Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-08-2014, 01:51   #11
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nieświadomie uderzyła w jego wrażliwą strunę.
Dokończył zakładanie butów i wyprostował się dumnie.

- Nie jestem każdy - powiedział z głębokim przekonaniem o prawdziwości swych słów. Tym razem najprawdziwszym pod słońcem.

- Jeśli nie wrócę, to znaczy, że pożarło mnie dzikie zwierzę - dopiął pas i jeszcze jeden raz objął i pocałował kobietę, po czym wystrzelił w kierunku drzwi.
Jak burza przeleciał przez korytarz i pomieszczenie główne zajazdu, z którego wypadł jedynie cudem nie zderzając się ze starszym, łysiejącym mężczyzną z siwymi bokobrodami i monoklem.

- Przepraszam najmocniej! - krzyknął zwalniając, by ukłonić się na wpół bokiem do ubranego w garnitur jegomościa i pognał dalej.
Wymijał ludzi najlepiej jak potrafił to biegnąc slalomem, to bokiem przeciskając się między przechodniami.




- Przepraszam, transportowiec do Ridel? - zapytał marynarza leniwie obgryzającego zaniedbane paznokcie.
Statek wilka morskiego musiał dopiero zacumować i niedługo wypływać: brud wyglądał na stary - nie umył się po powrocie na ląd, oraz trzeźwy jak świnia - nawet nie zamierzał iść na piwo nie mówiąc o rumie.

- Tamten. Zaraz wypływa - rzucił od niechcenia nawet nie patrząc na swojego rozmówcę. Wypluł odgryziony kawałek paznokcia.

- Dzięki. Pomyślnych wiatrów! - krzyknął za siebie Jacob pędząc do wskazanego okrętu.
Wpadł na trap niemal w ostatniej chwili. Wygrzebał z sakiewki trzy dukaty, które zapłacił od razu po wejściu na pokład. Tym razem nawet nie próbował się targować.

- Cena zawiera w sobie przewóz, kajutę i strawę. Dziękuję. Życzę miłej podróży - odezwał się mężczyzna niewątpliwie wygłaszając swoją stałą formułkę, zaś Jacob uśmiechnął się, skinął głową i natychmiast poszedł na dziób.




- Zwijać cumy! Żagiel na maszt! - zawołał kapitan wychodząc spod pokładu.
Człowiek ów mający w sobie coś z wilka nie mógł mieć więcej niż czterdzieści lat. Jacob dawałby mu nawet okolice połowy czwartego krzyżyka.
Niezbyt czyste, hebanowe włosy związane z tyłu głowy zwykłym, lnianym sznurkiem wypadały spod czapki kapitańskiej, zaś rozchełstana koszula przykryta była jedynie brązową kamizelą.
Spod koszuli widać był kawałek wyłaniającego się czarno-białego tatuażu od strony serca. Kawałek grotu ociekającego substancją i fragment innego kształtu. Jak mniemał Starr była to okrwawiona strzała z owiniętym wokół niej wężem wspinającym się ku lotce.
Gdyby w tym samym miejscu usytuowaną strzałę trzymała prawa dłoń, to byłby to symbol uwolnienia się od miłości, lewa dłoń oznaczałaby ingerencję osoby trzeciej, kobiece palce zaciśnięte na lotce to przerwanie więzi przez kobietę.

Czasem zdarzało się, że symbolika całości była sumą poszczególnych symbolik, lecz częściej są to szeroko pojęte symboliczne idiomy. Ich przykładem był tatuaż kapitański. Sam wąż ma wiele znaczeń, a żadnym z nich nie jest los. Chyba, że jest to ów idiom.
Kapitańska kompozycja oznaczała miłość przerwaną przez okrutny los.

Pozostali ludzie na pokładzie, pomijając załogę to handlarze bydła. Ich cel wizyty w Laos był całkowicie oczywisty - sprzedaż trzody na targu, zaś teraz wracają do domu.
Po krótkiej obserwacji tej grupy społecznej oraz uwijających się pod czujnym okiem kapitana marynarzy stracił nimi zainteresowanie.
Musiał oddać się temu, czemu oddawał się zawsze, gdy miał zbyt wiele czasu - rozmyślaniem i wspominaniem.




Ciężko filtrować informacje, gdy wszystkie są obłudnie stronnicze. Zakłamanie wyzierało z każdej strony księgi znajdującej się w bibliotece i zdążył się o tym przekonać chociażby swymi podróżami.
Wielkie Corvus patrzyło na niego z leżącej na blacie mapie. Wielkie, nadęte i megalomańskie jak wszyscy jego mieszkańcy. No... Prawie wszyscy.

Śmiech na sali. Jak można było uczyć czegoś takiego? Jak można było wierzyć w coś takiego?
Jeśli którykolwiek z prowadzących żywił przekonanie o prawdzie głoszonej przez mapy oraz teksty tego pokroju, Jacob śmiał twierdzić, iż ów jest imbecylem i pospolitym, wesolutkim głupkiem z tytułem znaczącym tyle, co medal na piersi żołnierza-przebierańca.

Cooper wiedział, że został tydzień do egzaminu z historii Andromedy, ale to była mała ilość czasu. Nauczyć się wersji oficjalnej, odsiać bzdury i nauczyć się wersji zbliżonej do prawdziwej.
Intuicyjnie dało się wyczuć miejsca z przekłamaniami. Największy problem znajdował się w innym miejscu - odpowiednim umniejszeniu wspaniałości Corvus i powiększeniu "niewspaniałości" innych dzielnic. To było nieco trudniejsze i zabierało trochę czasu.

Z prychnięciem odsunął na bok mapę. Zastępując ją opasłymi, pożółkłymi tomiszczami. Wybrał pierwszą księgę i otworzył już po chwili zaczynając czytać, ale szybko z rytmu wybiły go diabelnie szybkie kroki.
Ktoś był tutaj cichy jak grzmoty po grochówce i subtelny jak kanonada artylerii. Nawet nie miałby nic przeciwko, gdyby nie to, iż ów ktoś zachowywał się tak w jego obecności.

Już Starr podniósł głowę chcąc zapytać przybysza czy aby delikatność i grację w poruszaniu się zawdzięcza latom treningów baletowych, gdy zobaczył pędzącego ku niemu Lucjusza.
Wstał zatem, zaś znajomy wpadł na Jacoba używając go w charakterze hamulca.

- O gościu. Nie uwierzysz co zdobyłem.

- Świetnie, że moja morsowata postura skłoniła cię do wyhamowania na mnie całego twojego pędu. Gdybym ważył ciut mniej, to mógłbym mieć lekki problem. Uspokój się, zwolnij - powiedział złośliwie Cooper.

- Co mi tu będziesz mówił, żebym się uspokoił. Też byś przebierał nogami, gdybyś to miał. Co czytasz? Te banialuki? Myślisz, że powiedzą ci tam prawdę? Za sprytny jesteś na te książki.

Wreszcie Ferat powiedział coś, co miało choć trochę sensu. Jak chciał, to nawet potrafił, ale częściej powinien popisywać się tego typu bystrością. O inną było ciężko.
Lucjusz zamknął otwartą przez Jacoba księgę. To by było na tyle, jeśli chodzi o przebłyski geniuszu, a przynajmniej tak uważał póki jego znajomy nie wyciągnął z torby książki, którą Starr poznał na pierwszy rzut oka. Bynajmniej nie pod kątem tytułu, autora czy choćby tematyki. Chodziło o wersję.
Młodszy ze studentów usiadł przyglądając się bliżej znalezisku.

Był to prawdziwy unikat w oprawie drutowej z delikatnymi stronami rękopisu. Znajdował się przy niej również czip - urządzenie dla słabych jednokomórkowców wewnątrzczaszkowych nie potrafiących zapamiętać najprostszych informacji. Tylko tak mogli dorównać wspaniałej pamięci Jacoba.

Gdyby tak dostał jeden wieczór z tą księgą. Pół. Może nawet ćwierć. Przerobiłby ją całą jak Lydię zeszłej nocy. Od deski do deski. Od lewej do prawej i od góry do dołu. Może nawet też w kierunku odwrotnym.

- Zwinąłem kilka z działu profesorskiego, kumasz? Nawet nie wyobrażasz sobie, co oni tam trzymają. Jest nawet nieprzerobiony Goldstein!

- Piszę się w ciemno - odezwał się cicho Starr przyglądając się księdze. Mógł to być koniec niezbyt dokładnego szacowania prawdziwej historii na podstawie zestawień kilku źródeł oraz wyłapywania sprzeczności, wyciągania wniosków...
Z zamyślenia wyrwał go ponowny odgłos pospiesznych kroków.

- Kryj mnie! - rzucił Lucjusz chowając się za zasłonę, zaś Jacob powoli, bez pośpiechu sięgnął po drugą z ksiąg spoczywających na stosie. Odsunął poprzednią, po czym przystąpił do szukania interesujących go informacji w świeżo wziętej do ręki.

Od niechcenia rzucił przelotne spojrzenie intruzowi, którym był jeden z bibliotekarzy. Ten łysiejący, niepiękny, starszy facet kojarzący się Jacobowi z wyliniałą, piegowatą, ulizaną fretką.
Jego wściekłe, tępawe ślepka widzące w życiu więcej grzbietów niż stron książek skakały chaotycznie po różnych zakamarkach pomieszczenia.

Jacob nie wiedział nawet po co ma się wychylać próbując kryć Ferata, skoro bibliotekarz zaraz sam sobie pójdzie nie mącąc nawet swojej błyszczącej główki zalążkiem jakiejkolwiek myśli nie mówiąc już o podejrzeniu obecności "złodzieja" w tym miejscu.

- Gdzie on jest? Wiem, że gdzieś tutaj się schował! - krzyknął Fretka, zaś student spojrzał na niego z jawną dezaprobatą. Pokręcił głową i ponownie zaczął czytać.

Już wydawało się, że niezbyt bystry bibliotekarz pójdzie sobie w cholerę, gdy nagle Lucjusz strącił wypchanego ptaka.
Debil. Debil i niezdara. Niektórym ludziom dysfunkcja mózgu uniemożliwiała funkcje podstawowe takie jak myślenie czy zawiadywanie ruchami. W przypadku Ferata występowały najwyraźniej oba objawy, na które lekarstwem była tylko amputacja mózgu. Czasem w towarzystwie czaszki. Przynajmniej taki się nie męczył ze swoim upośledzeniem intelektualnym, zaś tragedia to była największa, jaką Jacob mógł sobie wyobrazić.

- Co to było? - walnął w blat Fretka wracający lepiej niż bumerang. Cooper poczerwieniał nadymając się jak burak i z łupnięciem otwartej dłoni o blat wstał gwałtownie.

- Proszę pana! - zaczął oburzony i wściekły.
- Za tydzień mam egzamin, a pan wpada tu, robi irracjonalny raban, wali w blaty i nie daje się uczyć swoim zachowaniem i gwałtownością ruchów! To jest biblioteka! Świątynia umysłu! Tak, przypadkiem zwaliłem ptaka! Panu nigdy nie zdarzyło się zwalić ptaka? Przepraszam, zaraz go podniosę i będzie sterczał w najlepsze aż ponownie nie zostanie zwalony - powiedział mierząc się ze starym bibliotekarzem na spojrzenia, po czym obszedł biurko i zrobił to, co zapowiedział przed chwilą - ptak ponownie stał.

- A teraz za pozwoleniem pańskim wrócę do pracy i byłbym wielce panu zobowiązany, gdyby raczył pan nie zakłócać już mojego spokoju - burknął Jacob ponownie siadając do przerwanej lektury.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 30-08-2014 o 01:55.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 31-08-2014, 20:36   #12
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Szlachcic obserwował z uwagą bieg zdarzeń. Barczysty korsarz wyraźnie właśnie zaprowadzał porządek wśród swoich ludzi. Poszło mu to bardzo sprawnie. Fakt ten mimo całej tej sceny z tajemniczą kobietą uspokoił Richarda. Barczysty to prawdopodobnie Dewayne. Nie pozwolił swoim ludziom zgwałcić kobiety, która wyraźnie była ich jeńcem.
- Widzisz Manuelo, mają silny kręgosłup moralny. Przynajmniej ten Dywen - powiedział w powietrze szlachcic. Manuela du Point była już w sterowni, gdzie ustawiała podejście sterowca do wyspy. Gdy Richard zorientował się, że dziewczyny nie ma obok postanowił również przygotować się do lądowania.

Ich sterowiec był szybkim statkiem rozpoznania. Nie był obładowany armatami jak ciężkie sterowce bojowe. Był za to szybszy i wyposażony w bocianie gniazdo przygotowane do obserwacji "z lotu ptaka". Niestety konstrukcja uniemożliwiała lądowania i wodowania. Statek musiał "cumować" w powietrzu. Problemy stanowił również załadunek sterowca.
Richard złożył dziwną lunetę i wrócił do swojej kajuty. Otworzył barek i zagłębił się w nim w poszukiwaniu jakiegoś stosownego trunku.

W tym czasie na pokładzie statku już krępy inżynier Malfloy oraz szczupły elegancko ubrany Norbert uwijali się z linami cumowniczymi. Po chwili statek powietrzny był już zakotwiczony do trzech pobliskich drzew. Liny napinały się rytmicznie zwijane na kołowrotkach. Po niecałych pięciu minutach sterowiec podrygiwał delikatnie jednak nie przemieszczał się dalej niż o pięć centymetrów. Był tak nisko jak tylko pozwoliły mu korony pobliskich drzew. Kilkadziesiat metrów od obozowiska korsarzy w którym były magazynowane skrzynie.

Z wnętrza pojazdu wyszedł Richard la Croix w swoim zdobionym kapeluszu. Przy pasie wisiał rapier ze zdobioną rękojeścią. Mężczyzna zszedł do bocianiego gniazda skąd po rozwiniętej drabinie sznurowej powędrował na powierzchnię wyspy.

-Jerry... skąd oni biorą te nazwy. - mruczał do siebie pod nosem - i skąd do cholery Manuela o tym wiedziała? Zdecydowanie obraca się w złym towarzystwie.
Richard zastanawiał się czy dziewczyna posłucha go i zostanie na statku, czy jednak zeskoczy za chwilę ze swoim trójlufowym pistoletem i będzie mu towarzyszyć.

Gdy szlachcic zmierzał pewnym krokiem w stronę obozu korsarzy wyjął z za pasa butelkę jednego z mocniejszych alkoholi jakie znalazł w barku. Wiedział, że korsarze raczej nie docenią wytrawnego wina, dlatego wziął to co uważał za stosowne do wypicia wspólnie z zaprawionymi w boju marynarzami. W końcu wszyscy marynarze lubią rum.

Który z was to Dewayne? - Zapytał spokojnie, po czym wykonał teatralny gest podkreślający niemałą butelkę dzierżoną w dłoni - przybyłem w interesach i mam nadzieję, że czas pozwoli byśmy mogli się wspólnie napić.
 
Mi Raaz jest offline  
Stary 02-09-2014, 12:25   #13
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Tętno nurka diametralnie przyspieszyło.
- Tu-du tu-du TU-DU
W lewym uchu słyszał natrętny dźwięk wewnętrznego modułu. Automatycznie uruchamiał się on przy nagłych skokach ciśnienia krwi. Urządzenie działało w bardzo prosty sposób. Gdy puls wykraczał powyżej normy, czujka odzywała się nieprzyjemnie głośno.
Podobnoć Casano zginął przez brak podobnego zabezpieczenia. Przesadny wysiłek zwielokrotnił działanie narkozy azotowej. Wywołało to irracjonalną euforię, która zgubiła już niejednego lurkera. Biedaczysko, prawdopodobnie był pozbawiony świadomości gdzie jest i że powinien się ratować. Denis nie zamierzał iść w jego ślady, niemniej obiecał sobie powrócić na miejsce zwaliska.
Obrał za cel jeszcze jedno miejsce. Pominięty wcześniej budynek intrygował go. Wrócił ciasnym korytarzem na właściwy poziom dna morskiego. W miejscu ściany, gdzie znajdowały się niegdyś drzwi, widniał sporych rozmiarów otwór. Niedobrze. Arcon wiedział, że zbyt łatwy dostęp do ruin zaniża ich wartość. Sam wuj Louis lubił powtarzać, że podwodne zagadki są jak kobiety. Tylko te niedostępne były coś warte. Denis łatwo się jednak nie zniechęcał. Wpłynął między półmrok szerokiego hallu. Ściany zamykały się w okrągłym sklepieniu. Naturalna ozdoba, morski mech w szkarłatnym kolorze, porastał na całej ich wysokości. Nieopodal Denis zaobserwował kamienne popiersia. Nie szło rozpoznać kogo miały przedstawiać. Wielkie ślimaki gromadnie tłoczyły się na szarych facjatach mężczyzn oraz kobiet.
Szeroki łuk przejścia poprowadził go do bocznego korytarza. Z tutejszych ozdób pozostały jedynie kliny na lampiony oraz żyrandole. Gdy Denis wtopił się w dalszą część sieni odkrył, że w jednym miejscu ściana kompletnie zbutwiała. Odsłaniła tym samym ogromnych rozmiarów pomieszczenie.


Arcon spojrzał najpierw do góry. Nauczył się, że gdy odwiedza nowe miejsce, trzeba je dokładnie obejrzeć z każdej strony. Sufit okalała sieć złączonych ze sobą podpór. Na piętrze znajdowały się balustrady. Tamte loże musiała łączyć inna droga.
Nurek wpłynął między rzędy siedzisk, a właściwie ich szkieletów. Po miejscach siedzących zostały ledwie pokręcone druty oraz strzępy materiału. W centralnej części pomieszczenia piętrzyła się scena. Arcon wstąpił na nią i na kilka chwil się zamyślił. Jakiego rodzaju przedstawienia tu dawano? Czy wywoływały salwy śmiechu, a może przejmowały serca trwogą? Znalezienie odpowiedzi na podobne pytania było bardzo trudne. Lecz gdyby poszukiwał łatwych rozwiązań, nie zostałby lurkerem.

Początkowo Starr był wyraźnie zniechęcony nieoczekiwaną wizytą Ferata. Człowiek ów miał wręcz upierdliwą przypadłość pojawia się tam, gdzie nie był proszony. Zapewne kazałby mu iść precz i nie przeszkadzać w nauce, gdyby nie zdobycz narwanego studenta.
- Piszę się w ciemno - powiedział wodząc oczami za tomem przed swoją twarzą.
Nie był w ciemię bity. Wiedział, że lista lektur jest pełna zakłamanych księg spisanych przez potulnych jak baranki gryzipiórków. Kolegium w Corvus pieczołowicie dbało, by zarówno w prasie jak i literaturze nie doszło do przecieków niewygodnych informacji. Czytaj, czegokolwiek co mogłoby postawić zonę w nieprzychylnym świetle.
Niestety, Lucjusz nie był dość uważny. Za kolegą z roku podążał bibliotekarz. Pomimo sporej liczby lat na karku poruszał się całkiem żywiołowo. Szczęście, że Ferat zdążył znaleźć schronienie. Starr sądził, że wystarczy osobnika zwyczajnie zignorować i na to wszystko wskazywało, gdy wtem…
Przeklęta sowa uderzyła o posadzkę. Mężczyzna w przeżartej robactwem szacie naprężył się na podobieństwo struny. Pomknął do Coopera. Spojrzał nań przekrwionymi oczami.
- Co to było?
Jacob zastanawiał się tylko chwilę.
- Proszę pana! Za tydzień mam egzamin, a pan wpada tu, robi irracjonalny raban, wali w blaty i nie daje się uczyć swoim zachowaniem i gwałtownością ruchów!
Bibliotekarz postawił oczy w słup. Ze zdziwienia otworzył niemo usta. Był przyzwyczajony, że to on strofuje innych. Jedno jego słowo przyprowadzało do porządku niesfornych żaków. Tymczasem role się odwróciły. Była to na tyle nowa sytuacja dla tego mola książkowego, że nie wiedział jak zareagować.
Przez otwarte okna biblioteki zadął wiatr. Kątem oka Cooper zauważył jak firana obok niego układa się w kształt człowieka. Nie mógł pozwolić, by bibliotekarz przeniósł uwagę na to miejsce. Kontynuował.
- To jest biblioteka! Świątynia umysłu! Tak, przypadkiem zwaliłem ptaka! Panu nigdy nie zdarzyło się zwalić ptaka? Przepraszam, zaraz go podniosę i będzie sterczał w najlepsze aż ponownie nie zostanie zwalony.
Jacob wstał z krzesła i rzeczywiście naprawił szkodę. Minął czerwonego na twarzy mężczyznę i znów zajął swoje miejsce.
- A teraz za pozwoleniem pańskim wrócę do pracy i byłbym wielce panu zobowiązany, gdyby raczył pan nie zakłócać już mojego spokoju.
Pracownik uczelni wreszcie nie wytrzymał. Rozdarł ciszę sal uczelni donośnym głosem:
- Jak śmiesz, ty gówniarzu?! Co to za ton? Czy was już nikt nie uczy choćby odrobiny szacunku do starszych? Co za…
Jacob patrzył na ten wybuch złości beznamiętnie. Nie był zwyczajnie arogancki, ale mimo młodego wieku dosć wyrachowany. Ktoś tak opanowany nie mógł przecież kłamać.
Prawda?
- Z resztą. Nie mam czasu na dyskusję z takimi chłystkami - upierściony palec wyprostował się w kierunku Coopera, który nawet na chwilę nie zmienił wyrazu twarzy - Żeby mi to było ostatni raz.
Kilka ciekawskich postaci wychyliło się zza regałów. Zdarzenie zaalarmowało innych studentów. Ci jak zwykle w takich sytuacjach pojawiali się znikąd. Bibliotekarz zrozumiał, że to on jest postrzegany teraz w roli źródła zamieszenia. Jakby zmieszany, zmiął między palcami pas swojej szaty i przeszedł dalej mrucząc gniewnie na czym świat stoi. Kiedy obserwatorzy z zawodem stwierdzili, że przedstawienie się skończyło, Ferat opuścił swoją kryjówkę.
- O kuźwa. Było blisko. Dzięki stary - wytarł rękawem zroszone potem czoło - Zawsze wiedziałem, że jesteś w porządku. Dlatego od razu waliłem do ciebie jak w dym. Ten stary cap musiał mnie przydybać jak już wychodziłem. Dobra, dobra. Nie patrz tak na mnie. Każdemu się może noga podwinąć.
Lucjusz rozejrzał się wokół. Potem nachylił nad blatem. Zniżonym głosem zagadał do Jacoba:
- Mam część oryginalnego “Dzieła Cudownej Kreacji”, “Tajemnice Serpens” i “Pirackie implanty”. Uratowałeś mi dupę, więc mów co ci najpierw pożyczyć. Poważnie mówię.

Delegat obserwował zajście. Na jego twarz wpłezł szeroki uśmiech. Podał lunetę z powrotem w kierunku kobiety. Jakaś część triumfowała, że asystentka nie miała racji.
- Widzisz Manuelo, mają silny kręgosłup moralny. Przynajmniej ten Dywen - niemniej jednak prowadził już monolog.
Pilot doskonale znała swoje obowiązki. W tym momencie zajmowała się lądowaniem. Richard podszedł zatem do barku, by w międzyczasie szukać czegoś adekwatnego na powitanie korsarzy. Jednocześnie wsłuchiwał się w dźwięki statku. Były jak muzyczny podkład do lądowania sterowca.
Huk przekładni.
Du Point uwija się przy pulpitach pełnych przycisków i dźwigni. Obok jej asystent ledwo nadąża za kobietą.
- Ty cholerny idioto! - krzyczy rudowłosa - Śmigła ciągnące muszą być ustawione teraz pod skosem, nie w poziomie! Chcesz nas wszystkich pozabijać?
Świst lin.
Malfoy oraz Norbert rozwijają sznury. Na rękach noszą skórzane rękawice, bo pod wpływem mocnego szarpnięcia nie uszkodzić skóry.


Syk pary.
W maszynowni jeden z robotników przekręca osmolone kurki. Otaczają go szare wyziewy. Na twarzy nosi maskę gazową, by móc swobodnie oddychać.
Sznur drzew pojawił się w przesmyku na ścianie kapitańskiej kajuty. Rumor ucichł. La Croix był gotowy by spotkać się grupą Casimira. Wział ze sobą alkohol i powędrował w kierunku bocianiego gniazda, skąd mógł spokojnie zejść na ląd.
Ledwo uderzył butami o grząski piach, gdy wyczuł za sobą czyjąś obecność. Manuel postanowiła za nim mimo wszystko podążać, czego po cichu się spodziewał. Dziewczyna nie lubiła odstępować kapitana. Zwykła to udowadniać nad wyraz często. W jej olstrze spoczywała prezentowana wcześniej broń. Obok pojawił się również inny mężczyzna. Delegat słabo go kojarzył. Pamietał, że miał durny pseudonim. Oczko albo Bielmo. Wszystko przez nadużywanie orfenu. Efektem ubocznym stymulantu był wytrzeszcz oczu. Omotanego nałogiem faceta zwyczajnie nosiło. Niczego się nie bał, mógł udusić człowieka bez… no, bez mrugnięcia okiem. Richard miał go w garści. Pokładowy alchemik, Jonas wiedział jak produkować narkotyk, na który dryblas sam się skazał.
W trójkę zeszli ze zbocza. W połowie drogi stał nieprzyjemnie wyglądający komitet. Składał się z kilku mężczyzn. Część Richard widział już ze swojego pokładu. W niepełnych strojach, pokryci tatuażami i kolczykami mężczyźni łypali groźnie na przybyszy. Naprężali mięśnie w groźnych pozach. Nie wyglądali na gotowych do wręczania powitalnych wieńców.
Największy z nich, odrażający typ o cuchnącej woni zaszedł drogę Richardowi. Miał przerzedzone, rude włosy, które opadały mu w nieładzie niczym osobliwe wodorosty. Poszarpana koszula skrywała szeroką klatkę piersiową.
- Co chcecie kurwa?
Richard nie dał się zbić z pantałyku.
- Który z was to Dewayne? Przybyłem w interesach i mam nadzieję, że czas pozwoli byśmy mogli się wspólnie napić.
- Mike, przepuść ich. To ci od skrzyń. Stary się wkurzy, jak znowu obijesz nie kogo trzeba.
Ryży gość niechętnie ustąpił ze ścieżki. Trójka przeszła między korsarzami, których odprawadzający wzrok był ciężki niczym ołów. Niedaleko spoglądał na nich oparty o drzewo mężczyzna. Człowiek przewodzący napotkaną chałastrą. Dewayne Casimir.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 02-09-2014 o 14:18.
Caleb jest offline  
Stary 02-09-2014, 15:39   #14
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Skafander, który posiadał, nie był z pewnością najdroższym z dostępnych w Orionie, ale zadowalał Denisa. Był do niego bardzo przywiązany i czuł znakomicie w tej drugiej skórze. Patent Siebera podlegał ustawicznym modyfikacjom. Sam wynalazca zdziwiłby się nowinkami, które po latach wprowadzali kontynuatorzy. "Ojciec lurkerów" poznałby swoje dzieło, lecz z pewnością docenił też funkcjonalność nowego sprzętu. Ciągły rozwój techniki otwierał pole do eksploracji głębin. Sam mosiężny hełm Arcona był cudem, wartym pokaźny majątek...



Wszystkie elementy były idealnie spasowane. Zawór i pokrętło wydechowe kontrolowały ilość powietrza w stroju nurka. Zadbano o to, by pęcherzyki powietrza nie ograniczały pola widzenia, a szyba hełmu nie parowała. Napierśnik niczym pancerz osłaniał klatkę piersiową, ramiona i plecy nurka. Mimo to cały kombinezon miał świetną pływalność. Najlepszy skafander nie gwarantował jednak bezpieczeństwa i nie chronił przed ludzkimi błędami. Wielu lurkerów się o tym przekonało, a jeszcze więcej przekona...

Nawet bez modułu kontroli ciśnienia Denis wiedziałby, kiedy należy odpuścić, lecz ostrzegawczy sygnał tylko go w tym utwierdził...

Nie spodziewał się wiele po budynku, straszącym wyrwą w miejscu drzwi. Zachęcała niczym rozwarte uda leciwej ladacznicy... Wiadomym było, co oferują, prócz chwilowego zaspokojenia żądzy. Przypuszczenie okazało się trafne. Wnętrze zdewastowane, zrujnowane i oślizgłe. Penetrował je bez większej ekscytacji. Przez zgniłą ścianę dostał się do przepastnej sali. Rozglądał się na wszystkie strony, niczym widz, który po raz pierwszy zawitał do teatru. Zachowując ostrożność, wszedł na podwyższenie. Zamyślił, przywołując dawno przeczytane słowa:

Życie jest tylko przechodnim półcieniem,
Nędznym aktorem, który swą rolę
Przez parę godzin wygrawszy na scenie...
W nicość przepada...


Może zamiast podróżować między wyspami, zbyt często nurkował w bezdenne otchłanie? One jak magnes przykuły jego uwagę i oderwały od celu wędrówki? Zasiały w umyśle wątpliwości i rozbudziły wiecznie niespełnione tęsknoty? Przez chwilę Arcon miał projekcję, że zrywa ciężką kotarę, obnaża "theatrum mundi", wszystkie te puste dekoracje, całą przeklętą, sztuczną maszynerię... Kaprys szalonego kuglarza, wesołka drwiącego z ludzkich pragnień...
Nie brać więcej udziału w żałosnym przedstawieniu ludzkości. Choć raz być obserwatorem, tak jak we śnie... w podwodnym śnie...

Czy to były pierwsze objawy "narkozy głębin"? Nie miał pojęcia, wiedziony impulsem ruszył, by zobaczyć, co znajduje się za resztkami kotary, za kulisami niemej sceny...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 02-09-2014 o 16:34.
Deszatie jest offline  
Stary 04-09-2014, 23:14   #15
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
Który z was to Dewayne? - Zapytał spokojnie, po czym wykonał teatralny gest podkreślający niemałą butelkę dzierżoną w dłoni - przybyłem w interesach i mam nadzieję, że czas pozwoli byśmy mogli się wspólnie napić.
Casimir leniwie przeniósł wzrok z morza na faceta, który przybył się z nim przywitać. Dewayne miał brzydki nawyk szybkiego oceniania spotkanych ludzi. Ten tutaj był nowy, wcześniej kapitan go nie widział i nie kojarzył aby informowano go o zmianie osoby kontaktowej. Trochę go to irytowało. W temacie samego jegomościa to wyglądał mu na typowego szlacheckiego fircyka, chociaż było w nim coś naiwnie odważnego skoro zapuścił się z ledwo trójką ludzi pośród grupę korsarzy, z których więcej niż połowa to ex-piraci dla zabawy potrafiący poderżnąć gardło...
-Kapitan Dewayne Casimir - korsarz mocno zaakcentował pierwsze słowo - Poza tym wypadało by się przedstawić najpierw skoro nie miałem... przyjemności wcześniej się dowiedzieć, że przyślą tutaj kogoś nowego - zerknął na kobietę, która swoją drogą była niczego sobie babką o krągłych kształtach i ewidentnie zadziornym charakterku - Przynajmniej jakąś gorzałę żeś przyniósł. To już coś... Pieniądze są?
W tym momenice Casimir skinieniem głowy wskazał stertę skrzyń nieopodal.
 
__________________
Regulamin jest do bani.
Volkodav jest offline  
Stary 05-09-2014, 14:04   #16
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Teraz z kolei przypominał jelenia. Na rykowisku, naturalnie.

- Jak śmiesz, ty gówniarzu?!




Uuuu... Facet, lewa, dolna szóstka do naprawy, brak lewej, górnej czwórki - pomyślał Jacob spoglądając do wnętrza otwierających się w krzyku ust.

- Co to za ton? Czy was już nikt nie uczy choćby odrobiny szacunku do starszych? Co za… - kontynuował bibliotekarz, zaś Jacob po początkowe obserwacji stanu uzębienia oraz badaniu zaczerwienienia gardła, a także ogólnych obserwacjach mających na celu ustalenie czy bibliotekarz jest chory stwierdził, iż nie trzeba się obawiać pryskającej od czasu do czasu z jego jamy gębowej śliny. Dużo gorszy był oddech prawdopodobnie mający źródło swej obrzydliwości w psującym się zębie.

Szybko jednak znudził się przypatrywaniu bibliotekarzowi widzianemu setki razy. Niepomiernie ciekawsza była obserwacja tego, co działo się między rzędami półek bibliotecznych.
Studentów było niewielu, ale co chwila nowy łepek pojawiał się między regałami spoglądając na całe, niecodzienne zdarzenie. Pojawiali się jak surykatki wychylające się ze swoich norek.

Bibliotekarz zamilkł na chwilę. Najwyraźniej zrozumiał, iż stał się jedyną osobą odpowiedzialną za zamieszanie w całej bibliotece nie tylko uniemożliwiając naukę Jacobowi, ale również innym studentom.

- Z resztą. Nie mam czasu na dyskusję z takimi chłystkami. Żeby mi to było ostatni raz - powiedział, po czym odwrócił się.

- Tak jest, proszę pana - odparł Cooper, zaś jego brewka nawet nie drgnęła.

Imbecyl - pomyślał krótko już na siedząco odprowadzając wzrokiem odchodzącego bibliotekarza, zaś wszystkie surykatki pochowały się do swoich dziupli wietrząc koniec sensacji.

- O kuźwa. Było blisko - powiedział, zaś Starr za to stwierdzenie nagrodził go miną pod tytułem "Kpisz czy o drogę pytasz?"
Było blisko tak, jak stąd do Andromedy. Wedle oficjalnych map Corvus, naturalnie - nadnaturalnie wielka zona był nadnaturalnie oddalona od zakażonej. Zapewne tak na wszelki wypadek, by ludzie zupełnie nie mieli obaw o przedostanie się z Andromedy do Corvus nawet najdrobniejszego zarazeczka.

Przez chwilę Jacob zastanawiał się dlaczego ewolucja jest tak opieszała w przypadku likwidowania idiotów.

- Dzięki stary. Zawsze wiedziałem, że jesteś w porządku. Dlatego od razu waliłem do ciebie jak w dym. Ten stary cap musiał mnie przydybać jak już wychodziłem. Dobra, dobra. Nie patrz tak na mnie. Każdemu się może noga podwinąć.

- Przyjście do mnie było najlepszą rzeczą, jaką mogłeś zrobić, stary. Mówię całkiem poważnie - pokiwał głową Starr klepiąc Lucjusza po plecach, gdy ten wypakowywał swoje zdobycze. Prawdziwe skarby, nie to gówno, co rzucają pod nogi wszystkim.

- Mam część oryginalnego "Dzieła Cudownej Kreacji", "Tajemnice Serpens" i "Pirackie implanty". Uratowałeś mi dupę, więc mów co ci najpierw pożyczyć. Poważnie mówię - powiedział Lucjusz pokazując każdą z ksiąg, zaś Starr zmarszczył brwi.

"Pirackie implanty" nie pociągały go specjalnie. Implanty są dla słabych. Co prawda mógłby o nich trochę poczytać, ale to w drugiej kolejności. Zdecydowanie nie miał zamiaru ich brać.
Zupełnie inaczej przedstawiały się dwie pierwsze pozycje. Nie mógł się zdecydować, ale... po co miał wybierać?

- "Tajemnice Serpens" i "Dzieła Cudownej Kreacji". Najwyżej dzisiaj nie będę spał, ale dostaniesz skrypt ze wszystkimi informacjami z obu, a te będziesz mógł spokojnie odstawić na miejsce. To samo zrób z "Pirackimi implantami". A jak będziesz je odstawiał, to... wybierz coś ciekawego. Stworzymy własną bibliotekę - uśmiechnął się szeroko Jacob.

- Czeka nas dużo pracy, skoro na jutro ma być gotowe. Do roboty - Cooper uśmiechnął się niezwykle radośnie i promiennie.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 05-09-2014, 15:02   #17
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
-Kapitan Dewayne Casimir - korsarz mocno zaakcentował pierwsze słowo - Poza tym wypadało by się przedstawić najpierw skoro nie miałem... przyjemności wcześniej się dowiedzieć, że przyślą tutaj kogoś nowego - zerknął na kobietę, która swoją drogą była niczego sobie babką o krągłych kształtach i ewidentnie zadziornym charakterku - Przynajmniej jakąś gorzałę żeś przyniósł. To już coś... Pieniądze są?
W tym momenice Casimir skinieniem głowy wskazał stertę skrzyń nieopodal.

- Wybacz kapitanie, gdzie moje maniery.- zdjął kapelusz i skłonił się lekko, tak jak szlachcice skłaniają się innym szlachcicom. - Nazywam się Richard la Croix, jestem delegatem Wolnego Miasta Rigel. W wolnym mieście tytułują mnie sir, jednak nie jestem zbytnio przywiązany do formlanych tytułów - po czym jakby na przekór dodał - kapitanie.

Powiódł wzrokiem po otaczających ich załogantachy Dewayne'a. Wyglądali jak wszyscy korsarze. W sumie nic dziwnego, że Manuela myliła ich z piratami. Niestety większość tych ludzi szuka tylko okazji do morderstw i gwałtów. Na szczęście co jakiś czas znajduje się wśród nich ktoś taki jak kapitan Dewayne, który umie kontrolować tę zgraję. Jego budowa dawała do zrozumienia, że raczej siłą sprawował porządek na swoim statku. Choć z drugiej strony, gdyby nie był człowiekiem rozumnym, to żądni krwi załoganci zapewne wbiliby mu sztylet w plecy w czasie snu. Właśnie to połączenie powodowało, że Richard miał świadomość, że jeśli popełni jakiś błąd to znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

- Owszem mam gotówkę, jednak nie przy sobie - odwrócił się i spojrzał w stronę sterowca. Na pokładzie zeppelina stał Norbert, szczupły starszy mężczyzna, który w dłoniach dzierżył sporą sakwę z gotówką.
- Widzę, że towar jest zgodny z zamówieniem, choć chciałbym żebyśmy otworzyli skrzynie. Ja wam ufam, ale niestety dla moich mocodawców najważniejsze są procedury. Niestety Hanza stworzyła biurokrację i chce nas wszystkich wytępić za jej pomocą.
 
Mi Raaz jest offline  
Stary 05-09-2014, 17:48   #18
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
-Dobra niech będzie - przerzucił język w ustach i odwrócił się w stronę skrzyń - Możecie zobaczyć jak wygląda towar a później, mam nadzieję, że gotówka szybko zlezie z tego latającego cygara na ląd. Później możemy się napić z tej okazji i pogadać o bieżących sprawach, ale lepiej by było gdyby pani wróciła na wieczór do góry - powód był tak oczywisty, że kapitan nawet nie wyjaśniał
Gdy podeszli do skrzyń na gest Dewayne'a dziesiątka pilnujących je korsarzy odsunęła się o kilka kroków od towaru tak żeby nie robić przy nich sztucznego tłoku. Kapitan złapał w dłoń wierzchnią deskę skrzynki i lekko otworzył ją wyrywając wszystkie gwoździe zupełnie jakby ich tam nie było.
-Owies... jak widać... Powiedzmy, że 65 dukatów za skrzynkę razem 455 dukatów za wszystkie siedem
 
__________________
Regulamin jest do bani.
Volkodav jest offline  
Stary 08-09-2014, 12:44   #19
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Czerwona kurtyna unosi się w górę. Ukryci w orkiestronie muzycy przechodzą w postępujące crescendo. Muzyka drży w powietrzu, wznieca drobiny kurzu tańczące nad głowami zebranych. Na scenę wychodzą aktorzy przebrani w kolorowe, pstrokate kostiumy. Odgrywają sceny zrodzone w głowach scenarzystów lub pisarzy. Wśród publiki czuć poruszenie. Ktoś łapie się za pierś, inny odsłania głowę, roni łzę. Gdy wszystko się skończy, salę wypełni burza oklasków. Rozegrało się tu już wiele dramatów: miały miejsca liczne spiski, pałacowe intrygi tudzież fatalne romanse.
Teraz historie te milczały, zatopione na dnie morza. Samotny lurker przechadzał się na deskach sceny, szepcząc do siebie słowa zapamiętanej tragedii. Takie miejsca zawsze dawały do myślenia. Arcon minął główną ścianę, na której umieszczano dekoracje. Pozostały z nich jedynie niewyraźne mazaje. Zastanawiał się czy może znajdzie coś cennego po drugiej stronie. Kulisy skrywały klaustrofobiczne pomieszczenia, ułożone jedno przy drugim. W pierwszym z nich Denis rozpoznał pokój do charakteryzacji: stała tam duża komoda oraz zwierciadło z podwójnym skrzydłem. Na przeciwko wejścia krzywo wisiało kolejne lustro. Te zostało rozbite na kawałki. Gdzie indziej Denis odnalazł pomieszczenie pełne rzeźbionych w drewnie kufrów. Same w sobie może stanowiły jakąś wartość, jednak były zbyt ciężkie, by ryzykować forsowanie się z nimi na powierzchnię. Przeszukał dokładnie zawartość - na próżno jednak. Jedyne, co w nich odnalazł to morską zieloność, która przejęła wnętrza skrzyń. Jego uwagę przykuła natomiast wysadzana kamieniami szkatułka. Wieko zasklepiło się z resztą pojemnika, lecz Denisowi udało się rozerwać drewno zdecydowanym ruchem. W środku odnalazł otwierany naszyjnik. Krył w sobie szarą fotografię jakiejś kobiety w diademie. Była wcale urodziwa. Miała delikatną, filigranową wręcz urodę. To już było coś [+ Naszyjnik z teatru].


Dewayne oraz Richard zmierzyli się wzrokiem. Delegat widział przed sobą potężnego mężczyznę w kapitańskim stroju. Niegdyś mocno nasycone kolory kapoty wyblakły już dawno temu. Przy boku nosił kordelas z dużą, wygrawerowaną literą “S” na rękojeści. Był to skrót od “Shields”. Tak nazywano potocznie korsarzy, tarczami właśnie. W ustach Casimir zagryzał fajkę z czarnego dębu. On natomiast obserwował wyprostowanego dumnie szlachcica o gładkim zaroście. Wyglądał aż osobliwie dobrze. Nie dało się zauważyć u niego blizn ani innych, szpecących śladów. Chociaż ze swoimi ludźmi był w mniejszości, trzymał głowę wysoko. Rezygnował z uniżonej pozy, właściwej jego poprzednikom.
- Mam gotówkę, jednak nie przy sobie - wskazał ku sterowcowi.
Na pokładzie ogromnej maszyny stał dystyngowany mężczyzna we fraku. Znacząco uniósł pokaźny wór, wypchany monetami.
- Widzę, że towar jest zgodny z zamówieniem, choć chciałbym żebyśmy otworzyli skrzynie. Ja wam ufam, ale niestety dla moich mocodawców najważniejsze są procedury. Niestety Hanza stworzyła biurokrację i chce nas wszystkich wytępić za jej pomocą.
Dewayne uznał to za właściwą logikę. Ten cały Richard nie znał go i vice versa.
- Dobra niech będzie. Możecie zobaczyć jak wygląda towar a później, mam nadzieję, że gotówka szybko zlezie z tego latającego cygara na ląd. Później możemy się napić z tej okazji i pogadać o bieżących sprawach, ale lepiej by było gdyby pani wróciła na wieczór do góry.
- Zrobię, jak mi się podoba - przerwała mu kobieta, chociaż wiedziała, że ostatnie słowo i tak należy do chlebodawcy.
Grupa zbliżyła się do skrzyń. Siedem sztuk, zgodnie z umową. Były pokryte ciemnoczerwonym lakierem, miały duże wkręty i nacięcia po bokach oznaczające indywidualny numer towaru. Tak Hanza oznaczała swój ładunek.
Delegat miał zaraz zrozumieć czemu Dewayne’a porównywano do niedźwiedza. Korsarz bez problemu wyrwał wieko jednej ze skrzyń. Wewnątrz znajdowało się wypchane po brzegi zboże. La Croix ujął garść, przesypał do drugiej ręki. Kolor był właściwy, plewów mało, nie dostrzegł też śladów pleśni. Dobry towar. Pozostawała najbardziej drażliwa kwestia.
- Powiedzmy, że 65 dukatów za skrzynkę razem 455 dukatów za wszystkie siedem.

Student zachowywał niezmącony spokój, choć skrycie gardził pieniaczem. Bibliotekarz w końcu dał za wygraną. Wiedział, że dalsze robienie afery tylko go ośmieszy w oczach młodszych od siebie. Ferat mógł wreszcie się ujawnić. Szybko przeszedł do rzeczy, wypakowując w sumie trzy książki. Starr przeglądał to jedną, zaraz inną. Takie zdobycze były niemalże na wagę złota. Czuł się podniecony. Wreszcie obcował z prawdziwą wiedzą. Te lektury stanowiły większą wartość niż trzy czwarte rzeczy, których uczono oficjalnymi kanałami.
- "Tajemnice Serpens" i "Dzieła Cudownej Kreacji". Najwyżej dzisiaj nie będę spał, ale dostaniesz skrypt ze wszystkimi informacjami z obu, a te będziesz mógł spokojnie odstawić na miejsce. To samo zrób z "Pirackimi implantami". A jak będziesz je odstawiał, to... wybierz coś ciekawego. Stworzymy własną bibliotekę.
Lucjusz zmarszczył brwi. Na codzień był lekkoduchem i uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jednakże teraz coś go wyraźnie tknęło.
- No wiesz. To ja się tu narażam, ganiają mnie szalone dziady, a ty chcesz mnie wykiwać? Jedna to jedna. Bierzesz czy nie?
Jacob ciężko westchnął. Nie było mowy, żeby przywłaszczył sobie coś siłą. Był chełpliwy, ale bynajmniej nie wynikało to z tężyzny fizycznej. Wziął w końcu tom Goldesteina. I tak zyskał właśnie multum materiału, od jakiego miał się szybko nie oderwać.
- Dobra, ja spadam. Widzimy się po obiedzie? - rzucił jeszcze przez ramię Ferat, ale zatopiony w lekturze Cooper już go nie słuchał.
Istotnie, zetknięcie się z oryginalnym tworem uczonego, otworzyło mu oczy na wiele spraw. Już wcześniej domyślał się, że książkę ocenzurowano. Nie mógł jednak zweryfikować do jakiego stopnia. “Dzieło cudownej kreacji” dokonywało dekonstrukcji na wielu mitach sprzedawanych jako prawda absolutna. Na przykład ukazywało konflikt w Orionie niejednoznaczym. Hanza i Wolne Miasta miały swoje racje, zaś ich słuszność leżała gdzieś po środku. Corvus natomiast przedstawiono niczym polityczną maszynę, zarządzaną przez wojsko. Autor krytykował autorytarny system i ograniczanie wolności słowa. W przyszłości książka miała niejednokrotnie stanowić dla Jacoba cenne źródło informacji. Jej odkrycie było dodatkowym impulsem dla chłopaka, by badać stare podania i weryfikować mniej wygodne prawdy. Co do Ferata, miał do niego ambiwalentne uczucia. Pomimo irytującej wylewności, koniec końców facet okazał się dzielić zainteresowania Coopera. Przez większość studiów trzymali się razem. Ostatecznie Lucjusz podarował koledze tom Goldsteina jako prezent. Starr nosił go ze sobą po dziś dzień. Jednocześnie wystrzegał się ostentacyjnego przyznawania do ów faktu. Wiedział, iż za samo posiadanie takich informacji mógłby pójść siedzieć albo skończyć jeszcze gorzej.

Wolne Miasto Rigel


Świtało, gdy dotarli do celu. Miasto miało kształt ogromnego pierścienia, otwartego na przestwór morza. Ze strony południowej obudowane zostało ogromnymi fortyfikacjami. Wieńczyły je widoczne zewsząd wieże. Chociaż godzina była wczesna, Cooper już mógł dostrzec spory ruch. Kupcy, zaganiacze bydła, uliczne ladacznice. Cały ten niewątpliwy koloryt tłumnie poruszał się na brzegu. Jacob milcząco kontemplował widok. Co tak naprawdę wiedział o tym mieście? [Test obycia]
Cóż, całkiem sporo. Rigel liczyło sobie ponad milion mieszkańców. Na wyspie panowały trudne warunki do uprawy roślin. Kiedyś miasto znajdowało się przez to w krytycznej sytuacji finansowej. Systematycznie tłamszona pożyczkami gospodarka stanowiła jeden wielki dług. Kiedy jednak postawiono na hodowlę bydła, wszystko się zmieniło. Rzecz w tym, że prawie wszyscy sąsiedzi mieli problemy z zapotrzebowaniem na mięso. Pokaźne jego ilości skupowała także Niebieska Armia. Stepy Rigel okazały się dawać akuratne warunki dla rogacizny. Związek Wolnych Miast początkowo krytykował sprzedaż wołowiny ludziom o przeciwstawnych interesach. Jednak nawet oni wiedzieli, że miasto inaczej nie wykaraska się z ekonomicznych problemów. Dopiero gdy status Rigel poprawił się, główni kupcy mogli pozwolić sobie na dobór kontrahentów. Wśród nich preferowali oczywiście inne Wolne Miasta. Naciskali na to z resztą Lordowie Mięsni z rodziny la Croix.
- Za pięć minut wysiadamy w punkcie przeładunkowym numer pięć! - krzyknął ktoś ze statku - Prosimy o zabranie swoich bagaży i sprawne opuszczenie pokładu. Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług!
Chwilę potem Cooper stał na brzegu między rozgadanym tłumem. Słońce ledwie wzeszło. Lucjusz pewnie jeszcze smacznie spał. Możnaby od razu udać się do niego i rozbudzić śpiocha lub wcześniej zwiedzić coś z ogromnej metropolii.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 08-09-2014 o 15:25.
Caleb jest offline  
Stary 08-09-2014, 20:25   #20
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Zanim dotarł za kulisy, miał wizję żyjącej sceny. Rozbuchana dramaturgia poniosła akwanautę gdzieś daleko, w inne miejsce, w inny czas...

Mijał ciasne pomieszczenia, siedlisko dawno umarłych aktorów. Popękane lustra uosabiały kruchość, lecz jednocześnie przyciągały go niczym tajemnicze portale, tablice ze snów. Wszystkie te zniekształcone odbicia, czy rozpoznawał w nich siebie? Może wygodniej byłoby założyć maskę? Odegrać rolę wyznaczoną przez dramaturga, skryć się za scenicznym kostiumem. Ubrać w skafander, bufor chroniący od świata?

Rozważania Denisa przerwało kolejne pomieszczenie zagracone różnej wielkości kuframi. Niektóre z nich były małymi arcydziełami sztuki. Okute srebrem, zachęcały, aby przeszukać ich zawartość. Niestety obietnice jaką niosła ich powierzchowność, pozostawiły spory niedosyt. Wnętrzem zawładnął ocean, za nic mając ludzkie pamiątki.

Kolejno podważał wieka, za każdym razem nadzieja uciekała niczym spłoszona ławica. Zastanawiał się, czy nie wydobyć kilku skrzyń i odrestaurować ich dla kolekcjonerów staroci, ale porzucił ten zamiar. Wydobyte na powierzchnie straciłyby swój urok, jak grążel lub inna wodna roślinność wyrwana ze stawu. Byłyby tylko butwiejącym drewnem. Nagle zamigotały mu przed oczami kolorowe kamienie. Zręcznym ruchem wydobył misternej roboty puzderko. Nie siląc się na delikatność, rozerwał wieczko.
W środku znajdował się naszyjnik. Mimo grubych rękawic, po kilku próbach otworzył jego zawartość. Wzrok utonął w szarym portrecie. W oczach i fizjonomii dziewczyny było coś magnetycznego.



Zafascynowany przyglądał się miniaturze. Głód poszukiwań został chwilowo zaspokojony. Schował znalezisko do jednej z kieszeni kombinezonu i udał się drogę powrotną. Wiedział, że wuj czeka na niego. Arcon nie chciał narażać swego mentora na niepotrzebny stres....
 
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172