Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2014, 12:25   #13
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Tętno nurka diametralnie przyspieszyło.
- Tu-du tu-du TU-DU
W lewym uchu słyszał natrętny dźwięk wewnętrznego modułu. Automatycznie uruchamiał się on przy nagłych skokach ciśnienia krwi. Urządzenie działało w bardzo prosty sposób. Gdy puls wykraczał powyżej normy, czujka odzywała się nieprzyjemnie głośno.
Podobnoć Casano zginął przez brak podobnego zabezpieczenia. Przesadny wysiłek zwielokrotnił działanie narkozy azotowej. Wywołało to irracjonalną euforię, która zgubiła już niejednego lurkera. Biedaczysko, prawdopodobnie był pozbawiony świadomości gdzie jest i że powinien się ratować. Denis nie zamierzał iść w jego ślady, niemniej obiecał sobie powrócić na miejsce zwaliska.
Obrał za cel jeszcze jedno miejsce. Pominięty wcześniej budynek intrygował go. Wrócił ciasnym korytarzem na właściwy poziom dna morskiego. W miejscu ściany, gdzie znajdowały się niegdyś drzwi, widniał sporych rozmiarów otwór. Niedobrze. Arcon wiedział, że zbyt łatwy dostęp do ruin zaniża ich wartość. Sam wuj Louis lubił powtarzać, że podwodne zagadki są jak kobiety. Tylko te niedostępne były coś warte. Denis łatwo się jednak nie zniechęcał. Wpłynął między półmrok szerokiego hallu. Ściany zamykały się w okrągłym sklepieniu. Naturalna ozdoba, morski mech w szkarłatnym kolorze, porastał na całej ich wysokości. Nieopodal Denis zaobserwował kamienne popiersia. Nie szło rozpoznać kogo miały przedstawiać. Wielkie ślimaki gromadnie tłoczyły się na szarych facjatach mężczyzn oraz kobiet.
Szeroki łuk przejścia poprowadził go do bocznego korytarza. Z tutejszych ozdób pozostały jedynie kliny na lampiony oraz żyrandole. Gdy Denis wtopił się w dalszą część sieni odkrył, że w jednym miejscu ściana kompletnie zbutwiała. Odsłaniła tym samym ogromnych rozmiarów pomieszczenie.


Arcon spojrzał najpierw do góry. Nauczył się, że gdy odwiedza nowe miejsce, trzeba je dokładnie obejrzeć z każdej strony. Sufit okalała sieć złączonych ze sobą podpór. Na piętrze znajdowały się balustrady. Tamte loże musiała łączyć inna droga.
Nurek wpłynął między rzędy siedzisk, a właściwie ich szkieletów. Po miejscach siedzących zostały ledwie pokręcone druty oraz strzępy materiału. W centralnej części pomieszczenia piętrzyła się scena. Arcon wstąpił na nią i na kilka chwil się zamyślił. Jakiego rodzaju przedstawienia tu dawano? Czy wywoływały salwy śmiechu, a może przejmowały serca trwogą? Znalezienie odpowiedzi na podobne pytania było bardzo trudne. Lecz gdyby poszukiwał łatwych rozwiązań, nie zostałby lurkerem.

Początkowo Starr był wyraźnie zniechęcony nieoczekiwaną wizytą Ferata. Człowiek ów miał wręcz upierdliwą przypadłość pojawia się tam, gdzie nie był proszony. Zapewne kazałby mu iść precz i nie przeszkadzać w nauce, gdyby nie zdobycz narwanego studenta.
- Piszę się w ciemno - powiedział wodząc oczami za tomem przed swoją twarzą.
Nie był w ciemię bity. Wiedział, że lista lektur jest pełna zakłamanych księg spisanych przez potulnych jak baranki gryzipiórków. Kolegium w Corvus pieczołowicie dbało, by zarówno w prasie jak i literaturze nie doszło do przecieków niewygodnych informacji. Czytaj, czegokolwiek co mogłoby postawić zonę w nieprzychylnym świetle.
Niestety, Lucjusz nie był dość uważny. Za kolegą z roku podążał bibliotekarz. Pomimo sporej liczby lat na karku poruszał się całkiem żywiołowo. Szczęście, że Ferat zdążył znaleźć schronienie. Starr sądził, że wystarczy osobnika zwyczajnie zignorować i na to wszystko wskazywało, gdy wtem…
Przeklęta sowa uderzyła o posadzkę. Mężczyzna w przeżartej robactwem szacie naprężył się na podobieństwo struny. Pomknął do Coopera. Spojrzał nań przekrwionymi oczami.
- Co to było?
Jacob zastanawiał się tylko chwilę.
- Proszę pana! Za tydzień mam egzamin, a pan wpada tu, robi irracjonalny raban, wali w blaty i nie daje się uczyć swoim zachowaniem i gwałtownością ruchów!
Bibliotekarz postawił oczy w słup. Ze zdziwienia otworzył niemo usta. Był przyzwyczajony, że to on strofuje innych. Jedno jego słowo przyprowadzało do porządku niesfornych żaków. Tymczasem role się odwróciły. Była to na tyle nowa sytuacja dla tego mola książkowego, że nie wiedział jak zareagować.
Przez otwarte okna biblioteki zadął wiatr. Kątem oka Cooper zauważył jak firana obok niego układa się w kształt człowieka. Nie mógł pozwolić, by bibliotekarz przeniósł uwagę na to miejsce. Kontynuował.
- To jest biblioteka! Świątynia umysłu! Tak, przypadkiem zwaliłem ptaka! Panu nigdy nie zdarzyło się zwalić ptaka? Przepraszam, zaraz go podniosę i będzie sterczał w najlepsze aż ponownie nie zostanie zwalony.
Jacob wstał z krzesła i rzeczywiście naprawił szkodę. Minął czerwonego na twarzy mężczyznę i znów zajął swoje miejsce.
- A teraz za pozwoleniem pańskim wrócę do pracy i byłbym wielce panu zobowiązany, gdyby raczył pan nie zakłócać już mojego spokoju.
Pracownik uczelni wreszcie nie wytrzymał. Rozdarł ciszę sal uczelni donośnym głosem:
- Jak śmiesz, ty gówniarzu?! Co to za ton? Czy was już nikt nie uczy choćby odrobiny szacunku do starszych? Co za…
Jacob patrzył na ten wybuch złości beznamiętnie. Nie był zwyczajnie arogancki, ale mimo młodego wieku dosć wyrachowany. Ktoś tak opanowany nie mógł przecież kłamać.
Prawda?
- Z resztą. Nie mam czasu na dyskusję z takimi chłystkami - upierściony palec wyprostował się w kierunku Coopera, który nawet na chwilę nie zmienił wyrazu twarzy - Żeby mi to było ostatni raz.
Kilka ciekawskich postaci wychyliło się zza regałów. Zdarzenie zaalarmowało innych studentów. Ci jak zwykle w takich sytuacjach pojawiali się znikąd. Bibliotekarz zrozumiał, że to on jest postrzegany teraz w roli źródła zamieszenia. Jakby zmieszany, zmiął między palcami pas swojej szaty i przeszedł dalej mrucząc gniewnie na czym świat stoi. Kiedy obserwatorzy z zawodem stwierdzili, że przedstawienie się skończyło, Ferat opuścił swoją kryjówkę.
- O kuźwa. Było blisko. Dzięki stary - wytarł rękawem zroszone potem czoło - Zawsze wiedziałem, że jesteś w porządku. Dlatego od razu waliłem do ciebie jak w dym. Ten stary cap musiał mnie przydybać jak już wychodziłem. Dobra, dobra. Nie patrz tak na mnie. Każdemu się może noga podwinąć.
Lucjusz rozejrzał się wokół. Potem nachylił nad blatem. Zniżonym głosem zagadał do Jacoba:
- Mam część oryginalnego “Dzieła Cudownej Kreacji”, “Tajemnice Serpens” i “Pirackie implanty”. Uratowałeś mi dupę, więc mów co ci najpierw pożyczyć. Poważnie mówię.

Delegat obserwował zajście. Na jego twarz wpłezł szeroki uśmiech. Podał lunetę z powrotem w kierunku kobiety. Jakaś część triumfowała, że asystentka nie miała racji.
- Widzisz Manuelo, mają silny kręgosłup moralny. Przynajmniej ten Dywen - niemniej jednak prowadził już monolog.
Pilot doskonale znała swoje obowiązki. W tym momencie zajmowała się lądowaniem. Richard podszedł zatem do barku, by w międzyczasie szukać czegoś adekwatnego na powitanie korsarzy. Jednocześnie wsłuchiwał się w dźwięki statku. Były jak muzyczny podkład do lądowania sterowca.
Huk przekładni.
Du Point uwija się przy pulpitach pełnych przycisków i dźwigni. Obok jej asystent ledwo nadąża za kobietą.
- Ty cholerny idioto! - krzyczy rudowłosa - Śmigła ciągnące muszą być ustawione teraz pod skosem, nie w poziomie! Chcesz nas wszystkich pozabijać?
Świst lin.
Malfoy oraz Norbert rozwijają sznury. Na rękach noszą skórzane rękawice, bo pod wpływem mocnego szarpnięcia nie uszkodzić skóry.


Syk pary.
W maszynowni jeden z robotników przekręca osmolone kurki. Otaczają go szare wyziewy. Na twarzy nosi maskę gazową, by móc swobodnie oddychać.
Sznur drzew pojawił się w przesmyku na ścianie kapitańskiej kajuty. Rumor ucichł. La Croix był gotowy by spotkać się grupą Casimira. Wział ze sobą alkohol i powędrował w kierunku bocianiego gniazda, skąd mógł spokojnie zejść na ląd.
Ledwo uderzył butami o grząski piach, gdy wyczuł za sobą czyjąś obecność. Manuel postanowiła za nim mimo wszystko podążać, czego po cichu się spodziewał. Dziewczyna nie lubiła odstępować kapitana. Zwykła to udowadniać nad wyraz często. W jej olstrze spoczywała prezentowana wcześniej broń. Obok pojawił się również inny mężczyzna. Delegat słabo go kojarzył. Pamietał, że miał durny pseudonim. Oczko albo Bielmo. Wszystko przez nadużywanie orfenu. Efektem ubocznym stymulantu był wytrzeszcz oczu. Omotanego nałogiem faceta zwyczajnie nosiło. Niczego się nie bał, mógł udusić człowieka bez… no, bez mrugnięcia okiem. Richard miał go w garści. Pokładowy alchemik, Jonas wiedział jak produkować narkotyk, na który dryblas sam się skazał.
W trójkę zeszli ze zbocza. W połowie drogi stał nieprzyjemnie wyglądający komitet. Składał się z kilku mężczyzn. Część Richard widział już ze swojego pokładu. W niepełnych strojach, pokryci tatuażami i kolczykami mężczyźni łypali groźnie na przybyszy. Naprężali mięśnie w groźnych pozach. Nie wyglądali na gotowych do wręczania powitalnych wieńców.
Największy z nich, odrażający typ o cuchnącej woni zaszedł drogę Richardowi. Miał przerzedzone, rude włosy, które opadały mu w nieładzie niczym osobliwe wodorosty. Poszarpana koszula skrywała szeroką klatkę piersiową.
- Co chcecie kurwa?
Richard nie dał się zbić z pantałyku.
- Który z was to Dewayne? Przybyłem w interesach i mam nadzieję, że czas pozwoli byśmy mogli się wspólnie napić.
- Mike, przepuść ich. To ci od skrzyń. Stary się wkurzy, jak znowu obijesz nie kogo trzeba.
Ryży gość niechętnie ustąpił ze ścieżki. Trójka przeszła między korsarzami, których odprawadzający wzrok był ciężki niczym ołów. Niedaleko spoglądał na nich oparty o drzewo mężczyzna. Człowiek przewodzący napotkaną chałastrą. Dewayne Casimir.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 02-09-2014 o 14:18.
Caleb jest offline