Opuszczajcie miasta i mieszkajcie wśród skał,
mieszkańcy Moabu,
stańcie się podobni do gołębicy,
która się gnieździ na ścianach gardzieli urwiska
Wspólne
-
Przed kim ? - warknął tylko Wielebny -
Mów co wiesz...jeśli chcesz przeżyć - dodał na koniec.
- Powiem wszystko - odpowiedział hardo Lou. - Ale później. Teraz musimy uciekać. Przed tym, co nadchodzi, nie obronią was kule.
Wielebny nie chciał w to zbytnio uwierzyć, sądząc że Lou zaczyna grać na czas, byle tylko uratować swoje życie. Litość, w tym miejscu i dla tego osobnika, nie była wskazana o czym wiedział, i zapewne większość jego towarzyszy podzielała jego zdanie. To tylko wzmogło przekonanie, że trzeba korzystać z czasu jaki mieli.
-
Skoro kule nam nie pomogą, to jak według ciebie mamy się przed tym bronić… Z czym mamy do kurwy nędzy do czynienia - padły kolejne pytania. Nerwy Wielebnego zaczynały być wystawiane na próbę. Próbę, której tym razem, mógł nie podołać.
- Nie wiem czym są, ale kiedy Harper ... kiedy mnie więził ... wysyłał je do was, nocami. By zabijały po cichu. Widziałem je tutaj, w pueblo. Coś poszło nie tak, jak Diabeł chciał, bo go zaatakowały, ale potem popędziły za mną, gdy uciekłem do was. Strzelał do mnie. A one goniły mnie w ciemnościach. Wiem jednak, że kule ich nie zabiją. Nie zranią nawet. To są ... - zawahał się, jakby szukał słów. - ... I tak mi nie uwierzycie - powiedział w końcu wpatrując się w bliźniacze księżyce na niebie. Chwila słabości minęła. Turlanie zbliżało się.
- Słońce. Boją się słońca i wody. Tylko tyle wiem.
-
Lou.. - zaczął łagodnie Wielebny, jak tylko potrafił -
widziałem, jak człowiekowi wychodzi grzechotnik z gardła...widzę dwa księżyce...więc...moja wiara jest obecnie dosyć otwarta na różne aspekty...Mów..bo cię tu zostawimy...jesteś z nami albo przeciw nam… tu nie ma miejsca na targowanie się.. - rzucił krótko rewolwerowiec.
- To są ... diabły. Nie mają skóry, tylko kamienie zamiast ciała. Nie mają palców, tylko szpony. W dzień udają skały. W nocy jednak ... - wzdrygnął się. Nie dokończył. - Indianie nazywali tse akoos czy jakoś podobnie.
-Gdzie tu mają studnie? Wiesz?- zapytał Morte, żałując że nie ma z nimi Walterberga. Jonas miał zawsze przy sobie, kilka lasek dynamitu. Hawkes wątpił, by te bestie oparły się dynamitowi. Niemniej to było pueblo kiedyś zamieszkane przez ludzi, a ludzie potrzebują źródła wody. Musiało tu jakieś istnieć.- Jeśli mamy uciekać to w konkretnym kierunku, a nie oślep.
Inna sprawa… że jeśli mają uciekać, powinni porzucić Shilaha. I tak nie wyjdzie stąd żywy, a będzie ich spowalniał. Jimmy sięgnął po swój bukłak. W dwóch trzecich pełen ciepłej wody. Lepsza taka broń niż żadna.
- Woda jest w centralnej części ruin. Tam, gdzie Harper rozbił obozowisko.
Gdy wnieśli człowieka, który do nich zmierzał Brian zauważył, że to ani nikt z pościgu, ani nikt kogo by znał od diabła. Przysłuchując się rozmowie jak i rozchodzącym się dźwiękom czuł coraz mocniejszy strach. To wszystko zaczynało być coraz bardziej fikcyjne.
-
Może to te duchy co je Shilah widział? - powiedział na głos to co mu się nagle przypomniało. Zaczął się zaraz rozglądać czy nie ma tu żadnych beli co by można było jakieś nosze zrobić.
- Najpierw ratowanie skóry, potem gdybanie. Zostało nam... ile wody?- Jimmy wolał konkrety od przypuszczeń i teorii, a konkrety przyglądały się im niedawno czerwonymi ślepkami. Niemniej grupa wybierała się na pustynię, musieli mieć jeszcze sporo wody w bukłakach. Tym bardziej, że konie dużo wody potrzebują.
-
Dlaczego Harper Cię wziął ze sobą...czego chciał od Ciebie ? - padło kolejne pytanie ze strony Wielebnego
- Pan Hawkes ma rację - zawyrokowała wdowa Reed stanowczo podnosząc się znad rannego. - Najpierw przenieśmy się w pobliże studni. Słyszałam dziś węża wielkości pociągu, nad głową świecą mi dwa księżyce… Jestem skłonna przezornie założyć, że ta dama mówi prawdę i coś nas tu niebawem zastanie. Coś co selektywnie ubijało członków wyprawy w ostatnich dniach. I tak, ubiegając panów pytania. Dama. Bo ten ranny dżentelmen to dziewczę w przebraniu, na pewno niebawem opowie nam co ją natchnęło do przywdziania tego kostiumu. Proponuję ją przenieść i nie pozwolić zbiec, na pytania przyjdzie czas. Prosiłabym też o pomoc w transporcie Shiloha. No już, ruszmy się.
-
Dama? - - zdziwienie Wielebnego było spore, który tylko wyszeptał do siebie -
Jezusie Nazareński, jakie dziwy jeszcze nas tu czekają… - a potem skierował się do pomocy. Był gotów wziąć mieszańca, więc skinął tylko do Briana i Egona by mu pomogli. Liczył, że Ci co umieją strzelać będą osłaniać mu plecy. Bajka, że kule nie powstrzymają ich dręczycieli nie docierała do rozumu mężczyzny i wiary w siłę broni.
Hawkes… zaskoczyła nieco informacja o płci złapanego fircyka. Ale nie było czasu nad rozważaniem tej sprawy.
-Ktoś musi osłaniać grupę, z przodu i z tyłu. Trzymać pochodnię i wodę i broń… pod ręką.- zamyślił się rozważając paskudną sytuację w jakiej się znaleźli.- Ranni w środku. I wszyscy przytuleni do siebie, jak dzi… hmm.. przytuleni mocno, żeby nie było zaginięć. I może tak dotrzemy do wody.
I oby... słońce znów wzeszło.
Wielebny zgodził się z tym skinieniem głowy. Czas uciekał, a ich życie było zagrożone. Price zamierzał osłaniać pochód, milcząc i wypatrując zewsząd zagrożenia. Pochodnie, woda miały być ich jedynym ratunkiem. Pokręcił smutno głową, bowiem ich los wydawał się być przesądzony. Ukryty wróg nie długo wyjdzie z mroku, pokazując swoje prawdziwe oblicze.