Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2014, 20:19   #398
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Czarna chorągiew znów powiewała nad polem bitwy, a Galeb czuł, że słusznie postąpił rozpowszechniając legendy Czarnego Sztandaru. Jednak kłuła jego umysł myśl, że otaczający go wojownicy pokładają w nim iście niemożliwe do udźwignięcia pokłady zaufania. Jedyne więc co pozostawało do zrobienia to dać z siebie wszystko… i nie dać się zapić.

Plan bitwy był przygotowany i nie była to już taka prowizorka jak w potyczce w której brał udział jeszcze jako milicjant. Czy jednak wystarczy to aby powstrzymać niekończący się potok bezrozumnej, skaveńskiej szarańczy?

- Z nami jest Moc Kamienia! Z nami jest Moc Stali! - zawołał do wojaków.

Galeb żałował że nie miał przy sobie jednego z trunków, które ważył jego ojciec. Piwska które utwardzało umysł i ciało albo specjalnego piwa, którego Galvin Migmarson zwany Piwodzierżcą nauczył się od swojego mistrza Josefa Bugmana. Ach! Pamiętał Galeb pierwszy łyk tego cudownego trunku za młodu.

Wspomnienia nadkrasnoludzkiej odwagi przewijały się i nakładały na to co widziały teraz oczy runiarza. Wynurzająca się z tunelu fala skavenów z drewnianym kuflem przedniego bugmańskiego browaru. Pierwsze szeregi szczurów wywracające się pod pierwszą salwą z pierwszym łykiem przepysznego, chłodnego piwa. Spadające w otchłań pod mostem skaveny z tym niezwykłym gorącem które wypływało z żołądka i roznosiło się po całym ciele... a potem tylko pijany rausz w trakcie którego Galeb miał wrażenie że jest w stanie góry przenosić. Własnie w tej chwili też saperzy zaczęli ciskać granatami, które widowiskowo wyrywały ze skaveńskiego potoku całe tabuny klan-braci zamieniając ich w krwistą mgiełkę i latające szczątki.

Wspomnienia skończyły się kiedy skaveńska swołocz została rozrzucona przez olbrzymiego szczurzego mutanta, który wybiegł w korytarza i rycząc w niebogłosy zaczął szarżować na barykadę i znajduących się za nią krasnoludów. Jednak stojący za plecami tarczowników strzelcy byli przytomni i wiele rusznic zostało skierowanych właśnie w kierunku nadciągającego jak wóz parowy monstrum. Galeb z otwartymi szeroko oczami patrzył jak z cielska istoty ołowiane kule wyrywały kawały mięsa, a bestia z każdym kolejnym krokiem traciła impet, aż w końcu padła zanim w ogóle dotknęła barykady. Skavów jednak nie zniechęciło ani to ani fakt że masa z nich zginęła zrzucona z mostu przez “wielkie szczurowate coś”. W kierunku krasnoludów posypała się masa pocisków - sztylety, kamienie, gwiazdki i masa innego złomu, który chociaż tępy, zardzewiały, ranił twardych krasnoludzkich wojowników.

Fala wroga która się zatrzymała przez moment znów nadciągała. Galeb wzniósł wysoko swój młot a runa na obuchu błysła.

- Kamień i Stal! Za dni dawnej chwały! - huknął.

***

Skaveńska masa naparła na ścianę tarcz i zaczęła spychać krasnoludzkich żołnierzy z pozycji. Wroga było po prostu zbyt dużo. Pod dywanem klan-braci zniknęła już barykada i nawet starania strzelców i saperów niewiele dawały. Szczurów było po prostu za dużo i na miejsce każdego ubitego przed tarczownikami pojawiało się kolejnych dwóch. Już teraz dla wojowników podziemnych było pewne że ta bitwa będzie ich wiele kosztować.

Podobnie jak w trakcie poprzedniej potyczki i tutaj Galeb był świadkiem jak skaveny przeskakiwały pierwszy szereg tarczowników, lecz tutaj za nimi czekali następni, a i strzelcy i kusznicy byli gotowi do walki wręcz, więc taktyka wdarcia się między szerego krasnoludów tym razem nie była taka skuteczna. Podobnie atak z góry, ze ścian nie przyniósł skutku. Dopiero to wszystko połączone z deszczem złomu rzucanego przez szczuroludzi sprawiło, że krasnoludy zaczęły się uginać przed szturmem. Galeb bił i widział ohydne skaveńskie ryje ze ślepiami pełnymi głodu, nienawiści i zwierzęcej dzikości. Dziwił się jak takie stworzenia mogły istnieć i nie wybijać się wzajemnie. Nie było czasu na myślenie. Skaveńska gęba zaraz ropuknęła się pod ciosem młota. Z tyłu nadbiegli topornicy, którzy z niesamowitym zapałem mordowali każdego skavena który przeskoczył linię tarczowników.

Niezwykłym było że to wszystko wydarzyło się zaledwie w przeciągu paru sekund. Runiarz wzniósł znów swój oręż i aktywował runę wlewając w nią moc całą swoją siłą woli. Runa zapłonęła świecąc niczym miniaturowa gwiazda. Szczury przed ścianą tarcz pisnęły i zaczęły się cofać jednak zaraz były miażdżone przez swoich braci, którzy pchali je naprzód. Runiczne światło oślepiało, paliło i raniło wroga, lecz w skali całej bitwy niewiele dało. W dodatku ponad morzem karłowatych braci pojawiły się czarne, pancerne szczury, które ciągnęły jakąś bestię, która szła tuż przy samej ziemi. Walka trwała i widać było że pomimo całej swojej twardości i ducha do walki krasnoludy przegrywają z niekończącym się potokiem pomiotów Rogatego Szczura.

Kolejna seria granatów wybuchła. Na mości znów zrobiły się krwawe puste pola które zostały jednak zaraz zapełnione. Wśród ofiar eksplozji były również czarne szczury. Martwe dłonie nie trzymały już łańcuchów, więc prowadzona przez nich bestia ryknęła i poderwała się wskakując na barykadę, a z niej na swoich mniejszych pobratymców, miażdżąc ich. Tyle czy naprawdę to coś mogło być spokrewnione z czymkolwiek?



Galeb nie miał pojęcia jak bardzo chory musiał być umysł szczuroczłeka który stworzył to monstrum. Było to chodzące zaprzeczenie praw panujących w naturze, wytwór godny chyba tylko najbardziej pokrętnych chaośnickich umysłów. A jednak to coś istniało i z niebywałą siłą wymachowało łapskami rozrzucając nieszczęsnych krasnoludzkich wojowników oraz przeklętych szczurzych klan-braci. Kapitan dowodzący żołnierzami nie stracił zimnej krwi i wydał rozkaz. Przez tłum walczących przedarła się płonąca ścieżka.
Stojący naprzeciwko bestii Galeb zawołał donośnie.

- Nie upadniemy! Bić jak Grombrindal przykazał! Rozprujemy to ścierwo!

Monstrum ryknęło. W tym momencie rozległa się krótka seria huków. Jeden, dwa, trzy… jeden z ładunków nie odpalił, ale pozostałe wystarczyły. Ziemia zadrżała, a w górę podniósł się gigantyczny obłok dymu i pyłu przesłaniając całkowicie widoczność.

Walki ustały dosłownie na moment. Czy to wszystko kogoś ogłuszyło? Czy ktoś zachwiał się? Nikt nie zwracał na to uwagi. Zawrzało znów, kiedy tylko dało się dojrzeć przeciwnika. W miejscu mostu ziała dziura i przejście zostało zablokowane, lecz po stronie krasnoludów nadal zostało dużo skavenów. No i Coś, które zaraz zaczęło szaleć na nowo. Topornicy doskoczyli do bestii i zaczęli bić w nią z całych sił. Strzelcy puścili całą salwę w potwora. Co i rusz kolejne pocisku rzucone przez skavenów uderzały w istotę.

Lecz nic nie było w stanie dotkliwie zranić chodzącego koszmaru, który z każdym kolejnym rozcięciem, z każdym kolejnym uderzeniem miotał się coraz bardziej rozrywając ciała krasnoludzkich wojów jakby byli zwykłymi kukłami. Gdzieś z przodu tarczownicy i kusznicy w końcu zaczęli dawać odpór szczuroludziom, którzy pozbawieni ciągłego dopływu nowych klan-braci byli bezlitośnie mordowani przez wściekłych krasnoludów. Wszędzie w koło panował chaos, zamęt i rzeź.

Gdzieś w tym wszystkim był Galeb. Pamiętał wiarę jaką pokładali w niego wojownicy. Czy przebieg tej bitwy pokazał im że legendy nie są prawdziwe? Czy teraz przekonali się że strażnik znaków choć niezwykłym jest krasnoludem to nadal krasnoludem a nie półbogiem.
Jedyne co mógł teraz Galeb zrobić było szalone, ale była to też jedyna rzecz, która pozwoliłaby krasnoludom przeżyć i nie uciec przed tym co ich tutaj spotkało.

Krzycząc ile sił w płucach i ignorując fakt że topornicy jeden po drugim ginęli rozszarpywani przez szpony potwora Galeb pognał na niego i z całych sił uderzył młotem. Z pośród całego ostrzału i uderzeń zaledwie parę ran zdołało przebić grubą skórę i pancerne płyty wszczepione w cielsko bestii. Jeden topornik zdołał rozpłatać jeden z łbów bestii, ale zaraz zginął rozerwany przez jej potężne łapska. Galeb przywalił w istoty korpus, jednak niewiele zdołał zdziałać. Coś po prostu ryknęło na niego i spróbowało go trafić. Wielka krzepa drzemała w ciele kowala run że był w stanie zasłonić się tarczą i ustać na nogach. Drewno i stal prawie rozsypały się od siły ciosu skaveńskiego potwora. Strzelcy odpalili kolejną salwę i chwycili za ostrza, aby przejść do walki wręcz. Dowodzący nimi Zabójca Trolli również odrzucił swój muszkiet i przerzucił się na topory. Nadbiegała odsiecz dla toporników oraz Galeba.

Ten zaś nie ustawał w wysiłkach aby choć zranić przeciwnika. Jeden z toporników zdołał rozciąć jej brzuch. Tam raz za razem uderzał runiarz wystawiając się na ataki bestii. Kolejny z nich spadł na niego rozrywając tarczę, odsuwając Galeba i pozostawiając go bez ochrony. Tymczasem do walki włączyli się strzelcy z Zabójcą Lognarem Dorunem na czele. Krasnoludy zaciekle siekały potwora, raz za razem. Wszystko na nic. Runiarz z rykiem dobiegł do bestii z powrotem, wybił się z obu nóg i trzymając młot oburącz zdzielił wroga po jednej z głów, trafiając prosto w oko, tak że rozprysnęło się. Bestia zawyła i zdzieliła znów Galeba z pełną siłą swojego łapska.

***

Lognar w całym swoim życiu nie widział czegoś takiego. Nie bestii, wszak przemierzył pół świata walcząc z istotami pokroju tego skaveńskiego monstrum. Jednak teraz widział, że bestia włożyła całą siłę, aby z potężnego zamachu uderzyć szponami w runotwórcę. Widział jak szpony zagłębiają się w ubiorze Galeba Galvinsona z siłą, która powinna khazada rozpruć jak poduchę i rozrzucić jego wnętrzości po całej okolicy.

Lecz to się nie stało. szpony zatrzymały się na kolczudze pod mundurem wojaka spod Czarnego Sztandaru. Oczy bestii rozszerzyły się, a z jej gardła wydobył się upiorny ryk wściekłości. Nie tracąc czasu Lognar uderzył na wroga z pełnego zamachu. Jeden topór zatrzymał się zaraz po wejściu w skórę, jednak drugi natrafił na jeden ze słabszych metalowych szwów trzymających pozszywanego potwora w całości. Ostrze przebiło się i zgruchotało żebra potwora. Ten po raz pierwszy zawył z bólu i zaczął się miotać po czym padł. Jednak to nie powstrzymało dalszych ataków. Wściekli i przestraszeni khazadzi bili dalej chcąc się upewnić że koszmar z ich najgorszych snów nie żyje. Runiarz podniósł się chwycił oburącz młot i rozpił pozostałe łby bestii.

Lognar Dorun wyrwał topór z trzewi skaveńskiej bestii. Teraz dopiero można się było jej przyjrzeć. Nie było szans aby był to wychodowany mutant. To coś zostało stworzone, pozszywane z wielu części i ożywione jakimiś plugawymi mocami. Zabójca pokręcił głową i splunął. Zaprawdę dzisiaj Grimnir obdarował go swoją łaską pozwalając zabić tak pokraczne stworzenie.

***

Nie pamiętał kiedy ustał ostrzał ze strony szczuroludzi. W ogóle słabo pamiętał koniec bitwy. Pamiętał tylko smutek i ciszę. Choć przeżyli, a szczuroludzie wycofali się po utracie cielesnego konstruktu nie było powodu do radości. Zbyt dużo dobrych krasnoludów dzisiaj poległo. W obronie mostu na Drugiej Granitowej. Wojownicy zaczęli zbierać ciała poległych przykryte dywanem szczurzych ścierw. Galeb jak w amoku przeszedł się po pobojowisku i odnalazł włócznię z czarną chorągwią. O dziwo ocalała. Fakt ten jednak nie wzbudził w Galvinsonie żadnych emocji.

Zwycięstwo bez radości

Podniósł oręż z ziemi i zdjął czarną szmatę. Wyjął z pochwy szablę i uciął łeb jednemu ze skaveńskich trupów po czym wbił go na drzewce włóczni. I potem następny i następny zostawiając między nimi niewielką przestrzeń. Na koniec czarną szmatę przywiązał na końcu włóczni, a jej grot wbił głęboko w barykadę tak aby się nie przechylała.

Potem stanął tak przypatrując się uczynionemu przez siebie totemowi. Rozwarte skaveńskie pyski zastygły jakby krzyczały z bólu, zaś rozwarte czerwone ślepia mogły wyrażać wiele, jednak chyba brak w nich jakiegokolwiek blasku mówił sam za siebie. Wieńcząca drzewiec czarna, zakrwawiona szmata, lekko rozpostarta opadała na najwyższe z łbów. Przy chorągwi rhunki zawiesił swój amulet - żelazną głowę krasnoluda na rzemyku.

Galeb złożył ręce do modlitwy.

- Gazulu wraz ze zmarłymi towarzyszami ślemy ci trybut z żywotów i krwi plugawych skavenów. Prosimy, zaprowadź poległych dzisiaj wojowników do Hal Grungniego, aby czym prędzej mogli spotkać się z Przodkami i wziąć udział w Wielkiej Uczcie. Bogowie Przodkowie przyjmijcie naszych kamratów do siebie, za poświęcenie z jakim walczyli dzisiaj. - wyrzekł cicho po czym dodał jak nakazywały wszelkie Księgi Uraz - Ich czyny zostaną zapamiętane.

***

Pozostałości oddziału broniącego mostu szły powoli. Było bardzo wielu rannych i niestety nie raz obrażenia jakie odnieśli żołnierze były bardzo ciężkie. Poległych pochowano w jednej z jaskiń, którą zapieczętowano przy pomruku modlitw do Pana Jądra Ziemi. Nie było krzyków, ani głośnych rozmów. Straty poniesione dzisiaj, pomimo śmierci setek skaveńskich ścierw były zbyt ciężkie.

Kierowali się do posterunku kapitana Telina Torunssona z zamiarem przyłączenia się do jego formacji. Przed Galebem stanął znów ciężki wybór - pozostać z wojownikami podziemnymi czy wraz z rannymi ruszyć do Azul?
Aktywność skaveńskiej hordy mówiła dobitnie o tym że droga z powrotem w dół będzie prawdziwym szaleństwem. Runiarz nie miał co do tego wątpliwości, jednak los Mistrza Hazgi i Jolvena tym bardziej stawał pod znakiem zapytania. A co jeżeli zdołali zrobić swoje i wrócić? A co jeżeli są tam gdzieś uwięzieni? A co jeżeli nie żyją i czekanie jest bezsensowne?
Wielka była konsternacja Galeba z tego powodu. Gdyby tylko wiedział co się stało z runiarzami!
Po dłuższej kontemplacji postanowił pozostać z wojownikami podziemnymi przynajmniej przez jakiś czas. Milicja została rozwiązana i nie wiadome mu były losy jego towarzyszy, jednak dla runiarza obowiązek wobec Mistrza Ellinssona był zbyt ważny, aby tak po prostu teraz odpuścić.

Czas jednocześnie wlókł się i pędził naprzód. Znurzenie po walce wraz z podziemiami płatały figle i trudno było ocenić jaka jest teraz pora dnia. Ile już idą? Kiedy dotrą na miejsce. W pewnym momencie Frodrik Kalinsson zarządził postój. Powoli krasnoludy zaczęły przygotowywać obóz. Galeb rozłożył swoje posłanie. Musiał się posilić i zastanowić.

***

Pomysł był dość śmiały, ale był to jedyny sposób na poznanie losów Runmistrza i jego ucznia, poza powrotem do skaveńskich tuneli.Galeb z pośród swoich rzeczy wyjął zwój, który przyniósł mu Jordi z przepisem na eliksir regenerujący z eukaronta. Runiarz ostrożnie rozwinął pergamin i przeczytał go, raz i drugi i trzeci. Dla pewności przepisał jego zawartość do swojej księgi. Musiał zapamiętać koniecznie przepis inaczej ta nikła szansa na odzyskanie nogi zostanie zaprzepaszczona.

Księgę odłożył i sięgnął po dłuto. Wyrył w kamieniu dość skomplikowaną runę, którą opisywało się wizje i prorocze sny. Otoczył ją wianuszkiem run Bogów Przodków do których zwracał się o pomoc. Gazul jako strażnik zmarłych i śniących oraz Pan podziemi. Valaya jako opiekunka wszystkich krasnoludów. Thungni jako ten który nauczył krasnoludów kuć runy. Alaryk Szalony jako opiekun kowali run. Grungni jako ojciec wszystkich krasnoludów. Grimnir jako patron wojowników. Morgrim Półręki jako patronujący obowiązkom i przyjaźni. Magrim jako Bóg Przodek tajemnic. Skalf Czarny Młot jako symbol poświęcenia dla sprawy. Tygrim jako władający szlakami i zwiastujący nadzieję. Oraz Smednir jako Kowal Losu.

Galeb otarł czoło. Nie lubił robić w kamieniu, ale przyłożył się z całego serca do pracy i runy wyszły idealnie. Ostrożnie ułożył starannie dobrane kamyki, w których wydłubał pojedyncze runy, które razem tworzyły imiona Mistrza Ellinssona i jego ucznia Jolvena. Ułożył je pieczołowicie w kręgu po czym podszedł do jednego z ognisk i przepraszając wziął pojedynczą tlącą się drzazgę. Podszedł z powrotem do swojego posłania i mamrocząc słowa mocy przytknął ogienek do kolejnych znaków.
Te jaśniały na dnie i rozpalały jeszcze bardziej drzazgę. Galeb musiał się pospieszyć i akurat kiedy płomyczek na drewienku oparzył jego palce zdołał on “zapalić” ostatnią z run.
Złożywszy dłonie do modlitwy runiarz zaczął mamrotać pod nosem w tajemnym języku kowali run.

- Bogowie Przodkowie, proszę udzielcie mi swojej wiedzy i mądrości albowiem nie wiem cóż czynić. Proszę was abyście odsłonili przede mną woal przeznaczenia, abym mógł poznać los mych towarzyszy Hazgi oraz Jolvena, którzy zniknęli wykonując swoje zadanie. Czy mam dalej na nich oczekiwać? Czy też mam powrócić do Azul? Proszę Wielcy Przodkowie wskażcie mi drogę.

Zakończywszy modlitwę Galeb przesunął dłońmi nad znakami, które rozświetliły się mocniej. Na każdej z run Przodków położył po jednym złociszu zaś na środku, na kamieniach z imionami runiarzy położył pergamin, który mu podarowali. Właśnie ten podarek miał być katalizatorem i łączem między nim, a zaginionymi kamratami.

Kolejne słowa mocy wypowiedziane przez krasnoludzkie usta i ze znaków w górę wystrzeliły małe złote płomienie, stałe, prawie pionowe. Umieszczony w środku kręgu zwój zaczął się spalać gwałtownie od końców nie pozostawiając ani odrobiny popiołu. Galeb dalej szeptał tajemne formuły prosząc Bogów Przodków o łaskę i pomoc.

W końcu zwój znikł, a płomienie jakby schowały się z powrotem do run. Po krążkach złota nie pozostało śladu, jednak kamyki z imionami kowali, choć znikły znaki na nich umieszczone pozostały wpisane w kamień wokół głównej runy, która świeciła teraz słabym złocistym blaskiem.

Galeb czuł że uczynił całość tak jak powinien, przesunął więc poduszkę i posłanie tak, aby mieć głowę dokładnie nad główną runą. Położył się, uspokoił oddech i zasnął, pozostawiając wszystko w rękach Bogów Przodków.
 
Stalowy jest offline