Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-09-2014, 12:56   #91
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Opuszczajcie miasta i mieszkajcie wśród skał,
mieszkańcy Moabu,
stańcie się podobni do gołębicy,
która się gnieździ na ścianach gardzieli urwiska

Wspólne

- Przed kim ? - warknął tylko Wielebny - Mów co wiesz...jeśli chcesz przeżyć - dodał na koniec.

- Powiem wszystko - odpowiedział hardo Lou. - Ale później. Teraz musimy uciekać. Przed tym, co nadchodzi, nie obronią was kule.
Wielebny nie chciał w to zbytnio uwierzyć, sądząc że Lou zaczyna grać na czas, byle tylko uratować swoje życie. Litość, w tym miejscu i dla tego osobnika, nie była wskazana o czym wiedział, i zapewne większość jego towarzyszy podzielała jego zdanie. To tylko wzmogło przekonanie, że trzeba korzystać z czasu jaki mieli.

-Skoro kule nam nie pomogą, to jak według ciebie mamy się przed tym bronić… Z czym mamy do kurwy nędzy do czynienia - padły kolejne pytania. Nerwy Wielebnego zaczynały być wystawiane na próbę. Próbę, której tym razem, mógł nie podołać.

- Nie wiem czym są, ale kiedy Harper ... kiedy mnie więził ... wysyłał je do was, nocami. By zabijały po cichu. Widziałem je tutaj, w pueblo. Coś poszło nie tak, jak Diabeł chciał, bo go zaatakowały, ale potem popędziły za mną, gdy uciekłem do was. Strzelał do mnie. A one goniły mnie w ciemnościach. Wiem jednak, że kule ich nie zabiją. Nie zranią nawet. To są ... - zawahał się, jakby szukał słów. - ... I tak mi nie uwierzycie - powiedział w końcu wpatrując się w bliźniacze księżyce na niebie. Chwila słabości minęła. Turlanie zbliżało się.

- Słońce. Boją się słońca i wody. Tylko tyle wiem.

- Lou.. - zaczął łagodnie Wielebny, jak tylko potrafił - widziałem, jak człowiekowi wychodzi grzechotnik z gardła...widzę dwa księżyce...więc...moja wiara jest obecnie dosyć otwarta na różne aspekty...Mów..bo cię tu zostawimy...jesteś z nami albo przeciw nam… tu nie ma miejsca na targowanie się.. - rzucił krótko rewolwerowiec.

- To są ... diabły. Nie mają skóry, tylko kamienie zamiast ciała. Nie mają palców, tylko szpony. W dzień udają skały. W nocy jednak ... - wzdrygnął się. Nie dokończył. - Indianie nazywali tse akoos czy jakoś podobnie.

-Gdzie tu mają studnie? Wiesz?- zapytał Morte, żałując że nie ma z nimi Walterberga. Jonas miał zawsze przy sobie, kilka lasek dynamitu. Hawkes wątpił, by te bestie oparły się dynamitowi. Niemniej to było pueblo kiedyś zamieszkane przez ludzi, a ludzie potrzebują źródła wody. Musiało tu jakieś istnieć.- Jeśli mamy uciekać to w konkretnym kierunku, a nie oślep.
Inna sprawa… że jeśli mają uciekać, powinni porzucić Shilaha. I tak nie wyjdzie stąd żywy, a będzie ich spowalniał. Jimmy sięgnął po swój bukłak. W dwóch trzecich pełen ciepłej wody. Lepsza taka broń niż żadna.

- Woda jest w centralnej części ruin. Tam, gdzie Harper rozbił obozowisko.
Gdy wnieśli człowieka, który do nich zmierzał Brian zauważył, że to ani nikt z pościgu, ani nikt kogo by znał od diabła. Przysłuchując się rozmowie jak i rozchodzącym się dźwiękom czuł coraz mocniejszy strach. To wszystko zaczynało być coraz bardziej fikcyjne.

- Może to te duchy co je Shilah widział? - powiedział na głos to co mu się nagle przypomniało. Zaczął się zaraz rozglądać czy nie ma tu żadnych beli co by można było jakieś nosze zrobić.

- Najpierw ratowanie skóry, potem gdybanie. Zostało nam... ile wody?- Jimmy wolał konkrety od przypuszczeń i teorii, a konkrety przyglądały się im niedawno czerwonymi ślepkami. Niemniej grupa wybierała się na pustynię, musieli mieć jeszcze sporo wody w bukłakach. Tym bardziej, że konie dużo wody potrzebują.

-Dlaczego Harper Cię wziął ze sobą...czego chciał od Ciebie ? - padło kolejne pytanie ze strony Wielebnego

- Pan Hawkes ma rację - zawyrokowała wdowa Reed stanowczo podnosząc się znad rannego. - Najpierw przenieśmy się w pobliże studni. Słyszałam dziś węża wielkości pociągu, nad głową świecą mi dwa księżyce… Jestem skłonna przezornie założyć, że ta dama mówi prawdę i coś nas tu niebawem zastanie. Coś co selektywnie ubijało członków wyprawy w ostatnich dniach. I tak, ubiegając panów pytania. Dama. Bo ten ranny dżentelmen to dziewczę w przebraniu, na pewno niebawem opowie nam co ją natchnęło do przywdziania tego kostiumu. Proponuję ją przenieść i nie pozwolić zbiec, na pytania przyjdzie czas. Prosiłabym też o pomoc w transporcie Shiloha. No już, ruszmy się.

-Dama? - - zdziwienie Wielebnego było spore, który tylko wyszeptał do siebie -Jezusie Nazareński, jakie dziwy jeszcze nas tu czekają… - a potem skierował się do pomocy. Był gotów wziąć mieszańca, więc skinął tylko do Briana i Egona by mu pomogli. Liczył, że Ci co umieją strzelać będą osłaniać mu plecy. Bajka, że kule nie powstrzymają ich dręczycieli nie docierała do rozumu mężczyzny i wiary w siłę broni.

Hawkes… zaskoczyła nieco informacja o płci złapanego fircyka. Ale nie było czasu nad rozważaniem tej sprawy.
-Ktoś musi osłaniać grupę, z przodu i z tyłu. Trzymać pochodnię i wodę i broń… pod ręką.- zamyślił się rozważając paskudną sytuację w jakiej się znaleźli.- Ranni w środku. I wszyscy przytuleni do siebie, jak dzi… hmm.. przytuleni mocno, żeby nie było zaginięć. I może tak dotrzemy do wody.
I oby... słońce znów wzeszło.

Wielebny zgodził się z tym skinieniem głowy. Czas uciekał, a ich życie było zagrożone. Price zamierzał osłaniać pochód, milcząc i wypatrując zewsząd zagrożenia. Pochodnie, woda miały być ich jedynym ratunkiem. Pokręcił smutno głową, bowiem ich los wydawał się być przesądzony. Ukryty wróg nie długo wyjdzie z mroku, pokazując swoje prawdziwe oblicze.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 02-09-2014, 17:09   #92
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Wszystko, kompletnie wszystko o czym pieprzył ten... ta... to Lou Zephyr było dla Egona Olsena absolutną abstrakcją. Mówił całkiem składnie, momentami opowiadała nawet przekonująco, barwnie i sugestywnie. Tyle że to o czym opowiadał brzmiało tak fantastycznie, że nawet mocno w ostatnich dniach nadwyrężona przeżyciami wyobraźnia bankiera nie wyrabiała i z niemałą trudnością dawał radę, by pojąć abstrakcję sytuacji w jakiej by się wszyscy znaleźli, gdyby rewelacje mężczyzny-kobiety miały być prawdą.

Nie ufał mu. Jej. Przebierańcowi, uparcie tkwiącemu w kłamstwie nawet wtedy gdy zmuszona okolicznościami musiała szukać ratunku pośród tych, o których dobrze musiała wiedzieć, że są jej zaprzysięgłymi wrogami. Wróg mego wroga jest mi przyjacielem. Idąc dalej sprzymierzeniec mojego wroga staje się mi wrogi. Na głupią nie wyglądała. Na naiwną też. Mało tego. Swoją sugestywną gadką zdawała się już porwać niektórych spośród nich. A przecież plotła takie niedorzeczności, że nawet otępiałemu umysłowi bankiera ciężko było nadążyć.

Tym bardziej nie kupował jej historii. Za bardzo śmierdziało mu to kolejną zasadzką. Za bardzo cuchnęło mu to sprytnym chwytem by wkraść się między nich, rozpalić panikę, a potem korzystając z mroku rozczłonkować grupę, lub co gorsza zaprowadzić wprost pod lufy bandziorów Harpera.
Kłócić się ani apelować do rozsądku kogokolwiek nie miał ani zapału ani sił. Ani czasu. Zresztą, czegokolwiek by nie myślał o Lou Zephyr i jej rewelacjach tajemnicze latarki ślepi i jemu mrowiły skórę na plecach a odgłosy turlania napędzały wciąż na nowo stracha. Zostać tu na wszelki wypadek nie miał zamiaru. Dać się jak baran wieść na rzeź... - w tej sytuacji raczej nie miał innego wyjścia... Ale nie miał zamiaru dać się zaszlachtować bez walki. Jeśli tak ma być - trudno, jednak jednego był w tej pozbawionej jakiegokolwiek pewnika sytuacji pewien. Zabierze ze sobą do piekła tę cholerną Zephyr. Na pierwszy sygnał że to zasadzka zabije ją. Baba czy nie, strzeli jej w łeb bez mrugnięcia okiem.

Z zaciętą miną oderwał się od skały i ochrypłym głosem pierwszy raz od wielu godzin warknął.
- Z całym szacunkiem wielebny, komu wola niech tacha Shilaha na plecach. Godne to i po chrześcijańsku. Ja opiekę swą roztoczę nad damą. - Po czym demonstracyjnie odciągnął kurek rewolweru i dodał - Miss Zephyr. Pani przodem.
 
Bogdan jest offline  
Stary 02-09-2014, 23:28   #93
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Harris przez chwilę dał się ponieść przyzwyczajeniom, wydając polecenia towarzyszom. Wierzył że każda grupa musi mieć kogoś, kto szybko zdecyduje o kierunku, nada chaosowi wokół pozory choćby ładu. Niestety to nie byli żołnierze, a Jeb widać nie zasłużył sobie na ich zaufanie, a tym samym posłuszeństwo.

Powolnym ruchem, jakby powietrze wokół przyjęło konsystencję melasy, opuścił uniesiony ku twarzy Zephyra rewolwer. Spoglądał na niego nieufnie, nie odczuwając zdziwienia większego niż dotychczas, kiedy młodzieniec wyrzucał z siebie kolejne porcje rewelacji. Człek rozsądny nijak by w takie banialuki nie mógł uwierzyć, w obecnym stanie ducha Jeb brał jednak wszelkie niedorzeczne wydarzenia na spokojnie. Przekroczono granice normalności, teraz już nie ma się czemu dziwić.

Nie zdziwił się więc zbytnio, gdy pani Reed rozpoznała w młodzieńcu niewiastę. Ot, kolejna kropla dziwności w morzu nieracjonalności. Sam był kiedyś świadkiem niesmacznej sytuacji, kiedy to jedna z tancerek rewii w Claysburgu, okazała się być przebierańcem. A nogi miała zgrabne, jak mało która. Rzecz wzbudziła straszliwe zgorszenie, kiedy się okazało, że tancereczka chodziła na pięterko z co bardziej pijanymi, przymuszając uczciwych kowbojów z okręgów Clay i Brokeback Mountain do czynów sodomicznych. Kiedy się owi kowboje zwiedzieli, że amatorka greckich uciech ma na imię James, a nie Lola, dokonali sprawiedliwego sądu nad grzesznikiem, który swym cierpieniem odkupił przewiny, a d tego dostarczył nie lada uciechy rozlicznym gapiom.
Harris nie interweniował naonczas, uznając samosąd za całkowicie zrozumiały. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby brodaci faceci w sukienkach się zaczęli pokazywać, niech ich licho porwie.

Dyskusje dobiegały końca. Panna Zephyr napędziła wszystkim tęgiego stracha, o ile dało się w ogóle bać jeszcze mocniej. Indiańskie trolle lękające się wody, też wydumała. Z drugiej jednakoż strony, łatwiej pojąć zdarzenia wcześniejsze, znikających ludzi, czy śmierć w obozie pod samym nosem wart.

Mimo wszystko zupełnie nie ufał podejrzanej dziewczynie, której opowieść zmuszała ich do opuszczenia względnie poznanego terenu, na rzecz panicznej ucieczki w mroki pueblo.

Coś jeszcze nie dawało Harrisowi spokoju. Poczciwy Shilah, blady, gorączkujący przy tym, oddychający z trudem.

Bez ceregieli sięgnął do podręcznych zapasów. Dobrze zabezpieczona strzykawka, flakonik z arcysilnymi opiałami. Wciągnął zawartość, zręcznie usunął nadmiar powietrza, wbił igłę w udo rannego metysa. Zapomnienie spływało z każdą kroplą cieczy oddalając ból i spowalniając oddech biednego Shilaha.

-Nie możemy uciekać dość szybko z takim obciążeniem. To co dostał nie zabije go od razu, ale odejdzie w spokoju i nieświadomości. Teraz ruszajmy.

Nie czuł najmniejszego nawet wyrzutu sumienia ułatwiając odejście rannego. Kto wie, może nawet zapewnił mu lepszy los, niż czeka kogokolwiek z pozostałych?

Lekkim zamachem posłał pustą strzykawkę w ciemność. Pewnie już i tak żadne medykamenty się nie przydadzą. Postanowił porzucić wszelkie narzędzia, zgarnął tylko resztki prowiantu i wody, oraz broń.

Nie zapomniał jednak o małym, srebrzystym ostrzu skalpela, którym jak obiecał sobie, wykastruje Diabła.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй
killinger jest offline  
Stary 03-09-2014, 14:14   #94
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

Śmierć, jaka spotkała Shilaha, mimo że była rozwiązaniem ostatecznym, była wyjątkowo łagodna. Wręcz pieszczotliwa. Mieszaniec odszedł w sen pozbawiony bólu, z którego – niestety – już nigdy się nie miał obudzić.

Mogli potępiać czyn Harrisa. Mogli czuć moralne obciążenie, ale – po zastanowieniu i odrzuceniu sentymentów – musieli w duchu przyznać, że takie rozwiązanie było najlepsze dla grupy. Ranny zmuszał do wysiłku dwóch ludzi, uszczuplając siłę bojową. Wymagał stałej opieki, a niesienie go przez pustkowie mogło przesądzić o ich życiu lub śmierci. Oczywiście ten marsz przez dzikie tereny był, jak na razie, w sferze pobożnych życzeń. Teraz bowiem czekało ich stawienie czoła czemuś, co wydawało się nie pochodzić z tego świata.

Zephyr nie zareagowała na szczęk broni bankiera. Szła posłusznie, bez lęku, mimo że przecież nawet przypadkowe potknięcie Olsena o jakiś niewidoczny w ciemnościach nocy kamień, zmieniłoby głowę dziewczyny w krwawą breję. Było w Lou Zephyr, czy jak tam naprawdę się uciekinierka nazywała, coś dziwnego. Nie niepokojącego, lecz intrygującego. Jakby za zielonymi, roziskrzonymi oczami skrywała się wiedza zupełnie nie pasująca do młodej twarzy o delikatnych, miękkich rysach. Jakaś skryta głęboko w nich tajemnica, której rozwiązanie stawało się obsesją każdego, kto o niej pomyślał.

Zostawili Shilaha pogrążonego we ostatnim jego śnie i zagłębili się w ciemność, pomiędzy zrujnowane zabudowania pueblo.

Idąc wyraźnie czuli obecność jakiś stworzeń blisko. Jednak te całe tse akoos, czy jakoś podobnie, trzymały się poza zasięgiem światła rzucanego przez niesione pochodnie. Czuli też drżenie ziemi, którą w nierównych odstępach czasu przeszywał jakiś wstrząs, jakby pod powierzchnią skał i ziemi raz za razem dochodziło do wybuchu. Nic jednak nie słyszeli, poza swoimi przyspieszonymi oddechami oraz stukotem poruszanych butami kamieni.

Dziwne turlanie, które zmusiło ich do opuszczenia postoju, ucichło.

Czujne oczy członków grupy pościgowej co jakiś czas dostrzegało ukradkowe poruszenie gdzieś, na skraju widzenia, ale kiedy koncentrowało się na tym miejscu swoją uwagę, niczego poza ciemnością nie zdołali dojrzeć. Jednak te liczne, niepotwierdzone alarmy, powodowały że nerwy mieli napięte do granic psychicznej wytrzymałości.


Przewodniczka doprowadziła ich do zwalonej ściany puebla – osuwiska kamieni i macierzystej skały, które pod dość stromym kątem pięło się w górę, wzwyż puebla. Niektórzy splunęli z niechęcią – najwyraźniej czekała ich nieprzyjemna wspinaczka.

- Zsunęłam się tędy – Lou Zephyr zatrzymała wzrok na zawalisku. – Miałam dużo szczęścia, że niczego sobie nie połamałam.

- Nie ma innej drogi? – padło rzeczowe pytanie, chociaż w ciemnościach trudno było zorientować się, kto je zadał.

- Jest jeszcze przez lepiej zachowaną część puebla – wyjaśniła „przewodniczka” po chwili zastanowienia. – Ale Harper wciągnął drabinę. Jednak jest was tylu, że pomagając sobie wzajemnie powinniście dać radę sforsować te cztery kondygnacje, które dzielą nas od najwyższej części pueblo.

Wiedzieli, co dziewczyna ma na myśli. Indianie zamieszkujący te niegościnne, dzikie tereny, wypracowali ciekawą technikę obronną. Puebla były jak ufortyfikowane miasta – twierdze. Budowane piętrowo, poziom nad poziomem, po kilka a nawet kilkanaście kondygnacji w górę. Dom nad domem. Aby wejść na wyższe piętro korzystało się z drabin wypuszczanych przez specjalny otwór w dachu – podłodze wyższej kondygnacji. Różnica wysokości plus grube ściany czyniły puebla trudno dostępne dla wrogów. Oczywiście pojawienie się broni palnej zmieniło bardzo wiele w kwestiach niedostępności puebla, niemniej jednak dzięki tej sprytnej sztuce fortyfikacji, nawet teraz zdobycie puebla bywało problematyczne.

- Wejście na kolejne piętro jest trzy domy od nas. Harper zostawił tam nasze konie.

- Strażnicy?

- Zostałam tylko ja i on – coś w tonie głosu Lou Zephyr mogło zaniepokoić co bardziej wyczulonych na ludzkie emocje słuchaczy.

W tym głosie była jakaś złowieszcza nuta, jakaś ukryta groźba, której znaczenia trudno było jednak się domyślić.

- Ja bym jednak proponowała wejść tędy. Będzie szybciej, chociaż bez wątpienia ryzykowniej.

Nim zdążyli podjąć decyzję, którą drogę wybrać, coś wyprysnęło z ciemności.
Szybki, rozmazany kształt. Jednak nie tak szybki, jak Price.

Rewolwerowiec zadziałał instynktownie posyłając dwie szybkie kulki w kształt! Nikt inny nie miał dogodnej pozycji do oddania strzału.

Dał się słyszeć bolesny skrzek i równie szybko, jak z niej wyskoczył, stwór zanurkował z powrotem w ciemność nocy.

Ani Price, ani nikt inny nie zdążył przyjrzeć się napastnikowi. Nim pochłonęła go noc, mogli tylko stwierdzić, że był on wzrostu kilkunastoletniego dzieciaka, o dość znacznej nadwadze i w jakiś sugestywny sposób przypominał przerośniętą, poruszającą na dwóch nogach żabę lub nietoperza, bo chyba stwór miał wielkie, szpiczaste uszy.

Wszystko odbyło się tak szybko, że gdyby nie fakt, że na kamieniach coś dymiło - czarna, gęsta posoka – mogli by uznać, że pojawienie się kreatury było tylko zbiorowym omamem.

Posoka na ziemi świadczyła jednak o czymś jeszcze.

A więc Lou Zephyr skłamała! Te stwory dało się zranić kulami.

Dziewczyna jednak wyglądała na autentycznie zaskoczoną tym faktem.
Z ciemności znów doszło ich to złowieszcze klekotanie.

Atakujący musiał być zwiadowcą, lub kimś podobnym, wydawało się bowiem, że tym razem stwory wracają w większej grupie.

Decyzję o tym, czy ryzykują wspinaczkę, czy szukają drogi przez budynki, czy też zostają tutaj i bronią się do skutku, musieli podjąć naprawdę szybko.
 
Armiel jest offline  
Stary 03-09-2014, 20:24   #95
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Abe był szybszy. Zawsze wyprzedzał go o pół kroku, o jeden skok, o ułamek sekundy. Owszem, był starszy, ale to w żaden sposób nie koiło złośliwych ukąszeń, których nie szczędziła duma Jebediahowi.
Tego dnia też był szybszy. Nieznacznie, ale jednak wyprzedził Jeba w wyścigu do urwiska. Gdy doskoczył do północnego zbocza Samotnego Mnicha, zwanego niezrozumiale podówczas dla chłopców Łysym Kapucynem, kuzyn Abram Azrael Harris wspinał się zręcznie jak małpa po osypisku. Jeb zagryzł wargi, nie bacząc na ostre krawędzie łamanych siłami natury kamieni, wbijał swe młode palce w poznaczone erozją zbocze wyniosłej góry, pozostałości po jakimś odległym fałdowaniu powierzchni północnej Georgii.
Abram był starszy o dwa lata, ale kochał go jak własnego, rodzonego brata którego nigdy się nie doczekał. Chłopcy spędzali często wspólnie wakacje i święta, czy to w Oakridge, czy Mills Meadows, posiadłości należącej do rodziców Abe'a. Tak było i w te wakacje, kiedy to wyrwali się nieszczelnej kurateli pilnującego ich służącego i wyruszyli na poszukiwanie przygód. Strome, poznaczone spękaniami i szczelinami osypisko, wabiło ich jak zapach nektaru pszczoły. Takie tez było pierwsze skojarzenie Jeba - pszczoły. Bzyczenie, z cichego narastające niepokojąco do wrednie niskich tonacji. To już nie pszczoły, to trzmiele, szerszenie, o Panie, to ryk niedźwiedzi chyba!
Hałas narastał wraz z kolejnymi głazami spływającymi rolującą kaskadą w dół stromego zbocza. Kamienna rzeka wycelowała swe chciwe palce prosto w nich. Czy to przypadkiem, czy zwyczajnym przejawem kaprysu sił natury, kamienna lawina porwała ze sobą Abrama, gniotąc go, drapiąc, a w końcu miażdżąc całkowicie.
Jeb bezsilnie wyciągał nieskutecznie swą dłoń ku najbliższemu przyjacielowi, kiedy ten, niczym zakrwawiony ochłap przesuwał się irracjonalnie wolno przy kryjówce, jaką zapewniał sterczący kawał solidnego bazaltu. Przyroda z całą stanowczością skarciła młodych chłopców, pobierając okrutną daninę w postaci życia jednego z nich.

Teraz Jebediah Malcolm Harris stał pod innym zboczem i nasłuchiwał. Wytężał całe swe siły, by usłyszeć pszczoły, trzmiele, czy cokolwiek złośliwie buczącego powyżej miejsca w którym się znajdowali. Cisza kojąco podpowiadała, że można spróbować, że trzeba podjąć ryzyko. Dziwne dźwięki płynące z pobliskich ciemności jednoznacznie mówiły, że ziarenka chwil ich życia spadały na stos beznadziejnej przyszłości w klepsydrze przeznaczenia.

- Pani, panowie. To najszybsza droga by choć na chwilę wymknąć się spoza zasięgu wężowatych, oraz tego, co ustrzelił pan Price. Wchodźmy szybko, potrzebujemy liny i czegoś do wbijania w skalne szczeliny. Liche to zabezpieczenia, ale nawet rewolwer może posłużyć jako prowizoryczny hak w ścianie. Im szybciej wzniesiemy się ponad zasięg bestii, tym lepiej dla nas. Czy czujecie się na siłach? Wchodzimy kawałek, kotwimy się w zboczu i podciągamy na linie madamme Reed i ... ehm ... miss Zephyr.

Dla pewności wbił spiczasty czubek buta pomiędzy dwa kawałki granitu i wygodnie przeniósł ciężar ciała w górę. Następnie powierzył ciężar palcom i nadgarstkom, wykonał lekki zamach drugą nogą i oparł ją wygodnie o coś w rodzaju naturalnej półeczki skalnej, podciągnął się i niepewnie balansując wyprostował się, znajdując się już ponad 4 stopy nad ziemią. Sprawa wyglądała jak na razie dość prosto.

Starał się wyrzucić z umysłu fakt, któremu zawdzięczać mogli ową prostotę. Shilah spał. Spał. Smacznie spał. Tylko spał. Sen jest dobry. Nie ma nic złego w śnie.

Stał niemal całkiem poza zasięgiem blasku pochodni. Nikt nie domyśliłby się nawet, że po twarzy Harrisa spływają grube, gorące łzy wstydu i smutku. Zabił, by zwiększyć szanse swoje i innych. Zabił, a Dobry Pasterz mówi, by nie zabijać nadaremno. Płacze, choć Shilah był tylko mieszańcem.

Był też jednym z nich do diaska.

Nie, nie pozwoli już innym umierać na próżno. Dość bezwolnego poddawania się czającej się wokół wrednej śmierci.

- Ruszajmy szybko, nie czas na wahanie. Ruszać się do licha! Jeszcze zdążymy zemrzeć, ale ze starości, a nie w brzuchach bestii. Do dzieła, przyjaciele!

Podskoczył ponownie, uczepił się skalnego nawisu i wypatrzył odpowiednią szparę, w której można zaklinczować rewolwer i przewlec przez tę prowizoryczną klamrę linę. Uratują się, zwyczajna góra nie zabierze im życia, choćby brzęczały wszystkie roje pszczół świata.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 03-09-2014 o 20:36. Powód: literówki
killinger jest offline  
Stary 05-09-2014, 10:29   #96
 
kretoland's Avatar
 
Reputacja: 1 kretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodze
Brian spojrzał na ścianę jaką mieli pokonać. Skrzywił się mocno wiedział, że sam na pewno nie da rady się tu wspiąć. Jednak jeśli w pueblo brakowało drabin to również czekała go tam wspinaczka, której sam nie pokona. Noga sprawiała by mu za dużo problemu. Zawsze sobie jakoś radził, ale nigdy nie musiał się wspinać na nic innego niż konie z którymi sobie radził idealnie. Skały jednak nie dało się udobruchać. Musiał więc prosić o pomoc.
- Którą drogę nie wybierzemy dla mnie będzie za ciężko. Może byście dali radę mnie wciągnąć. Pójdę ostatni, co by przeze mnie nikogo te stwory nie dorwały. - teraz tylko liczył, że inni będą chętni by my pomóc inaczej nie miał szans dostać się na górę. Przeklęta noga.
 
kretoland jest offline  
Stary 05-09-2014, 18:58   #97
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Stary Brian Wikebaw. Nie znał jego rodowodu, jednak rękę by dał sobie uciąć że był nawet starszy niż Olsen, jeżeli nie w tym samym wieku. Price też nie wyglądał mu na młodzika. Rewolwerowiec z pewnością był twardy i prawdopodobnie nie do zdarcia, jednak życia nie oszukasz. Nie zwiedziesz steranych życiem ścięgien. Prędzej czy później ono się upomni. W najmniej spodziewanym momencie da znać że młodość, to już bracie historia. I to zamierzchła. Wraz z wszystkimi jej zaletami. Siłą, sprytem i gibkością.
Nie był pewien czy zdecydowałby się na wspinaczkę po rumowisku w świetle dnia. Nawet przy asekuracji liny, którą wszak dysponował, ale teraz? Nocą? W atmosferze pogoni czegoś… diabli wiedzieli nawet przed czym uciekali. O nie. Nie miał najmniejszego zamiaru połamać sobie karku spadając na łeb, na oślep po to tylko, by udowodnić młodzieży, że jeszcze nie do końca zramolał.
I poza wszystkim jakoś nie potrafił wyobrazić sobie kobiet, w tym jednej z postrzałem, wspinających się szczęśliwie po grani po omacku. Wszak do wspinania niezbędne są wszystkie kończyny. Jak niby mieliby nieść ogień? W zębach? Udane wspinanie się wymaga przygotowania, poznania podejścia, zaplanowania drogi. Wreszcie skupienia w trakcie samej czynności….
Nic nie wskazywało na to, by dane im było spełnić choć jeden z warunków….

Młody Harris najwyraźniej tracił resztki opanowania. Olsen w zasadzie nie czuł do niego za to złości. Każdemu prędzej czy później mogły puścić nerwy. Sam nie wiedział ile jeszcze wytrzyma, nim przekroczy granicę samokontroli. Zwyczajnie zrobiło mu się chłopaka żal. Zwłaszcza po tym, jak w dojrzały i, jak by nie osądzać jego czynu - heroiczny sposób, rozwiązał ich wspólny problem zwany Shilah. Miał tylko nadzieję że niedyspozycja młodego panicza była chwilowa i prędko sobie z nią poradzi.

Nagłe strzały Price’a w ciemność otrzeźwiły go i przyśpieszyły decyzję. A także w zdecydowany sposób utwierdziły w podejrzeniach wobec tajemniczej Zephyr. Ta żmija była na najlepszej drodze by osiągnąć swój zamierzony cel. Właśnie była o krok od spowodowania, by sami wyeliminowali się z próby dorwania jej mocodawcy.
Silnym i nie obliczonym na delikatność chwytem ułapił bark Lou Zephyr celowo wybierając ten zraniony i warknął - Nie zwiedziesz mnie wężu! Ty wiesz jak się poruszać po pueblo, więc jeśli ci skóra miła, prowadź! Tymi nocnymi straszydłami się nie przejmuj. To, co grozi ci z ich strony jest niczym w porównaniu z tym, co ja ci uczynię jeśli wciąż będziesz nas zwodzić. Prowadź do diabła! – i pchnął ją energicznie w stronę wejścia do puebla.
Do pozostałych rzucił jeszcze za siebie.
- Komu wola niech się pnie po ćmoku na złamanie karku, ja jednak apeluję do rozsądku państwa. Nie dajmy się zwariować tej przecherze. W pueblo będziemy mieć choć ściany za plecami i tę odrobinę światła. Na grani tylko ciemność i… to co się w niej czai. Ja z naszą nieprzyjaciółką idziemy do pueblo. Komu życie miłe… - urwał, machnął ręką jakby się oganiał od gza i szturchnął Zephyr kolejny raz.
- Prowadź w ruiny żmijo. I żadnych sztuczek!
 
Bogdan jest offline  
Stary 06-09-2014, 18:11   #98
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Zrzucony więc został wielki smok, pradawny wąż, zwany Diabłem i Szatanem, który wprowadza w błąd całą zamieszkaną ziemię; zrzucony został na ziemię, a z nim zostali zrzuceni jego aniołowie

Każdy miał jakiś pomysł na życie. Każdy z tych z obecnych...Chuj z tym. Egon może mieć rację. Czemu mamy słuchać tej nieznajomej… przecież nie koniecznie Diabeł musiał mówić jej prawdę, lub ona zamierzała nam pomagać. Już jedne jej słowa okazały się kłamstwem. Nawet to, że próbowała ukryć przed nimi swoją prawdziwą tożsamość, było kłamstwem. Tajemnice. Nie lubił ich..nie w takich sytuacjach. Wielebny wyjął swojego Colta czekając, aż to co miało nadejść pojawi się w zasięgu wzroku. Nie uśmiechało mu się też wspinać w nieznane po zmroku. Wybór jakiego dokonał Egon brzmiał nawet rozsądnie..

-Egon może mieć rację...a wspinaczka...nie brzmi zbyt zachęcająco… Dwa razy jej słowa okazały się kłamstwem..więc.. - wycelował z broni w Lou i uśmiechnął się złowieszczo

-Dobra panienko...jeden zły ruch, krzykniesz..lub wyczuję, że znowu kręcisz...a spotkasz się ze stwórcą..i to w kwiecie wieku...Rozumiemy się.. - rzucił bez ogródek. Była ranna i spowalniała. Poza tym nadal się nie dowiedzieli co robiła w towarzystwie Diabła.

-W grupie mamy szansę, pojedynczo nie dotrwamy do świtu. Budynki.. - podjął decyzję Wielebny, licząc że i reszta się dostosuje.

Czuł napięcie, i lekkie podniecenie przed tym co ich czeka. Strach minął, a każdy kiedyś umiera. I lepiej umrzeć z podniesionym czołem, niż żyć jak tchórz chowając się po kątach przez całe życie. Choć ufał osądowi Panicza Harrisa i zgadzał się z jego działaniami, tym razem.. było inaczej. Wspinaczka. Ręka i tak go już bolała, więc wolał stawić czoła wrogowi stojąc na nogach, a nie skończyć jak mieszaniec. Poza tym Diabeł wciąż dychał, a kula jaką przeznaczył dla niego wciąż..czekała. Wyjął cygaro i zapalił, szczerząc szeroko zęby. Wzrok jednak miał cały czas czujny, bacznie obserwując okolicę. Mrok sprzyjał napastnikom, więc nie mógł pozwolić sobie na odrobinę rozluźnienia.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 07-09-2014, 12:05   #99
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wdowa Reed miała się z gruntu za tolerancyjną, nieskorą do osądów osobę. Fanaberie, odmienności czy kontrowersyjne decyzje innych ludzi przyjmowała zazwyczaj ze stoickim spokojem. Zazwyczaj. Bo oczekiwała od innych przestrzegania dwóch zasad. Aby szanowano jej pracę i liczono się z jej zdaniem.
Panicz Jebediah Harris w jednej minucie złamał oba te wymogi.
Życie to najwyższe dobro, które warto chronić do samego końca choćby kosztem własnego bezpieczeństwa. Shilah nie zasłużył na śmierć.

Rebecca wymierzyła w kolegę po fachu ociekający reprymendą palec.
- Nie jest pan Bogiem panie Harris, nie panu decydować kto ma żyć a kto umierać - jej głos miał temperaturę pokrytych lodem górskich szczytów. - Następnym razem nim pan kogoś zamorduje proszę to skonsultować z resztą.

Pojawienie się zagrożenia nie sprzyjało dalszym dyskusjom, trzeba było działać a w sytuacjach powyższych wdowa zawierzała instynktom Price'a, po to w końcu go najęła. Gdy były szeryf dał znak aby podążyć w górę za panem Harrisem nie poddawała w wątpliwość tych decyzji. Wdowa, bez fałszywej pruderii, wsparła się na ramieniu pana Wikebaw, który zaoferował się pomóc i zerknęła na Price'a. Nie była biegła we wspinaczce ale liczyła, że z pomocą mężczyzn uda jej się dostać na wyższy poziom a tam, należy żywić nadzieję, stwory nie dostaną się tak łatwo.
 
liliel jest offline  
Stary 07-09-2014, 15:05   #100
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Shilahowi podano śmiertelną dawkę lekarstw. I dobrze… W oczach Hawkes’a było to najbardziej racjonalne wyjście z sytuacji. W tym miejscu, w tych warunkach metys był już martwy, bez względu na to co wydarzy się później. Kwestią czasu był tylko rodzaj śmierci.
Harris zafundował mu w miarę przyjemny i bezbolesny zgon. A Jimmy „Morte” Hawkes przyjął to ze zrozumieniem.
A oni mieli ważniejsze sprawy na głowie. Głównie czające się w mroku ślepia i dwa księżyce na głowami. Księżyce które dawały wspólnie mniej blasku niż pojedyncze oko nocy.
Pewnie by się zastanawiał nad tym, gdyby nie fakt, że ta sytuacja go cieszyła. Podobnie jak fakt, że stwory krwawiły. Nie miało w tej chwili znaczenia dlaczego…
Jeśli zaczęliby rozkładać dzielić włos na czworo, nie starczyło by na to czasu. Mieli plan. Mieli zajęcia dla myśli. I ruszyli więc…
To było relaksujące dla Morte. Lubił takie sytuacje. Lubił proste równania. Oni musieli dotrzeć do celu. Wróg będzie chciał ich powstrzymać lub skorzystać z okazji, by ich zabić.
Nie trzeba było myśleć o tym, że przeciwnik ma pewnie łuskowatą skórę i rozdwojony język. I pewnie kły pełne jadu… i że budzi ciarki na grzbiecie Hawkes’a.
-Ma’am… Z całym szacunkiem, ale się pani myli. To Bóg już zadecydował o losie Shilaha.- wtrącił się w rozmowę Hawkes.- Pan Harris jedynie zadecydował, czy my zginiemy wraz z nim, czy poszukamy ocalenia bez niego. Jeśli będziemy w podobnej sytuacji i to ja będę balastem… liczę że pan Harris również skróci moje cierpienie.
Skinął rewolwerem na złapaną Lou.- Nie wiem czy ona kłamie, czy nie. Niemniej jedno wiem na pewno. Nie była tu wystarczająco długo, by znać dobrze ruiny tej wioski. Natomiast napastnicy czują się tu jak w domu i wykorzystają tą przewagę do zasadzki, gdy będziemy błądzić między nimi. Najkrótsza i najszybsza droga prowadzi w górę. Pewnie i najtrudniejsza, ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo.
Spojrzał na Briana Wikebawa.- My zostaniemy na dole i będziemy was osłaniać podczas wspinaczki, a potem sami spróbujemy się wspiąć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172