Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2014, 12:56   #91
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Opuszczajcie miasta i mieszkajcie wśród skał,
mieszkańcy Moabu,
stańcie się podobni do gołębicy,
która się gnieździ na ścianach gardzieli urwiska

Wspólne

- Przed kim ? - warknął tylko Wielebny - Mów co wiesz...jeśli chcesz przeżyć - dodał na koniec.

- Powiem wszystko - odpowiedział hardo Lou. - Ale później. Teraz musimy uciekać. Przed tym, co nadchodzi, nie obronią was kule.
Wielebny nie chciał w to zbytnio uwierzyć, sądząc że Lou zaczyna grać na czas, byle tylko uratować swoje życie. Litość, w tym miejscu i dla tego osobnika, nie była wskazana o czym wiedział, i zapewne większość jego towarzyszy podzielała jego zdanie. To tylko wzmogło przekonanie, że trzeba korzystać z czasu jaki mieli.

-Skoro kule nam nie pomogą, to jak według ciebie mamy się przed tym bronić… Z czym mamy do kurwy nędzy do czynienia - padły kolejne pytania. Nerwy Wielebnego zaczynały być wystawiane na próbę. Próbę, której tym razem, mógł nie podołać.

- Nie wiem czym są, ale kiedy Harper ... kiedy mnie więził ... wysyłał je do was, nocami. By zabijały po cichu. Widziałem je tutaj, w pueblo. Coś poszło nie tak, jak Diabeł chciał, bo go zaatakowały, ale potem popędziły za mną, gdy uciekłem do was. Strzelał do mnie. A one goniły mnie w ciemnościach. Wiem jednak, że kule ich nie zabiją. Nie zranią nawet. To są ... - zawahał się, jakby szukał słów. - ... I tak mi nie uwierzycie - powiedział w końcu wpatrując się w bliźniacze księżyce na niebie. Chwila słabości minęła. Turlanie zbliżało się.

- Słońce. Boją się słońca i wody. Tylko tyle wiem.

- Lou.. - zaczął łagodnie Wielebny, jak tylko potrafił - widziałem, jak człowiekowi wychodzi grzechotnik z gardła...widzę dwa księżyce...więc...moja wiara jest obecnie dosyć otwarta na różne aspekty...Mów..bo cię tu zostawimy...jesteś z nami albo przeciw nam… tu nie ma miejsca na targowanie się.. - rzucił krótko rewolwerowiec.

- To są ... diabły. Nie mają skóry, tylko kamienie zamiast ciała. Nie mają palców, tylko szpony. W dzień udają skały. W nocy jednak ... - wzdrygnął się. Nie dokończył. - Indianie nazywali tse akoos czy jakoś podobnie.

-Gdzie tu mają studnie? Wiesz?- zapytał Morte, żałując że nie ma z nimi Walterberga. Jonas miał zawsze przy sobie, kilka lasek dynamitu. Hawkes wątpił, by te bestie oparły się dynamitowi. Niemniej to było pueblo kiedyś zamieszkane przez ludzi, a ludzie potrzebują źródła wody. Musiało tu jakieś istnieć.- Jeśli mamy uciekać to w konkretnym kierunku, a nie oślep.
Inna sprawa… że jeśli mają uciekać, powinni porzucić Shilaha. I tak nie wyjdzie stąd żywy, a będzie ich spowalniał. Jimmy sięgnął po swój bukłak. W dwóch trzecich pełen ciepłej wody. Lepsza taka broń niż żadna.

- Woda jest w centralnej części ruin. Tam, gdzie Harper rozbił obozowisko.
Gdy wnieśli człowieka, który do nich zmierzał Brian zauważył, że to ani nikt z pościgu, ani nikt kogo by znał od diabła. Przysłuchując się rozmowie jak i rozchodzącym się dźwiękom czuł coraz mocniejszy strach. To wszystko zaczynało być coraz bardziej fikcyjne.

- Może to te duchy co je Shilah widział? - powiedział na głos to co mu się nagle przypomniało. Zaczął się zaraz rozglądać czy nie ma tu żadnych beli co by można było jakieś nosze zrobić.

- Najpierw ratowanie skóry, potem gdybanie. Zostało nam... ile wody?- Jimmy wolał konkrety od przypuszczeń i teorii, a konkrety przyglądały się im niedawno czerwonymi ślepkami. Niemniej grupa wybierała się na pustynię, musieli mieć jeszcze sporo wody w bukłakach. Tym bardziej, że konie dużo wody potrzebują.

-Dlaczego Harper Cię wziął ze sobą...czego chciał od Ciebie ? - padło kolejne pytanie ze strony Wielebnego

- Pan Hawkes ma rację - zawyrokowała wdowa Reed stanowczo podnosząc się znad rannego. - Najpierw przenieśmy się w pobliże studni. Słyszałam dziś węża wielkości pociągu, nad głową świecą mi dwa księżyce… Jestem skłonna przezornie założyć, że ta dama mówi prawdę i coś nas tu niebawem zastanie. Coś co selektywnie ubijało członków wyprawy w ostatnich dniach. I tak, ubiegając panów pytania. Dama. Bo ten ranny dżentelmen to dziewczę w przebraniu, na pewno niebawem opowie nam co ją natchnęło do przywdziania tego kostiumu. Proponuję ją przenieść i nie pozwolić zbiec, na pytania przyjdzie czas. Prosiłabym też o pomoc w transporcie Shiloha. No już, ruszmy się.

-Dama? - - zdziwienie Wielebnego było spore, który tylko wyszeptał do siebie -Jezusie Nazareński, jakie dziwy jeszcze nas tu czekają… - a potem skierował się do pomocy. Był gotów wziąć mieszańca, więc skinął tylko do Briana i Egona by mu pomogli. Liczył, że Ci co umieją strzelać będą osłaniać mu plecy. Bajka, że kule nie powstrzymają ich dręczycieli nie docierała do rozumu mężczyzny i wiary w siłę broni.

Hawkes… zaskoczyła nieco informacja o płci złapanego fircyka. Ale nie było czasu nad rozważaniem tej sprawy.
-Ktoś musi osłaniać grupę, z przodu i z tyłu. Trzymać pochodnię i wodę i broń… pod ręką.- zamyślił się rozważając paskudną sytuację w jakiej się znaleźli.- Ranni w środku. I wszyscy przytuleni do siebie, jak dzi… hmm.. przytuleni mocno, żeby nie było zaginięć. I może tak dotrzemy do wody.
I oby... słońce znów wzeszło.

Wielebny zgodził się z tym skinieniem głowy. Czas uciekał, a ich życie było zagrożone. Price zamierzał osłaniać pochód, milcząc i wypatrując zewsząd zagrożenia. Pochodnie, woda miały być ich jedynym ratunkiem. Pokręcił smutno głową, bowiem ich los wydawał się być przesądzony. Ukryty wróg nie długo wyjdzie z mroku, pokazując swoje prawdziwe oblicze.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline