrutów wojskowych, oraz domniemany wampir.
Cała reszta została w końcu odniesiona przez Victorrię do Blackmorre.

Białowłosy mężczyzna siedział pod ścianą z twarzą pozbawioną wyrazu, a oczyma pozbawionymi blasku. Nie przypominał ani odrobinę żywego, nader silnego człowieka jakim był, gdy Malie z nim walczyła po raz pierwszy.
Na dźwięk zgrzytu otwieranych krat, mruknął. - Czego? – głos ten był lekko ochrypły, ale przede wszystkim pozbawiony emocji, pełen... obojętności.
- Tak właśnie wygląda człowiek bez many. – wyjaśnił spokojnie Amens. - Albo raczej taki, który ma jej zaledwie resztki.
- W takim razie możemy przynajmniej oszczędzić sobie czasochłonnych gróźb i tortur i bezzwłocznie przejść do meritum - oświadczyła poważnym tonem gwardzistka, podchodząc do białowłosego. Kucnęła przy nim i spojrzała mu prosto w oczy z nieco zdegustowaną miną. - Pewnie zdążyłeś już zauważyć że lubię konkrety. Tak więc bardzo odpowiada mi obecna sytuacja, a i tobie powinna wyjść na dobre o ile zdecydujesz się z nami współpracować - nie odwracając spuszczając wzroku z więźnia wyciągnęła do tyłu otwartą dłoń, a gdy Amens podał jej pokazaną wcześniej kartę, ta zaczęła obracać ją między palcami. - Może nie zdajesz sobie w pełni sprawy na czym polega twoja przypadłość, ale na pewno jesteś świadom że w takim stanie długo nie pociągniesz. Masz więc dwie opcje do wyboru: albo odpowiesz szczerze na wszystkie moje pytania, a ja w zamian dam ci swoją manę i zabiorę cię stąd gdy tylko skończymy naszą rozmowę, albo ja i pan Amens zostawimy cię w spokoju i przyślemy tu Victorrię by sprawdzić co zdąży z ciebie wyciągnąć zanim wyzioniesz ducha z głodu. Niesamowicie prosta oferta, czyż nie?
Mężczyzna spoglądał w ziemię, wyglądał jak ktoś kto udaje, że go nie ma. Amens położył dłoń na barku Malie. - Pewnie nawet nie wie, że do niego mówisz. - wywnioskował.
- Przed chwilą się do nas zwrócił - zauważyła Malie, nie spuszczając wzroku z więźnia. Po chwili zaś z lekką irytacją chwyciła go za podbródek i uniosła jego głowę by spojrzeć mu prosto w twarz. - Hej, co z tobą? Nie mów że właśnie straciłeś przytomność.
Wampir podniósł twarz w stronę dwójki. Jego usta ruszały się, nie wydając dźwięku. Uśmiechnął się. - Nie mogę.
Amens patrzył na niego wyraźnie zaintrygowany. - Zaklęcie?
Zakładnik skinął głowa. - Nie mogę wymienić nic na temat.... – nawet koniec tego zdania zniknął w zachrypniętym głosie mężczyzny.
- W takim razie póki co powiedz mi tylko jak się nazywasz i czy przyjmujesz moją ofertę - oświadczyła dziewczyna. - Jeśli tak to zabierzemy cię do magów i sprawdzimy czy zdołają rozproszyć ograniczające cię zaklęcie. Wtedy powiesz nam wszystko co chcemy wiedzieć. A jeśli się nie uda, to cóż… lepiej postaraj się być użyteczny jeśli mam poprosić króla o ułaskawienie dla ciebie.
- Engi mekhe ta terara. – wykrztusił bardziej niż powiedział. - von vengi mekht.
Amens dość głośno stuknął laską w podłogę. - To nawet nie brzmi na membrańskie. Bez dowcipów proszę.
- Nie jestem stąd. – wyjaśnił spokojnie wampir. - I przestańcie mnie drażnić. Od zawsze jestem psem. I tak czy siak potrzebuje nowego żywiciela. – wydyszał, podnosząc wzrok prosto w oczy Malie.

- Wybacz, ale ciężko mi współczuć osobie która wysadziła pociąg i próbowała porwać księżniczkę - stwierdziła dziewczyna, a karta zatrzymała się w palcach pomiędzy jej twarzą, a tą należącą do chłopaka. - Będziesz robić tylko to co ci powiem. Jeśli bez pozwolenia znikniesz z mojego pola widzenia na dłużej niż zajmuje pójście do toalety, to użyję swojej many by rozerwać cię od środka. Jeśli lubisz rosyjską ruletkę, to możesz zgadywać czy rzeczywiście jestem do tego zdolna.
Po tych słowach Malie przesłała do karty swoją manę, podobnie jak robiła to do tej pory z klejnotami. Dopiero teraz przyszło jej do głowy, że może rzeczywiście powinna bardziej zainteresować się samą naturą magii i tym jak mogłaby ją zastosować w swoich wynalazkach.
Klejnot zalśnił dość jasno, twarz mężczyzny zaczęła nabierać wyrazu i koloru. Różnica była naprawdę duża. Wyglądał nawet lepiej, niż w dniu walki na moście. Był silny, młody, pełen życia.
Gdy Malie odsunęła kartę na sugestię Amensa, ich zakładnik uśmiechnął się, podnosząc się lekko na jedno kolano.
- A więc? – spytał – Dla ciebie co będę robił, babciu? – jego głos nie był już ochrypły. Był delikatny i dość przyjazny. Wręcz elegancki.
- Po pierwsze wyrażał się grzeczniej przy ludziach - odparła dziewczyna, wstając na równe nogi. - Po drugie od dzisiaj nazywasz się Andrrew. Nie zamierzam łamać sobie języka. Teraz zaś, jak już wspominałam udamy się do gildii magów by dokończyć twoje przesłuchanie. Po drodze możesz zabawić mnie opowieścią o tym jak zostałeś buntownikiem i jaką magią potrafisz się posługiwać. Powiedz mi o sobie wszystko co jesteś w stanie - oznajmiła, po czym obróciła się plecami do chłopaka i ruszyła powoli w kierunku wyjścia. - Dołączy pan do nas, panie Amens? - zapytała, zatrzymując się na moment przy alchemiku.
- Przykro mi ale nie Skoro już tu jestem, z chęcią dopilnuje dzisiejszej dostawy klejnotów. - zdecydował alchemik. - Przezorny zawsze ubezpieczony.
 
Tropby jest offline  
Stary 06-09-2014, 22:37   #35
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
It's just ten percent luck
Twenty percent skill
Fifteen percent concentrated power of will
Five percent pleasure
Fifty percent pain
And a hundred percent reason to remember the name...


Max wybrał dla dwójki dość przytulną karocę jako sposób transportu do “restauracji”. Przytulność karocy polegała głównie na tym, że okna były w niej zasłonięte. Mężczyzna odmówił rozmowy, wyjął z garnituru jakąś niewielką książkę o nazwie “zbiór wierszy i poematów”, i zaczytany milczał przez...nieco dłuższą podróż niż Vicky by tego chciała.
Była to podróż przy której końcu zaczynało nawet delikatnie śmierdzieć, a gdy karoca się zatrzymała i Max otworzył drzwi, dziewczynie ukazał się brudny bruk, kałuże cholera wiedzą czego oraz stary, nieco nadszarpany bar, w którym to piła...przed kilkoma dniami. I teoretycznie nie miała już tu wstępu.
- Kontakt ma się znajdować w środku. - westchnął Max, trzymając drzwi otwarte.
- Ughh… Mam tu zakaz wstępu. O ile nie przeszkadza ci że bede biła każdego kto bedzie chciał mnie wyprosić to wchodzimy. - Zrobiła swoją standardową minę dziecka które coś przeskrobało.
- Rób co chcesz. - mężczyzna włożył ręce w kieszenie i spokojnym krokiem zagłębił się do wnętrza “restauracji”.
W środku, oprócz standardowego brudu, połamanych mebli i ogólnie nisko budżetowego klimatu, znajdowały się tylko trzy osoby. Yomaed, Sonafa i barman.
Ten ostatni wyjął spod blatu porządną butelkę i postawił ją z dźwiękiem. - Chodź. Pij. - zarządał.
Ivelan uniosła podejrzliwie brew. - Umm… doooobra. - Wzruszyła ramionami i zbliżyła się do trójki. - Jestem na służbie więc tylko jeden… jedna szklanka. I tak wogóle, co wy tu razem robicie? - Zerknęła na Sonafę i Yomaeda, stukajac palcami o blat w oczekiwaniu na naczynie.
- Twoja dziunia nas zebrała. – wzruszył ramionami Yomaed, machając jakąś nową glinianą butlą miodu. - Całe miasto się wkurwiło za przeproszeniem. Tak w hy...w huj.Tch.
Barman z głupim uśmiechem postawił przed Vicky ogromny kufel. - Dokop za nas tym którzy grożą księżniczce, ok, młoda? Za całą Ferrę.
- Moja dziunio… - Tu zerknęła na Rreube. - Chcecie mnie spić i wykorzystać? - Jej mina z śmiertelnie poważnej powoli zamieniała sie w to rozbawioną. Starała się jednak jak mogła by nie parsknąć śmiechem. - Jakbym wziełą w obroty choć jednego… dokopałabym mu tak bardzo że odbiło by mu się… bah. - Nie dokończyła. - Dorwaliśmy jednego skurwiela, ale jeszcze nie pozwolili mi z nim… porozmawiać. - Ostatnie słowo dziwnie wydłużyła.
Sonfa zaśmiała się lekko. - Po prostu chcę ci pokazać, że może jednak coś potrafisz. Doszło mnie do uszu jak Lilia na was najeżdża. – odparła spoglądając na Vicky. - Mimo wszystko miasto na was polega.
- Miasto jakoś słabo to pokazuje. Nadal ludzie patrza na mnie jak. - Vicky zastanowiła się moment nad porównaniem. - Na mnie. - Lepszego nie miała na ten moment. Gdy kufel z cichym chlupotem się zapełnił ta złapała go oburącz jak dziecko butelkę z mlekiem. - Sonia. Yomiś. Barman. Maksiu. Wasze zdrówko. - Wychyliła kufel. Gdy juz pociągnęła klika łyków dodała. - Aha. Ten przystojniak to Max, jest z glidii artystów, jakby kto niewiedział. - Nic więcej nie dodała na ten temat. Cmoknęła głośno rozglądając się dookoła. - Wspominałaś coś iż chcesz mi pokazać że jednak coś potrafię. Umieram z ciekawości jak masz zamiar to zrobić. - Pociągając kolejne hausty zerknęła na Oolonga. Chciała wyczytać z jego mimiki czy ruchów, czy jest oburzony zachowaniem gwardzistki. Nie potrzebowała kolejnych plot na jej temat.
Wyraz twarzy Maxa był dość zimny. Oparł się o ścianę z rękami w kieszeni, i zdawał się nie brać nic do siebie. Wyglądał co najwyżej na kogoś, kto marnuje czas.
Sonafa uśmiechnęła się. - Ja ma ci to udowodnić? Tylko przytaknęłam, że tak jest. A teraz idź, dowiedź. Uratuj stolicę!
Victorria wyszczerzyła się. - Pewno! - Rzuciła żywiołowo, kończąc kufel. Otarła usta rękawem i odstawiła naczynie. - Dobra był czas na przyjemności, teraz trza się wziąć za robote. - Wstała z miejsca i kiwnęła na Oolonga. - Ciśniem? - Rozłożyła ręce jakby czekając na jego decyzję.

***

Victorrię czekała kolejna podróż, tym razem jednak krótsza. Wejścia do śródmieścia były ukryte na obrzerzach miasta.
Dwójka musiała zejść po linie w głąb studni, aby wyglądować w niezbyt przyjaznych kanałach, gdzie po dłuższym spacerze za przewodnictwem Maxa, doszli do kolejnej liny, którą należało teraz wejść na górę, aby znaleźć się w śródmieściu.
- Podążamy prosto na bal, czy jest w śródmieściu coś, co interesuje panienkę? - zapytał jej towarzysz.
- Nie szczególnie. - Rzuciła łapiąc linę. - Aha, musze ci coś powiedzieć. Jest duża opcja że wchodzimy w pułapkę, zasadzoną na Murraya, albo przez niego, na nas. Nie ufam mu. - Spojrzała w górę. - Masz jakąś broń? -
- Jestem uradowanym panny zdolnością stwierdzania rzeczy oczywistych. - Max przyjżał się Victorii jakby dopiero co nazwała go debilem, i raczej nie był z tego powodu uradowany. - Proszę się o mnie nie martwić, zawsze jestem uzbrojony. - dodał już spokojniej.
- To dobrze. - Uśmiechnęła się szeroko, chyba nawet nie zauważyła jego oburzenia, lub zwyczajnie je olała. - Prowadź, ja tu pierwszy raz jestem. - Puściła linę i odstąpiła krok w tył, wykonując szeroko pojęty gest “Panie przodem”.
Mężczyzna nie skomentował, tylko naturalnie zaczął wspinać się pierwszy.

***

Śródmieście okazało się być dość przyjaznym miejscem, klimatycznym i ogólnie świetnym. Wedle upodobań Victorrii. Powód ku temu był prosty: wszelkie ulice były w miarę ciasne, konkretne ślepe uliczki prowadziły do masywnych domów, okrągłych pomieszczeń z łóżkami w środku, w których znajdowała się biedota, a w miejscach podpór łuków, oraz na szerszych murach można było zejść do niższych pięter, gdzie znajdowały się albo domy bogatszych, albo miejsca użytkowe.
Szybko okazało się, że Membrańczycy nie są aż tak liczni, może nawet nie jedna czwarta populacji stolicy. I najprawdopodobniej pozwalano im mury na jakiś warunkach opuszczać, inaczej dawno wszyscy postradaliby zmysły. Było to idealne miejsce na początek rewolucji. Jeżeli Rubius nie przysporzy im godnych warunków do życia, wprowadzi do stolicy, tej faktycznej, to ostatecznie dojdzie ich frustracja.

Miejscem balu zostało ulokowane za ogromną, zdobioną bramą która wedle Maxa znajdowała się na trasie w stronę zamku. Wedle jego relacji, była to najdłuższa budowla wewnątrz śródmieścia, ale nie zajmowała nawet połowy trasy, z przyczyn dość oczywistych - nikt nie chciał aby trasa królewska była niebezpieczna.
Sama budowla była miejscem używanym przez najbogatszych mieszkańców śródmieścia, i była raczej wynajmowana niż posiadana przez jedną osobę.

Pod ogromną bramą stało dwóch, nieco zwierzęcych osobników, ubranych jednak dość dobrze, w kroje typowe Ferramentii. Przyjmowali oni zaproszenia, i wpuszczali osobników do środka.
Cóż, jak się nie starała nie mogła ukryć podekscytowania. Warunki w jakich mieszkały membry mało ją obchodziły.. no dobrze wcale ją to nie interesowało. Przechadzając się tunelami zaczęła się zastanawiać ile czasu zajmie konstrukcja i doprowadzenie takiej ilości wody by ich tutaj utopić. Będzie musiała się nad tym troszkę zastanowić, dobrze mieć takie zapasowe wyjście.
Widząc dwóch “goryli” przy wejściu szturchnęła łokciem Maxa.
- Skarbie pokaż miłym panom zaproszenie. - Zachowując pozory wtuliła się w jego ramię.
Max zarumienił się nieco, mimo wszystko idąc przed siebie. - Nie sądzę abyśmy musieli aż tak odgrywać role. - szepnął, po czym pokazał Membrańskiej dwójce dokumenty. Otworzyli oni przed parą drzwi.
- Proszę iść prosto - nakazał jeden z nich, ukazując krótki korytarz z trzema przejściami.
- No weź Maksiu, nie mów że się zawstydziłeś. - Odszepnęła. Idąc wzdłuż korytarza dorzuciła. - Choć wolę kobiety, mam jeszcze takie powiedzonko: “Żeby życie miało smaczek, raz dziewczyna, raz chłopaczek.” - Nie wytrzymała i zarechotała cicho kontynuując drogę na bal.
Po przejściu przez drzwi parze ukazała się ogromna, dobrze oświetlona sala, o zadbanej drewnianej podłodze i ścianach muru zarówno z wschodu jak i zachodu. Ich przeczucie zagrożenia podniosło się jednak natychmiast.
Nie było tutaj stołów, z cała reszta zebranych znajdowała się na piętrze ponad nimi, przyglądając się scenie z balustrady.
Drzwi za nimi zamknęły się z głośnym rąbnięciem, któremu po chwili towarzyszył dźwięk opadających krat. O tym elemencie budowli Max najpewniej nie wiedział.

Dwójka mogła przyglądać się jak zbiór zebranych nad nimi zarówno membrańczyków jak i ferramentczyków uśmiechał się i delektował różnego rodzaju alkoholami, kolory ich kieliszków i szklanek świadczyły o obecnościach wzniosłych win jak i piw. Po środku balustrady najbardziej naprzeciw nich znajdował się młody chłopak w niezwykle charakterystycznym ubiorze.
Miał na sobie biało-fioletowy płaszcz z kapturem, który rzucał cień na jego twarz. Był mniej-więcej wzrostu Victorri a wokół niego unosiły się pojedyncze dyski, czy też sztabki. Przypominały miniaturowe trumny, ale samo ich znaczenie było dla Mali jedną wielką zagadką.
Drzwi po drugiej stronie sali balowej otworzyły się. Wyłonił się z nich dość wysoki mężczyzna, który krzyknął gromko na powitanie.

- Panie i panowie! Witamy na oficjalnym pokazie tanecznym „Pożegnanie gońców, powitanie wojsk!” który będzie ostatnim aktem agresji przed naszym wielkim powstaniem w imię najjaśniejszej bogini! Organizatora przedstawienia możecie podziwiać nade mną~ – Rzekł jeszcze raz przykuwając uwagę do zakapturzonego jegomościa.
Sam w sobie jednak też był dziwny. Wzrostu Maxa, nieco mniej umięśniony, w arystokratycznych szatach i czaszce na głowie. Nie była to jego faktyczna twarz, gdy Victorria przyjrzała się dokładniej, wyglądał to na zręcznie posklejany hełm z głowy jakiegoś nieszczęśnika. Anonimowość w wielkim stylu. Osobnik klasną w dłonie, co ożywiło znajdującą się nad piętrze orkiestrę.

Zza pleców „szkieleta” zaczęły wychodzić kolejne postaci, w postrzępionych, szarych bądź czasem brązowych płaszczach, z kolczugą świecącą spod nich. Bez dwóch zdań byli to ci sami złoczyńcy, którzy zaatakowali Victorrię w drodze z powrotem do stolicy.
Armia była dość zorganizowana i drażliwa, wychodząc w dwójkach trzymających się pod rękę, zupełnie jak robiła to Vicky i Max. Naliczy sześć par. Dwanaście osób.
Max spojrzał na Victorrię, oczekując na komendę.
Ostatecznie to ona była strażnikiem królewskim.
To miejsce… przywoływało wspomnienia, ale tylko te których chciała się pozbyć. Powieka Victorri zaczęła drgać, a ona sama odstąpiła kawałek od Maxa. Rozmasowując skroń spojrzała ku górze gdzie stał zakapturzony jegomość.
- Jesteście aresztowani za konspirację przeciwko państwu Ferramentii. Stawianie oporu rozpocznie proces pacyfikacji. - Bardziej wymamrotała niż powiedziała, jakby te słowa instynktownie wypływały z jej ust. Zwróciła się do Maxa.
- Jak cię podrzuce dostaniesz sie na górę? - Wypowiadając te słowa położyła dłoń na rękojeści noża.
- Obawiam się, że samodzielnie nie zdziałałbym tam zbyt wiele. - stwierdził Max, stając w lekkim rozkroku. Wyprostował jedną rękę. Pod jego nogami pojawiło się dwie jasne linie krzyżujące się w nietypowy znak “x”. Dziwaczne symbole zaczęły otaczać mężczyznę. - Dużo lepiej sobie radzę na otwartej przestrzeni. I w roli wsparcia. - wyjaśnił.
Tymczasem żołnierze zaczęli oddzielać się jeden od drugiego, wyjmowali spod swoich szat różnorodny ekwipunek. Miecze, topory, cepy. Spod rzucanego przez ich kaptury cienia Victorria widziała pokrzywione, wyostrzone uśmiechy wirujące w około, prezentujące różnorodne grymasy i ślące wielkie groźby, z kłami które to rosły, to malały jak gdyby nie pewne jak wielkie zagrożenie chcą zapowiedzieć przeciwko kobiecie.
- “Nie nie nie nie nie nie nie nie nie” - Tylko to powtarzała w myślach. Znowu miała przewidzenia. Od ostatniego ataku minęło już tak długo czasu, Iffeyhaus mówił że będzie tylko lepiej… pierdolony kłamca. Nagle ręka która masowała skroń opadła, a jej twarz wykrzywił dziwaczny grymas, było to jakby połączenie euforii i potwornej złosći.
- Nie daj się zabić. - Rzuciła do Oolonga. Zrezygnowała z dobycia noża, jej pięści tylko mocniej się zacisnęły. Więzień V.I. znowu będzie dostarczał rozrywki.
Przyśpieszonym krokiem zbliżała się do uzbrojonych przeciwników, jeśli chodź jeden z nich uniesie broń lub da znać że chce zaatakować wypali z dwóch rękawic jednocześnie. Nie miała pojęcia ile zostało jej podmuchów, jak jedna nie odpali to druga to zrobi.
Victorria biegła ile sił w nogach, skupiona na swoich przeciwnikach. Strzał.
Zabolało. Przewróciła się na ziemię. Zakapturzony mężczyzna z balkonu miał w rękach dymiący pistolet. Jego broń wyglądała dość dziwacznie. Może by uskoczyła, gdyby się tego spodziewała.
Podnosząc się zobaczyła nad sobą cień. Miecz jednego z zakapturzonych opadał na jej głowę.
Pękł w locie i odpadł na bok. Wyglądało to, jakby rozbił się o powietrze.
- Dziękuj mi później. – mruknął Max. Podbiegając do Vicotrii. - I wybacz że się wtrącę, ale to oni mają przewagę. – westchnął rozglądając się.
Zakapturzeni zaczęli ich otaczać, a zebrani na górze membrańczycy dopiero uspokajali swój śmiech wywołany przez wywrotkę Vicky.
Głość czaszki rozbrzmiał na nowo. - Ohoho, panie i panowie, wygląda na to, że nasz gospodarz jest dzisiaj w bardzo dobrym humorze! Proszę się jednak nie martwić, pozwolimy naszym ofiarom przez pewien moment się bronić, abyście wszyscy poznali potęgę, która dzisiaj umrze!
Ból jej nie doskwierał, wręcz przeciwnie tylko ja bardziej nakręcał. Niestety przestrzelona noga nie działała tak jak powinna. Z trudem dźwignęła się w górę i skupiła wzrok na zakapturzonym jegomościu. Do niego nie było sensu strzelać, mogła sie założyć że te “cosie” fruwające wokół niego na pewno ochronią go przed kulą. Tak czy inaczej wyszarpnęła pistolet i wycelowała w niego, by po sekundzie zmienić cel na tego czaszkowego. Ból mogła znieść, ale zniewagę i zgnojenie nigdy. Niech ci na górze nie czują sie tak bezpiecznie. - Plecami do siebie Max. - Mruknęła jeszcze przed pociagnięciem za spust.
Kula wyleciała z pistoletu wraz z donośnym hukiem wystrzału. Ciężko było wyczytać jakikolwiek znak zaskoczenia lub przestrachu z twarzy czaszki, który powoli odwrócił twarz w stronę nadlatującego pocisku. Jeden z jego mężczyzn rzucił się, zasłaniając go swoim ciałem. Krew trysła na boki, gdy ubrany w szmaty wojownik upadł z kulą w głowie.
Czaszka uśmiechnął się, gdy zobaczył do czego doszło. Wskazał dwójkę palcem, wojownicy zaczęli pędzić na nich z każdej strony. Magiczne symbole Maxa zaczęły otaczać zarówno jego jak i Victorrię, ciężko było jednak przewidzieć jak bardzo będą przydatne.
To nie byli wzburzeni mieszkańcy śródmieścia, tylko grupa fanatyków którzy gotowi są oddać życie za powodzenie swego planu. Takie istoty są najgroźniejsze, wiedziała to z własnych doświadczeń. Mimo że była rozjuszona, starała się zachować spokój. Jeśli puszczą jej wszelkie hamulce zabije tutaj wszystkich włącznie z Maxem. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na pędzących w jej stronę przeciwników. Pomijając fakt że może paść kolejny strzał z balustrady, ci tutaj nie byli większym wyzwaniem. Tak czy inaczej brała to na poważnie. Wyszarpnęła nóż, od razu chwytając go ostrzem do dołu. W ten sposób łatwiej było jej zadawać zwykłe uderzenia pięścią i ewentualnie wykańczać membran wbijając ostrze w punkty witalne. Zaufała Maxowi, by ten pilnował jej pleców, a ona jego. Wymierzyła pięściami w gromadkę nadchodzących adwersarzy. Jeśli przeciwnicy byli kręgiem, to jedna ręka miała objąć jedno ćwierć koło, a druga…no drugie. Moc zawarta w klejnotach rękawic wypali w nich gdy będą już niebezpiecznie blisko.
I..i...przeciwnicy zbliżali się nieubłaganie a świecące symbole z magii maxa tylko drażniły oczy dziewczyny. W końcu jednak weszli w zasięg, z podniesionymi brońmi...i odlecieli.
Odlecieli tłukąc w ściany, wpadajac na balustradę i łamiąc sobie kości. Byli słabi, i brakowało im porządnego opancerzenia. Vicky miała farta.
W tym czasie Max został otoczony przez czterech przeciwników. Nie tłuk ich zbyt mocno, ale wydawał się niespodziewanie zwinny. Raczej wiele mu nie groziło, póki ktoś z góry nie wyciągnie strzelby.
Skoro sobie radził postanowiła pozbyć się dwóch pozostałych zanim mu pomoże. Utykając zbliżyła się do nich z podniesioną gardą. Niemal nie potknęła się o kawałek miecza, który wcześniej miał ją zgładzić. Podniosła go, mają teoretycznie teraz dwa noże.
Gorzej z teoretycznym brakiem zastosowania dla nich. A przynajmniej pomysłu na takie.
Vicky odniosła się po prostu do swoich rąk, które były skuteczne, sprawdzone i okute w żelazne rękawice wspomagane klejnotami. Jedno uderzenie zmiażdżyło niedoszłemu koledze szczęke, a drugiemu, ręka numer dwa udekorowała płuca jego własnymi kośćmi.
Dwóch przeciwników padło również przy Maksie, a pozostali przerażeni miernymi efektami ich walki cofnęli się pod ścianę.
Vicky zaczęła czuć, że coś jej ścieka po nodze. Rana w udzie poszerzyła się podczas walki, przez co krawienie stało się problemem.
- Drgnijcie a zabiję! - Warknęła stanowczo wskazując palcem na dwóch pozostałych. Korzystając z tej krótkiej chwili obejrzała swoją ranę. Nie wyglądało to za dobrze.
- O-oh. - wypaliła, robiąc kwaśną minę. Pytaniem było co teraz?
- Ostatnia szansa. Poddajcie się a będziecie mieli sprawiedliwy proces. - Bacznie obserwowała górę, co by jakiemuś do głowy nie przyszło ponownie w nią strzelać.
Przeciwnicy Victorri rzucili się do ucieczki tymi samymi drzwiami którymi przyszli. W zamian za to na wyższym piętrze pojawił się mężczyzna ubrany za lokaja, z skrzynią pełną pistoletów. Zebrani goście śmiali się mocno i brutalnie, wyraźnie rozbawieniu wypowiedzią Vicky, jak i samą jej pewnością siebie.
Czaszka zaklaskał dłońmi. Uspokoili się.
- Ponieważ nasze psy nie dały sobie rady, zaczniemy polowanie. Panie i panowie, ten kto dokona egzekucji wygrywa koronę króla wieczoru!
Ktoś zapukał laską, hałasując nieco. Następnie wystąpił przed balustradę.

Był to wysoki mężczyzna w bardzo wykwintnym stroju, który mimo miejsca spotkania miał na głowie zdobny cylinder, ot aby złapać więcej uwagi. Było to dość zbędne. Mężczyzna ten wyglądał dość dziwnie sam z siebie. Miał długie włosy, które wydawały się nieco nieuporządkowane z uwagi na jego dość szeroką kozią bródkę. Jednak co dziwniejsze, jego odcień skóry miał kolor błękitny.
- Panie i panowie, wstrzymajcie się. Co to za zabawa jeżeli można wyłącznie wygrać? I co to za gra, gdzie każdy musi brudzić sobie ręce. Chciałbym zaapelować. – oznajmił – Jako gość honorowy prosiłbym o zmianę zasad przedstawienia. Mamy przecież dalej jednego psa na arenie. I to naprawdę dużego. Niech on zmierzy się z naszymi gośćmi. A jeżeli nie da sobie z nimi rady, puśćmy ich wolno. Niezależnie od tego czy wrócą czy nie, Rubius i tak się dowie, że coś w śródmieściu jest nie tak, więc to raczej wszystko jedno, a naprawdę mnie ciekawi, czy odważą się kiedykolwiek tutaj wrócić.
Zasmiał się, a reszta zgromadzenia zaczęła sobie przytakiwać, może nawet lekko poklaskiwać.
Zakapturzony chłopak w bieli skinął głową, przyjmując propozycję.
Victorria mogła mieć jeszcze szansę na przeżycie.
Gdy zgromadzeni na górze skończyli debatować, Vicky zawiazywałą włąśnei ostatni supełek na improwizowanym opatrunku. Musi wystarczyć na ten moment.
- Ugh… Chciałabym znaleść się na górze. - Mruknęła, spluwając na bok. - Dobra bawię się w to! Dawać tego cosia. - Miała wrażenie że nie chodzi o dosłownego psa. Znając jej szczęście będzie to trzygłowy potwór ziejący ogniem, który tylko psa przypomina. Właściwie coś takiego też by uznała za halucynacje.
Vicky kątem oka dostrzegła, że coś leci w jej stronę, nim zdążyła zareagować Max skoczył przed nią, po czym odleciał pod samą ścianę, uderzony przez czaszkę pięścią. Tłum zarechotał.
- Ona jest taka ciemna czy tylko udaje? – śmiali się membrańczycy. Tym czasem „czaszka” wykonał elegancki ukłon, świadomy, że swój atak z zaskoczenia właśnie zmarnował.
- Huh… na strzała. - Spojrzała bardziej z podziwem niż poruszeniem. Uniosła ręce do twarzy, zaciskajac z cichym zgrzytem pięści. Zaczęła powoli stąpać w jego stronę, będąc już w jego zasięgu wzięła szeroki zamach jakby chciała uderzyć sierpowym, który natychmiast jednak przeszedł do uderzenia łokciem.
Plan był dość cwany, jednak Victorria spotkała się z małym problemem. Gdy przeszła do uderzenia łokciem jej zasięg, oraz oczywiście czas ciosu wydłużył się. Czaszka wykorzystał ten moment aby zejść w dół i zakręcić się, uderzając kopniakiem w piszczel Vicky. Zabolało jak diabli, właściwie chyba prawie jej nie strzelił. Przeciwnik chyba nie spodziewał się, że to nie zadziała, i w momencie zdziwienia spojrzał na twarz strażniczki.
W tej samej chwili co podnosił łeb, prawica gwardzistki opadała w dół. Pęd był taki że jej prawa noga odchyliła się w mocno do tyłu.
Czaszka zaczął pochylać się w tył, wraz z zbliżając się pięścią. Uderzenie jednak dosięgnęło go, posyłając jego łeb na spotkanie z podłogą, co zakomunikowało się ciężkim łomotem, a na jego nakryciu głowy pojawiły się niewielkie pęknięcia.
W razie gdyby postanowił się podnieść, miała zamiar opaść na niego kolanami, i tam na przemian go tłuc po łbie aż przestanie ją to bawić.
Gdy tylko Vicky opadła na swojego przeciwnika, jego ręce wyskoczyły jak sprężyny, łapiąc za jej szyję. Mężczyzna rzucił się na bok i obrócił dwójkę, przerzucając Vicky pod siebie. Jego ramiona odpychały ręce Vicky do tyłu, a kolanami próbował dostać się między nogi strażniczki, aby przybić ją do ziemi.
Widząc w jakiej sytuacji się znajduje postanowiła przestać się bawić. Wygieła same pięści tak by celowały w szkieleta. Mimo duszenia, uśmiechnęła się.
Nie mogła odczytać wyrazu twarzy swojego przeciwnika, ale widziała jak odlatuje niczym kopnięta w oddal lalka. Jego cielsko uderzyło o spód muru, po czym spadło na glebę. Tłum wziął głęboki wdech. Lecz ku zdziwieniu wszystkich po zaledwie kilku sekundach, czaszka podniósł się, zasłaniając swoją twarz, zakrywając pękające elementy maski. - Poddaję się. – oznajmił. - Najwyraźniej przegrałem, a odmawiam śmierci w sytuacji innej od ochrony życia mojego pana.
Tłum zaczął klaskać. Nawet gość honorwy uśmiechnął się, rzucając przecudnym „co za lokaj!”
Zakapturzony machnął dłonią. Drzwi którymi Victorria weszła otworzyły się. Nawet Max zebrał się spod ściany, lekko kiwającym krokiem podchodząc do dziewczyny. - Ten sukinsyn jest czarnoksiężnikiem. – zdradził, patrząc na klęczącego mężczyznę. - Nie jest Membrańczykiem.
Odkasłując ciężko, zachrypniętym głosem wypaliła. - Taki co czaruje? Zresztą. - Odcharknełą i ponownie splunęła na glębę jak na damę przystało. Korciło ją by dolecieć do niego i zatłuc go na śmierć, co by chyba nie było najlepszym pomysłem. - Zbieramy się. - Wycofywała się powoli, ani myśląc by pokazać im wszystkim plecy. Gdy już minęli strefę zagrożenia, rzekła do Maxa. - Trzeba ich tu wszystkich w pizdu zalać… albo sprowadzić wszystkie siły Ferry i ich tu zarżnąć. Obie opcje zapewnią nam to że nie wyjdzie na jaw fakt, iż Król wpadł na dobry pomysł by trzymać u siebie tyle membr. - Rozmasowała kark, dodając. - Najpierwszo idziemy powiedzieć o tym królowi. -
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 10-09-2014, 21:20   #36
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Był to tylko prosty błysk światła, Sychea zamknął oczy odruchow, po czym spokojnie otworzył je i znajdował się już w innym miejscu.
Była to dość dostojna budowla. Mniejsza od zamku Ellemara, czy nawet posesji Sychea w Ferramentii. Wydawała się raczej nieco bardziej zamożnym domem, liczyła zaledwie dwa piętra w tym trzy pokoje, jadalnię i kuchnię, oraz piwnicę.
Piwnica była z kolei miejscem gdzie się pojawili, dość ślepi w ciemności skoro dopiero co byli oślepieni przez jasność. Z krótką jednak chwilą, nawet Sychea widział na ziemi linie przygotowanego wcześniej portalu. Ellemar obiecał im że nie naruszy tego, który pozostawili u niego, więc w razie czego mogą stąd uciec spowrotem.
Już na piętrze wszyscy mieli okazje zadomowić się z nowym mieszkaniem. Przynajmniej tymczasowym. Bawiąc się wąsem Diamondus podjął pewną dość prostą decyzję. - Muszę to miejsce ogarnąć, i wypchać spirzarnię, więc przez dzisiaj i jutro raczej nic nie robimy. Weź tą młodą, i poznajcie Membrę. - rozkazał, patrząc na Sychea, po czym rzucił mu worek złota. - I załatw sobie coś porządnego. Bez obrazy, ale z tą kosą daleko nie zajdziesz, chyba, że chcesz zostać chłopem i zboże zbierać.
- Jest w tym nieco racji. - stwierdził, łapiąc sakiewkę w locie. Zostawił broń przy ścianie, z psami powinien poradzić sobie nawet bez niej. Przynajmniej, o ile Membrańskie śmieci są podobne do tych zamieszkujących Ferramentię.
- Chodźmy więc… - stwierdził, spoglądając na strażniczkę. Próbował sobie coś przypomnieć, jednak miał z tym wyraźne problemy. Szukał jej imienia, jednak nie potrafił go znaleźć. Może nawet zwyczajnie nie zapytał się o nie?
Po kilku chwilach zdał sobie sprawę z zastanawiania się nad imieniem kalekiej wieśniaczki. Westchnął głośno. Biedota była zaraźliwa.
Dziewczyna przytaknęła skinieniem głowy, ruszając za Sycheą do wyjścia z posiadłości.
Dopiero na zewnątrz dwójka zdała sobie sprawę z tego gdzie się znajduje. Widok słońca na gołym niebie w niezwykle jasny dzień, pozwolił im zauważyć jak bardzo jest im gorąco. Pod nogami mieli piasek, a okolica wydawała się wręcz mglista.
Ruch był tutaj w miarę znośny. Posiadłość miała mimo wszystko znajdować się na krańcu stolicy. Osobliwe postaci przypominające nieco ludzi, nieco zwierzęta poruszały się spokojnie w okolicy. Nie wyglądali aż tak agresywnie, jak sugerowałyby plotki na temat Membry.
- To niby gdzie idziemy dokładnie? - spytała dziewczyna.
- Nie jestem pewien, ile te pieniądze tutaj znaczą, ale chyba zaczniemy od poszukiwań jakiejś rozsądnej kuźni - stwierdził, ruszając w kierunku środka miasta. Nie było zbyt wielu problemów w dedukcji faktycznej topografii miasta, wystarczyło rozejrzeć się po okolicy i stwierdzić, gdzie znajdują się bogatsze domy.
- Chyba, że chcesz zakosztować tutejszych przysmaków? - spytał, niezbyt przekonany swych słów.
- Niezbyt. – odmówiła dziewczyna. - Jesteśmy w zupełnie innym klimacie. Przez najbliższy okres wszystko co tu mają będzie dla nas niemal niestrawne. – popisała się wiedzą niezbyt typową dla typowej wieśniaczki.

***

Miasto okazało się dość obszerne i znacznie mniej zaludnione od stolicy Ferramentii. W zamian za to każdy osobnik wydawał się specjalny. Niektórzy byli dość ludzcy, jak Diamondus, inni jak wcześniej opisano, znacznie bardziej zwierzęcy do poziomu hybrydy. Z czasem spaceru, dwójka zaczynała zauważać również inne, specyficzne cechy tego społeczeństwa.
Przede wszystkim ubiory. Skąpe czy czasem zwykle wybrakowane, u obu płci nastawione były na komfort a nie walory estetyczne. Do tego materiał zazwyczaj był dość cienki. Zdawało się to być na miejscu. Część mieszkańców miasta miała łuski, czy pióra, a nawet bez nich wysokie temperatury pustyni znacznie dawały w kość. Sam Sychea nim się zorientował, szedł przed siebie w rozpiętej koszuli. Zwyczajnie nie mógł temu pomóc.
Ale było w tym coś jeszcze. Miejscowi strażnicy mieli hełmy, to naturalne. Ale pani fryzjer miała na sobie fartuch który wyglądał jak nożyczki, woźnica ubrany był w skórę podobną do jego biczu dla koni, czyjś lokaj nosił na sobie obrożę, zaś kowal do którego dostali się po około półtorej godziny błądzenia był sporych rozmiarów kobietą, o wyostrzonej muskulaturze, zwierzęcych uszach i ostrym spojrzeniu, a jedyne co nosiła, to spodnie z żelaznymi płytami i metalowe rękawice. Okuta w żelazie, nad którym pracowała większość życia.
Każdy w Membrze był oznakowany.
Wieśniaczka również to zaobserwowała, odzywając się na ten temat, gdy tylko zaczęli podążać w głąb kuźni. - Słyszałam, że wszystkie tradycje Membran pochodzą od smoka, ciekawe, czy moda również.
- Czego chceta? – kowalowa z rękami opartymi na biodrach powitała dwójkę gości. - Jacyś nietutejsi?
- W sumie smok nie kojarzy mi się z ubraniem - stwierdził, rozkładając ręce na bok, podkreślając swą niewiedzę. Czarny bezrękawnik był teraz rozpięty, a pięknie wyrzeźbione mięśnie brzucha czerpały przyjemność z kąpieli społecznych. Jeśli patrzyć tylko na wygląd, to ostatnia mutacja była strzałem w dziesiątkę. W końcu miał twarz.
- Szukam nowej broni, dla nowego miejsca. - odpowiedział silnym głosem.
Kobieta wzruszyła ramionami. - Powiedz jaki typ, znajdź na regale. A jak masz koncert życzeń to narysuj mi czy coś. - żądania kowalowej były dość prostackie. - Sporo tego u mnie.
Były strażnik królewski rozglądał się dłuższą chwilę, szukając czegokolwiek przykuwającego jego uwagę. Nie chodziło tutaj o coś tak prymitywnego jak okazanie swego, obecnie daleko niedomagającego, statusu. Zwyczajnie chciał, by nowa broń pasowała do tego ciała tak, jak kosa do poprzedniego. Musiał odnaleźć samego siebie w ten, czy inny sposób. Redefinicja swojego sposobu walki była dobrym początkiem.
- Oodachi, coś w tym rodzaju. -stwierdził w końcu. Jego oczy były przepełnione niepewnością. Wyglądał niczym dziecko, które wydaje swoje pierwsze kieszonkowe.
- Nadrabiasz za rozmiar? Moment. – Kobieta wyszła na chwilę na zaplecze, zostawiając Sychea i lekko roześmianą wieśniaczkę samemu na krótki moment. Wróciła z rękoma pełnymi broni tego typu, które bez pardonu rzuciła pod nogi chłopaka. - Wybieraj.
- A ty za brak kochanków? - odparł ciętym językiem. Nie znał wzorów piękna w Membrze, jednak był prawie pewien, że pani kowal nieco od nich odbiegała. Niewinny uśmieszek wypłynął na jego usta, niemalże prosząc o zdzielenie go prosto w twarz. Z drugiej strony, czasem warto było korzystać z prawideł wolnego rynku w nieco mniej standardowy, bardziej prowokujący sposób. Zaśmiać się sprzedawcy w twarz.
- Nie masz czegoś lepszego jakościowo? - zapytał, spoglądając przelotnie na zaprezentowane mu bronie.
Oczy kobiety zwężały się. - Właściwie to ostatnio była spora rezerwacja. Na wszystko. – Rozejrzała się po sklepie. Wzięła jakiś niemrawy nożyk i rzuciła go pod nogi Sychea. - Tylko tyle mam na sprzedaż...to będzie...tysiąc złotych moment. – oparła ręce na ramionach, pochylając się w stronę chłopaka.
- Żyj dalej w biedzie. - odpowiedź królewskiego strażnika była bardziej odpowiednia dla jego poprzedniego statusu społecznego. Teraz też był nikim, acz nie wszyscy musieli to wiedzieć. Uniósł rękę, obracając się w kierunku wyjścia. Środkowy palec stanął niczym przyrodzenie, którego właścicielka tego sklepu nigdy nie widziała na oczy.
Sychea ruszył dalej w kierunku centrum. Szukał kolejnego, tym razem bardziej rozsądnego kowala, który zdoła zainteresować go swoim produktem.
- Ahh, biedacy - westchnął.
Wieśniaczka pozostawiła mruknięcia Sychea bez komentarza. Musieli plątać się po ulicach jeszcze dłuższą chwilę, i faktycznie zagłębić się w bogate ulice, nim znaleźli kolejny warsztat kowalski. Tym razem wyglądał on na budowlę zatrudniającą czeladników, którzy plątali się przed wejściem.
Gdy Sychea zbliżał się do budynku, dobiegł go głos który brzmiał na domiar znajomo, zaś z treści rozmowy nie musiał długo wnioskować.
- Przez miesiąc uczę się jak płacz wymusić, organizuję z Daemoniusem przebieg sceny, a sukinsyn zwiewa z namiotu pod samą granicą. Mówiłam tej zasranej Lilii, aby wytłumaczyła pajacowi co planujemy.
Zza rogu wyszła żadna inna osoba, jak Emea Aras.
W jej wyglądzie nie było żadnych nowości. Nie urosła, nie zmalała, nie zmieniła munduru ani nie zdjęła opaski z oka. Jej olbrzymie ostrze dalej miała z sobą. - Eh? – kobieta odwróciła się w stronę dwójki, blokując im wejście do kuźni, do której najprawdopodobniej sama się wybierała... - Ktoś z północy, co? – pochyliła się przed wieśniaczką. - Jak masz na imię?
- Eh? Um...Ibb.
Emea uśmiechnęła się. - To by ładnie brzmiało w alfabecie Ferramenckim.
- Cóż sprawiło, że królewski strażnik zawidał w Membrze? - Sychea nie bał się zdemaskowania. Jego ciało było inne, nawet głos uległ zmianie. Kto wie, może nawet dusza uległa nieodwracalnym zmianą, a strażnik równowagi nie był już tą samą osobę.
Kobieta dość ostro spojrzała na Sychea. - Taki młody Membrańczyk, a już mnie poznajesz? – zaintrygowała się. Jej partner podszedł do dwójki.
Był duży. Sychea mógłby może walnąć go czołem w dolne żebro. Jego tułów wydawał się ludzki, posiadał jednak kopyta zamiast nóg. Pysk zbliżony był do psa. Z rogami. Liczne złote ornamenty zwisały z niego.
Tym co najbardziej intrygowało w tej postaci był jej kolor skóry. Była to barwa tylko nieco jaśniejsza od tej, którą ma skóra pokryta Dżetem. - Nie musi być młody. Może być po prostu słaby. – skomentował warczącym nieco głosem. Pochylił się nad Sychea, aby go powąchać. - Pachnie podróżą. Kim jesteś, młody?
- Póki co nikim - stwierdził, rozkładając ręce na boki w geście bezradności. Smutek wypłynął na jego twarz, końcówki jego ust opadły nieco, a kilka chwil później dołączyły do nich oczy.
- Ale to się zmieni. Zwą mnie Venganza - stwierdził. W jego oczach błysnęła pasja charakterystyczna dla tych, którzy prędzej czy później znajdzie się na szczycie.
Pies splunął na ziemię. - Faktycznie szczyl. Jak pytam kim jesteś, masz mi podać nie tylko swoje imię, ale nazwisko swojej rodziny, dzielnicę lub miasto urodzenia, oraz stan społeczny. Zwłaszcza w ubraniu tego typu i towarzystwie Ferramentki. – wywarczał na Sychea. Chłopak widział, że Emea przygląda mu się z pewnym zaintrygowaniem.
- Moim bezpośrednim przełożonym jest generał Mystia Reedus, znajduję się tutaj na jej bezpośrednie polecenie. - stwierdził, uśmiechając się szeroko. Nie był pewien, jak działają Membrańskie struktury, oraz kim był kroczący obok Emy osobnik, jednak z całą pewnością imię trzeciego wielkiego generała powinno być wystarczająco silne, by zapewnić Sychei nieco swobody.
- Co ta pinda sobie myśli? - Olbrzym był lekko zirytowany. - Dobra młody, rób swoje. Ale jak jeszcze raz cię zobaczę bez obroży albo stroju lokaja, to Mystia może sobie szukać nowego psa. - zawarczał, po czym odwrócił się na pięcie w stronę kuźni i ruszył do niej spokojnym, wyliczony krokiem.
Emea zahihotała. - W sumie też nie pamiętam abym widziała cię u jej służby. - przyjżała się jeszcze raz Sycheai w sposób dość analityczny. - Amethystus planował zwiększenie gwardii na zamku, więc nie siedź za długo na mieście. Jestem całkiem pewna że będzie wyprowadzał jednostki spod ludzi podległych generałom. - ostrzegła, aby ruszyć za czarnoskórym.
- Tak jest. - stwierdził, parodiując znany mu od jego byłych podkomendnych rygor. Jego dłoń rozrzuciła nieco jego bujną fryzurę, pozwalając jej zatańczyć do rzadkich świeżego powietrza w zatłoczonej stolicy. Słońce delikatnie padało na rogi Sychea, odbijając się w każdym kierunku. Zanucił jeden z mniej znanych kawałków BB Holme’a.
- Mam nadzieję, że nie zabiją mnie, jak pójdę do tej samej kuźni - roześmiał się, odginając głowę do tyłu.
Ibb ruszyła dość ostrożnie za Sycheą. - I co teraz zrobimy? Zameldujemy się w pałacu? – spytała szeptem niezbyt pewna zależności.
Na szczęście dla dwójki, panna Emea wraz z swoim psem poszli na tyły kuźni, zostawiając ich samych w sklepie.
Liczne regały pokazywały wysokiej jakości broń, zaś ta mniej porządna składowana była masowo w beczkach. Mężczyzna za regałem był średniego wzrostu, mało umięśniony, o łuskach na twarzy. Raczej nie pracował w samej kuźni.
- Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy się ich słuchać. - odpowiedział proporcjonalnie sciszonym głosem. Przez jego twarz przemknął szeroki uśmiech - Jeśli u Diamondusa będę miał sporo wolnego czasu, mogę spróbować infiltrować zamek od środka. - “Vengaza” był wyraźnie rozbawiony tą wizją.
- Witam - Sychea przemówił po dłuższej chwili milczenia. Jego wzrok uważnie analizował broń specjalnie wystawioną do tego celu na czymś pomiędzy ladą, a wystawą. Czasem zatrzymywał się na jednym przedmiocie, bawiąc się jego widokiem przez kilka dodatkowych sekund, by powrócić potem do podziwiania pozostałych.
- Szukam Oodachi - spojrzał w oczy potencjalnemu sprzedawcy i uśmiechnął się delikatnie. Chciał niewerbalnie przekazać mu prośbę, by dawał propozycje tylko z wyższego przedziału cenowego.
- Oh, mamy sporo takiej broni. – Mężczyzna, czy raczej chłopak ożywił się słysząc życzenie Sychea. - Ale proszę sprecyzować poszukiwania. Nie wyglądasz mi na zbyt przebudzonego~ szukasz więc broni lżejszej? Oodachi to broń sieczna, więc może chcesz coś z środkiem balansu pod ostrze, wiesz, taki typ co się nim macha jak kijem, ale rżnie jak siekierą? – wypytywał, nie pewny czego konkretnie ma szukać.
- To rozsądna propozycja - odpowiedź Sychei przepełniona była dobrze skrywanym żalem. Czemuż to nie miał przyjaciół, czy chociaż współpracowników w gildii techników? Informacje tego typu odnosiły się bardziej do jego wiedzy praktycznej, poszerzanej wraz z każdym pojedynkiem.
Wizja, którą przedstawiał mu sprzedawca, była całkiem kusząca. Jego dłuższy romans z Czarnym Żniwiarzem sprawiał, że kontakt z brońmi opartymi na drzewcu był dla niego tylko przjemnością. Jednak człowiek, nawet Membrańczyk, nie żyje tylko smakołykami, a życie zaskakująco często serwuje cytryny. Mógł uczyć się czegoś nowego, nie widział w tym szczególnego problemu.
Sprzedawcy znalezienie odpowiedniego ostrza nie zajęło zbyt długo. Już po kilku minutach pojawił się, niosąc ze sobą kilka różnych egzemplarzy. Niektóre były cięższe, szersze, inne zaś - węższe i prostsze w budowie. Żaden z nich nie osiągał co prawda wyżyn technologicznych, jednak nie o to chodziło w przypadku narzędzia służącego tylko i wyłącznie do mordowania.
Ostatecznie wzrok Sychei zatrzymał się na najprostrzej w budowie broni. Może chodziło o ograniczoną wiarę do tutejszych twórców? Coś tak prostego z całą pewnością nie mogło zostać zepsute.

Nawet rękojeść nie posiadała żadnych zdobień, a jedyną różnicą między nią, a ostrzem broni była zdolność zadawania ran. Oodachi wyglądało jak zbity kawał metalu, a czegoś takiego nie można było zepsuć…
Sychea rzucił na stół odpowiednią sumę, poczym dorzucił kilkanaście kolejnych monet jako coś w rodzaju napiwku. Jeśli miał tutaj zabawić dłużej, musiał zyskać nie tyle sieć zaufanych osób, co zwyczajnie zdolnych i nie uprzedzonych do nowego Membrańczyka fachowców mogących wykonać tą czy inną pracę.
Dopiero, gdy opuścili kuźnię, wzrok jak i uwaga Sychea powróciła w kierunku ignorowanej wcześniej wieśniaczki. Może nie było to zbyt dobre rozwiązanie, mógł bowiem poprosić ją o jakiekolwiek rady przy wyborze broni. W Ferramentii nie chodziło mu o skuteczność, lecz o sianie postrachu i wymuszanie szacunku, tutaj zaś jest całkowicie inaczej.
- Chcesz odwiedzić jakieś inne miejsce? - spytał, unosząc delikatnie sakiewkę złota.
Dziewczyna wzruszyła ramionami z wyraźną dozą obojętności. Była cicho przez większą część podróży, a wszystko to najpewniej było skutkiem nudy. - A co może być w tej dziurze? Pokaz tańczących niedźwiedzi? - skrzywiła się, wyraźnie nie zadomowiona w klimacie miasta.
- Muszę przyznać, że nigdy żadnego nie widziałem - Sychea spojrzał w niebo, jakby starając się podkreślić to, że żartuje. Jego jabłko Adama, jak i cała szyja była teraz bezbronna. On zaś zdawał się nie zwracać na to uwagi. Nawet, jeśli Membra miała być przepełnioną wężami jaskinią.
- W sumie samemu nigdy nie musiałem czegoś załatwiać na mieście. Miałem od tego ludzi - roześmiał się, krocząc powoli przed siebie. Chłonął widok szczęśliwych mieszkańców stolicy. Biednych, ale roześmianych.
- Byłeś rozpieszczonym gnojem? – spytała w prost kobieta, bezcelowo leząc za Sycheą. - Nie brzmi mi to jak wypowiedź strażnika królewskiego. – zauważyła. - Choć w sumie za coś cię wyrzucili. Trwoniłeś pieniądze państwa? – spytała.
- Głupia - skracił dziewczynę, uderzając ją w politycę zewnętrzną stroną głowy. Delikatnie, bardziej w celu podkreślenia swych słów, niż faktycznego zaszkodzenia dziewczynie. - Strażnicy nie są utrzymywani przez państwo, a przez gildie zbierające dane rodzaje przedsiębiorców. - stwierdził monotonnym głosem. Przypominał sobie swoich mentorów i zaczynał im współczuć.
- Utrzymywanie strażnika to prestiż. Czemu miałbym im to ułatwiać? - dodał, przeciągając się.
- Sss. – dziewczyna skrzywiła się nie za bardzo rozweselona argumentacją Sycheai. - Czyli mam racje. Egoista i kretyn. – przybiła przy swoim, prostując się. - Po co komukolwiek dumny z siebie strażnik, skoro mogą mieć takiego, który jest im wdzięczny? – spytała z dość poważną miną. - Co się równa tańszy. Znacznie. I pewnie dużo bardziej pożyteczny, niż jakaś przybłęda która nigdy nie wie co ma robić.
- Czasem wystarczy być wystarczająco brzydkim, by spełniać wszystkie swe obowiązku - westchnął, wyraźnie rozbawiony wizją swego poprzedniego ja. Był niesamowicie wdzięczny artystom za każdą chwilę, którą byli w stanie z nim spełnić.
- Możemy więc wracać - stwierdził, ruszając w kierunku kryjówki Diamondusa. Zwracał dodatkową uwagę na potencjalne zlecenia. Nie chodziło tutaj o proste wyniesienie śmieci, prędzej o pozbawienie kogoś ostatniego tchu. Kto wie, może tego typu prace wyrastają w Membrze z nikąd?
Oh, wyrastają, jak się dowiedział Sychea. Skręcając jednak w boczną uliczkę w drodze powrotnej dowiedział się również, ze same się rozwiązują, gdy kątem oka spostrzegał jak facet w oknie swojej lepianki rżnie tasakiem jakiegoś innego rogatego membrańczyka. Miasto gdzie rządzili silniejsi.

***

W rezydencji dwójka spotkała tylko Diamondusa, który siedział z okładem na czole i czytał jakieś dokumenty. Ibb szybko opuściła towarzystwo Sychea, aby zająć się sobą. Lider drużyny też specjalnie nie przeją siłę ich powrotem. - Więc? - westchnął pytająco jak zmęczony ojciec witający dzieci.
- Spotkaliśmy moją byłą koleżankę. - westchnął, starając się usprawiedliwić czas, jaki zajęło im to proste zadanie. Emea z całą pewnością zaliczała się do grona osób nie będących zmuszanych do jakiejkolwiek formy rozmowy z Sycheą. Była przecież artystką.
- Oczywiście nie poznała mnie. - dodał, wyciągając miecz zza pleców. - Może to coś prostego i nieporęcznego, ale w ten sposób mogę przestawić się z poprzedniej broni. - dodał.
- Super. – pogratulował jednym słowem całego raportu, nie odrywając twarzy od kartek papieru.
Nie był zainteresowany Sycheą. Nawet w najmniejszym stopniu.
Sychea udał się do ogrodu. Powolnym, przepełnionym spokoju krokiem. Równie dobrze mógł teraz wcielić się do armii przeciwdziałającej potencjalnemu zamachowi stanu. Asmondeus nie miał możliwości rozpoznania jego twarzy, dokładnie tak samo, jak Emea nie mogła ujrzeć jego duszy. Gdy prpzechodził obok Ibb, szepnął.
- Chodź do ogrodu. Z dwojga złego, możesz mnie pouczyć szermierki.
Niestety zaprosić kobietę, a doczekać się to dwie różne rzeczy. Sychea mógł zacząć tracić wiarę, a w ogordzie chyba siedział aż tyle, bo nie miał nic innego do roboty. Mógł za to podziwiać naprawdę ładne rośliny, jeżeli w ogóle mu na nich zależało.
Koniec końców, Ibb w końcu się pojawiła. Nieco rozeźlona. Stanęła w niewielkim rozkroku, jedna noga nieco z tyłu. Miecz wbiła w ziemię obok siebie.
- Niech ci będzie.
- Dziękuję, Ibb. - Sychea uśmiechnął się uroczo, prezentując kontrastujące ze smolistymi rogami zęby. Ukłonił się delikatnie, pochylając nieco głowę.
- Prowadź więc - stwierdził, gdy jego oczy po raz kolejny spojrzały na wieśniaczkę.
Dziewczyna położyła dłoń na swoim ostrzu, delikatnie. Po czym wyrwała go z ziemi, niby to biorąc zamach, gotując się do biegu. Jej wyskakujący z podłoża miecz podbił do góry mały kamień. Silnym wymachem nogi, Ibb posłała go w stronę Sychea.
Prawa dłoń Sychea dobyła jego ogromnego miecza, czekając na wystarczające zbliżenie się wiejskiej mistrzyni szermierki. Lewa zaś, jak gdyby nic, zamierzała złapać kamień. Jedynym dylematem mężczyzny było, czy pominąć lecący w jego kierunku fragment matki ziemi, czy złapać go. Nie zamierzał unikać, nie sądził by znajdowała się tam jakaś magia. Czy raczej - zwyczajnie przegapił tą ewentualność.
Ostrze zaś miało opaść na szarżującą przeciwniczkę, zmuszając ją do uniku, czy też bloku. Były strażnik był jednak przygotowany na upór dziewczyny, która z całą pewnością będzie kontynuować natarcie. Zaraz po swym ataku zamierzał odskoczyć w tył, dając sobie nieco czasu na odzyskanie prawidłowej postury.
Kamień znalazł się w dłoni Sychea bez problemu chwyciła kamień, co wywołało uśmiech na twarzy instruktorki. Wyprostowana ręka do ataku się nie nadawała, więc musiała się cofnąć, ale to odsłaniało twarz Sychea, Do której gonił miecz. Katana chłopaka opadła z dużym zamachem na dziewczynę...i zatrzymała się.
Krew kobiety wytrysła z kikuta, uformowała się w kształt dłoni i bez pardonu złapała ostrze. Uniemożliwiając nawet wcześniej planowany odskok.
Miecz Ibb znajdował się przed gardłem Sychea.
- W prawdziwej bitwie nie ma drugiego razu. - jeden z młodszych strażem Membrańczyków westchnął, wyraźnie zasmucony tym faktem. - Ja jednak o niego proszę. - dodał, uśmiechająć się delikatnie.
- Twoja pierwsza lekcja. Znaj przeciwnika. – prychnęła odwracając się. - Właściwie dlaczego wielki strażnik królewski chce ode mnie instruktażu?
- Bliżej mi do broni, niż jej dzierżyciela - odpowiedział, nie mijając się z prawdą. Był jednym z bardziej udanych eksperymentów alchemików, a przynajmniej z tych, którzy pozostali pod ich nadzorem. Wykorzystując kilka specyfików mógł w dowolnym momencie znacznie urosnąć w siłę. Teraz zaczynał jednak nowe życie, a wraz z nim wolał nadrobić wcześniejsze blędy.
- Okej, zaczniesz rozmawiać jak człowiek czy mam stwierdzić że mutacja membrańska zrobiła z ciebie poetę? – miecz kobiety ponownie wbił się w ziemię. Nieco zirytowana skrzyżowała ręce na piersi. Koniec końców była wieśniaczką. Musiała już dość dawno przywyknąć do ludzi którzy zwyczajnie mówią w prost, bez zbędnych komplikacji czy stylistyki.
- Membrańska, Ferramencka, cóż to za różnica? - Sychea zaśmiał się głośno, kpiąc z całego świata. - Nawet będąc strażnikiem królewskim byłem tylko mutantem, a moja siła płynęła z aktywujących je specyfików. - odparł, wyjawiając kolejny sekret swej przeszłości mentorce.
- A skąd wzięła się twoja… zdolność? - zapytał.
- Wszyłam sobie rubin w rękę. – odpowiedź była na tyle prosta i zwykła na ile większość magicznych opowieści o smokach i skarbach w ogólnej rzeczywistości. - I dalej cię nie rozumiem. Mutant to aby nie jest coś „nad” człowiekiem, tak na zdrowy rozum? Nie słyszałam o tym aby mutować czy w inny sposób rozwijać coś...w dół? – skrzywiła się, opierając na swojej broni. - Albo zaczniesz rozmawiać ze mną jak normalny człowiek albo wrócę do swoich zajęć. – ostrzegła.
- Ahh… - westchnął, chcąc uderzyć się otwartą dłonią w czoło. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wyrastające z niego rogi pozbawiają go możliwości wykonania tego arcyciekawego gestu.
- Ewolucja sama w sobie nie daje ci wiedzy. Jak wiesz, wcześniej korzystałem z kosy, jednak starzy znajomi poznali by tą broń. Czy chociaż styl walki. - starał się wytłumaczyć wszystko możliwie przystępnie. - Tak więc muszę uczyć się czegoś, co mi obce - spojrzał na nią, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Więc wybierasz broń nie pytając nikogo o zdanie, i liczysz że trafiłeś na coś w czym wyszkoli cie użytkownik zupełnie innej? – spytała podnosząc nieco brew. Zapukała lekko w swój miecz – widzisz to? Proste ostrze, szeroki jelec wykrzywiony w dół. Z trójkątną głowicą. – jej palec wskazał następnie na dłoń samego Sychea. - Ogromne, pewnie słabo wyważone, lekko zakrzywione i w praktyce bez jelca. W życiu czymś takim nie walczyłam, i pewnie nawet bym nie uniosła. – przyznała. - Więc jeszcze raz, czego konkretnie chcesz?
- Doświadczenia. - odparł krótko. Przybrał poważną minę, spoglądając na swą rozmówczynię. Musiał poznać swoje nowe ciało, oraz jego przedłużenie, nim będzie zdolny osiągnąć cokolwiek.
- I co, teraz mam się zastanawiać „doświadczenia w czym?” – kobieta wyglądała na wyraźnie zirytowaną. - ”nie łap za ostry kawałek”? Czy to się liczy? Byłeś strażnikiem, wiesz na czym polega walka. Używaj tego jak kosy, tylko sobie palców nie potnij, to może będzie działać. – odwróciła się wyszarpując swój miecz. Jej rubinowa dłoń zniknęła. - Pomachaj sobie samemu, naucz się tego obsługiwać. Jak nauczysz się tego używać to możemy zrobić sparring. Więcej ci nie poradzę, nawet nie wiem w jakiej kategorii jest taki typ miecza.
- Jeśli nie chcesz być traktowana jak plebs i biedak, musisz wysilić umysł w rozmowie z drugą osobą - pouczył odchodzącą wieśniaczkę. - Jak ochłoniesz, to pokażę ci coś ciekawego - stwierdził, głowiąc się nad ukazaniem dziewczynie potęgi jednej z podstawowej mikstur. Sam zaś oddał się żmudnemu treningowi, chciał wyczuć broń, poznać jej wagę, oraz co najważniejsze - swoje możliwości.
Sychea ćwiczył dość długo. Jego broń okazała się naprawdę potężna przy wymachach, ale sterowność była ograniczona. Nie będzie w stanie wykonywać uników w trakcie cięcia, a i sama broń wydawała się wiele tracić, gdy używał jej tylko jedną ręką.
W końcu chłopak musiał udać się do snu. Przechodząc przez posiadłość zobaczył Diamondusa, który zatrzymał go gestem ręki.
- Usłyszałem od Ill, że dalej korzystasz z ferramenckich zwyczajów. – odezwał się. - To nierozważne. Membrańczycy to prosty lud, który nienawidzi nic komplikować. Jestem całkiem pewny że dużo łatwiej jest mówić w prost niż otulać wszystko w ferramencką wzniosłość. Nie mam nic przeciwko bogactwu języków, ale nie jest ono do niczego niezbędne. Jeżeli chcesz wtopić się w tłum, powinieneś to rozważyć. – ostrzegł.
- Najchętniej zademostrowałbym wszystko, pomijając przy tym słowa - odpowiedział, przecierając twarz z potu. Dawno nie zmęczył się aż tak z własnej woli. Nie obchodziło go szczególnie co Diamondes o nim myślał - nie miał na to zbyt wielkiego wpływu, musiał czekać na moment łaski prawowitego króla. I jakiekolwiek lekcje, czy zadania.
- Ale mogłoby się to odbić na moim zdrowiu. - dodał.
Mężczyzna wzruszył ramionami. - Hej, dałem ci radę. Co z nią zrobisz to twoja sprawa. – odparł dość spokojnym głosem.
Nagle rozległ się huk otwartych na oścież drzwi. Do pomieszczenia weszła Scout. Nic co do tej pory widział Sychea nie pasowało bardziej do opisu gniewu. Najwidoczniej błękitnoskórą łatwo było wyprowadzić z równowagi.
- Głupia ferramencka kurwo! – Wysyczała kobieta. - Coś ty kurwa mówił generałom z zamku!? – spytała patrząc na chłopaka. - Jak teraz czegoś nie wymyślisz, to cię zjedzą żywcem.
- A myślisz że za kogo miałem się podać? - odparł spokojnym, zrównoważonym głosem. Spoglądał na niebieskoskórą dziewczynę, podziwiając Membrańskie sposoby załatwiania wszelakich sytuacji. Krzyk i bezpośrednia dosadność. Lakoniczność godna spartańskiego wojownika.
- Na pewno nie za podkomendnego Mystii, ta kobieta cie zapieprzy dla zabawy! – dziewczyna złapała się za głowę, wyraźnie sfrustrowana. - Był nabór na zasranych gwardzistów zamku, brali podkomendnych generałów aby wybrać ludzi godnych honoru. Anu tylko jęknął „ten pajac co pachniał północą się nie pojawił, rozesłać straże na polowanie” rozumiesz? Wkurwisz w tym państwie jedną dużą o osobę i możesz się w dupe pocałować!
- Lepiej, jeśli mają szukać mnie, niż dowiedzieć się że sprowadzasz nowych do stolicy. - odpowiedział, mrugając delikatnie. Nie unosił głosu, pozostawał, wbrew wszystkiemu, spokojny. Jeśli mógł zawdzięczać gildii alchemików coś, o czym często zapominał, to z całą pewnością byłaby to zdolność zachowywania się.
- Zapewne nie jest niczym owianym tajemnicą, że wolałabyś Diamondusa na tronie - dodał, uśmiechając się delikatnie. - Jeśli myślisz że jest inaczej… - przerwał swą wypowiedź, spoglądając na Scout’a.
- Oczywiście, że nikt o tym nie wie. Inaczej dawno byłabym na czarnej liście Amethystusa. – skrzywiła się. - I po jaką cholerę schodzisz z tematu!? Rozumiesz w co się wpakowałeś? Nawet nie wiesz jak się która ulica w mieście nazywa, a masz już pałac na plecach, bo jakiemuś kundlowi zabrakło rozrywki.
- Nie schodzę z tematu - odparł, spoglądając na dziewczynę, Nadal nie był idealnie przystosowany to patrzenia na większość otoczenia z góry. Przecież zaledwie dwa dni temu urósł o jakieś 30cm, może nawet więcej.
- Nie mogę rzucać jakichkolwiek podejrzeń na ciebie. - westchnął, rozkładając ręce na boki. Zrobił krok w kierunku rozzłoszczonej generał. -Nawet jeśli nie jesteś na jego czarnej liście, z całą pewnością ktoś wyczuł twoje zamiary. - poinformował ją spokojnym, niemalże mentorskim tonem.
- Jeśli nie był to ktoś z Membrańczyków, za co ręczyć nie mogę, Emea pewnie i tak jest tego świadoma - dodał.
- O czym ty pierdolisz? Przyszłam cię ostrzec, że pies Amethystusa jest na twoim zasranym dupsku, a ty...o huj ci chodzi? – Złość generał przeszła w bardzo wyraźny obraz skonfundowania. Kątem oka Sychea mógł spostrzec że Diamondus ogląda show z odrobiną ubawu, acz nie wyglądało na to aby sam nadążał za tokiem rozumowania chłopaka.
- Daliście mi nowe życie. - stwierdził, uśmiechając się dziękczynnie. Jego głowa opadła nieco niżej na kilka sekund, zapewne w związku z obecną w jego sercu wdzięcznością.
- Pomagacie mi w obecnym - dodał, rozglądając się po okolicy. Linia, po jakiej podążały jego oczy powoli pokrywała zarówno jego obecne miejsce zamieszkania, plac treningowy, jak i niewidoczny nawet dla najlepszych zwiadowców zamek graniczny.
- Czemu miałbym odpłacać się, ściągając na was ewentualne podejrzenia? stwierdził, nachylając się delikatnie w kierunku dziewczyny. Gdy tylko jego szyja zgięła się nieco, a rogi wskazujące na rozmówcę wyglądały, jakby Sychea przygotowywał się do szarży.
Dziewczyna dość teatralnie strzeliła się płaską dłonią w czoło. - Mystia też jest po naszej stronie palancie. Problemy to Daemonius, Anu, i ta zasrana ambasador. I tak wlazłeś nam pod koła, tylko wybrałeś akurat takie, które nie ma hamulca. A zresztą, nawet jakbyś to zrobił na pałę z nadzieją, że coś ci się uda, myślisz że w czym polepszyłeś sytuacje!?
Diamondus odchrząknął, zwracając na siebie uwagę. - Właściwie to spory problem. Musimy go rozwiązać, albo chociaż znaleźć naszemu towarzyszowi nową kryjówkę. Nie po to pomogłem ci się rozwinąć aby sprowadzał na nas psy Anu, a tym bardziej zginął bezużytecznie.
- Nie ważne jak wiele pieniędzy szło na moją edukację, nikt nie chciał informować mnie o wyglądzie jak i systemie Membry - westchnął, rozkładając ręce na boki. Po raz kolejny nie zrobił nic dobrego. Nawet, jeśli próbował. Nie był w niczym lepszy, niż biedacy.
- Enea ma u mnie spory dług - dodał, jakby w swojej obronie. Nawet, jeśli była to paskudna defensywy. Właściwie, to nie pełniło takich funkcji. Mogło to być co najwyżej jako metoda ratowania swojego tyłka.
- Ale mniejsza o to. - kontynuował, przecząc nawet swoim własnym rozważaniom. - Mogę zniknąć na jakiś czas. Jeśli mam pomóc wam w jakikolwiek istotny sposób, i tak muszę urosnąć w siłę. - dodał.
- To jedna opcja. – zgodził się Diamondus. - To zależy głównie na tym, jak bardzo ci zależy?
Scout spojrzała na Diamondusa z niewielkim zainteresowaniem. Ten, kontynuował:
- Jeżeli przyznasz się, że nie jesteś jeszcze gotowy do naszych operacji, możesz udać się poza Membrę, lub nawet wrócić portalem w okolice północy. Wrócić tutaj po odrobinie treningu, gdy Anu zgubi twój zapach. – jak najbardziej poparł pierwszą myśl Sychea. - I tak nie zaczniemy operacji przez...najbliższą chwilę. Z jednym agentem w zamku ciężko jest ustawić pionki. Druga opcja jest taka, abyś właśnie tam wrócił. Jeżeli uda ci się wpisać w łaski kogoś wyżej postawionego w zamku, albo samej Mystii, może da się uratować twoją skórę. – zastanowił się mężczyzna, bawiąc się wąsem. - No i zawsze możesz skonfrontować się z Anu, prawda? Teoretycznie strażnicy są na poziomie generałów. Niby nie jesteś teraz „sobą”, ale Anu nie wie, że w ogóle jesteś silny. Mógłbyś spróbować to wykorzystać. – wzruszył ramionami.
- Jeśli wyposażycie mnie w kilka diamentów i przekażecie mi część wiedzy o Anu, to będzie najlepsza opcja. - stwierdził, uśmiechając się prowokująco. Powietrze wokół niego stwardniało na kilka sekund, jakby wizja nadchodzącej walki była wystarczająco ciekawa, by wydobyć z Sychei resztki siły i godności.
- Niestety ale nie mam zbyt wielu diamentów, i w membrze są one ogólnie zakazane. Ta ku pamięci mnie. – zaśmiał się dość głośno. - Jak dobrze poszukam mogę ci skądś jeden dorwać, ale nie gwarantuję, że cokolwiek jest w tej starej posiadłości przetrwa do końca pojedynku z generałem. – ostrzegł mężczyzna.
 
Zajcu jest offline  
Stary 12-09-2014, 22:15   #37
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Sychea musiał czekać w posiadłości dwa dni. Pozwolono mu ćwiczyć w jakiejś większej sali jak poodsuwał sobie meble. Tyle ich, że posiadłość była spora. Scout nie chciała jednak ryzykować nawet wystawiania go w ogrodzie.
Pierwszego z tych dni dostał od Diamondusa diament. Był on nieco szklisty. Mężczyzna ostrzegł go “dziesięć, może dwanaście użyć, jeżeli będziesz miał szczęście.” Lepszego zapewnić nie mógł, ale zachęcał go do najprostszego w świecie zużycia klejnotu od Ellemara “I tak najpewniej już go nie zobaczysz, a ten prezent może uratować ci życie.” decyzja leżała w rękach Sychea.
Drugiego dnia Scout zaprosiła chłopaka na posiedzenie.
- Dobra. Anu. – westchnęła. - Zgarnęłam co mogę, więc słuchaj uważnie, najpierw to co wszyscy oprócz ciebie wiedzą. – przełożyła nogę na nogę, usadzając się wygodnie w fotelu. - Membra ma dość ogólne i płynne prawo. Ale żeby nie było ciągłych powstań, trzeci porucznik pilnuje prawa danego miasta. W stolicy jest to trzeci generał. Królewski kundel. Ogólnym zadaniem Anu jest pozbyć się każdego kto mu się nie podoba, aby był w stolicy święty spokój. Jak jest jakiś problem i nie chcesz zarżnąć sąsiada to idziesz do Anu z informacją, że chłopak bluzgnął na księcia i jutro go nie ma. – objaśniła, nieco ogólnikowo. - Teraz nieco z moich wykopków: Jego mana to dżet. Musisz czymś przebić się przez pancerz aby móc w ogóle go skrzywdzić. Skorupa będzie się regenerować dość szybko. Jest generałem, więc diamenty i klejnoty ma na pewno. Choć nie słyszałam, aby używał broni. – wyliczała na palcach. - To aby na tyle. Mam dla ciebie obrożę. – spojrzała na stół. - Masz ją założyć na pasie albo na nodze, to cię pierwszy strażnik zaprowadzi do Anu. To symbol o treści „nie podoba mi się wasz ustrój chcę zostać politykiem” chyba najprostszy sposób na zostanie generałem w Membrze. Acz jak nie spodobasz się Amethystusowi to pewnie przy pierwszej okazji da ci zatruty kielich. Pytania?
- Jak bardzo pewny siebie będzie? - Sychea zapytał, przecierając swoją nową broń. Stal błyszczała jak… Po prostu było widać, że jest to zadbane ostrze wyższej klasy. Nic szczególnie, żaden artefakt. Ot, zwyczajne narzędzie mordu i wspomagania swych racji. Wiedział, że prawdopodbnie zostanie potraktowany jako samobójca. To była jego największa przewaga.
- Nie mam pojęcia. Nie pamiętam kiedy ostatnio mógł z kimś walczyć. – przyznała Scout. - Śpieszyć specjalnie się nie musisz. Jak będziesz miał na sobie obrożę, poniżej lub na pasie, to żaden strażnik miejski cie nie skrzywdzi. Najwyżej nieco wcześniej staniesz przed Anu. – wyjaśniła. - Trochę nam zależy abyś wygrał. Wtedy mamy trzech generałów na zamku. – dodała. - Chcesz czegoś? Zawsze można spróbować coś załatwić.
- Mikstur mam wystarczająco. - odpowiedział, zdradzając jeden z nielicznych nieznanych jego obecnym pracodawcom elementów jego osobowości. Kart przetargowych, asów w rękawie - można nazywać do w dowolny sposób. - Poza tym nie znam tutejszej dostępności składników - dodał, zaś jego ręka przemknęła w kierunku jednego z klejnotów. DżetxRubin był czymś, co miało pomóc mu w wygraniu tej walki.
- Wiesz coś o jego zdolnościach magicznych? - zapytał, odkładając miecz na bok.
- Możliwe że się wzmacnia. Poza tym jest dobry w tropieniu, schować się nie schowasz – zamyśliła się. - Zawsze jest przy nim dużo kobiet, i szczerze mówiąc mam dziwne wrażenie że jest w tym coś więcej. – wzruszyła ramionami. - Jeżeli tyle polega na swoich „mocach” to raczej nie musisz się bać ametystów.
- Walka toczy się na jakiejś arenie, czy w miejscu, w którym akurat się spotkamy? - ciekawość Sychea ciągle wymagała zaspokojenia. Potrzebowała coraz więcej informacji, licząc że wiedza pozwoli mu zyskać chociaż najmniejszą z jakże potrzebnych mu przewag.
- Oh. Na placu przed zamkiem. Amethystus najpewniej będzie was oglądał. I ktokolwiek się tym burdelem zainteresuje. Jak ludzie widzą, że wyzywający umierają, to mniej osób ma zapał zawracać im dupsko. – wyjaśniła.
- Jeśli możesz, spraw by Ibb widziała walkę. - stwierdził, wstając powoli. Jego ręka sięgnęła po dziwaczną obrożę. jak nisko musiał upaść? Teraz nie różnił się niczym od biedaków pracujących w cyrku, od wystawionych na pokaz dziwadeł.
- Chcę, by zobaczyła o czym wcześniej rozmawialiśmy - dodał, uśmiechając się złowieszczo. Jeśli miał stanąć do walki z trzecim generałem Membry, musiał zrobić coś więcej niż tylko wykorzystać swe trzy dni treningu w nowym ciele. Był zmuszony wykorzystać wszystkie asy w swoim rękawie, by historia Vengazy nie skończyła się tragicznie.
- Pff, na siłę nie będę nikogo ciągać. Może sama przylezie patrzeć jak zdychasz. Chociaż szczerze mówiąc, jestem całkiem pewna że ma cię za dziwaka. - zaśmiała się Scout. - Jak ona to powiedziała…”Przerost formy nad treścią”? Coś w ten deseń.
- Cóż, w każdym razie zapraszam. - stwierdził, zapinając obrożę na swym bicepsie Wisior od Ellemara był schowany pod czarną koszulką Sychei. Po raz pierwszy od dawna miał na sobie ”Ukrytą Przyjemność”.
Powoli skierował się w kierunku wyjścia, zatrzymując się przy drzwiach prowadzących do kolejnego pomieszczenia.
- Mam go zabić, czy tylko pokonać? - tym razem z “Vengazy” emanowała pewność siebie. Szykował się ciekawy pokaz jego możliwości. Jeśli chodzi o Membrańską mutację - był tylko początkującym, jednak w przypadku Ferramenckiej - był jedynym znanym osobnikiem z personalnym inżnierem genetycznym. Fuzja obu powinna być ciekawa dla oczu.
- Zabij. Jak okarzesz litość będziesz...dziwny. - stwierdziła kobieta. - No chyba, że nie masz wymówki na to jakie zasady chciałbyś zmienić. Nie wiem, w sumie twoja decyzja. Ja bym rżnęła.
- Chodziło mi tylko o tutejsze zwyczaje. Nie mam nic to pozbawiania słabych życia - stwierdził, zaś jego umysł w ostatniej chwili zdołał pominąć element wspominający o podobnej pozycji biednych. W końcu sam jeszcze do nich należał.
- Do zobaczenia - westchnął, machając dłonią na pożegnanie. Był przygotowany, wykorzystał każdą daną mu chwilę na trening. To musiało przynieść jakieś efekty. Jeśli nie - to chyba tylko z winy Demonów pecha. Wyruszył w kierunku pałacu, dzierżąc ogromne ostrze w prawej ręce.

***

Sycha nie musiał długo czekać. Gdy podążał w stronę zamku z pierwszej większej ulicy wyszło dwóch Membrańczyków, którzy zmusili go do uniku przed włóczniami. Musiał dobre kilka razy zwrócić uwagę na obrożę, aby zrozumieli, że idzie z wyzwaniem.
Zamek był spory, ale nie dano Sychea oglądać go zbyt wyraźnie. Jakiś mężczyzna chciał go wyciągnąć od straży, ale widząc determinację i zdecydowanie chłopaka, odstąpił nie wymieniając słowa. Wyglądał co prawda na osobę możliwie istotną.
Chłopak został przeprowadzony przez wejściowy korytarz zamku, po czym wyprowadzony do ogrodu a z niego do koszar straży.
W środku, na piętrze w bogatym pomieszczeniu pełnym mniej lub bardziej odzianych Membranek znajdował się widziany wcześniej czarnoskóry mężczyzna. Nie powiedział nic. Pytająco spoglądał na Sychea.
- Słyszałem, że pies szuka Pana - zaśmiał się, wysuwając uzbrojoną rękę do przodu. W drugiej dłoni znajdowała się mała fiolka, która powoli zbliżała się do ust.
- Chodźmy na plac i sławmy imię Vengazy! - dodał, uśmiechając się. W tym momencie nie było już żadnych powodów do strachu. Musiał wierzyć w siebie i swoje możliwości. Wykorzystać wszystkie dane mu szanse i zasiać ziarna swej wielkości.
- Że co ty pieprzysz? – burknął Anu, łapiąc z stołu jakiś kawał mięsa i wsadzając sobie do gęby. - Mówże po ludzku.
Sychea potrzebował dłuższej chwili by znaleźć odpowiednie słowa. Uniósł ostrze, kierując je w stronę psiego generała. - Chodź się napier*alać - stwierdził z wyraźnym rozbawieniem. Prostota, z jaką działają tutaj umysły nawet ludzi tak wpływowych jak generałowie, była wyjątkowo zabawna. Nawet, jeśli dla młodego rewolucjonisty było ty tylko i wyłącznie problemem. Przeważnie nie musiał on szukać słów, by tworzyć pięknie brzmiące wypowiedzi. Tym razem jednak musiał robić coś dokładnie odwrotnego - a do tego z całą pewnością nie był przygotowany.
Anu uśmiechnął się. - Niesubordynacja była zapowiedzią wyzwania? Całkiem elegancko. – membrańczyk scalał więcej kawałków puzzli razem niż było potrzeba. - W takim razie powiedz mi czego chcesz: Tradycyjnej walki okazów, bez broni i magii, czy nowej bitwy w nowych zasadach? – zapytał, uśmiechając się.
- A myślisz, że po co przyniosłem z sobą miecz? - westchnął, wpatrując się w swego przyszłego przeciwnika. Jak wielkim ignorantem się okaże? Może nawet nie jest to odpowiednie słowo. Wykorzystując standardy Membrańskiego słownictwa musiałby nazwać go debilem, albo… psim synem.
- Pełna walka. - dodał, spodziewając się, że generał mógł nie zrozumieć jego wcześniejszej aluzji.- Przed śmiercią i tak porzuciłbyś przyjęte wcześniej zasady - dodał, uśmiechając się wyzywająco. Co więcej mu pozostało? Jeśli umrze, będzie chociaż ciekawą anegdotą.
- To tyle? – spytał. Sychea zaczął zauważać że jego głos był niski, i dość potulny. - Po prostu bijemy się? Jeżeli na tym polega twoja nowa zasada nie mam nic przeciw. – Zaczał powoli podnosić się z fotelu.
- Resztą zajmę się rozkoszując się grillowanym psim schabem. - dodał, wyraźnie rozbawiony tą wizją. W Ferramentii nie mógł kosztować ludzkiego mięsa, nawet jeśli był zainteresowany jego smakiem. Gdy zaś chodziło o plotki, to Sychea był nie tylko kanibalem, ale również nekro,pedo, oraz wszystkimi innymi -filami. Można stwierdzić, że nie miał dobrej reputacji, ale właśnie to było podstawą jego dominacji.
Anu wzruszył ramionami. - Będziemy się bić w ogrodzie pod koszarami. Przygotuj się, ja też to zrobię. Nie możemy zacząć póki Amethystus i reszta generalstwa się nie zjawi. – poinstruował. - Nie zawiedź mnie, chłopcze. Zawracasz dupe całemu pałacowi.
- To tyczy się również ciebie, starcze - odparł. Po raz kolejny w Membrańskiej stolicy przemilczał dalszą część swojej wypowiedzi, kończąc ją w myslach. Tym razem chodziło tylko o wartość rozrywki, oraz ewentualną przerwę od pracy. W sumie - nawet w Ferramenti mógłby o tym nei wpsominać.
- Możesz posłać gońca po Emeę? - zapytał jeszcze.
- Najpewniej jest w pałacu. - uspokoił generał. - Jeżeli będzie zainteresowana, przyjdzie. Właściwie, wystarczy aby była dość znudzona.

***

Pół godziny. Mniej więcej tyle czekał Sychea na zlot sędziów pojedynku. W tym czasie ofiarowano mu tacę z owocami i winem. Jedzenie które nie odnawia energii i napój który nie zaspokaja pragnienia. Najwidoczniej nikomu specjalnie nie zależało aby pójść chłopakowi na rękę.
W międzyczasie Anu wystroił się całkiem ozdobnie. Założył szorty, z złota czy innego pozłacanego metalu. Było to nieco mniej krępujące niż walka z znacznie większą i szerszą bestią odzianą wyłącznie w przepasce. Nie widać było na nim specjalnego uzbrojenia, poza dwoma bransoletami. W każdej znajdowały się dwa diamenty, dwa rubiny i dwa oliwiny. Anu nie próżnował z swoimi ladacznicami. Rozciągał się, robił pompki, ogółem rozgrzewał, może też lekko męcząc. W momencie gdy przyszło jury był już dość przepocony.
Pośród zaproszonych znalazł się Daemonius, Scout i Mystia Reedus. Poza nimi był sam Amethystus.
- Wreszcie wymówka żeby zrobić sobie przerwę. – skomentował mały książę Membry po raz pierwszy w tej opowieści pojawiając się osobiście.
Miał on około 165 centymetrów wzrostu, naprawdę niewiele. Jego włosy był fioletowe, podobnie jak jego szaty. Miał na sobie chłopięcy strój, kamizelkę, krótkie spodenki i całkiem wygodne buty. Do tego leżał na nim wykwintny purpurowy płaszcz który sięgał niemal do ziemi i wyraźnie był przeznaczony na osobę starszą. Płaszcz od opadnięcia z chłopaka powstrzymywał ogromny guzik z dużym ametystem w środku. Mimo tej aparycji wydawał się jednak na swój sposób...groźny. W jego wyrazie twarzy ukryte były jakieś knowania, a cała aura jego osobowości już na pierwsze spojrzenie odradzała pokładanie w nim zaufania.
Za nim spokojnym krokiem szła wyraźnie znudzona Emea, a jeszcze za nią, czwórka sługusów.
Służba postawiła kawałek od głównego placu ogrodu sporych rozmiarów kanapę, zdobioną złotem i diamentami. Co ciekawe część z nich wydawała się być aktywna, z jasną bielą równą tej co na naszyjniku Sychea.
Zebrani rozsiedli się, książę pośrodku. - Więc? Jakie warunki?
Anu wystąpił w przód uśmiechnięty. - Walka pozbawiona zasad. Ten tu, Vengaza, czy jak mu tam. Chce zwykłej walki.
- Jeżeli to prawda możecie zaczynać. – skinął głową Amethystus.
Daemonius poprawił nieco swoją maskę, zaintrygowany. - Jeżeli to przetrwa musi być swojego rodzaju geniuszem. Jeżeli umrze, musiał być kompletnym szaleńcem. – Sychea mógł dostrzec, że jego przeciwnik spogląda na jego broń i osadzone w jej gniazdach klejnoty.
Vengaza wyglądał teraz nieco inaczej niż przed chwilą. Gdy jego dłoń zetknęła się z ustami, wprowadził do organizmu dwie mikstury. Póki co musiały mu wystarczyć. Jeśli zajdzie taka potrzeba, zaryzykuje, dodatkowo zwiększając swoją moc. Nie miał już innego wyboru.
Skóra Sychei pokryła się czernią. Zjawisko nie rozchodziło się z konkretnego punktu. Wydawało się, że bezpośrednio zmienianą komórką była skóra, może znajdujące się tuż po niej mięśnie. Właśnie one były teraz znacznie napięte niż przed chwilą, a chłopak trzymał swój miecz z zadziwiającą lekkością.
- Zatańczmy! - Sychea zaśmiał się głośno. Jego lewa ręka przemknęła od czoła w kierunku ust, jakby nakładał na siebie maskę. Ot, zwyczajny hołd dla poprzedniego “ja”.
Diament zaświecił wraz z umieszczonym tuż obok niego klejnotem. Nieco krwi wypłynęło z ręki długowłosego, powoli oplatając jego oodachi. On zaś ruszył przed siebie, skupiając się na przeciwniku. Zamierzał czekać na jego reakcję, przygotować się do ewentualnego uniku, oraz skrócić dystans. Jeśli mu się uda, będzie ciął na odlew począwszy od lewego dolnego rogu. Liczył na mikstury, oraz ofiarowany przez nich efekt zaskoczenia. Sam do końca nie byl pewny swojej szybkości.
Walka się rozpoczęła
Anu widocznie nie spodziewał się że zostanie zaatakowany przed krzykiem typu „start”, gdy spojrzał na Sychea ten był już dość blisko. Nie próbował nawet odskoczyć. Pochylił się. Cięcie wbiło się w jego bok, przebijając bez większego problemu pancerz, ale tracąc na tym większość swojej siły. Pies wyszczerzył się. Złapał...za ostrze jedną ręką a druga już była w drodze do barku Sychea.
Lewa noga Sychei błyskawicznie powędrowa w kierunku twarzy przeciwnika. Zwyczajne kopnięcie boczne. Zero dodatkowego wymachu czy obrotu, ot skoncentrowanie siły bioder i ud w jednym miejscu. Na nosie trzeciego generała.
Jednak nie było to głównym elementem obrony byłego strażnika królewskiego. Zagranie miało tylko wytrącić przeciwnika z równowagi, ułatwić zbicie nadchodzącego ataku otwartą dłonią wymierzoną w przedramie przeciwnika. Sychea czuł rosnąca w nim chęć nie tyle pokonania, co zabicia przeciwika.
Pojawiła się jednak nieco zła kalkulacja. Przeciwnik był psem. Jego ogromna szczęka rozszerzyła się, z radością przyjmując nadchodzącą nogę, którą Anu ugryzł z całej siły, nie wyglądająć na chętnego w wypuszczeniu. Pięść Sychea nieco nim szarpnęła, ale zaraz po tym została pochwycona.
Sychea miał teraz mały problem. Jakby tego było mało, zaczął odczuwać odchodzącą skądś słodką woń.
Anu wykorzystywał tylko swoją naturalną budowę ciała. Nie było w tym nic złego, nie można było mu zarzucić nawet najmniejszego stopnia oszustwa, czy tez braku honoru. O ile to drugie w ogóle istniało w Membrze.
Generał zapominał jednak o tym, że matka natura nie faworyzuje nikogo. Każdą zaletę można obrócić w wadę, a wszelakie unieruchomienia mogą być nie przeszkodą, lecz pomocą w wykonywaniu coraz to ciekawszych ewolucji. Tym razem było podobnie.
Sychea był unieruchomiony w aż trzech miejsach - jego dłoń trzymająca ostrze była zablokowana wraz z bronią. Druga została pochwycona po ataku. Nawet jedna z nóg znajdowała się teraz w kleszczach przeciwnika. Słowem - pozostawała mu tylko jedna broń.
Ostatnia z dolnych kończyn miała teraz wymarzone warunki do dania popisu. Wykorzystując stateczną pozycję ciała wystrzeliła w kierunku brzucha przeciwnika, mając wykonać możliwie silne kopnięcie, które powinno chociaż na kilka chwil otworzyć usta Anu. Właśnie wtedy Sychea chciał wyciągnąć drugą nogę, oraz, wykorzystując przy tym niezrównaną potęgę grawitacji - wykonać opadające kopnięcie na bark blokującej ostrze strony. Następnie pierwsza z atakujących nóg miała odbić się od przeciwnika, wyszarpując pozostałe kończyny i uwalniając byłego strażnika królewskiego.
Anu marnował czas. Nie reagował na wyskok Sychea. Bez większego sprzeciwu otworzył usta w lekkim grymasie bólu, pozwalając chłopakowi wyskoczyć. Wtedy też oderwał się od chłopaka z każdego punktu zaczepu. Lewa ręka zalśniła. Ładunek elektryczny uderzył w pokryte krwią ostrze i opadający Sychea dostał solidnego skurczu, który pozbawił go równowagi. Pozwoliło to Anu na unik, nagły ale dobrze wyliczony. Zaraz po nim zbliżył się do Sychea, nie pochylając jednak nad nim. Słodki zapach cały czas mącił i zaczął stawać się nieco przytłaczający, dławiący. Skórcz zszedł momentalnie i nie wywołał żadnych obrażeń. Najwidoczniej ataki bransolety nie są niebezpieczne, jeżeli nie ma się czasu uwolnić many z klejnotów.
Nawet skuteczność tego ataku generał najpewniej zawdzięczał posiadaniu dwóch identycznych klejnotów w jednym przedmiocie.
Z ręki blondyna wymknęła kolejna porcja otaczającej oodachi krwi. Ostrze lśniło coraz bardziej, pozwalając na lepsze przekład nienaturalnej siły Sychea na ciało przeciwnika. Jego broń była wolna, jednak przeciwnik nie wydawał się szczególnie szybkim. Właściwie szybka, wspomagana poprzednimi informacjami, diagnoza sklasywikowała przeciwnika jako niezbyt groźnego. Był swoistym czołgiem, czy tworzonym przez gildię techników mechem. Gdyby nie ten zapach - z całą pewnością nie było by w nim nic więcej. Z drugiej strony - nadal pozostawała kwestia drugiej bransolety, oraz jej właściwości.
Wykonał kolejne cięcie na odlew, po raz drugi celując w nieco zraniony już bok. Przeciwnik posiadał niesamowitą defensywę połączoną ze zdolnościami regeneracyjnymi - jedynym sposobem było wykorzystywanie każdej małej przewagi. Pierwsze rany nie były o wiele ważniejsze niż potencjalne bramy w płocie stworzonym z jego pancerza.
Sychea musiał nieco odzyskać swoją postawę w sekundzie w której przygotowywał się na wymach, przeciwnik który szczędził swoich sił był dość przygotowany. Widząc zbliżające się ostrze odsunął się w bok, odsuwając bark odrobinę za daleko, aby ostrze trafiło. Wyglądał na dość uśmiechniętego. Jedna jego ręka wylądowała na rannym biodrze. Jego rubin zaczął się świecić.
- On chyba nie zamierza tego tutaj robić? – Zaśmiała się Mystia z kanapy, co Sychea wyraźnie usłyszał. Amethystus spojrzał na nią dziwnie zniesmaczony.
Sychea przywykł do zapachu słodyczy. Osiadł on gdzieś w goryczy tej walki, i dobrze. Może nie będzie go jednak pozbawiał skupienia. Choć cokolwiek było jego źródłem mogło być interesujące.
Vengaza nie był równie ciekaw zdolności przeciwnika. W głębi duszy dziękował Mystii za tą formę pomocy. Jego pamięć zanotowała, by podziękować jej przy najbliższej nadarzającej się. To jednak musiało przyjść w swoim czasie. Najlepiej kilka dni po walce, gdy zdąży odzyskać bardziej ludzkie kolory.
Wykorzystał zapewnioną przez atak mieczem siłę, by wprawić swe ciało w obrót, z którego zamierzał wyprowadzić kopnięcie wprost w łokieć przeciwnika. Jeśli go nie złamie, to chociaż uniemożliwi Anu wykorzystanie swojej metody regeneracji.
Ręka Anu wyprostowała się od uderzenia, a część pancerza nawet skruszyła się. Sychea jednak dobrze wiedział, że szybko się zregenerują. W tym momencie Anu wyskoczył, czy raczej zrobił dość zasadniczy krok w przód i objął wolną ręką Sychea, umieszczając swój łokieć za jego głową. Chłopak został nagle przyciągnięty do umięśnionego stwora. - I jak? Dalej przekonany, że możesz się ze mną po prostu napierdalać i wygrać? – zapytał, nieco agresywnie. Jego głos jednak zaraz po tym wrócił do tego dość spokojnego, eleganckiego choć dalej prostackiego stylu. - Po prostu powiedz mi, co ci w tym ustroju na tyle przeszkadza, że wymagasz mojej śmierci, co, Vengaza?
Sychea poczuł że ten...niezwykle intrygujący, wręcz przepiękny zapach wydawał się mieć swoje źródło w samym spoconym Anu. Patrząc przez ramię bestii, Sychea spostrzegł jak Scout subtelnym gestem przejeżdża palcem po swojej szyi.
Chłopak prawie że stał na palcach, jego przeciwnik był dość odsłonięty, jego bok prawie w ogóle się nie zrósł. Wydawało się, że nie jest najgorzej.
- Ty i twa zasrana ciekawość do mojej osoby - odparł prostujący dzierżącą oodachi rękę Sychea. Z jego ręki po raz kolejny uciekło trochę krwi, by zatańczyć wokół ostrza. Tym razem były strażnik nie zamierzał jednak ciąć, nie miał do tego miejsca. Zamierzał zwyczajnie wbić ostrze w odsłonięty bok, ustawiając wektor ostrza w dół. Tak, by mógł w razie czego wspomóc wcześniejszą emeryturę przeciwnika . To jednak miało być tylko swoiste preludium do prowadzonego przez Vengazę tańca. Pod wpływem ataku przeciwnik powinien osłabić uścisk, pozwalając mu na ucieczkę. Właśnie wtedy zamierzał wbić ostrze dalej bocznym kopięciem, następnie wykonać opadające wymierzone w rękojeść oodachi. Przynajmniej, jeśli atak da mu wystarczająco wolności.
Ręka ruszyła, Anu był jednak czujny. Gdy tylko Sychea uniósł dłoń, czarna ręka Anu złapała ją. Stwór był silny, ale eliksir wyrównywał dwójkę, jeżeli nawet nie dawał Sycheai małej przewagi. Po kilku sekundach walki w końcu chłopakowi udało się wbić miecz w brok Anu, zrzucając wagę z praktycznie całej połowy swojego ciała wepchnął je...ledwo gdziekolwiek. Anu skrzywił się w sposób który wydawał się nieco nieodpowiedni dla tak majestatycznej bestii, wypuszczając Sychea w czymś co wyglądało raczej jak akt łaski niż efekt z bólu. Przeciwnik wiedział jak ten znosić a chwyt ramienia był zdecydowanie za mocny aby na to zaregować.
Wracający nagle na równe nogi Sychea poczuł się nieco w nich słaby. Szybko jednak doprowadził się do równowagi gdy Demon w jego krwi zatoczył porządny obieg. Kopnięcia ostatecznie nie było. Sychea stał przed decyzją wyszarpnięcia ręki, gubiąc miecz, bądź pchnięcia się w Anu, utrzymując kontakt z rosłym, dobrze zbudowanym i nieco charyzmatycznym przeciwnikiem.
Sychea zrobił coś, co w większości przypadków oznaczałoby koniec walki. Porzucił swój miecz, poluźniając nieco uścisk. Zamierzał kontynuować swój taniec. Widział, jak Anu niemalże ignoruje jego ataki, nie starając się zminimalizować obrażeń. Najwyraźniej zamierzał udowodnić, że nie potrzebuje się wysilać by pokonać byle rewolucjonistę. Po raz kolejny chciał wkopać miecz dalej, a następnie próbować go wyszarpać za sprawą kopnięcia opadającego.
Pierwszą ideą Anu gdy Sychea wypuścił broń było jej wyszarpnięcie. Najwidoczniej liczył na coś, co nie miało efektu. Kopnięcie Sycheai wywołało w osobie jego sprzeczki głośny, psi warkot. Nagły i krótki, nieco straszny, bardziej w kwestii zdrowia Anu niż zagrożenia dla Sychea.
Ocuciło to nieco czarnoskórego męża który widząc nadlatującą nogę opadł na kolana wysuwając w górę dłonie. Noga uderzyła o ręce z sporą siłą, co było widać w ziemi pod kolanami Anu. Przepocony Membrańczyk wyglądał teraz jak przepiękna statua jak wiele widzianych przez Sychea w gildii artystów. Chociaż może tamte były jednak nieco gorsze...
Nagle do uszu dwójki doszły komentarze...Amethystusa:
- Jeżeli będziesz kontynuował w ten sposób, mogę zabronić egzekucji. – krzyknął, najpewniej do Anu. - Bierz konsekwencje.
Odpowiedziała na to Mystia: - Spokojnie, to przysługa dla mnie. Żebym była kwita z Vengazą. Kiedyś go spotkałam...
- Nie myśl w tej chwili o przysługach. - Sychea powoli wycofał swoją nogę, pozwalając jej wrócić na ziemię. Stał, spoglądając na klęczącego przed nim generała. Czuł wbijający się w niego wzrok pozostałych liczących się w Membrze person. Z całą pewnością były one jeszcze silniejsze, niż ataki Vengazy. Wziął krok w tył, nie spuszczając z oczu swego wroga.
- Myśl przed kim klęczysz - ryknął, licząc że jego głos pokryje całą najbliższą okolicę. Nie był do końca pewien, czemu to robi. Zwyczajnie oddawał się swoim bardziej zwierzęcym żądzą. Nie widział w przeciwniku człowieka, chociaż nie było to nic nowego. Zamierzał zabić go przy pierwszej możliwej sytuacji.
Chyba właśnie dlatego wybił się, wykonując opadające kopnięcie wzmocnione dodatkowo sporą różnicą wysokości na barierę przeciwnika. Nawet jeśli ten zdoła je zablokować, zapewne przemieści to nieco miecz w tą czy inną stronę.
Decyzja przeciwnika była dość drastyczna. Miecz Sychea został wyrzucony jednym szarpnięciem, a mężczyzna położył się, a raczej rzucił na ziemię. Uderzenie rozeszło się dość równomiernie po opadnięciu na jego plecy, skóra zaczęła pękać, wydało się warknięcie, oznaka bólu. Zadziałał.
I nagle poczuł się źle. Stanął na równe nogi, ale te zaczęły się lekko trząść. Nie mógł się ruszyć, gdy dzikus, masywny olbrzym wstawał na równe nogi.
- Mogę cię po prosić o to samo. – Anu nieco dyszał. Dla Sychea wydawało się to intrygujące. - Ja tu jestem samcem alfa, chłopcze. Przestań z tym walczyć.
To był moment realizacji dla chłopaka. Ten zapach, ta wielka, masywna dobrze zbudowana postać o delikatnym, charyzmatycznym głosie, nietypowej aurze...
Sychea czuł się podniecony. Miał problemy skupić się na walce. Dlaczego chciał z nim walczyć?
- Nie mam zamiaru tego oglądać. – komentarz Amethystusa przerwał nieco aurę pięknego momentu. Kątem oka widział jak Amethystus wstał aby opuścić pomieszczenie. Odwracający Daemonius za nim. Wychodząc dwójka minęła kilku przypadkowych membrańczyków, którzy może od jakiś dwóch momentów znaleźli się na arenie. Ibb wśród nich.
Anu rozsunął ramiona na boki. - Twój największy błąd to stać przy mnie tak długo, ignorować bodźce. Choć nie. To twój najlepszy wybór. Czujesz to, moją dominację, każdy membrańczyk dominuje, ale moja metoda przyciąga, nieprawdaż? Poddaj się, chłopcze.
To nie był jednak koniec. Sychea w własnych myślach słyszał krzyk który przed chwilą wymówił. Miał jeszcze odrobinę woli w duchu.
Vengaza powoli padał na kolana, unosząc ręce do góry. Coś jednak się nie zgadzało. Miał długie włosy, jednak ciągle nie był kobietą. Był, a przynajmniej pragnął zostać wojownikiem.
Jego usta otworzyły się, jakby gotowe chwalić swojego mistrza. Słowa jednak nie wydostawały się na zwenątrz. Ostatni siły woli Sychei sprawiły, że wgryzł się w mięso swej lewej ręki.
Najłatwiejszą metodą wyjścia z wszelakich iluzji było wprowadzenie organizmu do stanu walcz-lub uciekaj. Doprowadzenie mu możliwie wiele bólu. Może właśnie dlatego zechciał zasmakować własnej krwi.
Sychea skrzywił się. Ból był ogromny. Jakgdyby sam nie kontrolował do końca co robi. Ocuciło go to jednak, krew zaczęła krążyć nieco szybciej. Przypomniał sobie co się dzieje, acz jego ramię zalało się krwią. Lepsze to niż nic.
- Oh...to oryginalne. – pogratulował Anu.
- Chciałam pornol! – krzyk dezaprobaty poszybował od strony Mystii.
- Ty pojebie!… - warknął bardziej na siebie, niż przeciwnika. Nie mógł przecież krytykować go za spełnianie swych żądz. Przynajmniej póki to on miał nad nim władzę, znajdował się kilkadziesiąt szczebli wyżej w drabinie społecznej. Obecnie był niczym. To jedno morderstwo mogło sprawić, że uzyska status niemalże równy strażnikowi królewskiemu.
Sychea zaczał sprintować w kierunku swej broni, starając się wyczuć efektywny zasięg techniki przeciwnika. Jakby prewencyjne zamierzał wypić Dar - działające w nim substancje mogą pomóc z obcą substancją dostającą się do jego ciała.
Chłopak poczuł przypływ energii. Był odświeżony, miał drugi powiew wiatru dla siebie. Dla odmiany jego przeciwnik raczej nie zostanie zbyt szybko wyleczony z ran które przyjął licząc na darmową wygraną.
- Ty mały gnoju...- Anu zrobił coś podobnego Do Sychea, wolną dłonią rozdrapał swoją ranę, Rubiny zalśniły, a dłoń wyciągnęła nieco krwii z ciała, ta została wysłana w stronę Vengazy w formie wielu drobnych kropli. Druga ręka wyprostowała się, błyskawica uderzyła w krew, i zaczęła przeskakiwać od kroli do kropli, dzielić się, gdy podążała w stronę Sychea.
Rewolucjonista nie wyglądał na zbyt zachwyconego widokiem. Zdawało się, że nawet nie analizował możliwych rozwiązań. Skupiał się na własnych pragnieniach, na ukrytej w każdym zwierzęcej żądzy. Może właśnie dlatego rewolucja zawsze zjadała swe dzieci. Zatracali się w swoich pragnieniach i oczekiwaniach, tracąc sporą część swego rozsądku. Ich spojrzenie na świat zaczynają przysłaniać kolejne elementy. Sychea planował być inny, przewyższyć wszystkich poprzednich. Zachowywał się jak podstawowa przyczyna kół, które historia zatacza raz za razem. Wykorzystywał swoje pragnienia, by dawały mu siłę, nie zamierzał jednak pozwolić by stały się jedynym, co znajduje się w jego umyśle.
Rzucił się na przeciwnika, aktywując umieszczony w jego broni klejnot. Nawet jeśli wokół ostrza zaczynała krążyć kapiąca z lewej ręki ciecz, nie było to głównym celem. Zamierzał przejąć większość ataku przeciwnika, dostać się tuż przed niego i wykorzystać <<Domination>> z przyłożenia by zakończyć walkę.
Zdecydowany rush Sychea był dość ryzykowną decyzją. Zmniejszenie wcześniej zwiększonego dystansu nie okazało się aż tak trudne. Ostrze przyciągało krople krwi, ale robiło to niedokładnie, z dość ograniczoną siłą przyciągania. Jakby tego było mało, miecz i tak czy siak całkiem dobrze przewodził drobne ładunki elektryczne. Chłopak czuł w dłoniach raz po raz drobne ukłucia. Był zmuszony do utrzymywania broni oburącz. Cokolwiek nie wylądowało na samym ostrzu również było nieco uciążliwe. Widząc nadbiegającego chłopaka, Anu przygotowując dłoń do uderzenia. Elektryczność zaczęła na niej tańczyć.
Nie spodziewał się jednak zdolności ostrza. Krew niczym drugie ostrze ruszyło w stronę kundla równo z kątem wymachu jaki podjął Vengaza. Uderzyło z ogromną siłą, roztrzaskało czarny pancerz na tułowiu bez większych przeszkód i wbiło się w ciało. Sychea widział jak rubiny błyszczały podczas uderzenia. Anu miał ten czy inny typ radzenia sobie z jego atakami. Mimo, po zniknięciu fali pies wyglądał na poważnie zranionego. Jego klatka piersiowa krwawiła sowicie. Dyszał, zacharczał. Lada moment powinien się był wywrócić.
Ale tego nie zrobił. Jego dłoń ponownie się zacisnęła, rozwiany przez ból ładunek w mniejszym stopniu się odnowi a Anu skoczył w przód uderzając Sychea w sam środek klatki piersiowej.
Chłopak odleciał dobre dwa kroki, poza samym bólem czuł oparzenie, a jego ciało zaczynało być dość ciężkie w obsłudze.
Rewolucjonista dyszał coraz ciężej. Walka, oraz odniesione w niej obrażenia, zaczynały powoli odciskać na nim piętno. Wiedział, że czas dany mu na to starcie powoli dobiegał końca. Zarówno on, jak i jego przeciwnik byli coraz bardziej ranni. Czuł, że ma przewagę, jednak nie wystarczającą, by rozpocząć pastwienie się nad przeciwnikiem. Nawet, jeśli pragnął pokazać Anu na czym polega prawdziwa dominacja, zwyczajnie nie mógł sobie na to pozwolić.
Tym razem Sychea zamierzał zwyczajnie zaatakować z prawej strony, chcąc dalej pastwić się z coraz bardziej zniszczonym torsem przeciwnika. Proste cięcie sunące niemalże równolegle do podłoża. Jeśli przeciwnik po raz kolejny spróbuje wykorzystać swą krew, Vengaza aktywuje mieszczący się w jego broni klejnot.
Anu przygotował się na natarcie Sychea, odskoczył w tył od ostrza, dość zwinnie. Wylądował na czterech łapach i otworzył usta gotowy do skoku. Dość wyraźnym było że po długiej i nudnej grze w której znajdował się w pozycji defensywnej, chciał odzyskać inicjatywę.
Jego mięśnie naprężyły się. W tym momencie krew trysnęła z prawie każdej rany membrańczyka, a przede wszystkim jego klatki piersiowej, omal nie powalając go na ziemię.
Vengaza po raz kolejny ruszył na swego przeciwnika. Jego taktyka nie zmieniała się szczególnie - w przypadku ataku wroga, oraz gdy jego krew znajdzie się w zasięgu działania Rubinu, Sychea aktywuje klejnot, przyciągając ją do ostrza. Wszystkie jego działania miały już zwyczajnie kupić wystarczająco dużo czasu, oraz, ewentualnie dobić konającego przeciwnika. Zamierzał ciąć z prawego górnego rogu.
Pierwsze cięcie długowłosego zostało uniknięte bez szczególnych problemów. Anu, wbrew swej posturze, był całkiem zwinny. Gdy do rachunku dodało się niezliczone pojedynki, które błyskawicznie zredukował ilość “rewolucjonistów” niemalże do zera, stanowił on godnego wyzwania przeciwnika. Nawet pomimo kolejnych porcji krwi wypływających z jego ran nie zamierzał się poddać. Przegrana nie przechodziła w grę. Może właśnie dlatego wystrzelił część niegdyś znajdującej się w nim krwi w kierunku Vengazy. Strumień niemalże natychmiast pokrył się ładunkami elektrycznymi.
Czerwona błyskawica ozdobiła plac przed pałacem, gasnąc dopiero kilkadziesiąt metrów za walczącymi. Oczy psa nie emanowały jednak dumą, a strachem. Długowłosy płynnie zszedł z toru ataku, obrócił się i wykonał opadające cięcie na rękę przeciwnika.
Strumień płynącej krwi zamienił się w fontannę gdy oodachi pozbawiło przeciwnika głównego narzędzia jego ataku. Całe przedramie znajdowało się teraz u nóg dwójki walczących.
Jedyna zdrowa ręka Sychei prowadziła miecz w tańcu niczym zawodowy szermież. Olbrzymie ostrze zatrzymało się tuż przed zetknięciem z ziemią, a piwot połączony z zamachem sprawił, że do kikuta dołączyła głowa.
Vengaza stał przez kilka sekund, czekając aż truchło przeciwnika stoczy się na ziemię. Jego twarz nie skrywała odczuwanej przez niego ulgi. Udało mu się wygrać. Wypuścił resztki zgromadzonego w płucach powietrza, by wziąć kolejny, tym razem wyjątkowo powolny wdech. Wszystko poszło niemalże tak, jak należy.
- Klęcz - stwierdził spokojnym już głosem. Wraz z opuszczającymi jego usta słowami, olbrzymie ostrze zostało wbite w ziemię. Dopiero to było sygnałem dla pozbawionego żywota ciała generała, by to upadło na kolana, a w konsekwencji na wieczny spoczynek wśród diabłów.
 
Zajcu jest offline  
Stary 17-09-2014, 10:55   #38
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Malie miała spory problem. Mianowicie zaklęcie na ustach jej wampira. Chłopak nie był jej w stanie powiedzieć nic oprócz tego, że został zdradzony tam skąd pochodzi, i wrzucono go w portal, który wyrzucił go właśnie na pograniczu Ferramentii, gdzie kogoś spotkał. Kogo? Nie mógł wymówić. Można było przypuszczać że klątwa ciąży nad nim od naprawdę dawna, albo jej zasady są okropnie ścisłe.
On sam uważa się za osobę o nadludzkich zdolnościach fizycznych oraz braku potencjału magicznego, nie licząc zdolności spalania many, co Malie widziała podczas ich pojedynku. Ba, wbrew wszystkiemu nie był w stanie zrobić nic więcej niż pokryć ogniem swoje ciało albo wysłać je gdzieś bez większej formy. Zarzekł się jednak, że jeżeli będzie miał dostęp do naprawdę dużej ilości magii jego moc może wzrosnąć.
Z tą dość ogólną wiedzą Strażnik trafiła do gildii magów, której brama jak zwykle była zamknięta. Przypadkowy osobnik w długiej szacie z kapturem podszedł do dziewczyny nieproszony.
- Arcymag jest nieobecny. - rzekła kobieta. - Przeto nie wpuszczamy do gildii osób niepowiązanych. Choć król prosił wam pomagać...my naprawdę niezbędni? - spytała.
- Obawiam się że i owszem - przytaknęła twierdząco Malie, zakładając ręce pod boki i mierząc wzrokiem zakapturzoną osobę. - Proszę mi wierzyć, że nie niepokoiłabym was gdyby nie była to sprawa z którą tylko magowie mogą się uporać. Otóż ten oto osobnik - dziewczyna wskazała otwartą dłonią na swego nowego sługę - jest ważnym więźniem politycznym znajdującym się obecnie pod moją osobistą kuratelą. Dzisiaj miałam zamiar go przesłuchać, jednakże wygląda na to że jego usta zostały związane przy pomocy magii. Tak więc jeśli nie możecie mi polecić nikogo innego kto zna się na rozpraszaniu zaklęć, to bardzo prosiłabym abyście użyczyli mi swych zdolności. Wierzę że zdajecie sobie sprawę że niedawno królewna Rubia nieomal co nie postradała życia z rąk buntowników. Otóż ten człowiek do nich należał i gotowy jest złożyć nam wszystkie niezbędne zeznania jeśli tylko uda się wam rozproszyć ciążący na nim urok. Jestem pewna że król byłby za to niebywale wdzięczny waszej gildii.
Zakapturzona kobieta kiwnęła głową na znak zrozumienia i otworzyła drzwi do wnętrza gildii.

***

Gildia była niesłychanie otwarta. Piętra były szerokie, często zamiast pokoi znajdowały się w nich po prostu kotary zasłaniające kawałki pięter. Wszyscy obecni mieli szaty z opalami umieszczonymi w kapturach, które mieniły się kolorami gdy tylko przechodzili obok Malie. Wydawało się, że prawie zawsze magowie chadzają w dwójkach, oraz wszyscy są przeciwnikami komunikacji werbalnej.
Intrygująca, choć również przedziwna zgraja.
Ośrodek mistrza gildii w odróżnieniu od pozostałych nie znajdował się na szczycie budowli, ale głęboko pod nią. Przynajmniej z dwanaście pięter, Malię zaczynały nawet boleć nogi od schodzenia po nierównych schodkach z wyłącznie światłem lampy trzymanej przez ich przewodniczkę.

W końcu jednak doszli do ostatnich drzwi, za którymi znaleźli się nie w sali...tylko kopalni. Nierównym, oświetlonym przez różnego rodzaju klejnoty składowiskiem podziemnego surowca.
Nie był to koniec drogi. Przez pewien moment dalej musieli chodzić za przewodniczką przez dość długi, a przynajmniej kręty labirynt. Malie powątpiewała aby byli gdziekolwiek blisko stolicy, albo mogli w ogóle dojść tymi korytarzami do konkretnego miejsca. W rzeczywistości, tunele wydawały się pochyłe. Jak najbardziej możliwym było, że schodzili głębiej pod ziemię.
Dopiero w pewnym momencie kobieta zatrzymała się.
Zebrani doszli do dość dużej sali w kopalni, wypełnionej diamentami. W obrysowanym dziwacznymi znakami kręgu siedziała młoda, naprawdę młoda dziewczyna o błękitnych włosach i sukni w nieco ciemniejszym odcieniu niebieskiego. Najbardziej niepokojącym elementem było osiem klejnotów unoszących się nad jej plecami.
- Przepraszam...Strażnik królewski oczekuje audycji... – niemal szeptem zakomunikowała przewodnik pary.
Malie miała wrażenie że usłyszała coś w rodzaju chichotu. Dziewczyna wstała odwracając się w ich stronę, pokazując na nich palcem.


- Wielki Arcymag Nine, na ratunek stolicy! – wrzasnęła młodzieńczym głosem, który wydawał się ogłuszający po czymś, co wydawało się wiecznością w ciszy. A przynajmniej dwudziestoma pięcioma minutami. - Hahaha, Mówcie w czym pomóc!
Przewodnik wydawała się lekko zniesmaczona. - Nie jest panienka arcymagiem. – skomentowała.
- Znam wszelkie czarownictwo!
- Oni znają.
- Poszła won! – wydany dość radosnym i beztroskim głosem rozkaz był ostatecznym zakończeniem dyskusji. Niespodziewanie niski wiek i charakter tymczasowego lidera gildii magów mógł być poniekąd wyjaśnieniem jej nieobecności podczas wszelkich obrad królewskich.
- Więc tak... ekchem… witam... panią arcymag - przywitała się niemrawo Malie z lekko rozdziawionymi ustami. Wyraźnie zaskoczyła ją aparycja liderki magów. Sama nie wiedziała czego spodziewała się po tej osobie, chociaż prawdopodobnie bardziej oczekiwała zgrzybiałego starucha zbyt zajętego swymi badaniami by zajmować się sprawami politycznymi. - Czy znalazłaby pani wolną chwilę, by pomóc w przesłuchaniu owego buntownika? - zapytała już nieco składniej, gdy przeszło jej pierwsze zaskoczenie. - Wygląda na to że ktoś rzucił na niego zaklęcie które nie pozwala mu na złożenie potrzebnych nam zeznań.
- Aha! – ucieszyła się, zaciskając pięść. - To magia ferramencka~ Czarnoksięstwo~ damy radę, damy radę~ – zaczęła biegać w kółko po swojej jaskiniowej sali, po chwili rzuciła miotłę w stronę Malie samemu łapiąc drugą i wskazując na ziemię, na której wyryty był magiczny krąg. - Będziemy potrzebowali innego! – oznajmiła, po czym zaczęła ścierać go miotłą w dość energiczny sposób.
- Rozumiem. Zostaw nas na moment, Andy. Zawołam cię gdy skończymy - zwróciła się do białowłosego, wskazując na korytarz, a gdy ten posłusznie opuścił salę, gwardzistka zwróciła się ponownie do czarodziejki: - Przy okazji chciałabym zapytać o coś jeszcze. Jak dużo wie pani o wampirach?
- Co, niepełnosprawnych? – spytała zdziwiona. - Bo ja wiem, a czego tu nie wiedzieć? Muszą brać manę z zewnętrznych źródeł, takie pijawki. W sumie strasznie szkodliwi dla środowiska magicznego, chociaż nie z własnej winy. – mówiła niespecjalnie przejęta. - Tamten nie ucieknie?
- Jeśli spróbuje, to nie będzie miał drugiej okazji. Więc jeśli ma chociaż trochę oleju w głowie, to poczeka na lepszą niż gdy znajduje się w samym środku gildii magów - odparła Malie, wzruszając ramionami, gdy niespiesznie wzięła się za ścieranie miotłą magicznych kręgów. - Co osoba od której wampir bierze manę może konkretnie z nim zrobić? Począwszy od najprostszych rzeczy.
- No znacznie łatwiej może go zakląć. – wzruszyła ramionami dziewczyna, opierając się na miotle. W ten krótki moment, starła dokładnie połowę starego kręgu. - I nie musi się bać, że go skrzywdzi. Każdy człowiek ma swoją budowę magiczną. Takie same rodzaje many się odpychają, więc Wampir musiałby wyczyścić swój organizm aby stanowić dla kogoś zagrożenie. A to im ponoć setki lat zajmuje. – wzruszyła ramionami.
- Zakląć? - zaciekawiła się Malie. - Nie słyszałam o klejnotach mających takie właściwości, więc zakładam że to również magia ferramendzka. Czym dokładnie różni się ona od naszej?
- Też? – Dziewczyna energicznie pokręciła głową. - Żadne też. Są tylko dwa rodzaje magii. Czarnoksięstwo Ferramentii oraz Czarodziejstwo Membry. Czarnoksięstwo tworzy zaklęcia, zmienia przepływ many na obiektach i istotach dla wywołania konkretnych efektów na dany okres czasu. Czarodziejstwo ma miejsce natychmiast. Zaklęcia Membrańkie mają miejsce zaraz po skończeniu inkantacji a ich efekty są jednorazowe i natychmiastowe. To co 'wy' robicie to czarnotractwo. Zużywacie magię w jej surowym stanie, prosto z klejnotów w których jest uwięziona, wypalając ją i eliminując z cyklu. – Jej lektura była wymówiona dość szybkim tempem, Malie mogła podważyć nieco ideę oddechu, a przynajmniej jego niezbędności dla dziewczyny.
- Ha. W takim razie ta cała magia może być nawet bardziej użyteczna niż korzystanie wyłącznie z klejnotów - przyznała po krótkim zastnowieniu gwardzistka. - Dziwne wręcz że klejnoty są tak wartościowe, skoro mamy niewyczerpane źródło many którym jesteśmy my sami. A gdyby tego było mało, to możemy ją nawet kształtować w dowolny sposób, czego nie można uczynić ze zwykłymi kamieniami. Dlaczego więc nie podzielicie się tą wiedzą z innymi ludźmi, zamiast się od nich odcinać? Jestem pewna że zapotrzebowanie na klejnoty mocno by zmalało gdyby wiedza o tym jak wykorzystywać własną manę stałaby się ogólnie dostępna.
Dziewczyna zaśmiała się. - Taa, a myślisz że ile lat trwają studia magiczne? Na dobrą sprawę każdy kto może się wyżywić podczas nauk w naszej gildii jest mile widziany. – wyjaśniła. - Poza tym, jest inny problem. Ale to jeden z tych: „nie mówcie nikomu póki król wam nie pozwoli”. – wyszczerzyła się, zadowolona, że może wyjaśnić sekret. - Mana ucieka. Z planety. A nasza jest w stanie manipulować tylko tą, która jest w ziemi. Jest już stanowczo za późno, nie wiemy gdzie ucieka, ale doszliśmy ostatnio do wniosku, że klejnoty nie powstają naturalnie. – machnęła ręką wokół siebie. - To wszystko powstaje nie dla tego, że many jest za wiele, tylko dlatego, że za szybko się porusza. Nie walczymy z zużyciem klejnotów aby ocalić świat. Spowalniamy jego śmierć. – uśmiechnęła się w pewien...smutny sposób. - Mój ojciec, faktyczny arcymag zajmuje się studiami tego fenomenu, ale od lat nie było o nim słuchu.
- Wszystko co ma początek, ma też swój koniec - stwierdziła gwardzistka, kończąc wreszcie zamiatanie. - To przynajmniej sporo wyjaśnia, ale również przywodzi na myśl dużo więcej pytań. Dlaczego król zakazał wam wyjawiać tą informację? To nie jest nagłe i bezpośrednie zagrożenie jak wojna z Membrą, więc nie sądzę by miały wybuchnąć z tego powodu zamieszki. A dzięki temu dużo łatwiej byłoby wam przekonać ludzi do mniejszego zużywania klejnotów. Jeśli mają być one jedyną rzeczą która utrzyma nas przy życiu... - dziewczyna zastanowiła się przez chwilę. - Kiedy zaczęło się to znikanie many? Wiadomo czy ludzie mają z tym coś wspólnego? Nie wydaje mi się żeby na świecie było dostatecznie wielu magów by spontanicznie doprowadzić do czegoś takiego. Być może ktoś mógł celowo wywołać taką reakcję.
- Smok. – mruknęła dziewczyna. - Wedle praw magii nic się nie kończy. Na każdą akcję przypada jakaś reakcja. Materia krąży, ale nie znika. Przynajmniej nie w naturalnych warunkach. Najstarsze wspomnienia przed zanikiem many jakie posiadamy, są z ostatnich dni istnienia smoka. – wyjawiła, po czym westchnęła. - Ale to nie moja praca. Jestem przypisana do nadzorowania i rozwikłania sekretu klejnotów. – Podeszła do jakiegoś worka, z którego wyjęła...niby to pędzel? Tylko równie długi co szczotka. - A teraz do roboty! – Zaczęła biegać w okolicy rysując w piasku na ziemi różnorodne symbole. Dopiero obserwując ją Malie zdała sobie sprawę z dziwnych właściwości podłoża. Mimo bycia piaskiem, nawet buty nie pozostawiały na nim śladów. Wyłącznie pędzel i szczotki wydawały się na niego wpływać.
- Smok? Czyli takie stworzenia też naprawdę istniały. Eh… - westchnęła Malie, przyglądając się z lekkim zainteresowaniem temu co tworzyła dziewczynka. - Pomyśleć że jest na tym świecie tyle rzeczy o których nie miałam pojęcia. Cóż, ostatnimi laty posiadana przez nas wiedza rośnie zbyt szybko by jeden człowiek był w stanie ogarnąć wszelkie jej dziedziny - stwierdziła, po czym przyłożyła dłoń do ust i zawołała w stronę korytarza gdzie odszedł białowłosy: - Możesz już wracać, Andy! Prawie skończyliśmy!
Wampir z znudzonym wyrazem twarzy wszedł do pomieszczenia. Ręce w kieszeni. Najwidoczniej nie lubił idei ciągłego czekania na coś. Na komendę Nine usiadł na środku kręgu. Kręgu do którego dorysowane były też dwa mniejsze kręgi. Na jednym stanęła czarodziejka, drugie wskazła Malie. - Chyba, że nie chcesz ryzykować.
- Bez ryzyka nie ma zabawy - odparła rudowłosa z lekkim uśmiechem i bez wahania wkroczyła do kręgu. - Poza tym ufam twojemu doświadczeniu. Wyglądasz na osobę która mimo swojego wieku, dobrze zna się na swoim fachu - pochwaliła czarodziejkę i nie były to bynajmniej puste słowa. Patrząc na Nine widziała niemalże samą siebie gdy w bardzo młodym wieku wymykała się ze swej rezydencji by przyglądać się pracy kowali i techników, a niedługo potem samej zająć się opracowywaniem własnych wynalazków.
Nine zaczęła wypowiadać, czy raczej wydawać niezrozumiałe dźwięki. Krąg zalśnił dość jasno. Wampir skrzywił się, pozbawiony większego zapału do oglądania tego przedstawienia. Wreszcie, z ostatnią partią dźwięków – end let us see into his sou l – biel zalała pomieszczenie, na pewien moment oślepiając Malie oraz jej towarzysza.
Po kilku mrugnięciach znajdowali się jednak gdzie indziej. One dwie przynajmniej, mężczyzny nigdzie nie było. Znajdowali się w niemal bezkresnej przestrzeni. Wszędzie była biel, ale po dłuższym zastanowieniu Malie doszła do wniosku, że to zaśnieżone pole. Z nieba spadało wiele śnieżnych płatków, o różnorodnych kolorach, które bielały dotykając ziemi. Nagle, bez większego pytania zerwał się wiatr, rozwiewając włosy dziewczyn i oniemal pozbawiając ich równowagi.
- Dis soul szal not say nor point de nejm nor fejs of his feeder. So kommand ai – dźwięki podobne do cytatów Nine zostały wydane z nikąd, brzmiały dość ostro, ostrzegawczo i wzniośle.
Nine spojrzała na Malie. - Zaklęcie jest głęboko w jego duszy, i jest potwornie potężne. – poinformowała. - Gdzieś tu powinno być coś, co wskaże nam jego twórcę. A może nawet znajdziemy ślady jego poprzednich żywicieli.
- A do tego gada jak potłuczone - stwierdziła gwardzistka i zrobiła kilka obrotów, próbując dostrzec cokolwiek na horyzoncie, jednakże gdziekolwiek nie spojrzała widziała tylko bezkresne zaśnieżone pustkowie. - Zakładam że kiedyś już to robiłaś, więc prowadź. Z przykrością wyznaję że nigdy nie spacerowałam sobie po wnętrzu czyjejś duszy - zwróciła się dziewczynki.
- Dobra dedukcja! – pochwaliła, skinieniem głowy. - Ale tu nie ma żadnych zasad. Idziemy, a co się trafi to się trafi. Są księgi teorii zakładające, że tak naprawdę nie ma tu przestrzeni. – dodała ruszając spokojnie przed siebie. Przestrzeń przestrzenią, ale zdecydowanie nie było tutaj temperatury. Pomimo śniegu i odrobiny więcej śniegu, dziewczyny nie czuły ani odrobiny zimna. Gorąco im co prawda też nie było, Malie miała wrażenie że faktycznie dalej jest w jaskini, tylko widzi co innego. Mogło to być częściowo zgodne z prawdą.
Idąc przed siebie dziewczyny nie dostrzegły niczego, dopóki w końcu nie znalazły drzewa. Dość pokrętna roślina rosła pośrodku niczego, jej gałęzie ułożone w formie serca. Drzewo było dość stare i zdecydowanie poniszczone, dokładniej wyglądało na pocięte. Do wyrastających na boki gałęzi przywiązane były różnorodne szmaty, w kolorach spadającego śniegu. Najniżej znajdowała się błękitna szata, była najdłuższa i nieco poszarpana. Na samej górze znajdowała się najkrótsza, brązowa. Pod nią była nieco dłuższa fioletowa. Scena musiała coś oznaczać, bez większych wątpliwości.
- Problem. – odezwała się dziewczyna. - Te rośliny rosną w centrum. Czyli zaklęcie jest albo młodsze niż myślałam, albo wszechobecne.
- Z tego co był w stanie powiedzieć domyśliłam się że klątwa ciąży na nim od dość dawna - poinformowała Malie, spoglądając z namysłem na drzewo, które mimo usilnych starań nic jej nie mówiło. Skrzyżowała ręce na piersi i wykrzywiając lekko usta w wyrazie zirytowania. - Wybacz, ale botanikiem również nie jestem. Jednak skoro klątwa przybrała postać drzewa, to może wystarczy je spalić? - zaproponowała na wpół żartem.
- To nie klątwa. - wskazała palcem na drzewo. - To soul tree. Podstawowe emocje i inspiracje jego manifestacji życia. Miałam nadzieję, że klątwa tu będzie, ale nie widzę nic co mogłoby ją wskazywać.
- Cóż, więzień mógł też udawać że znajduje się pod wpływem klątwy. Byłoby to jednak bardzo naiwne z jego strony - zauważyła gwardzistka. - Spodziewałabym się że od razu by się przyznał gdy usłyszał że zabieram go do magów. Jeśli tak zależało mu na zachowaniu tajemnicy, to mógł łatwo wymyślić dużo lepsze kłamstwo lub przynajmniej udawać że nic nie wie, bądź zwyczajnie nie mówić całej prawdy. Jeśli rzeczywiście nie ma tu żadnej klątwy, to byłabym wdzięczna gdybyś mogła przy okazji sprawdzić czy nie jest upośledzony. Mam już dostateczną ilość profesjonalnej służby by nie potrzebować niepełnosprawnego pachołka.
- Nie, nie, nie. - dziewczyna pokręciła przecząco głową. - Słyszeliśmy warunki klątwy na wejściu. Ciężko je nam co prawda zrozumieć, ale tu były. Klątwa jest, tylko nie wyrasta z duszy, tylko w nią. - wyjaśniła dziewczyna. - Ale...jeżeli to prawda, to nie jestem w stanie jej usunąć.
- To znaczy że jest z nim na stałe połączona? Cóż, gdybym była magiem, to pewnie rzucałabym tylko takie klątwy - odparła techniczka, wzruszając obojętnie ramionami, jak gdyby tego się właśnie spodziewała. - Ale zaklęcie zabrania mu tylko mówienia o pewnych sprawach, czyż nie? Andy dalej posiada te wspomnienia, a skoro jesteśmy w jego duszy, to czy nie możemy własnoręcznie sprawdzić tego co wie bez potrzeby by świadomie cokolwiek nam wyjawiał? Być może czarnoksiężnik który rzucił na niego urok nie spodziewał się że ktoś wejdzie do wnętrza duszy zaklętego..
- Ehh...to nie do końca tak działa. Te szaty na drzewie? Pewnie nawiązują do połowy jego życia. Dusza nie trzyma wspomnień jako takich, na pewno nie w szczegółach. Zresztą! – Nine pomachała głową na boki, strząsając z siebie sugestie Malie. - Takich uroków nie da się rzucić zbyt wielu. Po pierwsze musiał to zrobić dawno, po drugie musiał umieścić w nim fragment swojej duszy. Już nawet nie many. – wyjaśniła. - Moglibyśmy spróbować ten fragment usunąć, ale to....raczej zbyt ryzykowne. – westchnęła.
- Proszę o wybaczenie, ale sama ocenię co jest zbyt ryzykowne gdy chodzi o mojego więźnia - oświadczyła stanowczo Malie, robiąc poważną minę. - Czy istnieje w takim razie jakiś inny sposób na wydobycie z niego potrzebnych nam informacji? Może czytanie w myślach? Wróżby? Hipnoza? Domyślam się że konwencjonalnymi metodami nic z niego nie wyciągniemy. Inaczej już dawno posłałabym po Victorrię. Tak więc wszystko w twoich rękach - rzekła, uśmiechając się lekko, jednak bynajmniej nie prześmiewczo. Po chwili zaś z wyraźnymi oporami wyciągnęła w kierunku Nine zaciśnięta dłoń z wyprostowanym kciukiem i puściła jej oczko. - Pokaż na co cię stać, o arcymagini! - dodała na tyle żywiołowo na ile tylko było ją stać, choć niemalże słychać było jak jej dusza zwija się i krzyczy z bólu. Gdyby zamiast wewnątrz Andiego znajdowali się w jakimkolwiek miejscu publicznym, to po czymś takim z pewnością strzeliłaby sobie w łeb.
Nine zacisnęła oczy w czymś co wyglądało na głęboki zamysł. Nagle krzyknęła. - Dobra! – zgodziła się. - Ale musisz mi pomóc! Jeżeli to tak mocne zaklęcie, to jest w nim część duszy czarownika. Wywołamy ją, a ty ją zabijesz. Jak zwykłą osobę. Ja nie umiem walczyć. Jak się okaże, że jest za mocna, to mamy problem. Dość ciężko stąd uciec.
- Gdybym tylko miała tu Timmy’ego... - mruknęła pod nosem techniczka, jednak szybko odzyskała rezon i wyprostowała się dumnie. - Oczywiście, w końcu jestem królewską gwardzistką. Ale jeśli możesz to byłabym wdzięczna gdybyś wcześniej wyczarowała tutaj kilka głazów, albo czegokolwiek w miarę dużego i twardego. Wtedy na pewno dam mu radę.
- Eh...nie jestem czarodziejem, tylko czarnoksiężniczką. - przypomniała Nine. - Mogę zaklinać. Osoby i rzeczy. Ale nie wyczarowywać czy wydziwiać.
- Mhm. Skoro tak... - zaczęła rudowłosa, grzebiąc ręką w kieszeni z której po chwili wyjęła garść ołowianych kul, które wykorzystywała jako pociski do wynalezionego przez siebie pistoletu. - Może mogłabyś powiększyć je do różnych rozmiarów i nadać im różne właściwości?
Na życzenie Malie zaczęły się przygotowania, które wyraźnie wprawiały Nine w zawroty głowy i symboliczną gorączkę. Dziewczyna raz po raz rozmyślała jak wywołać efekty z życzeń strażniczki, po czym rysowała w śniegu różne koła, kwadraty i trójkąty z przedziwnymi symbolami, kładąc w nie kule i szepcząc tym dziwacznym, pozbawionym znaczeń języku.
W końcu jednak dwójka przebrnęła przez każdą kulę jaką Malie posiadała. Nine musiała wziąć po tym przerwę. Była zbyt zmęczona.
Wedle czarownicy wampir był teraz w śpiączce, więc nie musieli się za bardzo martwić o zewnętrzny świat, będąc ukrytymi głęboko pod gildią.
W końcu zaczęły się faktyczne przygotowania do walki. Nine nakreśliła dość duży krąg, po czym zrobiła szlaczek spory kawał dalej, gdzie zrobiła kolejny. „fragment duszy pojawi się w tamtym” wyjaśniła – „będę czarować z tego”
Jej słowa rozległy się po okolicy, równie niezrozumiałe co zwykle. - Kome Forth! – gdy ostatni dźwięk paplania doszedł do uszu Malie, wskazany wcześniej krąg poczerniał.


Wyrosła z niego wysoka, chuda postać w czarnych, zdobnych szatach, z zdobnymi szalami. W jej ręce znajdowała się długa, złota laska zdobiona wieloma diamentami z jednym, ogromnie dużym diamentem pośrodku. Ostatecznie jednak Malie nie była pewna czy to diament. Klejnot był dość osobliwy i inny od wszystkich które widziała. Twarz maga była młoda, miał krótkie blond włosy i nieco wyblakłe błękitne oczy.
Kątem oka strażnik dostrzegła, że na widok ich przeciwnika Nine zbladła, a jej kolana lekko zbliżyły się do siebie, trzęsąc niewyraźnie. - Th..Thalanos... – szepnęła.
 
Tropby jest offline  
Stary 27-09-2014, 23:07   #39
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Otoczony sługami i strażą Amethystus siedział wygodnie na swoim zdecydowanie zbyt dużym tronie, najpewniej dostosowanym do ewentualności w której król membry mógłby być jednym z większych gatunków, podobnych do świętej pamięci Anu.
Uśmiechnął się nieco rozbawiony – A więc gdy opuściłem arenę, ten oto młody, nieprzebudzony membrańczyk wykazał zdolność zdominowania Anu? – jego głos emanował szczerym zdziwieniem. - Jest to głęboko poza moim pojmowaniem.
Daemonius również nie wyglądał na przekonanego. - Również nie spodziewałem się takiego wyniku, ale muszę się z nim zgodzić. Najwidoczniej ten oto osobnik będzie dołączał do naszych rang generalskich.
Amethystus przytaknął głową. Bardziej zainteresowany obserwacją lewitującego kwadratu z ametystami, niż samym Sychea. - Twoim zadaniem jako drugi wielki generał Membry, polega na pilnowaniu porządku i dominacji w stolicy Membrańskiej, dbania o czystość mojego obrazu publicznego, oraz ochrona i zarządzanie strażą zamkową. – wymienił. - Teraz pokłoń się, przysięgnij swoją wierność, oddanie i poległość. Następnie możesz się z nami podzielić swoją inspiracją która doprowadziła cię do podjęcia tak krytycznej walki w imię Membry. Doprawdy intryguje mnie, dlaczego byłeś pewny, że Anu nie był godzien służby w mym imieniu równie dobrze, co ty.
Sychea nie padł na kolana. Nie po to walczył z trzecim generałem i, co znacznie dziwniejsze, pokonał go, by klęczeć jak przeciętny śmieć. Jak biedak, którym był jeszcze dwadzieścia minut temu. Teraz był trzecim generałem Membry - tutejszą odmianą strażników królewskich. Jedynym, co zmieniło się w przeciągu ostatniego miesiąca, był on sam. Wyglądał lepiej, był silniejszy. Stał po innej stronie barykady.
Pochylił nieco głowę, oddając coś w rodzaju pokłonu. Nie klękał, przynajmniej na razie. Jego wzrok tylko na kilka chwil wbił się w podłogę. Nie zamierzał po raz kolejny być w stu procentach zależnym od widzimisie jakiejś istoty. Zwłaszcza, gdy ta miała zginąć za kilka miesięcy.
-Przysięgam - dodał donośnym głosem. Poważanie w jakim miał to przysięgę było… dalekie od wymaganego, przynajmniej gdy chodziło o jego wewnętrzne odczucia. Dla obserwatora zachowywał się odpowiednio, może tylko nieco zbyt godnie.
- Nie wiem jak ktoś tak przepełniony dumą mógł przetrwać na tym stanowisku tak długo - skomentował odczucia na temat walki.
- Mówisz o dumie, ale twoje nogi widzę proste. – Książę oparł głowę na dłoni. - Bolą od bojów? – spytał, żartobliwie.
- Duma jest oznaką pychy. Traktowania siebie jako lepszego niż inni - stwierdził, delikatnie rozmasowując obolałe mięśnie. Jego ciało jeszcze przez parę dni nie będzie działać tak jak powinno. Nawet należące do niego ostrze było teraz znacznie cięższe niż powinno.
- Ja zaś widzę ludzi równych sobie, z wyjątkiem waszej wysokości oczywiście - odparł, pochylając głowę raz jeszcze.
Amethystus zdziwił się. Przyglądał się Sychea przez moment, po czym pytająco spojrzał na Daemoniusa. Wpyrostował się nieco, dziwnie zadowolony. - Być może jesteś nawet intere...
Wypowiedź przerwało plunięcie. Ślina Mystii zaczęła spływać po policzku Sychea. Kobieta wyglądała na dość zirytowaną, krzyżując ręce na piersi. - Te, Vengaza. Daleko tak nie zajdziesz. – ostrzegła stanowczo.
Książę zasłonił usta, choć mimo to Sychea mógł usłyszeć jego chichot.
- Dziękuję za radę - stwierdził, nie przejmując się zbytnio słowami Mystii. Gdy zmienił się w Membrańczyka, stracił praktycznie wszystkie możliwości równej walki z nią. Poza tym, ponoć była po jego stronie. Szkoda by pozbawiać się potencjalnych sojuszników.
- Ma Pani jeszcze jakieś rady? - zapytał, obracając się powoli w kierunku Mystii. Uśmiechnął się.
- Wyćwicz się. Przebudź. – zasugerowała. - Póki wyglądasz, a tym bardziej mówisz jak frajer jesteś przynętą dla miasta. Każdy chce być generałem, więc jeżeli dla ciebie wszyscy są równi, to równie dobrze wszyscy jeden po drugim będą ci rzucać wyzwania. – wyżaliła się, dość oburzona. - Nie mam zamiaru oglądać walk co drugi dzień.
- Mystia, wystarczy. – wtrącił się Amethystus, który dopiero co uspokoił swoje rozbawienie. - Raduje mnie twoja uległość zarówno względem mnie, jak i całej Membry. Nawet jeżeli wyrażasz ją słowami a nie zewnętrzną postawą. Opuść tą komnatę, zapoznaj się z zamkiem i koszarami, które będą twoim domem. Przez pierwszy okres bądź dwa będziesz pracował pod superwizją Daemoniusa. – podyktował Amethystus. - Teraz chciałbym przeprowadzić rozmowę zresztą towarzystwa.
- To że Anu nie żyje, powinno dać MI wystarczająco swobody - odciąłl się Mystii na pożegnanie. Jego słowa niosły ze sobą prostą treść - któryś z generałów może być następny, a pokonanie jednego z nich przez nieprzybudzonego zwiastowało rewolucję.
- Wybaczcie więc - dodał, wychodząc z pomieszczenia.
Pałac był ogromny, i pięknie udekorowany, tak samo na zewnątrz jak i w środku. O dziwo jednak, wydawał się znacznie mniejszy od zamku Ferramenckiego.
Z głównej bramy można było wejść do wieży zamkowej (która miała oddzielne wejście od zewnątrz) bądź przejść do ogrodów, które prowadziły do łaźni i koszar. Pomijając te przejścia, tą drogą można się dostać do kuchni, bądź trochę dalej, do sali tronowej.
Drugie piętro zamku stanowiło komnaty Amethystusa i generałów. Wszystkich poza numerem dwa, jaki przypadł Sychea.
Trzecie piętro pełniło dwie role. Dużo małych komnat było zamieszkane przez służbę zamkową. A ostatnia, dużo większa, stanowiła komnatę membrańskiej księżniczki, która z całej wiedzy Sychea była albo potężną kobietą, albo najbogatszą kurwą.
W drodze powrotnej z komnaty tronowej, Sychea natknął się na młodego mężczyznę.
Był dość wysoki, o czoło wyższy od Sychea, za to jednak dużo, dużo chudszy. Wyraźnie pozbawiony masy mięśniowej. Jego włosy były blond. Skóra również dość jasna. Musia pochodzić z ferramentii, bądź wolnej północy. Jego oczy były urokliwe, błękitne, lecz nieco wyblakłe. Kusiło wywnioskować, że mężczyzna ślepł.
- Przepraszam~. Wyglądasz na dość silnego, mógłbym prosić o przysługę? – zapytał, dość przyjaznym głosem. Głosem który rozbrzmiał w Sycheai głowie raz po raz. - Widziałem jak szedłeś wcześniej wzdłuż korytarza, ale wyglądałeś na zajętego. Myślałem wołać służbę, ale oni strasznie dzicy się wydają.
Sychea nie musiał myśleć, on to czuł. Odziany w białą szatę i spodnie mężczyzna na imię miał Thalanos. Wciąż jednak młody generał nie wiedział, czy również został rozpoznany.
Oczy Sychea rozszerzył się gwałtownie. O dziwo nie była to opóźniona reakcja na zawarte wcześniej mikstury, a zwyczajne zaskoczenie. Nawet serce szatyna zdawało się zatrzymać na kilka sekund. Z całą pewnością wyglądał, jakby właśnie ujrzał ducha. A przynajmniej kogoś z przeszłości.
- W czym mogę pomóc? - zapytał nieco chłodnym głosem. Czemu znajdowało się tutaj tak wiele Ferramentczyków? Czyż nie była to stolica ich wroga?
- Potrzebuję małej pomocy wewnątrz wieży magicznej. – wyjaśnił spokojnym głosem. - Nieco pracy fizycznej, co prawda. Głównie w bibliotece, obok laboratorium. Zrobię ci za to jakiś napar na wzmocnienie. – zasugerował miło.
- Jesteś alchemikiem? - zdziwienie wewnątrz Sychei rosło niemalże z każdym słowem Thalanosa. Albo nie wiedział o nim nic, albo był on prawdziwym człowiekiem renesansu.
- Bardziej zaciekawiłoby mnie poznanie twoich kontaktów handlowych. - dodał, zaś jego oczy zapaliły się na myśl o odnowieniu własnego laboratorium.
- Oh, nie mam żadnych. I raczej nie znam się na interesach. Jestem magiem, i archeologiem. – wyjaśnił. - Ale znam się na herbacie, i nikt w pałacu nie używa laboratorium, to czasami z niego korzystam. To jak, mogę na ciebie liczyć? – spytał, ręką wskazując drogę do schodów na wieżę zamkową.
- Nie wiem, czy będę zbyt wielką pomocą - stwierdził, powoli ruszając barkami. Każdy najmniejszy ruch bolał. Co jednak zrobić, gdy świat wzywał.
- Można powiedzieć, że jestem świeżo po awansie. Mógłbyś odpowiedzieć mi na kilka pytań? - stwierdził, powoli ruszając we wskazanym kierunku. Dobrze, że nie musi teraz walczyć. Nie miałoby to zbyt wielkiego sensu.
- W miarę możliwości. – zgodził się Thalanos. - Ostrzegam że nie jestem zbyt dobrze obeznany z zasadami, obyczajami czy prawami Membry. Tak długo jak tu przebywam, wydają mi się bardziej i bardziej abstrakcyjne. – wyznał.
Drzwi do których weszli były drugim piętrem. Pierwsze było puste, trzecie znajdowało się gdzieś wyżej.
Sama wieża był zadecydowanie ogromna. Sychea znalazł się w labiryncie szaf wypełnionych pułkami, wiele z których znajdowało się na ziemi. Były tutaj też małe, otwarte drzwi prowadzące do odciętej części piętra. Niewielkiego laboratorium z jednym stołem alchemicznym i jakimś krzesełkiem.
- Jak wygląda dostępność ziół? - spytał, czekając na ewentualne prośby. Jeśli chciał zyskać coraz większe wpływy, musiał odzyskać swoje laboratorium. Nawet gdyby miało to sprowadzić na niego podejrzenia, czy też gniew pozostałych generałów czy władcy.
- Można powiedzieć, że alchemia to mój konik. - dodał, usprawiedliwiając się.
- Są dość luksusowe. Zbyt wiele nie rośnie na pustyni. Stolica ma dostęp do wielu rzek, ale głównie źródeł, nie ujść. Więc głównie przychodzą handlem. Choć w pałacu zawsze coś się znajdzie. „Prezenty dla księcia” zazwyczaj trafiają do szaf na tym piętrze. Mało kto wie która jest trująca. – zaśmiał się lekko, kwestionując miejscową ignorancję. - Jest tu dużo podręczników, więc chyba nikt nie będzie miał za złe, jeżeli kilka z nich przeczytasz czy sprawdzisz. – zgodził się mężczyzna. - Cała ta wieża jest i tak pod moją jurysdykcją. – pochwalił się. - A teraz proszę pomóż mi pozbierać księgi. Po prostu wstaw je do szafy z literą na którą się zaczynają. – polecił. - Potem pomożesz mi założyć obraz.
- Pustynia… - Vengaza zamyślił się, podnosząc kilka książek. Nie widział potrzeby do nadmiernego ranienia swego ciała. Był teraz drugim generałem Membry… Ciekawe, co powiedziała by na to Amy?
- Pewnie znajduje się tutaj całkiem sporo nieodkrytych jeszcze reliktów i artefaktów. Dlatego tutaj jesteś? - zapytał, odkładając pierwszą porcję na półkę. To zadanie było dziwnie uspokajające. Był w stanie poczuć się, jakby po raz kolejny znajdował się w akademii, a na jego szkolenie łożyła gildia alchemików. Właściwie… zmienił się tylko pracodawca.
- Oh, nie, nie zabytki mnie interesują. Przynajmniej nie w tym sensie. – Mężczyzna zaczął pomagać Sychea z księgami, również schylając się po woluminy. - Od lat zajmuję się studiowaniem legendy o smoku. Membrę utworzyli ludzie którzy wysłuchali jego „mądrości”. Stwierdziłem więc, że będzie tu sporo poszlak. I w sumie się nie myliłem.
- Ferramentia zaś odrzuciła jego słowa i zaczęła zagłębiać się w technologię? - zapytał, nawet jeśli znał całą tą historię. Nie był pewien, jak wiele wiedzieli generałowie i czy musieli zwracać na coś uwagę. W głębi duszy coś podpowiadało mu, że znalazł się miejscu w którym siła jest ostatecznym wytłumaczeniem.
- Co pragniesz osiągnąć swoimi badaniami? - wraz z zapełniającymi się półkami zadał kolejne pytanie.
- Kiedyś był tylko jeden typ człowieka. Smok powiedział ludziom, jak mogą dominować nad innymi, posiąść siłę. Stąd wzięli się membrańczycy, ludzie z nieczystą maną. – wyjaśnił. - Nie jest do końca pewne skąd bierze się reszta ich kultury, trochę już nad tym pracowałem. Najprawdopodobniej wiele dziwacznych zwyczajów wywodzi się od pierwszych władców i ich upodobań.
Spokojnie ustawiał książki na półkę, nie patrząc w stronę Sychea, nieco się nad czymś zastanawiając. - Tak czy inaczej, od kiedy nie ma smoka, mana zaczęła zanikać. Świat umiera, a ta bestia wydaje się być wyjaśnieniem dlaczego. – wyznał w końcu. - Jeżeli mogę być wścibski czemu postanowiłeś zostać membrańczykiem? Skusiła cię „dominacja”, czy wpadłeś na jedną z „bogiń?”
- To było jedyne dane mi przez los wyrwanie się z pewnego łańcucha zdarzeń. - odparł, unikając całkowitej odpowiedzi. Nie był do końca pewien, czym miały być “boginie”, jednak wizja Diamondusa w krótkiej sukience i pończochach była… przynajmniej niepokojąca.
Thalanos zatrzymał się na moment, i nieco zdziwiony spojrzał na Sychea. - Zawsze jest więcej niż jedno wyjście. Co mogłoby cię zmusić, do porzucenia całej twojej przeszłości? – zapytał. - Widzę że twoja blizna jest dość świeża, nie chodzisz jako Membran od zbyt dawna.
- Wielka polityka zawsze odbija się na losach tych mniejszych. - odpowiedział, podnosząc kolejne księgi. Ferramencki archeolog był w stanie ujrzeć dużo więcej niż przeciętna istota. Czyżby płacił za to stopniową utratą tego zwyczajnego?
- Z obecnym układem nie mogę sobie wyobrazić w jaki sposób. - stwierdził. - Chyba że byłeś mordercą lub złodziejem skazanym na służbę w karnej kompanii, albo coś w tym stylu
- Oh? - Sychea, czy raczej Vengaza, jak winien być teraz tytuowany, westchnął, licząc na uzupełnienie wcześniejszego stwierdzenia. Nie miał zielonego pojęcia o jaki układ chodziło, a przecież świat nei mógł się zbytnio zmienić w przeciągu sotaniego miesiąca.
-Ararara. - Thalanos wzruszył ramionami. - Skoro nie wiesz to chyba nie powinienem mówić~ - uśmiechnął się przepraszająco. Po chwili podszedł do jednej z ścian, ściągnął z czegoś szmatę, przedstawiając dość sporych rozmiarów obraz.

Przedstawiał on sporych rozmiarów postać o metalicznej skórze, jaszczurzym, czy też psim łbie, oraz ogromnych skrzydłach wychodzących, czy też unoszących się za jej plecami. Przewodnimi kolorami malunku były czerwień, czerń i złoto. W rogu widniał skryty podpis “Emea Aras”
-Bądź tak miły i pomóż mi to powiesić.
Sychea nie miał zbyt wielu skojarzeń z tym dziełem. Właściwie, gdyby nie jej twórczyni, z całą pewnością zignorowałby całkowicie zdobiący płótno malunek. Powiesił na ścianę, by po chwili spojrzeć na Thalanosa.
- Znasz Emeę? - zapytał.
- To na moje życzenie zrobiła ten obraz. - wyjaśnił Thalanos. - Wyobraź sobie, że membrańczycy nie cierpią sztuki, ponieważ kwalifikują ją jako bezcelową. Jedynie gdzie ją widać, to na pałacach, gdzie po prostu symbolizuję wagę budowli! - wyżalił się krzyrzując ręce na piersi. - Gdy zebrałem dość dużo notatek na temat aparycji smoka chciałem zobaczyć jakąś ich interpretację, a tak się złożyło, że Emea przybył tutaj w roli ambasadora w sprawie jakiegoś z pozostałych strażników królewskich. Który zresztą mieszał jakiś czas temu z moją magią.
- Strażnika królewskiego? - Vengaza dopytał się, wyraźnie zaciekawiony słowami swego rozmówcy. Czyżby artystka przybyła tutaj z racji drogi, na jaką Sychea został wysłany? Całego zdradzania i wynikających z tego zmian?
Thalanos wzruszył ramionami. - Nie dowiedziałem się za wiele. Jakiś strażnik sprawia problemy, podobno jest mutantem magicznym. A potem odczuwam zawirowania wywołane kontaktem pieczęci z niestabilnym źródłem magicznym. - Thalanos uśmiechnął się. - I to w dość niebezpiecznym miejscu. Miejmy nadzieję, że chłopak nie ma względem nikogo złych zamiarów. Nie jestem pewny czy zlikwidował moją magię siłą, czy kluczem. Jeżeli to był ten pierwszy sposób, to może stanowić jakieś zagrożenie.
- Oh, dobrze wiedzieć. - stwierdził, starając się ukryć swoje zakłopotanie. Jeśli miłość była kluczem, o którym wspominał Thalanos, to jego starania chroniły więzienie tylko od jednej strony. Membrańskiej.
- Nie przejmuj się. - Czarownik wzruszył ramionami i otworzył drzwi znajdujące się na tej samej ścianie co obraz. Prowadziły one do oświetlonej przez jedno okno komnaty. Niewielkiej. Był na niej stół alchemiczny z dość podstawową, ale wystarczająco funkcjonalną aparaturą. - Wydawałeś się tym zainteresowany. - mężczyzna podał Sychea klucz.
- Mogę przenieść to do swojego mieszkania? - zapytał, zaś jego oczy zdawały się świecić przepełnione nadzieją. Nawet rogi chłopaka zdawały się błyszczeć bardziej niż zwykle, starając się przekazać część znajdujących się w nim emocji.
Twarz Thalanosa nie wyrażała zbyt wiele pod wpływem tego pytania. - Pewnie, tylko niczego nie rozbij. Może wtedy zrobię z tej sali składzik.
- Przyślę po nią jakichś pachołków, trzeba korzystać z nowych przywilejów - uśmiechnął się szeroko. Spojrzał na sufit, jakby chcąc ujrzeć wysokości, na których może kiedyś się znaleźć. Pamiętał, że każdy szczyt był tylko podłogą dla innych.
- Skoro zacząłeś mówić o obecnym układzie, może wyjawisz mi resztę informacji jako wynagrodzenie? - zapytał, gwałtownie poważniejąc. W przeciągu pojedynczego mrugnięcią oczu przestał być roześmianym marzycielem. Powrócił na ziemię, tym razem bez ingerencji z rzędu.
Thalanos zaśmiał się, delikatnie i szczerze. Był to dość króciutki chihot. - Z tego co mi wiadomo nie wyjawia się ludziom sekretów politycznych w zamian za pomoc w świątecznych porządkach. Zwłaszcza sekretów. - Sychea mógł łatwo odnieść wrażenie, że mężczyzna nie wziął go zbyt poważnie. - I kto wie, może już się czegoś do tej pory nauczyłeś? No nic. Ja wracam do studiów. Obiecałem ci herbatę, ale zacząłem sobie o czymś przypominać...i tak możesz po prostu wziąć zioła które są w tej komnacie. - wzruszył ramionami, po czym spokojnie zaczął zmieżać ku drzwiom na schody. - Do następnego razu, młody Membrańczyku.
- Obstawiałem, że wolisz mieć sojusznika w drugim generale Membry - Vengaza rozłożył ręce szeroko w geście bezradności. Na jego twarzy malowało się zdziwienie. Odzyskał swój status, jednak nie zmieniło to niczego. Ciągle był tylko pionkiem na planszy.
Powolnym krokiem ruszył w kierunku swego nowego mieszkania. Jego prawa dłoń uniosła się w górę, delikatnie machając Thalanosowi.
- Do zobaczenia, Archeologu. - odpowiedział.
 
Zajcu jest offline  
Stary 18-10-2014, 17:47   #40
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Malie nie wyglądała na zanadto wstrwożoną postacią maga. Nic dziwnego, w końcu do tej pory nie interesowała się czarowaniem, a tym bardziej czarownikami. Bardziej ciekawiło ją jak ten zareaguje na przygotowaną przez nią pułapkę. Dookoła kręgu w któym pojawił się mag rozstawione były cztery ołowiane kule o średnicy jednego metra o zróżnicowanym potencjale elektrycznym, które w momencie pojawienia się pomiędzy nimi przewodnika o rezystancji mniejszej od powietrza miały przepuścić przez niego prąd o wysokim natężeniu. Dookoła kręgu Nine znajdowały się podobnie ustawione cztery kule o średnicy półtora metra które miały stanowić dla niej przynajmniej częściową ochronę przed zaklęciami Thalanosa. Reszta niewykorzystanych kul była rozłożona niedaleko Malie, zaś sama dziewczyna stała kilka metrów za plecami wrogiego maga z wzniesioną do góry rękawicą która utrzymywała nad jego głową jedną z zaklętych przez Nine wybuchowych kul, która zaraz po porażeniu mężczyzny przez elektryczne kule miała opaść na jego głowę, by sprawdzić jego odporność na eksplozje. Następnie zaś gwardzistka miała zamiar od razu wycelować w przeciwnika lufę swego pistoletu z załadowanym magnetycznym pociskiem. Była też gotowa by w razie potrzeby unieść do bloku jedną z dużych kul o niezmienionej masie, mających służyć za defensywę.
Ręce czarownika zacisnęły się na jego magicznej lasce. Twarz natężała. Elektryczność wyraźnie go poraziła, sparaliżowała.
Wybuchowy ładunek rąbnął w momencie w którym rękawica została wyłączona. Nie udeżyła jednak o samego Thalanosa, a preźroczystą, niemal szklaną taflę nad nim. Wybuch był dość spory, co pozwoliło Malie zaobserwować, że owa kopuła obchodzi dookoła całą postać. Odłamki poleciały w różne strony, niestety większość z nich raczej z dala od celu, z uwagi na to jak się rozbiły. Trzy z nich udeżyły jednak w cel, przeszywając go na wylot.
Thalanos zaczął krwawić czymś co wyglądało, jakgdyby wysypywałby się z niego czarny piach.
Malie nie dała za wygraną. To byłoby zbyt łatwe. Jej pistolet poszedł w ruch, a magnetyczna kula przeleciała przez dziurę w tafli, wchodząc gdzieś w jego plecy. Ledwo. Technik spostrzegła że przeciwna podłoga się zarasta.
Ni stąd ni z owąd, postać ruszyła się, machnęła ręką z laską i...zniknęła.
Malie miała dziwne przeczucie, że za sekundę pojawi się gdzie indziej.
- Jeśli wiesz coś o jego czarach, to byłabym wdzięczna za informacje - rzekła gwardzistka do czarodziejki, wodząc wzrokiem w te i we wte po polu bitwy. Przeciwnik nie mógł być daleko. Załadowała swój pistolet pociskiem zaklętym mocą ametystu wycofała się pod jedną z większych kul, by mieć ją za swoimi plecami i zaczęła powoli ją okrążać. Spoglądała zarówno pod stopy, w górę i na boki, nie chcąc pozwolić czarnoksiężnikowi na pojawienie się w jakimkolwiek ślepym punkcie. Jednocześnie ciskała co jakiś czas w losowym kierunku wyciągniętą z kieszeni ołowianą kulką i uważnie śledząc odchylenia w jej trajektorii miała nadzieję ustalić przynajmniej przybliżoną lokalizację częściowo namagnetyzowanego przeciwnika, tak by ten nie mógł jej zaskoczyć.
Ostatecznie Thalanos chyba nawet nie próbował być cwany. Pojawił się nad obiema kobietami, bardzo widoczny. Magiczne symbole latały wokół niego, a szale unosiły się w powietrzu w sposób dość biologiczny, żywy.
Nine nieco spanikowana rzuciła się na ziemię, aby zacząć na niej coś kreślić. - Zzajimij go czy coś. Zrobię wyjście. Portal. – oznamiła. - Thalanos to obecny arcymag. I mój tata. Ja tu zastępuję. – wytłumaczyła wyraźnie spanikowana. - On ma każdą magię. – dodała, gdy pytanie Malie w końcu do niej doszło.
Nie było to zbyt pomocne, ponieważ teraz dziewczyna nie była pewna, czy faktycznie ma strzelać, czy nie.
- Hola! Nie mów mi że tak szybko podwijasz ogon na widok swojego staruszka! - zawołała hardo Malie, oddając strzał ze swego pistoletu w kierunku Thalanosa. Zaraz za nim uniosła się w powietrze jedna z mniejszych ciężkich kul, którą również miała zamiar w niego cisnąć. - Pokazałabyś mu przynajmniej na co cię stać!
Thalanos uniósł rękę w stronę Malie. Kula z pistoletu udeżyła w niego, rozbijając szklistą powłokę maga. Natura kuli sprawiła, że zniszczeniu uległa cała bariera, nie tylko miejsce trafienia.
W tym samym jednak momencie z dłoni mężczyzny wystrzeliła woda. Był to ogromny strumień, który zbił kulę Malie na bok, zamoczył ją i powalił na ziemię. Zaraz po tym, wokół czarodzieja zaczęły pojawiać się nowe symbole.
Nine jakoś nie odzyskiwała spokoju. - To jest tylko odrobina jego duszy. Jako pieczęć. Pewnie jedyny powód dla którego możemy to przeżyć. - wyjaśniła. - Nie wie kim jest i nawet nie ma osobowości. Był...mówimy na to “zaprogramowany”, znaczy się, namówiony aby robić tylko dane, konkretne rzeczy w konkretnych warunkach.
- W takim razie powinnyśmy przynajmniej spróbować go pokonać - stwierdziła techniczka, kryjąc się za jedną w powiększonych kul, gdzie załadowała do pistoletu następną kulę rozpraszajacą magię, a w międzyczasie cisnęła pod miejsce nad którym lewitował mag naładowaną elektrycznie kulę, udając przy tym że źle wyliczyła siłę rzutu i zwyczajnie chybiła. Następnie miała zamiar rzucić następną taką samą kulę nad głowę Thalanosa, co powinno porazić go wyładowaniem podobnym do pioruna, jednak nim ten w niego uderzy planowała oddać strzał ze swego pistoletu by po raz kolejny rozproszyć magiczną barierę.
Thalanos nie zwrócił najmniejszej uwagi na kulę pod jego nogami, gdy Malie wyszła wyrzucić następną, Thalanos wycelował w nią swoją laską. Ładunek elektryczny poszybował prosto w jej stronę, jego część zaabsorbowana przez kulę, z których jedna nawet nie doleciała. Zalana wodą Malie otrzymała potęrzne udeżenie, chciała ryknąć z bólu, ale skórcz jej na to nie pozwolił. Jakimś cudem jednak przetrwała zaklęcie, które najwyraźniej nie było tak silne, jak kontakt z rzeczywistym ładunkiem, mimo to noszenie żelaznej rękawicy też nie pomogło.
W międzyczasie Thalanos zdążył uformować kolejne symbole.
- Mogę spróbować, ale najpierw wolę zrobić portal. Chyba że ci nie zależy na szansie ucieczki. - zadeklarowała Nine, powoli się uspokajając.
Techniczka zaczęła odruchowo machać lewą ręką, próbując ochłodzić nagrzaną stalową rękawicę, która sprawiała jej nie mały ból. Dużo większy niż kiedykolwiek musiała znosić.
- Tak, to chyba dobry pomysł, Nine... - odparła, chowając się za jedną z kul w defensywnej pozycji. Wiedziała jednak że nie mogła całkowicie odpuścić ofensywy. Wyglądało na to że przeciwnik był "zaprogramowany" by najpierw uporać się z osobami które bezpośrednio mu zagrażają. Dopóki Malie stanowiła dla niego największe zagrożenie, dopóty mała czarodziejka powinna być bezpieczna. Tak więc przygotowała się do ponownego użycia telekinezy i zaczęła przy tym powoli zbliżać się do Thalanosa, tocząc przed sobą kulę za którą się chowała.
Malie wychyliła się sprawnie, wysyłając wybuchową kulę w stronę Thalanosa, która rozbiła się z odrobiną dymu o jego tarczę, gdy w między czasie Malie toczyła swoją kulę do przodu. Ustawiła się w rozsądnej odległości, aby wychylić się na strzał, jednak gdy spojrzała na maga zaraz potem musiała się schować. Kolejne zaklęcie podążyło w jej stronę, zamykając strażniczkę w pierścieniu ognia, wraz z jej kulą. Arena nie była śmiertelna, ale jednocześnie mocno ograniczała jej ruch.
- Pfft. Myślisz że trochę ognia mnie zatrzyma? - zadrwiła gwardzistka, popychając przed siebie kulę która miała zdusić pod sobą płomień i umożliwić jej opuszczenie ognistego pierścienia poprzez zwyczajne przeskoczenie jej. Dodatkowo to że wciąż była mokra sprawiało że jej ubranie nie mogło się zbyt łatwo zająć ogniem, a i sama wysoka temperatura mniej jej przeszkadzała.
Wtedy Malie zdała sobie sprawę czego chciał odłam duszy Thalanosa. Jego płomień był wzmacniany przez magię, przesunął się razem z kulą, która zaczęła się nagrzewać. Kobieta nie będzie zbyt długo w stanie chować się za zaklętą kulą.
W tym czasie mag przygotowywał kolejne zaklęcie.
Rzeczywiście nie było w tym miejscu nic co zasilałoby proces spalania, więc logiczne że ogień musiał być stale podtrzymywany przez czarodzieja. Nieco bardziej ułatwiało to sprawę Malie, która prędko załadowała pistolet pociskiem rozpraszającym magię, a następnie wystrzeliła prosto w ogień by utworzyć dla siebie przejście którym mogła wydostać się z płomiennego kręgu. Zaraz potem zaś miała zamiar przyciągnąć do siebie następną kulę za którą planowała się ponownie schować.
Malie dała radę przeskoczyć za następną kulę w ostatnim momencie, unikając ognistej kuli wystrzelonej przez maga. Sytuacja ta była dość dziwna. Odłam duszy Thalanosa nie wydawał się specjalnie groźny, ale zranienie go było dość trudne.
Działało to jednak na korzyść gwardzistki, która mogła w tej sytuacji poczekać na wsparcie od Nine, która powoli kończyła już przygotowywanie portalu.
- Koleś wcale nie jest taki groźny! We dwie powinnyśmy dać mu radę! - zawołała do czarodziejki, postanawiając przejść póki co w pełną defensywę, używając przyciągniętych kul jako osłony przed zaklęciami Thalanosa.
Thalanos nie próżonował. Siedząca w swojej małej osłonie Malie najpierw dostała nad głową piorunem. Nic jej się nie stało, kule zadziałały jako dość dobre uziemienie. Czarodziej jednak nauczył się z swojej pomyłki, albo po prostu tak mu się trafiło, że stworzył kolejny krąg ognia w okół Malie. Tym razej było nieco gorzej, bo otaczały ją kule które dość szybko się nagrzewały.
Techniczka zaś ponownie wystrzeliła z pistoletu pociskiem rozpraszającym magię, próbując uciec z kręgu podobnie jak poprzednio.
Malie bez problemu wydostała się z kręgu, zużywając kolejną z swoich amethystowych kul. W tym momencie Nine krzyknęła w jej stronę. - Portal gotowy! - i faktycznie, okrągłe błękitne przejście unosiło się za plecami dziewczyny.
Ciężko powiedzieć jak zareagował na to Thalanos, który wylądował na ziemi. Śnieg w okół niego zaczął samodzielnie wgłębiać się w ziemię, formuując krąg.
Zaraz potem Malie popchnęła jedną z większych kul w kierunku magicznego kręgu Nine.
- Rozpraszanie magii! - podała swoje zamówienie, po czym postanowiła wykorzystać to że Thalanos wyraźnie zaczął przygotowywać bardziej wymagające zaklęcie i popchnęła w jego stronę trzy wybuchowe kule, jednocześnie ładując pistolet następnym pociskiem rozpraszającym magię, który miała zamiar wystrzelić w barierę czarodzieja, a następnie gdy ta zostanie osłabiona uderzyć w nią na raz eksplodującymi sferami.
Thalanos obserwował uważnie zbliżające się kule, kiedy te zatrzymały się bez niczego, postanowił je zignorować. Przynajmniej do czasu wyjęcia przez Malie pistoletu. Thalanos przeteleportował się, a raczej zniknął. Zapewne za moment pojawi się gdzie indziej, tak jak poprzednio.
Musiał w tym celu jednak porzucić tworzony wcześniej magiczny krąg, co przynajmniej kupiło Malie więcej czasu na przygotowania. Wypatrując gdzie pojawi się przeciwnik, machnęła ręką zaklinaczkę, by ta popchnęła w jej stronę rozpraszającą magię kulę, którą z oczywistych względów nie mogła poruszać telekinezą.
- Teraz przygotuj magiczny krąg dla ludzi! - zawołała, planując ponowne ustawienie się w defensywnej pozycji gdy tylko zdoła wypatrzyć Thalanosa. W międzyczasie zaś poruszyła jedną z rozstawionych wcześniej wybuchowych kul, by ta przejechała po niedokończonym magicznym kręgu i zmazała go w razie gdyby czarnoksiężnik miał zamiar do niego powrócić.
Krąg został uszkodzony, tak samo jak ten, którego używała Malie, gdy Nine wyrzucając kulę przewróciła się na nim, w efekcie odrzucając od siebie dużą piłkę zaledwie dwa kroki w przód.
-Nie szkodzi! - krzyknęła. - Użyję go jako podstawy do następnego! Zaraz będzie! - obiecała.
- Lepiej się postaraj jeśli nie chcesz upokorzyć się przed swoim ojczulkiem - odparła techniczka, przygotowując pocisk rozpraszający magię oraz magnetyczny, które miała zamiar wystrzelić w Thalanosa prędko jeden po drugim.
Thalanos pojawił się (o dziwo) zaraz za Malie, która zobaczyła, że znikąd pada zza niej cień. Dziewczyna odwróciła się do strzału antymagią, skoro załadowany pistolet już był w ręku. Kula niestety spudłowała, gdy próbujący udeżyć kobietę kosturem mag trafił w jej dłoń, odbijając ją w bok.
- Nie spodziewałam się że podejdziesz tak blisko - stwierdziła dziewczyna, siegając opancerzoną dłonią do kieszeni. Jej dłoń zacisnęła się na antymagicznym pocisku, a gdy tylko ją wyjęła zamachnęła się na czarnoksiężnika, zamierzając walnąć go z całej siły w brzuch.
Dłoń Malie zdeżyła się z barierą maga, rozbijając ją. Na tym oczywiście straciła cały swój pęd. Jedna mała kulka w dłoni nie uczyni przedmiotu antymagicznym. Thalanos również uniósł swoją dłoń, dla odmiany otwartą, która zapłonęła ogniem.
Prawa dłoń gwardzistki również czym prędzej pochwyciła rozpraszającą magię kulkę, a następnie wystrzeliła w kierunku dłoni Thalanosa, z zamiarem chwycenia go za nadgarstek, co byłoby równoznaczne z uniemożliwieniem mu czarowania przy jej pomocy.
Płomień w prawej dłoni zgasł niemal natychmiast, Thalanos z kolei ustawił swoją lewą nogę pomiędzy nogami Malie.
Dziewczyna zaś miała zamiar przejść za czarnoksiężnika i przeciągnąć mu rękę za plecy, nim ten zdąży rzucić następne zaklęcie. Malie może i nie miała zbyt wielkiego doświadczenia w walce wręcz, ale jako osoba pracująca fizycznie powinna być silniejsza od maga który zapewne większość swego życia spędził na czytaniu książek w bibliotekach.
W momencie gdy Malie podniosła nogę do kroku, Thalanos puszczając swoją laskę naparł na kobiete, przewracając obydwoje na ziemię. Pomogło mu w tym ustawienie jego nogi. Jego ręka wylądowała na prawym braku kobiety.
Ta zaś zacisnęła mocniej opancerzoną pięść z zamiarem wymierzenia magowi sierpowego w policzek, wykorzystując to że jego prawa ręka była unieruchomiona, a lewą musiał ją przytrzymwać jeśli nie chciał żeby ta spod niego wyszła.
Thalanos kątem oka zdążył dostrzec nadlatującą pięść, która swoją siła odwróciła jego twarz w drugim kierunku, z którego nadbiegała Nine. Widząca sytuacje dziewczyna zaszarżowała zjawę i z całej siły kopnęła ją w szczękę. Thalanos przeleciał na bok, kończąc leżąc po lewo od Malie. Niestety, nie był to typ istoty którą obrażenia mogły omamić. Mag ponownie zniknął, teleportując się gdzieś.
- Do kręgu! - zawołała Malie, podnosząc się z ziemi i chwytając za swój pistolet oraz pouszczony przez maga kostur. Miała zamiar wykorzystać chwilę spokoju by dobiec do magicznych znaków i stanąć dokładnie w ich środku. - Daj mi polepszoną percepcję - poleciła, zaś sama rozglądała się dookoła próbując dostrzec w którym miejscu pojawi się Thalanos, by następnie osłaniać siebie oraz Nine przed jego zaklęciami przy pomocy defensywnych kul.
-Ta jest! - zgodziła się dziewczyna, podbiegając i klękając przy symbolu zaczęła cytować zaklęcie. Pod sam jego koniec, Malie dostrzegła ponowne pojawienie się Thalanosa. Mężczyzna pojawił się tuż za Nine, gotowy do ataku. Mniej więcej w tym momencie, czarowanie zostało zakończone.
- Nine, za tobą! - ostrzegła na głos gwardzistka, wycelowując natychmiast w maga lufą pistoletu który załadowany był pociskiem o zerowym tarciu i naciskając spust.
Kula poleciała prosto w maga, który wyciągnął rękę w stronę Nine. Pocisk przeleciał przez jego pierś, zostawiając kolejną dziurę w obrazie. Czarownik złapał Nine za głowę i uniósł kobietę w górę.
Malie zaś oparła kolano na kosturze próbując go złamać nim ruszy na pomoc czarnoksiężniczce. Nie chciałaby by ten wpadł ponownie w ręce Thalanosa.
Kostur pękł, rozsypując się w dłoniach Malie. Nic z niego nie zostało. Thalanos zamachnął się i rzucił Nine prosto w Malie. Techniczka szybko się opanowała i złapała swoją pomocnicę. Nine nic się nie stało. Niestety nim jednak Malie w ogóle zdążyła się wyprostować, Thalanos wpadł w dwójkę i udeżając pięścią w brzuch Nine przyprawił obie kobiety o ból.
Gwardzistka puściła czarodziejkę która opadła na ziemię, zwijając się po otrzymanym ciosie.
- Spróbuj walczyć z kimś swojego wzrostu! - warknęła groźnie kobieta, unosząc do bloku lewe ramię, zaś z rękawicy wysunęły się błyskawicznie stalowe segmenty formujące tarczę za którą się schowała. Następnie jedna ze stalowych kul rozłożonych dookoła kręgu poruszyła się i śmignęła w powietrzu by ugodzić w bok czarnoksiężnika który skoczył w stronę Malie. Jego pięść zdeżyła się z tarczą, której utrzymanie pod wpływem jego ataków okazało się nieco kłopotliwe, ale w każdym razie dość możliwe. Ledwo Thalanos wycofał swoją pięść a udeżyła w niego metalowa kula. Odsunęła ona czarownika kawałek w bok. Zachował równowagę, choć wydawał się nieco bardziej ranny.
Techniczka zaś nie tracąc czasu przeładowała swój pistolet i ponownie wycelowała go w maga. Tym razem załadowany był pociskiem którego zaklęcie miało sprawić że rozproszy się w powietrzu na drobne kartacze które poszatkują cel niczym ser szwajcarski.
Thalanos widząc pistolet postanowił odskoczyć na bok. Pochylił się, rzucając się na Malie. Kula rozbiła się w locie na kawałki, wciąż trafiając go częścią odłamków. Czarodziej przygotował pięść do uderzenia i...zniknął.
- Uff... - Malie odetchnęła w ulgą, padając na kolana obok czarodziejki, którą zaczęła lekko potrząsać. - Hej, Nine! Udało się! Wygrałyśmy! To znaczy tego… możemy już wracać, tak? Zaklęcie zostało przełamane?
Nine podniosła się nieco skrzywiona. - Tak. Jak wybiliśmy jego manę, nie powinien mieć wpływu. - zgodziła się. - Misja zakończona.
 
Tropby jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172