Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2014, 21:15   #115
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sophie Grey


Ruszyły dalej, pozostawiając za sobą potwora i fontannę. I ukrytą w niej tajemnicę… Może to właśnie było przejście? Kiedy odnajdą następne?
Tego nie wiedziały. Powoli przebijały się przez kolejne ulice, mniej lub bardziej zapchane samochodami coraz bardziej sfrustrowane.


Kolejne ulice z trupami. Kolejne ulice zdewastowanego miasta. Jak długo im jeszcze przyjdzie jechać? Jak długo szukać kolejnej szansy. A jeśli… ją przegapiły? Jeśli fontanna była ich przejściem. Jeśli nie będzie kolejnego, co wtedy?
Czy czeka je życie w tym miejscu? Ciągłe się ukrywanie? Żywienie odpadkami? Ciągły strach?
Nagle...coś szarpnęło samochodem. Coś wstrzymało gwałtownie wóz. Ich ciała poleciały do przodu i gdyby nie pasy bezpieczeństwa wyrżnęłyby głowami w deskę rozdzielczą.
Samochód stanął w miejscu i to pomimo tego, że silnik nadal pracował, a w baku była jeszcze jedna trzecia paliwa. Opony piszczały zdzierając się na asfalcie, ale sam samochód stał w miejscu, jak przyczepiony do podłoża. Cokolwiek się działo, ich podróż tym jeepem wydawała się zakończona.

Teodor Wuornoos


Właściwie Teodor nie wiedział co myśleć z początku. Mgła gęstniała coraz bardziej złowieszczo otulając cały świat swym całunem… aż się chciało rzec… pogrzebowym. Podświadomie Teodor spiął się w sobie… czuł bowiem w sercu, że znów trafił do króliczej nory. Tym razem sam. Ale był to już jego trzeci raz. Więc znał zasady tej przeklętej gry.
Próbując przebić wzrokiem mgłę jechał dalej i był coraz bardziej zdezorientowany. Wyłoniły się bowiem z mgły pierwsze uliczki miasta. Ale nie tego archetypicznego miasta z króliczej nory. To nie był patchwork różnych miast jak poprzednim razem.
Miasto które wyłaniało się z mgły było Silver Ring. Co prawda dziwnie ciche i mocno zaniedbane, ale to było jego miasto. Znał tu każdą uliczkę, każdą drogę… choć zmieniło się nieco przez lata jego nieobecności, to jednak nie na tyle by go nie rozpoznał. I co więcej… nie zmieniało się. Każda kolejna przecznica, nadal była jego miastem. Czyżby się pomylił? Czyżby nie była to królicza nora?
Czyżby ostatnie dni sprawiły, że stał się przewrażliwiony ?
Niemniej, jeśli to normalne Silver Ring, to co się stało z mieszkańcami? Czemu tu tak cicho? Czemu ulice są puste?
Czemu… Nagle coś spostrzegł.


Groteskową żałosną istotę powoli wlokącą swymi kończynami. Teodor nie dostrzegał jednak szczegółów.
Był zbyt daleko od tej istoty, a mgła była zbyt gęsta. To równie dobrze mógł być potwór co zakrwawiony człowiek.

Michael Montblanc

Ucieczka się udała. Siedział w siedzeniu swego samochodu przemierzając miasto.



Las Vegas nie spało tej nocy. On… również. The Man of Many Wonders przemierzał swą wypasioną furą ulice swego miasta próbując przełknąć “cuda” które widział. W radiu brzmiał Elvis.


A on jechał przez miasto nie wiedząc jaki jest jego cel. Szpital? Właśnie z niego uciekł. Zresztą krótki telefon kochanki Mii, potwierdził to co on Michael przeczuwał. Mia była w śpiączce z której nie dało się jej wybudzić. I nie wiadomo w sumie czemu.
Więc… gdzie teraz? Policja? Dom... a raczej jego hotelowa namiastka? Gdzie teraz powinien się udać i co zrobić, by wyrwać duszę Mii z łap władcy szczurów?
A może to wszystko było kłamstwem? Halucynacją? Jaki miał dowód, że ostatnie wydarzyły się naprawdę? Bo przecież nie fałszywy dyplom, prawda?
Kolejna przecznica… ile razy już ją przejechał? Może jeździ w kółko? Może… Kręcił się wszak bez celu, po Las Vegas próbując uporządkować myśli. Możliwe, że zaczął jeździć w kółko.
Ale przecież nie mógł tak wiecznie. Musiał wreszcie podjąć jakieś decyzje i zacząć działać.

Gdzieś nad Atlantykiem ...
zbierały się chmury, tworząc jeden wielki wir.



Gdzieś w okolicy Bahamów rodziła się bestia. I szykowała na wezwanie swego pana. Powietrzny wir nabierał mocy. Meteorolodzy, którzy obserwowali jej narodziny wkrótce nadali mu nazwę.
Katrina.
Nie wiedzieli jednak którędy przejdzie. Ona również nie. Jeszcze nie została wezwana. Na razie zbierała siły, by być godną oprawą tego co ma nastąpić.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline